Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Atlantyda odnaleziona. Rozwiązanie największej zagadki w dziejach świata - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
24 kwietnia 2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Atlantyda odnaleziona. Rozwiązanie największej zagadki w dziejach świata - ebook

 

Silne państwo rządzone przez dziesięciu królów, ziemia rodząca równie wiele diamentów, co warzyw, najwspanialsza ze starożytnych cywilizacji, pochłonięta przez wody potopu - tak brzmi opis mitycznej Atlantydy. Czy można dojść prawdy po trzydziestu wiekach od zniknięcia tej fantastycznej wyspy z powierzchni ziemi? Gavin Menzies, niestrudzony odkrywca, z ogromną pasją zgłębiający sekrety historii, jak wielu przed nim uległ fascynacji tajemnicą i wyruszył na poszukiwania.

Wykorzystuje archiwa, zabytki, badania naukowe, swoją wiedzę na temat budowy statków i starożytnej techniki nawigacji - wszystko po to, by rozwikłać zagadkę cywilizacji znanej tylko z opisu Platona, która w IX w. p.n.e. miała przypominać raj na ziemi, a potem nagle wskutek kataklizmu - na zawsze zniknąć pod wodą. Menzies krok po kroku odkrywa zdumiewającą prawdę, która wiąże się z niezwykle śmiałą tezą...

 

Ten uczony detektyw w jednej osobie wzbogaca naszą wiedzę o przeszłości.

„New York Daily News"

 

Menzies zasługuje na nagrody Nobla i Pulitzera. Towarzysząc mu w odkrywaniu zagadek historii, odczuwamy dreszcz przygody.

„San Bernardino Sun"

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-280-1700-9
Rozmiar pliku: 2,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PO­DZIĘKO­WA­NIA

Książka o Atlan­ty­dzie, po­dob­nie jak 1421 i 1434, sta­no­wi owoc zbio­ro­we­go wysiłku. Do pra­cy nad nią zachęcały mnie set­ki osób – głównie mam tu na myśli przy­ja­ciół od­wie­dzających moje stro­ny in­ter­ne­to­we – które prze­ko­ny­wały mnie, że podróże między­kon­ty­nen­tal­ne po­dej­mo­wa­no wie­lo­krot­nie już tysiące lat przed eks­pe­dycją Ko­lum­ba, a więc także na długo przed wy­pra­wa­mi ad­mi­rała Zhen­ga. Chciałbym w tym miej­scu po­dziękować wszyst­kim, którzy pro­wa­dzi­li ze mną ko­re­spon­dencję e-ma­ilową.

W swo­ich pra­cach odwołuję się nie­ustan­nie do własnych doświad­czeń związa­nych z pracą na­wi­ga­to­ra, a po­tem ka­pi­ta­na łodzi pod­wod­nej. Mam tym sa­mym ogrom­ny dług wdzięczności wo­bec Roy­al Navy, która w ciągu tre­nin­gu trwającego po­nad de­kadę przy­go­to­wała mnie do pełnie­nia tych obo­wiązków. W szczególności chciałbym wy­ra­zić swoją wdzięczność ad­mi­rałowi sir Joh­no­wi Wo­odwar­do­wi (otrzy­mał on Or­der Im­pe­rium Bry­tyj­skie­go oraz Or­der Łaźni), który szko­lił mnie na ka­pi­ta­na łodzi pod­wod­nej i na­uczył mnie myśle­nia la­te­ral­ne­go – to zna­czy roz­wiązy­wa­nia pro­blemów na pod­sta­wie ana­li­zy faktów, a nie odwoływa­nia się do założeń.

Mógłbym wy­mie­nić wie­lu au­torów, znacz­nie bar­dziej zasłużonych niż ja, których pu­bli­ka­cje sta­no­wiły dla mnie źródło in­spi­ra­cji pod­czas pi­sa­nia Atlan­ty­dy. Eme­ry­to­wa­ny pro­fe­sor John L. So­ren­son wraz z Mar­ti­nem Ra­ishem w książce pod tytułem Pre-Co­lum­bian Con­tact with the Ame­ri­cas Across the Oce­ans: An An­no­ta­ted Bi­blio­gra­phy omówili po­nad pięć tysięcy książek i ar­ty­kułów poświęco­nych podróżom trans­oce­anicz­nym w ciągu mi­nio­nych ośmiu tysięcy lat. Po­dob­ny opis wy­praw między­kon­ty­nen­tal­nych na prze­strze­ni tysiącle­ci za­warł w se­rii książek i ar­ty­kułów pro­fe­sor Carl L. Jo­han­nes­sen. W po­szu­ki­wa­niu świa­dectw po­twier­dzających moją hi­po­tezę wie­lo­krot­nie odwołuję się do wspólnej pra­cy So­ren­so­na i Jo­han­nes­sena pod tytułem World Tra­de and Bio­lo­gi­cal Exchan­ges Be­fo­re 1492. W nie­daw­no opu­bli­ko­wa­nym ar­ty­ku­le A Com­plex of Ri­tu­al and Ide­olo­gy Sha­red by Me­so­ame­ri­ca and The An­cient Near East pro­fe­sor So­ren­son ana­li­zu­je eks­pe­dy­cje mor­skie, do których doszło tysiące lat przed wy­prawą Ko­lum­ba.

W ciągu pięciu lat pra­cy nad Atlan­tydą za­wsze mogłem li­czyć na po­moc pro­fe­so­ra Joh­na Co­gh­la­na, który zde­cy­do­wał się wes­przeć mnie – człowie­ka spo­za kręgów aka­de­mic­kich, kogoś, kto (jak pisał Tho­re­au w Wal­den) „słyszy dźwięki wy­bi­ja­ne przez in­ne­go do­bo­sza” – swo­im au­to­ry­te­tem, i spo­tkał się z tego po­wo­du z nie­zwy­kle ostrą kry­tyką. Je­stem mu do­zgon­nie wdzięczny za jego nie­za­chwianą po­stawę.

Mógłbym wy­mie­nić także wie­lu in­nych hi­sto­ryków o poglądach od­mien­nych od obie­go­wych opi­nii. Moje po­dzięko­wa­nia kie­ruję przede wszyst­kim do pro­fe­sorów: Octa­ve’a Du Tem­ple’a i Roya Drie­ra, eme­ry­to­wa­ne­go pro­fe­sora Ja­me­sa Sche­rza, Ja­me­sa L. Gu­th­rie­go oraz Da­vi­da Hof­f­ma­na za pra­ce poświęcone ko­pal­niom mie­dzi ist­niejącym w cza­sach sta­rożyt­nych nad Je­zio­rem Górnym oraz bra­kującym mi­lio­nom ton mie­dzi, którą tam wy­do­by­wa­no i która naj­wy­raźniej w jakiś nie­wytłuma­czal­ny sposób rozpłynęła się w po­wie­trzu.

W swo­jej książce opo­wia­dam o kre­teńskiej flo­cie prze­mie­rzającej oce­any do chwi­li strasz­li­wej erup­cji wul­ka­nu na The­rze (w 1450 roku p.n.e.), która znisz­czyła całą cy­wi­li­zację mi­nojską. Pro­fe­sor Spy­ri­don Ma­ri­na­tos zwrócił uwagę na ten fakt już w 1964 roku, gdy podjął pra­ce wy­ko­pa­li­sko­we w Akro­ti­ri na The­rze (San­to­ry­nie) będącej ważną bazą morską Mi­noj­czyków w II tysiącle­ciu p.n.e. Za sprawą swo­jej wie­dzy i odro­bi­ny szczęścia zdołał od­kryć ru­iny domu ad­mi­rała (z do­brze za­cho­wa­ny­mi ścia­na­mi), za­sy­pa­ne­go w wy­ni­ku wy­bu­chu wul­ka­nu w 1450 roku p.n.e. Dzięki temu zna­le­zi­sku świat mógł po raz pierw­szy prze­ko­nać się, jak wyglądały wspa­niałe mi­nojskie okręty żeglujące wówczas po mo­rzach.

Pra­ce wy­ko­pa­li­sko­we pro­fe­so­ra Ma­ri­na­to­sa przy­po­mi­nały do­ko­na­nia sir Ar­thu­ra Evan­sa na Kre­cie (po­zo­stającego tam do dziś po­sta­cią le­gen­darną). Evans, nie­mal w po­je­dynkę, w trak­cie dzie­sięcio­le­ci wy­ko­pa­lisk zna­lazł nie­zwykłą cy­wi­li­zację, która roz­kwitła na wy­spie około 3000 roku p.n.e. W swo­jej książce wie­lo­krot­nie odwołuję się do jego prac, nie tyl­ko w kon­tekście dzie­dzic­twa kul­tu­ry grec­kiej okre­su kla­sycz­ne­go, lecz także tego, co Gre­cja i cała Eu­ro­pa za­wdzięczają cy­wi­li­zacji mi­noj­skiej. Współcześnie dzieło Evan­sa kon­ty­nu­ują pro­fe­sor Sty­lia­nos Ale­xiou (jego pu­bli­ka­cja stała się dla mnie źródłem in­spi­ra­cji do pro­wa­dze­nia badań) oraz dok­tor Mi­nas Tsi­krit­sis (jego pra­ce oma­wiam w końco­wej części Atlan­ty­dy).

Wie­lu hi­sto­ryków poświęciło swo­je życie ba­da­niom nad fe­no­me­nem między­kon­ty­nen­tal­nych podróży przez oce­any w III i II tysiącle­ciu p.n.e. Chciałbym w szczególności po­dziękować dok­to­ro­wi Gun­na­ro­wi Thomp­so­no­wi za jego opis wy­mia­ny han­dlo­wej (zwłasz­cza do­tyczącej ku­ku­ry­dzy) między Ame­ryką,

Egip­tem a In­dia­mi. Moje po­dzięko­wa­nia niech przyjmą także Char­lot­te Rees i Liu Gang, au­to­rzy prac poświęco­nych wy­mia­nie han­dlo­wej między Ame­ryką a Chi­na­mi w II i I tysiącle­ciu p.n.e.; Da­vid Hof­f­man, który pro­wa­dził ba­da­nia do­tyczące pre­hi­sto­rycz­nych podróży w po­szu­ki­wa­niu mie­dzi między Eu­ropą a Ame­ryką, zwłasz­cza między re­jo­nem Wiel­kich Je­zior i Atlan­ty­kiem; Tim Se­ve­rin, który po­ka­zał nam, że ta­kie wy­pra­wy były możliwe; J. Le­sley Fit­ton, znaw­ca pro­ble­ma­ty­ki han­dlu między re­jo­nem Atlan­ty­ku, Eu­ropą i wschod­nim ba­se­nem Mo­rza Śródziem­ne­go; eme­ry­to­wa­ny pro­fe­sor Ber­nard Knapp, au­tor prac o wy­mia­nie han­dlo­wej między Kretą, Afryką i kra­ja­mi Le­wan­tu; dok­tor Joan Aruz, au­torka zna­ko­mi­tej wy­sta­wy „Bey­ond Ba­by­lon“ w The Me­tro­po­li­tan Mu­seum of Art w No­wym Jor­ku (wie­lo­krot­nie odwoływałem się do wspa­niałej książki, która w związku z tą wy­stawą uka­zała się pod jej re­dakcją); pro­fe­sor Man­fred Bie­tak, au­tor prac poświęco­nych flo­cie mi­noj­skiej w Del­cie Nilu; pro­fe­sor Rao, od­kryw­ca in­dyj­skie­go por­tu z epo­ki brązu w Lo­tha­lu; pro­fe­sor Edward Ke­all z Roy­al On­ta­rio Mu­seum – zespół pod jego kie­row­nic­twem od­ko­pał pre­hi­sto­rycz­ne mia­sto w Je­me­nie; Hans Pe­ter Du­err, au­tor ar­ty­kułów o wy­mia­nie han­dlo­wej Mi­noj­czyków z re­jo­nem Mo­rza Bałtyc­kie­go w II tysiącle­ciu p.n.e.; pro­fe­sor Be­atriz Co­men­da­dor Rey, która kie­ro­wała ba­da­niami ze­społu ar­che­ologów po­szu­kującego świa­dectw mi­noj­skich wy­praw mor­skich przy­by­wających do brzegów Hisz­pa­nii; Tony Ham­mond, eks­pert w dzie­dzi­nie ówcze­sne­go górnic­twa i han­dlu na te­re­nie Bry­ta­nii; oraz Phi­lip Cop­pens, au­tor prac poświęco­nych wy­do­by­ciu mie­dzi w re­jo­nie Wiel­kich Je­zior w II tysiącle­ciu p.n.e.

Cen­tral­ne miej­sce w mo­jej opo­wieści zaj­mu­je kre­teńska sztu­ka bu­do­wy okrętów, bez której nie­możliwe byłyby wy­pra­wy między­kon­ty­nen­tal­ne i nie po­wstałaby cy­wi­li­zacj a Atlan­ty­dy. Je­stem prze­to dłużni­kiem Meh­me­ta Ca­ki­ra, od­kryw­cy wra­ku z Ulu­bu­run (około 1310 roku p.n.e.), oraz pro­fe­so­ra Ce­ma­la Pu­la­ka, który zor­ga­ni­zo­wał spe­cja­li­styczną akcję – trwającą je­de­naście lat – wy­do­by­wa­nia szczątków wra­ku z dna mo­rza. Za sprawą jego wysiłków licz­ne za­byt­ki z epo­ki brązu zna­lazły schro­nie­nie w sa­lach wy­sta­wo­wych zam­ku w Bo­drum. Pro­fe­sor An­dre­as Haupt­mann i jego współpra­cow­ni­cy pod­da­li ana­li­zie che­micz­ny skład sztab mie­dzi od­kry­tych we wra­ku z Ulu­bu­run. Wie­lu in­nych eks­pertów badało przed­mio­ty oraz oka­zy sta­rożyt­nej flo­ry i fau­ny z okrętu, dzięki cze­mu od­two­rzo­no jego przy­pusz­czalną trasę rej­su – do­ty­czy to zwłasz­cza bursz­ty­nu znad Bałtyku, kości słonio­wej z Afry­ki, musz­li z wód Oce­anu In­dyj­skie­go oraz pa­ciorków z In­dii. Bar­dziej szczegółowe po­dzięko­wa­nia za­mieściłem na swo­jej stro­nie in­ter­ne­to­wej.

W mo­jej pra­cy mogłem jed­nak li­czyć nie tyl­ko na re­wo­lu­cyj­ne zna­le­zi­ska wyżej wy­mie­nio­nych osób, lecz także na po­moc ze­społu, bez którego ta książka nig­dy by nie po­wstała. Po­dob­nie jak w przeszłości, ko­or­dy­nacją tych prac zaj­mo­wał się Ian Hud­son, z właści­wym so­bie ta­len­tem i po­czu­ciem hu­mo­ru łącząc pro­jek­ty gra­ficz­ne z tek­stem prze­pi­sa­nym przez panią Moy. Pani Moy z QED Se­cre­ta­rial Se­rvi­ces prze­pi­sała dwa­dzieścia dzie­więć wer­sji tek­stu, szyb­ko i dokład­nie.

Spe­cjal­ne po­dzięko­wa­nia chciałbym skie­ro­wać do Ce­dri­ca Bel­la – przez wie­le lat wspie­rał on moje ba­da­nia na roz­ma­ite spo­so­by. Ce­dric, z wy­kształce­nia me­cha­nik okrętowy, la­ta­mi pra­co­wał jako inżynier na wie­lu różnych sta­no­wi­skach. W trak­cie swo­jej ka­rie­ry za­wo­do­wej był także rze­czo­znawcą bu­dow­la­nym, inżynie­rem w od­lew­ni, głównym inżynie­rem w fa­bry­ce, a następnie me­nedżerem do spraw pro­duk­cji w naj­większym eu­ro­pej­skim zakładzie wy­twa­rzającym sma­ry. Po przejściu na eme­ry­turę przez piętnaście lat zaj­mo­wał się ba­da­niem dziejów rzym­skiej oku­pa­cji Bry­ta­nii i od­krył wie­le po­do­bieństw między inżynie­ryjną wiedzą Rzy­mian i Chińczyków. Trud­no byłoby prze­ce­nić wkład, jaki wniósł w po­wsta­nie Atlan­ty­dy. W roku 2003, na krótko przed wi­zytą na No­wej Ze­lan­dii, Ce­dric prze­czy­tał 1421, co za­owo­co­wało za­ini­cjo­wa­niem licz­nych badań. Wy­ka­zał w nich, że Chińczy­cy przez dwa tysiące lat wy­do­by­wa­li tam rudę żela­za i zaj­mo­wa­li się hut­nic­twem. Wśród od­na­le­zio­nych przez nie­go świa­dectw znaj­do­wały się do­wo­dy na ist­nie­nie portów, wraków, osad i od­lew­ni. Jego od­kry­cia spo­wo­do­wały gwałtow­ne re­ak­cje ze stro­ny no­wo­ze­landz­kich „hi­sto­ryków”. W związku z tym zor­ga­ni­zo­wałem zespół nie­za­leżnych ba­da­czy, którzy mie­li zwe­ry­fi­ko­wać wy­ni­ki uzy­ska­ne przez Ce­dri­ca, wy­ko­rzy­stując w tym celu ta­kie me­to­dy jak GPR, so­no­gra­fia oraz da­to­wa­nie me­todą ra­diowęglową od­kry­tych przez nie­go obiektów z me­ta­lu, ce­men­tu i drew­na. O re­zul­ta­tach tych ana­liz można prze­czy­tać na mo­jej stro­nie in­ter­ne­to­wej. Do­wodzą one, że ba­da­nia Ce­dri­ca były bar­dzo pre­cy­zyj­ne.

Jako na­czel­ny inżynier w zakładach Del­ta Me­tals w Bir­ming­ham Ce­dric był od­po­wie­dzial­ny za dużą od­lew­nię me­ta­li nieżela­znych oraz zakład przeróbki rud me­ta­li. W tym okre­sie Del­ta Me­tals pro­du­ko­wała 65 pro­cent wszyst­kich me­ta­li nieżela­znych w Wiel­kiej Bry­ta­nii. Ile­kroć w mo­ich ba­da­niach po­ja­wił się jakiś pro­blem (a zda­rzało się to często), Ce­dric umiał na­tych­miast podać go­to­we roz­wiąza­nie, a jeśli nie, to odsyłał mnie do eks­per­ta, który udzie­lał właści­wej od­po­wie­dzi. Nie­ustan­nie pod­su­wał mi także ko­lej­ne lek­tu­ry, zwłasz­cza na te­mat górnic­twa i me­ta­lur­gii w epo­ce brązu. Gdy­by nie jego wie­dza i wspar­cie, nig­dy nie zdołałbym ukończyć tej książki.

Nie­oce­nio­nym źródłem in­spi­ra­cji po­zo­sta­je dla mnie Lu­igi Bo­no­mi, mój agent li­te­rac­ki – pra­co­wał dla mnie w ciągu mi­nio­nej de­ka­dy (z po­wo­dze­niem zajął się lo­sa­mi wy­daw­ni­czy­mi mo­ich książek 1421 oraz 1434). Pod wpływem jego ar­gu­mentów zre­zy­gno­wałem z pra­cy nad pu­bli­kacją o chińskich wy­pra­wach do Ame­ry­ki w II tysiącle­ciu p.n.e. na rzecz książki o Atlan­ty­dzie. Za­wsze w pełni ufałem jego nie­za­wod­nym opi­niom i uważam, że początkujący au­to­rzy po­win­ni do­bi­jać się do jego drzwi!

Lu­igi sprze­dał świa­to­we pra­wa do tej książki wy­daw­nic­twu Orion, wchodzącemu w skład Ha­chet­te Book Gro­up, naj­większe­go kon­cer­nu wy­daw­ni­cze­go na świe­cie. Wy­daw­nic­two en­tu­zja­stycz­nie wspie­rało mój pro­jekt i udzie­liło mi ogrom­nej po­mo­cy. Chciałbym po­dziękować zwłasz­cza mo­je­mu wy­daw­cy Row­lan­do­wi Whi­te’owi, jego asy­stent­ce Ni­co­li Cros­sley oraz Su­san Howe, spe­cja­li­st­ce od praw za­gra­nicz­nych, i jej ze­społowi, jak również He­len Ewing i Geo­r­gie Wid­dring­ton.

Nie mogę także po­minąć klu­czo­wej roli, jaką w po­wsta­wa­niu Atlan­ty­dy ode­grała Gay­nor Aal­to­nen – za­mie­niła moją drętwą prozę w tekst na­dający się do czy­ta­nia, jed­no­cześnie uzu­pełniając go o nowe in­for­ma­cje, ja­kie nie­ustan­nie napływają do mnie, odkąd książka zna­lazła się pod opieką wy­daw­nic­twa. Gdy­by nie Gay­nor, Atlan­ty­da nig­dy by nie po­wstała w swym obec­nym kształcie. Je­stem jej ogrom­nie wdzięczny.

I wresz­cie Mar­cel­la. Za­wdzięczam jej wszyst­ko. Nie­zmier­nie się cieszę, że za­pis jej imie­nia w mi­noj­skim piśmie li­ne­ar­nym A za­czy­na się od zna­ku przed­sta­wiającego pysz­czek kota!

Ga­vin Men­zies

Lon­dyn

Dzień św. Wa­len­te­go 2011

Mi­noj­ska Kre­ta i San­to­ryn

Ro­dza­je wiatrów w re­jo­nie Mo­rza Śródziem­ne­go

Mi­noj­skie im­pe­rium han­dlo­we w re­jo­nie Mo­rza Śródziem­ne­go

Tur­cja i Bli­ski Wschód

Egipt

Hisz­pa­nia i Por­tu­ga­lia

Wy­spy Bry­tyj­skie

Ka­mien­ne kręgi z czasów mi­noj­skich w różnych częściach świa­ta

Wiel­kie Je­zio­ra w Ame­ry­ce Północ­nej

Roz­miesz­cze­nie ha­plo­gru­py X21 PRZY­GO­DA NA KRE­CIE

Z ho­te­lo­we­go bal­ko­nu spoglądałem na północ. W dole u mo­ich stóp jaśniały światła mia­sta. Da­lej, aż po ho­ry­zont, roz­poście­rało się Mo­rze Egej­skie spo­wi­te w mrok nocy. Gdzieś tam na otwar­tym mo­rzu leżała sta­rożytna wy­spa The­ra, znisz­czo­na nie­gdyś przez wy­buch wul­ka­nu. W końcu odwróciłem się i po­szedłem do po­ko­ju. Wte­dy nie wie­działem jesz­cze, że pod po­wierzch­nią tej wy­spy od tysięcy lat kryła się ta­jem­ni­ca, która miała zre­wo­lu­cjo­ni­zo­wać mój sposób pa­trze­nia na dzie­je ludz­kości. Wszyst­kie moje kon­cep­cje do­tyczące hi­sto­rii i od­kryć geo­gra­ficz­nych miały wkrótce wywrócić się do góry no­ga­mi.

Tego roku ra­zem z moją żoną Mar­cellą nie­cier­pli­wie cze­ka­liśmy na święta Bożego Na­ro­dze­nia. Za­mie­rza­liśmy spędzić je z dala od zgiełku mia­sta. Po wytężonej pra­cy nad nową książką byłem śmier­tel­nie zmęczo­ny, uzna­liśmy więc, że do­brze nam zro­bią krótkie wa­kacj e na egej­skiej wy­spie. Po­sta­no­wi­liśmy po­je­chać przez Ate­ny, jed­no z mo­ich ulu­bio­nych miejsc na zie­mi. Żad­nych te­le­fonów ani e-ma­ili. To miały być święta Bożego Na­ro­dze­nia przy świe­tle świec, w byłym bi­zan­tyj­skim klasz­to­rze. A w każdym ra­zie tak to so­bie wy­obrażaliśmy. Jed­nak na­sze ma­rze­nie o długich spa­ce­rach wśród sta­rożyt­nych ruin, a następnie kil­ku dniach życia w spar­tańskiej pro­sto­cie, w górach Kre­ty, szyb­ko się roz­wiało, gdy po przy­jeździe do Aten tra­fi­liśmy na za­miesz­ki roz­gry­wające się tuż pod na­szym ho­te­lem. Z okien wi­dzie­liśmy tłumy pro­te­stujących Greków, wy­krzy­kujących różne hasła, wy­ma­chujących trans­pa­ren­ta­mi i prze­wra­cających sa­mo­cho­dy. Groźnie wyglądający po­li­cjan­ci – wy­po­sażeni w broń, tar­cze i hełmy – blo­ko­wa­li prze­marsz pro­te­stujących.

W tej sy­tu­acji po­le­cie­liśmy od razu na Kretę i zna­leźliśmy inne lo­kum na święta, także dość idyl­licz­ne – wy­god­ny ho­tel w daw­nym we­nec­kim mieście Re­tim­no, na północy wy­spy. Przez pierw­sze dwa dni padało nie­miłosier­nie. Po czym w Wi­gi­lię deszcz ustał i przez chmu­ry prze­biło się kil­ka pro­mie­ni słonecz­nych. Spo­koj­ny po­ra­nek zachęcał do wy­ciecz­ki do podnóża gór okry­tych śnie­giem, wi­docz­nych z na­sze­go bal­ko­nu. Jak się oka­zało, od­kry­liśmy tego dnia coś, co de­fi­ni­tyw­nie prze­kreśliło na­sze ma­rze­nia o spo­koj­nym urlo­pie i spra­wiło, że z całą de­ter­mi­nacją za­an­gażowałem się w nowe ba­da­nia, które za­wiodły mnie w kil­ka dość od­ległych miejsc na kuli ziem­skiej.

Wy­bra­liśmy się na wy­cieczkę sa­mo­cho­dową. Wąskie dro­gi za­mie­niały się nie­kie­dy w rwące stru­mie­nie, niosące wodę z dwu­dnio­wych opadów. Jadąc dość ospa­le przez ko­lej­ne ślicz­ne (ale za­to­pio­ne w błocie) wio­ski, po­dzi­wia­liśmy kiście wi­no­gron wiszące wciąż na krze­wach, po­bo­cza dróg porośnięte żółtą ko­ni­czyną, fi­gow­ce o ciem­no­zie­lo­nych – mimo że był ko­niec grud­nia – liściach. Kre­ta jest wyspą nie­zwy­kle żyzną. Przy wyjeździe z jed­nej z nie­wiel­kich wio­sek do­strze­gliśmy dwóch mężczyzn ciągnących przez drogę świnię. Za­mie­rza­li przy­wiązać ją między dwie­ma dra­bi­na­mi i zarżnąć. Po długiej wędrówce krętymi dro­ga­mi, często blo­ko­wa­ny­mi przez sta­da czar­nych i białych kóz – z dzwo­necz­ka­mi brzęczącymi, by odpędzić węże – do­tar­liśmy do celu na­szej podróży, wy­bra­ne­go ran­kiem na chy­bił tra­fił – sta­rożyt­ne­go pałacu w Faj­stos.

Według mi­to­lo­gii Faj­stos zo­stało założone przez jed­ne­go z synów le­gen­dar­ne­go he­ro­sa He­ra­kle­sa. Z całą pew­nością miej­sce to wygląda nad wy­raz ma­je­sta­tycz­nie. Zruj­no­wa­ny kom­pleks pałaco­wy roz­ciąga się ni­czym wiel­ki, biały półmi­sek na tle ciem­no­zie­lo­nych lasów so­sno­wych, po­ra­stających południe wy­spy. Sta­rożytni Gre­cy wie­rzy­li, że Faj­stos założył wiel­ki król Mi­nos, po­stać mi­to­lo­gicz­na, który rządził na Kre­cie wie­le po­ko­leń przed wy­bu­chem woj­ny tro­jańskiej. Pod­czas zwie­dza­nia ruin szyb­ko od­kry­liśmy, że in­sy­gnium królew­skim Mi­nosa był la­brys, topór z podwójnym ostrzem, potężna broń o cha­rak­te­rze ce­re­mo­nial­nym, w kształcie dwóch pełnych półksiężyców sty­kających się grzbie­tem. In­nym sym­bo­lem władzy Mi­nosa był prze­rażający wi­ze­ru­nek rozwście­czo­ne­go byka.

Wędrówka po ru­inach zro­biła na nas im­po­nujące wrażenie. Faj­stos jest bar­dzo roz­ległe, większe niż królew­ski pałac Ka­ro­la Wiel­kie­go w Akwi­zgra­nie i przy­najm­niej trzy razy większe od pałacu Buc­kin­gham. Cała bu­dow­la – o pro­stej i wy­ra­zi­stej ar­chi­tek­tu­rze – zo­stała wznie­sio­na z niesłycha­nym mi­strzo­stwem (ze sta­ran­nie wyciętego ka­mie­nia) i zgod­nie z pla­nem pod­porządko­wa­nym – jak się wy­da­je – idei har­mo­nii. Sze­ro­kie, otwar­te klat­ki scho­do­we wiodły z Am­fi­te­atru na Dzie­dzi­niec Byka, a stamtąd do Pałacu Królew­skiego i na ta­ra­sy o gład­kiej, ka­mien­nej po­wierzch­ni, skąd roz­ciągał się wi­dok na oko­licz­ne łańcu­chy górskie i wielką równinę nie­znacz­nie na­chy­loną w stronę od­ległego mo­rza. Pa­no­wała tu za­tem at­mos­fe­ra lek­kości i prze­stron­ności. Dzięki pro­mie­niom słońca tańczącym na po­wierzch­ni dzie­dzińców i sa­dza­wek, w których od­bi­jało się błękit­ne nie­bo, całość przy­po­mi­nała miraż unoszący się między nie­bem a zie­mią. Spokój tego miej­sca i jego roz­mia­ry na­tych­miast przy­wiodły nam na myśl te same sko­ja­rze­nia: mo­nu­men­talną ar­chi­tek­turę sta­rożyt­ne­go Egip­tu.

Od razu też uświa­do­mi­liśmy so­bie jesz­cze jed­no: pałac w Faj­stos – po­dob­nie jak jego sio­strza­ny kom­pleks pałaco­wy w Knos­sos, położony bar­dziej na północ – jest o wie­le star­szy niż wspa­niały Par­te­non w Ate­nach, który po­wstał w 455 roku p.n.e., w szczy­to­wym okre­sie roz­wo­ju kla­sycz­nej cy­wi­li­za­cji grec­kiej. Miesz­kańcy Faj­stos żyli w wy­go­dzie i luk­su­sie po­nad tysiąc lat wcześniej. Tu­tej­szy pałac po­cho­dzi z tej sa­mej epo­ki co egip­skie bu­dow­le z czasów Sta­re­go Króle­stwa i dorównu­je wie­kiem wiel­kim pi­ra­mi­dom w Gi­zie. Jak się do­wie­dzie­liśmy, początki osad­nic­twa sięgają tu około 4000 roku p.n.e.

To była dla mnie praw­dzi­wa nie­spo­dzian­ka. Jak to możliwe, że tak nie­wie­le słyszałem o tym nie­sa­mo­wi­tym miej­scu, które swo­im pięknem mogło kon­ku­ro­wać z Tadż Ma­hal w In­diach? Co na­prawdę wie­działem o bu­dow­ni­czych pałacu? Lu­dziach zna­nych nam jako Mi­noj­czy­cy? Prze­mie­rzając na­grza­ne słońcem pałaco­we dzie­dzińce, zda­liśmy so­bie sprawę z tego, że w cza­sach gdy większość Eu­ro­pej­czyków miesz­kała ciągle w pry­mi­tyw­nych szałasach, sta­rożytni Kre­teńczy­cy wzno­si­li pałace z uli­ca­mi wykłada­ny­mi ka­mie­niem, łazien­ka­mi i spraw­nie funk­cjo­nującym sys­te­mem ka­na­li­za­cyj­nym. Dzięki swo­jej niezrówna­nej wie­dzy inżynie­ryj­nej mo­gli pro­wa­dzić wy­ra­fi­no­wa­ny styl życia, wy­ra­stający da­le­ko poza ówcze­sne „cy­wi­li­za­cje”. Mi­noj­czy­cy umie­li bu­do­wać skom­pli­ko­wa­ne sys­te­my wo­do­ciągowe, szczel­ne rury ka­na­li­za­cyj­ne, za­awan­so­wa­ne układy wen­ty­la­cyj­ne, a na­wet mury od­por­ne na trzęsie­nia zie­mi.

Wspięliśmy się na roz­ległe scho­dy ce­re­mo­nial­ne – ich stop­nie były lek­ko na­chy­lo­ne, co umożli­wiało odpływ wody desz­czo­wej. Na końcu wąskie­go ko­ry­ta­rza znaj­do­wała się sala wyłożona ala­ba­strem. W ci­szy od­bi­jały się od ścian pro­mie­nie słońca wpa­dające przez spe­cjal­ny szyb. Jak nam po­wie­dzia­no, ta część pałacu – o kil­ku kon­dy­gna­cjach – była nie­gdyś zna­na jako apar­ta­men­ty królo­wej. Władcy Faj­stos roz­ko­szo­wa­li się jego wspa­niałymi mar­mu­ro­wy­mi ścia­na­mi. Miesz­kańcy pałacu żyli w zdro­wiu i w luk­su­sie. W szczel­nych ma­ga­zy­nach, nie­na­rażonych na spu­sto­sze­nie przez my­szy i szczu­ry, gro­ma­dzo­no za­pa­sy psze­ni­cy i pro­sa; w zbior­ni­kach wod­nych nig­dy nie bra­ko­wało świeżej wody. Ko­rzy­sta­no z ciepłych kąpie­li, w wan­nach i pod prysz­ni­ca­mi – przy czym mężczyźni i ko­bie­ty kąpali się od­dziel­nie – oraz z to­a­let spłuki­wa­nych bieżącą wodą. Do­sko­na­le zbu­do­wa­ne akwe­duk­ty z pre­cy­zyj­nie wyciętego ka­mie­nia do­pro­wa­dzały do pałacu ciepłą i zimną wodę z na­tu­ral­nych oko­licz­nych źródeł. Stały dopływ wody (jak sądzę – pom­po­wa­nej za po­mocą sys­te­mu hy­drau­licz­ne­go) za­pew­niały te­ra­ko­to­we rury zro­bio­ne ze szczel­nie do­pa­so­wa­nych ele­mentów. W su­mie to, co zo­ba­czy­liśmy w Faj­stos, wska­zy­wało, że Mi­noj­czy­cy żyli na znacz­nie wyższym po­zio­mie cy­wi­li­za­cyj­nym niż miesz­kańcy sta­rożyt­ne­go Egip­tu, In­dii z czasów Wed albo Chin dy­na­stii Shang.

Za sie­dem euro ku­pi­liśmy książkę pro­fe­so­ra Sty­lia­no­sa Ale­xiou pod tytułem Mi­no­an Ci­vi­li­za­tion. Wy­ni­kało z niej nie­zbi­cie, że Kre­ta już w sta­rożytności bu­dziła nie­zwykłe za­in­te­re­so­wa­nie jako jed­no z miejsc opi­sy­wa­nych przez poetów z nabożnym sza­cun­kiem. Ten po­dziw był początkiem wie­lu le­gend do­tyczących pałacu i jego miesz­kańców. Po­dob­no Zeus naj­ważniej­szy z bogów, uro­dził się i zmarł na Kre­cie, a Dio­ni­zos właśnie tam wy­na­lazł wino. Prawdę mówiąc, bar­dzo dużo mitów grec­kich, o których uczyłem się w szko­le, na­ro­dziło się na Kre­cie. Są to opo­wieści o tak ogrom­nej sile od­działywa­nia, że prze­trwały tysiącle­cia. Epic­kie sagi, po­dob­ne do dzieł grec­kie­go po­ety Ho­me­ra z VIII wie­ku p.n.e., opo­wia­da­no przy do­mo­wym ogni­sku wie­le stu­le­ci wcześniej. W XIX księdze Ody­sei Ho­mer pi­sze z po­dzi­wem o Knos­sos jako le­gen­dar­nym za­gi­nio­nym mieście. Po kil­ku ko­lej­nych lek­tu­rach do­tyczących kul­tu­ry mi­noj­skiej uświa­do­miłem so­bie, że miał całko­witą rację.

W do­dat­ku ta wspa­niała cy­wi­li­za­cja nie obej­mo­wała wyłącznie Kre­ty. Mi­noj­czy­cy byli nie­stru­dzo­ny­mi podróżni­ka­mi zupełnie jak jaskółki krążące nad na­szy­mi głowa­mi. Jak do­wie­dzie­liśmy się od na­sze­go prze­wod­ni­ka, po­sta­ci dy­plo­ma­tycz­nych posłan­ników z Ke­ftiu – tak sta­rożytni Egip­cja­nie na­zy­wa­li Kre­teńczyków – wid­nieją już na egip­skich fre­skach z czasów Sta­re­go Króle­stwa, zdo­biących gro­bow­ce dy­gni­ta­rzy z okre­su pa­no­wa­nia Tut­mo­zi­sa III z XVIII dy­na­stii. Kre­teńczy­cy przed­sta­wie­ni na tych fre­skach niosą ry­tu­al­ne wazy do składa­nia ofiar z oli­wy. A za­tem już około 1425 roku p.n.e. mi­noj­scy podróżnicy do­cie­ra­li do Egip­tu. To praw­dzi­wie oszałamiająca wi­zja. Zacząłem się za­sta­na­wiać, czy ci nie­stru­dze­ni ma­ry­na­rze nie sta­li się przy­pad­kiem źródłem in­spi­ra­cji dla niektórych z mitów: o Ja­zo­nie żeglującym po mo­rzach z Ar­go­nau­ta­mi albo o dzie­sięcio­let­niej wędrówce Ody­se­usza, który wy­my­kał się wszel­kim nie­bez­pie­czeństwom, aby w końcu wrócić do domu, do swo­jej wier­nej żony Pe­ne­lo­py.

Własną ody­seję zacząłem po­nad dwa­dzieścia lat wcześniej. U jej pod­staw legło od­kry­cie pew­nej mało zna­nej we­nec­kiej mapy. Au­tor tego sta­ran­nie wy­ry­so­wa­ne­go dzieła piętna­sto­wiecz­nej sztu­ki kar­to­gra­ficz­nej, Zu­ane Piz­zi­ga­no, na­kreślił na nim nie tyl­ko Eu­ropę, lecz także, ponoć wte­dy jesz­cze nie­od­kry­te, wy­spy Pu­er­to Rico i Gwa­de­lupę. Wówczas namiętnie in­te­re­so­wałem się hi­sto­rią śre­dnio­wie­cza i to przy­pad­ko­we zna­le­zi­sko osta­tecz­nie przy­wiodło mnie do prze­ko­na­nia, że dzie­je świa­ta – a zwłasz­cza od­kryć geo­gra­ficz­nych na mo­rzach – trze­ba będzie na­pi­sać na nowo. Piz­zi­ga­no na­ry­so­wał mapę w 1421 roku: i tak właśnie za­ty­tułowałem swoją pierwszą książkę.

Do­wie­działem się, że por­tu­gal­scy żegla­rze, którzy jako pierw­si w Eu­ro­pie podjęli wy­pra­wy ba­daw­cze i odsłoni­li nie­zna­ne dotąd ob­sza­ry na­sze­go glo­bu, sami opie­ra­li się na znacz­nie star­szych ma­pach. Na­su­wało się za­tem oczy­wi­ste py­ta­nie to, kto je na­szki­co­wał. Pew­ne po­szla­ki wska­zy­wały na drugą stronę kuli ziem­skiej i za­wiodły mnie do kra­ju, którego miesz­kańców od daw­na po­dzi­wia­liśmy za ich mądrość i wy­na­laz­czość. W in­te­re­sującym mnie okre­sie było tyl­ko jed­no społeczeństwo dys­po­nujące za­so­ba­mi ma­te­rial­ny­mi, a co ważniej­sze, okrętami niezbędny­mi do podjęcia tak am­bit­ne­go za­da­nia – Chi­ny. W swo­jej książce do­wo­dziłem więc, że Chińczy­cy opłynęli zie­mię sto lat przed Ma­gel­la­nem, od­kry­li Ame­rykę oraz do­tar­li do Au­stra­lii trzy­sta pięćdzie­siąt lat wcześniej niż Bry­tyj­czyk Ja­mes Cook. Dla byłego ka­pi­ta­na łodzi pod­wod­nych nie­zwykła mapa Piz­zi­ga­na za­wie­rała ukry­te przesłanie, ni­czym sta­rożytny ko­deks cze­kający na od­na­le­zie­nie. Cho­ciaż tra­fiłem na nią całko­wi­cie przy­pad­ko­wo, ta pierw­sza wskazówka za­początko­wała moją własną wy­prawę ba­dawczą w całej Eu­ro­pie, a następnie w Azji.

***

I oto znów, tym ra­zem na Kre­cie, od­na­lazłem fa­scy­nującą cy­wi­li­zację, która naj­wy­raźniej osiągnęła taki po­ziom roz­wo­ju, że ode­grała równie ważną rolę w dzie­jach świa­ta, a mimo to wciąż była bar­dzo słabo zna­na. W porówna­niu z ogrom­ny­mi za­so­ba­mi wie­dzy, jaką dys­po­nu­je­my na te­mat życia sta­rożyt­nych Egip­cjan, wie­my o niej tak mało, że można by pomyśleć o ja­kimś spi­sku zmie­rzającym do tego, aby za­cho­wać tę tętniącą życiem kul­turę w ta­jem­ni­cy. Wpraw­dzie słyszałem wcześniej co nie­co o hi­sto­rii od­kryć ar­che­olo­gicz­nych na Kre­cie, ale o wy­ra­fi­no­wa­niu bo­gac­twie cy­wi­li­zacji, która stwo­rzyła te dzieła, nie miałem zie­lo­ne­go pojęcia. Tym­cza­sem miesz­kańcy tej wy­spy – żyjący w so­lid­nie zbu­do­wa­nych do­mach, nur­kujący w to­wa­rzy­stwie żółwi i po­dzi­wiający atle­tycz­nie zbu­do­wa­nych młodzieńców skaczących przez byka – wy­ra­bia­li także wspa­niałą biżute­rię oraz ma­lo­wa­li fre­ski mogące ry­wa­li­zo­wać z naj­większy­mi dziełami eu­ro­pej­skie­go re­ne­san­su. Wszyst­ko to wcześniej kom­plet­nie umknęło mo­jej uwa­dze. A przy tym, jak na iro­nię, choć tak mało wie­działem na te­mat Kre­ty, wca­le nie byłem tu po raz pierw­szy.

Kie­dy w la­tach pięćdzie­siątych XX wie­ku wstąpiłem do Roy­al Navy, Wiel­ka Bry­ta­nia była wciąż świa­to­wym mo­car­stwem. W początkach swo­jej ka­rie­ry ma­ry­na­rza pływałem do baz mor­skich roz­sia­nych po całym glo­bie, od obu Ame­ryk po Au­stra­lazję i Chi­ny. W roku 1958 jako młod­szy ofi­cer pokłado­wy uczest­ni­czyłem w rej­sach pa­tro­lo­wych wokół Cy­pru, sąsied­niej wy­spy na Mo­rzu Śródziem­nym. Mie­liśmy za za­da­nie nie dopuścić, aby ter­ro­ryści prze­my­ca­li na Cypr broń. W tym cza­sie na­cjo­na­li­stycz­na or­ga­ni­za­cja Greków cy­pryj­skich, EOKA, wal­czyła za­cie­kle z władza­mi bry­tyj­ski­mi, mie­liśmy więc mnóstwo pra­cy. Kie­dy załoga mo­je­go okrętu HMS „Dia­mond” do­stała ty­go­dnio­wy urlop na Kre­cie, za­ko­twi­czy­liśmy w za­to­ce Suda i u stóp wspa­niałego po­mni­ka złożyliśmy hołd po­ległym pod­czas dru­giej woj­ny świa­to­wej.

Kre­ta, położona między Eu­ropą, Afryką i Azją, ma kształt pro­stokąta o długości mniej więcej dwu­stu pięćdzie­sięciu ki­lo­metrów i sze­ro­kości od dzie­sięciu do pięćdzie­sięciu sześciu ki­lo­metrów. Pod­czas dru­giej woj­ny świa­to­wej krążownik HMS „Orion”, którym do­wo­dził później mój oj­ciec, stra­cił tu set­ki lu­dzi w następstwie bom­bar­do­wa­nia przez nie­miec­kie myśliw­ce. Stra­te­gicz­ne usy­tu­owa­nie wy­spy spra­wiało, że wal­czo­no o nią od tysiącle­ci. Wy­da­je się, że jako pierw­si przy­by­li tu Mykeńczy­cy – po­tom­ko­wie tego ludu za­miesz­kują obec­nie Grecję kon­ty­nen­talną – i wy­par­li z niej Mi­noj­czyków. Następnie Gre­cy to­czy­li tu bi­twy z Rzy­mia­na­mi, Bizantyjczy­cy z We­ne­cja­na­mi, tych ostat­nich wy­par­li Tur­cy oto­mańscy, a ich władzę oba­li­li osta­tecz­nie sami Kre­teńczy­cy. O Kretę wal­czy­li też Niem­cy – z woj­ska­mi ko­ali­cji – w cza­sie dru­giej woj­ny świa­to­wej (obie stro­ny dawały przy tej oka­zji świa­dec­two nie­zwykłej od­wa­gi i bar­ba­rzyńskiej za­jadłości). Dziś na wy­spie, w za­to­ce Suda, znaj­du­je się port NATO oraz grec­ko-ame­ry­kańska baza lot­ni­cza.

Po­ma­sze­ro­wa­liśmy w górę nieużywa­nej li­nii ko­le­jo­wej, porośniętej dy­wa­nem wspa­niałych dzi­kich kwiatów. Po nie­ustających desz­czach na Cy­prze Kre­ta zro­biła na nas nie­praw­do­po­dob­ne wrażenie. Śródziem­no­mor­skie słońce ogrze­wa tu­tej­sze żyzne równi­ny przez dzie­więć mie­sięcy w roku. Tam­te­go wie­czo­ra, pięćdzie­siąt lat temu, pe­wien rol­nik po­zwo­lił nam założyć obóz na swo­im polu, przy­niósł ja­gnię i be­czułkę lo­kal­ne­go wina. Roz­pa­li­liśmy ogni­sko, śpie­wa­liśmy tra­dy­cyj­ne ma­ry­nar­skie pieśni, nasz ku­charz Mi­fsud grał na li­rze kor­bo­wej, a główny ste­ward Vas­sa­lo re­cy­to­wał wier­sze. Później cza­rująca córka far­me­ra, Ma­ria, za­brała mnie na prze­chadzkę. Chciała mi po­ka­zać leżące nie­opo­dal ru­iny ka­mien­ne­go mia­sta. „Jest bar­dzo sta­re – po­wie­działa. – Ma po­nad dwa tysiące lat, po­cho­dzi z zupełnie in­nych czasów”.

Cho­dziło jej o to, że wspo­mnia­ne miej­sce jest da­to­wa­ne na dwa tysiące lat przed na­ro­dzi­na­mi Chry­stu­sa.

In­for­ma­cja wy­da­wała mi się nie­zwykła. Jak przez mgłę pamiętałem ze szkoły, że szczyt roz­wo­ju sta­rożyt­nej Gre­cji przy­pa­dał ja­kieś tysiąc pięćset lat później, około 500 roku p.n.e. Wie­le lat po­tem zo­rien­to­wałem się, że ra­zem z Marią do­szliśmy do Ar­cha­nes, wio­ski, która – jak sądzę – była miej­scem let­nie­go od­po­czyn­ku dla Mi­noj­czyków miesz­kających we wspa­niałym pałacu w Knos­sos. W ciągu następnych dwóch mie­sięcy za­rzu­ca­liśmy ko­twicę u brzegów ko­lej­nych wysp, pływa­liśmy z tam­tej­szy­mi dziewczętami i sta­ra­liśmy się przy­swoić so­bie możli­wie jak naj­więcej lo­kal­nych oby­czajów oraz do­pio kra­si, czy­li miej­sco­we­go wina ma­ri­si­ni, i wkrótce za­po­mniałem o tych atrak­cyj­nie brzmiących sta­rożyt­nych da­tach.

A te­raz zna­lazłem się tu po­now­nie i słuchałem słów na­sze­go prze­wod­ni­ka o ciem­nobrązo­wej kar­na­cji, który, po­dob­nie jak Ma­ria wie­le lat temu, twier­dził, że kul­tu­ra roz­wi­jająca się na tej nie­wiel­kiej wy­spie była równie ważna dla dziejów świa­ta, jak cy­wi­li­za­cja egip­ska. A jeśli obo­je mie­li rację?

Od­krywcą pierw­sze­go i najsław­niej­sze­go pałacu na Kre­cie (w 1878 roku) – w Knos­sos – był przed­siębior­ca i ar­che­olog ama­tor, Mi­nos Ka­lo­ka­iri­nos, noszący to samo imię, co le­gen­dar­ny władca Kre­ty, król Mi­nos. Ka­lo­ka­iri­nos początko­wo od­ko­pał duży skład pi­thoi, ogrom­nych na­czyń (nie­mal wy­so­kości człowie­ka) używa­nych do prze­cho­wy­wa­nia oli­wy z oli­wek. W cza­sach gdy ar­che­olo­gia do­pie­ro racz­ko­wała, Ka­lo­ka­iri­nos co chwi­la tra­fiał na ja­kieś nie­sa­mo­wi­te zna­le­zi­sko, zdu­mie­wające cuda po­grze­ba­ne w czar­nej gle­bie. Nie­ste­ty część miej­sco­wych po­sia­da­czy ziem­skich położyła kres jego ba­da­niom. Kie­dy nie­miec­ki ar­che­olog He­in­rich Schlie­mann, od­kryw­ca Troi i My­ken, próbował kupić wzgórze Ke­fa­la, zo­stał sku­tecz­nie zniechęcony przez nie­bo­tyczną sumę, ja­kiej zażądał właści­ciel. W roku 1894 o tym, co dzie­je się na Kre­cie, usłyszał pio­nier bry­tyj­skiej ar­che­ologii, sir Ar­thur Evans, i wystąpił o przy­zna­nie li­cen­cji na pra­ce ba­daw­cze. Aby zdo­być pra­wo do pro­wa­dze­nia wy­ko­pa­lisk, za­in­we­sto­wał do­cho­dy z ro­dzin­nej pa­pier­ni. Spod spa­lo­nej zie­mi Kre­ty Evans wkrótce wy­do­był ru­iny pałacu, którego roz­mia­ry prze­kra­czały jego wszel­kie ocze­ki­wa­nia.

W ciągu następnych stu lat po od­kry­ciu Knos­sos na Kre­cie zna­le­zio­no inne sta­rożytne pałace, mia­sta i por­ty. Evans naj­wy­raźniej od­na­lazł całą cy­wi­li­zację; dzieło ludu, który stwo­rzył wy­so­ce za­awan­so­waną, eg­zo­tyczną kul­turę. Ba­dacz na­zwał ich Mi­noj­czy­ka­mi. Dla­cze­go właśnie tak? Po­dob­nie jak wie­lu in­nych uległ uwo­dzi­ciel­skiej sile grec­kie­go mitu.

Do roku 1900, gdy Evans zaczął odsłaniać pałac, je­dy­nym źródłem wie­dzy na te­mat tej kul­tu­ry były mi­to­lo­gia oraz pełne po­dzi­wu wzmian­ki sta­rożyt­nych poetów epo­ki kla­sycz­nej. Zgod­nie ze sta­rożytną tra­dycją kre­teńską szczyt góry Juk­tas, do­mi­nujący nad ho­ry­zon­tem, gdy pa­trzy się z Knos­sos w stronę południa, nosi od­cisk odwróco­nej twa­rzy potężnego Zeu­sa. Wygląda to tak, jak­by władca Olim­pu rze­czy­wiście był tam po­cho­wa­ny i drze­miąc, pod­pie­rał wyspę swo­im ciałem. Według najsław­niej­sze­go mitu w głębi le­gen­dar­ne­go domu, który należał do władcy Kre­ty, króla Mi­no­sa, krył się roz­legły pod­ziem­ny la­bi­rynt. Mi­nos był pa­tro­nem wiel­kie­go wy­na­laz­cy, De­da­la, a także, co jest już bar­dziej nie­po­kojące, ty­ra­nem ściągającym da­ninę z Aten, położonych na stałym lądzie. W la­bi­ryn­cie król umieścił prze­rażającego Mi­no­tau­ra – pół człowie­ka, pół byka. Co roku do­ma­gał się od Ateńczyków ha­ra­czu w po­sta­ci młodych osób, które więził w la­bi­ryn­cie, gdzie miały paść ofiarą krwiożer­cze­go po­two­ra.

Pod­czas prac wy­ko­pa­li­sko­wych w Knos­sos pro­wa­dzo­nych przez Evan­sa na­gle roz­legł się przej­mujący krzyk. Oto mit wyłaniał się z pyłu wieków. Je­den z ro­bot­ników krzy­czał, że zna­lazł „czar­ne­go diabła”, i ze stra­chem od­wra­cał się od przed­mio­tu wy­do­by­te­go z zie­mi. W rze­czy­wi­stości zna­lazł im­po­nującą rzeźbę wy­obrażającą głowę groźnego byka o czer­wo­nych oczach, zwieńczoną potężnymi ro­ga­mi. Wy­rzeźbio­na po­stać miała potężną siłę wy­ra­zu, była bar­dzo re­ali­stycz­na: wy­da­wała się jak żywa. Opo­wia­da­no, że kie­dy wyciągnięto ją z ru­mo­wi­ska, groźnie wyglądające oczy po­ru­szały się w oczo­dołach. W trak­cie dal­szych wy­ko­pa­lisk Evans i jego lu­dzie ze zdu­mie­niem od­kry­li, że w ser­cu tego piękne­go pałacu fak­tycz­nie usy­tu­owa­no la­bi­rynt – łańcuch głębo­kich tu­ne­li pod­ziem­nych. Ze­sta­wiw­szy te zna­le­zi­ska z fre­ska­mi przed­sta­wiającymi ata­kującego byka, ar­che­olog do­szedł do wnio­sku, że wszyst­kie świa­dec­twa wska­zują na ist­nie­nie na Kre­cie kul­tu boga występującego pod po­stacią byka.

Trzy­dzieści lat wcześniej inny ar­che­olog, He­in­rich Schlie­mann, zdu­miał świat swo­im dra­ma­tycz­nym wy­zna­niem, że spoj­rzał w twarz Aga­mem­no­na. Schlie­mann pro­wa­dził wy­ko­pa­li­ska w cy­ta­de­li w My­ke­nach, po­szu­kując śladów le­gen­dar­nych bo­ha­terów wo­jen tro­jańskich. Jego twier­dze­nie, że od­na­lazł ciało bo­ha­tera sta­rożyt­nej le­gen­dy, skłoniło współcze­snych do prze­ko­na­nia, że uwiel­bia­ne tek­sty Ene­idy We­rgi­liu­sza i Ilia­dy Ho­me­ra, na­wet jeśli nie sta­no­wią wier­ne­go od­zwier­cie­dle­nia hi­sto­rii, są głęboko za­ko­rze­nio­ne w fak­tach. Ar­thur Evans, człowiek o ro­man­tycz­nym uspo­so­bie­niu, był pe­wien, że na Kre­cie do­ko­nał tego sa­me­go, co Schlie­mann zro­bił w od­nie­sie­niu do eposów We­rgi­liu­sza i Ho­me­ra – po­twier­dził prawdę za­ka­mu­flo­waną w mi­cie grec­kim. Evans wie­rzył, że od­na­lazł dom mi­tycz­ne­go króla Mi­no­sa i jego złowro­gie­go Mi­no­tau­ra.

***

Nie­za­leżnie od le­gend ota­czających wyspę, Evans wy­do­był z mro­ku rze­czy­wi­stych lu­dzi, którzy w szczy­to­wej fa­zie roz­wo­ju swo­jej kul­tu­ry, między 2600 a 1500 ro­kiem p.n.e., z całą pew­nością dys­po­no­wa­li wręcz baj­ko­wym bo­gac­twem i roz­ległą władzą. In­try­gujący był także po­ziom za­awan­so­wa­nia kre­teńskie­go społeczeństwa – nie­mal dorównujący no­wo­cze­snym stan­dar­dom. Wy­da­je się, że ko­bie­ty i mężczyźni byli so­bie równi. Po­nad­to Mi­noj­czy­cy, oprócz kul­tu byka, praw­do­po­dob­nie od­da­wa­li także cześć ko­bie­ce­mu bóstwu.

Te­raz trzy­małem w ręku książeczkę, której au­tor wy­sunął za­ska­kującą tezę, że Faj­stos było równie sta­re, jak naj­star­sze egip­skie pi­ra­mi­dy. Tu­tej­szy pałac ist­niał w tym sa­mym cza­sie, co egip­skie Sta­re Króle­stwo (2686–2125 p.n.e.). Jego bu­dowę roz­poczęto w cza­sach pa­no­wa­nia fa­ra­onów Chu­fu (Che­op­sa) i Cha­fre (Che­fre­na) oraz bu­dowy wiel­kiej pi­ra­mi­dy w Gi­zie.

PAŁACE

Nie­wie­le cy­wi­li­za­cji uległo tak całko­wi­te­mu za­po­mnie­niu jak mi­noj­ska. W pew­nej mie­rze stało się tak dla­te­go, że jej im­po­nujące pałace zo­stały znisz­czo­ne nie raz, ale dwu­krot­nie. Główny pałac w Knos­sos po raz­pierw­szy stra­wił pożar około 1700 roku p.n.e. Nowy pałac, wznie­sio­ny na jego miej­sce, przy­po­mi­nał bar­dziej kom­pleks miej­ski niż po­je­dyn­czy bu­dy­nek. Niektóre jego części miały pięć kon­dy­gna­cji. Sta­no­wił nie tyl­ko re­zy­dencję królewską, lecz także ośro­dek kul­tu re­li­gij­ne­go i życia po­li­tycz­ne­go wy­spy, a jed­no­cześnie cen­trum pro­duk­cji na eks­port mie­czy i ce­ra­mi­ki. Było to ru­chli­we miej­sce. Znaj­do­wały się tam pra­sy do wy­ro­bu oli­wy i wina oraz młyny. Za­po­trze­bo­wa­nie na wodę bieżącą za­spo­ka­ja­no za po­mocą akwe­duk­tu do­star­czającego ją ze źródeł położonych o dzie­sięć ki­lo­metrów od pałacu, w Ar­cha­nes.

Wspa­niałe bu­dow­le i ta­ra­so­we ogro­dy kon­cen­tro­wały się wokół roz­ległego dzie­dzińca, na którym w nocy od­by­wały się ce­re­mo­nial­ne uro­czy­stości: sko­ki przez byka i eks­ta­tycz­ne tańce przy świe­tle po­chod­ni. Miesz­kańcy od­da­wa­li wówczas cześć swo­im bóstwom. Cały kom­pleks zaj­mo­wał dwa hek­ta­ry. Dostęp świeżego po­wie­trza i światła do pałacu za­pew­niał sys­tem stud­ni i otwar­tych dzie­dzińców. Mi­noj­czy­cy zna­li na­wet szy­by okien­ne zro­bio­ne z cien­kich warstw prześwi­tującego ala­ba­stru. Ko­lum­ny bu­dynków wy­ko­na­no z pni drzew cy­pry­so­wych ma­lo­wa­nych na czer­wo­no, a następnie umiesz­cza­nych na ka­mien­nym po­stu­men­cie.

Na wie­lu ścia­nach wid­nie­je topór z dwo­ma ostrza­mi, sym­bol mi­no­sa, czy­li króla. W sta­rożyt­nej gre­ce topór na­zy­wa­no słowem la­by­ros, od którego po­cho­dzi na­zwa la­bi­ryn­tu. Po­nie­waż pałac obej­mujący po­nad 1300 po­miesz­czeń był tak roz­legły i złożony – z mnóstwem sal, ko­ry­ta­rzy i komór, a także prze­stron­nych pod­zie­mi służących jako ma­ga­zy­ny – niektórzy ba­da­cze do­cho­dzi­li do wnio­sku, że owym mrocz­nym la­bi­ryn­tem z le­gen­dy był sam pałac w Knos­sos. Po raz dru­gi bu­dow­la zo­stała znisz­czo­na około 1450 roku p.n.e. przez, jak pier­wot­nie sądzo­no, wiel­kie trzęsie­nie zie­mi.

Wy­da­je się, że życie zwykłego miesz­kańca mi­noj­skiej Kre­ty nie było zbyt ciężkie. W mu­zeum w He­ra­klio­nie znaj­du­je się ce­ra­micz­ny mo­del, który przed­sta­wia rzędy domów usy­tu­owa­nych w mieście poniżej pałacu, ma­lo­wa­nych na żywe ko­lo­ry. Kre­teńczy­cy gra­li w gry plan­szo­we (ro­dzaj war­cabów), przed do­ma­mi pie­kli mięso na węglach drzew­nych. Co zamożniej­si mie­li let­nie po­siadłości na wsi.

Główne kom­plek­sy pałaco­we od­na­le­zio­ne do tej pory na Kre­cie znaj­dują się w Knos­sos, Faj­stos, Ma­lii i Káto Zákros. To ostat­nie jest pięć razy mniej­sze od Knos­sos. Wy­da­je się, że większość bu­dynków roz­pla­no­wa­no w zgo­dzie z ota­czającym je kra­jo­bra­zem. Pew­ne trud­ności stwa­rza określe­nie cza­su, w którym po­wstały. Pod­stawą jed­ne­go z sys­temów da­to­wa­nia jest rozwój ar­chi­tek­tu­ry pałaco­wej, według której dzie­li się cy­wi­li­zację mi­nojską na okre­sy: przed­pałaco­wy, pro­to­pałaco­wy, neo­pałaco­wy i post­pałaco­wy.

Ale na tym nie ko­niec. Czy­tając książkę pro­fe­so­ra Ale­xiou, od­kryłem, że egip­ski Król Słońce, Ech­na­ton, po­sia­dał wie­le okazów kre­teńskiej ce­ra­mi­ki i umieścił je w swo­im pałacu w Tell el-Amar­na. Płynące stąd wnio­ski były dla mnie szo­kujące. Oto pro­fe­sor Ale­xiou, wy­bit­ny spe­cja­li­sta w swo­jej dzie­dzi­nie, po­wia­da, że Mi­noj­czy­cy nie tyl­ko podróżowa­li do sta­rożyt­ne­go Egip­tu, lecz także handlowa­li z fa­ra­ona­mi (zob. pierw­sza sek­cja ilu­stra­cji ko­lo­ro­wych):

Ar­ty­stycz­ne przed­sta­wie­nia Kre­teńczyków, sław­nych Ke­ftiu, jak na­zy­wa­li ich Egip­cja­nie, niosących rhy­to­ny o kształtach zoo­mor­ficz­nych (ry­tu­al­ne na­czy­nia używa­ne do li­ba­cji) i inne dzieła sztu­ki ty­po­we dla okre­su neo­pałaco­we­go, jako dary z Kre­ty, zdo­bią gro­bow­ce dy­gni­ta­rzy tej sa­mej dy­na­stii. I wresz­cie frag­men­ty ce­ra­mi­ki z okre­su post­pałaco­we­go zna­le­zio­ne w pałacu Ami­no­phi­sa IV w Amar­nie (za­miesz­ki­wa­ne­go od 1355 roku p.n.e.) umożli­wiają określe­nie początków epo­ki post­pałaco­wej oraz daty znisz­cze­nia pałacu , po­nie­waż po­dobną ce­ra­mikę od­kry­to wśród jego ruin.

W ciągu mi­nio­nych dwu­dzie­stu lat, od chwi­li gdy w 1988 roku roz­począłem zbie­ra­nie ma­te­riałów do mo­jej pierw­szej pu­bli­ka­cji, 1421, nic nie za­sko­czyło mnie bar­dziej niż do­wo­dy ist­nie­nia stałej wy­mia­ny han­dlo­wej drogą morską między Kretą i Egip­tem w la­tach 1991–1400 p.n.e., przed­sta­wio­ne przez pro­fe­so­ra Ale­xiou. W swo­jej książce wy­sunąłem tezę, że to Chińczy­cy byli pierw­szy­mi żegla­rza­mi, którzy opłynęli świat – w 1421 roku n.e.! Jed­nak świa­dec­twa han­dlu trans­kon­ty­nen­tal­ne­go wie­le stu­le­ci wcześniej, i to przed na­ro­dzi­na­mi Chry­stu­sa, rzu­ciły zupełnie nowe światło na moją – właśnie przy­go­to­wy­waną – pracę o wy­pra­wach Chińczyków do Ame­ry­ki. Według sta­ran­nie zba­da­nych i po­twier­dzo­nych do­ku­mentów ar­che­olo­gicz­nych Minojczy­cy żeglo­wa­li da­le­ko od ro­dzi­mych wy­brzeży. W do­dat­ku, jak po­wie­dział z dumą nasz prze­wod­nik, byli także pierw­si w in­nej ważnej dzie­dzi­nie: wy­na­leźli pi­smo. To twier­dze­nie wydało mi się nie­praw­do­po­dob­ne. Czy to nie Egip­cja­nie albo Su­me­ro­wie byli pierw­si?

Kie­dy zadałem mu to py­ta­nie, prze­wod­nik z dumą wska­zał na ma­te­riały, które trzy­mał w ręku: nie­co po­gnie­cio­ne bro­szu­ry z ilu­stra­cja­mi. Zo­ba­czyłem na nich fo­to­gra­fię oso­bli­wie wyglądającego czer­wo­ne­go półmi­ska ce­ra­micz­ne­go po­kry­te­go wyraźnymi białymi zna­ka­mi. Na­czy­nie sta­no­wiło za­gadkę i nie przy­po­mi­nało ni­cze­go, co wcześniej wi­działem. Wi­docz­ne na nim zna­ki nie biegły od pra­wej do le­wej ani na­wet od le­wej do pra­wej jak pi­smo chińskie. Język ten za­pi­sa­no po spi­ra­li przy­po­mi­nającej la­bi­rynt.

To praw­dzi­wa za­gad­ka. Coś, cze­go nie po­tra­fi­my zro­zu­mieć. – Nasz prze­wod­nik powiódł pal­cem po ta­jem­ni­czych sym­bo­lach.

Jak się to na­zy­wa? – spy­tałem szcze­rze za­in­try­go­wa­ny.

Dysk z Faj­stos.

Wyjaśnił, że ta­jem­ni­cze li­te­ry albo słowa mogą być pierw­szym li­ne­ar­nym pi­smem w dzie­jach człowie­ka. Można by na­wet po­wie­dzieć, że sta­no­wią pier­wotną formę dru­ku, po­nie­waż sym­bo­le wyciśnięto w gli­nia­nej po­wierzch­ni półmi­ska przed jego wy­pa­le­niem około 1700 roku p.n.e. A za­tem miałem przed sobą ukry­ty język, za­gadkę hi­sto­rii za­pi­saną w kawałku ce­ra­mi­ki. Dysk mógł być klu­czem do zro­zu­mie­nia za­gi­nio­nej cy­wi­li­za­cji. „Ale do dziś po­zo­stał całko­wi­cie nie­czy­tel­ny, na­wet dla eks­pertów” – po­wie­dział nasz prze­wod­nik. Przyj­rzaw­szy się bliżej, zo­rien­to­wałem się, że na po­wierzch­ni na­czy­nia znaj­du­je się 241 znaków. Niektóre pik­to­gra­my wyglądały po pro­stu jak kre­ski, a może były za­pi­sem liczb. Inne były dość oso­bli­we i wyglądały, jak­by miały ja­kieś zna­cze­nie sym­bo­licz­ne: ob­ra­zy ryb, owoców, a na­wet ludz­kiej głowy.

Dysk wy­ko­pa­no w 1903 roku w nie­wiel­kim po­miesz­cze­niu piw­nicz­nym, nie­da­le­ko po­zo­stałości „ko­mo­ry ar­chi­wum”, w północ­no-wschod­nim skrzy­dle apar­ta­mentów w Faj­stos. Kil­ka cen­ty­metrów od nie­go tra­fio­no na ta­bliczkę PH-1, która za­wie­ra pierw­szy od­kry­ty za­pis języka kre­teńskie­go. To pi­smo jest dziś zna­ne jako pi­smo li­ne­ar­ne A i, po­dob­nie jak dysk, nie pod­da­je się próbom od­czy­ta­nia, choć zna­ki te zna­le­zio­no od tam­tej pory na wie­lu in­nych obiek­tach ar­che­olo­gicz­nych w różnych miej­scach Kre­ty. Pi­smo li­ne­ar­ne A po raz pierw­szy za­sto­so­wa­no w Faj­stos i niektórzy spe­cja­liści uważają, że jest bli­sko spo­krew­nio­ne z pik­to­gra­fa­mi z dys­ku z Faj­stos. Ja­kie to nie­zwykłe: mieć w rękach klucz do za­gi­nio­nej cy­wi­li­za­cji i nie móc w żaden sposób go zro­zu­mieć. (Aby zo­ba­czyć, jak wygląda dysk z Faj­stos, por. pierwszą sekcję ilu­stra­cji ko­lo­ro­wych.)

Nie­po­koiło mnie jed­nak coś in­ne­go. Jeśli kul­tu­ra mi­noj­ska była tak roz­wi­nięta i po­dob­nie jak cy­wi­li­za­cja sta­rożyt­ne­go Egip­tu opie­rała się na wie­dzy i umiejętnościach ar­ty­stycz­nych – znała zarówno pi­smo, jak i druk oraz odwoływała się do re­ali­zmu w sztu­ce na wie­le stu­le­ci przed okre­sem kla­sycz­nej kul­tu­ry grec­kiej – to dla­cze­go świat wie o niej tak niewie­le? Na­su­wało się ko­lej­ne nie­uchron­ne py­ta­nie: co stało się z sa­my­mi Mi­noj­czy­ka­mi?

Dra­ma­tycz­na od­po­wiedź na to py­ta­nie udzie­lo­na przez na­sze­go prze­wod­ni­ka za­początko­wała moją nową wy­prawę ba­dawczą. Jak po­wie­dział, Faj­stos, tak jak sio­strza­ny pałac-mia­sto w Knos­sos i inne ośrod­ki kul­tu­ry mi­noj­skiej, zo­stały „znisz­czo­ne przez potężne trzęsie­nie zie­mi“. Wy­da­je się, że to społeczeństwo na­gle zniknęło z po­wierzch­ni zie­mi około 1450 roku p.n.e. Od cza­su pierw­szych wy­ko­pa­lisk w Knos­sos, w trak­cie których z żyznej zie­mi Kre­ty wyłoniły się szczątki tej nie­sa­mo­wi­tej cy­wi­li­za­cji, za­sta­na­wia­no się, co ta­kie­go stłumiło buj­ne życie tych eg­zo­tycz­nych miast, o tak im­po­nującej kul­tu­rze pałaco­wej, że stała się in­spi­racją dla mitów – za­cho­wa­nych przez sta­rożyt­nych Greków. Za­pragnąłem na­tych­miast do­wie­dzieć się cze­goś więcej na ten te­mat.

– Jest pan pe­wien, że to było trzęsie­nie zie­mi? – spy­ta­liśmy na­sze­go prze­wod­ni­ka. – Po­nie­waż w tej książce prze­czy­ta­liśmy, że wy­spa San­to­ryn, w sta­rożytności zna­na jako The­ra, położona około stu pięćdzie­sięciu ki­lo­metrów od Kre­ty, zo­stała znisz­czo­na w tym sa­mym okre­sie przez wy­buch ogrom­ne­go wul­ka­nu, po­sta­no­wi­liśmy podążyć tym śla­dem.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: