Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Alfie Bloom i tajemnice zamku Hexbridge - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
30 marca 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Alfie Bloom i tajemnice zamku Hexbridge - ebook

Ekscytująca opowieść o magii, niezwykłej przygodzie i… tajemniczym dziedzictwie. Idealna książka dla fanów Roalda Dahla i J.K. Rowling.


Życie Alfie Blooma jest monotonne. Monotonne i samotne. Wszystko to zmienia się, gdy zostaje on wezwany do biura tajemniczego prawnika i dziedziczy zamek pełen cudów. Ku swojemu ogromnemu zaskoczeniu Alfie dowiaduje się, że urodził się w tym samym zamku… sześćset lat temu, podczas magicznego przeskoku czasu. Orin Hopcraft, ostatni z druidów ukrył w zamku starożytną magię, której inni poszukują, lecz, która nigdy nie powinna zostać użyta. Z pomocą swoich kuzynów: Madeleine i Robina, prawnika i latającego dywanu Alfie musi chronić magię przed przeciwnikami i strzec tajemnicy zamku Hexbridge.

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-280-3221-7
Rozmiar pliku: 3,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog Gość pani Emmett

Nora Emmett nie cierpiała wielu rzeczy – między innymi gwizdania, owoców tropikalnych, sandałów, dzieci, które nie przepuszczały jej w drzwiach, a także tych, które uważały, że ona tego od nich oczekuje. Prawdę mówiąc, w zasadzie w ogóle nie cierpiała dzieci. Jednak w tym momencie, gdy usiadła wyprostowana w łóżku i nasłuchiwała w ciemności, jej największą niechęć budziło to coś, co wyrwało ją ze snu o trzeciej w nocy.

Nie musiała długo czekać, by owce znowu zaczęły beczeć. Sięgnęła ręką po omacku, potarła zapałkę i zapaliła lampę naftową stojącą na stoliku nocnym. Uczyniła to z nadzwyczajną precyzją wynikającą z wieloletniej praktyki. Pani Emmett jeszcze w pełni nie ufała elektryczności.

Mosiężne sprężyny łóżka zaskrzypiały, gdy z niego wstała. Wsunęła stopy w kapcie w szkocką kratę i poczłapała po schodach na dół sprawdzić, co się dzieje.

– Sakramenckie lisy – mruknęła.

Odsunęła firanki w oknie kuchni i wyjrzała w gęsty mrok. Beczenie przycichło i tylko od czasu do czasu rozlegało się pojedyncze przerażone „bee”. Cokolwiek przestraszyło owce, nadal było tam na zewnątrz. Prawdopodobnie zwierzę, które w ubiegłym miesiącu porwało dwie krowy z farmy Merryweatherów. Nora Emmett nie zamierzała pozwolić, żeby to samo spotkało którąś z owiec z jej stada. Wzięła ze spiżarni strzelbę śrutową i napełniła kieszenie koszuli nocnej nabojami wyjętymi z blaszanej puszki po herbatnikach Coronation stojącej na półce obok pojemnika z torebkami herbaty ekspresowej.

Wyszła na dwór, cicho zamykając za sobą drzwi kuchenne. Wsadziła śrutówkę pod pachę, podkasała koszulę nocną i zaczęła się skradać przez sad w kierunku zagrody dla owiec, przemykając bezszelestnie między poskręcanymi gałęziami śliw. Był nów, więc farmę spowijały ciemności, w których nie sposób było dostrzec własnych stóp. Lecz ten mrok nie przeszkadzał pani Emmett. Nie lubiła nocnego nieba stale rozjaśnionego blaskiem ulicznych lamp, bo nie można było zobaczyć gwiazd. Ta noc była taka, jak trzeba.

Beczenie ustało i owce zachowywały teraz upiorne milczenie. Gdy zbliżała się do zagrody, dobiegły ją mlaśnięcia i odgłosy chrupania przerywane niskimi chrząknięciami. Jakiekolwiek zwierzęta się tam dostały, były duże. Zaczynała podejrzewać, że to wcale nie lisy. Może wilki? Jednak od wielu lat nie słyszała, by w Hexbridge pojawiły się wilki.

Jej wzrok przywykł do ciemności i dostrzegła zbitą masę owiec stłoczonych w jednym kącie zagrody. Całe stado było w nieustannym ruchu, gdyż zwierzęta gramoliły się jedne na drugie, usiłując znaleźć się jak najdalej od tego czegoś, co do nich wtargnęło. Pani Emmett ruszyła chyłkiem przed siebie, żeby się przekonać, co to takiego.

Chrupanie ucichło i znowu rozległo się rozpaczliwe beczenie, gdy jakiś wielki ciemny kształt stanął dęba między Norą Emmett a zagrodą. Nigdy jeszcze nie słyszała, by owce tak przeraźliwie beczały, nawet w rzeźni. Instynktownie uniosła śrutówkę i dwukrotnie wystrzeliła, mierząc w tę ciemną sylwetkę.

Odrzut broni powalił ją na ziemię i została niemal ogłuszona rykiem tak głośnym, jakby wydały go jednocześnie słoń i lew. Wyszarpnęła koszulę nocną z kolczastych jeżyn i dźwignęła się niezgrabnie na nogi, lecz zaraz zatoczyła się do tyłu, gdy poczuła gorący, śmierdzący dech tego czegoś, co wznosiło się nad nią.

Podniosła wzrok.

Wściekle z góry spoglądały na nią dwie pary żółtych oczu, wielkich jak spodki. Jej nozdrza wypełnił odór siarki, gdy oba stwory zaczęły cicho syczeć. Kiedy syk przybrał na sile, pani Emmett wzięła głęboki wdech. Z zadziwiającą szybkością ponownie załadowała strzelbę, zatrzasnęła zamek, przycisnęła kolbę do ramienia i wycelowała prosto między oczy stworzenia znajdującego się bliżej. Poskręcanym artretyzmem palcem nacisnęła spust i krzyknęła głośniej niż kiedykolwiek w swoim osiemdziesięciodwuletnim życiu:

– Siooooo!!!

Kurek kliknął cicho, gdy broń zawiodła i nie wystrzeliła. Żółte ślepia przymrużyły się jakby z zadowoleniem, gdy gromki krzyk Nory Emmett zamarł i zapadła cisza. Syczenie stworów było teraz głośne jak odgłos szybkowaru pod pełną parą. Uderzył w nią piekący podmuch, który zerwał jej z głowy czepek, rozwiał włosy i wydął koszulę. Zaciskając mocno powieki, pani Emmett zasłoniła dłońmi twarz przed tym palącym wiatrem. A potem rozpalony do białości błysk położył na zawsze kres jej niepokojowi o owce. Gdy strzelba wypadła jej z rąk, pani Emmett zdążyła jeszcze tylko dodać ostatni punkt do listy rzeczy, których nie aprobuje.1 Kruk

Gdy Alfie Bloom zakołysał się do tyłu na krześle, z przyjemnością przysłuchując się ożywionemu gwarowi rozmów wypełniającemu klasę, doznał dziwnego wrażenia, że jest obserwowany.

Był ostatni dzień szkoły przed letnimi wakacjami. Przez okna wlewał się blask słońca obiecujący sześć tygodni wspaniałej swobody, a nauczycielka, pani Harris, ogłosiła wolne popołudnie. Większość uczniów przyniosła gry planszowe i teraz kłóciła się głośno o to, kto wygrywa, a kto oszukuje. Ci pozujący na artystów rysowali i malowali obrazki albo długopisami bazgrali sobie nawzajem tatuaże na rękach.

Alfie jeszcze przed chwilą pogrążał się w rozkosznych nieokreślonych dumaniach, gdy naraz uderzyło go to osobliwe wrażenie. Poczuł narastającą irytację. Ukradkiem rozejrzał się podejrzliwie po klasie. Wszyscy zdawali się zajmować własnymi sprawami albo sprawami innych.

Skierował wzrok na dziedziniec i przelotnie pochwycił w szybie swoje odbicie: rudobrązową czuprynę opadającą na zielone oczy. Wyjrzał za okno i zorientował się, kto go szpieguje. To wielki kruk na szkolnym boisku.

Kruk podskoczył lekko, a potem zaczął się przechadzać to w lewo, to w prawo, zerkając za siebie w okno klasy. Alfie mógłby przysiąc, że kruk zachowuje się, jakby przyłapany na podglądaniu usiłował udawać niewiniątko. W zasięgu wzroku nie było żadnego innego ptaka i Alfiemu zrobiło się trochę żal tego samotnika. Wiedział, jak to jest być samotnym. Ostatni dzień szkoły zawsze wydaje się bardzo ekscytujący, ale Alfie zdawał sobie sprawę, że spędzi całe lato sam, gdyż jego najlepsza przyjaciółka Amy wyjedzie z babcią na wakacje. Jego tata był zawsze ogromnie zajęty swoimi wynalazkami i pracą na niepełne etaty, więc Alfie wiedział, że prawie wcale nie będzie go widywał.

Zrezygnował z tej zabawy z krukiem w podglądanie, przeciągnął się, odwrócił i popatrzył na grę w karty przy sąsiednim stoliku. Wyglądało na to, że Amy wygrywa. Rzucił spojrzenie przez ramię na boisko i zamarł. Zamiast kruka stał tam teraz wysoki mężczyzna w wiktoriańskich garniturze i pelerynie i patrzył prosto na niego przez niewielką mosiężną lunetę. Alfie z wrażenia niemal spadł z krzesła.

– Amy! Amy!!! – zawołał, machając gwałtownie do przyjaciółki.

Kiedy spojrzał z powrotem na boisko, nie było tam mężczyzny, tylko znowu kruk.

– Co się dzieje, Al? – spytała Amy, podchodząc. – Lepiej niech to będzie coś naprawdę super, bo właśnie prawie już wygrywałam pióro Phila, to, które pisze w powietrzu.

– Tam! Widzisz tego kruka? – Alfie popatrzył nieufnie na ptaka, który nonszalancko czyścił sobie dziobem pióra pod skrzydłem. – Czy wydaje ci się zwyczajny?

– Zobaczmy. – Amy wychyliła się nad ramieniem Alfiego i uważnie przyjrzała się krukowi. – No cóż, ma wszystko na miejscu: pióra, skrzydła, dziób, więc owszem, to całkiem zwykły ptak. Czy tylko po to mnie zawołałeś?

– Tak. Przepraszam – wyjąkał Alfie, lekko zakłopotany. – Chodzi po prostu o to, że on… eee… przez chwilę wyglądał jakoś inaczej.

– W porząąądku – rzekła przeciągle Amy, pogłaskała go po głowie i wróciła do gry.

W klasie nadal panował zwykły hałas, a pani Harris usiłowała nakłonić wszystkich, by odłożyli swoje rysunki i gry. Wyglądało na to, że nikt nie zauważył na zewnątrz niczego osobliwego.

Alfie ciągle jeszcze gapił się na kruka, zastanawiając się, czy tylko uroił sobie tego dziwnego mężczyznę, gdy zabrzmiał szkolny dzwonek. Wszyscy zerwali się na nogi i w klasie rozległy się głośne wiwaty. Alfie obejrzał się na boisko w samą porę, by zobaczyć, że kruk przebiegł kilka kroków i wzbił się do lotu.

– Uspokójcie się! – krzyknęła pani Harris. – No cóż, wasza nauka w szkole podstawowej dobiegła końca. Mam nadzieję, że po wakacjach zabierzecie się wszyscy pilnie do pracy w liceum Hillston i że niektórzy z was wykorzystają tę okazję, by rozpocząć w swoim życiu nowy, lepszy rozdział.

Alfie spostrzegł, że nauczycielka, mówiąc to, popatrzyła znacząco zwłaszcza na dwoje uczniów, lecz oni nie pochwycili tej aluzji, zbyt zaabsorbowani nieznacznym przysuwaniem się do drzwi.

– Proszę, ustawcie naprawdę cicho swoje krzesła na stołach… – zaczęła mówić dalej pani Harris.

Ale reszta jej słów utonęła w hałasie, który powstał, gdy wleczono krzesła po podłodze i ciskano je na stoły. Kilka krzeseł spadło, gdyż każdy pchał się, by jako pierwszy znaleźć się za drzwiami. Pani Harris próbowała jeszcze bezskutecznie przekrzyczeć ten harmider kilkoma słowami pożegnania, a potem osunęła się na krzesło z wyrazem bezmiernej ulgi na twarzy z powodu tego, że kolejny rocznik opuścił szkołę. Alfie ściągnął krawat, zarzucił na ramię plecak i runął w sam środek dzikiego, wrzeszczącego radośnie tłumu wypływającego z budynku.

Minął Amy, gdy wsiadała już do samochodu babci.

– Al, babcia mówi, żebyś przyszedł do nas w niedzielę na obiad. Hurra, koniec ze szkołą!

Alfie wracał do domu wolniej niż zwykle, rozkoszując się rozmyślaniem o zagadkowym kruku i ładną pogodą. Jego dumania gwałtownie przerwało uderzenie w tył głowy pustą puszką po coli.

– Hej, mięczaku! – usłyszał za sobą.

Jęknął i w duchu dał sobie kopniaka za to, że był zbyt pogrążony w myślach i nie zauważył, że wlecze się za nim dwóch klasowych rozrabiaków – Vinnie i Weggis.

– Więc co robisz w wakacje? – zapytał Vinnie, gdy obaj się z nim zrównali. – Twój stuknięty tata zabierze cię na wykopywanie dinozaurów czy coś w tym stylu?

– On nie jest archeologiem, lecz wynalazcą, geniuszem.

– Wszystko jedno, ma wariacką pracę. W każdym razie, ponieważ nie spotkamy się z tobą aż do września, pomyśleliśmy, że odprowadzimy cię do domu. Nie mogę się już doczekać. Podobno w liceum Hillston od lat nie czyszczono kibli, więc można będzie użyć twoich włosów jako szczotki.

– Spadajcie – rzucił Alfie i przyspieszył kroku.

Ich obelgi i drwiny na temat jego taty rozniecały w nim od miesięcy gorący płomyk gniewu.

– Rany! Obrażasz mnie. Daj mi swój plecak, a może ci daruję. Weź go, Weggis!

Weggis rzucił się i chwycił plecak. Alfie usiłował go wyszarpnąć, ale zareagował zbyt wolno.

Vinnie odebrał plecak kumplowi i zaczął w nim grzebać, wywalając strój na wf. Alfiego.

– Hm… kiepskie adidasy – mruknął.

– Są w porządku – rzekł Weggis. Puścił Alfiego i dołączył do Vinniego. – Mojemu psu będą smakować.

Wyjął zeszyt do ćwiczeń, przekartkował go, cisnął na bok i wziął następny.

Alfie westchnął. Znał to na pamięć, widział już tyle razy na szkolnym dziedzińcu. Teraz nawet nie zadał sobie trudu, by patrzeć, jak przeglądają wszystko w jego plecaku. Wiedział, że gdyby próbował im go odebrać, zaczęliby rzucać plecak do siebie nawzajem. Usiadł na parkowym murku i starał się wyglądać na znudzonego, chociaż z gniewu krew pulsowała mu w żyłach.

– Chcesz z powrotem swój plecak? – warknął Weggis, wyraźnie zirytowany tym, że Alfie nie stara się go odzyskać.

– Zdaje się, że wam bardziej na nim zależy niż mnie – odparował Alfie z nadzieją, że jego głos brzmi spokojnie. Wstał i zaczął odchodzić. – Zatrzymajcie go sobie.

– Hej, wcale nie chcemy twoich śmierdzących rzeczy! – krzyknął Vinnie. Podbiegł do Alfiego i pchnął go w plecy. Alfie zatoczył się do przodu, a potem odwrócił szybko do niego. – Przynajmniej stać nas na przyzwoite adidasy. – Tym razem szturchnął go w pierś. Alfie, nie potrafiąc już dłużej ukrywać gniewu, zacisnął pięści. – Założę się, że jeżeli zgubisz te adidasy, twojego pomylonego taty nie będzie stać na kupienie ci następnych.

Alfie stracił panowanie nad sobą. Mocno odepchnął ramieniem obydwu chłopaków, czym kompletnie ich zaskoczył. Vinnie się przewrócił, a gdy upadł na niego Wiggis, plecak wyślizgnął mu się z ręki, przeleciał nad głową Alfiego i wylądował na jezdni. Alfie podbiegł do niego, żeby zgarnąć swoje rzeczy, zanim tamci pozbierają się z ziemi.

Oczy go piekły i wzrok miał zamglony. Chwycił zeszyty i wepchnął szybko do plecaka. Gdy szukał pod zaparkowanym samochodem drugiego adidasa, usłyszał za sobą krzyk kobiety:

– Uważaj!

Odwrócił się i zamarł. Pędził na niego pojazd. Kierowca spostrzegł go i wcisnął hamulec, lecz było już za późno. Wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie. Kobieta stała bezradnie z psem na krawężniku, wyciągając ręce do Alfiego. Samochód był tak blisko, że Alfie widział dokładnie twarz kierowcy – wąsatego mężczyzny w średnim wieku, w okularach, kurczowo ściskającego kierownicę, z ustami otwartymi w bezgłośnym krzyku.

Alfie, niezdolny zmusić nogi do ruchu, zacisnął powieki i przykucnął przerażony, czekając na uderzenie samochodu, który zbliżał się szybko z piskiem opon.

A potem – nic się nie stało.

Zapadła niesamowita cisza. Alfie po kilku sekundach uświadomił sobie, że na ulicy ucichły wszystkie dźwięki. Nie było słychać ludzkich głosów, śpiewu ptaków, najmniejszego hałasu. Powietrze też wydawało się inne – chłodniejsze, jakby przesycone wonią ziemi i starych liści.

Otworzył oczy i zdumiał się, widząc, że ulica zniknęła. Zastąpiła ją zimna szarawa mgła. Wyprostował się, z jego żył znikała adrenalina. Dlaczego nie jest ranny? Poczuł, że jego ubranie robi się wilgotne. Wyciągnął rękę i na dłoń spadły drobne krople. „Czy można zmoknąć, kiedy jest się martwym?”.

Ciszę przerwało gruchanie gołębia. Alfie poczuł, że grunt chlupocze mu pod nogami, gdy cofnął się, by spojrzeć w górę między otaczające go widmowe drzewa. Powietrze przeciął inny odgłos – rąbania drewna siekierą gdzieś w oddali. Gdy Alfie wytężył słuch, dźwięk zaczął zanikać, a wraz z nim ulatniały się ziemny zapach i mgła. Stopniowo ponownie pojawiały się znajome kształty i barwy ulicy, niczym kolorowe malowidło rozprzestrzeniając się na wilgotnym papierze.

Jakiś mężczyzna krzyczał i ten krzyk stawał się coraz głośniejszy, jakby ktoś podkręcał gałkę potencjometru.

– Gdzie on się podział?

– Czy jest pod samochodem?

Alfie zamrugał i rozejrzał się zaskoczony. Znowu był na ulicy, na poboczu jezdni. Samochód zatrzymał się dokładnie nad miejscem, w którym on znajdował się przed kilkoma chwilami. Kierowca wciąż siedział z rękami na kierownicy, dygocąc z szoku.

– Jest tam! – wykrzyknęła kobieta, która wcześniej usiłowała go ostrzec.

Wpatrywała się w niego ze zdumieniem, a jej pies ujadał szaleńczo, napinając smycz.

Alfie ledwie potrafił uwierzyć, że nie doznał żadnych obrażeń. Powoli podniósł plecak i zaczął się oddalać. Minął obydwu łobuziaków, stojących nieruchomo jak posągi, i przyspieszył, gdy zawołali za nim. Chciał znaleźć się jak najdalej stąd, cokolwiek tu się zdarzyło.

Ruszył biegiem, a krew dudniła mu w uszach. Gdy skręcał w Abernathy Terrace, czuł już kolkę w boku i dyszał ciężko. Przed nim rząd szarych wiktoriańskich domów z tarasami zdawał się ciągnąć kilometrami. Pomimo kolki Alfie dalej biegł. Minął budynek z fioletowymi drzwiami, minął dom plotkarki pani O,Riley, drzewo, które przed czterema laty upadło, łamiąc mu rękę, okno z jazgotliwym białym psem, który zawsze wyskakiwał i szczekał na niego.

Biegnąc, spostrzegł, że leci nad nim kruk. Czy to ten sam? Czy go śledzi? Ptak zanurkował i szybował obok pędzącego ulicą Alfiego, a potem zatrzepotał skrzydłami, wzbił się w górę i odfrunął ponad szczytami dachów.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: