Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Anafielas. Pieśń 3 i ostatnia, Witoldowe boje: pieśni z podań Litwy - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Anafielas. Pieśń 3 i ostatnia, Witoldowe boje: pieśni z podań Litwy - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 390 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Pie­śni z po­dań Li­twy

Przez

J. I. Kra­szew­skie­go.

Pieśń trze­cia i ostat­nia (z ry­ci­ną na sta­li).

Wy­da­nie Ada­ma Za­wadz­kie­go

Wil­no.

Na­kła­dem i dru­kiem Jó­ze­fa Za­wadz­kie­go.

1845.

Po­zwo­lo­no dru­ko­wać pod wa­run­kiem zło­że­nia po wy­dru­ko­wa­niu exem­pla­rzy pra­wem prze­pi­sa­nych w Ko­mi­te­cie Cen­zu­ry. Wil­no, 1844 roku Czerw­ca 17.

Cen­zor, Pro­fes­sor b. Uni­wer­sy­te­tu Wi­leń­skie­go,

Radź­ca Kol­le­gial­ny i Ka­wa­ler

Jan Wasz­kie­wicz.I.

Dla cze­go du­chem po ro­dzin­nej zie­mi

Błą­dzę, ja za­wsze, roz­ko­pu­jąc gro­by,

I szu­kam ży­cia zga­słe­go pod nie­mi,

Ży­cia wśród pro­chów, śmier­ci, wśród ża­ło­by?

Dla cze­go idę ze świa­ta upio­rem

Na Ana­fie­las, gdzie nad­dzia­dów cie­nie,

Z lu­kiem na ple­cach, a w rę­kach z to­po­rem,

Z si­we­mi bro­dy, siadł­szy na ka­mie­nie,

Pła­czą i pa­trzą ku ro­dzin­nej stro­nie

Szklan­ne­mi oczy, bez łzy i uśmie­chu,

Sparł­szy na oręż spra­co­wa­ne dło­nie,

Sparł­szy na ręce pier­si bez od­de­chu?

Dla cze­go duch mój nie pój­dzie z ży­we­mi

Ży­ciem dzi­siej­szem ser­ca roz­we­se­lać,

I bu­jać z nie­mi, i roz­śmiać się z nie­mi,

I ich ro­sko­sze i ra­dość po­dzie­lać?

Dla cze­go w górę zwra­ca­ni tę­sk­ne oczy,

I szu­kam du­chów, co w nie­ba wzle­cia­ły,

W kraj nie­śmier­tel­ny, smut­ny a uro­czy?

Dla cze­go z nie­mi i w nim żyję cały?

Dla cze­go w pie­śni umar­łych, co łu­dzi

Pier­si nie grze­je, ser­ca nie po­ry­wa,

Wiecz­nie się głos mój wy­si­la i tru­dzi,

I le­d­wie ustał, zno­wu się od­zy­wa?

Cze­mu sam je­den na Ana­fiel lecę,

Na­próż­no cią­gnąc zim­ny lud do sie­bie;

Wska­zu­jąc prze­szłość, sta­ry ogień nie­cę,

Sam tyl­ko, Li­two, ma­jąc łzy dla cie­bie?

Cze­mu?? – nie po­wiem, i wy nie po­wie­cie,

Bo nikt z was nie wie sło­wa tej za­gad­ki:

Z pia­stun­ki ręku cze­mu drob­ne dzie­cię,

Pła­cząc, się cią­gnie do gro­bu swej mat­ki?

Mat­ką mi, prze­szłość, a pia­stun­ką, ży­cie.II:

O mo­rze! sine mo­rze! kto nad cię pięk­niej­szy?

Z wszyst­kich Stwór­cy ob­ja­wień kto więk­szy od cie­bie?

Nic twych wdzię­ków nie zga­si, wiel­ko­ści nie zmniej­szy;

Pięk­neś w ob­li­czu zie­mi, i pięk­ne przy nie­bie,

I wiel­kie, i ogrom­ne, jak­by Bóg cię stwo­rzył,

Aby wiecz­ność wy­sła­wił, lu­dzi upo­ko­rzył.

Czy słoń­ce się prze­glą­da w twej zie­lo­nej lali,

I, to­piąc swe pro­mie­nie w prze­zro­czy­ste głę­bie,

Ste­ni barw cie­bie ubie­ra, pło­mie­niem za­pa­li,

Lub ma­lu­je, jak opal, jak szy­je go­łę­bie,

Czy noc czar­na za­pad­nie, Me­nes wej­dzie bla­dy,

I stru­gą świa­tła śrebr­ną wy­sy­pie swe śla­dy,

Ty za­wsze wiel­kie, pięk­ne, ty za­wsze cu­dow­ne!

Oko ludz­kie, co na twych prze­strze­niach spo­czy­wa,

Dro­gie my­śli z twych głę­bin, ob­ra­zy cza­row­ne,

Droż­sze pe­reł, ko­ra­li, nu­rza­jąc, do­by­wa;

A ucho twe­go gło­su słu­cha­jąc zdu­mia­łe,

Zda się sły­szy, jak w nie­bie nocą Bożą chwa­łę.

Ci­che, tyś wiel­kie, strasz­ne w swo­im ma­je­sta­cie,

W la­zu­rem, zie­lo­no­ścią wy­szy­wa­nej sza­cie;

Zbu­rzo­ne, ty fa­la­mi bi­jąc brzeg zszar­pa­ny,

Ry­cząc, z wnętrz­no­ści bia­łe wy­rzu­ca­jąc pia­ny,

Trwo­gą na­peł­niasz ser­ce, du­szę nie­po­ko­jem,

Jak­byś zie­mię po­chło­nąć chcia­ło w ło­nie swo­jem.

Mo­rze! cze­muż ten, co cię po­ko­chał na­mięt­nie,

Jak pierw­szą mi­łość w du­szy, pa­mięć two­ję cho­wa,

I wspo­mi­na o to­bie z unie­sie­niem, smęt­nie?

We snach ku two­im brze­gom zwra­ca mu się gło­wa

I ser­ce na szmer fali pod­no­si się two­jej,

A w oczach wciąż twa wiel­kość i pięk­ność mu stoi?III.

Chmur­ne nie­bo nad gło­wa­mi,

Żół­te pia­ski na­oko­ło,

W dali szu­mi bał­wa­na­mi

Sine mo­rze bu­rzą wzdę­te,

Wy­żej Świę­tej góry czo­ło,

So­sno­wym wian­kiem opię­te,

Chmu­ry lecą po nie­bio­sach,

Po zie­mi pia­sku tu­ma­ny,

Wiatr w so­sen zie­lo­nych ko­sach.

Wyje bu­rzą roz­pa­sa­ny,

I za­szu­mi gdzieś na chmu­rze,

To na mo­rzu, to na gó­rze.

Zno­wu ci­cho, zno­wu fale

Ko­na­ją na pia­sków ło­nie,

Chmu­ry to­czą się wspa­nia­le,

So­sny zgię­te wzno­szą skro­nie,

Ci­sza wko­ło, któ­rą zry­wa

Pta­ków gro­ma­da krzy­kli­wa.

Lecz już zno­wu ry­czy mo­rze,

Pia­ski z brze­gów wiatr roz­pra­sza,

Chmu­ry roz­ry­wa i po­rze,

So­sen ga­łę­zie pod­na­sza,

Lecz nie sły­chać w bu­rzy ryku

So­sen szu­mu, pta­ków krzy­ku.

Wie­czór chmu­ra­mi odzia­ny,

Już za­chod­nie ga­sną zo­rze

Bla­ski krwa­we­mi; bał­wa­ny,

I da­le­kie błysz­czy mo­rze,

A na gó­rze z za gę­stwi­ny

Dym się w nie­bo pod­niósł siny.

Na gó­rze, w so­sno­wym wian­ku,

Bie­le­ją mury świą­ty­ni;

W niej go­re­je bez­u­stan­ku

Ogień Li­tew­skiej Bo­gi­ni;

Dwa­na­ście dzie­wic swo­je­mi

Tli go rę­ko­ma bia­łe­mi.

I nie­raz że­glarz zbłą­ka­ny,

Gdy bu­rza z ło­dzią sza­le­je,

Wierzch góry w so­sny odzia­ny,

Ogień, co na gó­rze tle­je,

I Bó­stwo wzy­wa w ro­spa­czy,

Aż znak wy­baw­czy zo­ba­czy.

Pu­sto; na nie­bios prze­stwo­rzu

I ptak je­den nie prze­le­ci;

Łódź nie czer­nie­je na mo­rzu;

Na zie­mi w pia­sków za­mie­ci

Du­chy sza­lo­ne­mi sko­ki

Na Bał­tyk lecą sze­ro­ki.

I zno­wu wiatr się uśmie­rza,

Chmu­ry rzad­nie­ją nad gło­wą,

I wol­niej fala ude­rza

W żół­tą mie­li­znę pia­sko­wą,

Pta­ki nad mo­rze wzle­cia­ły"

A so­sny szu­mieć prze­sta­ły.

Czy­jaż tam suk­nia bie­le­je

Na wy­dmach pia­sku w od­da­li?

Wiatr ja­snym far­tusz­kiem wie­je.

Czy to bó­stwo wy­szło z fali?

Czy to Bał­ty­ku kró­lo­wa,

Po ko­chan­ku pła­cze wdo­wa?

Czy to mo­rza córa bia­ła

Zbie­ra roz­pierz­chłą dru­ży­nę

Któ­rą bu­rza roz­sy­pa­ła,

Bi­jąc o brzeg fale sine?

Czy zbie­ra ryb­ki, co drga­ją,

Na pia­sku wody cze­ka­ją?

Czy to Praur­ma góry swo­jej

Idzie ka­płan­ki od­wie­dzić?

Służ­by, co w świą­ty­ni stoi,

Ta­jem­ne kro­ki do­śle­dzić?

Praur­ma, co na Li­twy nie­bie

Nie zna moż­niej­szej nad sie­bie?

Nie bó­stwo to, nie duch mo­rza,

Żmudz­ka to idzie dziew­czy­na,

Wi­dy­mun­tów­na to hoża,

Bo­ja­ra cór­ka je­dy­na,

Wej­da­lot­ka z Świę­tej góry

Spie­szy pod oł­ta­rza mury..

Na gło­wie wia­nek ru­cia­ny,

Na szyi sznur bursz­ty­no­wy,

Rą­bek bia­ły spły­wa z gło­wy,

Far­tuch w dzwon­ki ob­szy­wa­ny,

A ko­szul­ka z lnu żmudz­kie­go,

Jak pia­na mor­ska bia­łe­go.

Nie­spo­koj­na – noc za­cho­dzi,

Ga­sną zo­rze, du­chy wsta­ją,

Z mo­rza na spróch­nia­łej ło­dzi

Już to­piel­ce przy­bi­ja­ją,

I po brze­gach wyć po­czę­li,

Pa­stwę cią­gną do to­pie­li.

Du­chy nocy już gło­sa­mi

Pta­ków krzy­czą, i czar­ne­mi

Skrzy­dły wio­ną nad gło­wa­mi,

Smut­ne pie­śni nó­cąc zie­mi.

Ona śpie­szy – noc za­pa­da,

A przed nocą wró­cić rada.

Już pod górą, a po bło­ni

Sły­chać ten­tent i par­ska­nie:

Ja­kiś jeź­dziec za nią goni;

Miecz mu brzę­czy, a w koł­cza­nie

Pió­ra strzał za­sze­le­ścia­ły,

A koń parą bu­cha cały.

Ona bie­ży, on ją goni;

Po pia­sczy­stej lecą bło­ni;

Ale bia­ły koń wy­ści­ga

Co­raz dziew­czę, co­raz bli­żej,

I jak strza­ła tyl­ko miga,

Ku niej prę­dzej, ku niej chy­żej.

Aż ją do­gnał; ona sta­ła,

Ser­ce biło, twarz pa­ła­ła;

On jej w oczy za­dzi­wio­ny

Pa­trzał dłu­go, pa­trzał śmia­ło.

– Dziew­czę! z któ­rej idziesz stro­ny?

Co cię w bu­rzę, tu za­gna­ło? –

– Cór­ką je­stem Wid­mun­to­wą,

Wej­da­lot­ką z Świę­tej góry;

Bra­ciom stra­wę nio­słam dnio­wą,

Gdy mnie bu­rza, gdy mnie chmu­ry,

Na mor­skim brze­gu za­sta­li,

I dzień cały za­trzy­ma­li.

Te­raz wra­cam do oł­ta­rzy.

Nie czyń złe­go, puść mnie, Pa­nie!

Bóg po­dróż­nych niech ci zda­rzy

Szczę­sną dro­gę, po­wi­ta­nie

W pro­gu zam­ku, gdy spo­źnio­ny.,

Do dzie­ci wró­cisz i żony. –

– O! do zam­ku mi da­le­ko!

Wid­mun­tów­no! nie dziś sta­nę;

Za siód­mą on stoi rze­ką,

A gdy wró­cę, nie ko­cha­ną

Żonę, ale psy, so­ko­ły,

Po­wi­tam w nim, nie­we­so­ły. –

I po­le­ciał. Ona sta­ła;

Raz ku gó­rze, dwa ku nie­mu

Tę­sk­no, smut­no spo­glą­da­ła;

I po­wo­li ku swo­je­mu

Szła ustro­niu, a du­ma­ła

Z okiem w zie­mi, w my­ślach cała.

* * *

Ja­sne nie­bo, zni­kły chmu­ry,

Żół­te pia­ski zło­tem świe­cą,

Na wierz­cho­łek Świę­tej góry

Sta­da dzi­kich pta­ków lecą,

I krą­żąc nad nią wo­ko­ło,

Pieśń za­śpie­wa­ły we­so­łą.

Już nie szu­mi gaj so­sno­wy,

Mo­rze do snu się ko­ły­sze,

Fala, brzeg ca­łu­jąc pło­wy,

Le­d­wie szme­rem prze­rwie ci­szę.

Świa­tło wko­ło, ra­dość wko­ło,

W nie­bie, na zie­mi we­so­ło.

Tam ry­ba­cy z sie­cią pły­ną

I pie­śnia­mi brzeg że­gna­ją,

Wio­słem wodę po­rąc siną,

Pie­śniom wtó­ry wy­bi­ja­ją.

Świa­tło wko­ło, ra­dość wko­ło,

Na zie­mi, mo­rzu we­so­ło.

Ale słoń­ce już za­pa­da

Do ką­pie­li po upa­le,

Na noc­le­gi pta­ków sta­da

Lecą w je­zior ci­che fale,

A Świę­ta Prau­ry­my góra

Cie­niem sło­ni się po­nu­ra.

Tyl­ko na jej so­sen skro­nie

Jesz­cze słoń­ce rzu­ca bla­ski;

Sto­ją w zło­ci­stej ko­ro­nie,

Po nad mo­rze, po nad pia­ski

Har­de, smut­ne, wzno­sząc gło­wy,

Stró­że świą­ty­ni Kró­lo­wej.

Czy­jaż tam suk­nia bie­le­je

Na żół­tych wy­dmach w od­da­li?

Wiatr jej rąb­kiem ja­snym wie­je.

Czy to bó­stwo wy­szło z fali?

Czy to Bał­ty­ku Kró­lo­wa,

Po ko­chan­ku pła­cze wdo­wa??

Czy to mo­rza córa bia­ła

Zbie­ra roz­pierz­chłą dru­ży­nę,

Co fala po­wy­rzu­ca­ła,

Bi­jąc o brzeg fale sine,

I zbie­ra ryb­ki, co drga­ją,

Na pia­skach wody cze­ka­ją?…

Czy to Praur­ma góry swo­jej

Idzie ka­płan­ki od­wie­dzić?

Służ­by, co w świą­ty­ni stoi,

Ta­jem­ne kro­ki do­śle­dzić?

Praur­ma, co na Li­twy nie­bie

Nie zna moż­niej­szej nad sie­bie?

Nie bó­stwo to, nie duch mo­rza,

Nie Praur­ma w ludz­kiej po­sta­ci;

Bi­ru­ta, Żmu­dzin­ka hoża,

Wra­ca od ry­ba­ków bra­ci,

Z ru­cia­nym wian­kiem na skro­ni,

Z próż­nym ko­szem w bia­łej dło­ni.

Zno­wu tę­sk­ni, znów ją goni,

Jeź­dziec na si­wym żmu­dzi­nie;

Niedź­wie­dzi ma szłyk na skro­ni,

Bur­ka czar­na z ra­mion pły­nie,

Łuk ro­go­wy, miecz u boku,

W ustach uśmiech, duma w oku.

Wid­mun­tów­na go uj­rza­ła

I szła da­lej – ser­ce biło;

Zru­mie­nio­na, w stra­chu cała,

W ser­cu, w uszach jej tęt­ni­ło;

Nie wi­dzia­ła, gdy ją wi­tał,

Nie sły­sza­ła, gdy za­py­tał:

– Do­kąd? Wid­mu­tów­no hoża!

Do­kąd póź­nym znów wie­czo­rem?

Już za­chod­nia ga­śnie zo­rza,

Kru­cy kra­czą po nad bo­rem –

Du­chy lecą, wid­ma lecą,

Kau­kie złem już okiem świe­cą! –

– Ka­płan­ką je­stem Zni­czo­wą,

Wej­da­lot­ką z Świę­tej góry;

Bra­ciom stra­wę nio­słam dnio­wą,

Pod świą­ty­ni wra­cam mury.

Od złych du­chów, złe­go człe­ka,

Praur­my bro­ni mnie opie­ka. –

– Wid­mun­tów­no! po­jedź ze mną.

Dość ka­pła­nek ma Prau­ry­ma.

W moim zam­ku pu­sto, ciem­no,

I za­świe­cić komu nie­ma;

Za­mek smut­ny, opusz­czo­ny –

Dzie­ci nie mam, nie mam żony.

Po­jedź ze mną. Skarb mój mno­gi,.

Sług mam wie­lu, kraj sze­ro­ki,

Skar­by kład­nę ci pod nogi,

Słu­gom każę strzedz twe kro­ki,

Zło­te wień­ce, mięk­kie sza­ty, '

Kraj mam wiel­ki, dwór bo­ga­ty.

Wid­mun­tów­no! po­jedź ze mną;

Siwy nas unie­sie dwo­je.

Pod za­sło­ną nocy ciem­ną

W Li­twę po­le­ci­my moję.

Nim się dru­ga noc roz­ście­le,

Na Tro­kach bę­dzie we­se­le. –

– O, nie, Pa­nie! jam Zni­czo­wa,

Wej­da­lot­ka z Świę­tej góry;

A kto przy­siąg nie do­cho­wa,

Per­kun ka­rze ogniem z chmu­ry;

Kto przy­siąg świę­tych na­ru­szy,

Per­kun ka­rze ogniem w du­szy.

Po­rzuć Wid­mun­to­we dzie­cię.

Sto na Żmu­dzi dziew­cząt, Pa­nie,

Pój­dzie z tobą, gdy ze­chce­cie,

Dzie­lić na Tro­kach miesz­ka­nie.

Jam pierw­szy wia­nek z mej gło­wy

Rzu­ci­ła w ogień Zni­czo­wy. –

– Sto ka­pła­nek ma Prau­ry­ma,

Jest tam komu Znicz roz­dy­mać;

U mnie w Tro­kach jed­nej nie­ma

Do­mo­wy ogień utrzy­mać.

Uciecz­ka bę­dzie ta­jem­ną,

Sia­daj na koń i jedź ze mną. –

– O, przed Bo­gów okiem, Pa­nie,

Ża­den krok się nie utai.

Przez mor­ski od­męt, ot­chła­nie,

Z głę­bi la­sów, z lu­dów zgrai,

Bóg wy­wle­cze prze­nie­wier­ca

I pio­ru­nem tra­fi w ser­ce.

Tu mi miej­sce, tu przy­się­ga,

Tu mój oj­ciec, bra­cia mili,

Tu ro­dzin­nej rze­ki wstę­ga,

Tu mi żmudz­ki ptak mój kwi­li,

Wszyst­ko moję, kraj mój miły,

Wej­da­lot­kę uwię­zi­ły. –

– Li­twa, Żmudź – sio­stry ro­dzo­ne,

Ję­zyk brat­ni, kraj to krew­ny,

I dło­nie ich po­łą­czo­ne.

Los ich nie ro­ze­rwał gniew­ny.

Twa ro­dzi­na, mą ro­dzi­ną.

– Sia­daj, jedź ze mną, dziew­czy­no!

Pięk­ny za­mek na je­zio­rze,

W zam­ku we­so­łe kom­na­ty,

Tłu­my sług na moim dwo­rze.

Sznu­ry pe­reł, dro­gie sza­ty,

Xią­żę­cą czap­kę na skro­nie,

Zło­tą ką­dziel dam ci w dło­nie.

Bę­dziesz wieść xią­żę­ce ży­cie,

Wśród sług we­so­łe­go dwo­ra,

Śpie­wem bu­dzo­na o świ­cie, Ś

pie­wem uśpio­na z wie­czo­ra,

Na po­sła­nie twe pu­cho­we

Kła­dąc od trosk wol­ną gło­wę.

– O, nie, Pa­nie! o, nie, Pa­nie!

Ja chcę tyl­ko żyć ze swe­mi.

Za ro­sko­sze wszyst­kie sta­nie

Ro­skosz wi­dze­nia swej zie­mi

Tu mój oj­ciec siwy żyje,

Tu mój brat z mo­rzom się bije.

Tu dzie­ciń­stwa ze­szły lata,

Nad mo­rzem musz­le zbie­ra­ła,

Na tym brze­gu jam cze­ka­ła

W póź­ną noc ry­ba­ka bra­ta,

Tum zry­wa­ła pierw­sze kwia­ty,

Tam w do­li­nie dym mej cha­ty.

Ona bie­ży, on ją goni

Próż­no dziew­czę się wy­ry­wa.

Po pia­sczy­stej lecą bło­ni.

Z wia­trem koń­ska igra grzy­wa

Bur­ka z wia­trem się pod­dy­ma.

Kiej­stut do­go­nił ją, trzy­ma",

I po­ry­wa, na koń sa­dza.

Próż­ne łzy, Bi­ru­to, two­je!

On nie ta­kie sta­czał boje,

Nie taki łup upro­wa­dza.

Nig­dy łzy go nie skru­szy­ły,

Nig­dy jęk nie wy­darł siły.

Leci Kiej­stut, a na ręku

Pła­cze swo­jej bra­ci, zie­mi,

Pła­cze, w gło­śnym le­jąc jęku.

Żal za ro­dzi­ną, za swe­mi,

Pła­cze ser­cem i oczy­ma,

Pła­cze dziew­czę – plącz nie wstrzy­ma –

I tak woła: – Bogi moje!

Zwiej­cie bu­rzę, gro­my ślij­cie,

I ka­płan­kę weź­cie swo­ję,

I nie­wol­ni­cę od­bij­cie! –

A Bo­go­wie nie słu­cha­li,

Jeź­dziec co­raz je­chał da­lej.

Ona woła: – Oj­cze sta­ry!

Wy­ślij lud twój, słu­gi, woje,

Na po­ryw­cę wzy­wam kary,

W ob­cych rę­kach dzie­cię two­je,

I nie słu­chał oj­ciec sta­ry,

Jeź­dziec sa­dził przez ob­sza­ry;

Ona woła: – Bra­cia moi!

Wy na mo­rzu, wy da­le­ko,

Nie uj­rzy­cie sio­stry swo­jej.

Sio­strę wa­szą w po­lon wle­ką,

I bra­cia jej nie słu­cha­li,

Jeź­dziec co­raz le­ciał da­lej.

Nocy czar­na! strasz­na nocy!

Nie gaś słoń­ca, nie­chaj pło­nie.

Sau­łe! wzy­wa­ni twej po­mo­cy,

Świeć mym bra­ciom na po­go­nie;

Gdy mnie szu­kać się roz­bie­ga,

Wiedź ich pro­sto śla­dem jego. –

Lecz i słoń­ce nie słu­cha­ło,

Nie słu­cha­ła noc jej czar­na,

Pia­skiem dro­gę za­sy­pa­ło.

Siwy biegł, jak leci sar­na,

Kie­dy ło­wiec za nią w le­sie

Psy i strza­ły zbój­cze nie­sie.

Ona pła­cze; łzy jej bie­ga,

A za łza­mi, za la­sa­mi.

Ni dom­ku ojca sta­re­go,

Mo­rza z zło­te­mi brze­ga­mi

Nie wi­dać, ni Świę­tej góry,

I Prau­ry­my zni­kły mury.

Wszyst­ko zni­kło przed jej okiem,

Wszyst­ko mi­nął jeź­dziec w bie­gu;

Już na polu gdzieś sze­ro­kiem,

Na nie­zna­nej rze­ki brze­gu.

Ona to, co po­stra­da­ła

Jesz­cze w mo­krych oczach mia­ła.IV.

O! dzień to wiel­ki, dzień był uro­czy­sty,

Gdy ku­rzem osu­nię­ty, cały krwią ob­la­ny,

Kiej­stut na za­mek za­wi­tał oj­czy­sty,

A słu­ga w bra­mie, z zgię­te­mi ko­la­ny,

Z łbem na­chy­lo­nym, po­wi­tał go sło­wy:

Knia­ziu! do zam­ku gość nam przy­był nowy. –

Ser­ce Kiej­stu­ta za­trzę­sło się w ło­nie.

On prze­czuł, jaki gość na zam­ku świe­ży;

Wię­cej nie pyta, z potu otarł skro­nie,

Ko­nia po­rzu­cił i w świe­tli­cę bie­ży.

Bi­ru­ta sie­dzi na łożu ru­mia­na,

A bia­łą pier­sią kar­mi swe pa­cho­lę,

Wsta­ła na nogi prze­ciw swe­go pana

Z ra­do­sną kra­są na we­so­łem czo­le.

– Pa­trzaj, Kiej­stu­cie! syn ci się na­ro­dził!

Ty syna chcia­łeś, masz mie­czu dzie­dzi­ca,

Co, jak ty, bę­dzie w krwi krzy­żac­kiej bro­dził,

Co, jak ty, bę­dzie bicz i na­wał­ni­ca

Na wro­gów Li­twy! Weź­mij go na ręce

I po­bło­go­sław w imię Bo­gów Li­twy.

A Kiej­stut syna pod­niósł, i dzie­cię­ce

Rysy roz­pa­trzył. Czy rękę do bi­twy,

Oczy wo­ja­ka, ma, siły żoł­nie­rza?

Pa­trzy i pa­trzy, czo­ło mu ja­śnie­je.

Dzie­cię nie pła­cze na wi­dok ry­ce­rza,

Rącz­ki po­da­je, do nie­go się śmie­je,

Już nie ku mat­ce, ku ojcu swo­je­mu

Na­wpół we­se­lem, wpół się smut­kiem kra­je

Bi­ru­ty ser­ce – synu jej ma­łe­mu

Le­piej żoł­nier­ski uścisk za­sma­ko­wał

Niż­li mat­czy­ny; syn już od jej łona..

Wy­rwał się, bo­jów za­pa­chu skosz­to­wał;

Znów bę­dzie samą, znów osa­mot­nio­na!

Zdjął szłyk i usiadł Kiej­stut, i ko­ły­sze

W niedź­wie­dziej bur­ce na ko­la­nach syna, i

A mat­ka pa­trzy, nie­spo­koj­na dy­sze,

Oczy­ma wo­dzi, ser­ce jej się ści­na,

Jak Troc­kie, w mro­zy zi­mo­we, je­zio­ro.

Łzów nie uro­nisz, Wid­mun­to­wa córo,

Ale cię bo­leść, jak mróz kwia­ty, zwa­rzy,

Dzi­ki swój pa­zur zo­sta­wi w twej twa­rzy.

Już do twej pier­si nie zry­wać się jemu;

Oj­ciec ko­ły­sze rę­ko­ma twar­de­mi,

A Wi­tol­do­wi tak lubo ma­le­niu;

Le­piej, niż kie­dy pier­sia­mi bia­łe­mi

Tyś go kar­mi­ła, i pier­sią ko­bie­cą

Do snu na­próż­no chcia­ła skle­ić oczy.

Patrz, on się śmie­je; na po­wie­ki lecą

Mary we­so­łe, sen ja­kiś uro­czy.

Kiej­stut Bi­ru­tę po­ca­ło­wał w czo­ło.

Dzię­ki ci! Rodź mi ta­kie, jak ten, syny.

Trze­ba ich Li­twie, by sta­nę­li wko­ło

Mu­rem że­la­znym bez­bron­nej kra­iny,

Któ­rej gór, mo­rza, gdy Bogi nie daty,

W pier­siach swych sy­nów ma mo­rza i wały

Trze­ba nam ręki i gło­wy do boju,

Bo dłu­go jesz­cze nie bę­dzie na Li­twie,

I nig­dy może nie bę­dzie po­ko­ju

I żyć nam w boju, i umie­rać w bi­twie.

Mó­wił, a sło­wa le­cia­ły do ucha;

Ona sły­sza­ła, a jak­by nie słu­cha;

Cóś może bied­na o swym synu ma­rzy,

Bo wi­dać my­śli na schmu­rzo­nej twa­rzy.

I nic nie rze­kła, nie od­po­wie­dzia­ła,

Syna przy­ję­ła, ci­snę­ła do łona.

Pier­si mu bia­łej do ustek po­da­ła;

Dzie­cię nie wzię­ło – żół­cią za­pra­wio­na.

Ile­kroć Kiej­stut po­wra­cał z wy­pra­wy,

Bie­żał do syna – pierw­szy to syn jego.

Pierw­szy raz ser­ce, co w bój wrza­ło krwa­wy,

I do dzie­cię­cia za­bi­ło ma­łe­go,

I bie­gło, jako ła­nie ku swym bie­gą.

A kie­dy przy­był, nie ści­skał dzie­cię­cia,

Ani je tu­lił, ni pie­ścił usta­mi,

Lecz na żoł­nie­rza cho­wał pa­cho­lę­cia,

Gra­jąc mu w rogi i dzwo­niąc sza­bla­mi;

Nie cho­wał syna, jako pta­ka w klat­ce,

Co go ho­du­ją, aby pięk­nie śpie­wał;

Nie dał ko­bie­tom, wła­snej nie dał mat­ce

A pierś mu męz­ką pra­wi­cą roz­grze­wał;

No­sił, jak orlę do ło­wów uczo­ne,

Jako so­ko­ła, co, gdy skrzy­dła wzro­sną,

Spoj­rzy na pta­stwa sta­da wy­lęk­nio­ne

I pu­ści na nie z źre­ni­cą ra­do­sną,

I pój­dzie w górę bu­jać po ob­ło­kach;

Cho­wał go, jako cho­wa­ją oga­ry,.

Któ­rym krew li­zać, mię­so szar­pać dają,

Aby, gdy przyj­dą do lat w zgrai sta­rej

Po­szły, za sta­rą nie zo­sta­ły zgra­ją;

Cho­wał do boju Wi­tol­da mło­de­go,

Na nie­wy­go­dach, na ło­wach, na ko­niu;

A w od­po­czyn­ku nie pie­śnią ko­bie­cą,

Ni śpie­wem dzie­wic ucho, mu gła­ska­no,

Ale Ja­ćwie­ży pie­śni mu śpie­wa­no,

Co ogniem idą., ogień w ser­cu nie­cą,

I cale ży­cie po­tem w du­szy świe­cą;

Pie­śni o dzia­dów za­pa­sach sza­lo­nych,

Pie­śni o oj­ców bo­jach utra­pio­nych!

Nie­mi mło­de­go kar­mią bez ustan­ku,

Nie­mi do ser­ca oj­ciec mu ko­ła­ta.

O ! bo naj­da­lej, co w ży­cia po­ran­ku

Do ser­ca pój­dzie, w ser­ce się za­szy­je,

Tego nie ze­trze wiek, ży­cie nic zmy­je,

Tego póź­niej­sze nie za­ga­szą lala.

Le­d­wie za­grze­biesz, na wierzch znów wy­cho­dzi,

Człe­ka od­ży­wia i zno­wu od­mło­dzi.

Na­próż­na pra­ca! Gdy w ser­ce upad­nie,

Myśl czy uczu­cie po­zo­sta­nie na dnie

I dłu­gie lata, jak kon­cha per­ło­wa,

W prze­pa­ściach mo­rza du­szy sie prze­cho­wa.V.

Pły­ną lata jak fale, wiatr losu je wzdy­ma,

Pły­ną falą do brze­gu, o brzeg sio roz­bi­ją,

I roz­pry­snął się bał­wan, a po nim nic nie­ma!

Tro­chę pia­ny, któ­rą się su­che pia­ski myją,

Tro­chę musz­li, i ry­bek, i bursz­ty­nu bry­ła,

Co się wsty­dząc przed słoń­cem, do zie­mi za­ry­ła,

Cza­sem fala o brze­gi kie­dy się roz­bi­je,

Pia­ny nie po­zo­sta­wi, nie rzu­ci bursz­ty­nu,

Roz­pry­śnie się o ska­ły, zim­ny ka­mień zmy­je

I to­piel­ca wy­nie­sie, na po­strach dla gmi­nu.

Nikt fali nie po­li­czy, fali nie wy­wró­ży,

Po­go­dy nie prze­po­wie, nie prze­po­wie bu­rzy.

Pły­ną lata fa­la­mi na Troc­kiem za­mczy­sku,

I Bi­ru­ta nie pła­cze po Żmudz­kiej ro­dzi­nie,

Wie­czór tyl­ko w za­cho­du ja­skra­wym od­bły­sku,

Gdy, jak mo­rze, je­zio­ra świe­cą fale si­nie,

Kie­dy wody za­szu­mią, ptak jaki za­kwi­li,

Ona my­ślą ucie­ka do ubie­głych chwi­li,

I wspo­mi­na na ojca, wspo­mi­na na bra­ta,

Na świą­ty­nię Prau­ry­my, na oj­czy­ste kra­je,

Na pa­miąt­ki z in­ne­go, z mło­dzień­cze­go świa­ta,

Któ­rych do szczę­ścia ser­cu Bi­ru­ty nie sta­je,

Ale nie pój­dzie ona za ro­dzi­ną swo­ją,

Bo przy łożu Bi­ru­ty dwie ko­leb­ki sto­ją.

W jed­nej ko­leb­ce cór­ka śpi z zło­te­mi wło­sy,

Xie­ży­co­we ma ja­sne ob­li­cze, spoj­rze­nie,

I po­glą­da, jak xię­życ, gdy wej­dzie w nie­bio­sy,

Sie­jąc po bia­łym świe­cie sre­brzy­ste pro­mie­nie;

Jako gwiaz­da przy­świe­ca nad dolą mat­czy­ną;

Przy niej mro­ki przy­szło­ści ja­śnie­ją i giną.

W dru­giej ko­leb­ce mat­ki i ojca na­dzie­je,

Mło­dy Wi­told usy­pia. To słoń­ce u wscho­du

Jesz­cze wiel­kie­mi bla­ski po świe­cie nie sie­je,

Lecz słoń­ce i ol­brzy­ma roz­po­znasz za­mło­du.

In­a­czej gwiaz­dy świe­cą, srebr­ny xię­życ świe­ci,

In­szym wzro­kiem pa­trza­ją drob­ne ludu dzie­ci.

On w ko­leb­ce so­ko­łem pa­trzy już wej­rze­niem,

I dzie­cin­nych za­ba­wek, jak sio­stra, nie żąda,

Do zbroi się wy­cią­ga bez­sil­nem ra­mie­niem,

Na miecz oj­cow­ski okiem go­rą­cem po­glą­da,

A gdy biją w Lie­tau­ry, gdy w rogi za­dzwo­nią,

Ser­ce mu ska­cze małe, drob­ną klasz­cze dło­nią.

A gdy Kiej­stut na woj­nę szłyk niedź­wie­dzi wdzie­je,

Kie­dy bur­kę na­rzu­ci i Wi­żos obu­je,

Mały Wi­told do ojca we­so­ło się śmie­je,

Za szy­ję obej­mu­je, suk­ni uwią­zu­je,

Jak gdy­by już chciał dziec­kiem dzie­lić nie­spo­koj­ny

Zwy­cięz­twa nad Krzy­ża­ki i z La­cha­mi woj­ny.

– Nie czas jesz­cze, Wi­tol­dzie! – oj­ciec mu po­wia­da –

– Nie czas – mówi ran mat­ka – śpij jesz­cze spo­koj­ny,

Przyj­dą i to­bie lata, a Li­twa ci rada

Da lud zbroj­ny do ręki i mie­cze do woj­ny.

Śpij w ko­leb­ce. Za­wcze­śnie obu­dzą są­sia­dy,

Wrza­wa boju, po­żo­gi i Rusi na­pa­dy.

Śpij, Wi­tol­dzie! Po ojcu miecz wziąw­szy skrwa­wio­ny,

Nie dasz mu w po­chwach drze­mać i rdzą się… okry­wać.

Trzech strasz­nych wro­gów stoi z każ­dej Li­twy stro­ny,

Nie bę­dziesz mógł spać wów­czas, nie bę­dziesz spo­czy­wać,

Usiąść nie bę­dzie kie­dy na oj­czy­stych pro­gach,

Z so­ko­ły, psa­mi hu­lać po Li­twy roz­ło­gach.

Spij, Wi­tol­dzie, śpij, dzie­cię, snem na całe ży­cie!

Spad­nie ci po­tem Li­twa na pier­si brze­mie­niem,

Wrza­wa wo­jen obu­dzi o mło­dzień­czym świ­cie,

I do gro­bu wo­jen­nem wieść cię bę­dzie pie­niem.

Sen twój na ży­cic cale; po nim nie spać to­bie, -

Aż z przod­ka­mi two­je­mi, w Swin­to­ro­hy gro­bie. –

A dzie­cię, zda się, słu­cha, i sło­wa nie sły­szy,

Wciąż za tar­czę błysz­czą­cą, to za luk po­ry­wa.

I za oj­cem, gdy je­dzie, nie­spo­koj­nie dy­szy;

A mat­ka go w ob­ję­ciach ści­ska nie­szczę­śli­wa,

Pie­śnią woj­ny usy­pia naj­mil­sze­go syna,

W zbro­ję twar­dą go kła­dzie, gdy kwi­lić za­czy­na.

Ro­śnie ol­brzym w że­la­zie, kar­mio­ny od mio­du

Mle­kiem żmudz­kiej dzie­wi­cy, żmudz­ką pie­śnią boju,

I po ży­łach już pły­nie krew sta­re­go rodu

Dzia­dów, któ­rzy nie zna­li spo­czyn­ku, po­ko­ju,

Co dzie­cin­ną już ręką gdy wzię­li miecz bia­ły,

Szli z nim w boju nie­zby­tym przez dłu­gi wiek cały.VI.

Nad ko­leb­ką Wi­lol­do­wą

Dwa du­chy cię­żą skrzy­dła­mi:

Czar­ny duch wisi nad gło­wą,

Świe­ci krwa­we­mi śli­pia­mi,

A w pasz­czy ję­zyk spie­nio­ny:

To sło­wi­ka gło­sem śpie­wa,

To za­hu­czy roz­ju­szo­ny,

Jak wąż, sowa, się od­zy­wa;

U nog dziec­ka bia­ły klę­czy,

Ręce za­ła­mał i ję­czy,

A po twa­rzy dwie łzy pły­ną,

To wy­try­sną, to znów zgi­ną.

Dzie­cię śpi i przez sen słu­cha

Czar­ne­go, bia­łe­go du­cha.

Oba w drob­ne szep­cą uszy,

Obu pie­śni gra­ją w du­szy.

Czar­ny okrył mu skrzy­dła­mi

Śpią­cą, sny mło­de­mi, gło­wę,

I ser­ca ob­jął po­ło­wę,

I tak mu śpie­wa, tak mami:

– Ty bę­dziesz wiel­ki, wiel­ki, jak przod­ko­wie,

Wiel­ki, jak Bogi, co sie­dzą w Rom­no­wie,

Li­twy ty pa­nem, ty pa­nem na Rusi,

Przed tobą wszyst­ko paść, czo­łem bić musi,

Gdzie mie­czem ski­niesz, ludy ci po­kło­nią,

Zgar­niesz je w jed­no ol­brzy­mią twą dło­nią,

Na­próż­no Lach ci krzyż zło­ty uka­że,

Ty wiesz, że Li­twy Bogi, Bogi two­je.

Niech zdraj­cy pad­ną na wy­lę­kłe twa­rze,

Ty z krzy­żem tyl­ko zwo­dzić bę­dziesz boje.

W ręku twych woj­na, woj­na na lwem czo­le,

Woj­na twą sła­wą, twej wiel­ko­ści pole,

Krew ci ofia­rą, co ser­ce ochła­dza,

Łzą – na­pój słod­ki, któ­ry sen spro­wa­dza!

Ty bo­dziesz wiel­ki, jak wiel­cy przod­ko­wie,

Dzia­do­wie twoi z ka­mie­nia i sta­li,

Co su­chem okiem w mo­rza krwi pa­trza­li,

Nogą na wro­gach po­de­pta­nych sta­li,

Rusi na pier­siach, Krzy­ża­kom na gło­wie,

La­chom wnętrz­no­ści je­dli i szar­pa­li.

W to­bie krew krzy­ża nie­przy­ja­ciół pły­nie,

Oj­ców, co w wie­rze wy­trwa­li do koń­ca.

Tyś Li­twy pa­nem, i Li­twa nie zgi­nie –

Tyś wia­ry oj­ców i swo­bód obroń­ca.

Skroń two­ję sła­wa uwień­czy ko­ro­ną

Z ko­ści twych wro­gów i ciał ich sple­cio­ną!! –

Dzie­cię śpi i przez sen słu­cha,

Do czar­ne­go śmie­jąc du­cha,

I ser­ce mu drob­ne bije,

I myśl ciem­na w gło­wie wije,

I rę­ka­mi szu­ka bro­ni,

I już wro­gów we śnie goni,

Ci­śnie Li­twę w sil­nej dło­ni

I przy­ci­ska ją do łona.

Roz­szar­pa­na, po­krwa­wio­na,

Z zdar­tą pier­sią, w łzach i jęku

W Wi­tol­da spo­czę­ła ręku.

A duch bia­ły ci­cho śpie­wa.

Psie sły­chać go w dziec­ka du­szy;

Śpiew aniel­ski nie po­ry­wa,

Spiew po­ko­ju nie po­ru­szy;

Bo wciąż w uszach brzmi bo­jo­wo

Czar­nych du­chów wiel­kie sło­wo,

– Ty bę­dziesz wiel­ki, nie twych przod­ków sła­wą,

Nową sła­wą, nową chwa­łą,

Nie po­gan wiel­ko­ścią krwa­wą, w

Chrze­ś­cjan spo­koj­ną i trwa­łą.

Ty bę­dziesz wiel­ki – ser­ce twe usłu­cha

Gło­su chrze­ściań­skiej wia­ry,

Złe­go wy­rze­czesz się du­cha,

Czar­nych bo­gów Li­twy sta­rej.

Ty bę­dziesz wiel­ki – pod two­jem ra­mie­niem

Po­kój i wia­ra roz­świe­cą;

Bę­dziesz dla Li­twy wy­tchnie­niem;

Ludy pod skrzy­dła twe zle­cą.

Ty bę­dziesz wiel­ki, bo prze­ba­czysz wro­gom,

Bo lud przy­ci­śniesz do łona,

Krwa­wym nie skło­nisz się bo­gom,

Li­twy, tyś Rusi, obro­na.

Po­ga­sisz ognie, co tle­ją, po­gań­skie,

Krzy­ża ty bę­dziesz pod­po­rą;

Bło­go­sła­wień­stwa ci Pań­skie,

Na wy­so­kiem nie­bie górą. –

Dzie­cię śpi, przez sen nic słu­cha,

Do czar­ne­go tuli du­cha.

Bia­ły u nóg jego klę­czy,

Za­ła­mał dło­nie i ję­czy,

A wciąż pieśń po­ko­ju śpie­wa,

Do ser­ca się nią do­by­wa.

Ko­ły­szą tak bo­ha­te­ra,

Po­gan bogi, Anioł Boży,

Ich pieśń ser­ce mu otwie­ra,

Pieśń aniel­ska nie otwo­rzy.

I pła­kał łza­mi duch w bie­li

A czar­ne du­chy się śmie­li.VII.

Ryn­gol­dzie wiel­ki! do­brze Li­twie było

Pod twe­mi skrzy­dły w jed­no wzra­stać cia­ło.

W Min­dow­sa ręku jesz­cze się, łą­czy­ło,

Co po nim tyl­ko roz­pa­dać się mia­ło.

Syn mścić śmierć ojca zrzu­cił suk­nie mni­sze,

Lecz jemu w boju klasz­tor­ne za­ci­sze

Śmia­ło się jesz­cze. Ni ser­ca ni dło­ni

Nie miał mnich ze­mstą za ojca za­grza­ny.

Ni sił oj­czy­znę z złej po­dźwi­gnąć toni,

Są­sia­dy zwal­czyć, upo­ko­rzyć pany.

Na­próż­no na koń siadł z szły­kiem na gło­wie.

Smie­li się z mni­cha Ry­ce­rza, Knia­zio­wie,

I jed­nej nocy w Wło­dzi­mie­rza gro­dzie

Miecz zdrad­ny w pier­si bez­bron­ne po­sła­li;

Krew upły­nę­ła ostat­nia w cnym ro­dzie,

Oni się cie­sząc, na bez­pań­ską gna­li

Li­twę sie­ro­tę, co po swo­ich pa­nach

Na mchem za­ro­słych pła­ka­ła kur­ha­nach.

I Krzy­żak le­ciał część swo­je­go łupu

Gar­nąć, Lach le­ciał na Wo­łyń­skie wło­ści,

Ru­sin Kre­wi­czan chciał wziąść bez oku­pu,

A Knia­zie Li­twy w wza­jem­nej się zło­ści

Nad tru­pem mat­ki o pu­ści­znę bili,

Krwią swo­ją zie­mię użyź­nia­jąc wro­gów,

I je­den z dru­gim tłu­kli i wal­czy­li,

Świę­cąc na­prze­mian wia­rę swą i Ro­gów.

I dłu­gie wal­ki, dłu­gie były boje,

Aż Ge­dy­mi­na pra­wi­cą ob­ję­ta,

Li­twa na rany za­po­mnia­ła swo­je,

Ale o ze­mście we wnu­kach pa­mię­ta.

Wal­czył Ge­dy­min, wal­czy Ol­gerd z bra­tem,

W kar­ki są­sia­dów tnie cięż­kim bu­ła­tem,

A każ­de cię­cie krwi stru­mień wy­ci­ska;

Leje się! Lecz cóż na krwi Li­twa zy­ska??VIII.

Bi­ru­ta sie­dzi u zło­tej ką­dzie­li,

I zwol­na, my­śląc, wy­cią­ga nić dłu­gą;

Ile­kroć wzro­kiem spo­tka się ze słu­gą,

Pyta o Pana, czy go nie wi­dzie­li?

– Po­wiedz­cie, Kiej­stut nie wra­ca z wy­pra­wy?

Nie sły­chać trąb­ki? nie wi­dać ku­rza­wy? –

A słu­dzy mil­czą, ci­sza wpo­śród gro­du,

Ci­sza na ja­snem i gład­kiem je­zio­rze,

Nie pyli dro­ga. Dro­gą od za­cho­du

Wra­cać po­wi­nien Kiej­stut o tej po­rze,

A jego nie­ma! Dnie sa­mot­ne pły­ną,

I tę­sk­niej z każ­dą prze­by­tą go­dzi­ną.

Nie­ma Kiej­stu­ta! Czy zno­wu Krzy­ża­cy

Wzię­li w nie­wo­lę za­cię­te­go wro­ga?

– Po­wiedz mi, wie­trze, po­wiedz­cie mi, pta­cy,

Cze­mu gród pu­sty, cze­mu mil­czy dro­ga?

Po­wiedz, ku­kuł­ko, zwia­stun­ko do­bre­go,

Cze­mu mi Pana nie wi­dać mo­je­go??

Cze­mu lodź jego je­zio­ra nie po­rze?

Nie sły­chać rogu, któ­rym żonę wita?

Tyle już razy za­ga­sa­ły zo­rze,

A wzrok Bi­ru­ty, próż­no się on pyta:

I ran­ki wscho­dzą., i noce za­pad­ną,

Do­ko­ła z wie­ścią nie spo­tkać się żad­ną.

Cze­go tak dłu­go bawi sio na Żmu­dzi?

Wszak po­biegł tyl­ko na Krzy­żac­kie wło­ści

Na si­wym ko­niu, z małą gar­ścią lu­dzi,

Z ża­gwią i mie­czem do Krzy­ża­ków w go­ści;

Wszak na­sze woj­ny, jak bu­rzy na­cho­dy,

Na­za­jutrz po nich, jed­nym śla­dem, szko­dy.

I czas po­wró­cić, dość Kom­tu­rów go­nić.

Dwa­dzie­ścia ran­ków, jak już nie­ma wie­ści.

Bi­ru­ta ci­che łzy po­czę­ła ro­nić,

A ser­cem prze­strach owład­nął nie­wie­ści.

Czy Kiej­stut o swej za­po­mniał ro­dzi­nie,

I gdzieś z ob­ce­mi czas mu mi­lej pły­nie?

Ona wy­glą­da sama; przy jej boku

Nie­ma Da­nu­ty – Da­nu­ta da­le­ko!

Xią­żę Ma­zow­sza uwiozł ją od roku;

Pod ob­cym da­chem, pod cu­dzą opie­ką;

Mło­de się dziew­czę w La­szy kraj do­sta­ło,

A mat­ce po niej łzy pu­ści­zną całą.

Nie­ma Wi­tol­da – Wi­told nie wy­trzy­ma

U ko­lan mat­ki; on w pod­wor­ce bie­ży,

Koni, orę­żów szu­ka­jąc oczy­ma,

Wie­ści o woj­nie u sta­rych ry­ce­rzy;

Pyta i słu­cha ser­cem sta­re dzie­je,

I ręka drga mu, a gło­wa sza­le­je.

I te­raz mat­kę od­bie­żał stro­ska­ną,

Po nad je­zio­ro leci z sta­rym Gry­dą;

Mło­dzień­czą gło­wę sparł mu na ko­la­no,

A my­śli jego już na boje idą,

Już ostrzy miecz swój i ko­nia do­sia­da,

Z ogniem i śmier­cią le­cąc w kraj są­sia­da.

A mat­ka duma i pa­trzy po dro­dze –

Dro­ga ciem­nie­je, za­chód ga­śnie cały.

Oczy jej we łzach, ser­ce jej we trwo­dze,

Du­chy do uszu zło­wro­gie szep­ta­ły,

Sen cięż­ki w nocy pierś ci­snął stro­ska­ną;

Nie ustal, choć ją roz­bu­dzi­ło rano.

Słu­cha – w od­da­li cóś za­tęt­nia głu­cho,

Któś dro­gą pę­dzi. Ką­dziel z rąk wy­pa­dła,

Wsta­ła, na­sta­wia nie­spo­koj­ne ucho,

Ręce zła­ma­ła, na twa­rzy po­bla­dła,

I chcia­ła­by się rzu­cić na je­zio­ro,

Pły­nąć, by wie­ści do­stać o nim sko­ro.

Już wid­ny tu­man. Może gna­ją sta­da?

Może z pol lu­dzie wra­ca­ją na sio­ła?

– Smut­ku? – rzekł Kiej­stut – nie smu­tek mam w du­szy,

Ze­mstą ja pło­nę, bom upo­ko­rzo­ny.

Wspo­mnie­nie hań­by sło­wa w ustach kru­szy.

Nie śmiem do dziec­ka ozwać się, do żony,

Bo raz już dru­gi wię­zy krzy­żac­ki­mi

Zwią­za­nym ję­czał. Chcę się mścić nad nie­mi!
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: