Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Alfabet amerykański - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
7 października 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Alfabet amerykański - ebook

„Jeszcze długo nikt Ameryki światu nie zastąpi. Warto lepiej ją zrozumieć. Andrzej Lubowski pokazuje jej siłę i słabość; jej szlachetność i jej małość. Robi to ciekawie i uczciwie. Ameryka go fascynuje; czasem zaskakuje, a czasem irytuje. To Ameryka prawdziwa – polecam” – Zbigniew Brzeziński

„Pierwszy raz byłem za wielką wodą w 1976 roku. Miałem wtedy wrażenie, że wylądowałem na obcej planecie. W czasie następnych wizyt oswajałem się powoli z obrazem wielkiej Ameryki. Jednak do dziś nie potrafiłbym jasno określić, co właściwie znaczy dla mnie «to słynne USA». Andrzej Lubowski wspaniale mi to w swoim «Alfabecie...» objaśnia” – Janusz Gajos

Kategoria: Felietony
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-268-1775-5
Rozmiar pliku: 8,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP

Gdy Rzeczpospolita była potęgą i polska husaria szła na odsiecz Wiednia, w Ameryce wprawdzie mieszkali emigranci z Europy, ale państwa jeszcze nie było. Wtedy i jeszcze przez kolejnych sto lat. Jak to się zatem stało, że w tak krótkim czasie młodziutki kraj wyrósł na światowe mocarstwo? To pytanie nie pojawia się w moim alfabecie, ale pokrajaną na kawałki odpowiedź można znaleźć w kilku co najmniej miejscach.

Ta książka nie jest rozprawą naukową, co nikogo nie zdziwi, zważywszy na tytuł, ani przewodnikiem turystycznym, co tytuł mógłby sugerować. Jest to po prostu wpisana w szkielet alfabetu opowieść o Ameryce, jaką znam, w jakiej mieszkam od ponad 30 lat, jaką lubię i jakiej nie lubię, jaką rozumiem i jakiej wciąż pojąć nie mogę. Opowieść o Ameryce, z której moi amerykańscy przyjaciele są dumni, i o tej, której się wstydzą. O tym, co uważam za siłę Ameryki, a co za jej słabość. Nie jest to beznamiętny obraz ani obiektywne spojrzenie. Po lekturze tej książki czytelnik będzie wiedział, co mnie mierzi, co intryguje, na kogo zapewne głosowałem w wyborach i jaką telewizję najchętniej oglądam.

Za mojej młodości o Ameryce mówiło się w Polsce z nabożeństwem. To był kraj, w którym można było obejrzeć każdy film, przeczytać każdą książkę, w którym za pracę płacono prawdziwymi pieniędzmi. Romantyczną wizję Ameryki jako krainy wolności, dostatku i nieograniczonych możliwości komunistyczna propaganda próbowała obrzydzić oskarżeniami o brudne wojny i brudne interesy, o wyzysk, rasizm, korupcję i moralną zgniliznę. Im bardziej się starała, tym mniej jej to wychodziło. Byliśmy krajem tak proamerykańskim, że po szkolnych wiecach, na których potępiano interwencję USA w Wietnamie pod hasłem „Ręce precz od Wietnamu”, powtarzano żart, że Rosjanie odrzucili ofertę darów polskiej krwi dla Wietkongu – obawiali się, że po transfuzjach partyzanci przejdą na stronę amerykańską.

Ameryka wygrała los na loterii historii, a potem temu losowi bardzo pomogła. 250 lat temu na żyznych glebach i ziemi pełnej bogactw naturalnych powstała prężna demokracja. Stała się magnesem dla głodnych i dla przedsiębiorczych, przytułkiem dla prześladowanych. Wizja prosperity przyciągnęła do Ameryki miliony imigrantów. Gdy Europejczycy nawzajem się wykrwawiali, Ameryka budowała. W XX wiek Stany Zjednoczone weszły jako ważny, choć nie dominujący aktor – równy Niemcom, Francji i Anglii. W wiek XXI wkroczyły jako jedyne supermocarstwo.

Zanim trafiłem do Ameryki, a był to rok 1982, Ameryka trzymała w szachu imperium zła i o nas niekiedy się dopominała. Gdy rozsypał się komunizm, Ameryka powoli stawała się jakby mniej potrzebna. Dwa nieszczęścia: 9/11 (tak się tu mówi na atak na World Trade Center) i huragan „Katrina” pokazały granice siły i słabości Ameryki. Atak terrorystyczny na Nowy Jork i Pentagon – impotencję supermocarstwa w obliczu skrytobójczego zamachu niewidzialnego wroga. „Katrina” – słabość w obliczu sił natury. Oba zachwiały wiarą. Ból i cenę obu pomnożyły ewidentne błędy. Oba obnażyły kruchość tam, gdzie oczekiwano stalowych mięśni, i kiepską improwizację tam, gdzie spodziewano się gotowych planów. Triumfując w batalii z komunizmem, Ameryka straciła poczucie zewnętrznego zagrożenia, potężne spoiwo, które trzyma ludzi razem, wspiera poczucie narodowej tożsamości. Bardzo szybko zyskała w międzynarodowym terroryzmie wroga jeszcze groźniejszego, bo trudniejszego do pojęcia. Potem niefortunne wojny i arogancka retoryka Białego Domu sprawiły, że kapkę trudniej było ją lubić i łatwiej nie lubić.

„To jaka jest ta twoja Ameryka dzisiaj: lepsza czy gorsza niż wtedy, gdy przyjechałeś?” – spytał mnie ostatnio znajomy. Niezłe pytanie, pomyślałem, ale i trudne. Bo krótka odpowiedź brzmiałaby: i lepsza, i gorsza. Zwiądł nieco optymizm, choć wciąż go więcej niż w Europie. Wiara, że następnemu pokoleniu będzie się żyło lepiej niż rodzicom, choć nie do cna zdruzgotana, zaczyna się kruszyć. Różnice dochodowe są dziś większe niż 30 lat temu. Dyplom uniwersytetu kosztuje coraz więcej i coraz trudniej dostać pracę, w której będzie przydatny. Klasa średnia się kurczy. Trudniej niż wtedy wspinać się pod drabinie społecznej. Pieniądze liczą się dziś w polityce bardziej niż kiedyś. Pojawiają się nowe niepokoje – o to, czy rządowi wystarczy środków, żeby wywiązać się z przyjętych zobowiązań i zapewnić w miarę godziwą starość. To wszystko zmiany na gorsze. A jednocześnie zmieniła się na lepsze sytuacja Afroamerykanów, kobiet i osób o odmiennych od tradycyjnych preferencjach seksualnych. W czasach prezydenta Kennedy’ego czarny Amerykanin nie mógł korzystać z tej samej co biały toalety. Lata, które minęły od tamtej pory, przyniosły prawo, które zabrania dyskryminacji rasowej. Rasizm nie zniknął, ale 40 lat po zabójstwie Martina Luthera Kinga Ameryka doczekała się czarnoskórego prezydenta. Zmieniła się pozycja kobiety w społeczeństwie i wprawdzie w 2015 roku nawet w Dolinie Krzemowej kobieta zarabia 30 procent mniej niż mężczyzna o tych samych kwalifikacjach, wykonujący tę samą pracę, ale szefem banku centralnego jest kobieta, kobiety stoją u steru takich firm jak General Motors, Hewlett-Packard, IBM, DuPont, czy Yahoo!, dyplomacją USA w minionym ćwierćwieczu kierowały trzy kobiety, nie można też wykluczyć, że następnym lokatorem Białego Domu będzie kobieta. Ostatnie lata to przełom w sytuacji gejów i lesbijek. Sąd Najwyższy usankcjonował małżeństwa osób tej samej płci.

Ameryka wydaje się zmęczona światem, gdy ten potrzebuje jej chyba bardziej niż kiedykolwiek. Nam, w środku Europy, jeszcze kilka lat temu wydawało się, że coraz mniej jest ta Ameryka potrzebna, że zakątek globu, w którym żyjemy, jest w miarę spokojny, nikt tu nie kwestionuje granic ani przyjętych reguł gry. I nagle okazało się, że to złudzenie. I że gdy głowę podnosi rosyjski imperializm, Europa jest za słaba, żeby się sama obronić. Że bez Ameryki sobie nie poradzi. Że warto się z Ameryką przeprosić. Amerykę, którą mniej dziś niż kiedyś kochamy, a jeszcze mniej, jak sądzę, rozumiemy. Ta książka to jeszcze jedna próba spojrzenia na nią z bliska.

I uwaga dla geograficznych purystów. Gdy wybieramy się w odwiedziny do wuja w Toronto albo na wakacje w Cancún, nie mówimy, że lecimy do Ameryki, tylko do Kanady lub Meksyku, choć przecież oba miejsca leżą w Ameryce. W potocznym języku słowo „Ameryka” rezerwujemy dla Stanów Zjednoczonych Ameryki. Dlatego niniejszym zastrzegam, ten alfabet dotyczy właśnie USA.ABORCJA

„Co zrobić, gdy znajdziesz się w jednym pokoju z Hitlerem, Mussolinim i lekarzem praktykującym aborcję, a masz tylko dwa naboje w rewolwerze? Odpowiedź: strzel dwa razy do lekarza”. Broszurkę z tego typu dowcipami jakiś czas temu rozesłało do 35 tysięcy studentów medycyny Life Dynamics Inc., antyaborcyjna organizacja z siedzibą w Teksasie. Na jej stronie internetowej częste są porównania aborcji do Holocaustu. Albo zdjęcia z transparentem: „Federacja Planowania Rodziny zabiła więcej Afroamerykanów niż Ku-Klux-Klan”.

Gdy w 1973 roku Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych stosunkiem głosów siedem do dwóch w sprawie Roe versus Wade zalegalizował aborcję, rozpętała się trwająca do dziś batalia ideologiczna niemająca sobie równych w życiu politycznym powojennej Ameryki. Z czasem debata obrosła mitami po obu stronach barykady. Liderzy antyaborcyjnej krucjaty mówią z pasją o tym, że wszystkie nieszczęścia, jakie spotkały kraj, to nic innego jak wyraz gniewu Boga: na kobiety, które się na zabiegi decydują, i na tych, którzy je wykonują. Z kolei według mitu pielęgnowanego przez drugą stronę kiedyś zabiegi robili w ciemnych zaułkach szarlatani i amatorzy, co prowadziło do tragedii. Od połowy XIX wieku do roku 1973 aborcji dokonywali fachowcy – w tajemnicy, ale bez obawy o życie. W wielu społecznościach lokalnych obowiązywała niepisana umowa: jeśli pacjentka żyje i jest zdrowa, nie ma sprawy. Komplikacje zdarzały się rzadko. Koszmarne skutki, często śmiertelne, miały natomiast aborcje dokonywane przez same zdesperowane ciężarne kobiety.

Gdy skończyła się druga wojna światowa i mężczyźni wrócili z frontu, politycy, duchowni, naukowcy, prawnicy, psychiatrzy, dziennikarze, projektanci mody i wreszcie pracodawcy zaczęli się prześcigać w przypominaniu, że najważniejszym wyrazem kobiecości jest macierzyństwo, i to koniecznie w ramach małżeństwa. Zagorzali przeciwnicy aborcji ubrali się w szaty nie tylko stróżów prawa i moralności, ale także obrońców kobiet przed nimi samymi. Powstały i rozpowszechniły się szpitalne rady aborcyjne, oficjalne organy ekspertów, którzy mieli decydować za kobiety, kiedy można przerwać ciążę, a kiedy nie. Ultrasonografia pozwoliła dostrzec w zarodku „małą osóbkę”. Stąd tylko krok do tego, aby ciało ciężarnej uznać za „przechowalnię w procesie reprodukcji”.

Pogląd większości Amerykanów trafnie oddał Bill Clinton, mówiąc, że aborcja powinna być „bezpieczna, legalna i rzadka”. George W. Bush przy pierwszej nadarzającej się okazji zmienił radykalnie oblicze Sądu Najwyższego. Nominowani przez niego prezes John Roberts i sędzia Samuel A. Alioto Jr. to przeciwnicy aborcji, ludzie młodzi i jeśli dopisze im zdrowie, będą współdecydować o prawach Ameryki przez co najmniej ćwierć wieku.

Przeciwnicy prawa do aborcji, czyli pro lifers, nie unikają ostrego języka konfrontacji, a także akcji ulicznych. Manifestanci przed szpitalami noszą ogromne fotografie zarodków i plakaty, na których można przeczytać hasła takie jak: „Tu zabito przyszłych amerykańskich żołnierzy”. W 1982 roku po raz pierwszy podłożono bombę pod klinikę, w której dokonywano zabiegów przerywania ciąży. Operation Rescue (operacja „Ratunek”) rozwinęła się w masowy ruch na rzecz zamykania klinik. Jej twórca Randall Terry szukał inspiracji w masowym oporze, którym ćwierć wieku wcześniej posłużyli się liderzy ruchu na rzecz praw obywatelskich: masowe modlitwy, czuwanie, ludzkie łańcuchy blokujące ulice. Wierzył, że kiedy rząd stanie w obliczu wyboru: wsadzić do więzień dziesiątki tysięcy przyzwoitych obywateli albo ponownie zdelegalizować zabijanie dzieci, wybierze to drugie. Zaktywizował tysiące ewangelików i fundamentalistów, którzy nigdy wcześniej nie uczestniczyli w akcjach politycznych. Oskarżając ich o apatię i nawołując do okazania skruchy za milczenie w kwestii aborcji, porównał ich do chrześcijan, którzy nie przeciwstawili się nazistom w Niemczech w czasie Holocaustu.

Później sięgnięto do bardziej brutalnych metod. W 1993 roku Michael Griffin, zajadły przeciwnik aborcji, zastrzelił Davida Gunna, lekarza pracującego w klinice aborcyjnej w Pensacoli na Florydzie. Dwa dni później Paul Hill, fundamentalistyczny kaznodzieja zainspirowany morderstwem, zgłosił się do producentów popularnego programu telewizyjnego i na oczach milionów widzów powiedział, że zamordować doktora Gunna to tak, jakby zabić doktora Mengele. Ponieważ telewizja kocha kontrowersje, Hill stał się częstym gościem stacji telewizyjnych. W czasie jednego z występów nazwał mordercę „bohaterem gotowym poświęcić swe życie, aby wypełnić przykazanie boskie”. Prowadząca program zarzuciła mu, że to, co mówi, może zachęcić innych do podobnych czynów, tymczasem on sam nie jest skłonny poświęcić własnego życia. Paul Hill potraktował te słowa jak wyzwanie. Kilka miesięcy później zastrzelił lekarza i woluntariusza, który mu towarzyszył. Nawet po wyroku skazującym media nie odmawiały Hillowi dostępu do kamer i mikrofonów. Gubernator Florydy i brat prezydenta Jeb Bush pozwolił mu urządzić przed egzekucją konferencję prasową.

Wojna o aborcję wywołała sprzeciw wobec federalnego finansowania badań nad komórkami macierzystymi, które obiecują wiele w walce z takimi chorobami jak alzheimer i parkinson. Gdy Michael Deaver, najbliższy doradca i przyjaciel Ronalda Reagana, usłyszał od jednego z republikańskich parlamentarzystów, że Reagan nigdy by nie zaaprobował badań nad komórkami macierzystymi, odpowiedział: „Ronald Reagan nie musiał się opiekować Ronaldem Reaganem przez ostatnie dziesięć lat życia”.

W 2000 roku w programie Partii Republikańskiej zapisano: „Ponawiamy nasze wezwanie, aby zastąpić programy planowania rodziny dla nastolatków zwiększeniem funduszy na edukację na rzecz abstynencji seksualnej (abstinence-only sex education)”. Dr M. Joycelyn Elders, była naczelna lekarka USA, skomentowała to tak: „Ślubowania abstynencji pękają dużo łatwiej niż prezerwatywy”.

Przeciwnicy aborcji za jeden z celów postawili sobie przekonanie lekarzy, że aborcja to praktyka zarówno dla nich samych niebezpieczna, jak i niegodna. Pod wpływem presji ruchu pro life zaczęła się kurczyć liczba lekarzy praktykujących przerywanie ciąży.

„Pigułka to nie sprawa mojego szefa” – brzmiało jedno z haseł demonstrantów przed siedzibą Sądu Najwyższego USA, gdy ten zdecydował, że firma też może mieć przekonania religijne. A dokładniej, że jej właściciele mogą się odwoływać do swych przekonań, decydując, co pokrywa, a czego nie pokrywa pakiet ubezpieczeniowy, który oferują swym pracownikom.

Decyzja, choć była bardzo kontrowersyjna i narobiła wrzawy, nie dotyczy większości kobiet korzystających z prywatnego bądź publicznego ubezpieczenia zdrowotnego. Nie jest jasne, ile firm zasłoni się religią i sumieniem, aby nie płacić za środki kontroli urodzeń. Wątpliwe jednak, żeby przybrało to wielką skalę, bo poza wszystkim to kiepski sposób rekrutacji pracowników o wysokich kwalifikacjach. I choć natychmiastowe skutki są raczej ograniczone, to werdykt wzbudził niepokój. Po pierwsze i najważniejsze, pięciu sędziów Sądu Najwyższego wskazało na środki antykoncepcyjne jako arenę, na której prywatne firmy mogą dyskryminować, czyli wybierać to, za co płacą, a za co płacić nie będą.

mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: