Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Aleksandra - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
13 kwietnia 2016
Ebook
21,25 zł
Audiobook
29,95 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Aleksandra - ebook

Opowieść, która stała się kanwą i inspiracją dla serialu „Wspaniałe stulecie”.

Ta opowieść zapiera dech w piersi. Jest jak baśń z Tysiąca i jednej nocy, a jednak zdarzyła się naprawdę.

Pierwsza połowa XVI wieku. Aleksandra Lisowska, młoda dziewczyna z Rohatyna, porwana przez Tatarów niemal sprzed ołtarza i wzięta w jasyr, trafia na dwór Sulejmana Wspaniałego, jednego z najpotężniejszych władców Imperium Osmańskiego. Przyjmuje imię Hürrem (Roksolana to przydomek wskazujący na przynależność do narodu ruskiego). Sułtan po prostu traci dla niej głowę i postanawia się z nią ożenić...

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7779-383-1
Rozmiar pliku: 1,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Aleksandra to postać historyczna.

Żyła na przełomie średniowiecza i czasów nowożytnych, kiedy to ludzie białej rasy odkryli Nowy Świat, busolę, druk, konfucjańskie księgi klasyczne, kiedy „wstrzymali Słońce i ruszyli Ziemię” oraz zaczęli postrzegać siebie jako odrębne byty. W tamtym niezwykłym czasie na historycznej arenie Europy pojawiło się wiele sławnych, pełnych inicjatywy kobiet. Naród ukraiński natomiast przeżywał wówczas najgłębszy kryzys. Państwowość ukraińska została zrujnowana do tego stopnia, że w ludzkiej pamięci zatraciły się nawet wspomnienia o niej. Zacofany, ciemny lud wiódł życie w ciężkiej niewoli, toteż nie miał sposobności poszczycić się sławnymi mężami, nie mówiąc już o sławnych kobietach. Ale jakby na znak tego, jak wielkie zdolności kryją się w narodzie wywodzącym się z naszej ziemi, Bóg w owym czasie obdarzył nas w swej łaskawości pewną postacią, najwybitniejszą kobietą w historii tamtejszego świata. Kobietą tą była Aleksandra vel Anastazja Lisowska, córka duchownego prawosławnego. Nasza powieść poświęcona jest tej najpotężniejszej z ówczesnych kobiet, radosnej i wesołej Olesi vel Nastii Lisowskiej, znanej w historii jako Roksolana.

Ukraińskim dziewczętom poświęcam swoją pracę o tej wielkiej Ukraince, która błyszczała inteligencją, promieniała radością, odznaczała się bezwzględnością, a równocześnie miłosierdziem, na rękach miała krew wielu osób, a na szyi – perły. Czynię to również po to, by w najcięższych chwilach życia swojego i swego narodu nie traciły ducha, stanowiły opokę dla własnych mężów i synów oraz opanowały ulubione profesje i wykazywały się aktywnością w różnych dziedzinach. Tylko bowiem takim sposobem można dokonać wspaniałego dzieła. Ale żadne dokonanie nie czyni dobra, jeżeli człowiek zatraca swe duchowe wartości i łamie nakazy boże. Nie udowadniam tego w swej powieści. Stwierdzam tylko fakt udokumentowany niezwykłym życiem wielkiej sułtanki, której niecne uczynki zapoczątkowały rozpad potężnego państwa osmańskiego. Tego upadku nie dało się opanować i trwał on nieprzerwanie aż do naszych dni… Wpływy – ukraińskie, wschodnie, bizantyjskie, zachodnie, renesansowe i inne – splatają się w barwny kilim będący tłem dla historii Roksolany, po którym ten ukraiński Odyseusz w spódnicy przelatywał jak świetlista kometa. Rzeczone tło bardzo trudno jest przedstawić chociażby dlatego, że żaden naród, ani my, ani nikt inny, nie dokonał dotąd syntezy wszystkich tych czynników, które splotły się naówczas na Wschodzie. Przynajmniej ani mnie, ani tym, z którymi rozmawiałem na ten temat, nie jest znana żadna taka praca. Niech więc ta pierwsza próba wczucia się w tamtejszą atmosferę zachęci ukraińskich pisarzy przyszłych pokoleń do lepszego i pełniejszego przedstawienia ówczesnej epoki i majestatycznej postaci kobiety, która nie dała o sobie zapomnieć przez całe stulecia: dzięki swojej urodzie została żoną sułtana, ale tylko jej błyskotliwa inteligencja i silna wola uczyniły z niej niepodzielną panią na sułtańskim dworze i w całym wielkim imperium. Roksolana była bezwzględna jak jej epoka. Jednakże miała dobre serce i często sięgała do skarbca swego męża, by ulżyć ludzkiemu cierpieniu. Była szlachetna, skromna i niezwykła mimo swoich grzechów, za które ciężko przyszło pokutować zarówno jej samej, jak i jej potomstwu.

Osyp Nazaruk1

Nie wiesz rano,

Co cię spotka wieczorem.

Przypowiastka ludowa

Zdarzyło się to pewnego letniego wieczoru 1518 roku.

Wielka złota gwiazda dnia powoli zanurzała się w największym stawie Podola, którego delikatne fale łagodnie szemrały w połyskującym jeziorze światła. Niczym królowa przygotowywała się do snu na swym miękkim purpurowym łożu. Za stawem widniały fosy i białe mury Rohatyna oraz gładka wstęga spokojnej rzeki Lipy.

W tym oto czasie zza granatowej smugi lasu wychynęły cztery wozy. Jechały zakurzonym gościńcem prowadzącym ze Lwowa do Rohatyna, wiozły gości weselnych. Był wśród nich stary Dropan, kupiec lwowski, który wybrał się wraz z rodziną do Rohatyna, by ożenić swego jedynego syna Stefana z córką Łuki Lisowskiego, proboszcza cerkwi Świętego Ducha stojącej na przedmieściach tego miasta.

Młody Stefan Dropan, od dwóch lat zakochany w Olesi Lisowskiej, nie posiadał się z radości, oczekując na rychłe zaślubiny. Większą część drogi przebył piechotą, chociaż śmiano się z niego, że i tak szybciej na miejsce nie dotrze.

– Nie spiesz się, bo nie wiesz rano, co cię spotka wieczorem – mówił mu ojciec, który przyswoił sobie ulubione powiedzonko ojca Olesi. Łuka przyjeżdżał czasami do swego brata, proboszcza cerkwi Świętego Jura we Lwowie. Ale Stefan to wyprzedzał wozy, to zostawał w tyle, żeby móc swobodnie pomarzyć o swoim szczęściu. Nie widział i nie słyszał niczego ani nikogo oprócz swej ukochanej, chociaż nie było jej tutaj z nimi. Nie dostrzegał niebieskawej szaty szałwii ani lepnic w zacienionych połaciach lasów, przez które przejeżdżali, ni złocistego pyłku brzóz, ni pachnącej mięty, ni pnącego się powojnika, ni podagrycznika, ni żółto-czerwonej dziewanny, ni asparagusa ani też kopytnika, mimo że stąpał po nich.

– Teraz to paproć dla niego kwitnie… – mówili goście weselni, śmiejąc się przyjaźnie.

A w sercu młodzieńca rozkwitała miłość.

Ciągle sobie przypominał, jak się ta miłość zaczęła, jak po raz pierwszy zobaczył Olesię na dziedzińcu cerkwi Świętego Jura we Lwowie. Od tamtego spotkania życie stało się dla niego ciągłym pasmem światła, zapachów i muzyki. A także walki. Ojciec Stefana nie do końca był przekonany do małżeństwa swego syna z córką popa, miał bowiem na oku bogatą pannę, córę swojego wspólnika w interesach. Rodzina Olesi, która należała do starego rodu duchownych, również patrzyła z niechęcią na ślub z synem „kramarza”. Owszem, cieszyło ich jego bogactwo, lecz odpychało to, jaki zawód uprawia. Ostatecznie jednak pogodzili się z losem.

Daleko miał jeszcze młody Stefan do miasta, choć widniało już przed nim w oddali, oraz do niewielkiego domu stojącego nad brzegiem spokojnej Lipy, obok cerkiewki Świętego Ducha.

2

A tam już czekano na nich, bo wszystko było przygotowane do zaślubin. Weselni goście nareszcie zjechali, dom wypełnił się gwarem młodszych i starszych głosów.

Brat gospodarza, proboszcz prawosławny Jan Lisowski, najdłużej się sprzeciwiał małżeństwu Aleksandry i Stefana, między cerkwią Świętego Jura a rodziną Dropanów toczył się bowiem w sądzie spór o jakieś grunty; Jan nie miał dobrego zdania o starym Dropanie. Nawet teraz wyjechał wcześniej ze Lwowa, by nie podróżować razem z tym „kramarzem bezbożnikiem”, który skłócił się z Domem Bożym. Wprawdzie duchowny chciał być obecny na ślubie swej bratanicy, lecz nie mógł dopuścić do tego, by stary Dropan szczycił się, że on, Jan, przybył na uroczystość umyślnie. Postarał się więc, aby władyka lwowski zlecił mu jakąś misję służbową, którą rzekomo należało wykonać w Kamieńcu Podolskim, a więc byłoby mu po drodze zajrzeć na ślub bratanicy. Wszystko to rozgłosił wcześniej we Lwowie.

Siedział teraz ze swoim bratem i z ojcem Teodozjuszem, igumenem pobliskiego monasteru bazylianów we wsi Czercze, w niewielkim sadzie obok domu proboszcza, przy drewnianym stole w cieniu starych lip. Przed nimi stały trzy gliniane garnuszki i garniec zsiadłego mleka, nie zabrakło również chleba i masła.

– Jedz i opowiadaj, co słychać – rzekł do niego Łuka.

– Od czego by tu zacząć? – Jan był przygnębiony.

– Od spraw związanych z naszą Cerkwią – odparł z powagą igumen Teodozjusz.

– Ależ oczywiście – zgodził się Jan.

Myślał przez chwilę, po czym wziął kromkę żytniego chleba, posmarował ją masłem i, odłożywszy z powrotem na drewniany talerz, zaczął opowiadać:

– Naszą świętą Cerkiew do cna zrujnowali i opanowali katoliccy hierarchowie. A i nasi kupcy też ją sobie wyszarpują. – Nie mógł się powstrzymać, by nie wypowiedzieć na głos tej ostatniej myśli.

– Nawet bramy piekielne jej nie przemogą – zauważył pobożnie igumen.

– Tak, tak – odrzekł Jan. – Ale coraz trudniej się oddycha. Duma, łakomstwo, brud, obżarstwo, pijaństwo – obcych cechują wszystkie bez wyjątku grzechy główne. Mimo to władają oni naszą Cerkwią. A Pan Bóg nie wyzwala nas spod tego jarzma…!

Lwowski duchowny gorzko się uśmiechnął. Głos zabrał ojciec Teodozjusz:

– My także nie jesteśmy bez grzechu. Niszczy nas zwłaszcza jeden grzech główny: lenistwo. Przez to tak pokutujemy. Jeździłem po świecie, stykałem się z obcymi ludźmi, byłem w Jerozolimie i w Antiochii, i na Świętej Górze Athos. I nigdzie nie widziałem, by ludzie tak mało przykładali się do czytania ksiąg jak u nas. Dlatego też nie potrafią bronić swej Cerkwi przed atakami wrogów!

– A ty cały czas swoje, ojcze igumenie – rzekł Łuka. – Nie raz ci już mówiłem i teraz znów powtórzę, że trochę racji masz, a trochę jej nie masz. No bo skąd wziąć te księgi? Za co je kupić? No? Za co?! Za co ma je kupić żonaty duchowny w naszych ciężkich czasach? Ziemie należące do Cerkwi zagrabili starostowie i księża. Tatarzy nie dają odetchnąć. Lecz nikt się tym nie przejmuje! Że też w tym roku jeszcze ich tutaj nie było. Ale już chodzą o nich słuchy. Chłop zubożał i coraz bardziej ubożeje. Mieszczanie także, bo szlachta zagarnia handel, chociaż jednocześnie obstaje przy tym, że to „nie honor”. A naszym duchownym tu i ówdzie każą odrabiać pańszczyznę! I oni mają mieć jeszcze głowę do ksiąg?!

Po tych przykrych słowach zapadła cisza. Jan, który miał jechać do Kamieńca Podolskiego, zaniepokoił się, słysząc wieści o nadchodzącym niebezpieczeństwie. Ale pomyślał, że jeżeli brat jego wie o tym coś więcej, to powie mu przed wyjazdem.

Łuka tymczasem odetchnął i mówił dalej:

– Weźmy dla przykładu mnie! Powiadają, że oddaję córkę za bogacza. Ale nie oddam jej gołej, bez posagu. A ile mnie kosztuje to wesele? Jeden łokieć atłasu dwadzieścia groszy, falandyszu¹ – trzydzieści pięć. W co mam ją ubrać? I za co?

Znów milczał przez chwilę, po czym ciągnął dalej, bo nie miał tajemnic ani przed bratem, ani przed swym przyjacielem igumenem:

– A co dopiero wesele! Głupi szczupak kosztuje dwa grosze, a karp jeszcze więcej, garniec wina czterdzieści groszy, funt szafranu siedemdziesiąt, głowa cukru sto pięćdziesiąt, a kamień² pieprzu trzysta! A gdzie jeszcze tkaniny jedwabne, gdzie kaftany brokatowe, bawełna czy złotogłów? Przecież ja i moja żona musimy jutro jakoś wyglądać, chociażby ze względu na ludzi! Wy, ojcze igumenie, macie jedną sutannę i nie musicie się o nic więcej martwić!

– Zacząłeś mówić jak kramarz – zauważył brat. – Czyżbyś tak szybko spowinowacił się z nową rodziną?

– Wybaczcie mi – rzekł Łuka. – Ale gdyby tak któremuś z was żona dobry miesiąc ciosała kołki na głowie i o niczym więcej nie mówiła, tylko o adamaszkach i falandyszach, to tak byście kipieli z gniewu, że musielibyście się przed kimś pożalić!

– Dziękuj Bogu, że masz tylko jedną córkę i już jutro się jej pozbędziesz – uspokoił go brat.

– Przecież dziękuję – odpowiedział Łuka. – Ale dlaczego takeś się zawziął, by wrzucić ją w ramiona jakiegoś ubogiego człowieka? Żeby klepała biedę tak samo jak jej ojciec? Co?

Odparł na to igumen:

– Możecie się gniewać lub nie, ale powiem wam prawdę! Gdybyśmy nie mieli rodzin, a co za tym idzie, kłopotów związanych ze ślubem, z posagiem, falandyszami, jedwabiem, całym tym zgiełkiem, to wytrzymalibyśmy walkę z Kościołem katolickim! A nasza Cerkiew ma od naszych kniaziów i naszego ludu tyle ziemi, że mogą nam ją zabierać jeszcze przez setki lat, a i tak dla nas wystarczy! Rzecz nie w tym – do walki z katolikami nie mamy tej broni, którą mają oni! Mówię prawdę, jak zawsze zresztą, ale wy nie chcecie jej dostrzec!

W tym miejscu igumen zwrócił się do gospodarza i rzekł z żalem:

– Niech Bóg da szczęście twojemu dziecku na drodze, na którą niebawem wkroczy. Ale czy nie spojrzałby na nią łaskawszym okiem, gdyby została zakonnicą? Och, przydałaby się taka dziewczyna w naszej prześladowanej Cerkwi. Ona jest bardzo mądra. A wy oddajecie ją temu, którego nie lubicie! Nie mamy zbyt wiele zakonnic wywodzących się z naszych duchownych i szlacheckich rodów. A u Lachów nawet magnaci poczytują sobie za zaszczyt, gdy panny z ich rodów idą do klasztoru. To dlatego mają nad nami przewagę! I dlatego ich naród tak bardzo szanuje swój Kościół, ponieważ widzi, jak poważają go wielcy tego świata. A my lgniemy do uciech świeckich jak muchy do miodu! I taki nas los czeka w tych słodkościach. Słodycz świecka w gorycz się obraca. Próchnieje nasza siła, marnieje nasz naród, a ratunku znikąd!

Rozmówców ogarnął ponury nastrój, ale igumen, nie zwracając na to najmniejszej uwagi, ciągnął:

– Naród dawał datki na naszą Cerkiew, daje i będzie dawał! Lecz rzadko kiedy trafi się ktoś, kto byłby w stanie rozporządzać tym, co dał naród! I ludzie to widzą, bo jeszcze do końca nie oślepli. Co więcej, nie tylko nasz naród widzi, ale też dostrzegają to nasi sąsiedzi, którzy biorą, co chcą. Jakżeby inaczej? Zwalić całą winę na wrogów to czcze słowa. Prawdą jest, że i oni byliby wyznawcami naszej wiary, gdybyśmy sami w inny sposób dbali o naszą Cerkiew. Taka jest prawda! I nie minie nas kara boska za to, że ukrywamy prawdę! Nikogo nie minie! I ta kara nastąpi, gdyż my ją od wieków wzywamy!

Brat Łuka otwierał już usta, aby odpowiedzieć, ale przed wrotami dał się słyszeć skrzyp nadjeżdżających wozów Dropana. Weselnicy zeskakiwali ze swoich miejsc i zmierzali w kierunku sadu.

3

Zdawało się, że drzewa w sadzie zajęły się czerwienią, i zdawało się, że pąsowe płomienie pożaru objęły sad i cerkiew Świętego Ducha (która ostała się do dziś), i dom proboszcza, i spokojną wstęgę Lipy, i wielki staw, i łany dojrzałej złotej pszenicy, która uśmiechała się do nieba modrymi kwiatami bławatka, jak gdyby oczekując na nadejście sierpa. Wszyscy goście weselni popatrzyli z niepokojem na niebo. Lękali się łuny gorejącej na zachodzie.

W krwawym blasku konającego dnia zbliżał się młody Stefan Dropan, którego serce przepełniało wielkie szczęście. Jego oczy szukały Olesi. Młodzieniec znalazł ją w sadzie w towarzystwie dwóch przyjaciółek. Dziewczęta były pogrążone w jakiejś zajmującej rozmowie.

– Nad czym tak radzicie? – zapytał wesoło, podbiegając do swej oblubienicy.

– A nie powiemy! – odpowiedziała Irena, przyjaciółka Olesi.

– Nie możemy powiedzieć – poprawiła ją Aleksandra.

– Dowiecie się jutro! – rzuciła druga dziewczyna.

– No powiedzcie, powiedzcie. – Głos Stefana brzmiał miękko i łagodnie.

Dziewczęta przekomarzały się z nim.

Wreszcie Olesia, spojrzawszy wymownie na przyjaciółki, wtajemniczyła Stefana: Irena uprosiła Cygankę wróżbiarkę, by ta przed zaślubinami przepowiedziała jej, Aleksandrze, przyszłość!

– Tylko ani słowa o tym mojemu panu ojcu, bo bardzo by się gniewał! – poprosiła.

Stefan przyrzekł jej milczenie.4

Stary Dropan i jego żona przywitali się zwyczajowo z duchownymi, po czym mężczyzna natychmiast zaczął narzekać:

– Mój Boże! Ależ po drodze z nas zdzierali! Ujechaliśmy zaledwie dziesięć mil³, a już musieliśmy uiścić i mostowe, i myto za przejazd przez groble i za przewożone towary, i paszowe, i targowe, i od miary, i od sztuki, i od wozów pełnych, i od pustych, i od obu rąk, i od jednej! Zdzierstwo i złodziejstwo takie, że nawet pod Turkiem nie może być gorzej!

– Kto jedzie na ślub, ten nie handluje. – Jan nie mógł zdzierżyć, musiał ukąsić starego Dropana. Ale ojciec Stefana nie był z tych, co nadstawiają drugi policzek. Natychmiast się odciął:

– Kto wie, panie proboszczu, co jest bardziej miłe Bogu: czy w drodze na zaślubiny pełnić swoją powinność, gdy się coś przytrafi, czy po drodze do spełnienia obowiązków wstąpić na ceremonię ślubną.

Kupcowa Dropanowa, stateczna żona starego Dropana, popatrzyła na niego z dezaprobatą, Łuka uśmiechnął się, a Jan pominął przytyk milczeniem.

Łuka, ojciec panny młodej, zaprosił do sadu starszych gości, by odpoczęli po podróży. Młodsi gdzieś zniknęli. Jako pierwszy przepadł Stefan Dropan. Poszedł przywitać się z matką Olesi.

Łuka poszedł do koni; był nie tylko ich właścicielem, ale również wielkim znawcą tych zwierząt. W pięknego konia zawsze wpatrywał się z lubością, jak w obrazek. A znał się na nich tak, że tylko objął zwierzę spojrzeniem, a natychmiast potrafił określić jego wartość.

Stefan, przywitawszy się z matką Aleksandry, dołączył do dziewcząt; tłoczyły się na drugim końcu podwórza wokół niestarej Cyganki, która przyszła powróżyć pannie młodej. Jedna z ciotek Olesi była źle usposobiona do tego pomysłu, mówiła, że tuż przed ślubem się nie godzi. Siostrzenica odpierała ją z humorem:

– Cioteczko! Przecież Bozia potężniejszy jest od wróżbiarki!

– Tak, tak! – wtórowały jej towarzyszki, a najbardziej przyjaciółka Irena. – Co Bozia postanowi, tak też będzie!

Stefan sięgnął do kieszeni i nagle sypnął w kierunku kobiety garść drobnych monet. To przesądziło sprawę. Olesia rzuciła się wesoło do narzeczonego i ujęła jego dłoń. A Cyganka, która natychmiast pozbierała część monet, chwyciła lewą dłoń dziewczyny i zaczęła się w nią wpatrywać. Ciotka już się nie sprzeciwiała, tylko oczekiwała w napięciu.

Cyganka zaczęła mówić nieskładnie, patrząc to w oczy Olesi, to w jej dłoń:

– Twoja mężczyzna bogata, ach, jaka bogata! Bardzo bogata!

– Ale wywróżyła! – oświadczyła jedna z towarzyszek.

– Wszyscy o tym wiemy! – dopowiedziała druga i spojrzała na Stefana.

Młodzieniec spuścił wzrok i cały się spłonił. A wróżbiarka prawiła dalej:

– Perły będziesz nosiła i w tafcie będziesz chodziła… po adamaszku będziesz stąpała… w białych jedwabnych pantofelkach, hiacynt⁴ będzie się złocił we włosach twoich… a na ślicznych rączkach krew czerwoniutka… kadzidło i olejki kubeby⁵ w komnatach twoich… a spożywać będziesz drogi cynamon i pić słodkie szerbety… Bóg da ci kilku synów… będziesz miała dwa śluby, lecz męża jednego!

– Cha, cha, cha! – zaśmiały się przyjaciółki.

– Ciotuniu, ciotuniu! Aż dwa śluby i jednego męża! Jakże to tak?

Ciotka Katarzyna odpowiedziała: „Głupstwa plecie!”, podniosła prawą rękę i trzymając ją nad dziewczętami, przeżegnała je z powagą. Stefan zaś przez cały czas się zamartwiał, skąd weźmie takie bogactwa.

Cyganka wpatrywała się ze spokojem i z przyjemnością w białą dłoń Olesi. Naraz spoważniała, jakby zatrwożył ją śmiech dziewcząt, które zakłóciły jej wróżenie, i już innym, bardziej stanowczym tonem ogłosiła swoją przepowiednię:

– Daleka droga, bez mostów, bez gościńców… wiodąca po bylicy i twardych korzeniach… gdzie kwitnie szałwia i astragalus… gdzie sinieje sasanka… goreje miłek… gdzie wije się bieluń i płoży się chaber… chaber-er… chaber-r-er…! – Urwała, jakby w ekstazie, zachłysnąwszy się niczym nieudolny pływak, rzuciła się na ziemię i pozbierała resztę pieniędzy. Po tym wszystkim wejrzała głęboko w oczy pannie młodej i nawet nie zwracając uwagi na Stefana, pośpiesznie odeszła. Obejrzała się jeszcze kilka razy na Olesię i wreszcie zniknęła za bramą.

Po odejściu Cyganki wszyscy obecni poczuli się zakłopotani. Stara ciotka Katarzyna przemówiła:

– Słyszeliście, moi mili, jak wróżą dziewczynom przed zaślubinami: że będzie bogata, niezwykle bogata, uda się w bardzo daleką podróż i będzie miała synów, że będzie się i weselić, i smucić, ot, tak jak to bywa w życiu.

Aleksandra uśmiechnęła się, słysząc te słowa, i zaśpiewała:

Och, wydeptana dróżko,

Posypana makiem,

Czy ja będę szczęśliwa

Z tym tu jedynakiem?

Po czym przytuliła się lekko do Stefana. Jej radosny nastrój udzielił się i jemu. Twarz mu się rozjaśniła i odrzekł pogodnie:

Och, wydeptana dróżko,

U góry wiedziesz moczarami.

A kto cię tak wydeptał,

Kochanko, wieczorami?

– Ty, ty, ty! – powiedziała życzliwie Olesia i poprowadziła go do matki. Za nimi barwnym strumieniem podążyła do komnat młodzież, bo nadchodziła już noc.

5

Miała to być ostatnia noc Olesi w jej rodzinnym domu i jedna z ostatnich na ojczystej ziemi.

I jak gdyby dziewczyna to przeczuwała. Bardzo uważnie obejrzała swój skromny pokoik panieński, którego jedyne okno wychodziło na łąkę nad Lipą. Raz jeszcze przyjrzała się swojej sukni ślubnej, a także rzeczom, które miała zabrać ze sobą do Lwowa. Niektóre z nich odłożyła, by wrócić po nie później, gdy przyjedzie z wizytą do Rohatyna. Wśród tych odłożonych rzeczy znalazły się dwie powieści, które przeczytała co najmniej dwadzieścia razy: Opowieść o Kitowrasie oraz Dziwna opowieść o królu Salomonie.

Późną nocą zapadła w półsen. Śniło jej się, że ktoś śpiewał fragmenty pieśni weselnych:

Pobłogosław, Bożeńko,

Pierwszą naszą ścieżynkę!

Nazrywamy barwinku,

W Olesinym utkwi wianku.

Roślinkę wyhodowała,

Cienką, wysoką,

Co szerokie listki miała…

Olesia była wprawdzie wesołego usposobienia, lecz ta przełomowa chwila w jej życiu wprowadziła ją w tak poważny nastrój, że wstała z łóżka jak w pomroce. Jakiś nieokreślony dreszcz rozkoszy połączonej ze strachem, dziwna obawa przed czymś nieznanym ją przepełniały. A krzątanina gości weselnych tylko potęgowała niepokój dziewczęcia.

Doszła do siebie dopiero przed samym wyjściem do cerkwi, gdy była już zupełnie przygotowana do ślubu.

A ślubu udzielać miał proboszcz Jan Lisowski ze Lwowa, stryj Olesi.

Było już południe, kiedy wyszli z domu i skierowali się do cerkiewki Świętego Ducha. W chwili, gdy panna młoda z druhnami stanęła na pierwszym drewnianym schodku prowadzącym do świątyni, wydarzyło się coś strasznego. Cóż się właściwie stało? W pierwszej chwili nikt z gości nie zdawał sobie z tego sprawy.

Usłyszeli tylko krzyki nieopodal.

Przerywane, przeraźliwe krzyki.

Zebranych ogarnął niepokój, zaczęli się gorączkować. Instynktownie jęli szukać miejsca, aby się schronić. Nagle ktoś krzyknął:

– Tatarzy idą!

– Alla-hu! – rozbrzmiały dzikie wołania z ulicy i z obu stron cerkwi. O zaślubinach nikt już nawet nie myślał. Każdy uciekał, gdzie mógł, w straszliwym popłochu. Jedni skryli się w sadzie, inni w szuwarach w pobliskiej Lipie, a jeszcze inni między budynkami.

Olesia wyskoczyła spomiędzy swoich druhen i chwyciła za rękę narzeczonego. Przez jedną krótką chwilę stali jak skamieniali przed otwartą, oświetloną cerkwią, po czym zagłębili się w jej wnętrzu, jakby mieli zamiar oddać się pod opiekę Ducha Świętego. W następnym momencie jednak zawrócili i zaczęli biec ku sadowi.

Ale ulica była już pełna tatarskich jeźdźców. Parli naprzód, krzycząc przy tym dziko. Gęste grzywy i ogony ich brzydkich koni, bachmatów, sięgały samej ziemi. Wielu spośród gości weselnych było już w rękach wroga – na szyje mieli zarzucone arkany. Tatarzy opanowali także łąki za sadem – niektórzy wierzchem, niektórzy pieszo uganiali się za tymi, co się ostali. Zewsząd dolatywał ryk bydła. Tu i ówdzie rozbłyskiwały płomienie. Wróg podpalał ograbione na przedmieściach Rohatyna domy.

Jednak jeszcze nie całe miasto było opanowane. Mieszkańcy przygotowywali się do obrony. Słychać było dźwięki trąbek i bicie dzwonów jak na pożar.

Potworny strach sprawił, że Olesia straciła przytomność i w swej białej ślubnej sukni, i z wiankiem na głowie upadła na zakurzoną drogę. A Stefan uklęknął przy niej…

Świat pociemniał jej w oczach.

¹ Falandysz (także falendysz) – sukno holenderskie grube i ciężkie, używane w Polsce w XVII w. (przyp. tłumaczki).

² Kamień – dawna jednostka masy, odpowiada około 13 kg (przyp. tłumaczki).

^(³) Mila – staropolska miara długości, 7,5–8,5 km (przyp. tłumaczki).

^(⁴) Hiacynt – przezroczysta odmiana cyrkonu o barwie czerwonopomarańczowej, czerwonej, żółtoczerwonej lub czerwonobrunatnej, zwany także płonącym kamieniem (przyp. tłumaczki).

^(⁵) Kubeba, inaczej pieprz kubeba – gatunek pnącza uprawianego głównie na Jawie i Borneo. Do Europy roślina dotarła dzięki Arabom, szlakiem weneckim przez Indie. Owoce kubeby używane są do aromatyzowania papierosów lub żywności (mięs, serów, dań warzywnych). Ma właściwości lecznicze, często wykorzystywano ją do rzucania miłosnych uroków (przyp. tłumaczki).
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: