Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Amerykanka w Polsce. Cz. 1 : romans - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Amerykanka w Polsce. Cz. 1 : romans - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 323 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Ro­mans

Któż je­stem, o Wa­le­ry! Jaki jest cel mego bytu?

Jaki cel mego ze­sła­nia?….

Część pierw­sza .

St. PE­TERS­BURG.

W Dru­kar­ni Ka­ro­la Kraya.

1837.

ÏÅ×ÀÒÀÒÜ ÏÎÇÂÎËßÅÒŃß

ńú ïãÜìú, ÷øîáû ïî îïøå÷àòàøí ïðåäńòàâëåíû áûëè âú Öåíńó­ðíûé Ęîìèòåïãü òðè Ýę­çåìïëÿðà. Ń Ïåòåðáó­ðãà, 1. Àâã. 1835.

Öåíåîðú Ï. Ãàåèńûè.

Ne­sto­ro­wi Ku­kol­ni­ko­wi na pa­miąt­kę przy­pi­su­je

Au­tor.

Ne­sto­rze Ku­kol­nik! wi­ta­my się zno­wu. Rok mija dwu­dzie­sty pią­ty jako w tych sa­mych mu­rach pierw­sze uj­rze­li­śmy słoń­ce. Tych sa­mych Cer­kwi wierz­choł­ki pierw­sze nam ude­rza­ły oko, pod tych­że do­mów ścia­na­mi pierw­sze sta­wia­li­śmy kro­ki; te same pie­śni, pa­mię­tasz, dzie­ciń­stwo nam usy­pia­ły; rów­ni wie­kiem i my­ślą, rękę trzy­ma­jąc w roku, po­stę­po­wa­li­śmy w da­nym bie­gu ra­zem; rów­ne nam były dnie ży­cia i wspól­ne świa­ta wra­że­nia. Ale czas na­stał, a nowe, od­mien­ne pędy, w róż­ne po­gna­ły nas stro­ny; i po­szli­śmy po sko­ru­pie zie­mi, po śla­dach daw­nych po­ko­leń j spo­glą­dać na zbie­głe cza­sy, w nowe wra­że­nia ura­stać. Tyś wody Dnie­pru prze­pły­nął i pa­trzał na brze­gi De­sny, kędy śla­dy po­miesz­ka­li daw­nych Sie­wie­rzan, Su­li­czan; jam po­szedł nad brze­gi Nie­mna i tam mą mło­dość prze­pę­dził. I wi­dzia­łem gród Ge­dy­mi­na i wie­ków da­le­kich zam­ki.

no­ga­mi dep­ta­łem zglisz­cza i tra­wy ga­jów Per­ku­na, sły­sza­łem szum daw­nych je­zior i Waj­de­lo­tów śpie­wa­nia.

Mi­nę­ły lata i spo­ty­ka­my się zno­wu; też same biją w nas ser­ca ale zmie­ni­ły się twa­rze; na dnie serc jed­ne uczu­cia lecz inne ręki ob­ro­ty. Wi­dzi­my się na pół­no­cy pa­trząc na los nasz ra­do­śnie, bo oto przy­szła go­dzi­na w któ­rej za­kwi­ta Pół­noc, i zaj­mu­je miej­sce Za­cho­du jak ten był za­jął Po­łu­dnia. Za­iste, nie­ską­pe nam w po­dzia­le do­sta­ły się wła­dze, przed­mio­ty. Ty wła­dasz ję­zy­kiem Ros­si­jan, śpiew­nym i uro­czy­stym; ja mową lac­kich i chro­bac­kich ple­mion, ję­zy­kiem siły i dumy. Tyś się uj­rzał sród wiel­kich ży­wio­łów i przy­go­to­wań; ja po­śród li­te­ra­tu­ry ze sta­rą ogrom­ną gło­wą, po­kil­ka­kroć po­wsta­ją­cą s co­raz od­mien­ną twa­rzą, i zno­wu głu­cho nik­ną­cą. Moż­ne siły, cie­ka­we pola i do za­ję­cia miej­sca.

Twój głós, Ne­sto­rze, już się o ucho od­bił, a cała ci zgod­nie Ros­si­ja dłu­gim od­po­wie­dzia­ła okla­skiem. I Tas­so i Sko­pin Szuj­skij i Ręka Wszech­moc­ne­go zba­wi­ła Oj­czy­znę, nowe, nie­zna­ne do­tąd dały po­znać wdzię­ki. Ja­kiż los dany jest dla mnie? Drob­ne kar­ty ży­wo­ta są nie­prze­wi­dzia­ne. Ale gdy się wi­dzi­my, po­zwól cię po­wi­tać czem mogę. Nio­sę ci dla pa­miąt­ki kil­ka krót­kich wspo­mnień z owe­go com po­znał kra­ju, kil­ka drob­nych ob­ra­zów s kra­iny jego pięk­no­ści. Da­ru­jesz nie­ła­do­wi i szczu­pło­ściom uwag; jest to, jak wi­dzisz, zbiór tyl­ko kil­ku­na­stu od­dziel­nych li­stów, nie­ca­łych, nie­cią­głych, nie­peł­nych, nie jed­ną pi­sa­nych ręką, naj­wię­cej ręką ko­bie­ty, któ­rą zrzą­dzę uia dziw­ne na lad nasz sta­ry za­gna­ły, a o któ­rej ro­dzin­nym sta­nie, wstęp, he­rold li­stów, ob­wiesz­cza.

Wstęp

1802

Dłu­ga, sze­ro­ka de­ska, je­dy­ny wspa­nia­łe­go okrę­tu osta­tek, le­cia­ła pę­dzo­na wia­trem po oce­anie za­chod­nim. Jako mur bia­ły le­żał na niej czło­wiek. On le­ciał dniem i nocą, lecz kędy le­ciał nic wie­dział, oczy jego nie mia­ły wzro­ku; czo­ło jego nic mia­ło my­śli, nie my­slał w co się ob­ró­ci; nie czuł pra­gnie­nia ni gło­du, on stra­cił wszel­kie uczu­cie. Le­ciał na na­giej de­sce bar­dziej przy­bi­ty wia­trem jak wła­sna opar­ty siłą błą­dził oczy­ma, mie­szał się pa­mię­cią i san| tyl­ko czuł ro­spacz. Stan taki był okrop­ny, stan nie­okre­ślo­ny; i je­śli w go­dzi­nę śmier­ci, kie­dy ostat­niem okiem na prze­by­te spoj­rzy­my chwi­le, po­jąć go nie bę­dzie­my mo­gli: pod­nie­śmy się sła­bi, wy­nie­śmy do góry ręce i Nie­bu dzię­ki za­szlij­my!

Jed­nak po cza­su upły­wie prze­stał oczy­ma błą­dzić, one mu się za­mknę­ły; błą­dzą­cą pa­mięć stra­cił do ostat­ka; i czy tak dłu­go zo­sta­wał nie wie­dział; ale gdy się prze­bu­dził, uj­rzał sio le­zą­cym na zie­mi, na nie­zna­jo­mem miej­scu, pod nie­zna­jo­mem nie­bem! – By­łaż to zie­mia czy nie­bo? – dłu­go nie mogł ros-po­znać po­dróż­ny, i dłu­gim suem po­krze­pio­ny, od okrop­nej prze­pa­ści wol­ny, tak z razu za­py­ty­wał sie­bie. Ale sko­ro sio… prze­ck­nijł zu­peł­nie, po­dwój­nie ob­rzu­cił okiem i stan swój praw­dzi­wy uczuł; – o zie­mia to tyl­ko, zie­mia! za­wo­łał.

Po­tem sio pod­niósł i sie­dział. Ale kie­dy pa­trząc w oko­ło wi­dział tyl­ko drze­wa nie­zna­ne, a sko­ro słoń­ce za­szło roz­le­gły się gło­sy nie­zna­jo­mych zwie­rząt, i z za bli­skie­go drze­wa uj­rzał wy­cho­dząc;} mie­dzia­na czło­wie­ka po­stać, któ­ry na gło­wie czar­ne pro­sto opa­dłe wło­sy, a pod no­sem wi­szą­ca miał blasz­kę; ach, je­st­że to tyl­ko zie­mia? po my­ślił na pół przy­tom­ny. Cze­kał w mil­cze­niu i nie­ru­cho­my swo­je­go losu z rk no­wej isto­ty; z razu za­my­ślał się bro­nić, ale zda­la za drze­wy uj­rzał kil­ka in­nych po­dob­nych po­sta­ci, i s prze­ra­że­niem ocze­ki­wał koń­ca.

Prze­ra­że­nie było da­rem­ne.

Byli to bo­wiem do­brzy lubo dzi­cy In­dy­anie* któ­rzy ura­to­waw­szy go z wody, przy­cho­dzi­li mu się przy­pa­trzyć cie­ka­wi, i czy­li nie od­żył oba­czyć.

Dwa dni mi­nę­ło. I cu­dzo­zie­miec w go­ścin­nej cha­łu­pie od­zy­skał siły i pa­mięć. Nie ro­zu­miał on sło­wa z go­spo­da­rzów mowy, sta­rał się jed­nak po­znać gdzie­by się znaj­do­wał. Dzi­cy wy­tłu­ma­czy­li mu gie­stem i mową, ze zie­mia na któ­rej się znaj­du­je dłu­ga jest i bez koń­ca; ze na niej są osa­dy wie­lu Eu­ro­pej­skich kra­jów, że na­wet oni sami sa, jak im mo­wiij, pod­da­ni jed­ne­go z Eu­ro­pej­skich kró­lów. Opo­wia­da­li mu wre­ście, jak go ura­to­wa­li z de­ski pę­dzo­nej wia­trem s po­łu­dnio­wej stro­ny.

Okręt ów za­to­pio­ny, od któ­re­go się nie­zna­jo­my od­bił, knj­żył ze zbroj­na flo­tij oko­ło An­til­lów, – A więc je­stem, po­my­ślił, już na no­wym świe­cie, je­stem po­mię­dzy dzi­kim pół­noc­nej Ame­ry­ki lu­dem.

Prze­mi­nę­ło dni kil­ka. Nie chciał być nie­zna­jo­my dłu­go cię­żar­nym go­ściem, po­że­gnał dóbr;} cha­łu­pę i w dal­sza pu­ścił się dro­gę; miał on z razu na my­śli dojść do an­giel­skich osad, a stam­tąd na sta­ry Ljd wró­cić, jed­nak przy­wy­kły do po­dróż­nych tru­dów i cie­ka­wo­ścią wro­dzo­na bu­dzo­ny, nic mogł się myśl| nie cie­szyć że świat oglą­da nowy, i bli­żej go nie po­znać, nie zwie­dzić. Za­miast więc na po­łu­dnie pu­ścił się dro­ga na pół­noc, i od­po­czy­wa­jąc po dro­dze po go­ścin­nych Indi… jan cha­łu­pach, po­su­wał się da­lej, pa­trzał ua nowe zie­mie, i wszedł na nie­zmie­rzo­ne pu­styń Ka­na­dy prze­strze­nie.

Sta­re s i sa­mot­ne pół­noc­nej Ame­ry­ki lasy; ra­zem z zie­mia stwo­rzo­ne, ro­sną spo­koj­ne i kwit­ną; mno­gie w nich drze­wa zyjjj… bez imie­nia, nie­tknię­te nig­dy okiem czło­wie­ka – ty­ra­na. Wi­dza tyl­ko nie­bo i chmu­ry i pra­wie im przy­ty­ka­ją, wi­dza słoń­ce i mie­siąc jak na prze­mia­ny świe­ca; wi­dzia­ły też nie­gdyś wodę nad swe wznie­sio­na wierz­choł­ki, i jak cu­dow­na arka nad nie­mi się prze­su­nę­ła.

Po­dróż­ny prze­cho­dził te lasy i oglą­dał dum­ne ich drze­wa; wi­dział ce­dry, ja­wo­ry, to­po­le, bia­łe je­sio­ny i czer­wo­ne dęby; prze­la­ty­wa­ły nad nim orły, so­ko­ły i sępy; dro­gę mu prze­bie­ga­ły ło­sie, je­le­nie, niedź­wie­dzie, ła­si­ce i czar­ne lisy; i nie­raz za­drżał na wi­dok sie­dzą­ce­go na ga­łę­zi Kar­ka­diu *), albo na wi­dok zie­la Po­li­ga­ty **), bo go to ostrze­ga­ło o bli­skiej grzc­chot­ni­ka byt­no­ści. Sły­szał on za to śpiew bia­łe­go pta­ka – skow­ron

*) Kar­ka­dzu zwierz mię­so­żer­ny z ro­dza­ju ko­tów, z ogrom­nym ogo­nem któ­rym się w kil­ko­ro okrę­ca. Z drze­wa wpa­da na ło­sia i ogo­nem go dusi.

**) Wszę­dzie gdzie jest waz grze­cho­inik ro­śnie tra­wa Po­li­ga­ta Se­ne­ka.

ka i sło­wi­ka ame­ry­kań­skich la­sów, wi­dział pta­ka mu­chę naj­pięk­niej­sze­go s pta­ków na­tu­ry.

Dłu­gie mi­ja­ły mie­sią­ce, cu­dzo­zie­miec nie koń­czył po­dró­ży; toz uprzej­mym i dzi­kim prze­wod­ni­kiem, to z sa­mym za­pa­sem żyw­no­ści i okre­śle­niem dro­gi, pusz­czał się na pu­sty­nie i lasy; to się po­su­wał na pół­noc, to się na za­chód kie­ro­wał; zna­ko­mi­tym bo­wiem przed­mio­tem cie­ka­wo­ści jego był sław­ny Nia­ga­ry wo­do­spad.

Cu­dzo­zie­miec przez czas po­dró­ży po­stą­pił wie­le w po­zna­niu zwy­cza­jów, oby­cza­jów, a na­wet ję­zy­ka nie­któ­rych in­dij­skich po­ko­leń; na­wykł do ich przy­kre­go na pierw­szy rzut oka po­zo­ru; oswo­ił się z mie­dzia­na ich na­go­ści bar­wa, z ich kre­sa­mi po twa­rzy i po ca­łem cie­le, s pro­stem! ich wło­sy na gło­wie i ob­rącz­ka­mi pod no­sem; jed­nak to dłu­gie ży­cie po­śród po­dob­nych istot, bez od­po­czyn­ku dla oka i po­wier­ni­ka my­śli, nie­raz go sil­nie zmę­czy­ło, i przej­mo­wa­ło ża­lem i ro­dza­jem trwo­gi.

W ta­kim raz ser­ca sta­nie, kie­dy już słoń­ca nie było a uka­zał się mie­siąc i gwiaz­dy, po­dróż­ny zmę­czo­ny dro­gi czu­jąc ser­ce ści­śnię­te, lubo już wi­dział zda­la cel swo­jej dro­gi – cha­łu­pę, usiadł jed­nak ua tra­wie, ua brze­gu ogrom­nej rze­ki, i pa­trząc na wiel­kie jej wody w ża­ło­sne wpadł za­du­ma­nie.

Słon­ce za­szło, po­my­slił, za­szło juz dla no­we­go świa­ta a po­szło świe­cić nad sta­rym; te­raz pro­mie­nie jego zna­ne mi wi­dza twa­rze, na zna­ne ich pa­trzy za­ję­cia. O cze­muż, choć na dzień je­den, jed­nym s tych pro­mie­ni nie je­stem! spoj­rzał­bym tyl­ko na dóm mój ro­dzin­ny, przy­po­mniał­bym lica mo­jej świa­ta czę­ści, i zno­wu­bym z no­we­mi po­wró­cił tu siły. Pięk­na tu i wiel­ka na­tu­ra, ale nie sam jej wi­dok ludz­kie na­sy­ca ży­cie; mamy na­ło­gi dzie­ciń­stwa, któ­re sfj dla nas mil­sze nad to noc wspa­nia­ła; sa to roz­mo­wy, ob­co­wa­nia, s to za­ba­wy s po­dob­ny­mi so­bie, któ­rych ża­den wi­dok, żad­ne cuda na­tu­ry za­stą­pić nam w ży­ciu nie mog… c

Gdzież je­stem? mó­wił do sie­bie, jaki mię wy­rok tu za­gnał?…. Kie­dym ma­leń­kie dziec­ko biegł po do­mo­wej traw­ce, albo pod gan­kiem usia­dły prze­sy­py­wał pia­sek, ach, nic my­śli­łem wte­dy ze przyj­dą w niem ży­ciu chwi­le w któ­rych tak od­da­lo­ny od ścia­ny do­mo­wej będę!…, ze będę gnieść sob| kwia­ty któ­rych imie­nia nie znam, i spo­glą­dać na wody o któ­rych nie wiem skąd płyn!c

Cu­dzo­zie­miec nie wie­dział nad jak… usiadł był woda, była to ogrom­na Ame­ry­ki pół­noc­nej rze­ka Ś. Waw­rzyń­ca.

Spoj­rzał na nia i my­ślał o bo­gac­twie ame­ry­kań­skiej na­tu­ry.

Ame­ry­ka ma naj­star­sze, naj­więk­sze na zie­mi lasy *), naj­dłuż­sze, naj­wyż­sze gór pa­sma **), naj­więk­sze na świe­cie rze­ki ***); po zie­mi jej bie­ga­ją licz­niej­sze zwie­rzę­ta, w licz­nych jej gó­rach ob­fit­sze ko­pal­nie, na po­wie­trzu wspa­nial­sze pta­ki.

"La­dzie no­we­go świa­ta! po­my­ślił, tyś ulu-bieńccm na­tu­ry… ale dla cze­góż lu­dzie, te pierw­sze z istot na świe­cie, w tak dzi­kim pier­wiast­ko­wym zo­sta­je na to­bie sta­nie? Czy­liż po­wie­trze two­je nie wle­wa­ło ru­chu w ich umysł? Miesz­kan­ce sta­re­go świa­ta byli tak­że s po­cząt­ku ubo­dzy, nie­mi i nadzy, nie mie­li domu ni sza­ty, nie zna­li pi­sma ni mowy.

Istot­nie za­kry­ty jest po­wód, dla cze­go gdy jed­ne ludy zo­sta­ją w dzie­ciń­stwie, inne s ta­kie­miż si­ła­mi tak po­stę­pu­ją da­le­ko. Egipt, Fcni­ci­ja, Gre­ci­ja, sta­ły się mat­ka nauk, prze­my­słu, wiel­ko­ści, a lu­dzie na no­wym świe­cie ani się przy­bli­ża­li do po­dob­ne­go koń­ca.

*) Lasy Ame­ry­ki pół­noc­nej. **) Andy, Kor­dy­lie­ry.

**) Kzc­ka Ama­zoń­ska i Rio de Ia Pia­ta.

Ze bo­wiem na a iii ery kań­skim Lu­izie byli juz lu­dzie od nie­pa­mięt­nych cza­sów, to zda­je się być pew­nem. Sta­ro­żyt­ni pi­sa­rze nie­raz o dzi­siej­szej Ame­ry­ce czy­nią wy­raź­ne wzmian­ki.

Fe­ni­ci­ja­nie za­gna­ni bu­rza na oce­an Atlan­tyc­ki, zna­leź­li wiel­ka wy­spę na za­chód Li­bii.

Daw­niej jesz­cze za­szli tam byli pod wodz Atla­sa, lecz wten­czas mało jesz­cze zna­leź­li miesz­kań­ców.

I Ty­ry­je­zy­ków za­gna­ła tam bu­rza za Sa­lo­mo­na cza­sów, kie­dy je­cha­li szu­kać zło­ta do Ophi­ry.

Kar­ta­giń­czy­ko­wie po­dob­nie zna­leź­li wy­spę za ko­lum­na­mi Her­ku­le­sa, ale Se­nat za­bro­nił prze­no­sze­nia się do niej, lę­ka­jąc się wy­lud­nie­nia Rze­czy­po­spo­li­tej *).

Sjj wpraw­dzie któ­rzy nie­daw­na epo­kę za­lud­nie­nia Ame­ry­ki za­kre­ślać się zda­ją, do­wo­dząc ze lu­dzie prze­szli na nia s pół­no­cy **), s Kam­czat­ki, Tar­ta­ri i; do­wo­dy ich jed­nak do­sta­tecz­nie prze­ko­nać nie mogj. – Dzi­cy Ame­ry­kań­scy, mówi.-j zda­nia tego stron­ni­cy,

*) Pla­to­ri wy­kład Cran­to­ra: (Au­tor Księ­gi De Mi­ra­bi­li­bus au­dit.) El­jop­czyk Mar­cel na­wet Dio­dor Sy­cy­lij­ski i Pau­za­niasz. – Pcri­zo­nius, Ce­la­rius. – Kró­cej: wi­dzieć Uor­niu­sa Dc ori­gi­ne gen­tis Ame­ri­ca­nac (1632).

**) Mia­no­wi­cie Stra­li­lem­berg.

mu­sza po­cho­dzić od Ta­ta­rów i in­nych pół­noc­nej Azii miesz­kań­ców: bo Al­gon­ki­no­wie wiod| ży­cie błęd­ne, a Ka­li­for­nia­nie cho­dzą nadzy jak ludy pół­noc­nej Azii; bo wiel­bią Złe­go Du­cha jak Tun­gu­zo­wie, Osti­ja­ki; bo pół­noc Ame­ry­ki bar­dziej za­lud­nio­na; bo Ame­ry­ka jak Tar­ta­ri­ja ob­fi­tu­je w ty­gry­sy, lwy i niedź­wie­dzie i t… p. Ame­ry­ka nie tyl­ko ob­fi­tu­je w tygi'ysyy lwy i niedź­wie­dzie, ale ob­fi­tu­je w wie­le in­nych or­ga­nicz­nych istot któ­re sa in­nym kra­jom i czę­ściom świa­ta wła­ści­we; ob­fi­tu­je np w jo­dły, jak Li­twa; jed­nak nic idzie s tego że lu­dzie tam prze­szli z Li­twy. Pół­noc Ame­ry­ki do­ty­ka­ją­ca pół­noc­nej Azii, nie jest bar­dziej za­lud­nio­na" nad inne jej stro­ny; owszem, je­dy­ne pań­stwa któ­re na ame­ry­kań­skim la­dzie zna­le­zio­no urzą­dzo­ne i lud­ne, nie sa wca­le na jego pół­no­cy. Nie tyl­ko Al­gon­ki­no­wie i Ka­li­for­nia­nie, ale ca­łej pra­wie po­wierzch­ni ame­ry­kań­skiej miesz­kan­ce, i wio­dą ży­cie błęd­ne i cho­dzą nadzy; nie dla tego to jed­nak za­pew­ne że od Ta­ta­rów lub od Osti­ja­ków id.j, ale iż to wła­sno­ścią jest lu­dzi w pier­wiast­ko­wej dzi­ko­ści zo­sta­ją­cych sta­nie. Wszy­scy oce­anu zwłasz­cza spo­koj­ne­go wy­spia­rze, wszy­scy pra­wie miesz­kan­ce po­łu­dnia i środ­ko­wej Afry­ki, cho­dzą tak­że błęd­ni i nadzy, a prze­cię ani od Ta­ta­rów ani się od

Osti­ja­ków wy­wo­dzą. Zro­bić tu na­wet wy­pa­da uwa­go, że ani Ta­ta­ro­wie, ani Tun­gu­zo­wie, ani ża­den lud Azii pół­noc­nej nie cho­dzi nago, ale się la­tem w skó­rę a zima w fu­tro (naj­czę­ściej re­ni­fe­rów) odzie­wa. Cala też pół­noc Azii wy­zna­je Złe­go Du­cha, ale to nie tyl­ko jak Tun­gu­zo­wie i Osti­ja­ki, lecz na­wet jak Hot­ten­to­ci (Tu­koa), lubo ci nie w pół­noc­nej Azii ale na po­łu­dniu Afry­ki miesz­ka­ją. Z isto­ty zaś wia­ry swo­jej, ame­ry­kań­scy Indi-ja­nic po­dob­ni s| ra­czej Ze­land­czy­kom dzi­kim, któ­rzy w rów­nem nie­dbal­stwie o cześć i wy­zna­nie całe swe ży­cie spę­dza­ją, i w je­diug tyl­ko ogól­nie wie­rzy naj­wyż­sza Ist­ność, ani­że­li Si-bi­ryj­skim ple­mio­nom, sród któ­rych wia­ra Sza­ma­nów i naj­pow­szech­niej wie­lo­bó­stwo krą­ży; tak, sami ci Tun­gu­zo­wie wie­rzą w boga my­śli­stwa, w boga po­dró­ży, w boga opie­ku­na dzie­ci (Jlun­di), w boga opie­ku­na ich re­ni­fe­rów (So­ky­owa) i t… p. Ze miesz­kan­ce Ame­ry­ki mo­gli mie­wać z miesz­kań­ca­mi Azii sto­sun­ki to być bar­dzo może, stąd też nie­któ­re po­do­bień­stwa w imio­nach lu­dzi i rze­czy *), na­wet w

*) Te u Bóg, Trpec góra (po­dob­nie jak w je­ży­ku daw­nym tu­rec­kim). Imio­na Mek­sy­kań­skie koń­czą sie nie­raz na an i ax jak u Ta­ta­rów i In­di­jan wschod­nich (Coa – ar­chi­tek­tu­rze, po­li­ty­ce i re­li­gii *). Epi­ce­ri­ni, lud Ka­na­dyj­ski, opo­wia­da, ze od­daw­na przy­jeż­dża­li do nich z za­cho­du kup­cy, bez bro­dy i w je­dwab­nych sza­tach.

Ze na­wet z roz­ma­itych czę­ści świa­ta i kra­jów przy­by­wa­ły do Ame­ry­ki osa­dy **) to pew­na, sama za­dzi­wia­ją­ca róż­ność ję­zy­ków jest tego naj­lep­szym do­wo­dem; ale ze te wszyst­kie osa­dy bar­dzo daw­ne, to po­wia­da­my, i tego nam moc­no do­wo­dzą: 1-ód, Sta­ro­żyt­nych pi­sa­rzy wzmian­ki. 2-re, 3Iiej­sco­we ame­ry­kań – tlan, Bez­a­tlan, Ta­ta­rax, Stal­de­rax i t… p.) Sław­na ta­tar­ska ro­śli­na (Jin­scng jest i w Ka­na­dzie i zo­wie sie Ga­rant-ogan (łyd­ki ludz­kie), co wła­śnie zna­czy­po ta­tar­sku gin&eng. Po­dob­nie Hol­len­drzy s cia­śni­ny Ma-gicl­lań­skiej przy­wieź­li bia­ła gło­wę ma­ją­ce­go pta­ka i zwa­ne­go tam Pen­gin, co wła­śnie w je­ży­ku bre­to­ii­ski­ra bia­ła fi­go­we zna­czy. Wre­ście te po­do­bień­stwa moga być przy­pad­ko­we, jed­ność po­bu­dek albo sam pro­sty przy­pa­dek mo­gły na nic wpły­nąć. Te uryw­ko­we tra­fy ma­łym sa do­wo­dem. Tak, utrzy­mu­ją nie­któ­rzy że Ame­ry­ka­nie iść mu­sza od Per­sów albo Sa­bi­nów, od Gre­ków albo La­ty­nów, bo roz­dzie­ra­ją sza­ty na znak bo­le­ści, co wła­śnie we zwy­cza­ju u owych lu­dów było.

) Mek­syk, Mu­iski* Peru i t… p… pa­trzeć naj­now­szych pod­ró­zo­pi­sa­rzy.

#t) La­fi­lau do­wo­dzi ze Ame­ry­ka­nie ida od Pe­las­gów. Ma­na­sek ben Izra­el ze od He­braj­czy­ków.

% r skie po­da­nia. 3-eie, Roz­wa­li­ny miast sta­ro­żyt­nych *). 4-te, Po­do­bień­stwo wie­lu słów ame­ry­kań­skich do daw­nych fe­nic­kie­go i he­braj­skie­go ję­zy­ka **). 5-te, Od­róż­nie­nie się ską­di­nąd ame­ry­kań­skich dia­lek­tów od wszyst­kich zna­nych sta­re­go świa­ta ***). 6-te, Po­do­bień­stwo cech głów­nych, mo­ral­nych i fi­zycz­nych, wszyst­kim miesz­kań­com ame­ry­kań­skiej prze­strze­ni wspól­ne ****). Ocze­wi­ście al­bo­wiem

#) Roz­wa­li­ny ogrom­nych miast Kul­ha­ka­nu (Pa­len­kę) i Tul­ghi) nie­zli­czo­ne kur­ha­ny, czwo­ro­kąt­ne twier­dze, oko­py wa­row­ne, po­pier­sia, bał­wa­ny znaj­dy­wa­ne sród lu­dzi ko­czu­ją­cych, nie­zna­ja­cych po­dob­ne­go prze­my­słu, a tak­że czasz­ki głów róż­nią­ce sie od cza­szek po­ko­leń dzi­siej­szych, wy­raź­nie do­wo­dzą daw­nej Ame­ry­kań­skiej prze­szło­ści.

po­dob­ne do daw­nych fe­nic­kie­go i hebr. jez., jak lo np. ca­ra­ibes ne­ke­ta­li (czło­wiek umar­ły), hi­la­ali (umarł), dze­ne­ka (na­szyj­nik) it… p.

ro­la­do­wem wy­ra­zić sie nie mogą. Mis­sio­narz Bu­ster* 10 lat ba­wiąc w na­ro­dzie Ame­ry­ki pół­noc­nej Abe­na­cii, mimo naj­tęż­szej uwa­gi, nie po­tra­fił od­dać gło­ska­mi ich wy­ra­zów. Mis­sio­narz Chau­mort, ba­wiąc mic­dzr Hu­ro­na­mi lat 50, nie mogł po­dob­nie wy­ra­zić ich ję­zy­ka.

***#) Cha­rak­ter, spo­sób ży­cia, oby­cza­je i po­zór pier je­den. Sa me­lan­cho­lij­ni, naj­wię­cej ce­nią ho­nor. Ma-ło­prze­myśl­ni, nie trud­nią sie na­wet rol­nic­twem, zyja z my­śli­stwa. Miast nie maja i wio­dą ko­czu­ją­ce iy­cie. Zyja po­ko­le­nia­mi. Płeć pra­wie wszyst­kich mie­dzia­na, po­stać spłasz­czo­na, wło­sy czar­ne, twar­de, dłu­gie, pro­ste.

*) Naj­lep­szym do­wo­dem wpły­wu kli­ma­tu na zmia­nę lu­dzi nago nań wy­sta­wio­nych, jest wy­pa­dek s cza­sów pierw­szych Ame­ry­ki od­kryć. Kie­dy s po­le­ce­nia fclas-quiy Kor­tez na cze­le flo­ty wy­pły­ną! z wy­spy Kuby ku wi­dzia­ne­mu przez Gri­jal­te Mek­sy­kań­skie­mu Pań­stwu,

2

dłu­gich po­trze­ba Wie­kow, aby są­siedz­two i kli­mat jed­ne­mi oby­cza­ja­mi, jed­na po­wierz­chow­no­ścią cia­ła i na­tu­ra umy­słu tak róż­ne i da­le­kie po­łą­czy­ły ple­mio­na. Mógł­by tu kto po­wie­dzieć, iż kli­mat nie wpły­wa wca­le na zmia­nę cery i spo­so­bu ży­cia. Hisz­pa­nie bo­wiem, An­gli­cy i Fran­cu­zi są tacy za­wsze w Ame­ry­ce jak byli w Eu­ro­pie; ii­waż­my jed­nak iż ci osa­du iey miesz­ka­ją po kry­tych do­mach, i wła­sne wy­kształ­ceń­sze przy­nie­śli zwy­cza­je. Aby isto­ty stwo­rzo­ne wpływ kli­ma­tu i słoń­ca uczu­ły, po­win­ny być na dzia­ła­nia jego nago wy­sta­wio­ne *), jak to wi­dzi­my np. na ro­śli­nach i pta­kach z da­le­kich przy­wo­żo­nych kra­jów. Czwo­ro­noż­ne też zwie­rzę­ta i lu­dzie, jak­kol­wiek z roz­ma­itych przy­by­łe czę­ści świa­ta, pod jed­nem ży­jąc nie­bem i jed­nem łą­cząc się pra­wem sta­li się wre­ście zu­peł­nie so­bie po­dob­ni (daw­na Gre­ci­ja, Rzym i t… p.). Praw­da że im lad ob­szer­niej­szy, tym na to dłuż­sze­go wie­ków po­trze­ba cią­gu. Lecz to wła­śnie jest zda­nie któ­re­śmy za­ło­ży­li.

I trzy­mu­je­my za­tem, że lad no­we­go świa­ta pra­wie av jed­nym cza­sie za­lud­niał się ze sta­rym *), i ze myśl owa, któ­ra nie­zna­jo­me­go ua ame­ry­kań­skiej zie­mi le­żą­ce­go ude­rzy­ła, god­na jest dal­szej uwa­gi. Nie bę­dzie tu od­po­wie­dzią kli­mat; kli­mat dzi­siej­szej np. Ga­lii i Bre­ta­nii jest dzi­siaj ta­kiż jaki był w tych kra-ajch za cza­sów daw­nej Gre­cii i Rzy­mu, gdy jesz­cze w bar­ba­rzyń­stwie były.

za­trzy­mał sie naj­przód na wy­spie Co­su­mel, zna­lazł on tani Hisz­pa­na imie­niem Afju­ilar, przed ośmiu laty sród In­di­jau po­zo­sta­łe­go, a któ­ry nic juz w so­bie Eu­ro­pej­skie­go nie miał: cho­dził nago… a jego po­stać, ko­lor cia­ła… układ wło­sów i oby­cza­je zu­peł­nie in­dij­skic były. Psy prze­wie­zio­ne na lad no­we­go świa­ta, tra­cą wła­dze szcze­ka­nia.

*) Nie­któ­rzy do­wo­dzą na­wet, ie dzi­cy Ame­ry­ka­nie ida od Ła­me­cha syna Ma­tu­za­lo­we­go, po­tom­ka Ka­ino­we­go, i że nic ule­gli po­to­po­wi: inni zno­wu że od przo­dów Ada­ma (Wu­ston. Per ehi). Sami jed­nak Ame-iy ka­nie maja wła­sne o po­to­pie po­da­nia, o zo­sta­niu po nitu dwóch łu­dzi, któ­rych po­tom­ko­wie (do­da­ją) byli Lre­pó­ki mi… ich go­łąb' nie na­uczył mowy.

Wła­śnie w po­dob­ne uwa­gi za­pusz­czał się nie­zna­jo­my, gdy po za bli­skim krza­kiem lek­ki po­sły­szał sze­lest; rzu­cił w te stro­nę okiem i uj­rzał mło­dą In­di­jan­kę z na­czy­niem w ręku sto­ją­cą. – By­łaż­by to In­di­jan­ka?…. Czy nie Anioł to ra­czej, my­ślał cu­dzo­zie­miec, zstę­pu­je z nie­bios aby mi dać od­po­wiedź? In­di­jan­ka! a lice jej tak bia­łe, nie­po­ra­nio­ne cia­ło, i wło­sy tak ozdob­nie po bo­kach czo­ła le­żą­ce?

Dzi­kich miesz­kań­ców Ame­ry­ki zo­wią In­dia­na­mi, bo za pierw­szem no­we­go lądu uj­rze­niem mia­no go za In­di­je roz­cią­ga­ją­ce się aż na za­chód. Owa mło­da In­di­jan­ka, a ra­czej Ilu­ron­ka, któ­rą cu­dzo­zie­miec uj­rzał, isto* tnie rzad­kie­go wdzię­ku zda­ła się być dzie­wi­ca; płeć mia­ła bia­łą, przy­najm­niej przy­wy­kłe­mu do brud­nej mie­dzi oku mo­gą­cą się tak wy­dać. Dzi­cy Ame­ry­kań­scy mają upodo­ba­nie w płci brud­nej, i sma­ru­jąc swe cia­ło tłu­sto­ścią niedź­wie­dzią bar­dziej jesz­cze je szpe­cą, nie­któ­rzy jed­nak z miesz­ka­ją­cych bli­żej Eu­ro­pej­skich osad, tra­cą po­wo­li ten zwy­czaj; z licz­by tych być mu­sia­ła i owa mło­da Ilu­ron­ka.

Była ona ubra­na jak wie­le miesz­ka­nek Ka­na­dy; mia­ła na so­bie skó­rza­ną spód­nicz­ko, nad któ­rą po­wie­wa­ła krót­sza lnia­na su­kien­ka; ręce jej były na­gie, tyl­ko na ple­cach mia­ła za­rzu­co­ny płasz­czyk; na no­gach jej ro­dzaj poń­czoch, na sto­pach mo­has­sin­ki *); wło­sy roz­dzie­lo­ne na dwo­je i we dwa wiel­kie pu­kle zwi­nię­te. Schy­li­ła się ona nad rze­ka i za­nu­rza­ła na­czy­nie, ale uj­rzaw­szy przy­pad­kiem nie­zna­jo­ma le­żą­ca po­stać, nie do­czer­pa­ła wody i w osłu­pie­niu sta­nę­ła. Zy­cie od­lud­nych i sa­mot­nych ro­dzin spo­koj­ne jest i jed­na­kie; żyj a i umie­ra­ją nie zna­jąc nad kil­ku lu­dzi; zima, wio­sna i lato, zaj­ście i wej­ście słoń­ca, sa to je­dy­ne pra­wic tego ich ży­cia wy­pad­ki. Uj­rze­nie za­tem męża, męża tak dziw­nej sza­ty i tak no­we­go lica, nie dziw że mło­da pu­sty­ni cór­kę za­dtii­nie­niem i z razu trwo­ga prze­ję­ło.

Dłu­go sta­ła na miej­scu nie­ma i nie­ru­cho­ma, nie śmie­jąc ust otwo­rzyć ani kro­ku ru­szyć; nie­zna­jo­my pod­niósł się do­po­ło­wy, tak­że nie mó­wił sło­wa i na szla­chet­na po­stać zdzi-wio­ne­in spo­glą­dał okiem.

Po­wo­li ob­raz się zmie­nił; nie­zna­jo­my po­stą­pił bli­żej, dzie­wi­ca chcia­ła się co­fać, ale sta­nę­ła zno­wu i nie­zmie­sza­na ocze­ki­wa­ła koń­ca. Ser­ca spo­koj­ne i mło­de, co jesz­cze nie zna­ły bu­rzy i nie wi­dzia­ły cio­sów, ser­ca ta­kie nic wie­rzy w przy­go­dy, nie wi­dza nig­dzie bo­jaź­ni, i nie­raz jak mło­dy goł;jb' nie­ostrze-

#) Obu­wie, ro­dzaj trze­wi­ków.

– IG –

zony przez mat­kę, be­spiecz­nie i s czu­ło­ścL-j przed oczy ja­strzę­bia lecą. Szczę­śli­wa la­sów miesz­kan­ka, wię­cej s cie­ka­wem zdu­mie­niem ni­że­li bo­jaź­li­wie na nową po­stać pa­trza­ła, i cze­ka­ła spo­koj­nie coby na­stą­pić mia­ło.

– Czy­li je­steś tej zie­mi, czy in­nych świa­tów cór­ką, da­ruj śmia­ło­ści mo­jej, a kto je­steś? skąd je­steś? po­wiedz.

Tak się ode­zwał nie­zna­jo­my; dzie­wi­ca zro­zu­mia­ła i rze­kła:

– Je­stem ja cór­ką Tak­czy­sa, a moje imie Ka­ri­sta. Cha­łu­pa, któ­rą wi­dzisz, jest po­miesz­ka­niem na­szem. Nic zna­my my in­nych lu­dzi nad po­ko­le­nie swo­je, i na­sze lasy, o cu­dzo­ziem­cze, pierw­szy raz wi­dzą twarz bia­łą.

– Bąlź­że mi prze­wod­nicz­ką, do­stoj­na dzie­wi­co, bądź pro­szę prze­wod­nicz­ką da­le­kiej zie­mi sy­no­wi; sród wie­lu ziom­ków wa­szych mia­łem już schro­nie­nie, i te­raz bła­gam o wa­sze.

– Oj­ciec mój, Tak­czys, od­po­wie dzie­wi­ca, jest po­ko­le­nia wo­dzem. Tyś Eu­ro­pej­czyk za­pew­ne, my zna­my bia­łych s po­wie­ści. Oj­ciec i brat mój i cala ro­dzi­na moja, cały wasz ród nie­na­wi­dzą. Chodź jed­nak cu­dzo­ziem­cze, ja prze­wod­nicz­ką ci będę. JMe ma bra­ta mego At­zla­iia, a do­bry mój oj­ciec sam nas na­ucza w po­wie­ściach, jak go­ścić przy­chod­niów na­le­ży.

Cu­dzo­zie­miec wziął rękę dzie­wi­cy, dłu­go w jj óczy pa­trzył, a po­tem s cała mocą przy­ci­snął ja; do sie­bie. Za­drza­ła mło­da dziew­czy­na, wzru­sze­nie od­ję­ło jej mowę, i tyl­ko, trzy­ma­jąc w ręku dłoń nie­zna­jo­me­go, wio­dła go do oj­co­skiej cha­łu­py.

Na wi­dok Eu­ro­pej­czy­ka, sta­ry Tak­czys po­wstał po­waż­nie i szu­kał nie­znacz­nie bro­ni, ale sko­ro zro­zu­miał iż ten nie­ja­ko wróg skry­ty, lecz da­le­ki przy­był wę­drow­nik; uśmie­chał się we­so­ły, go­ścin­nie ofia­ro­wał na spo­czy­nek cha­łu­pę, i pro­si­ła­by w niej jak we wła­snej prze­by­wał, do­pó­ki za­pra­gnie.

Cu­dzo­zie­miec usłu­chał ochot­nie. Upły­nął dzień je­den i dru­gi, upły­nął ty­dzień, upły­nął na­wet mie­siąc, a oko­licz­ne go­ścin­nej cha­łu­py ściesz­ki śla­dów nie­zna­jo­me­go jesz­cze na so­bie nie mia­ły.

Świa­tłe Eu­ro­py damy do­brze te taj­nie zna­ją, iż jako każ­da pięk­ność, tak rów­nie i pięk­ność cia­ła jest nie­opi­sa­na, za­leż­na; owa któ­ra tu emi­ła swej uro­dy bla­skiem, tam wy­da­je się wię­dła i ciem­ne­go lica, ta znów do któ­rej tu ża­den nie prze­mó­wił sło­wa, gdzie­in­dziej jak­by nie ta ja­śnie­je, uj­mu­je. Stad też w po­dob­nych ce­lach wi­dzi­my do­bie­ra­ne to­wa­rzysz­ki domu, w po­dob­nych ce­lach usu­wa­ne inne. Mło­da Hu­ron­ka Ka­ri­sta chcia­ła­by Jj& £J*k słoń­ce vr. oczach cu­dzo­ziem­ca wyda wać, ale nie mia­ła po­trze­by przy­bie­rać albo usu­wać; ona była istot­nie ka­na­dyj­skiem słoń­cem. Jej wdzię­ki cia­ła, jej przy­mio­ty du­szy, zna­ne były po wszyst­kich pu­styń po­ko­le­niach; sły­sza­ły Al­gon­ki­ny, sły­sza­ły o niej Iro­ki; a cu­dzo­zie­miec szczę­śli­wy, któ­ry z nią co­dzień ob­co­wał, wi­dział ją pięk­niej­szą od słoń­ca, do­brą jak anioł na zie­mi. Chciał on się był od­da­lić, już był po­że­gnał ro­dzi­nę, ale za­le­d­wie noc jed­ną prze­byw­szy w mę­czar­ni, znów do cha­łu­py wró­cił. Wra­ca­jąc za­stał bo­le­sny, nie­spo­dzie­wa­ny wi­dok; za­le­d­wie się przy­bli­żył, po­sły­szał pła­cze w miesz­ka­niu; sta­li wszy­scy nad ło­żem le­d­wie już ży­ją­cej Ka­ri­sty, rzu­ca­ją­cej się w obłą­ka­niu i po imie­niu ivo­ła­jąccj jego. Sko­ro tyl­ko wszedł cu­dzo­zie­miec, oj­ciec ze łza­mi w oczach rzu­cił się do nie­go, i cała go ro­dzi­na po­rwa­ła na ręce, do łóża Ka­ri­sty wio­dła, i jak anio­ła zbaw­cę wi­ta­ła. Istot­nie w go­dzin kil­ka od­zy­ska­ła przy­tom­ność dzie­wi­ca, a za dni kil­ka daw­na wcso-łość i zdro­wie. Od­tąd ich roz­łą­cze­nie było nie­po­dob­ne. Eu­ro­pej­czyk umy­ślił wre­ście pro­sić o rękę Ka­ri­sty.

Do­bry sta­rzec za­pła­kał, pro­sił o dni kil­ka na­my­słu, bo cze­kał i lę­kał się syna; nie do­cze­kał go jed­nak i mu­siał dać ze­zwo­le­nie.

Cu­dzo­zie­miec po­ślu­bił Ka­ri­stę. Ob­rząd ślu­buj miesz­kań­ców Ka­na­dy jest na­der pro­sty i ob­ra­zo­wy. Zła­ma­no zie­lo­na rószcz­kę na tyle czę­ści ile było osób przy­tom­nych, a każ­dy na dnia pa­miąt­kę część so­bie dana za­cho­wał. Cu­dzo­zie­miec Chrze­ści­ja­nin przy­się­gał wier­ność swej żo­nie, i na świa­dec­two przy­się­gi przy­klęk­nął i we­zwał Boga.

Dzi­kie Ame­ry­ki ludy, rów­nie jak inne dzi­kie, zbyt malo upra­wę sło­wa po­su­nię­ta ma­jąc, mi­ga­mi tłu­ma­cza, się wię­cej, a w wy­pad­kach waż­niej­szych sym­bo­iicz­ne­mi zna­ki. Jak nie­gdyś u daw­nych Gre­ków, na znak skoń­czo­nej woj­ny, rószcz­kę uka­zy­wa­no oliw­na, tak bój wio­dą­ce ame­ry­kań­skie ludy, za go­dło za­war­te­go po­ko­ju ob­ra­ły faj­kę, s któ­rej wspól­nie pala. Przy ogło­sze­niu woj­ny sta­wia na ogień ko­cieł, i roz­sy­ła­jąc swym sprzy­mie­rzeń­com kon­chy, za­pra­sza­ją do pi­cia krwi nie­przy­ja­ciel­skiej. Na prze­ciw­ne ob­ra­zy maja tak­że zna­ki. Za­ko­cha­ny chcąc po­znać czy jest ko­cha­ny wza­jem­nie, do pró­by uda­je­się iwia­iia: z za­pa­lo­na po­chod­nia sta­je nad ło­żem swej lu­bej, któ­ra śpi lub uda­je śpią­ca, i je­śli obu­dzo­na świa­tło jej za­ga­si, zna­kiem to zgo­dy ser­ca, i na­stę­pu­je we­se­le. Tego we­se­la o-brza­dek, ja­ke­śmy wła­śnie wi­dzie­li, jest sym­bo­licz­ny tak­że; jest on krót­ki i pro­sty, stad też i roz­wód ła­twy; aby go mieć, do­syć jest ze brać roz­da­ne ka­wał­ki i wrzu­cić je łącz­nie do ognia.

Wszyst­kie te szcze­gó­ły wła­ści­we sa­mia­no­wi­cie dzi­kim Ka­na­dy miesz­kań­com. Fran­cuz imie­niem Car­tier od­krył Ka­na­dę 1534 roku i za­jął ją dla Fran­cu­zów. 1763 ustą­pio­na An­glii. Ob­szer­ność jej pra­wie Eu­ro­pej­skiej rów­na, nic mie­ści jed­nak nad 2000 pier­wiast­ko­wych miesz­kań­ców. Ci miesz­kan­ce, jak wszy­scy daw­ni Ame­ry­ka­nie, ży­wią wiecz­ną nie­na­wiść ku Eu­ro­pej­czy­kom. Cha­rak­ter ich jest po­spo­li­cie sil­ny. Są lub na­mięt­ni przy­ja­cie­le albo na­mięt­ne wro­gi. W za­sa­dach re­li­gii swej sła­bi, lecz ra­zem nie­na­wi­dzą­cy ob­cej; i w żad­nej stro­nie na zie­mi nie zna­le­zio­no tak za­wzię­te­go przy na­wra­ca­niu opo­ru, jak na ame­ry­kań­skiej pół­no­cy. Cie­ka­we o tem lubo na­der okrop­ne szcze­gó­ły, wy­da­rzo­ne w po­cząt­kach wie­ku bie­żą­ce­go, wi­dzieć moż­na w dzie­le Wi­lia­ma Brow­na: Hi­stor­ja Mis. sij Chrze­ści­jań­skich, The hi­sto­rij of tite pro­pa­ga­tion of Chri­stia­ni­ty etc. Wi­liam Brown. Lon­don. T. 2.

Ci z dzi­kich Ame­ry­ka­nów, któ­rzy w bliż… szych zo­sta­ją z osa­du­ika­mi związ­kach, na­bie­ra­ją też nie­raz wyż­sze­go ich świa­tła, nie­ja­kiej wia­do­mo­ści dzie­jów, i za po­wro­tem do cha­łup sta­ją się swych po­ko­leń wy­rocz­nią, nie sta­jyc się jed­nak wca­le Eu­ro­pej­czy­ków przy­ja­ciół­mi.

S po­mię­dzy wie­lu, po­dob­nym był At­zlan. Z wro­dzo­ny nie­na­wi­ścią, ku" ca­łe­mu ro­do­wi bia­łych, wi­do­ku ich zno­sić nie mogł, ale przy­mu­szo­ny był wcho­dzić w han­dlo­we z nimi związ­ki i nie­raz mię­dzy nimi wieść ży­cie. Wię­cej już dwóch mie­się­cy nic było go w domu; ba­wił on to sród bia­łych, to sród przy­ja­znych po­ko­leń, i oto otrzy­maw­szy cel swo­ich ży­czeń naj­mil­szy, po­wra­cał od jed­ne­go z wo­dzów s proś­ba o rękę ulu­bio­nej sio­stry.

Za­le­d­wie sta­nął na pro­gu, wieść go okrop­na ude­rza Ta ulu­bio­na sio­stra była już żony bia­łe­go!…. Jęk tyl­ko wy­dał strasz­li­wy, upadł z ro­spa­czy na zie­mie, ta­rzał się po niej i Łrzvczał. Fo­tem ze­rwał sio wście­kły, chciał le­cieć z do­by­tym no­żem, lecz po­wstrzy­ma­ny padł zno­wu na zie­mię, i po­tok łez mu się po­lał.

Oj­cze! co­ieś uczy­nił?, za­wo­łał z ro­spa­czy, na­to­żeś wy­dał na świat i twą wy­cho­wał cór­kę, aby*Ja po­tem od­dać w krwa­we bia­łe­go dło­nie?…, na­to­żeś ja wy­dał pięk­niej­sza nad inne, w tyle przy­mio­tów ozdob­na?… O sio­stro moja! kie­dym cię tak kwit­ną­ca, tak peł­na na­dziei wi­dział, czy­ni prze­wi­dy­wał wte­dy tak okrop­ny ko­niec? My­śli­łem so­bie: ona bę­dzie py­chy Ilu­ro­nów; przyj­dzie tn wróg nasz, przyj­dzie

Eu­ro­pej­czyk, uj­rzy ten ilóm któ­re­go bę­dzie pa­nią, uj­rzy ro­dzi­nę któ­rej bę­dzie mat­ką; i odej­dzie zdu­mio­ny, i sze­ro­ko cno­ty na­sze roz­nie­sie; a dziś… o Du­chu Prze­klę­ty!,.dziś one przej­dą w dóm wro­gów!…"

Ach wro­gi!…, wo­lał da­lej z sza­leń­stwem, na pół z obłą­ka­niem, my zna­my dzie­je mę­czar­ni po­ko­leń na­szych… Pa­mię­ta­my cię do­brze Krzysz­to­fie Ko­lum­bie, pierw­szy ty­ra­nie i ka­cie,., pa­mię­ta­my cię da­lej Fer­nan­do Kor­tez i cie­bie Fran­cisz­ku Pi­za­ro!…. Mi­nę­ły wie­ki od owe­go cza­su, ale w nas pa­mięć nie gi­nie… na­stęp­cy wasi was nic od­stą­pi­li… nie­wie­lu już nas zoz­ta­je po pu­sty­niach i la­sach roz­sia­nych, ale mę­czar­nie da­rem­ne; ka­tuj­cie nas, wy­ple­niaj­cie, nie przy wią­że­cie do sie­bie… ach!, (do­dał wre­ście s co­raz ognist­sze twa­rzą i co­raz dzik­szem okiem) gdy­by ta cała zie­mia, Ame­ry­ką przez nich zwa­na, po­kry­ła się od wscho­du do za­cho­du tru­pem, gdy­by­śmy wszy­scy pa­dli, i jed­na tyl­ko drżą­ca po­zo­sta­ła ręka; i ta ręka szu­ka­ła­by jesz­cze pier­si po­tom­ków Ko­lum­ba!"

Tu za­go­rza­ły mło­dzian utra­cił pra­wie przy­tom­ność, ta­rzał się zno­wu i krzy­czał. Oj­ciec i sio­stra pła­ka­li. Cu­dzo­zie­miec pa­trzał zdu­mio­ny.

At­zlan uspo­ko­ił się wre­ście, trzy­mał wźrok w jed­nej mie­rze, i zno­wu za­wo­łał:Ra­duj się oj­cze! już nie zro­zu­miesz twych wnu­ków. Ty przyj­dziesz i za­py­tasz: czy­zna­jy czy­ny swych oj­cow? a one ci mowy wro­gów: nie­wier­ny cze­go chcesz od uas, po­wie­dzy. One zapo-mny na wiel­kie­go Du­cha, a bo­gom bia­łych kła­niać ślę tyl­ko body.

– Bra­cie.. rzekł nie­zna­jo­my, Mo­ryc czu­le za rękę At­zla­na. Ale się At­zlan wy­rwał jak s pasz­czy zwie­rzę­cia, i po­biegł, po­chwy­cił sio­strę i z rak jej wy­pu­ścić nie chciał. I nie chciał wy­pu­ścić do­pó­ty, do­pó­ki­by jej zgo­dy na proś­by któ­re czy­nił nie zy­skał. Wi­dzie­li­śmy jak jest ła­twy Ame­ry­ka­nów roz­wód, owoż At­zlan za­kli­nał ojca, sio­strę, a na­wet nie­zna­jo­me­go, aby ze­rwa­li ten zwiyzck.

– At­zla­nie! rzekł cu­dzo­zie­miec, ja nie mam gnie­wu ku to­bie, lecz tyś mię jesz­cze nie po­znał. Eu­ro­pej­czyk je­stem, to praw­da; je­stem ja z rodu bia­łych, nie prze­czę; ale da­le­ka jest zie­mia moja od tych któ­re wa­szych ka­tów wy­da­ły. Gdy po raz pierw­szy Ko­lumb, gdy po­tem in­nych ty­sią­ce krwiy ob­le­wa­li się wa­sza, my z obu­rze­niem sro­gich słu­cha­li­śmy wie­ści i na los wasz łzy wy­le­wa­li.* At­zla­nie! daj pro­szę mi rękę; nie je­stem ja sy­nem fran­cu­skiej ani an­giel­skiej zie­mi, nie je­stem wca­le Hisz­pa­nii lub Por­tu­ga­lii miesz­kań­cem. Wy mo­jej zie­mi nie zna­cie; lecz gdy­by­ście po­znać ją mo­gli, uj­rze­li­by­ście na­ten­czas, ze nig­dy mat­ką wro­gów wa­szych nic była,

Sło­wa te cu­dzo­ziem­ca uspo­koj­ły tro­cha At­zla­na; pu­ścił on sio­strę, chciał go uści­snąć za rękę; ale znów łza­mi się za­lał, znów sio­stry wy­pu­ścić nie chciał, i zno­wu o roz­wód bła­gał. Nie mogł się cu­dzo­zie­miec od zony odłą­czyć, ale wi­dział zo­sta­jąc chwi­lo­wie, dnie swo­je, a na­wet jej ży­cie, nie­pew­ne. Z rąk za­pa­leń­ca dzi­kie­go wszyst­kie­go spo­dzie­wać się trze­ba. At­zla­na do­ty­ka­ło to jed­no, że sio­stra jego opu­ści ro­dzin­ną zie­mię, że pój­dzie miesz­kać sród bia­łych; nie­zna­jo­my więc przy­stał na za­miesz­ka­nie w la­sach; zbu­do­wał osob­ną cha­łu­pę, za­ło­żył nowe do­mo­stwo i żył szczę­śli­wy s to­wa­rzysz­ka swo­ją, nie zo­sta­wiw­szy snać na sta­łym lą­dzie moc­niej­sze­go szczę­ścia na­dziei.

tme­rij­kan­ka xv pol*ce.

LIST L Wa­ibri do Hen­ry­ka.

Tu­ro­gród. Maj. 182..

Dziś le­d­wie, ko­cha­ny Hen­ry­ku, jed­ny zna­la­złem go­dzin­kę, w któ­rej ci słów kil­ka na­pi­sać i za two­je dzię­ko­wać mogę. Świad­kiem mi dnie i uoce żem nie miał do­tyd wol­nej. Całe te dwa mie­sią­ce, nowy mój obo­wią­zek zaj­mo­wał mi dzień i wie­czór; do­pó­tym sie­dział za­ję­ty nad zna­nym ci moim sto­li­kiem, do­pó­tym się to­pił w pa­pie­rach, do­pó­ki mię sen na­re­ście wzro­ku i pa­mię­ci nie zba­wiał. Mó­gł­żem więc pi­sać li­sty? nie­po­do­bień­stwo mię wy­ma­wia: nemo te­ne­tur ad im­pos­si­bi­lia. Ale dla cze­góż wy­mów­ki? czy­liż się do­brze nie zna­my; trzy lata spę­dzo­ne ra­zem, spę­dzo­ne w trzech, pra­wie nie­roz­dziel­nie, czyż tak się pręd­ko za­po­mną? O praw­dzi­wie, to ludz­kie ser­ce za­nad­to na­wet do ubie­głych cza­sów się wiy­że! ni zmar­twień, ni by­łych przy­kro­ści, samy tyl­ko ro­skosz pa­mię­ta. Kie­dy­ście, dro­gi Hen­ry­ku, dzie­więć ty­go­dni temu, opu­ści­li mię ze Zbi­gnie­wem, i każ­dy w swo­jy uda­li sie stro­nę, zda­ło mi się że cały świat mie opu­ścił, że całe mnie szczę­ście od­bie­gło; uli­ce mia­sta wy­da­ły mi się dzi­kie, wszyst­kich zna­jo­mych twa­rze jak­by nie­zna­jo­me; były go­dzi­ny prze­chadz­ki i jam się iść nie od­wa­żał, przy­szły go­dzi­ny wi­do­wi.cI; a jam i nie my­ślił o nich; bo coż­bym je­den ro­zu­miał, jak je­den da­wał okla­ski, lub jak­bym wady po­zna­wał? Cięż­kie mi były dnie pierw­sze, da­lej za­ję­cie całe te duie po­łknę­ło, od rana do wie­czo­ra sie­dzia­łem nad niem bez prze­rwy; po­cząt­ki za­wsze nic lek­kie. Pierw­szy wol­ny któ­ra zna­la­złem chwi­lę, po­świę­ci­łem był pi­sa­niu do was, ale za­le­d­wiem słów kil­ka do Zbi­gnie­wa skre­ślił, kie­dy mię po­wo­ła­ły nowe obo­wiąz­ki. Cie­szę się moc­no żeś i na no­wem miej­scu zna­lazł za­da­ny we­so­łość, lę­kam się jed­nak aby w dal­szym dui cią­gu nie zni­kła z nie­któ­rych serc na­szych, lubo trzy lata tak w każ­dym nie­wy­czer­pa­na się zda­ła. Pro­si­łem Zbi­gnie­wa aby mi co do­niósł o swo­im po­by­cie wiej­skim, przy­słał mi na to od­po­wiedź; jest to jak­by opi­so­we po­ema wio­sny i wsiy na­tchnię­te. Wiem że wstręt czu­jesz do poe tycz­nych wio­sny opi­sów, ten jed­nak po­sy­łam to­bie, jako zna­jo­mej ręki; po­sy­łam w ory­gi­na­le, nie ma­jąc cza­su prze­pi­sać, s proś­bą o ode­sła­nie na­zad. Spo­dzie­wam się da­lej wię­cej mie­wać wol­ne­go cza­su; ale już dru­ga bli­sko, więc koń­czę, i Zbi­gnie­wo­wi jesz­cze kil­ka słów wi­nie­nem. Przy­jaźń i po­zdro­wie­nie. Wa­le­ry*
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: