Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Agent. Zakładniczka - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Seria:
Data wydania:
17 czerwca 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Agent. Zakładniczka - ebook

Pierwszy tom nowej serii autora bestsellerowego „Młodego samuraja”.

Oceń zagrożenie. Zwalcz niebezpieczeństwo. Opuść strefę śmierci.

W pełnym zagrożeń świecie każdy potrzebuje ochrony. Nikt nie podejrzewa, że nastolatek może ratować innych – ale Connor Reeves nie jest zwykłym czternastoletnim chłopakiem. Jest agentem ochrony, ekspertem sztuk walki wyszkolonym w obserwacji, chronieniu życia zakładników i walce wręcz. Wkrótce jego umiejętności zostaną poddane najtrudniejszemu testowi, gdyż otrzymuje niezwykłe zlecenie: ma strzec córki prezydenta…

Chris Bradford to człowiek czynu. Skakał już na bungee, ze spadochronem, latał na paralotni, ale zawsze bezpiecznie lądował – tego się nauczył, trenując sztuki walki… Po tym jak zadziwił świat „Młodym samurajem”, postanowił napisać sensacyjną serię dla młodzieży „Agent” i tym razem osadzić akcję we współczesnym świecie.

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-10-12905-5
Rozmiar pliku: 1,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ZAKŁADNICZKA

PROLOG

Kostki kierowcy pobielały, kiedy zacisnął dłonie na kierownicy humvee i z całej siły wdusił pedał gazu. Potężny silnik ryknął, a opancerzony wóz wystrzelił na szosę pełną lejów po bombach.

Pędząc po nierównej nawierzchni przypominającej spękaną skórę martwego węża, dwaj pasażerowie mogli tylko bezradnie patrzeć z tylnego siedzenia na przemykające za oknami piekielne obrazy ogarniętego wojną Iraku. Jałowe skrawki usianej śmieciami pustyni; wypalone szkielety porzuconych samochodów; zrujnowane budynki posiekane kulami oraz wynędzniałe buzie irackich dzieci grzebiących pośród gruzów.

Młodsza pasażerka, asystentka dyplomaty, o młodzieńczej twarzy i starannie ułożonych blond włosach, drżącą ręką otarła łzę. Jej towarzysz, wysoki Latynos o wydatnych kościach policzkowych i głęboko osadzonych, bystrych jak u sokoła piwnych oczach, wydawał się bardziej opanowany. Lecz dłoń zaciśnięta na krawędzi fotela zdradzała niepokój.

Tylko siedzący z przodu ochroniarz, z pistoletem maszynowym MP5 na kolanach, pozostał niewzruszony. Pokonywał tę trasę wiele razy. Nie żeby stała się przez to choć trochę łatwiejsza. Mierzący niespełna dwanaście kilometrów łukowaty fragment autostrady stanowił jedyną arterię łączącą międzynarodowe lotnisko w Bagdadzie z Zieloną Strefą – przypominającą fortecę bezpieczną przystanią sił wojskowych i rządowych w sercu miasta. To czyniło Route Irish najniebezpieczniejszą drogą na świecie – wygodną strzelnicą dla terrorystów i rebeliantów. Każda próba przemierzenia tej szosy równała się niemal próbie samobójczej.

„A dzisiaj prawdopodobieństwo ataku jeszcze wzrosło” – pomyślał ochroniarz, zerkając przez ramię na nowo mianowanego ambasadora Stanów Zjednoczonych w Iraku. Amerykanie zwykle transportowali ważnych urzędników z lotniska do strefy za pomocą śmigłowców, lecz silne wiatry i groźba burzy piaskowej wymogły zmianę strategii.

Oczy ochroniarza badały okolicę przez kuloodporne szyby. Przed nimi i za nimi pędziły trzy kolejne humvee w budzącej respekt wojskowej eskorcie. Wozy zostały uzbrojone w wielkokalibrowe karabiny maszynowe M2 oraz granatniki MK19. Konwój parł naprzód; humvee na czele oczyszczał drogę, spychając na pobocze cywilne samochody, jeśli nie dość szybko usuwały się z drogi.

W polu widzenia ukazał się przejazd nad autostradą i ochroniarz stężał. To było idealne miejsce na atak. Poprzedniej nocy most miał zostać przeszukany. Nie oznaczało to jednak, że odkryto WSZYSTKIE ajdiki, ładunki wybuchowe. Dłoń mężczyzny odruchowo sięgnęła do ukrytego w kieszeni breloczka przy kluczach. Nigdy się z nim nie rozstawał. Zawieszka zawierała uśmiechnięte zdjęcie jego ośmioletniego synka. Ściskając talizman, przysiągł – jak wiele razy wcześniej – że przeżyje tę podróż, choćby tylko ze względu na syna.

Gdy przejeżdżali pod mostem pomazanym graffiti, czujnie wypatrywał „brokerów” – obserwatorów przekazujących przez komórki informacje rebelianckim bojownikom. Taki telefon mógł sprowadzić samochód wyładowany materiałem wybuchowym lub zamachowca samobójcę, spowodować eksplozję przydrożnego ajdika, ostrzał z przejeżdżającego samochodu, a nawet salwę z moździerza lub granatnika przeciwpancernego. Ochroniarz nieraz był świadkiem podobnych ataków; zawsze kończyły się tragedią.

Kiedy wynurzyli się po przeciwnej stronie mostu, usłyszał, jak kierowca oddycha z ulgą i przyspiesza, prowadząc humvee w kierunku Zielonej Strefy. Ochroniarz podjął obserwację – wypatrywał zagrożeń wśród pojazdów, pieńków drzew na środkowym pasie zieleni, wśród bloków mieszkalnych od południa oraz na zbliżających się rozjazdach i rampach następnego skrzyżowania betonowej dżungli.

– Niedobrze – mruknął kierowca, kiedy konwój zwolnił do ślimaczego tempa.

Przed nimi ruch zatrzymał się całkowicie.

Radiostacja HF obudziła się do życia.

– Tango Jeden do Tango Trzy. Przed nami zderzenie.

Z samochodu w tyle odpowiedział dowódca grupy.

– Tango Jeden, tu Tango Trzy. Przebijcie się naprzód. Użyjcie pasa zieleni.

Prowadzący wóz zbliżył się do zatoru. Gdy wjeżdżał na krawężnik, uwagę ochroniarza zwrócił leżący na poboczu martwy pies. Padlina wydawała się nienaturalnie rozdęta.

W chwili gdy podjechali bliżej, ochroniarz spostrzegł na przejeździe powyżej mężczyznę z komórką. Idąc za głosem instynktu, wychylił się i mocno szarpnął kierownicę na prawo. Zaskoczony kierowca rzucił mu gniewne spojrzenie, gdy humvee raptownie zjechał z autostrady.

Ułamek sekundy później pies-pułapka eksplodował i samochód na czele zniknął w kuli ognia.

Ich wozem wstrząsnęła potężna siła wybuchu. Asystentka krzyknęła z przerażenia, kiedy dosięgła ich fala piekielnego żaru. Zachowując zimną krew, ochroniarz przebiegł wzrokiem horyzont i kątem oka dostrzegł ostrzegawczy błysk granatnika z pobliskiego bloku.

– JEDŹ, JEDŹ, JEDŹ! – krzyknął na kierowcę.

Żołnierz wcisnął gaz do dechy i silnik zawył w proteście. Wystrzelili naprzód, lecz zbyt późno. Pocisk trafił w tył wozu i eksplodował. Choć humvee ważył ponad dwie i pół tony, wzleciał w powietrze niczym dziecinna zabawka. Pasażerowie obijali się wewnątrz jak szmaciane lalki. Wóz z ogłuszającym hukiem wylądował na boku po stronie kierowcy. Kabinę w mgnieniu oka wypełniły dym oraz gryzący smród płonącej farby i oleju napędowego.

Ochroniarzowi dzwoniło w uszach, usilnie próbował odzyskać orientację. Obejrzał się, by sprawdzić, co ze zleceniodawcą. Humvee został dodatkowo opancerzony, by przetrwać tego typu ataki, ale takie trafienie oznaczało bardzo poważne uszkodzenia. Mężczyzna wiedział także, że drugi pocisk oznaczałby ich koniec.

– Proszę pana? PROSZĘ PANA! – krzyknął, machając, by rozgonić dym i dojrzeć ambasadora. – Nic się panu nie stało?

Oszołomiony, lecz przytomny urzędnik pokręcił głową.

– Musimy natychmiast wysiąść! – wyjaśnił ochroniarz, sięgając w tył i odpinając mu pasy. Postukał kierowcę w ramię. – Weźmiesz drugiego zleceniodawcę.

Lecz ten nie odpowiedział. Był martwy; w momencie trafienia uderzył głową o przednią szybę.

Ochroniarz zaklął i pchnął drzwiczki. Lecz nawet gdy napierał na nie całym ciałem, nie drgnęły. Siła wybuchu wygięła opancerzoną konstrukcję i drzwi zablokowały się w pozycji zamkniętej. Tkwili uwięzieni jak sardynki w puszce.

Mężczyzna podniósł z podłogi pistolet, modląc się, by szkło okazało się jednostronnie kuloodporne, tak jak prosił.

– Proszę zasłonić twarz! – polecił ambasadorowi.

Wycelował MP5 w najdalszy róg przedniej szyby i puścił kilka serii; odłamki trysnęły na zewnątrz. Wykopał szkło, a gdy dym się rozwiał, wyczołgał się przez otwór.

Na zewnątrz trwała zażarta strzelanina. Ogłuszający huk granatów i grzmot ciężkich karabinów maszynowych mieszały się z falami uderzeniowymi po wybuchach pocisków moździerzowych. Powietrze zgęstniało od czarnego dymu; co chwila gwizdały przelatujące kule.

Odwrócił się, pomógł ambasadorowi wygramolić się z wozu i wciągnął go pod osłonę podwozia.

– Hayley! – jęknął błagalnie mężczyzna, wskazując asystentkę zwisającą bezwładnie z tylnego siedzenia.

Lecz ochroniarz zdążył już ocenić jej stan. Młoda kobieta przyjęła na siebie całą siłę trafienia. Ze smutkiem pokręcił głową.

– Nie żyje.

Osłaniając ambasadora przed ostrzałem, przywołał gestem wsparcie. Kierowca zamykającego konwój humvee zauważył ich i skręcił; w tej samej chwili nadjechał biały sedan. Zanim ich człowiek zdążył zareagować, wrogi wóz zbliżył się i eksplodował. Humvee został unicestwiony w wybuchu wraz z całą obsadą, a z nim wszelka nadzieja na ratunek.

Ochroniarz nie potrzebował więcej dowodów, że to starannie zaplanowany atak. Wykorzystanie ajdików, granatników i zamachowców samobójców naraz świadczyło o tym, że rebelianci znają trasę przejazdu ambasadora i są zdeterminowani go zabić.

Wobec zagrożenia operacji ochroniarz zdecydował, że musi zmodyfikować plan, jeśli chce uratować życie zleceniodawcy. Zresztą było jedynie kwestią czasu, kiedy kolejna rakieta trafi uszkodzony humvee.

– Siedzimy tu niczym kaczki – powiedział. – Może pan biec?

– Na studiach w UCLA wygrałem bieg na czterysta metrów – pochwalił się ambasador.

– Więc proszę się trzymać blisko i robić dokładnie to, co powiem. Pędzimy do mostu.

Wypuścił serię kryjącą. Potem używając własnego ciała jako tarczy, chwycił ambasadora i ruszył przez odsłonięty fragment drogi. Kiedy biegli ku bezpiecznej osłonie, nad ich głowami przeleciały z ponaddźwiękowym świstem rebelianckie kule.

Za ich plecami pocisk z granatnika trafił humvee. Wybuch powalił obu na ziemię. Drżąc od adrenaliny, ochroniarz podniósł ambasadora na nogi.

Zanurkował pod osłonę zniszczonego bmw i zatrzymał się, by ocenić sytuację. Załoga ostatniego ocalałego humvee walczyła z ostrzeliwującym wrogiem. Paru irackich cywilów, którzy nie dotarli do przejazdu, kuliło się za swoimi samochodami. Ochroniarz wiedział, że większość z nich jest niewinna, lecz nie opuścił broni: jeden rebeliant mógł zabić ambasadora.

Wyjrzał zza maski i zobaczył, jak z najbliższego zjazdu na autostradę stacza się czarny SUV z przyciemnionymi szybami. Okno od strony pasażera było otwarte; sterczała z niego lufa karabinu skierowana w ich kierunku.

Bmw został nagle zasypany gradem kul; przednia szyba się rozsypała. Ochroniarz rzucił się na ambasadora, osłaniając go przed zabójczymi pociskami. Główny impet ataku przyjął samochód; seria za serią grzechotały o karoserię. Ostrzał urwał się, kiedy ocalały snajper z humvee wymierzył karabin maszynowy w SUV-a rebeliantów, zmuszając ich do zmiany celu.

– Nie możemy dać się tutaj przyszpilić – mruknął ochroniarz, zsuwając się z ambasadora.

Lawirując między samochodami, ruszyli zgarbieni w stronę mostu, ścigani deszczem kul. Gdy znaleźli się pod jego osłoną, ochroniarz rozejrzał się, szukając samochodu niezablokowanego przez wypadek – niewątpliwie zaaranżowany wcześniej. Niedaleko czoła zatoru zauważył srebrnego mercedesa.

W tunelu rozbrzmiewały echem terkot broni maszynowej i okrzyki przerażenia.

– Ścigają nas! – zawołał ambasador, z niepokojem oglądając się przez ramię.

Pchnąwszy go naprzód, ochroniarz odpowiedział ogniem, pilnując, by cały czas odgradzać ambasadora od terrorystów.

Biegnąc zygzakiem wśród aut, prawie dotarli do mercedesa, gdy naraz ambasador zatrzymał się jak wryty.

– Niech pan idzie dalej! – ponaglił ochroniarz.

W tej chwili także on zobaczył stojącego przed nimi mężczyznę.

Ubrany w dżinsy i T-shirt rebeliant z twarzą zakrytą czerwono-białą chustą trzymał kałasznikowa wymierzonego wprost w ambasadora.

Wystrzelił.

Ochroniarz odruchowo skoczył przed zleceniodawcę, odpychając go na bok. Ambasador patrzył bezradnie, jak jego wybawca zostaje odrzucony w tył serią pocisków, a potem osuwa się na ziemię – martwy.

Zdobył się na największe poświęcenie, by ocalić urzędnika.

Na próżno jednak. Rebeliant podszedł i wymierzył dymiącą lufę karabinu w twarz ambasadora.

– Teraz kolej na CIEBIE, niewierny! – warknął.

– Możesz mnie zastrzelić, ale nie zdołasz zabić nadziei – odparł urzędnik, patrząc na przeciwnika bez lęku.

Ochroniarz powinien był zginąć, lecz ocaliła go kamizelka kuloodporna. Półprzytomny zareagował jedynie dzięki odruchom wpojonym podczas treningów. Padając, zgubił swój MP5, ale wyciągnął z kabury na biodrze SIG Sauera P228 i z bliska zastrzelił napastnika.

Zanim rebeliant dotknął ziemi, ochroniarz już próbował się podnieść na nogi. Kończyny miał ciężkie jak ołów, w ustach czuł niepokojący miedziany posmak.

– Żyje pan! – wykrzyknął ambasador, biegnąc mu na pomoc.

Ochroniarz chwiejnie zbliżył się do mercedesa i szarpnięciem otworzył drzwiczki. Kierowca uciekł wcześniej, ratując własne życie, i zostawił kluczyki w stacyjce.

– Niech pan wsiada i się schyli – pouczył ambasadora, z wysiłkiem chwytając powietrze.

Manipulował kluczykami, błagając w duchu, by wóz zapalił za pierwszym razem, gdy tylna szyba implodowała od kuli. Silnik zbudził się do życia; ochroniarz wcisnął pedał gazu i wystrzelili na Route Irish. Z mostu nad ich głowami posypał się grad pocisków. Meandrując, by ich uniknąć, ochroniarz gnał autostradą, omijając dziury po wybuchach, aż odgłosy potyczki ścichły w oddali.

– Jest pan poważnie ranny! – rzucił ambasador, zauważywszy, że fotel kierowcy jest skąpany we krwi.

Ochroniarz ledwie skinął głową, ostatkiem sił skupiając się na wypełnieniu obowiązku. Zbliżając się do bezpiecznego, osłoniętego murem pierwszego posterunku Zielonej Strefy, zwolnił. Strażnicy nie mieli pojęcia, że wiezie ambasadora, było zatem więcej niż prawdopodobne, że pierwsi zaczną strzelać. Zatrzymał się przed szlabanem, wysiadł wraz z ambasadorem i pieszo pokonał ostatni odcinek.

Wciąż skupiony na wypatrywaniu niebezpieczeństwa zachwiał się na nogach; przez jego mundur przesiąkała krew.

– Musimy pana zabrać do szpitala – nalegał ambasador, ujmując go pod ramię.

Mężczyzna z roztargnieniem spojrzał w dół. Dopiero teraz, gdy fala adrenaliny opadła, poczuł ból.

– Za późno… – Mężczyzna się skrzywił.

Żołnierze ONZ wybiegli i otoczyli ich kordonem ochronnym.

– Już jest pan bezpieczny – powiedział ochroniarz i osunął się u stóp ambasadora, wciąż ściskając w dłoni niewielki, poplamiony krwią breloczek.ZAKŁADNICZKA

ROZDZIAŁ 1

Sześć lat później…

Pierwszy cios spadł niespodziewanie. Potężny prawy hak trafił Connora w szczękę. Chłopak zobaczył gwiazdy i zatoczył się do tyłu. Tylko instynkt sprawił, że nie dał się powalić lewemu prostemu, który zaliczył zaraz potem. Connor zablokował atak przedramieniem i skontrował kopnięciem w żebra. Był jednak za bardzo oszołomiony, by włożyć w cios siłę.

Napastnik, piętnastolatek o kręconych czarnych włosach i ciele jak wykutym z kamienia, odbił kopnięcie i natarł energicznie. Connor osłonił głowę, gdy posypał się na niego grad uderzeń.

– Dawaj, Jet! Znokautuj go!

Krzyki tłumu w uszach Connora zmieniły się w ryk dzikiej bestii, gdy Jet okładał go pięściami. Uchylał się i wymykał przed brutalnym natarciem. Został jednak zablokowany.

Potem przez hałas przedarł się dźwięk gongu i rozdzielił ich sędzia. Jet spojrzał z wściekłością; stracił przewagę.

Connor wrócił do swojego narożnika. Miał czternaście lat, nastroszone brązowe włosy, niebieskozielone oczy i sylwetkę sportowca – efekt ośmiu lat treningów sztuk walki. Wypluł ochraniacz na zęby i z wdzięcznością przyjął butelkę z wodą, którą wyciągnął do niego Dan. Trener kick-boxingu, łysy mężczyzna o wąskich oczach i spłaszczonym, zbyt wiele razy złamanym nosie, nie wyglądał na zadowolonego.

– Musisz trzymać wyżej gardę – ostrzegł.

– Jet jest strasznie szybki w rękach – wysapał Connor między łykami wody.

– Ale ty jesteś szybszy – odparł Dan stanowczym, niedopuszczającym sprzeciwu tonem. – Tytuł mistrzowski jest twój, starczy wyciągnąć rękę. Chyba że będziesz się dalej upierał, żeby tak odsłaniać podbródek.

Chłopak kiwnął głową. Mobilizując ostatnie rezerwy energii, potrząsnął ramionami i odetchnął głęboko, starając się rozluźnić piekące mięśnie. Po sześciu walkach kwalifikacyjnych był już zmęczony. Trenował jednak ciężko przed turniejem Bitwa o Brytanię i nie zamierzał się poddać na ostatniej prostej.

Dan otarł mu pot z twarzy ręcznikiem.

– Widzisz tego gościa w drugim rzędzie?

Connor zerknął na mężczyznę pod pięćdziesiątkę o srebrnoszarych, ostrzyżonych po wojskowemu włosach. Siedział wśród wiwatujących widzów z programem zawodów w ręce, dyskretnie obserwując chłopaka.

– To menedżer szukający talentów.

Connor poczuł nagle dodatkową motywację, by zwyciężyć. To mogła być jego szansa, by wejść na szczebel rozgrywek międzynarodowych, na walkę o światowe tytuły, a może nawet na podpisanie umowy ze sponsorem. Pomijając własne ambicje, boleśnie zdawał sobie sprawę, jak bardzo pieniądze przydałyby się bliskim.

Zabrzmiał gong rozpoczynający trzecią i ostatnią rundę.

– A teraz idź i wygraj! – ponaglił Dan, zachęcająco klepiąc go w plecy.

Chłopak wsunął do ust ochraniacz i ruszył stawić czoło Jetowi – bardziej niż kiedykolwiek zdecydowany zwyciężyć.

Przeciwnik podskakiwał lekko na palcach, z pozoru równie rześki jak podczas pierwszej rundy. Tłum pohukiwał i wrzeszczał, kiedy stanęli naprzeciw siebie na ringu w oślepiającym blasku reflektorów. Mierzyli się wzrokiem; żaden nie chciał pokazać najmniejszej oznaki słabości. Zaraz po tym, gdy dotknęli się rękawicami, Jet rzucił się naprzód, atakując morderczą kombinacją: lewy prosty, prawy prosty, lewy prosty, prawy sierpowy.

Connor zrobił unik i skontrował kopnięciem frontalnym. Przednią częścią stopy trafił przeciwnika w brzuch, aż ten zgiął się wpół. Nie przerywając natarcia, chłopak zablokował go gradem ciosów. Lecz Jet się nie poddał. Z zajadłością osaczonego tygrysa odpowiedział serią ciosów na korpus. Każde uderzenie osłabiało Connora coraz bardziej, aż w końcu był zmuszony się cofnąć. Gdy robił krok w tył, Jet trafił go obezwładniającym kopnięciem golenią w udo. Chłopak zachwiał się, wystawiając się na kolejny sierpowy. Jet wzmocnił cios ciężarem całego ciała. W ostatnim ułamku sekundy Connor przykucnął i rękawica musnęła tylko czubek jego głowy.

Uświadomiwszy sobie, że udało mu się tym razem uniknąć sierpowego, zrozumiał, że Jet zamierzał go znokautować TYM właśnie ciosem.

Jak dwaj gladiatorzy przesuwali się tam i z powrotem po ringu. Pot zalewał Connorowi oczy; chłopak oddychał ciężko, czując pulsowanie krwi w żyłach, gdy uderzenia i kopnięcia sypały się gęsto i szybko. Czuł, jak uchodzi z niego energia. Nie mógł jednak teraz się poddać. Stawka była zbyt wysoka.

– Lekko na stopach! – ryknął Dan ze swojego narożnika.

Jet wykonał kopnięcie okrężne w głowę. Connor zablokował je ramionami i skontrował kopnięciem bocznym. Przeciwnik odskoczył i błyskawicznie zaatakował znowu, młócąc pięściami. Widząc ich zażarte zmagania, tłum wpadł w szał. Przyjaciele z Dojo Sztuk Walki Tygrys zaczęli skandować imię Connora, aż zatrząsł się dach:

– CON-NOR! CON-NOR!

Zwolennicy Jeta odpowiedzieli równie zajadle. W ostatnich sekundach pojedynku krzyki osiągnęły gorączkowe natężenie. Connor zrozumiał, że jeśli nie znokautuje przeciwnika, ten prawdopodobnie wygra na punkty. Ale wyczerpanie brało nad nim górę.

– Nie opuszczaj gardy! – krzyknął zirytowany Dan z narożnika.

Jet zauważył lukę w obronie Connora i rzucił się do ataku. Lewy prosty, prawy prosty… sierpowy!

Ale Connor tylko zamarkował słabość, by zmylić przeciwnika… i Jet połknął przynętę. Z szybkością błyskawicy chłopak uskoczył z drogi ataku i uderzył lewym prostym, ogłuszając rywala. Potem nogą zakroczną wykonał kopnięcie zahaczające z obrotem. Jet nawet nie wiedział, co się stało, gdy pięta Connora trafiła go w skroń. Czarny ochraniacz wystrzelił z jego ust i chłopak osunął się bezwładnie na ring. Sekundę później gong oznajmił koniec walki.

Oszołomiony Jet, zataczając się, wstał z pomocą sędziego. Connor skłonił się na znak szacunku dla przeciwnika, który odpowiedział niechętnym skinieniem głowy. Na ring wyszedł sędzia główny i ogłosił do mikrofonu:

– Tytuł mistrzowski w Turnieju Kick-boxingu Bitwa o Brytanię w kategorii do lat szesnastu otrzymuje… CONNOR REEVES!

Tłum wiwatował radośnie, kiedy chłopak odbierał nagrodę, srebrną figurkę kick-boxera na kolumnie z białego marmuru. Poczuł falę uniesienia i podniósł trofeum wysoko nad głowę na znak uznania dla swoich fanów.

Dan chwycił go za ramiona.

– Gratulacje, mistrzu! – powiedział z szerokim uśmiechem. – Ojciec byłby z ciebie bardzo dumny.

Connor popatrzył na lśniącą nagrodę i na wiwatujących widzów. Ogromnie by chciał, żeby ojciec mógł stać obok niego i dzielić z nim tę chwilę. To właśnie ojciec zachęcił go do trenowania sztuk walki. Były jego pasją – podobnie jak pasją Connora.

– Muszę przyznać, że przez chwilę niepokoiłem się o ciebie – zauważył Dan.

– Markuj i walcz – odparł chłopak. – Sam mnie pan nauczył tej sztuczki, prawda? Więc zasługuje pan na to nie mniej ode mnie.

Podając mężczyźnie trofeum, zerknął na drugi rząd i z rozczarowaniem przekonał się, że srebrnowłosy mężczyzna zniknął.

– Więc menedżer nie był zachwycony?

– Och, nim bym się nie przejmował – przyznał Dan z szelmowskim uśmieszkiem, unosząc statuetkę. – Nie mam pojęcia, kim był ten facet. Po prostu chciałem, żebyś walczył najlepiej, jak potrafisz – i udało się!ZAKŁADNICZKA

ROZDZIAŁ 2

Kiedy Connor wyszedł z Centrum ExCeL w londyńskich dokach i ruszył na przystanek autobusowy przy Freemasons Road, poczuł zimny wiatr. Szare lutowe niebo wyglądało posępnie; zima, choć się kończyła, nie chciała rozluźnić uścisku. Ale nawet ponura pogoda nie potrafiła zepsuć chłopakowi humoru. Został mistrzem kick-boxingu Wielkiej Brytanii i na dowód tego niósł w torbie statuetkę. Nie mógł się doczekać, by ją pokazać babci – ostatecznie była jego największą fanką.

Naciągnął kaptur bluzy, zarzucił torbę na ramię i przeszedł przez wiadukt nad szynami kolejki DLR. Przebiegł przez ulicę. Nagle, w alejce z szeregiem zabitych deskami sklepików, usłyszał wołanie o pomoc.

W połowie zaśmieconego zaułka zobaczył elegancko ubranego chłopca o indyjskich rysach otoczonego przez młodocianą bandę. Było oczywiste, że mężczyzna zmierzający w stronę stacji kolejki także słyszał krzyk. Ale przyspieszył kroku, odwracając wzrok.

„Boi się, żeby nie dostać nożem – pomyślał Connor. – I trudno go za to winić”.

Sam jednak nie odszedł. Ojciec uczył go, że silni mają obowiązek bronić słabszych. To dlatego sam wstąpił do wojska i dlatego zachęcał Connora, by zaczął trenować sztuki walki. Nie chciał, by jego syn został ofiarą.

Przywódca bandy pchnął chłopaka na ścianę zaułka i zaczął przetrząsać mu kieszenie.

– Zostawcie go! – krzyknął Connor.

Członkowie gangu niemal równocześnie zwrócili się w jego stronę.

– To nie twoja sprawa, kolego – powiedział przywódca. – Spadaj!

Connor zignorował ostrzeżenie i ruszył w ich kierunku.

– To mój kumpel.

– Ten oferma nie ma kumpli – odparł przywódca i splunął pod stopy ofiary, wyraźnie nie wierząc w blef.

Connor zrównał się z nimi i wyzywająco spojrzał na przywódcę. Ubrany w workowate dżinsy i T-shirt z podobizną Dr. Dre chłopak był od niego dobrych kilkanaście centymetrów wyższy i dobrze zbudowany. Z szeroką piersią, wydatnymi bicepsami i pięściami jak młoty spokojnie mógł grać w ataku szkolnej drużyny rugby. „O ile nie rzucił jeszcze szkoły” – pomyślał Connor.

Pozostali członkowie bandy – dwóch chłopaków i dziewczyna – byli mniej groźni, ale nadal niebezpieczni jako grupa. Jeden z nich, z pryszczatą twarzą, w conversach, luźnych dżinsach i szarej bluzie z kapturem trzymał deskorolkę. Drugi nosił identyczne workowate dżinsy, puchówkę i czerwoną bejsbolówkę Nike, nasadzoną na bakier na rozjaśnioną blond czuprynę. Dziewczyna, Chinka z czarnymi, ściętymi na pazia włosami i kolczykiem w nosie, miała czarny makijaż w stylu emo i martensy. Spojrzała wrogo na intruza.

– Chodźmy. – Connor zwrócił się do nowego przyjaciela, starając się mówić cicho i spokojnie.

Nie chciał zdradzać, jak bardzo w rzeczywistości jest zdenerwowany. To prawda, że trenował kick-boxing i jujitsu, ale nie szukał zwady. Nauczyciel jujitsu wbił mu do głowy, że przemoc stanowi ostateczne rozwiązanie. Szczególnie wobec przewagi czworo do jednego – to niewątpliwie było szukanie guza.

Indus z wahaniem zrobił krok w jego stronę, ale przywódca bandy stanowczo położył mu rękę na piersi.

– Nigdzie nie idziesz.

Chłopiec zamarł w miejscu przerażony i spojrzał na wybawcę z bezradnością i rozpaczą.

Powstał impas. Oczy Connora taksowały kolejno przeciwników; torbę trzymał w gotowości, by się bronić, gdyby któryś wyciągnął nóż.

– Powiedziałem, zostawcie go w spokoju – powtórzył, przesuwając się tak, aby stać pomiędzy gangiem a ofiarą.

– A ja powiedziałem, żebyś się nie wtrącał – odparł przywódca i zamachnął się pięścią, celując w twarz chłopaka.

Gdy ten przerażony pisnął, Connor rzucił się naprzód i zablokował cios przedramieniem. Potem stanął w pozycji do walki z uniesionymi pięściami, ostrzegając członków bandy, by się nie zbliżali.

Przywódca spojrzał na niego rozjuszony, ale zaraz zarechotał drwiąco.

– Patrzcie no! Karate Kid!

„Zobaczymy, kto będzie się śmiał ostatni” – pomyślał Connor, zdejmując torbę z ramienia.

Przywódca zmierzył go wzrokiem. Potem zamachnął się dziko prawym sierpowym w jego głowę. Connor błyskawicznie przysiadł, po czym zrobił wypad i odpowiedział potężnym uderzeniem w brzuch.

Niespodziewany cios powinien był cisnąć przeciwnika na ziemię, ale młody gangster okazał się znacznie silniejszy, niż wyglądał. Stęknął tylko i zaatakował kombinacją lewego prostego, prawego prostego i ciosu w podbródek. Connor przeszedł do defensywy. Gdy blokował kolejne ataki, stało się boleśnie oczywiste, że przeciwnik jest wytrenowanym bokserem. Chłopak go nie docenił, teraz więc szybko skorygował taktykę. Connor był szybszy, za to przeciwnik miał przewagę siły i zasięgu. Walka bez rękawic mogła się skończyć tragicznie – wystarczyłby cios jednej z tych potężnych pięści, by chłopak wylądował w szpitalu.

„Im są więksi, tym twardszy ich upadek” – pomyślał i przypomniał sobie, że w jujitsu roślejszego przeciwnika można pokonać, wykorzystując jego własną siłę.

Gdy przywódca bandy wymierzył paskudny cios okrężny w jego głowę, Connor wszedł do wnętrza łuku i wirując, złapał napastnika. Przekierowując siłę uderzenia, przerzucił go przez biodro i cisnął na beton. Przeciwnik uderzył w ziemię tak silnie, że stracił dech. Członkowie bandy patrzyli z niedowierzaniem na powalonego przywódcę, tymczasem chłopak nie zdołał ukryć zachwyconego uśmiechu na widok dręczyciela wijącego się w błocie.

– Dołóżcie… mu! – wyrzęził przywódca, nie mogąc się podnieść.

Gangster w bejsbolówce Nike rzucił się na Connora i kopnął w bok z wyskoku. Chłopak odskoczył i dopiero wtedy sobie uświadomił, że jego nowy przyjaciel stoi tuż za nim. Nie mając czasu do stracenia, odepchnął go z drogi.

Nike walnął stopą w mur. Rozwścieczony natarł znowu wściekłą serią kopnięć z obrotem. Zaskoczony jego umiejętnościami Connor musiał się cofnąć. Kiedy to robił, tylko instynkt – wyćwiczony dzięki godzinom sparingów – ostrzegł go o równoczesnym ataku zza pleców. Obejrzał się przez ramię i zobaczył, że zakapturzony bierze zamach deskorolką w jego głowę.

W ostatnim ułamku sekundy przysiadł. Koniec deski minął go o włos i trafił gangstera w bejsbolówce w twarz. Ten osunął się na kolana półprzytomny.

Przerażony pomyłką zakapturzony stanowił łatwy cel. Connor wykorzystał to i kopnął go w bok. Lecz przeciwnik zareagował szybciej, niż można się spodziewać, unosząc deskorolkę jak tarczę. Podczas egzaminów na czarny pas Connor łamał deski, znał więc właściwą technikę. Zacisnął zęby, nie wahając się ani chwili – lepiej, żeby trzasnęła deska niż jego stopa. Potem wystarczył prosty cios dłonią, by powalić zakapturzonego.

Jako że wszyscy trzej młodzieńcy zostali wyłączeni z akcji, zaatakowała go teraz Chinka.

Connor pokojowo uniósł ręce.

– Słuchaj, nie walczę z dziewczynami. Odejdź i zapomnijmy o całej sprawie.

Przystanęła, przechyliła głowę na bok i uśmiechnęła się słodko.

– Jakie to miłe z twojej strony.

Po czym walnęła go w usta, rozcinając mu wargę. Prawie się nie zatrzymując, dodała do tego kopnięcie w udo; uderzenie ciężkim martensem w punkt, w który podczas wcześniejszej walki trafił go Jet, sprawiło, że Connorowi ścierpła cała noga. Osunął się na mur.

– Za to ja walczę z chłopakami! – oświadczyła Chinka, kiedy oszołomiony i obolały próbował odzyskać równowagę.

Chciała kopnąć go znowu, ale zamiast się wycofać, Connor zaatakował i w pół ruchu złapał ją za nogę. Zaszamotała się, chcąc się wyswobodzić, i uderzyła go w szyję krawędzią dłoni. Chłopak jednak chwycił ją za nadgarstek i wykręcił jej rękę, zmuszając do poddania. Pisnęła z bólu.

– PUŚĆ TĘ DZIEWCZYNĘ!

Obejrzał się. W ich kierunku zmierzała szybko para policjantów – wysoki czarny mężczyzna i szczupła biała kobieta. Z ociąganiem puścił napastniczkę, która natychmiast kopnęła go w goleń i uciekła w przeciwnym kierunku. Reszta bandy deptała jej po piętach.

Connor chciał się rzucić w pogoń, ale policjant chwycił go za kołnierz.

– Nie tak szybko, synu. Pójdziesz z nami.

– Ale ja próbowałem bronić tego chłopaka – zaprotestował.

– Jakiego chłopaka? – spytała policjantka.

Connor rozejrzał się po zaułku… lecz był pusty. Młody nieznajomy zniknął.ZAKŁADNICZKA

ROZDZIAŁ 3

Policjanci poprowadzili Connora Freemasons Road, a potem boczną uliczką do imponującego budynku z czerwonej cegły. Przy wejściu wisiała tradycyjna błękitna latarnia policji miejskiej. Poniżej znajdował się szyld, na którym wyraźne białe litery głosiły: POSTERUNEK POLICJI CANNING TOWN. Wchodząc po schodach, minęli plakat z ostrzeżeniem: „Terroryzm – jeśli zobaczysz coś podejrzanego, złóż doniesienie” i przeszli przez ciężkie drewniane drzwi pomalowane pościeraną i łuszczącą się granatową farbą.

Hol posterunku był słabo oświetlony i przygnębiająco ponury. Na ścianie wisiała tylko korkowa tablica z ogłoszeniem o spotkaniu miejscowej Straży Sąsiedzkiej. Jedyne wyposażenie stanowiły ławka i szklana budka recepcjonisty, w której tkwił znudzony oficer dyżurny. Gdy cała trójka się zbliżyła, mężczyzna podniósł wzrok i zacmokał na widok rozciętej wargi Connora oraz bluzy poplamionej kroplami krwi.

– Nazwisko? – spytał.

– Connor Reeves.

– Wiek?

– Czternaście lat.

Mężczyzna zanotował w rejestrze.

– Adres i telefon kontaktowy?

Chłopak podał swój adres w Leytonstone.

– Rodzina?

– Tylko mama i babcia – wyjaśnił.

Gdy to również zanotowano, policjantka wyjaśniła powód zatrzymania i oficer dyżurny kiwnął głową, najwyraźniej usatysfakcjonowany.

– Tam, proszę. – Wskazał długopisem drzwi z napisem „Pokój przesłuchań”.

Connora poprowadzono przez hol, tymczasem policjant został, by wraz z oficerem dyżurnym spisać zawartość jego torby.

– Proszę przodem – rzuciła policjantka, przepuszczając chłopaka.

Wszedł do wnętrza. Pośrodku pomieszczenia znajdowało się duże biurko z samotną lampą i parą twardych drewnianych krzeseł. Pojedyncza świetlówka brzęczała jak komar, oblewając przygnębiającą scenę bladym świałem. W powietrzu unosił się zapach stęchlizny, żaluzje w oknie były opuszczone, stwarzając niepokojące wrażenie odseparowania od świata.

Chociaż Connor był niewinny, poczuł, jak w gardle zaschło mu z obawy i serce zaczęło bić szybciej.

„To po prostu niesprawiedliwe!” – pomyślał. Próbował udaremnić napad, a tymczasem sam został aresztowany. I jakiego podziękowania się doczekał za interwencję? Żadnego. Młodzieniec ulotnił się bez śladu.

– Siadaj – rozkazała policjantka, wskazując krzesło przy biurku.

Usłuchał z ociąganiem.

Zjawił się policjant, zamknął drzwi i podał koleżance grubą teczkę. Kobieta przeszła na drugą stronę biurka, zapaliła lampę i usiadła naprzeciw Connora. Przyglądał się, kiedy w blasku lampy układała na blacie dokumenty, a obok notatnik i długopis. Zauważył z rosnącym niepokojem, że na teczce widnieje stempel ŚCIŚLE TAJNE.

Poczuł, że się poci. Nigdy wcześniej nie miał kłopotów z policją. „Co takiego mogą na mnie mieć?”.

Policjantka starannie rozwiązała sznurek i zaczęła przeglądać papiery. Wysoki policjant zająwszy pozycję obok niej, nieruchomo wpatrywał się w chłopaka. Napięcie stało się prawie nie do wytrzymania.

Jak się zdawało, minęły całe wieki, zanim kobieta oznajmiła:

– Jeśli ta dziewczyna wniesie skargę za napaść, czeka cię rozprawa przed sądem.

Connor poczuł, jak ziemia usuwa mu się spod nóg. Sprawa okazywała się znacznie poważniejsza, niż sobie wyobrażał.

– Musimy więc uzyskać od ciebie pełne zeznanie – wyjaśniła.

– Nie powinienem zadzwonić do prawnika albo coś? – spytał, wiedząc, że w filmach zawsze o tym wspominano.

– Nie, to nie będzie konieczne – odparła. – Po prostu nam wytłumacz, czemu to zrobiłeś.

Poruszył się niespokojnie na krześle.

– Bo… znęcali się nad jednym chłopakiem.

Policjantka zanotowała.

– Znałeś go?

– Nie – wyjaśnił. – I już nie poznam. Niewdzięczny dzieciak zwiał.

– Więc czemu w ogóle zdecydowałeś się wmieszać?

– Wyzywali go i chcieli pobić!

– Ale inni ludzie przechodzili obojętnie. Czemu ty tak nie postąpiłeś?

Wzruszył ramionami.

– Tak trzeba. Nie potrafiłby się obronić sam. Było ich czworo na jednego.

– Czworo? – powtórzyła kobieta, zapisując coś dalej. – Ale ty rzuciłeś się na nich sam.

Skinął głową na potwierdzenie.

– Trochę trenowałem sztuki walki.

Policjantka przekartkowała dokumenty.

– Tu jest napisane, że masz czarny pas w kick-boxingu i jujitsu. Nie nazwałabym tego „trochę”.

Oddech uwiązł Connorowi w gardle. „Jakim cudem policja ma te informacje pod ręką? Co jeszcze wiedzą?”.

– To… prawda – przyznał, zastanawiając się, czy go to nie obciąża. Trenerzy zawsze ostrzegali, żeby uważał z wykorzystywaniem swoich umiejętności poza dojo.

– Wyjaśnijmy więc sytuację – stwierdziła kobieta, odłożyła długopis i spojrzała mu prosto w oczy. – Mówisz, że ryzykowałeś własnym życiem dla kogoś, kogo wcale nie znasz.

Chłopak się zawahał. „Czy to oznacza przyznanie się do wykroczenia?”.

– No… tak – potwierdził.

Po ustach policjantki przemknął lekki uśmiech.

– To wymaga odwagi – zauważyła z aprobatą.

Wytrzeszczył oczy, zaskoczony nieoczekiwaną pochwałą. Kobieta zamknęła teczkę, spojrzała na swojego kolegę i skinęła głową.

– Dobra robota, zdałeś.

Connor zmarszczył brwi zbity z tropu.

– CO zdałem?

– Test.

– To znaczy… jak egzamin w szkole albo coś?

– Nie – odparł mężczyzna. – Walki w prawdziwym życiu.

Zmieszanie chłopaka jeszcze wzrosło.

– Chce pan powiedzieć, że ta banda to był test dla mnie?

Policjant skinął głową.

– Wykazałeś się instynktowną umiejętnością obrony.

– Oczywiście, że tak! – wykrzyknął, czując, jak jego irytacja rośnie. – Banda mnie zaatakowała…

– Nie o to nam chodzi – wtrąciła się policjantka. – Wykazałeś naturalną chęć bronienia drugiej osoby.

Podniósł się z miejsca.

– O co tu chodzi? Chcę zadzwonić do domu.

– Nie ma potrzeby – odparła, uśmiechając się przyjaźnie. – Już poinformowaliśmy twoją mamę, że możesz się trochę spóźnić.

Otworzył usta ze zdziwienia. „Co oni kombinują, u licha?”.

– Mieliśmy cię na oku od jakiegoś czasu – przyznała kobieta, wstając z krzesła i przysiadając na skraju biurka; jej zachowanie stało się bardziej zrelaksowane i nieformalne. – Atak został zaaranżowany, by przetestować twój kodeks moralny i umiejętności w walce. Musiał wyglądać autentycznie, co znaczy, że nie mogliśmy cię ostrzec. Dlatego skorzystaliśmy z pomocy wyszkolonych agentów operacyjnych.

„Wyszkolonych agentów operacyjnych? – pomyślał Connor, dotykając rozciętej wargi. – Nic dziwnego, że tak dobrze walczyli”.

– Ale po co? – spytał ostro.

– Należało ocenić twój potencjał jako funkcjonariusza ochrony bezpośredniej.

Zamrugał ze zdumienia, zastanawiając się, czy dobrze usłyszał.

– Jako kogo?

– Funkcjonariusza ochrony bezpośredniej – powtórzył policjant. – Angażując się w niebezpieczną sytuację, by ochronić drugą osobę, dowiodłeś, że posiadasz naturalny instynkt bodyguarda. Nie można się tego nauczyć. To musi stanowić element osobowości.

Roześmiał się na ten pomysł.

– Nie mówi pan poważnie! Jestem za młody na ochroniarza.

– I o to właśnie chodzi – odezwał się zza jego pleców jakiś głos tonem kogoś wydającego rozkazy.

Connor obejrzał się i zaskoczony zobaczył za sobą srebrnowłosego mężczyznę z turnieju.

– Po szkoleniu będzie z ciebie idealny ochroniarz.ZAKŁADNICZKA

ROZDZIAŁ 4

– Jestem pułkownik Black – przedstawił się z lekkim skinieniem głowy.

Miał na sobie idealnie wyprasowane chinosy, błyszczące czarne buty i koszulę khaki z rękawami podwiniętymi do łokci świadczące, że spędził życie w wojsku. Z bliska Connor zobaczył, że mężczyzna ma pobrużdżoną twarz i wydatną szczękę. Sprawiał wrażenie osoby zarazem zdyscyplinowanej i władczej, ani na chwilę nie spuszczał z chłopaka szarych jak kamień oczu. I choć wyglądał na blisko pięćdziesiątkę, miał ciało człowieka dziesięć lat młodszego – szeroką pierś i opalone, muskularne przedramiona. Z nienagannym wyglądem kłóciła się jedynie poszarpana biała blizna na szyi – niewątpliwie pamiątka po czynnej służbie.

– Byłem pod wielkim wrażeniem twoich dzisiejszych występów, zarówno na ringu, jak poza nim – oświadczył. – Wykazałeś prawdziwą siłę charakteru. Nie poddałeś się nawet wobec przewagi wroga. Lubię to u rekrutów.

– Dziękuję – odpowiedział chłopak, zbyt zdezorientowany, by dodać coś jeszcze. Naraz dotarło do niego znaczenie słów pułkownika. – Co to znaczy: u rekruta?

– Siadaj, zaraz wyjaśnię.

Zaproszenie nie było rozkazem, ale Connor i tak poczuł się zmuszony usiąść. Pułkownik przeszedł na drugą stronę biurka i przejął inicjatywę od dwojga policjantów.

– Dowodzę organizacją ochrony bezpośredniej znaną jako Agencja Kumpli-Ochroniarzy.

– KUMPLI-Ochroniarzy? – Chłopak wzruszył ramionami. – Nigdy o niej nie słyszałem.

– Niewielu ludzi słyszało. Działa w tajemnicy – przyznał mężczyzna. – Zanim więc zacznę mówić dalej, podkreślam, że to informacje tajne ze względu na bezpieczeństwo narodowe i nie wolno ich powtarzać nikomu.

Surowy wyraz jego twarzy nie pozostawiał wątpliwości, że gdyby chłopak się wygadał, konsekwencje będą poważne.

– Rozumiem – odpowiedział.

Pułkownik mówił więc dalej.

– W dzisiejszym świecie pojawiło się zapotrzebowanie na nowy typ ochroniarza. Nieustanne zagrożenie terroryzmem, wzrost liczby organizacji przestępczych i fala ataków pirackich… Wszystko to oznacza, że wzrosło ryzyko porwań, szantażu i zabójstw. A w połączeniu z wyczerpującymi informacjami prasowymi na temat rodzin polityków, pojawieniem się licznych nastoletnich gwiazdek pop oraz nowej fali miliarderów dorośli przestali być jedynym celem: stały się nim również dzieci.

– Tak jak syn tej francuskiej gwiazdy filmowej? – wtrącił Connor.

Historię porwania chłopca w czasie wakacji na jachcie opisywały wszystkie media.

– Tak, koniec końców zapłacono milion dolarów za jego bezpieczny powrót. A w ogóle nie musiało do tego dojść, gdyby rodzina zatrudniła zespół ochrony osobistej. Moja organizacja świadczy właśnie tego rodzaju usługi. Różni się jednak od wszystkich pozostałych tym, że szkoli wyłącznie młodych bodyguardów. – Pułkownik Black mówiąc to, spojrzał prosto na Connora. – Ci świetnie przygotowani specjaliści często okazują się skuteczniejsi od typowych dorosłych ochroniarzy, którzy niepotrzebnie zwracają na siebie uwagę. Działając w ukryciu jako stały towarzysz dziecka, kumpel bodyguard zapewnia najlepszą możliwą ochronę narażonej na atak lub należącej do elity potencjalnej ofierze.

Przerwał, by Connor mógł przetrawić to, co usłyszał.

– I chce pan, żebym ja został kimś takim? – spytał chłopak pełen wątpliwości wobec pomysłu.

– Zgadłeś.

Zaśmiał się skrępowany i uniósł ręce na znak sprzeciwu.

– Pomylił się pan. Trafił pan na niewłaściwą osobę.

Pułkownik pokręcił głową.

– Nie sądzę.

– Przecież jeszcze chodzę do szkoły. Nie mogę być ochroniarzem!

– Czemu nie? Masz to we krwi.

Chłopak popatrzył zmieszany. Wtedy pułkownik powiedział coś, co kompletnie nim wstrząsnęło.

– Poszedłbyś w ślady ojca.

– Co pan opowiada? – wypalił, nagle zepchnięty do defensywy. – Mój tato nie żyje.

Mężczyzna skinął głową z powagą.

– Wiem. Jego śmierć ogromnie mnie zasmuciła. Twój ojciec i ja byliśmy bliskimi przyjaciółmi. Walczyliśmy razem.

Connor przyjrzał mu się uważnie, zastanawiając się, czy to prawda.

– Ale tato nigdy o panu nie wspominał.

– To zrozumiałe. W SAS staramy się oddzielać życie prywatne od zawodowego.

– W SAS? Tato służył w armii, w łączności – poprawił chłopak.

– To była przykrywka. W rzeczywistości był członkiem Zespołu Projektów Specjalnych SAS odpowiedzialnego za antyterroryzm i ochronę osobistą VIP-ów – zdradził pułkownik. – Jednym z najlepszych.

Ta informacja wytrąciła Connora z równowagi; zawsze sądził, że bardzo dobrze znał ojca.

– Więc czemu nigdy mi o tym nie powiedział?

– Jako członek ZPS musiał zachowywać swoją tożsamość w tajemnicy. Żeby chronić samego siebie, ciebie oraz resztę rodziny.

– Nie wierzę panu – oznajmił chłopak, ściskając poręcz fotela, by poczuć się pewniej. Miał wrażenie, że cały jego świat się zachwiał, gdy jego przechowywane od dawna wspomnienia o ojcu zostały zakwestionowane.

Pułkownik wyjął z kieszeni na piersi fotografię i podał Connorowi.

– Irak, 2004.

Pięciu żołnierzy w mundurach bojowych z karabinami maszynowymi pozowało na tle pustyni porośniętej nędznymi krzakami. Pośrodku znajdował się młodszy pułkownik Black z charakterystyczną szramą widoczną tuż powyżej kamizelki kuloodpornej. Obok stał wysoki opalony mężczyzna o ciemnobrązowych włosach i znajomych niebieskozielonych oczach – Justin Reeves.

Connorowi słowa uwięzły w gardle. Chwycił zdjęcie drżącą ręką, walcząc ze łzami, które napłynęły mu do oczu, gdy nieoczekiwanie zobaczył ojca.

– Jeśli chcesz, możesz je zachować – powiedział pułkownik. – A teraz pomówmy o twojej rekrutacji na kumpla-ochroniarza.

– Co?! – zawołał; wydarzenia toczyły się dla niego zbyt szybko. – Przecież na nic się nie zgodziłem.

– Fakt. Ale wysłuchaj mnie, a się zgodzisz.

Connor delikatnie odłożył fotografię na biurko, niechętnie odrywając od niej wzrok.

– Po pierwsze, powiadomimy twoją szkołę, że zostałeś przeniesiony do uczelni prywatnej.

– Prywatnej? – powtórzył chłopak. – Moja rodzina nie ma tylu pieniędzy.

– Otrzymasz stypendium ze specjalnego funduszu. Zresztą potrzebujemy oficjalnej przykrywki dla twojej przeprowadzki do obozu szkoleniowego młodych ochroniarzy. Musimy zachowywać nasze funkcjonowanie w tajemnicy. Nikt nigdy nie może się o nas dowiedzieć.

– Przeprowadzki? – rzucił wyzywająco Connor. – Przykro mi, ale nie mogę zostawić mamy. Musicie poszukać kogoś innego.

– Znamy twoją sytuację – odezwała się policjantka z uspokajającym uśmiechem, kładąc przed nim jakąś kopertę. – Podjęliśmy wszelkie niezbędne działania, żeby zapewnić twojej mamie właściwą opiekę. I pokryjemy wszystkie koszty.

Connor gapił się na tajemniczą kopertę, potem spojrzał na pułkownika Blacka.

– A jeśli nie chcę być ochroniarzem?

– To wyłącznie twoja decyzja. Możesz spokojnie wrócić do domu, ale myślę, że byś tego żałował.

Chłopakowi zaświtała nagle pewna myśl.

– Więc nie jestem aresztowany?

– A ktoś twierdził, że jesteś? – odparł mężczyzna, unosząc brew.

Connor spojrzał na dwoje policjantów, potem uświadomił sobie, że żadne z nich nie przeczytało mu jego praw ani oficjalnie go nie aresztowało. Poprosili jedynie, żeby udał się z nimi na posterunek.

– Dam ci czas na rozważenie mojej propozycji – oznajmił pułkownik, kładąc na kopercie wizytówkę. Była czarna jak noc, z wytłoczonym srebrnym logo w kształcie uskrzydlonej tarczy. Poniżej widniał numer telefonu – i nic więcej.

Mężczyzna skinął na pożegnanie i wyszedł, a w ślad za nim policjanci.

Connor został sam. Gapił się na wizytówkę, a w głowie wirowały mu wydarzenia ostatniej godziny. Jego życie stanęło na głowie: w jednej chwili zdobył tytuł mistrza kick-boxingu Wielkiej Brytanii, a zaraz potem został zwerbowany na ochroniarza. Wpatrywał się w kopertę, zaintrygowany i odrobinę wystraszony, co znajdzie w środku. Postanowił zostawić to na później. Najpierw musiał pomyśleć o innych sprawach.

Zabrał wizytówkę, kopertę oraz zdjęcie ojca, wstał i ruszył do drzwi. Kiedy je otworzył, w pierwszej chwili sądził, że się pomylił i wybrał niewłaściwe wyjście. Światła w holu były zgaszone, recepcja opustoszała, a w budynku panowała śmiertelna cisza.

– Halo? Jest tu ktoś?! – zawołał.

Nikt nie odpowiedział.

Zobaczył na kontuarze swoją torbę. Wsunął kopertę i zdjęcie obok trofeum, wizytówkę schował do kieszeni i ruszył do głównego wyjścia. Jego kroki odbijały się echem w pustym holu. Kiedy mijał tablicę, zauważył, że spotkanie Straży Sąsiedzkiej odbyło się przed dwoma laty; zastanowił się przelotnie, czemu ogłoszenia wciąż jeszcze nie zdjęto. Pchnął ciężkie podwójne drzwi i wyszedł w szary zmierzch. Czując ulgę, że opuścił grobową atmosferę posterunku, rozejrzał się po ulicy za pułkownikiem Blackiem. Ani jego jednak, ani policjantów nie było w zasięgu wzroku. Kiedy podwójne drzwi zatrzasnęły się za jego plecami, zauważył, że plakat ostrzegający przed terroryzmem zdjęto. Ukazała się teraz oficjalna biało-niebieska tablica:

POSTERUNEK ZLIKWIDOWANY

Najbliższy posterunek znajduje się

przy Barking Road 444, Plaistow.

Connor oniemiały wytrzeszczył oczy. Cała operacja została zaaranżowana!

Pomacał w kieszeni i wyjął jedyny przedmiot świadczący o tym, że spotkanie się odbyło: czarną wizytówkę ze skrzydlatą srebrną tarczą… oraz numerem telefonu.ZAKŁADNICZKA

ROZDZIAŁ 9

– Rozumiesz, jakie zadanie ci przydzieliłem? – spytał Malik siedzący po turecku w cieniu drzewa oliwnego na dziedzińcu swego domu w Sanie.

Na obrusie przed nim stała duża miska gulaszu zwanego salta, półmisek asidu z suszoną rybą i serem, gotowany ryż, płaskie chleby maluga oraz dzbanek czarnej herbaty.

Hazim pokiwał głową.

– Czuję się zaszczycony twoim zaufaniem.

Przywódca skrzywił się w nieznacznym, zjadliwym uśmiechu.

– Zostałeś wybrany, Hazimie, ze względu na swoją niezwykłą pozycję. Nikt z bractwa nie zdoła się dostać tak blisko prezydenckiej córki jak ty. Ale niczego nie wolno pozostawić przypadkowi. Musimy wszystko drobiazgowo zaplanować i działać dyskretnie.

– Rozumiem.

– Nie wolno ci opowiedzieć nikomu o twoich rzeczywistych zamiarach. Szczególnie rodzinie.

– Nie powiem – zapewnił młodzieniec – choć ty też należysz do rodziny, wuju.

Malik parsknął suchym niczym pustynia śmiechem.

– I dlatego ci ufam, Hazimie. Jesteś dla mnie jak syn.

Młodzieniec rozpromienił się z dumy.

– Zawsze okazywałeś mi względy, wuju. To ty przede wszystkim zachęcałeś mnie do nauki w meczecie. I dlatego cię nie zawiodę.

– Mam nadzieję – odparł mężczyzna i wszelki ślad rozbawienia zniknął z jego twarzy. – Twoja rola będzie kluczowa. Dostarczymy ci cały potrzebny sprzęt do inwigilacji oraz wsparcie. Bahir będzie odpowiedzialny za komunikację i technologię, Kedar zajmie się kwestiami obronnymi. Masz jakieś pytania?

Zrobił pauzę, by upić łyk herbaty z małej porcelanowej filiżanki, dając młodzieńcowi czas na odpowiedź.

– Powiedziałeś, że pieniądze nie stanowią problemu – zaczął Hazim. – Ale jak Bractwo sfinansuje taką operację?

– Tym nie musisz się martwić – odparł Malik i jego ton stwardniał. – Koszty są nieważne, gdy nagroda jest tak wielka.

Sięgnął po kawałek płaskiego chleba z półmiska, nabrał porcję salty i wsunął do ust. Przeżuwał wolno, przyglądając się siostrzeńcowi.

– Najważniejsze, żebyś był gotowy zrobić to, co niezbędne, by osiągnąć cel.

Jego czarne jak węgiel oczy wwiercały się w Hazima, szukając najmniejszego śladu wątpliwości, drgnienia tchórzostwa.

Młodzieniec wytrzymał jego spojrzenie.

– Doskonale zdaję sobie sprawę z ryzyka, wuju. I jestem zdecydowany zrobić, co do mnie należy.

Przywódca uśmiechnął się szeroko z satysfakcją, zlizując gulasz z zabarwionych na żółto zębów.

– Doskonale.ZAKŁADNICZKA

ROZDZIAŁ 27

Odrzutowiec gulfstream wylądował na pasie lotniska i podkołował do niewielkiego prywatnego terminalu. Gdy silniki ucichły, drzwi kabiny pasażerskiej się otwarły i automatycznie rozłożyły się schodki. Wytworna stewardesa sprawdziła, czy wszystko w porządku, po czym wyprowadziła z samolotu jedynego pasażera.

– Dziękujemy, że wybrał pan naszą firmę – oznajmiła z wyćwiczonym uśmiechem i dodała na pożegnanie: – Ma’assalama.

– Allah ysalmak – odparł mężczyzna w ojczystej arabszczyźnie i ostatni raz z podziwem zmierzył atrakcyjną kobietę bursztynowymi oczami. Kiedy stanął na asfalcie, poczuł falę ciepła – przyjemnego, lecz w żaden sposób niemogącego się równać z suchym żarem jego własnego kraju.

Przywitał go pracownik obsługi lotniska.

– Bardzo proszę za mną.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: