Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Astrologiczny przewodnik po złamanych sercach - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
9 listopada 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Astrologiczny przewodnik po złamanych sercach - ebook

Alice Bassi, singielka (nie z wyboru), z trzydziestką na karku i pracą bez widoków na błyskotliwą karierę, odbiera wiadomość o ślubie swojego byłego chłopaka jako przysłowiowy gwóźdź do trumny. Jakby tego było mało, Davide, przystojniak, który zaczął pracę w jej firmie - małej stacji telewizyjnej -  ma przeprowadzić  redukcję personelu. Reasumując, nic nie idzie po myśli bohaterki. Przynajmniej do momentu, kiedy spotyka Tia, młodego aktora przekonanego, że klucz do sukcesu jest tylko jeden i jest nim astrologia. Ale nie ta publikowana na łamach kolorowych magazynów, tylko ta „prawdziwa” związana z umiejętnym czytaniem gwiazd, które skrzą się na nieboskłonie tylko po to, by wskazywać nam pomyślne dni dla sfery zawodowej i dla znalezienia drugiej połówki. Choć sceptyczna, Alice postanawia spróbować i zaczyna umawiać się z mężczyznami spod znaku zodiaku kompatybilnego z jej znakiem. Niestety, dopasowanie astrologiczne nie uchroni jej przed nieodpowiednimi znajomościami, okrutnymi rozczarowaniami i nieprzyjemnymi niespodziankami. Podobnie jak nie będzie miało wpływu na to, że Davide z każdym dniem będzie coraz bardziej pociągający. I tak, krok po kroku, Alice odkryje, że być może prawdziwa miłość, wcale nie jest zapisana w gwiazdach…

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-287-0352-0
Rozmiar pliku: 2,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Baran

Znacie ten typ mężczyzny, szorstkiego, mrukliwego kowboja, który nigdy o nic nie pyta, głównie dlatego, że nie jest w stanie skonstruować gramatycznie poprawnego zdania? Oto Baran: prostolinijna osobowość, zdolny zachwycić się wydarzeniem typu ujarzmienie ognia lub wynalezienie koła, ale genetycznie niezdolny do wychwycenia takich niuansów jak higiena osobista czy galanteria, który w najbardziej niewinnym zachowaniu dopatruje się seksualnego podtekstu.

Krótko mówiąc, Tarzan był niewątpliwie spod znaku Barana. I, o ile nie chcesz odnaleźć swojego mężczyzny na drzewie lub musieć zaspokajać jego potrzeb trzy razy dziennie, odpuść sobie.1 Porwani zrządzeniem losu na bezchmurnym niebie Wagi

Tak to się wszystko zaczęło. Kiedy mówimy o przełomowych chwilach naszego życia, ktoś mógłby pomyśleć, że zdarzają się one w najlepszym dla nas momencie, kiedy jesteśmy wydepilowane i pachnące. Ale u mnie nic nie dzieje się zgodnie z oczekiwaniami, więc najlepsza chwila mojego życia zastaje mnie w służbowej toalecie, z mokrymi włosami i tuszem spływającym po policzku.

– Waga? – powtarzam jego słowa.

– Taki znak zodiaku – wyjaśnia.

– Wiem, co to jest Waga – odpowiadam. Jestem lekko oszołomiona, bo trafił w dziesiątkę. Naprawdę jestem spod znaku Wagi.

Wstaje, nie odrywając ode mnie oczu. Chwytam jego ciepłą dłoń, którą wyciągnął w moją stronę. Ma mocny uścisk, kiedy pomaga mi odzyskać pozycję kobiety homo sapiens.

– Wybacz, ale ja tego nie kupuję. Astrologia jest dla frajerów. Nie żyjemy w średniowieczu.

Wzrusza ramionami i wyciąga w moją stronę prawą dłoń.

– Jestem Tio.

– Co to za dziwne imię? – pytam, ściskając ją. – Alice.

– Imię artystyczne, skrót od Tiziana. Jestem aktorem. Nie przejmuj się, większość ludzi nie wierzy w horoskopy, choć wszyscy je czytają.

Podchodzę do umywalki, przyznając w duchu, że ma rację. W końcu ja również niejednokrotnie je przeglądałam.

Obmywam twarz wodą i usiłuję nie przyglądać się sobie zbyt dokładnie w lustrze, bo wiem, że mogłabym iść bez charakteryzacji na plan filmu Daria Argenta.

– Wiesz, co najbardziej mnie wkurwia? – pytam, usiłując się do niego uśmiechnąć. – Zaglądam do swojego horoskopu, z którego wynika, że mam bardzo dobry okres zarówno w życiu uczuciowym, jak i zawodowym i że jestem w świetnej formie fizycznej, tymczasem czuję się jak wyżęta ścierka, właśnie rzucił mnie facet i prawdopodobnie wkrótce stracę pracę. W takich chwilach mam ochotę sięgnąć po telefon i zadzwonić do tego, kto to napisał, wylać na niego wiadro pomyj i uprzedzić, że pozwę go do sądu. Generalnie kiedy czytam, jak wspaniały jest horoskop dla mojego znaku, a moje życie w niczym go nie przypomina, czuję się wyrzucona na margines. Wydaje mi się, że wszystkim innym spod mojego znaku udało się wsiąść do szczęśliwego autobusu, którego drzwi zatrzasnęły się tuż przed moim nosem.

Tio patrzy na mnie lekko zdumiony.

– Cóż, skarbie, właśnie wsiadłaś do tego autobusu. Powiem więcej, załapałaś się do klasy biznes w eleganckim samolocie. – Puszcza do mnie oczko i bierze mnie pod rękę. – Mówi do państwa kapitan Tio. Uprzejmie proszę o zapięcie pasów. Startujemy za kilka sekund.

Zmierzamy w kierunku wyjścia.

– Wiesz, w czym ci się właśnie poszczęściło? Zapraszam cię na obiad. Dostałem rolę w Bolesnej miłości i chcę to oblać.

Uśmiecham się, bo choć moje życie nawiedziło tsunami, potrafię jeszcze ucieszyć się z sukcesu kogoś innego.

– Chętnie, przy okazji wyjaśnisz mi, co robiłeś w damskiej toalecie.

– To jest męska toaleta.

Kiedy otwieram drzwi łazienki, wpadam prosto na Carla, który na mój widok podskakuje.

O cholera…

– Alice! – Drapie się po głowie z niewyraźnym uśmiechem na twarzy. – Słuchaj… chciałem z tobą porozmawiać.

Oczywiście potrafię się cieszyć szczęściem innych, ale bez przesady. Ostatnią rzeczą, na jaką mam ochotę, jest oglądanie uradowanego Carla w obliczu nadchodzącego ojcostwa.

Rzucam pospiesznie okiem na Tia, błagając w myślach, by wyciągnął mnie z tych ruchomych piasków, w które, mam wrażenie, się zapadam. Moje modły zostają wysłuchane. Tio zachowuje się jak prawdziwa wróżka z bajki.

– Wybacz, ale właśnie idziemy na obiad, mamy kilka służbowych spraw do omówienia – mówi głosem tak profesjonalnym, że niemal sama w to wierzę, i nawet nie dziwi mnie, że na te słowa Carlo się oddala, podczas gdy my opuszczamy łazienkę. Niezły aktor z tego Tia.

– Nie wyglądasz na obżartucha – mówię. Chyba że przez trzy dni siedział zamknięty bez jedzenia, bo zapał, z jakim pochłonął wszystko to, co miał na tacy, plasuje go w czołówce rekordów Guinnessa. Sama wolno przeżuwam roz­gotowany makaron.

– Mam dobry metabolizm i, jak wiele Bliźniąt, merkuryczny charakter. Jestem nerwowy i wybuchowy.

– Znowu astrologia? No dobra, wyjaśnij mi, skąd wiedziałeś, że jestem Wagą.

Tio prostuje się na krześle i klepie po brzuchu, powstrzymując beknięcie.

– Układ nieba nie jest aktualnie korzystny dla Wagi. Saturn jest w opozycji przez cały miesiąc. Od kilku dni Słońce jest w znaku Barana. Natomiast w konstelacji Wagi skumulowały się trudne i stresujące sytuacje, zarówno jeśli chodzi o życie uczuciowe, wina Wenus w negatywnej kwadrze z Jowiszem, jak i o życie zawodowe, za co z kolei odpowiedzialny jest Pluton w opozycji i negatywny wpływ Urana.

Mrugam oszołomiona, bo z jednej strony nie mam zielonego pojęcia, o czym on mówi, a z drugiej dotarły do moich uszu poszczególne słowa, po których dochodzę do jednego wniosku: mam syndrom międzyplanetarnego pechowca.

– Czyli nic się nie da zrobić, to nie moja wina… Nie mam na to wpływu. Nie ucieknę przed tym.

Tio wybucha śmiechem i klepie mnie po dłoni jak stary przyjaciel.

– Bez przesady. To chwilowe, wkrótce układ planet się zmieni. Wierz mi lub nie, ale wiedząc, co nas czeka w astrologii, możemy uniknąć niektórych nieprzyjemności. Rozumiesz, jeśli wiesz, że będzie padać, co robisz? Zabierasz ze sobą parasol.

Prycham, a on zachowuje kamienną twarz.

– Nie chciałabym wyjść na taką, która cały czas narzeka, ale nie mogę powiedzieć, żeby miesiąc temu było u mnie lepiej.

Oczywiście w ciągu dwóch ostatnich lat przeżyłam kilka chwil szczęścia, ale czułam się tak, jakbym stanęła na szczycie gór: widok, owszem, jest fantastyczny, dopóki nie zacznie ci się kręcić w głowie.

– Wagi nie miały ostatnio łatwego życia. – Tio wzdycha. – Wina obecności Saturna w znaku, który był tam przez ponad dwa lata, więc co się dziwisz? To planeta wytrzymałości, dyscypliny i prób, które stawia nam życie. Ale dobra wiadomość jest taka, że teraz Saturn jest w znaku Skorpiona, a ponieważ jest on jedną z najwolniejszych planet, nie wróci na orbitę Wagi przez najbliższe trzydzieści lat.

– Mors tua vita mea…

– Alice.

Podnoszę wzrok i za plecami Tia napotykam spojrzenie Carla. Wygląda na zdenerwowanego. Bardzo mu tak dobrze.

– Czego chcesz? Nie widzisz, że rozmawiam?

– Alice, proszę, wiem, że…

– Skoro wiesz, to dlaczego zawracasz mi głowę? Nie widzisz, że jestem zajęta? Czy ja ci przeszkadzam, kiedy masz zebranie?

Tio przenosi wzrok z niego na mnie i przewraca oczami.

– Bardzo żałuję, że on nie jest Skorpionem – mówię przez zęby. Wykonuję w myślach przybliżone wyliczenia i wiem, że pech Saturna nie dotknie go przez najbliższe dwanaście lat. Zbyt długi okres oczekiwania, bym mogła na to liczyć. Muszę dowiedzieć się, czy jest jakaś inna planeta w pobliżu, która tymczasem mogłaby przynieść mu pecha. Nie bez satysfakcji patrzę na purpurowy odcień jego twarzy, kiedy odchodzi.

– Widzę wpływ negatywnego Marsa na Medium Coeli, środek nieba: sprawia, że ludzie zachowują się agresywnie i mało dyplomatycznie. – Do moich uszu dociera komentarz Tia.

Macham obojętnie dłonią.

– To tylko mój eks… Znaczy się sprzed lat. – Gdyby w rzeczywistości policzyć wszystkie moje nieudane związki, które przytrafiły mi się po naszym rozstaniu, powinnam mówić o nim mój eks-eks-eks-eks-eks… O ile nie zapomniałam o kimś po drodze. – Łączy nas nadal specyficzna relacja…

– Spod jakiego jest znaku?

– Wodnik.

Tio spogląda z roztargnieniem na zegarek. Uprzedził mnie, że po przerwie obiadowej musi iść do garderoby odebrać swój sceniczny kostium.

– Wodnik jest znakiem wolności i eksperymentowania. Trudno jest mu zapuścić korzenie. Kocha ryzyko i nieprzewidywalność.

Ha, tym samym złapał dwie sroki za ogon: niewątpliwie podjął ryzyko, a z pozytywnym wynikiem testu ciążowego siłą rzeczy będzie musiał zapuścić korzenie. Abstrahując od tego wszystkiego, trochę gryzą mnie wyrzuty sumienia, że tak go potraktowałam. Szukam Carla wzrokiem w okolicach baru, ale nigdzie go nie widzę, musiał już wyjść. Czy naprawdę mogę obwiniać Marsa, że tak na niego napadłam?

– Między Wodnikiem a Wagą panuje swego rodzaju harmonia – kontynuuje Tio. – Ale jeśli porozumienie dusz nie ma odzwierciedlenia w życiu erotycznym, Wodnik ma tendencję do chadzania własnymi ścieżkami. Dobra wiadomość jest taka, że oba znaki potrafią nawiązać ze sobą przyjaźń opartą na lojalności i szczerości.

Szczerze mówiąc, nie powiedział mi nic, czego bym już wcześniej nie wiedziała. Dopada mnie nagła melancholia. To nie wina żadnego z nas, ani moja, ani Carla, że nam nie wyszło. Wspólne życie pokazało nam, że nie jesteśmy dla siebie stworzeni. Kłóciliśmy się, choć darzyliśmy się nawzajem miłością. Mieliśmy te same pasje, te same cele, ale drogi, którymi chcieliśmy je osiągnąć, były zupełnie różne. Przykład: jestem bałaganiarą, natomiast on zawsze był maniakalnym pedantem, chciał wszystko ustawiać w porządku alfabetycznym, od płyt DVD po produkty spożywcze. I tak musiałaś pamiętać, że słodycze leżą obok sody oczyszczonej, a nie cukru i herbaty.

– Widzisz? Teraz sama wiesz, że z Wodnikami nie może ci się udać. Związki Wag ze znakami, które nie potrafią same o siebie zadbać albo są zbyt surowe wobec siebie, jak Koziorożce, Panny czy Byki, nie mają szans powodzenia. Dla ciebie idealny byłby Lew, samiec alfa, dominujący, ale potrafiący poświęcać uwagę swojej kobiecie. Albo awanturniczy Strzelec. Jeśli chodzi o Skorpiony, niech pomyślę…

– Nie! Nie chcę Skorpiona – mówię, wstając z miejsca. – Już to przerabiałam, niech teraz Saturn sam się nim cieszy. Co najwyżej możemy wrócić do tej rozmowy za dwa lata, kiedy pójdzie bruździć w życiu innych!

Odprowadzam Tia do garderoby, wymieniamy się numerami telefonów i obiecuje mi, że wkrótce się odezwie. Na pożegnanie całuje mnie w oba policzki i szepcze do ucha, że nasze spotkanie zawdzięczamy szczęśliwemu trygonowi z Wenus.

Przez chwilę mam ochotę dodać go do grupy „beznadziejnych dziwaków” (dość licznej w mojej komórce), ale postanawiam dać mu jeszcze szansę i zobaczyć, co z tego wyniknie.2 Zacznijmy od Barana

Choć do astrologii mam stosunek raczej sceptyczny, muszę przyznać, że teorie Tia mnie zafascynowały. W głębi duszy bardzo mi się one podobają. Na myśl, że istnieje przeznaczenie, jakiś odgórnie nakreślony schemat, czuję się bezpieczniej. Kilka lat temu, na przykład, przeżyłam fascynację feng shui. Nie taką pobieżną, typu różowa poduszka tu, zielona zasłona tam. Miałam postanowienie, by całkowicie przemeblować swoje mieszkanie.

To było tuż po ślubie Paoli, mojej najlepszej przyjaciółki.

W tamtych latach nie mieszkałam sama. Jestem osobą towarzyską, a Paola była trzecią i ostatnią z moich współlokatorek i, jak jej poprzedniczki Sara i Marta, zakochała się i po niespełna czterech miesiącach spakowała walizki.

Po jej wyjeździe zaczęłam myśleć, że moje mieszkanie działa jak katalizator jakichś nadprzyrodzonych sił, które odpowiadają za połączenie dwóch osób. Coś w rodzaju naturalnego biura matrymonialnego: zaczynasz ze mną mieszkać i masz pewność, że wkrótce los postawi na twojej drodze kogoś, z kimś zwiążesz się na dobre i na złe.

I choć kocham swoje przyjaciółki nad życie, uważam, że podobny los mógłby spotkać również mnie. Ponieważ pierwsza z nich, Sara, wyprowadziła się ode mnie do chłopaka, druga, Marta, wyszła za mąż, a Paola, trzecia, urodziła nawet dziecko, uznałam, że niezwykła moc mojego mieszkania ciągle rośnie.

Stąd zainteresowanie feng shui. Postanowiłam poprzestawiać meble, by skierować pozytywną energię na samą siebie. Nawet swoją sypialnię przeniosłam do pokoju, który zajmowały wcześniej moje współlokatorki.

Niestety, nic z tego nie wyszło. Jestem gorsza od Obeliksa: magiczny napój na mnie nie działa. Co więcej, udało mi się pokpić sprawę jeszcze bardziej: widząc mnie tak bardzo pochłoniętą nowym wyzwaniem, mężczyzna, z którym się wtedy spotykałam, przemyślał nasz związek i postanowił ode mnie odejść.

W ataku złości poprzesuwałam wszystkie meble na ich pierwotne miejsce, a kartki z podręcznika do feng shui zużyłam do mycia okien. W pewnym sensie sztuka ta wniosła trochę blasku do mojego życia.

Nie chciałabym być źle zrozumiana: naprawdę cieszę się szczęściem swoich przyjaciółek, zwłaszcza Paoli. Świadomość tego, że spotkała na swojej drodze takiego faceta jak Giacomo i że kochają się do szaleństwa, przynosi mi ulgę. Daje nadzieję, że jest na tym świecie szansa na prawdziwą miłość.

Cieszę się, że się zobaczymy, bo odkąd urodziła dziecko, okazji do spotkań jest coraz mniej. Ale Giacomo zaproponował, że dziś wieczorem zostanie z małym, żebyśmy mogły pójść razem na drinka i obgadać, co się u nas wydarzyło od czasu ostatniego spotkania. W ciągu piętnastu lat trwania naszej przyjaźni wraz z Paolą stałyśmy się mistrzyniami we wzajemnym analizowaniu naszych emocji. Gdyby istniała gdzieś katedra anatomopatologii emocjonalnej, obie dostałybyśmy doktorat honoris causa.

Pierwszego drinka poświęcamy w całości porodowi (temat, który dogłębnie już przewałkowałyśmy, ale z którego jesteśmy jeszcze w stanie wycisnąć kilka uwag), minkom Sandra (ilustrując je na bieżąco) i epokowej zmianie, jaka dokonuje się w kobiecie, która staje się matką, rozumianej jako otworzenie samej siebie na innego człowieka. Jednak rozważania filozoficzne nie wytrzymują konfrontacji z drugą kolejką alkoholu, kiedy to przechodzimy do bardziej prozaicznych tematów jak seks (ostatnio nieosiągalny dla żadnej z nas, choć z różnych powodów), mężczyźni (głównie moi, ale i na tym polu mamy do czynienia z pustynią Tatarów) i wreszcie znaki zodiaku (rozumiane jako wypadkowa tych trzech składników. Innymi słowy, zastosowanie astrologii w seksie, czyli poszukiwanie właściwego mężczyzny).

– Przeczytałam gdzieś, że Skorpiony są bardzo namiętne.

– Według tego, co mówi Tio, sęk nie tkwi w tym, jak bardzo skłonny do miłości jest dany znak, ale w jakim stopniu jest kompatybilny z twoim znakiem. Jak się nad tym zastanowić, ma rację. To tak jakby powiedzieć, że w człowieku najważniejsza jest jego osobowość – wyjaśniam, unosząc do połowy opróżnioną szklankę (należę do tych osób, których szklanka jest zawsze do połowy pusta). – Weź na przykład Carla, jest Wodnikiem. Między Wagą, czyli mną, a Wodnikiem istnieje swego rodzaju porozumienie, ale do czasu. Potem Wodnik mi się wymyka, a Carlo jest faktycznie niestały, roztargniony.

– W jakim sensie? Miałam wrażenie, że zawsze narzekałaś, iż jest zbyt dokładny.

– I jest. Ale jeśli chodzi o związki, jest niestały. Ile dziewczyn miał po mnie? Szybko mu się nudziły. Podobnie było ze mną. To nie jest facet, którego wybierasz na całe życie.

– Ale Christina jest w ciąży… Biorą ślub. – Paola odchrząkuje znacząco.

Jednym haustem opróżniam do dna szklankę, która z do połowy pustej robi się całkiem pusta.

– Wiem. Ale on i tak jest niestały – mówię zdecydowanie. Nie chcę myśleć, że tylko ze mną taki był. Że to mnie nie chciał poślubić, że byłam tą, której czegoś brakowało.

Paola nie zamierza wchodzić w dalszą dyskusję i wzrusza ramionami.

– Chyba trochę niekontrolowanie obszedł się także ze swoim nasieniem. Nie wygląda na faceta, który, ot tak, z dnia na dzień, postanawia, że chciałby zostać ojcem.

Obie wybuchamy śmiechem.

– A tak na poważnie, jak zamierzasz rozwiązać ten nowy problem w pracy?

Nowy problem w pracy ma imię i nazwisko: Davide Nardi.

Wzdycham i dłonią daję znak kelnerce. Potrzebuję kolejnego drinka, by zmierzyć się z tą kwestią.

– Nie wiem. Chyba postaram się nie rzucać w oczy. Kojarzysz filmy przyrodnicze, w których małe zwierzątka o przerażonych oczkach usiłują ukryć się przed napastnikiem i zlewają się z otoczeniem, przybierając kształt liścia lub kamienia? Pomyślałam, że spróbuję zlać się z podłogą lub biurkiem, w nadziei, że zapomni o moim istnieniu.

Paola pochyla się ku mnie i przytrzymuje moją dłoń, zanim zdążę chwycić nową szklaneczkę, tym razem pełną.

– Dlaczego nie wykorzystasz tej sytuacji? Od lat słucham, jak czujesz się niedoceniana. Od lat nie rzucasz się w oczy! Nie jesteś nieopierzonym kurczakiem, dojrzałaś do skoku na głęboką wodę.

Nie chcę jej wytykać, że z nieopierzonego kurczaka wyrasta gdacząca kura, która prędzej czy później kończy w garnku.

– Byłoby super, ale…

– Masz problem z wiarą we własne siły. – Paola patrzy na mnie wzrokiem psychoanalityka. – Skoro sama w siebie nie wierzysz, jak możesz liczyć na to, że uwierzy w ciebie ktoś inny? Weźmy na przykład twoje związki z mężczyznami: jakiego partnera szukasz, skoro jedyne, co masz do zaoferowania, to twoja potrzeba bycia kochaną? Nie potrzebujesz faceta, tylko oparcia.

Problem z Paolą jest taki, że zawsze trafia w sedno.

– Wracając do Nardiego, co twoim zdaniem powinnam zrobić?

– Nie możesz się ukrywać, to oczywiste. Zacznij wychodzić z propozycjami, pokaż mu, z kim ma do czynienia. Jesteś o niebo inteligentniejsza od większości ludzi, z którymi pracujesz.

Hm, kreatywna i inteligentna.

Niemal słyszę w tle motyw przewodni z Pracującej dziewczyny: Let the river run, let all the dreamers wake the nation… Czuję się jak Melanie Griffith, jestem gotowa stoczyć bój o swoje miejsce pracy i zapewnić sobie gabinet z oknami zamiast ścian. A po drodze chciałabym jeszcze znaleźć swojego Harrisona Forda. Kto mógłby nim być… Nardi?

O mój Boże.

– Zostawię cię na chwilę, muszę siusiu. – Wstaję i kieruję się do łazienki.

Skutkiem ubocznym trzech drinków jest pełny pęcherz i gonitwa sprzecznych myśli. Wsadzam ręce pod zimną wodę i mam wrażenie, że mój umysł także się chłodzi. Co za absurd pomyśleć choćby przez ułamek sekundy, że Nardi mógłby kandydować do roli księcia z bajki. Nie mam chyba syndromu sztokholmskiego?

Wracam do Paoli i przez chwilę mam wrażenie, że dwoi mi się w oczach. W końcu dociera do mnie, że przy naszym stoliku siedzi ktoś jeszcze.

– Cześć, jestem Luca.

Przeprowadzam błyskawiczny skan. Mężczyzna, rasa biała. Wiek: między trzydzieści pięć a czterdzieści lat. Włosy: jasnobrązowe. Oczy: piwne. Ramiona: niczego sobie… I co najważniejsze: lewa dłoń bez obrączki.

– Miło mi, Alice. – Rzucam okiem na Paolę, a moje spojrzenie mówi: jak to możliwe, że oddalam się tylko na chwilę i od razu podchodzi do ciebie jakiś facet?

– Luca jest moim kolegą z redakcji – wyjaśnia moja przyjaciółka.

– Kolegą bardzo zaskoczonym na widok świeżo upieczonej mamuśki spędzającej wieczór w barze.

– To ja sprowadzam ją na złą drogę – mówię z lekką ironią i sadowię się między nimi.

– Słusznie! – Teraz on przygląda mi się uważnie, po czym uśmiecha się z uznaniem. – Nie należy rezygnować z życia towarzyskiego. Nie idźcie w moje ślady. Robiłem wszystko dla swojej dziewczyny: romantyczne wycieczki, podróże, wieczory przy blasku świec…

Dziewczyna? Stop! Zajęty. Niebezpieczeństwo. Czerwone światło.

Wyraz mojej twarzy zmienia się natychmiast. Z uwodzicielki staję się wyrozumiałą Matką Chrzestną Kopciuszka.

– A w końcu… trach! Anna mnie zostawiła, bo brakowało jej przestrzeni.

– Ojej… – wzdychamy z Paolą chóralnie.

– Nie wiedziałam, bardzo mi przykro – mówi moja przyjaciółka, kątem oka rzucając na mnie niewinne spojrzenie.

– Teraz staram się nadrabiać zaległości i korzystać z życia.

Biedak! Ileż musiał wycierpieć, myśli Pielęgniarka Alice.

– Ale nie rozpaczam. Właśnie czekałem na kumpli i ruszamy w miasto. – Luca wstaje. – Alice, mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy. Wymyślę coś z Paolą.

Odprowadzamy go wzrokiem, aż dołącza do kilku kolegów stojących przy barze.

– Naprawdę przykro mi z jego powodu – mówi Paola. – Strasznie fajny chłopak. Do tego pracowity.

Przybieram obojętny wyraz twarzy i dopijam do końca swojego drinka.

– Wiesz, spod jakiego jest znaku?

Paola przymyka oczy i uśmiecha się nieznacznie.

– Chyba Baran.3 Waga w pieskie popołudnie

Kobieta za kierownicą to kobieta, która ma kontrolę nad własnym życiem. Choć nikt by tego nie przyznał, patrząc na wgniecenia w karoserii mojego samochodu. Tłumaczę wszystkim, którzy zarzucają mi, że jej nie wyklepałam, iż moje auto jest metaforą duszy: niektórych rys nie da się usunąć.

A ponieważ sama nie wypełniam zmarszczek, uważam, że jesteśmy sobie równi i siebie warci.

Pierwszy raz od czasu stłuczki w ubiegłym tygodniu ja i mój samochód ponownie jedziemy razem do pracy, a ja jestem w wyjątkowo dobrym nastroju.

Słońce świeci wysoko na niebie. Noc zabrała ze sobą wszystkie chmury, zostawiwszy nad Mediolanem zapowiedź wiosny, co sprawia, że mam ochotę śpiewać.

Do biura jest już niedaleko, ale chyba zdążę jeszcze posłuchać muzyki, zaczynam więc szukać w schowku radia. Czego tu nie ma: jakieś kartki, dowód rejestracyjny, zużyte bilety parkingowe… Gdzie, do diabła, jest ten panel? Pochylam się, macając ręką pod fotelem.

Samochód zjeżdża trochę na bok.

Z tyłu ktoś wciska klakson.

– Spokojnie, spokojnie! – Podnoszę dłoń na widok wyprzedzającego mnie motoru, który za chwilę hamuje na czerwonym świetle. – I po co ten pośpiech? Musisz zatrzymać się tak samo jak ja – mówię, zrównując się z motocyklistą.

Wreszcie znajduję panel radia, wsuwam je do kieszeni i od razu z głośników płyną dźwięki Dancing Queen ABBY. Dokładnie tego było mi trzeba, zważywszy na to, że ja też chcę się czuć jak królowa tańca. Zaczynam śpiewać, wystukując rytm na kierownicy i kołysząc się na fotelu.

Kiedy odwracam wzrok, widzę, że motocyklista się we mnie wpatruje. Nie widzę jego twarzy, bo ma kask z opuszczoną szybką, ale jest zwrócony w moją stronę.

Ponieważ otworzyłam okno, domyślam się, że słyszy moje wycie do muzyki ABBY. Ups…

Ale dziś nie dam się tak łatwo. Co powiedziała Paola? Wiara we własne siły. Muszę być pewna siebie i nie dać sobą pomiatać z byle powodu. Dlatego patrzę na niego nonszalancko, nie przestając śpiewać, a kiedy światło zmienia się na zielone, puszczam do niego oczko i wcis­kam gaz do dechy.

Zaczynam śmiać się jak wariatka. Kilka ostatnich kilometrów pokonujemy razem, ścigając się między jednym czerwonym światłem a drugim.

Na ostatnim skrzyżowaniu w mojej komórce rozlega się sygnał przychodzącej wiadomości na WhatsAppie. Parkuję samochód, motor mnie wyprzedza, więc macham mu ręką na pożegnanie i sięgam po smartfona, by sprawdzić, kto do mnie pisze.

Ignoruję nieodebrane telefony od Carla, oznaczając je emotikonem, który pokazuje język.

Tuż nad połączeniami od mojego byłego widnieje nowa wiadomość, na której widok się uśmiecham. Jest od Tia.

Dzień dobry, Wago! – Tak się zaczyna. – Dzisiejszy dzień odsłoni przed Tobą swoje dwa oblicza. Dzięki trygonowi Wenus w koniunkcji z Jowiszem będziesz energiczna i zdecydowana, ale Saturn i Merkury wystawią na próbę Twoją chęć działania i pokazania swoich mocnych stron, podsuwając nieoczekiwane rozwiązania, zdolni do poskromienia Twojego entuzjazmu lub stawiając przed Tobą wyzwania, które wymagać będą nie lada cierpliwości. Możliwość konfliktu z osobami, które mają pomysły odmienne od Twoich. Jeśli chodzi o sprawy sercowe, kwadratura Wenus w opozycji do Plutona zachęca do zachowania ostrożności, ale nie wyklucza silnego i gwałtownego uczucia. :)

Tu widnieje uśmiechnięta buźka, a po niej: Tio przyjdzie o pierwszej na charakteryzację. Lubi kanapki z tuńczykiem.

Zamykam samochód, a uśmiech nie schodzi mi z twarzy. Dopiero kiedy kieruję się do drzwi wejściowych, zauważam, że motor, który towarzyszył mi w drodze do pracy, parkuje pod budynkiem. Facet właśnie z niego zsiada.

Rozważam przez chwilę pomysł, by schować się w poblis­kim barze i poczekać, aż sobie pójdzie, ale postanawiam nie cofać się przed niczym. Zuchwałym krokiem zmierzam w stronę wejścia, gdy motocyklista zdejmuje kask.

Gdzie są te trąby powietrzne rodem z Czarnoksiężnika z krainy Oz, kiedy ich potrzebuję?

Davide Nardi zdejmuje rękawice i odwraca się do mnie z poważnym wyrazem twarzy.

– Niebezpiecznie jest szukać radia w czasie jazdy.

Może porozmawiamy o tym, jak bardzo jest wskazane robienie głupich min podczas śpiewania do faceta, który w każdej chwili może cię zwolnić?

– Ech, co za dzień… – wzdycham pod nosem.

Z lekko zmierzwionymi włosami i rozgrzaną od jazdy twarzą jeszcze bardziej przypomina mi Richarda Gere’a w jednej z gorących scen w Amerykańskim żigolaku. Mimo mojej osobistej kandydatury do Oscara za największe wygłupienie się czuję, jak krew intensywnie zaczyna pulsować mi w żyłach. Gorąco. Zimno. Zimno. Gorąco.

Przywołuję do porządku podstawowe funkcje swojego organizmu. Zdaję sobie sprawę, że nie mogę ufać własnym słowom, ale chód nadal mam pewny. Alice, odwróć się i wejdź wreszcie do tego przeklętego budynku!

– Za to głos masz bardzo ładny. – Docierają do mnie słowa Davide Nardiego.

Mrugam z niedowierzaniem i kiedy się do niego odwracam, posyła mi ciepły uśmiech.

Biorę głęboki wdech i podbijam kartę.

Nie mam zbyt dużo czasu, by rozwodzić się nad swoim wystąpieniem ani tym bardziej, by przeanalizować uczucia, jakie Nardi (Nardi – Łowca Głów, Nardi – Wróg Publiczny Numer Jeden) wywołał we mnie w tej swojej skórzanej kurtce i z łobuzerskim spojrzeniem niegrzecznego chłopca.

Jak tylko wchodzę do redakcji, mam wrażenie, że Enrico, szef produkcji i jednocześnie mój bezpośredni przełożony, bierze udział w castingu do roli w filmie o polowaniu na grizzly. I szykuje się do roli niedźwiedzia.

– Co to ma znaczyć, że studio nie jest gotowe? – Tu następuje monolog pełen złorzeczeń, które mogłyby posłużyć do scenariusza kolejnej części Egzorcysty. – Przecież mieliście rano odprawę? Gdzie, do jasnej cholery, jest Alice?

– Tutaj! – odzywam się piskliwym głosem.

Przed Enrikiem Grizzlym stoją operator i reżyser naszych programów, skurczeni do lilipucich rozmiarów.

Na mój widok oddychają z ulgą, ale ja nie mam złudzeń: nie jestem dla nich matką Teresą, ale świeżym mięsem. Teraz Enrico wyładuje złość na mnie, a oni będą mogli oddalić się do studia, by robić światową karierę i przygotować plan do zdjęć.

– Gdzie się, do diabła, podziewałaś? Nie obowiązują cię godziny pracy?

Nie ma sensu przypominać mu, że jest dziewiąta i że we wtorki o tej godzinie zaczynamy pracę.

– Co się dzieje? – pytam. Zuch dziewczyna, aktywna i z inicjatywą.

– Luciano mówi, że chłopcy nie są gotowi z planem. Nikt nie wiedział, że odprawa miała być dzisiaj wcześniej i że w tym tygodniu musimy nakręcić jeden odcinek więcej, bo w przyszłym Marlin jest w Rzymie.

Przymykam powieki. Ja odpowiadam za odprawy i wyznaczam ich godzinę na podstawie informacji, które dostaję. Nikt mi nie wspomniał o dodatkowym odcinku.

– Enrico, nie wysłałeś mi żadnego e-maila w tej sprawie.

Na te słowa mój szef robi się purpurowy na twarzy i przez chwilę obawiam się, że zaraz wyrosną mu kły jak u Draculi.

– Co chcesz przez to powiedzieć? Ja… Rozmawialiśmy o tym!

– Nie! Nic mi nie mówiłeś! Cholera! – Nie mam czasu na dyskusję. Dopadam do swojego biurka i zgarniam teczkę ze wszystkimi notatkami dotyczącymi produkcji Dzień dobry, Mediolanie, którą mamy nakręcić, i natychmiast kieruję się do studia nagraniowego.

Biegnę korytarzem odprowadzana pokrzykiwaniami Enrica zmieszanymi z jazgotem dobiegającym z reżyserki. Nad tym wszystkim góruje głos Marlin docierający z charakteryzatorni.

– Dwa odcinki do nakręcenia, a wy nie jesteście gotowi! Co za brak profesjonalizmu! – krzyczy między wprawnymi ruchami pędzelka wizażystki.

Nawet do niej nie zaglądam, by się przywitać, i idę prosto do studia, gdzie operator, stojąc na drabinie, montuje reflektory.

– Zalej ją światłem, to ją udobrucha! – krzyczę do niego. Marlin lubi być oświetlona jak Madonna z Lourdes, twierdzi, że to wygładza jej zmarszczki.

Następnie gnam do reżysera, Luciana. Wspólnie rzucamy okiem na grafik zdjęć, tymczasem w saloniku obok zbierają się pierwsi goście.

– Lu, spokojnie nakręcimy oba odcinki, bez spiny.

Luciano kiwa głową i patrzy mi prosto w oczy.

– Alice, że też musiało się to stać właśnie dzisiaj! – mówi z rezygnacją w głosie, spoglądając ponad moim ramieniem.

Odwracam się szybko i w głębi korytarza widzę Jego Wysokość Prezesa opartego o framugę charakteryzatorni, który przyjacielsko gawędzi sobie z Marlin. Za nim stoi Davide Nardi i wrzuca monety do maszyny z napojami.

– Wiem, Luciano, przepraszam… – mruczę pod nosem. – Naprawdę nic nie wiedziałam o dodatkowym odcinku do nagrania. Enrico o niczym mi nie wspomniał.

– Chłopcy są nerwowi z powodu tej historii z odmłodzeniem stacji i ewentualnymi cięciami. Na górze mówi się o nowych pomysłach. Nowych programach. Nowych ludziach. A my pierwszego dnia dajemy się złapać na nieprzygotowaniu! – mówi Luciano na odchodnym, kręcąc z rezygnacją głową.

Nowe pomysły! Na samą myśl, co miałoby to oznaczać, mam dreszcze.

– Można prosić kawę? – Dobiega do mnie jakiś głos z poczekalni, więc pospiesznie ruszam w tamtym kierunku.

– Oczywiście! – odkrzykuję. Z uśmiechem jak z reklamy pasty do zębów zwracam się do naszych gości: – Kawy, herbaty?

Davide Nardi odwraca się w moją stronę, a mnie od razu przypomina się scena z Pracującej dziewczyny, w której koleżanka głównej bohaterki pyta Harrisona Forda: „Czego pan sobie życzy, kawy, herbaty, mnie?”. Tę trzecią opcję wypowiadam bezgłośnie w myślach, kiedy spotykają się nasze spojrzenia.

Davide lustruje mnie przez chwilę wzrokiem, w końcu się odzywa.

– Dziękuję za kawę, ale chętnie przyjąłbym butelkę wody. Dystrybutor zjadł monety.

Akcja, reakcja, Alice. To nie jest trudne.

Tymczasem stoję jak skamieniała, a goście składają jeden przez drugiego swoje zamówienia.

– Oczywiście – odpowiadam po zbyt długim czasie i jak robot zmierzam do maszyny z napojami. Nie pierwszy raz to ustrojstwo się zablokowało, ale na szczęście opracowaliśmy niemal niezawodną metodę radzenia sobie z tym problemem.

– Sergio, potrzebuję wstrząsu – zaczepiam przechodzącego kolegę, który kiwa ze zrozumieniem głową.

– Mogę jakoś pomóc? – Podchodzi do nas Nardi.

– Chwyć za dystrybutor z drugiej strony – mówi do niego Sergio, zanim zdążę się odezwać.

Odchylają go odrobinę do tyłu, a ja wpatruję się w Nardiego, który przypomina mi X-Mana.

– Alice! – Sergio przywołuje mnie do rzeczywistości, bo teraz moja kolej, a ponieważ to ja poprosiłam o wstrząs, nie mogę się wycofać.

Biorę głęboki oddech. Pod czujnym okiem Łowcy Głów wypycham do przodu miednicę i uderzam biodrem w dystrybutor. Natychmiast wypadają z niego dwie butelki wody, które podaję Nardiemu.

– Proszę, pańska woda. – Czuję, jak czerwienię się z zażenowania, więc wymówiwszy się zamówieniami na kawę i herbatę, oddalam się szybkim krokiem.

– Dziękuję, Alice… za wstrząs… – Słyszę na odchodnym jego słowa.

O mój Boże.

– I jak? Nadal nie jesteście gotowi? – krzyczy Enrico, który tymczasem wszedł do reżyserki. – Alice, jeśli nie będziemy gotowi za pięć minut…

O co mu chodzi?

Na szczęście jestem jeszcze w stanie zmienić się w kobietę bioniczną i po trzech minutach ruszamy z nagraniem. Zazwyczaj atmosfera w reżyserce jest rozluźniona, dowcipkujemy między sobą i żartujemy z Marlin, ale w obecności Nardiego i Jego Wysokości Prezesa panuje cisza jak makiem zasiał. Nie jestem jedyna, która boi się o własny stołek.

Może z tego samego powodu również Enrico jest tak zdenerwowany.

– Dziś naszym gościem jest pan Paolo Claretti, który ma największą na świecie kolekcję płyt analogowych. Tak zwanych longplayów, pamiętacie je? Ich prędkość odtwarzania wynosiła trzydzieści trzy obroty na minutę… Dziś mamy płyty CD, które odtwarzają muzykę z prędkością czterdziestu pięciu obrotów…

– STOOOP!!! – Enrico wali w ścianę z taką siłą, że ta drga pod wpływem uderzenia.

Część zgromadzonych w studiu gości chichocze. Marlin rozgląda się niepewnie.

– Dlaczego przerwaliśmy? – pyta, przysunąwszy do ust przypięty do dekoltu mikrofon, powodując tym samym zakłócenia w odbiorze.

– Bo jesteś ignorantką! – wydziera się Enrico. – Dlatego przerwaliśmy, do jasnej cholery! Jesteśmy w niedoczasie, a Pani Cycatka nie wie, czym płyty CD różnią się od analogowych! Zaraz tam przyjdę i nie odpowiadam za siebie…

Dopadam do Enrica i ciągnąc go za ramię, wyprowadzam z reżyserki. Prawdą jest, że technicy przezwali Marlin Panią Cycatką po tym, jak w zeszłym roku zoperowała sobie piersi. Ale Enrico nigdy nie nadużywał tego przezwiska i z pewnością nie powinien tego robić w obecności Jego Wysokości Prezesa, którego specjalnymi względami cieszy się Marlin.

– Weźmiesz na wstrzymanie? – syczę.

– Wziąłbym, gdybyś ty nie zawaliła swoich obowiązków! Mamy opóźnienie!

Oddycham i liczę do trzech. Gdyby mnie uprzedził, nie doszłoby do tej sytuacji. Nie jestem przecież jasnowidzem!

Może lepiej policzę do pięciu.

– Zajmę się tym – mówię, nie podejmując dalszej dyskusji. – A ty trzymaj nerwy na wodzy.

Idę do studia i wyjaśniam Marlin, że musimy zacząć od ponownego przedstawienia pana Clarettiego, oraz tłumaczę jej, na czym polega różnica między LP a CD.

Mija kolejnych pięć minut potrzebnych do ponownego ustawienia kamer i przygotowania Marlin do wejścia na antenę.

Wychodzę ze studia, opieram się na chwilę o ciężkie metalowe drzwi, zamykam oczy i głęboko oddycham. Nie minęło nawet pół dnia.

Kiedy otwieram oczy, widzę dwie osoby, które się we mnie wpatrują: stojącego w drzwiach Davide Nardiego i Carla w głębi korytarza. Mój eks daje ręką znak, by zwrócić na siebie moją uwagę, ale ja kręcę głową i szybkim krokiem kieruję się do reżyserki, niemal zderzając się w wejściu z Nardim.

* * *

koniec darmowego fragmentu
zapraszamy do zakupu pełnej wersji
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: