Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

D'Artagnan - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

D'Artagnan - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 331 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZ­DZIAŁ I KRÓ­LO­WA, ŻOŁ­NIERZ I ŁOTR

Dru­gi czwar­tek lip­ca roku 1630 za­pi­sał się zło­ty­mi zgło­ska­mi w hi­sto­rii sta­ro­żyt­ne­go mia­sta Lyon. W dniu tym bo­wiem zje­chał tu cały dwór kró­lew­ski z Pa­ry­ża i mia­sto przy­bra­ło szczyt­ne mia­no dru­giej sto­li­cy Fran­cji. Lu­dwik XIII i kar­dy­nał Ri­che­lieu, któ­rzy ba­wi­li z ar­mią w Sa­bau­dii, wró­ci­li do Gre­no­ble, a kró­lo­we wraz z dwo­rem przy­by­ły do Lyonu. Pa­ryż opu­sto­szał, a wszel­kie spra­wy dwor­skie za­wi­sły po­mię­dzy Lyonem i Gre­no­ble, gdyż kró­lo­wa mat­ka, Ma­ria de Me­di­ci spra­wo­wa­ła wła­dzę re­gent­ki w cza­sie woj­ny, w któ­rej król uczest­ni­czył.

Na po­łu­dnie od pla­cu des Ter­re­aux, po­mię­dzy Sa­oną z le­wej i Re­nem z pra­wej stro­ny wzno­si­ły się mury klasz­to­ru sióstr be­ne­dyk­ty­nek. Po­tęż­ne bu­dyn­ki, po któ­rych zo­stał dziś je­dy­nie re­fek­tarz, dy­sza­ły peł­nią to­wa­rzy­skie­go ży­cia; tłu­my pięk­nych pań w róż­no­rod­nych ko­stiu­mach, ry­ce­rze w zbroi i służ­ba snu­ły się tu od wcze­sne­go rana do póź­nej nocy. Musz­kie­te­ro­wie strze­gli bram. Za­bru­ko­wa­ny dzie­dzi­niec roił się od po­jaz­dów. Na rze­ce u stóp prze­ślicz­ne­go ogro­du, ota­cza­ją­ce­go klasz­tor, ko­ły­sa­ły się zło­co­ne bar­ki kró­lew­skie. Kró­lo­we za­miesz­ka­ły u go­ścin­nych sióstr.

W jed­nym z gór­nych po­koi, przy ko­min­ku, w któ­rym ogni­sty­mi ję­zy­ka­mi strze­la­ły po­la­na, sie­dzia­ła ko­bie­ta z li­stem w ręku. Od­czy­ty­wa­ła go sil­nie pod­nie­co­na. Po­kój mimo gu­stow­nych dra­pe­rii i pięk­nych ko­tar nad łóż­kiem no­sił ce­chy pew­nej su­ro­wo­ści i pro­sto­ty, tak nie­odzow­nych w klasz­to­rach. Ko­bie­ta mo­gła li­czyć oko­ło trzy­dzie­stu lat, była więc w roz­kwi­cie swej ko­bie­co­ści. Ale jej pięk­ne cia­ło, upu­dro­wa­ne he­ba­no­we wło­sy i prze­ślicz­ne ręce czy­ni­ły ją młod­szą. Dum­na twarz owia­na była dziw­nym smut­kiem; ma­je­stat, jaki bił od niej, ła­go­dzi­ły uprzej­mość i sło­dycz. Pod­czas od­czy­ty­wa­nia li­stu z jej peł­nych ży­cia oczu prze­bi­ja­ła gro­za.

"Acz­kol­wiek przy­kro mi jest za­kłó­cać Ci spo­kój, mu­szę Cię ostrzec. Pew­na, że list ten doj­dzie do twych rąk bez­po­śred­nio, pi­szę otwar­cie i pro­szę Cię o spa­le­nie go po prze­czy­ta­niu.

W roku 1624, czy­li sześć lat temu, nie­ja­ki Fran­ci­szek Tho­une­nin był ku­ra­cju­szem w Do­mpt i tam spo­rzą­dził te­sta­ment. W na­stęp­nym roku prze­wie­zio­no go do Au­ba­in w po­bli­żu Wer­sa­lu, dzię­ki sta­ra­niom mej ro­dzi­ny, z któ­rą był spo­krew­nio­ny. Dwa lata temu Tho­une­nin umarł w Au­ba­in. Na krót­ko przed śmier­cią, w cza­sie wi­zy­ty w Do­mpt uzu­peł­nił te­sta­ment do­pi­skiem. Ko­dy­cyl – za­re­je­stro­wa­no w Nan­cy wraz z ory­gi­na­łem. Ów do­da­tek, na­pi­sa­ny w ob­li­czu śmier­ci, do­ty­czył pew­ne­go dziec­ka. O ko­dy­cy­lu oczy­wi­ście nic nie wie­dzie­li­śmy. Tho­une­nin umarł wkrót­ce.

Do­wie­dziaw­szy się o dziec­ku, za­ję­li­śmy się nim.

Te­sta­ment zo­stał wy­kra­dzio­ny z ar­chi­wum. Po­szu­ki­wa­nia za­rzą­dzo­no na­tych­miast i wie­rzę, że do­ku­ment zo­sta­nie od­zy­ska­ny i znisz­czo­ny. Wąt­pię, żeby spra­wa ta mo­gła mieć ja­ki­kol­wiek zwią­zek z Tobą. Jest mi bar­dzo trud­no przed­się­wziąć co­kol­wiek – śle­dzą mnie tu na każ­dym kro­ku, po­dej­rze­wa­ją mo­ich przy­ja­ciół.

Je­śli moż­li­we, przy­ślij mi ko­goś, komu mo­gła­bym za­ufać. Może nie będę mia­ła już oka­zji swo­bod­ne­go pi­sa­nia do Cie­bie, a prze­cież chcia­ła­bym in­for­mo­wać Cię o wszyst­kim i ostrze­gać o nie­bez­pie­czeń­stwach.

Zniszcz ten list. Adieu!

Ma­ria"

Au­tor­ką li­stu była Ma­ria de Ro­han, księż­nicz­ka Che­vreu­se, naj­zdol­niej­sza i nąj­za­cięt­sza z wro­gów kar­dy­na­ła. Ko­bie­tą, któ­ra od­czy­ty­wa­ła list, była Anna Au­striac­ka, kró­lo­wa Fran­cji, naj­pięk­niej­sza i naj­bez­sil­niej­sza z ofiar Ri­che­lieu­go.

Po prze­czy­ta­niu kró­lo­wa zmię­ła list i rzu­ci­ła go do ko­min­ka, a kie­dy już tyl­ko po­piół zo­stał po zwit­ku pa­pie­ru, wspar­ła gło­wę na ręce i uto­nę­ła w głę­bo­kiej za­du­mie.

Do­bry Boże, co to wszyst­ko ma zna­czyć, o co wła­ści­wie im cho­dzi, jaki nowy cios go­tu­ją mi lub moim przy­ja­cio­łom? – szep­ta­ła Anna. W oczach za­świe­ci­ły łzy. I cóż ja bied­na mam po­cząć – kogo mam do niej po­słać – komu mogę za­ufać, sko­ro nie wol­no mi wi­dzieć ni­ko­go na osob­no­ści, a i to za spe­cjal­nym po­zwo­le­niem.

W tym mo­men­cie za­pu­kał ktoś lek­ko do drzwi. Kró­lo­wa wy­pro­sto­wa­ła się, otar­ła szyb­ko łzy, opa­no­wa­ła wzru­sze­nie. Do po­ko­ju we­szła Dona Es­ta­fa­nia, je­dy­na z jej hisz­pań­skich dam dwo­ru, któ­ra po­zo­sta­ła przy niej. Przy­by­ła po­kło­ni­ła się ni­sko i rze­kła:

– Wa­sza Kró­lew­ska Mość, go­niec ocze­ku­je li­stów. Pani kró­lo­wa mat­ka pro­si, byś wła­sne, o ile są go­to­we, ra­zem wy­sła­ła.

– Leżą na moim biur­ku – od­po­wie­dzia­ła kró­lo­wa. Do­my­śla­jąc się z ofi­cjal­ne­go prze­mó­wie­nia Dony Es­ta­fa­nii, że go­niec ocze­ku­je przy drzwiach, do­da­ła. – Ów go­niec… aza­li jest tu, pod ręką?

– Tak, pani. Jest nim pan d'Ar­ta­gnan. Musz­kie­ter.

– Ach… – szep­nę­ła kró­lo­wa za­sko­czo­na – cze­kaj…

Na dźwięk wy­mie­nio­ne­go na­zwi­ska twarz jej na­pły­nę­ła krwią. Ru­mie­niec ukrył się dys­kret­nie pod ró­żem. Moż­li­we, że pa­mię­ta­ła to na­zwi­sko, a może sta­nę­ły jej przed oczy­ma inne, lep­sze dni, może wresz­cie prze­szy­ło ją wspo­mnie­nie o zmar­łym Buc­kin­gha­mie.

Czy jest sam? – za­py­ta­ła na­raz gwał­tow­nie.

– Tak, pani.

– Proś go. Po­daj mi li­sty. Za­mknij drzwi i zo­stań przy mnie.

Za chwi­lę d'Ar­ta­gnan klę­czał u stóp kró­lo­wej, po­chy­lo­ny nad wy­cią­gnię­tą do nie­go ręką. Z na­bo­żeń­stwem do­tknął ją usta­mi. Kró­lo­wa, uśmie­cha­jąc się, pa­trzy­ła w szcze­rą twarz ry­ce­rza, tak bar­dzo jej od­da­ne­go.

– D'Ar­ta­gnan, pan od­jeż­dża do Gre­no­ble?

– Z li­sta­mi do Jego Kró­lew­skiej Mo­ści, Pani.

– Moje są go­to­we. Pro­szę, po­daj je, Dono Es­ta­fa­nio.

Kró­lo­wa po­da­ne jej li­sty wrę­czy­ła musz­kie­te­ro­wi. D'Ar­ta­gnan po­kło­nił się i scho­wał li­sty do kie­sze­ni.

– Pa­nie – za­gad­nę­ła kró­lo­wa nie­pew­nym gło­sem – czy ze­chciał­byś mi słu­żyć?

D'Ar­ta­gnan spoj­rzał na kró­lo­wą zdu­mio­ny.

– Moje ży­cie do twych usług, pani za­wo­łał jed­nym tchem.

– Wie­rzę ci oświad­czy­ła kró­lo­wa. Mam po­wód ku temu, by wie­rzyć. Po­są­dza­ją mnie o szyb­kie za­po­mi­na­nie od­da­nych mi usług. Lecz d'Ar­ta­gnan, ja tyl­ko wy­da­ję się za­po­mi­nać o nie­któ­rych rze­czach. – Twarz kró­lo­wej ob­la­ła się znów ru­mień­cem. – De Bas­som­pier­re oświad­czył, że słu­ży kró­lo­wi, swe­mu panu, i twier­dzi, że obo­wiąz­kiem szlach­ci­ca jest prze­no­sić tę służ­bę po­nad każ­dą inną.

D'Ar­ta­gnan po­chy­lił się. Oczy jego na chwi­lę za­pło­nę­ły.

– Pani od­parł żywo. Bogu naj­wyż­sze­mu dzię­ki, że je­stem d'Ar­ta­gnan, a nie de Bas­som­pier­re! Mar­sza­łek słu­ży kró­lo­wi, zwy­kły szlach­cic słu­ży kró­lo­wej. Je­że­li Wa­sza Kró­lew­ska Mość po­sia­da naj­mniej­sze zle­ce­nie dla mnie, bła­gam o nie. Uwa­żam za naj­więk­sze szczę­ście swe­go ży­cia być na Twych usłu­gach. Je­steś dla mnie je­dy­ną po Bogu.

Praw­da świe­ci­ła w oczach mło­de­go czło­wie­ka, szcze­rość prze­bi­ja­ła w jego gło­sie.

– Ach, d'Ar­ta­gnan! – wes­tchnę­ła kró­lo­wa. – Gdy­byś ty był na miej­scu pana de Bas­som­pier­re'a!

– Był­bym wów­czas nie­szczę­śli­wy, pani, gdyż on jest z ar­mią, a nie tu.

Kró­lo­wa spo­strze­gła znak prze­stro­gi Dony Es­ta­fa­nii.

– Do­brze więc rze­kła kró­lo­wa. Zdjąw­szy pier­ścień z pal­ca, wrę­czy­ła go ry­ce­rzo­wi. Za­bierz ten pier­ścio­nek do Dam­pier­re, wręcz go pani de Che­vreu­se i po­wiedz jej, że ja cię po­sła­łam. To wszyst­ko. Ona po­wie­rzy ci ust­nie pew­ne wia­do­mo­ści dla mnie. Jedź, kie­dy bę­dziesz mógł, a sko­ro otrzy­masz urlop, wra­caj spiesz­nie. Je­stem nie­zdol­na po­móc ci w czym­kol­wiek, a gdy­bym pró­bo­wa­ła, po­padł­byś w po­dej­rze­nie.

– D'Ar­ta­gnan ukląkł, po­ca­ło­wał po­da­ne mu pal­ce kró­lo­wej i wstał.

– Pani wy­rzekł z pro­sto­tą moje ży­cie, mój ho­nor, moje całe przy­wią­za­nie na­le­żą do cie­bie. Za za­ufa­nie, ja­kie we mnie po­ło­ży­łaś, dzię­ku­ję.

– Za chwi­lę już go nie było. Kró­lo­wa opar­ła się wy­god­nie w fo­te­lu. Drżąc lek­ko na cie­le, pa­trzy­ła wy­stra­szo­nym wzro­kiem na swą damę dwo­ru.

– Ach rze­kła pół­gło­sem może po­stą­pi­łam nie­roz­waż­nie. Może źle zro­bi­łam.

– Nie po­stą­pi­łaś źle, Pani, ufa­jąc temu mło­de­mu czło­wie­ko­wi za­pew­nia­ła ją Dona Es­ta­fa­nia. Jego uni­form do­wo­dzi jego mę­stwa, z twa­rzy jego bije przy­wią­za­nie do cie­bie. Bądź spo­koj­na, on po­je­dzie do Dam­pier­re.

Kró­lo­wa po­chy­li­ła gło­wę.

D'Ar­ta­gnan, na któ­re­go cze­kał na dzie­dziń­cu osio­dła­ny koń, nie miał cza­su, by po­że­gnać się z. Atho­scm w kwa­te­rze musz­kie­te­rów. Li­sty Anny Au­striac­kiej i Ma­rii de Me­di­ci były pil­ne. O waż­no­ści ich moż­na było są­dzić z tego, że po­wie­rzo­no je ofi­ce­ro­wi-gwar­dzi­ście, a nie zwy­kłe­mu goń­co­wi pocz­to­we­mu. Nie po­zo­sta­wa­ło więc nic in­ne­go, jak do­siąść ko­nia i pę­dzić do Gre­no­ble, gdzie sta­li na kwa­te­rze król i kar­dy­nał. Było po­po­łu­dnie. D'Ar­ta­gnan miał do­trzeć do celu po­dró­ży na dru­gi dzień przed pół­no­cą.

Pięć mi­nut póź­niej opusz­czał dzie­dzi­niec klasz­tor­ny, a dzie­sięć mi­nut po­tem mi­jał bra­my Lyonu.

Gdy zna­lazł się już w polu, roz­my­ślał nad ostat­nio prze­ży­ty­mi chwi­la­mi. Zda­wa­ło mu się, że kil­ka mi­nut spę­dzo­nych w po­ko­ju kró­lo­wej było snem. Ależ nie, na do­wód rze­czy­wi­sto­ści miał pier­ścio­nek na pal­cu. Był to prze­ślicz­ny sza­fir, oko­lo­ny bry­lan­ci­ka­mi To nie był pier­ścio­nek dla ka­wa­le­ra. Na pier­siach no­sił d'Ar­ta­gnan szka­plerz., ofia­ro­wa­ny mu przez mat­kę na łożu śmier­ci. Ja­dąc, do­był go z za­na­drza, umo­co­wał pier­ścio­nek na łań­cusz­ku i wsu­nął wraz ze szka­ple­rzern z po­wro­tem. Jako był rzekł, służ­ba dla kró­lo­wej była je­dy­ną po Bogu.

„Urlop mi się na­le­ży – ro­zu­mo­wał w du­szy – mu­szę go otrzy­mać. Za­bio­rę ze sobą Atho­sa i po­je­dzie­my do Dam­pier­re. Jak cu­dow­nie wszyst­ko się skła­da. I po­my­śleć tyl­ko, że wi­dzia­łem ją na wła­sne oczy, dwu­krot­nie po­ca­ło­wa­łem jej rękę, pa­trzy­łem w jej oczy i co naj­waż­niej­sze, pa­mię­ta­ła o mnie! Że też nie za­po­mnia­ła. O, ty prze­klę­ty kar­dy­na­le, tak prze­śla­do­wać anio­ła z nie­ba”.

D'Ar­ta­gnan je­chał nie ba­cząc na nic, co się wo­kół nie­go dzia­ło, je­chał w eks­ta­zie wspo­mnie­nia tak bli­skich chwil szczę­ścia. Fran­cja wo­jo­wa­ła z ce­sar­stwem – z Hisz­pa­nią, Wło­cha­mi i Sa­bau­dią, jed­nym sło­wem ze wszyst­ki­mi pań­stwa­mi, któ­re two­rzy­ły ce­sar­stwo Habs­bur­gów. Ri­che­lieu i król po wal­nym zwy­cię­stwie nad Sa­bau­dią wró­ci­li do Gre­no­ble. Oby­dwie kró­lo­we spro­wa­dzi­ły dwór do Lyonu. Lu­dwik XIII usi­ło­wał ścią­gnąć mat­kę do Gre­no­ble, by ewen­tu­al­nie po­go­dzić ją z kar­dy­na­łem. Dum­na Ma­ria de Me­di­ci od­mó­wi­ła proś­bom kró­la i od­mo­wę tę wiózł wła­śnie d'Ar­ta­gnan do kró­la.

Po­nie­waż d'Ar­ta­gnan zmie­niał ko­nie na każ­dej sta­cji pocz­to­wej, nie oszczę­dzał ich by­najm­niej. Mimo to po­śpiech jego był ta­mo­wa­ny, a to z po­wo­du błot­ni­stych dróg. Je­dy­ną po­cie­chą dla nie­go była myśl, że inni na jego miej­scu nie osią­gnę­li­by więk­szej szyb­ko­ści.

Zmrok na­stęp­ne­go dnia za­stał ry­ce­rza o bli­sko pięć mil od celu po­dró­ży. Ostat­nia sta­cja pocz­to­wa nie do­pi­sa­ła mu wy­po­czę­tym ko­niem i mu­siał je­chać da­lej na do­brze już prze­mę­czo­nym wierz­chow­cu. Bied­ne zwie­rzę opa­da­ło z sił gwał­tow­nie. D'Ar­ta­gnan nie zra­żał się tym wiel­ce i, po­kle­pu­jąc kark ko­nia, do­ga­dy­wał gło­śno: „Zdech­nij, je­śli już taka two­ja wola, ale do­wieź mnie do Gre­no­ble przed pół­no­cą”.

Bla­dy księ­życ rzu­cał smu­gi sre­brzy­ste­go świa­tła na ciem­ne wody rze­ki Li­ze­ry, wdzie­rał się po­mię­dzy przy­droż­ne drze­wa i ry­so­wał fan­ta­stycz­ne cie­nie na dro­dze, owi­tej w tu­ma­ny ku­rzu. Dro­ga wiła się ser­pen­ty­ną w górę lub spa­da­ła w dół, wresz­cie gi­nę­ła wy­cią­gnię­tą li­nią w le­sie. Na jed­nym z za­krę­tów jeź­dziec, po­czuw­szy, że koń pada for­mal­nie z nóg, szarp­nął uzdę, jak gdy­by chciał go pod­trzy­mać. Do­go­ry­wa­ją­ce zwie­rzę wy­da­ło prze­raź­li­wy jęk i utwier­dzi­ło ry­ce­rza w przy­pusz­cze­niach, że są to już ostat­nie chwi­le jego ży­wo­ta.

Na­raz roz­legł się strzał z pi­sto­le­tu, a w kil­ka chwil póź­niej gło­śniej­szy z rusz­ni­cy. W ślad za tym roz­darł po­wie­trze okrop­ny krzyk czło­wie­ka.

D'Ar­ta­gnan chwy­cił za broń i był­by nie­wąt­pli­wie po­spie­szył na po­moc, gdy­by koń nie od­mó­wił po­słu­szeń­stwa. Snadź zwie­rzę do­by­wa­ło ostat­nich sił, by utrzy­mać się na no­gach. Tym­cza­sem na miej­scu wy­pad­ku kil­ka gło­sów ludz­kich na­wo­ły­wa­ło się i po chwi­li sły­chać było tę­tent ko­pyt koń­skich.

„Ban­dy­ci – ro­zu­mo­wał d'Ar­ta­gnan – naj­wi­docz­niej na­pa­dli ko­goś przede mną.”

Wy­czer­pa­ny do cna koń uszedł jesz­cze kil­ka kro­ków i sta­nął. Nogi mu się roz­su­wa­ły, łeb opa­dał ku zie­mi. Jeź­dziec ze­sko­czył z sio­dła i skie­ro­wał kro­ki w stro­nę, skąd do­cho­dzi­ły jęki ko­na­ją­ce­go. Do­my­ślał się, że oso­bą swą wy­stra­szył ban­dy­tów. Na po­bli­skim pa­gór­ku doj­rzał w świe­tle księ­ży­ca roz­cią­gnię­tą po­stać czło­wie­ka. Obok stał koń, z za­cie­ka­wie­niem śle­dzą­cy zbli­ża­ją­ce­go się ry­ce­rza.

Ran­ny był nie­przy­tom­ny. D'Ar­ta­gnan po­spie­szył ku nie­mu, pu­ścił z za­ci­śnię­tej ręki lej­ce i de­li­kat­nie pod­niósł jego na wpół mar­twą gło­wę. Kula prze­szy­ła cia­ło nie­szczę­sne­go po­dróż­ni­ka, jego ubra­nie zbro­czo­ne było krwią. Nie było dla nie­go ra­tun­ku – umie­rał. Ja­sne świa­tło księ­ży­ca po­zwo­li­ło musz­kie­te­ro­wi przy­pa­trzyć się bli­żej twa­rzy na­pad­nię­te­go. Nie bez obrzy­dze­nia do­pa­trzył się d'Ar­ta­gnan w ry­sach ko­na­ją­ce­go bru­tal­no­ści i fał­szu.

„Lo­kaj w ubra­niu swe­go pana – wy­po­wie­dział pół­gło­sem albo łotr”.

Wi­dać, głos ludz­ki do­tarł do mó­zgu nie­przy­tom­ne­go, gdyż po chwi­li otwo­rzył oczy i wle­pił je w musz­kie­te­ra. War­gi się lek­ko po­ru­szy­ły.

„Od­kry­łem wszyst­ko – si­lił się mó­wić gło­śno – wszyst­ko! Bas­som­pier­re – du Val­lon ów fał­szy­wy ksiądz d'Her­blay – do­wo­dy. Do­ku­ment wy­sła­no na prze­cho­wa­nie do Lon­dy­nu – za ly­dzień bę­dzie w Pa­ry­żu – mamy wszyst­ko, wszyst­ko. A po­nad wszyst­ko ona, ona, sama…”

Le­d­wo do­sły­szal­ny głos umilkł. D'Ar­ta­gnan ze­rwał się na rów­ne nogi z prze­ra­że­niem.

„Du Val­lon – Por­thos”! – za­krzyk­nął – „d'Her­blay Ara­mis”! Cóż to ma zna­czyć? Czy ja śnię?

W tej chwi­li umie­ra­ją­cy chwy­cił go kur­czo­wo za nogę, jak gdy­by pró­bo­wał wstać. Przed­śmiert­nym wy­sił­kiem za­wo­łał czy­sto i gło­śno:

Oj­cze Jó­ze­fie, po­wiem wszyst­ko. Bet­ste­in jest opie­ku­nem dziec­ka. Fał­szy­wa me­try­ka była spo­rzą­dzo­na przez księ­dza Tho­une­ni­na. Dziec­ko jest w klasz­to­rze be­ne­dyk­ty­nów w St. Sa­to­rin. Prze­or ma pier­ścień – ja po­sta­ra­łem się o du­pli­kat. Ja mam list od d'Her­blaya – on zo­stał ra­nio­ny, du Val­lon jest za­bi­ty – za­brał pa­pie­ry. – Jego Emi­nen­cja musi wie­dzieć po­ślij Mont­for­ge'a do Pa­ry­ża – do Pa­ry­ża…

Ran­ny osu­nął się na zie­mię, za­kasz­lał cięż­ko, char­czał i uspo­ko­ił się. W se­kun­dzie oprzy­tom­niał. Spoj­rzał dzi­kim wzro­kiem na klę­czą­ce­go nad nim.

– Gdzie je­stem? za­wo­łał. – Kto ty je­steś?

– Je­stem d'Ar­ta­gnan, po­rucz­nik…

– O Jezu! krzyk­nął le­żą­cy i wy­zio­nął du­cha. D'Ar­ta­gnan po­wstał. W jed­nej ręce trzy­mał zło­ty sy­gnet z ob­cy­mi mu zna­ka­mi, w dru­giej dwa li­sty i pacz­kę za­la­ko­wa­ną kil­ko­ma pie­czę­cia­mi. Przy­pa­trzył się pie­czę­ci bli­żej – była to pie­częć, uży­wa­na przez Ara­mi­sa.

Ara­mis – Por­thos! Oszo­ło­mio­ny tym wszyst­kim, co sły­szał, d'Ar­ta­gnan oglą­dał li­sty. Jed­ne­go nie mógł od­czy­tać, ale roz­po­znał drob­ny, wy­cy­ze­lo­wa­ny cha­rak­ter pi­sma Ara­mi­sa. Dru­gi, krót­ki, na­pi­sa­ny był do­sta­tecz­nie wiel­ki­mi li­te­ra­mi, że moż­na go było z ła­two­ścią prze­czy­tać. Mu­sia­ła go pi­sać oso­ba bar­dzo zde­ner­wo­wa­na. Kil­ka słów po­kry­wa­ło cały ar­kusz:

Pa­nie l'Abbe d'Her­blay!

Nie pi­suj do mnie wię­cej. Nie od­wie­dzaj mnie. Nie myśl o mnie. Dla Cie­bie umar­łam na za­wsze.

Ma­ria Mi­chon

„Co u dia­bła!” – za­wo­łał d'Ar­ta­gnan. „Ma­ria Mi­chon, wszak to mi­łość Ara­mi­sa, a więc ni mniej ni wię­cej tyl­ko Che­vreu­se! Do ka­du­ka! Co też ja tu za od­kry­cia po­ro­bi­łem?”

D'Ar­ta­gnan zbladł jak śmierć, kie­dy przy­po­mniał so­bie sło­wa umie­ra­ją­ce­go: Por­thos nie żyje – Ara­mis jest ran­ny. Athos otrzy­mał list od Ara­mi­sa przed mie­sią­cem. Ara­mis był wów­czas w dro­dze do Lo­ta­ryn­gii w ce­lach nie­zna­nych. Por­thos wy­stą­pił z woj­ska, oże­nił się i za­miesz­kał gdzieś na pro­win­cji.

Za­to­pio­ny w roz­my­śla­niach d'Ar­ta­gnan darł w drob­ne ka­wał­ki list Ma­rii Mi­chon i rzu­cał je w po­wie­trze.

Za­pie­czę­to­wa­ny pa­kiet scho­wał do kie­sze­ni – na­le­ży go znisz­czyć. List za­czął stu­dio­wać po­now­nie, ale bez re­zul­ta­tu – wsu­nął go rów­nież do kie­sze­ni. Pier­ścień wło­żył na pa­lec.

„Cie­ka­we”! – roz­my­ślał po­draż­nio­ny -,Jaką ta­jem­ni­cę za­brał ten szpieg do gro­bu? Bas­som­pier­re, naj­więk­szy pan we Fran­cji, ko­cha­nek ty­sią­ca ko­biet – mój bied­ny, głu­piut­ki, ale uczci­wy Por­thos – mój krew­ki, prze­bie­gły in­try­gant Ara­mis? I ona – sa­miu­teń­ka – co ten łotr miał na my­śli?"

Na­gle przy­szła mu do gło­wy strasz­na myśl. A może zmar­ły był jed­nym ze szpie­gów mil­czą­ce­go ka­pu­cy­na, se­kre­ta­rza Ri­che­lieu­go? Czło­wie­ka, któ­ry zor­ga­ni­zo­wał cały sys­tem szpie­gow­ski, bez któ­re­go po­ra­dy Ri­che­lieu rzad­ko kie­dy dzia­łał. Jego sza­ra emi­nen­cja, oj­ciec Jó­zef leC­lerc, pan na Trem­blay'u.

– Ona sama – po­wtó­rzył d'Ar­ta­gnan, przy­pi­su­jąc tym sło­wom co­raz więk­sze zna­cze­nie. – A po­nad to wszyst­ko – ona sama. – Ton, w ja­kim sło­wa te były wy­po­wie­dzia­ne, wię­cej mó­wił, ani­że­li same sło­wa; co on od­krył? O kim on mó­wił? Co to za dziec­ko? Kim jest Bet­ste­in? D'Ar­ta­gnan otarł z czo­ła zim­ny pot. W każ­dym ra­zie mó­wił praw­dę – on sam po­czy­nił od­kry­cia w ob­ję­ciach śmier­ci.

Musz­kie­ter ro­zej­rzał się wo­kół i skie­ro­wał kro­ki do swe­go wierz­chow­ca. Bied­ne zwie­rzę sta­ło w tej sa­mej po­zy­cji z roz­kra­czo­ny­mi no­ga­mi i łbem przy zie­mi. W dal­szym cią­gu ko­na­ło. D'Ar­ta­gnan do­był z tor­by przy sio­dle pi­sma kró­lew­skie, wsu­nął pi­sto­let do po­chwy i ru­szył do ko­nia zmar­łe­go szpie­ga.

Wspa­nia­ły koń – za­uwa­żył. – Naj­wi­docz­niej jest to je­den z cu­dów Opatrz­no­ści, o któ­rych księ­ża tak czę­sto mó­wią. Ten łotr zgi­nął z ręki in­nych ło­trów w sto­sow­nej chwi­li – kie­dy mój koń od­ma­wiał służ­by. Tak, usa­do­wi­my się na sio­dle i po­sta­ra­my się, by li­sty mimo wszyst­ko do­szły do rąk kró­la o pół­no­cy. Opatrz­ność bar­dziej sprzy­ja dziś Lu­dwi­ko­wi XIII, ani­że­li jego mi­ni­stro­wi woj­ny, prze­mi­łe­mu Ri­che­lieu­mu.

D'Ar­ta­gnan do­siadł ko­nia, prze­ko­nał się jed­nak, że po­przed­nik miał dłuż­sze nogi, trze­ba więc było pod­cią­gnąć strze­mio­na.

– Te­raz – mó­wił, do sie­bie, po­pra­wia­jąc strze­mio­na gdy­by do­bry Athos był na moim miej­scu, uznał­by za swój obo­wią­zek po­spie­szyć ze słów­kiem do sza­rej emi­nen­cji. By­ło­by to bar­dzo grzecz­nie i z mo­jej stro­ny tak po­stą­pić – ale co u li­cha za­wie­ra list od Ara­mi­sa? Nie wy­glą­da mi to na mą­dre­go Ara­mi­sa, by po­wie­rzał swój kark otwar­te­mu li­sto­wi. Dla­cze­go imię Por­tho­sa jest łą­czo­ne z na­zwi­skiem Bas­som­pier­re'a? Naj­bar­dziej ta­jem­ni­czym jest mi ów Bet­ste­in; kry­je on to dziec­ko, pie­lę­gnu­je i jaki to ma zwią­zek z prze­orem be­ne­dyk­ty­nów? Nie­wąt­pli­wie Ri­che­lieu od­po­wie­dział­by mi na te wszyst­kie py­ta­nia, ale dla świę­te­go spo­ko­ju po­szu­kam od­po­wie­dzi gdzie in­dziej.

I znów przy­szły mu na myśl te zna­mien­ne sło­wa: „a po­nad wszyst­ko ona – ona sama!” Od­no­sił wra­że­nie, że umie­ra­ją­cy mó­wił o ko­bie­cie wy­so­ko po­sta­wio­nej. – E, za da­le­ko się po­su­wam! – zgro­mił się d'Ar­ta­gnan. Zresz­tą we Fran­cji są dwie kró­lo­we. Na pew­no spra­wa wi­kła się oko­ło ja­kiejś no­wej in­try­gi Bas­som­pier­re'a? In­try­gi jego do­ty­czy­ły prze­waż­nie wiel­kich do­mów i po­wsta­wa­ły na tle licz­nych wy­znań mi­ło­snych. Przy­szedł­szy do ta­kiej kon­klu­zji, musz­kie­ter po­we­se­lał.

– Wiel­ki Boże – za­wo­łał gło­śno – przy­pi­su­ję zbyt wie­le drob­no­st­ce. Rzu­cił jesz­cze raz okiem na tru­pa, prze­że­gnał się i chwy­ciw­szy ko­nia za lej­ce, ode­tchnął z wy­raź­ną ulgą. – Gdy­byś tak słów parę do­dał do swych re­we­la­cji, mój do­bry ło­trze! Dzię­ku­ję ci zresz­tą i za to – two­ja ta­jem­ni­ca u mnie niby w gro­bie. – By­waj! A te­raz do Gre­no­ble!

Spiął ko­nia ostro­ga­mi i zgi­nął w za­mie­ci ku­rzu.ROZ­DZIAŁ II DO­WÓD, ŻE ANI KRÓL, ANI MI­NI­STER NIE RZĄ­DZĄ FRAN­CJĄ

La­tem roku 1630 cała Fran­cja ta­rza­ła się w woj­nie, zdra­dzie i za­miesz­kach cy­wil­nych.

Fak­tem było nie­zbi­tym, że Ro­chel­le pa­dła, że pro­te­stan­ci byli zgnie­ce­ni, że An­glii po­dyk­to­wa­no wa­run­ki – ale to na­le­ża­ło już do dnia wczo­raj­sze­go. Dziś Ri­che­lieu pro­wa­dził woj­ska w Sa­bau­dii do zwy­cię­stwa nad ce­sar­stwem, a mimo to sam stał nad prze­pa­ścią. Z we­wnątrz kra­ju par­ły wi­chry, by go ze­pchnąć w tę prze­paść.

Kar­dy­nał od­krył taki stan w chwi­li, kie­dy się do­wie­dział, że naj­za­cięt­si wro­go­wie kra­ju znaj­du­ją się w jego gra­ni­cach.

Lu­dwik XIII, syn Hen­ry­ka z Na­war­ry, zo­stał mia­no­wa­ny kró­lem. Ma­ria de Me­di­ci, wdo­wa po Hen­ry­ku nie mo­gła za­po­mnieć o tym, że mąż jej był rze­czy­wi­stym wład­cą Fran­cji. Ar­mand du Ples­sis, praw­dzi­wy rząd­ca Fran­cji, uwa­żał, że Fran­cja po­win­na rzą­dzić Eu­ro­pą. Tu więc był trój­kąt o bar­dzo róż­nych od sie­bie ścia­nach.

Lu­dwik był kró­lem złym i za­zdro­snym, lecz am­bit­nym do­sta­tecz­nie, by uro­bić so­bie przy­do­mek Spra­wie­dli­we­go. Bał się oso­bi­stych sił Ri­che­lieu­go jako czło­wie­ka, a po­wie­rzył rzą­dy Ri­che­lieu­mu jako kar­dy­na­ło­wi. Nie za­wa­hał się na chwi­lę mia­no­wać kar­dy­na­ła głów­nym do­wód­cą wojsk. Drżał przed mat­ką, nie­na­wi­dził bra­ta, księ­cia Or­le­anu, nie ufał ota­cza­ją­cym go dy­gni­ta­rzom – uznał przy tym za sto­sow­ne ze­pchnąć od­po­wie­dzial­ność za rzą­dy na moc­niej­sze ra­mio­na. Kró­lo­wa mat­ka nie cier­pia­ła kar­dy­na­ła z du­szy i ser­ca. Nie­na­wi­dzi­ła go, po­nie­waż ode­brał jej wpły­wy nad kró­lem, po­nie­waż za­wiódł wo­ju­ją­cą ar­mię do jej uko­cha­nej Ita­lii, po­nie­waż spra­wo­wał rzą­dy tak do­brze, jak ona źle to czy­ni­ła, wresz­cie dla­te­go, że on był Ri­che­lieu, a ona Ma­ria de Me­di­ci. A co naj­bar­dziej ją bo­la­ło, to to, że ona wła­śnie uto­ro­wa­ła mu dro­gę z gmi­nu do świet­no­ści. Oto­cze­nie jej prze­to skła­da­ło się z za­pa­mię­ta­łych wro­gów kar­dy­na­ła, z ksią­żąt krwi i naj­do­stoj­niej­szej szlach­ty Fran­cji.

Ri­che­lieu spo­strzegł, że jego sta­no­wi­sko się chwie­je. Zwy­cię­żył mat­kę, zmal­tre­to­wał kró­lo­wą, Annę Au­striac­ką, zmiaż­dżył ro­dzi­nę Ven­do­me'ów, znisz­czył Hu­ge­no­tów i wy­gnał Che­vreu­se'ów. Był zwy­cięz­cą – ale nie był pa­nem sy­tu­acji. Po­wstrzy­mał wpraw­dzie bu­rzę za­wi­ści i nie­na­wi­ści, ale roz­prosz­ko­wa­ne siły wro­gów gro­ma­dzi­ły się po­now­nie.

Naj­więk­szą siłą Ri­che­lieu­go był fakt, że nikt nie był w moż­no­ści zmie­rzyć i okre­ślić jego wła­dzy. Ksią­żę­ta po­sia­da­li zie­mię, bo­gac­twa i ran­gę, wiel­ka szlach­ta cie­szy­ła się wła­dzą, ksią­żę Or­le­anu, na­stęp­ca tro­nu, był nie­ty­kal­ny, a Ri­che­lieu miał tyl­ko zwy­kłe­go śmier­tel­ni­ka, ka­pu­cy­na. Ten to oj­ciec Jó­zef był za­ufa­nym se­kre­ta­rzem kar­dy­na­ła, a brat jego Ka­rol du Trem­blay spra­wo­wał rzą­dy w Ba­sty­lii.

Ów bra­ci­szek był je­dy­nym czło­wie­kiem we Fran­cji, któ­ry nie pra­gnął ni­cze­go, nie przyj­mo­wał na­gród ani się o nie nie ubie­gał. Słu­żył kar­dy­na­ło­wi i uwa­żał to so­bie za wiel­ki za­szczyt i ho­nor. Nie czy­nio­no nic we Fran­cji bez jego zgo­dy i we wszyst­kim po­słu­gi­wa­no się jego radą. Mi­ni­ster po­le­gał na jego dy­plo­ma­cji, kar­dy­nał na jego mą­dro­ści, ge­ne­rał – na jego zna­jo­mo­ści lu­dzi i woj­ska. Dy­gni­tarz w sza­cie kar­dy­nal­skiej opie­rał się na czło­wie­ku w skrom­nym ha­bi­cie za­kon­ni­ka.

W kwa­te­rze Ri­che­lieu­go w Gre­no­ble ci dwaj lu­dzie pro­wa­dzi­li żywą roz­mo­wę.

Oj­ciec Jó­zef, któ­ry spo­wo­do­wał ob­lę­że­nie Ro­chel­le, któ­ry na­pi­sał ob­szer­ne dzie­ło o Ma­chia­vel­lim i któ­ry był osto­ją swe­go pana, na­le­żał do lu­dzi wy­so­kich i bar­czy­stych, na twa­rzy no­sił śla­dy ospy. Nie­gdyś wło­sy jego były rude, do­wie­dziaw­szy się jed­nak, że król nie zno­sił tego ko­lo­ru, przed trzy­dzie­stym ro­kiem ży­cia po­si­wiał jak go­łą­bek. Jego małe, mą­dre oczy kry­ły w so­bie wie­le ognia.

Ri­che­lieu o bar­dziej im­po­nu­ją­cym wy­glą­dzie znaj­do­wał się u szczy­tu swej mę­sko­ści. Był przy­stoj­ny, do­ce­niał tę war­tość męż­czy­zny i ko­rzy­stał z niej w peł­ni; był dum­ny i dumy tej, niby ma­ski, w po­trze­bie uży­wał, a po­nad wszyst­ko, był wy­jąt­ko­wo by­stry, szyb­ko się orien­to­wał i do­wiódł tych za­let w sto­sun­ku do swe­go se­kre­ta­rza. W sto­su­nek ten, dzię­ki jego prze­zor­no­ści, nie wkradł się nig­dy cień nie­po­ro­zu­mie­nia. W tej chwi­li w roz­mo­wie z za­kon­ni­kiem – wszyst­kie jego ary­sto­kra­tycz­ne ce­chy zna­la­zły peł­ne za­sto­so­wa­nie. Jego prze­ni­ka­ją­cy wzrok, uto­pio­ny w bra­cisz­ku, był nie­spo­koj­ny, a na­wet me­lan­cho­lij­ny.

– Mój przy­ja­cie­lu i oj­cze – mó­wił kar­dy­nał – wy­da­je mi się, że sy­tu­acja jest zbyt groź­na, bym nadal po­zo­sta­wał z dala od Pa­ry­ża. Kró­lo­wa nie dała nam na­stęp­cy tro­nu, in­try­gi doj­rza­ły, król na­le­ga, abym przy­był do ar­mii. Naj­le­piej uczy­nię, gdy po­dam się za cho­re­go, od­dam do­wódz­two Cre­quy'owi lub Bas­som­pier­re'owi i wró­cę do sto­li­cy.

Oj­ciec Jó­zef przy­wykł już do na­głych de­cy­zji kar­dy­na­ła.

– Do­sko­na­le, Wa­sza Emi­nen­cjo, do­sko­na­le! – przy­kla­snął kar­dy­na­ło­wi swym su­chym, fleg­ma­tycz­nym gło­sem. – Spo­wied­nik kró­la pi­sze, byś tak uczy­nił. Myśl ta jest bo­daj naj­lep­sza. Tyl­ko nie­ste­ty, że wpro­wa­dze­nie jej w czyn nie po­su­nę­ło­by spraw Fran­cji na­przód.

– Czy za­tem in­te­re­sy Fran­cji do­ma­ga­ją się usu­nię­cia mnie z krze­sła mi­ni­ste­rial­ne­go?

Za­kon­nik, któ­ry pi­sał coś w tej chwi­li, od­su­nął pa­pie­ry, zło­żył oby­dwie ręce na biur­ku i wpa­trzył się w kar­dy­na­ła.

– Naj­wi­docz­niej Wa­sza Emi­nen­cja był zbyt za­ję­ty pra­ca­mi w polu, by po­my­śleć i o in­nych spra­wach. Czy mogę się wy­po­wie­dzieć?

– Mów, ka­zno­dzie­jo! – Uśmie­cha­jąc się, Ri­che­lieu usiadł.

– A więc – za­brzmiał nie­wzru­szo­ny, nie­ugię­ty głos ka­pu­cy­na. – Roz­po­czy­na­jąc woj­nę prze­ciw­ko Do­mo­wi Au­striac­kie­mu, jak po­stą­pi­li­śmy te­raz, Wa­sza Emi­nen­cja pod­jął nit­kil po­li­ty­ki, upra­wia­nej wów­czas kie­dy zmarł Hen­ryk IV. Bar­dzo do­brze! Oso­bi­ście uwa­żam, że do­bro Fran­cji wy­ma­ga, byś po­zo­stał na swym sta­no­wi­sku. Oto moje ar­gu­men­ty.

Ri­che­lieu po­chy­lił lek­ko gło­wę w stro­nę ka­pu­cy­na, jak gdy­by z góry apro­bo­wał jego mo­ty­wy.

– Ci, któ­rzy by Wa­szą Emi­nen­cję zło­ży­li z urzę­du – obie! kró­lo­we i pew­ne domy w kra­ju są więk­szy­mi wro­ga­mi Fran­cji, ani­że­li nie­przy­ja­cie­le ze­wnętrz­ni. Tak jak ksią­żę de Ro­han, prze­kła­da­ją oni wła­sne in­te­re­sy po­nad in­te­re­sy Fran­cji. Sta­je się i ja­sne, że Fran­cja nie może być nadal pań­stwem po­dzie­lo­nym na wro­gie so­bie obo­zy.

– O ile oczy­wi­ście ci wro­go­wie mogą Fran­cji za­szko­dzić.

– Mogą. Jed­na bi­twa prze­gra­na, jed­no cof­nię­cie się ar­mii pod do­wódz­twem Wa­szej Emi­nen­cji bę­dzie sy­gna­łem dla wro­gów do dzia­ła­nia.

– Moż­li­we – od­rzekł Ri­che­lieu – gdy­by ta­kie nie­bez­pie­czeń­stwo gro­zi­ło.

– Nie­ste­ty, w prze­cią­gu dwóch mie­się­cy tak się sta­nie. Kar­dy­nał spoj­rzał na za­kon­ni­ka prze­ra­żo­ny.

– Ca­sa­le jest ob­le­ga­ne przez woj­ska ce­sar­skie cią­gnął oj­ciec Jó­zef – na­sze re­zer­wy są nie­do­sta­tecz­ne; mia­sto musi wpaść w ręce wro­ga. To bę­dzie po­waż­nym cio­sem dla Fran­cji, a jesz­cze więk­szym dla Wa­szej Emi­nen­cji. Pew­na myśl po­wsta­ła w mej gło­wie za­kon­nik do­tknął ręką pli­ku pa­pie­rów i na niej zbu­do­wa­łem plan do wa­szej apro­ba­ty.

Mów rzekł Ri­che­lieu ucho czę­sto mniej zwo­dzi od oka.

Do­brze więc. Fran­cu­zi za­po­mnie­li o tym, że w przy­szłym mie­sią­cu Ce­sar­ski Sejm zbie­rze się w Ra­ty­zbo­nie.

– Wiem o tym – kar­dy­nał po­ru­szył się roz­myśl­nie. We­dług pra­wa nie wol­no ce­sa­rzo­wi za­wie­rać po­ko­ju bez ze­zwo­le­nia Sej­mu.

– Po­ko­ju? Kto mówi o za­war­ciu po­ko­ju? – za­wo­łał gło­śniej kar­dy­nał.

– Rzecz god­na za­sta­no­wie­nia, Wa­sza Emi­nen­cjo. Je­stem prze­ko­na­ny, że ce­sarz za­warł­by na­tych­mia­sto­wy po­kój z Fran­cją, gdy­by pro­jekt taki wy­su­nię­to na­le­ży­cie przed Sej­mem. Za­zna­czam: gdy­by go przed­sta­wio­no na­le­ży­cie.

– Tak my­ślisz – wtrą­cił Ri­che­lieu oschle – Sejm od­mó­wi.

– Otóż to, cho­dzi o to, by nie od­mó­wił. My­śla­łem tak­że o Gu­sta­wie Adol­fie, któ­ry jest naj­za­cięt­szym wro­giem Au­strii…

Kar­dy­nał uniósł się:

– Ar­cy­he­re­tyk! Ar­cyw­róg Świę­te­go Ko­ścio­ła!

– I ar­cy­ge­ne­rał w ca­łej Eu­ro­pie – do­dał spo­koj­nie ka­pu­cyn. – Gu­staw Adolf dał­by chęt­nie po­słuch trak­ta­to­wi przy­jaź­ni z Fran­cją, oczy­wi­ście gdy­by i tu pro­jekt przed­ło­żo­no na­le­ży­cie. Wy­nik był­by taki: Fran­cja za­wie­ra po­kój z Au­strią z jed­nej stro­ny, a z dru­giej trak­tat z naj­gor­szym wro­giem Au­strii.

– I co zy­sku­je? – za­py­tał Ri­che­lieu. Kar­dy­nał wie­dział, że czte­rech se­kre­ta­rzy ojca Jó­ze­fa utrzy­mu­je sta­ły kon­takt nie tyl­ko 7. po­li­tycz­ny­mi i re­li­gij­ny­mi spra­wa­mi Eu­ro­py, ale ca­łe­go świa­ta.

Czas, by upo­rząd­ko­wać jej we­wnętrz­ne spra­wy. Upo­ka­rza­ją­cy od­wrót wojsk bę­dzie unik­nio­ny. Pod ko­niec lata mi­ni­ster bę­dzie w Pa­ry­żu i by­najm­niej nie za wcze­śnie dla do­bra kra­ju. Jego Kró­lew­ska Mość upie­ra się, by sta­nąć na cze­le wojsk. Zdro­wot­ny stan ar­mii jest za­trwa­ża­ją­cy. Woj­sko jest for­mal­nie dzie­siąt­ko­wa­ne przez fe­brę i inne za­raź­li­we cho­ro­by.

– Ach! – kar­dy­nał zmarsz­czył brwi – Ach, gdy­by król umarł!…

– Niech Bóg za­cho­wa! Wów­czas rzą­dził­by kra­jem jego brat.

Ri­che­lieu uśmiech­nął się nie­dwu­znacz­nie. Ksią­żę Or­le­ań­ski na tro­nie – to kar­dy­nał Ri­che­lieu w Ba­sty­lii.

– I wszyst­kim tym moż­li­wo­ściom da­ło­by się za­po­biec? – ce­dził mi­ni­ster przez zęby.

Dzię­ki zwró­ce­niu bacz­niej­szej uwa­gi na sejm.

– Król nig­dy by się na to nie zgo­dził.

– Po­zwól, Wa­sza Emi­nen­cjo, kró­lo­wi do­wo­dzić woj­ska­mi w Sa­bau­dii, a zgo­dzi się na wszyst­ko. Oprócz tego wpływ; kró­lo­wej Anny Au­striac­kiej będą nam w tym po­moc­ne.

Ri­che­lieu za­my­ślił się na chwi­lę. Roz­trzą­sał do­bre stron; rady ka­pu­cy­na, acz­kol­wiek wie­dział, że ja­ki­kol­wiek po­kój Au­strią nie może być ko­rzyst­ny. Po­kój z ce­sa­rzem był­by ze­wnętrz­nym po­ko­jem dla Fran­cji.

Taki po­kój nie mógł­by trwać dłu­go wy­po­wie­dział pół­gło­sem.

– Mon­se­igneur, niech trwa tyl­ko do wio­sny. Słusz­nie.

– A jesz­cze i to trze­ba mieć na uwa­dze, że nikt we Fran­cjil nie uwie­rzy, żeby po­kój moż­na było osią­gnąć. Osią­gnąć go może tyl­ko wła­ści­wy czło­wiek.

Przy­zna­ję ci słusz­ność. Tym czło­wie­kiem jest Bas­som­pier­re. Wszak był am­ba­sa­do­rem w Hisz­pa­nii i An­glii. Jest przy tym bo­ga­ty, po­pu­lar­ny i pe­łen naj­wyż­szych za­let. Ko­cha­ją go wszy­scy i wszę­dzie…

– Bar­dzo go ko­cha­ją – po­pra­wił ka­pu­cyn zgryź­li­wie wy­wo­łu­jąc uśmiech na twa­rzy kar­dy­na­ła. Bas­som­pier­re był nie­raz ry­wa­lem Hen­ry­ka IV. Je­że­li księż­nicz­ka de Che­vreu­se spro­wa­dza­ła na bez­dro­ża ksią­żę­ta, Bas­som­pier­re czy­nił to samo z kró­lo­wy­mi.

– W isto­cie, Bas­som­pier­re jest od­da­ny kró­lo­wej mat­ce – za­czął Ri­che­lieu po­wo­li – i…

– Jest dru­gim ka­pi­ta­nem Fran­cji, pod­czas gdy Wa­sza Emi­nen­cja jest pierw­szym.

– Nie jest przy tym am­bit­ny. Wy­wią­zał­by się z za­da­nia świet­nie.

– Bar­dzo, Mon­se­igneur, tym bar­dziej że jest po­ta­jem­nie oże­nio­ny z księż­nicz­ką de Con­ti.

– Co?

Ri­che­lieu ze­rwał się z fo­te­la i spoj­rzał ba­daw­czo na za­kon­ni­ka.

– Sio­stra Gu­ise'ów? Nie­moż­li­we! Oże­nio­ny po­ta­jem­nie?

– Z księż­nicz­ką, któ­ra kil­ka lat temu wy­da­ła mu syn­ka na świat.

Mi­ni­ster usiadł po­now­nie. Otwie­ra­ło się przed nim mo­rze do­my­słów. Bas­som­pier­re, mar­sza­łek Fran­cji, któ­ry drwił so­bie z ty­tu­łu księ­cia i księ­stwa i był za­do­wo­lo­ny z ran­gi na­czel­ne­go do­wód­cy szwaj­car­skiej gwar­dii, któ­ry czuł się szczę­śli­wy, bę­dąc naj­więk­szym ha­zar­dzi­stą, ko­chan­kiem i trwo­ni­cie­lem pie­nię­dzy, ten Bas­som­pier­re… Bia­da je­śli ten czło­wiek bę­dzie nadal szczę­śli­wy.

Fa­wo­ryt kró­la, od­da­ny oby­dwom kró­lo­wym, a nie­za­leż­nie od tego cie­szą­cy się za­ufa­niem kar­dy­na­ła, mar­sza­łek Bas­som­pier­re był pierw­szym i naj­po­tęż­niej­szym ka­wa­le­rem Fran­cji, trzy­ma­ją­cym się z dala od wszel­kich in­tryg i spi­sków. Lecz te­raz, kie­dy oże­nił się z sio­strą księ­cia de Gu­ise – wszyst­ko się zmie­ni­ło. Sta­le go po­dej­rze­wa­no. Ksią­żę­ta prze­cią­gnę­li go na swo­ją stro­nę.

– Bas­som­pier­re – ode­zwał się oj­ciec Jó­zef – po­sia­da w swym domu sześć ka­se­tek z li­sta­mi. Z klu­cza­mi od tych ka­se­tek nie roz­sta­je się nig­dy. To jest cie­ka­we, Mon­se­igneur. Mar­sza­łek jest Lo­ta­ryń­czy­kiem o bar­dzo znacz­nych wpły­wach. Wpraw­dzie nie był nig­dy am­bit­ny, ale też i nie oba­wia­no się o nie­go. Ale te­raz…

– Ale te­raz… – po­wtó­rzył Ri­che­lieu. – Tak, ro­zu­miem to do­brze. Któż więc te­raz może je­chać do Ra­ty­zbo­ny? Kto po­sia­da na tyle spry­tu, by zwieść nie­miec­kich ksią­żąt, po­igrać z nimi i owi­nąć ich wo­kół swych pal­ców?

– De­cy­zja za­leż­na jest od Wa­szej Emi­nen­cji, je­śli wy­bór spo­tka się z Wa­szym uzna­niem…

Ri­che­lieu ob­rzu­cił za­kon­ni­ka by­strym wzro­kiem.

– Po­kój musi być za­war­ty?

– Za każ­dą cenę, Mon­se­igneur.

– Do­brze więc. Ty po­je­dziesz.

Oj­ciec Jó­zef przy­brał minę wiel­ce zdzi­wio­ne­go.

– Mon­se­igneur, na­igra­wasz się ze mnie. Ja, w tym skrom­nym ha­bi­cie mam się po­ka­zać po­mię­dzy ksią­żę­ta­mi, elek­to­ra­mi, am­ba­sa­do­ra­mi i in­ny­mi wiel­ko­ścia­mi? Nie, nie! Je­sten zbyt ma­łym czło­wie­kiem dla tak wiel­kich obo­wiąz­ków.

Cha­rak­te­ry­stycz­ną ce­chą kar­dy­na­ła było, że słu­chał tego czło­wie­ka do koń­ca jego prze­mó­wie­nia, wa­żył jego rady i sądy i apro­bo­wał jego od­kry­cia – by po chwi­li sa­me­mu opa­no­wać sy­tu­ację i w mig de­cy­do­wać.

Re­we­la­cyj­na wia­do­mość o mał­żeń­stwie Bas­som­pier­re'a a księż­nicz­ką de Con­ti po­ru­szy­ła go, za­alar­mo­wa­ła i prze­ra­zi­ła, Że Bas­som­pier­re był ko­chan­kiem księż­nicz­ki i że po­wi­ła mu syna, nie mia­ło dla nie­go zna­cze­nia. Ale, że mar­sza­łek po­łą­czył się z do­mem Gu­ise'ów, zna­czy­ło wszyst­ko. W mgnie­niu oka doj­rzał nie­bez­pie­czeń­stwo, ja­kie mu za­gra­ża­ło. Trze­ba za­po­mnieć o wszyst­kim in­nym; na­le­ży odło­żyć spra­wy pań­stwa na bok i za­jąć się wła­sny­mi we­wnątrz kra­ju.

Ri­che­lieu orien­to­wał się do­sko­na­le w mi­sji, jaka przy­pa­dła wy­słań­co­wi do Ra­ty­zbo­ny. Wy­słań­cem mógł być je­dy­nie wy­traw­ny, do­świad­czo­ny ku­glarz, w prze­ciw­nym ra­zie prze­gra­na nie­unik­nio­na. Nie­miec­cy ksią­żę­ta, któ­rzy ma­rzy­li o zgnie­ce­niu Fran­cji, nie będą tacy sko­rzy do za­war­cia po­ko­ju. Nie bę­dzie nim rów­nież Lu­dwik XIII, któ­re­mu się śni­ła wła­dza Hen­ry­ka IV. Ri­che­lieu mógł za­jąć się spra­wa­mi na miej­scu, we Fran­cji – wy­słań­cem do Ra­ty­zbo­ny musi być dru­gi Ri­che­lieu.

– Dość tego – za­wo­łał kar­dy­nał. – Mój przy­ja­cie­lu, po­je­dziesz do Ra­ty­zbo­ny. Bu­lart de Leon, obec­ny am­ba­sa­dor w Szwaj­ca­rii bę­dzie po­słem, a ty jego po­moc­ni­kiem.

– We­dle ży­cze­nia Wa­szej Emi­nen­cji – od­po­wie­dział z ule­gło­ścią ka­pu­cyn.

Na myśl o in­try­dze, jaka mia­ła się prze­wi­nąć po­mię­dzy jego pal­ca­mi w Ra­ty­zbo­nie, oczy ka­pu­cy­na za­pło­nę­ły ogniem. Ten czło­wiek, któ­ry z ła­two­ścią prze­glą­dał lu­dzi na wskroś i czy­tał ich my­śli, nie mógł się spo­dzie­wać więk­szej oka­zji w ży­ciu. Za­kpić so­bie z nie­miec­kich ksią­żąt – oto roz­kosz­ne za­da­nie.

A trak­tat z Gu­sta­wem Adol­fem?

– Rów­nież w two­ich rę­kach – wy­rzekł Ri­che­lieu nie­cier­pli­wie. – Chodź! Cze­ka­ją cię ty­go­dnie, a może mie­sią­ce po­by­tu w Ra­ty­zbo­nie. Mu­sisz od­je­chać na­tych­miast, po­zy­skam dla cie­bie wszel­kie upraw­nie­nia i peł­no­moc­nic­twa. Na szczę­ście Bu­lart de Leon znaj­du­je się te­raz w Lyonie na kró­lew­skim dwo­rze. Mu­si­my po­słać po nie­go. Ale… ale…

Mi­ni­ster nie do­koń­czył zda­nia. Po­grą­żył się we wła­snych my­ślach i smu­kły­mi pal­ca­mi wy­pu­ki­wał tak­ty na po­rę­czy krze­sła. Czy­nił to za­wsze, kie­dy zna­lazł się w ob­li­czu groź­nej chwi­li. Nie wia­do­mo skąd, ale chwi­la ta mu­sia­ła na­dejść. I zo­stać tak sa­me­mu z ple­ja­dą ukry­tych wro­gów, czy­ha­ją­cych na każ­dą oka­zję, by go utrą­cić. Roz­stać się z czło­wie­kiem, któ­ry aresz­to­wał mar­szał­ka d'Or­na­no, po­krzy­żo­wał pla­ny księ­cia Or­le­ań­skie­go, wy­krył spi­sek Cha­la­isu i był jaw­nie oskar­żo­ny o za­mor­do­wa­nie Buc­kin­gha­ma. Jak moż­na się roz­stać z ta­kim czło­wie­kiem w tej chwi­li?

Kie­dy Ri­che­lieu zbu­dził się z za­du­my, de­cy­zja jego była już usta­lo­na.

– Mój przy­ja­cie­lu – raz jesz­cze w jego oku bły­snę­ło zło­wro­gie świa­teł­ko – wszyst­ko po­le­ga na Ra­ty­zbo­nie. Wszyst­ko spo­czy­wa w two­ich rę­kach. Otrzy­masz peł­ne pra­wo pod­pi­sy­wa­nia w imie­niu Fran­cji. A co się ty­czy spraw tu­taj… no! W każ­dym ra­zie jed­na rzecz jest za­ła­twio­na. Przejdź­my do in­nych. Jaka jest two­ja rada?

– Naj­prost­sza w świe­cie. – Żywe oczy bra­cisz­ka, peł­ne try­um­fu, na­raz zma­la­ły, sta­ły się my­ślą­ce, prze­ni­kli­we. Spo­koj­ny, zim­ny głos nie zdra­dzał żad­nych emo­cji. – Jed­na tyl­ko oso­ba może po­zba­wić mi­ni­stra teki.

– Oczy­wi­ście.

– i nie król może to uczy­nić. Je­śli bę­dzie taka ko­niecz­ność, Wa­sza Emi­nen­cja tyl­ko sam może po­dać się do dy­mi­sji.

– Zro­zu­mia­łe.

– Król musi ja­sno zda­wać so­bie spra­wę, że jego siła po­le­ga wy­łącz­nie na Wa­szej Emi­nen­cji. Poza tym na­le­ży za­wrzeć przy­ja­zne sto­sun­ki z kró­lo­wą mat­ką.

– Nie­moż­li­we. Ma­ria de Me­di­ci bę­dzie mnie nie­na­wi­dzić do koń­ca ży­cia.

– Na­le­ży wro­gów mi­ło­wać. Ona wie­le może, po­nie­waż dru­ga kró­lo­wa jest z nią zwią­za­na – kró­lo­wa Fran­cji. Au­striacz­ka i Włosz­ka złą­czy­ły się prze­ciw Wa­szej Emi­nen­cji.

Iskra bólu prze­szy­ła oczy Ri­che­lieu­go. Upo­ko­rzył kró­lo­wą Fran­cji, po­ni­żył Annę Au­striac­ką – lecz ko­chał ko­bie­tę.

– Ma­ria de Me­di­ci jest opar­ciem wszyst­kich mo­ich wro­gów – mó­wił po­wo­li. – Ona chcia­ła­by uj­rzeć Ga­sto­na Or­le­ań­skie­go na tro­nie. Jak dłu­go ci żyją…

– Ga­ston jest chci­wy głu­piec – wtrą­cił oj­ciec Jó­zef chci­wy na ła­pów­ki.

– Ale nie Ma­ria de Me­di­ci. Jej nie zdo­bę­dzie się ni­czym.

– Cze­go nie moż­na zdo­być, trze­ba zła­mać – za­wy­ro­ko­wał ka­pu­cyn. Kar­dy­nał spoj­rzał na nie­go uważ­nie, wy­cze­ku­ją­co. – Lu­dwik nie ko­cha swo­jej mat­ki, lecz się jej oba­wia. On nie ko­cha swej kró­lo­wej, lecz jej słu­cha. Wa­sze bez­pie­czeń­stwo wy­ma­ga dwóch rze­czy: po pierw­sze od­su­nąć kró­lo­wą mat­kę od kró­lo­wej Fran­cji, po dru­gie uwol­nić kró­la od wro­gich Wa­szej Emi­nen­cji po­plecz­ni­ków. Ma­rię de Me­di­ci moż­na ska­zać na ba­ni­cję, lecz Annę Au­striac­ką…

Ri­che­lieu pod­niósł gło­wę, wzrok jego był su­ro­wy.

– Na ja­kie pla­ny ty się wa­żysz? – za­py­tał ostrym, gniew­nym gło­sem – kto­kol­wiek mówi o kró­lo­wej Fran­cji…

– Mówi o ko­bie­cie, Mon­se­igneur – do­koń­czył za­kon­nik i do­dał – któ­ra was nie­na­wi­dzi.

Na chwi­lę za­pa­no­wa­ła gro­bo­wa ci­sza. Ri­che­lieu wal­czył ze sobą, ostat­nie wy­ra­zy za­kłu­ły go bo­le­śnie. Kar­dy­nał wie­dział,] że za tą po­ra­dą kry­je się coś zde­cy­do­wa­ne­go, de­fi­ni­tyw­ne­go.

– Ko­bie­ty, któ­ra nie­na­wi­dzi – po­wie­dział smut­nie – nie moż­na ła­two udo­bru­chać.

– Moż­na ją jed­nak po­zba­wić moż­li­wo­ści szko­dze­nia, te­raz lub póź­niej.

– Hę? – kar­dy­nał spoj­rzał od nie­chce­nia na bra­cisz­ka i jed­ną chwi­lę uto­pił w nim wzrok. Póź­niej dał znak swej zgo­dy.

Inny czło­wiek był­by się za­wa­hał, ale oj­ciec Jó­zef wy­peł­nił roz­kaz.

– Wa­sza Emi­nen­cjo, przy­pad­ko­wo zwró­co­no moją uwa­gę na kró­lew­ski klasz­tor be­ne­dyk­ty­nów w St. Sa­fo­rin – mó­wił spo­koj­nym gło­sem. – Prze­orem tego klasz­to­ru jest nie­ja­ki Don Law­ren­ce z ro­dzi­ny Ly­ne­sów, ide­al­ny czło­wiek, bar­dzo dys­kret­ny. Kie­dy de Bas­som­pier­re był am­ba­sa­do­rem w An­glii, Don Law­ren­ce to­wa­rzy­szył mu jako oso­bi­sty ka­pe­lan. To, je­śli Wa­sza Emi­nen­cja ra­czy so­bie przy­po­mnieć, mia­ło miej­sce przed zdo­by­ciem Ro­chel­le, kie­dy ksią­żę Buc­kin­gham jesz­cze żył.

Na dźwięk tego na­zwi­ska twarz Ri­che­lieu­go po­bla­dła. Przed nim zda­wał się wy­ra­stać duch Buc­kin­gha­ma. Ele­ganc­ki, dum­ny i nie­roz­waż­ny czło­wiek, któ­ry ska­zy­wał na za­tra­ce­nie wszyst­kich i wszyst­ko, cze­go się do­tknął. Mi­ni­ster zro­bił ruch, jak gdy­by eg­zor­cy­zmo­wał zja­wi­sko. Okrop­ny wzrok, ja­kim prze­szył ojca Jó­ze­fa, znie­wo­lił­by księ­cia do drże­nia przed nim, ale ksią­żę miał­by coś do stra­ce­nia, oj­ciec Jó­zef nie miał nic.

Bądź ostroż­ny, mój przy­ja­cie­lu – szep­nął kar­dy­nał – nie lu­bię słu­chać czczych do­my­słów.

– Mon­se­igneur – od­parł nie­wzru­szo­nym gło­sem ka­pu­cyn ja mam tyl­ko fak­ty do ofia­ro­wa­nia. Je­śli czło­wiek mówi praw­dę – resz­ta na­le­ży do Boga. Je­śli ży­czy­cie so­bie, bym mil­czał…
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: