Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Bajki - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2008
Ebook
7,68 zł
Audiobook
12,72 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Bajki - ebook

W świecie baśni Perraulta wszystko jest możliwe: ten, kto był brzydki, staje się piękny, a głupiec dzięki sile miłości zdobywa mądrość. Królewna podejmuje prace jako służąca, by ukryć się przed złym władcą. Maleńki chłopczyk ratuje swoich braci przed olbrzymem w siedmiomilowych butach. Nad baśniową krainą rządu sprawują wróżki, czarodziejki, ale jest też zła czarownica… Chcesz dowiedzieć się, dlaczego Czerwony Kapturek zawsze zbacza z drogi I w jaki sposób Kot w butach pokonał potężnego czarodzieja Chcesz poznać sposób na uszycie sukni w kolorze pogody – przeczytaj te basnie!

Spis treści

Czerwony Kapturek

Kopciuszek

Śpiąca królewna

Kot w butach

Paluszek

Wróżki

Knyps z czubkiem

Oośla skórka

Koniec

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7895-153-7
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

CZERWONY KAPTUREK

Dawno, dawno temu żyła dziewczynka, która była bardzo urodziwa. Mówiono nawet, że była najpiękniejsza na świecie. Babcia bardzo kochała tę dziewczynkę, swoją wnuczkę. I kochała ją nie dlatego, że była piękna, ale dlatego, że babcie zwykle kochają wnuczki i wnuków.

Była to miłość z wzajemnością. Piękna wnuczka też kochała babcię nad życie, a że mieszkały oddzielnie, często ją odwiedzała. Musiała przy tym pokonywać długą drogę. Babcia bowiem mieszkała na końcu wsi, za lasem, obok starego młyna. Niekiedy starsza pani już od rana wystawiała siwą główkę przez okno i wypatrywała, czy wnuczka nie nadchodzi.

Powiem wam w sekrecie, że dziewczynka – choć śliczna – miała pewne złe przyzwyczajenie. Nigdy nie dążyła do celu prosto i bezpośrednio. Lubiła schodzić z drogi, zatrzymywać się, gawędzić z nieznajomymi ludźmi. A przecież nie tylko dobrzy ludzie mieszkają na świecie. Są też i źli. I na nich można natknąć się, wdając się w pogwarki ze spotkanymi po drodze. A taki zły człowiek może uderzyć, ograbić, skrzywdzić, zwłaszcza jeśli ma przed sobą małe, bezbronne dziecko.

Dlatego mama, wyprawiając dziewczynkę do babci, nie szczędziła jej przestróg:

– Idź prosto i nie schodź z głównej drogi – napominała.

– Dobrze, dobrze mamusiu – przyrzekała dziewczynka. Nie słuchała mamy zbyt uważnie, gdyż zwykle bardzo się śpieszyła. Ale mama dobrze znała swą córeczkę i niezrażona ciągnęła dalej:

– Nie rozmawiaj z napotkanymi po drodze ludźmi. Pamiętaj, że oprócz dobrych, możesz spotkać także i złych.

– Mówiłaś mi już o złych ludziach, mamo – niecierpliwiła się dziewczynka, gdyż zwykle chciała jak najszybciej wyjść z domu i pobiec przez las do babci.

– I będę ci to wiele razy powtarzać, aż zapamiętasz, że nie wolno zbaczać z głównej drogi – kończyła przemowę mama.

– Nie wolno zbaczać z głównej drogi – powtarzała jak echo dziewczynka, ale nie po to, by zapamiętać, lecz po to, by wreszcie wyrwać się do babci.

Niestety, minąwszy furtkę, nie myślała o przestrogach mamy. Uśmiechała się do wszystkich spotkanych ludzi. Jeśli ktoś odezwał się do niej – a prawie wszyscy chcieli porozmawiać z tak śliczną dziewczynką – chętnie zatrzymywała się. Rozmawiała tak długo, że babcia, oczekująca wnuczki na śniadaniu, z ulgą witała ją na kolacji.

Babcia miała złote serce i chętnie by wnuczce nieba przychyliła. Kiedy tak nieraz cały dzień czekała na małą gadułę, postanowiła ten czas wykorzystać. Skroiła i uszyła czerwony kapturek. A że szyła z miłością i zaangażowaniem, kapturek udał się nad wyraz. Dziewczynka nosiła go cały rok, gdyż chronił ją zarówno przed deszczem, jak i przed słońcem. Wyglądała jeszcze piękniej niż przedtem, więc prawie go nie zdejmowała – chyba że do prania. Dlatego wszyscy zwracali się do dziewczynki, mówiąc: Czerwony Kapturku. I tak zostało. Dziewczynkę nazwano Czerwonym Kapturkiem.

Było lato. Raz prażyło słońce, raz słychać było grzmoty. W czasie jednej z letnich burz, babcia – starsza i doświadczona przecież osoba – zapomniała, że podczas deszczu należy nosić kalosze. Przemoczyła nogi i zachorowała na reumatyzm. Gajowy przyszedł do domu Czerwonego Kapturka i przekazał wiadomość jego mamie.

Mama dziewczynki zapakowała do koszyczka lekarstwa: aspirynę, maść do nacierania nóg i sok malinowy oraz smakołyki: pyszny placek, świeże masełko i serek. Zawołała córkę i powiedziała:

– Jestem dziś bardzo zajęta pracą w gospodarstwie. Biegnij więc do babci, zanieś ten koszyk i pociesz w chorobie.

– Oczywiście, mamusiu, już mnie nie ma – Czerwony Kapturek jak zwykle śpieszył się do wyjścia. Ale mama i tym razem nie zrezygnowała z pouczenia niesfornej córeczki.

– A pamiętaj, idź prosto, nigdzie się nie zatrzymuj. Bowiem w lesie kilka dni temu widziano wilka. Jeśli nie zboczysz z głównej drogi, nic ci nie grozi – napominała matka Czerwonego Kapturka.

– Całą drogę będę sobie powtarzać twoje słowa, żeby nie zapomnieć – zapewniła mamę dziewczynka i już jej nie było.

Kiedy weszła do lasu, zobaczyła, że w bok od głównej drogi rosną upojnie pachnące kwiaty, nad którymi krążą pszczoły. Zapragnęła poczuć ich woń, usłyszeć szelest skrzydeł pszczół, motyli i leśnych ptaków. Chciała chłonąć te leśne zapachy, kolory i dźwięki. Zeszła więc z głównej drogi. Zapomniała, że obiecała nigdzie się nie zatrzymywać i iść prosto do chorej babci.

Było tak pięknie. Czerwony Kapturek odegnał nieśmiałe wyrzuty sumienia i pogrążył się w błogiej beztrosce.

– Najpierw sobie uplotę wianek z leśnych kwiatków, a potem zaśpiewam wesołą piosenkę – postanowiła dziewczynka.

I zaśpiewała:

Płyną niebem obłoki

Piękny jest świat szeroki.

Cieszą się ptaki i motyle

Na taką błogą leśną chwilę.

Cieszę się ja, dziewczynka mała

Piosenkę więc o tym zaśpiewałam.

Nagle dziewczynka oprócz swego dźwięcznego głosiku usłyszała towarzyszący jej potężny gruby głos, a właściwie ryk.

– Kto tak... – zaczęła dziewczynka i urwała, nie chciała dodawać słowa „ryczy”, bo była dobrze wychowana – „śpiewa” – dokończyła po chwili.

– To ja – powiedział dziki zwierz. Był to wilk, przed którym przestrzegała ją mama.

Ale dziewczynka nie wiedziała, kto przed nią stoi, bo pierwszy raz widziała tego leśnego drapieżnika.

– Hm, ma pan interesujący głos, nigdy takiego nie słyszałam – rzekła dziewczynka, nie chcąc sprawić mu przykrości.

– Wiem o tym i pragnę właśnie założyć zespół muzyczny – przechwalało się bezczelnie wilczysko, wyjąc przy tym – dla zademonstrowania swych talentów – coraz głośniej.

– Może pan śpiewać odrobinę ciszej – stoję przecież blisko i świetnie słyszę – przestraszyła się dziewczynka.

– Piękny śpiew to głośny śpiew. Jeśli chcesz, mogę cię nauczyć tak śpiewać – zaproponował Czerwonemu Kapturkowi przebiegły wilk.

– Nie, dziękuję. Trochę się śpieszę, bo idę do chorej babci. Niosę jej lekarstwa i kilka przysmaków – trajkotała dalej dziewczynka.

Wilk spojrzał na nią z apetytem, bo od kilku dni zmuszony był pościć. Dziewczynka jednak inaczej zrozumiała to spojrzenie. Sądziła, że wilkowi cieknie ślinka na widok smakołyków w koszyczku. Pośpieszyła wyjaśnić:

– Przykro mi, ale nie mogę się z tobą podzielić tym, co mam w koszyczku. Gdyby te smakołyki były dla mnie, poczęstowałabym cię, ale one są dla chorej babuni.

– Nie ma o czym mówić. Niech babcia zje wszystko na zdrowie – wilk udawał dżentelmena, nie przestając wbijać wzroku w Czerwonego Kapturka.

– Rozmawiamy sobie tak miło, a ja nawet nie wiem, jak ci na imię – zagadnął podstępnie drapieżnik.

– Czerwony Kapturek – odparła dziewczynka, nie domyślając się podstępu.

– A szanowna babcia daleko mieszka? – ciągnął wilk.

– Jeszcze spory kawałek stąd. Trzeba przejść przez las i minąć młyn. W ostatnim domu na drzwiach wisi blaszana kołatka. To jest właśnie dom mojej babci – dokończył objaśnianie Czerwony Kapturek.

– Teraz na pewno tam trafię – mruknęło wilczysko.

– Co mówisz? – nie dosłyszała dziewczynka.

– Mówię do widzenia, Czerwony Kapturku i dziękuję za twoje ciekawe opowieści.

– Proszę – grzecznie odpowiedziała dziewczynka, dalej nic nie podejrzewając. Była zdziwiona, że miła rozmowa tak nagle się urwała.

– Pewnie temu panu coś się nagle przypomniało – pomyślał Czerwony Kapturek.

– ... przypomniało, przypomniało... – powtórzyła kilka razy. No tak, teraz to jej się przypomniało, że idzie do chorej babci i obiecała mamie nigdzie się nie zatrzymywać.

Zawstydzona, porwała z ziemi koszyczek i spojrzawszy na słońce, które było już wysoko na niebie, weszła na drogę prowadzącą do babci.

Nie uszła jednak daleko. Zatrzymała się, widząc jadącego na koniu człowieka w wojskowym mundurze.

– Co ja widzę, to pan kapitan Ruszt – krzyknęła, rada ze spotkania i pobiegła w kierunku jeźdźca.

– Przecież to nic złego porozmawiać z kapitanem i dowiedzieć się, co słychać na szerokim świecie – tłumaczyła się dziewczynka sama przed sobą.

I rzeczywiście, nie byłoby w tym nic nagannego, gdyby nie fakt, że czeka na nią chora babcia. A kiedy śpieszymy z pomocą choremu, nie możemy myśleć o własnych przyjemnościach, ale powinniśmy starać się dojść do celu jak najszybciej.

Kapitan Ruszt miał wadę wzroku, a że w tych dawnych czasach nie znano okularów, używał lornetki. Teraz też przytknął ją do oka i zobaczył czerwoną kropeczkę. Była to głowa Czerwonego Kapturka. Ścisnął konia ostrogami i podjechał do dziewczynki.

– Dzień dobry. Skąd pan wraca, kapitanie? – spytał Czerwony Kapturek.

– Wracam z ćwiczeń artyleryjskich. Nie było mnie w garnizonie kilka dni i ciekaw jestem, co się ostatnio zdarzyło. Może mi opowiesz – poprosił dziewczynkę kapitan.

– Chętnie – zgodził się Czerwony Kapturek.

I rozpoczęła się barwna opowieść o tym, co działo się w okolicy. Dziewczynka mówiła o innych, a nie o sobie. Nie powiedziała więc, że idzie do babci i że spotkała wilka. Kapitan jednak dostrzegł schowany za drzewem koszyczek i zapytał:

– Co to za koszyczek? Czy to twój?

– Tak, mój. Jest tam śniadanie dla chorej babci – powiedziała dziewczynka cicho.

– A na co babcia jest chora? – zapytał kapitan, który znał i lubił starszą panią.

– Na reumatyzm. Nie może chodzić. Cały czas leży w łóżku, a ja niosę jej śniadanie... – bąkała coraz bardziej zawstydzona dziewczynka.

– Śniadanie, powiadasz – zdziwił się kapitan, patrząc na słońce, które zbliżało się ku zachodowi. – Jesteś zatem bardzo, ale to bardzo spóźniona. Zbliża się już pora kolacji. Biegnij do babci i przekaż jej życzenia zdrowia.

Kapitan znał Czerwonego Kapturka i wszystkiego się domyślił. Dziewczynka zawstydziła się jeszcze bardziej i szybko pożegnała kapitana. Dzielny wojak ruszył przed siebie, podśpiewując:

Kiedy w dłoni mam lornetę,

Lepiej widzę każdą metę.

I choć niektórzy śmieją się ze mnie,

Z lornetą w dłoni jest mi przyjemnie.

Widzę wszystkich tak dokładnie,

Wyglądają całkiem ładnie.

Raduje się moja dusza,

Gdyż się nieustannie wzruszam.

Z pieśnią na ustach kapitan pomknął do swego garnizonu. Czerwony Kapturek, starając się iść jak najszybciej, zmierzał w stronę domku babci.

Ale przebiegły wilk, wydobywszy od dziewczynki wszelkie potrzebne informacje, dotarł tam wcześniej. Zobaczył charakterystyczne drzwi z blaszaną kołatką i ucieszył się:

– Dobrze trafiłem, wszak wypytałem tę małą dokładnie o wszystko, co trzeba...

Wilk wziął kołatkę do łapy i zastukał.

– Kto tam? – dobiegł go głos babci.

– To ja, Czerwony Kapturek. Przynoszę ci lekarstwa i smakołyki – odparł wilk, naśladując dziewczęcy głosik.

– Czekałam na ciebie od rana, wchodź szybko, wnusiu kochana – zrymowała z radości babcia.

Ale jakże krótko trwała ta radość. Leśny rozbójnik wpadł do pokoju starszej pani i pożarł ją natychmiast. Ale nie zaspokoił swego apetytu, wszak od kilku dni nic nie jadł.

– A teraz poczekam sobie na apetyczną wnuczkę – mlaskając, oblizał się ze smakiem wilk.

Tymczasem postanowił odpowiednio się przygotować. Włożył babciny czepek, okulary i szlafrok. Tak przebrany wsunął się pod pierzynę. Leżał sobie zadowolony i odrobinę tylko jeszcze głodny, kiedy usłyszał stukanie kołatki.

– Kto tam? – zapytał słodkim głosem.

– To ja, babciu, Czerwony Kapturek, niosę ci lekarstwa i smakołyki.

– Wejdź, kochanie, szybciutko, bo bardzo zgłodniałam od wczoraj – kłamało wilczysko, udając babcię.

Kiedy dziewczynka weszła do pokoju, było tam prawie ciemno. Okiennice były zasłonięte. Miały chronić babcię przed ostrym słońcem. Dziewczynka widziała wyraźnie tylko biały babciny czepek.

Z łóżka dobiegł ją głos:

– Wnuczuś, połóż smakołyki na stoliku i usiądź przy mnie.

Czerwony Kapturek położył na stole placek, masło oraz ser i podszedł do łóżka.

– Masz takie wielkie ręce! – wykrzyknęła dziewczynka na widok wilczych łap.

– Mogę cię nimi mocniej uścisnąć – szepnął wilk spod pierzyny, starając się zmienić głos.

– Masz takie długie nogi! – dziewczynka była już przerażona.

– Mogę cię prędko schwytać – dobiegła odpowiedź.

– Masz takie wielkie oczy! – krzyczał Czerwony Kapturek.

– Mogę cię lepiej widzieć – odpowiedział wilk.

– Masz takie wielkie uszy! – krzyknęła dziewczynka z trwogą.

– Mogę cię lepiej słyszeć – syknęło wilczysko.

– Masz takie wielkie zęby! – takie były ostatnie słowa dziewczynki.

– Mogę cię szybciej zjeść – ryknął wilk.

Po chwili dziewczynka, która zamiast iść prosto, zawsze zbaczała z drogi, zniknęła w paszczy zbója.

Tymczasem koło chatki babci przechodził gajowy. Postanowił zajrzeć do chorej. Jakież było jego zdziwienie, kiedy zobaczył, że w babcinym łóżku wyleguje się bure wilczysko. Natychmiast zastrzelił ludojada. Potem rozciął mu brzuch i oswobodził babcię z wnuczką.

Wdzięczna dziewczynka obiecała mamie, że już nigdy nie będzie zbaczać z drogi i rozmawiać z nieznajomymi.

KOPCIUSZEK

Dawno, dawno temu żył sobie na świecie szczęśliwy wdowiec. Pogodził się już ze śmiercią żony. Bo czyż człowiek może zmienić swój los, swoje przeznaczenie? Na osłodę pozostała mu córka: śliczna, kochająca dziewczyna, o sercu ze szczerego złota. Mieszkali razem i dobrze im się wiodło. Córka – skrzętna i zapobiegliwa, prowadziła dom.

Wieczorami ojciec z córką wspólnie zasiadali do kolacji. W kominku wesoło igrał ogień, kładąc na ścianach wydłużone cienie. Pewnego razu przy kolacji córka powiedziała do ojca:

– Tatku, wiem, że mnie kochasz i dlatego nie chcesz się ożenić po raz drugi.

– Mówiliśmy już o tym, córeczko – przerwał jej ojciec.

– Tak, pamiętam, mówiliśmy już o tym. Ale ty zawsze odrzucałeś moje propozycje. Czyniłeś tak, bo mnie kochasz – ciągnęła córka.

– Kocham cię i ty mi wystarczysz – rzekł ojciec, zawstydzony tym wyznaniem.

– Nie, tatku, nie mogę stać na drodze twojego szczęścia. Jestem już dorosła i poradzę sobie. Zresztą na razie będę mieszkać z tobą i macochą – zapewniała gorliwie dziewczyna.

– Dobrze, przemyślę to jeszcze raz – zakończył rozmowę ojciec.

A myślał o tej sprawie od kilku miesięcy. Żyła bowiem w okolicy pewna wdowa, która przychylnym wzrokiem spoglądała na samotnego, przystojnego mężczyznę. Było jej ciężko, musiała utrzymywać jeszcze dwie córki, dlatego gorliwie rozglądała się za kandydatem na męża. Wdowiec nie był zbyt bogaty, ale nie był też i biedny. Poza tym w sąsiedztwie nie było innych mężczyzn do wzięcia, dlatego wdowa uznała, że należy doprowadzić sąsiada do ołtarza.

Z pomocą kumoszek udało jej się to osiągnąć. Kiedy zakończyły się uroczystości weselne, szara rzeczywistość odsłoniła swe nieciekawe oblicze. Wdowa wraz z dwiema córkami wprowadziła się do domu męża.

Wtedy okazało się, że jej córki to bardzo wygodne osoby. Leniwe, gnuśne, zapatrzone w siebie. Wymagały obsługi jak jakieś królewny. Ale w domu wdowca nie było służby. Rolę służącej zaczęła pełnić córka wdowca. Zmusiła ją do tego macocha. Biedny wdowiec – już przedtem cichy i małomówny – nie miał sił, aby przeciwstawić się żonie. Pozwolił, aby jego ukochana córka stała się popychadłem u macochy i jej dwóch leniwych córek.

Biedna dziewczyna nie skarżyła się ojcu, aby nie wzbudzać w nim wyrzutów sumienia. Zaś macocha i jej córki prześcigały się w wydawaniu rozkazów dziewczynie.

Skąpa macocha nie przyjęła służącej. Uznała, że pasierbica nadaje się do tego, aby pracować w domu i gospodarstwie. Zlecała jej prace, które były dla dziewczyny za ciężkie i z mściwą satysfakcją patrzyła jak ślicznotka niszczy sobie zdrowie i urodę.

– Wyszoruj schody, a żywo, leniu! – wymyślała jej macocha.

Ledwie dziewczyna zebrała wodę i wyżęła ścierkę, padała następna komenda:

– Biegnij na podwórko i narąb drewna na podpałkę! – krzyczała córka wdowy, której od lenistwa i bezczynności zrobiło się zimno.

I biedna sierota z rękami mokrymi od mycia schodów wychodziła na mróz, bacząc, aby siekiera do rąbania drew nie wysunęła jej się ze zgrabiałych dłoni.

Dziewczyna biegała, starając się wypełnić wszystkie polecenia córek wdowy. Nie miała chwili czasu dla siebie.

Dlatego często chodziła brudna i umorusana, przysiadając u kuchennego paleniska dla chwili odpoczynku.

Złośliwe przyrodnie siostry nazwały ją Kopciuszkiem i zadowolone z siebie dalej prześcigały się w wydawaniu poleceń.

– Kopciuszku, przynieś mi grzebyk i lusterko, ale już! – wołała starsza.

– Kopciuszku, nagrzej mi wody i przygotuj kąpiel! – wtórowała młodsza.

Biedna dziewczyna uwijała się jak mogła, bo rozkazy padały bez przerwy.

– Kopciuszku, wyprasuj mi atłasową wstążkę do włosów i bluzkę z gipiury! – dysponowała jedna.

– Kopciuszku, nie marudź tak, rusz się szybciej i wyczyść mi odświętne trzewiczki! – niecierpliwiła się druga.

Dziewczyna z zazdrością patrzyła, jak córki wdowy cały dzień myślały tylko o swoim wyglądzie i strojach. Ale zarówno ich starania, jak i praca Kopciuszka na niewiele się zdały. Dziewczyny nie były urodziwe.

Kopciuszek zaś był piękną dziewczyną. Ale nie było to widoczne pod warstwą kurzu i sadzy, które pokrywały jej twarz i ręce. Bo czy służy dziewczęcej urodzie palenie w piecach, wymiatanie sadzy, noszenie drew z lasu i rąbanie ich siekierą? Na pewno nie.

Kopciuszek widząc kosmetyki swych przyrodnich sióstr, ich koronkowe stroje i wytworną biżuterię, także tęsknił niekiedy za wielkim światem. Wyglądał sobie wtedy przez okno i widział wzgórze. Na nim stał okazały królewski zamek wsparty na marmurowych kolumnach i ozdobiony attykami. Poniżej zamku, w zacisznej kotlinie wśród sadów i ogrodów stały małe, ale schludne i przytulne domki.

W jednym z nich mieszkała chrzestna matka Kopciuszka. Była to dobra wróżka. Prowadziła dobre, szczęśliwe życie, nie dbając o bogactwo i ciesząc się z tego, co ma.

Często śpiewała sobie:

Wróżka jestem dobra i kobieta zacna.

Mieszkam tu szczęśliwie, nie szukam bogactwa.

Mój maleńki domek tonie wiosną w bzach.

Tak go wymarzyłam w najpiękniejszych snach.

Za ścianą deszczu ginie

I smutno jest w kotlinie.

A gdy przeminie burza,

Dom mój z mgieł się wynurza.

Słońce rozświetla okna

I lśni posadzka mokra.

Znów słychać śpiew słowika,

Brzmi pszczół piękna muzyka.

Żyję tu, dobra wróżka,

Chrzestna matka Kopciuszka.

Pewnego razu do chaty wdowy doszła wiadomość, że w królewskim zamku odbędzie się wielki bal. Miały przybyć wszystkie panny, nie tylko królewny, aby królewicz wybrał sobie spośród nich żonę.

Córki wdowy wiadomość ta zelektryzowała. Były to dziewczyny leniwe i egoistyczne, ale nie były głupie. Wiedziały, że nie są pięknościami, umiały bowiem spojrzeć na siebie krytycznie.

– Matko, dlaczego ja jestem piegowata i zezowata? – westchnęła pierwsza.

– Córeczko, piegi znikną pod kremem, a lekki zez jest kokieteryjny i dodaje urody – pocieszała ją matka.

– A ja, ilekroć spojrzę w lustro, widzę tam tylko mój wielki nos – skarżyła się druga.

– Co ty wygadujesz, jesteś piękna jak kwiatuszek i słodka jak cukiereczek – macocha lała miód na serce swej ulubienicy.

Kochała swe córki i rada im była nieba przychylić. Ale i ona – choć zaślepiona miłością – widziała, że są one brzydsze są od Kopciuszka. Macocha zdenerwowała się na pasierbicę. Postanowiła schować jej mydło.

– Jeśli nie będzie zmywać z siebie tej sadzy, na pewno zbrzydnie. Musi też więcej pracować, za często spogląda w okno – pomyślała mściwa macocha. Zaraz też zawołała dziewczynę i rzekła:

– Moje córki idą na bal. Musisz w ciągu dwóch dni uszyć im nowe suknie.

– Ja chcę czerwoną suknię z trenem! – wykrzyknęła starsza.

– Mnie najładniej jest w szafirowym. Uszyj mi natychmiast szafirową suknię z koronkowym karczkiem! – domagała się młodsza.

Biedna pasierbica dwa dni i dwie noce szyła, poprawiała, dopasowywała i wysłuchiwała pretensji i grymasów. Suknie były gotowe, a biedny Kopciuszek padał z nóg i spał na stojąco.

– Kopciuszku, dlaczego jesteś taki niemrawy? Pośpiesz się i zrób nam piękne i twarzowe fryzury – zażądały siostry.

Dziewczyna przetarła oczy i wzięła się do pracy. Stojąc przed kryształowym lustrem, porównywała swe odbicie z odbiciem przyrodnich sióstr.

– Nie mam pięknych strojów, ale jestem ładniejsza od nich. Gdybym miała choć jedną lepszą sukienczynę, też mogłabym pójść na bal do królewskiego zamku – marzyła po cichutku, czesząc siostry.

– Kopciuszku, kończ już nasze fryzury, bo musimy jeszcze poćwiczyć tańce – przynaglały siostry.

Wkrótce objęły się i zaczęły wirować.

– Nie depcz mi po palcach! – krzyknęła młodsza.

– To twoja wina, źle prowadzisz – odparowała starsza.

Kopciuszek, przyglądając się pląsaniu sióstr, ujął w dłonie miotłę i też spróbował zatańczyć. Siostry przyrodnie zauważyły, że porusza się lekko i z wdziękiem, i poprosiły na wyścigi:

– Ze mną zatańcz, Kopciuszku.

– Nie, najpierw ze mną, ja jestem zręczniejsza.

Kopciuszek zatańczył z jedną i z drugą, i zasmucił się jeszcze bardziej.

– Ach, jaka szkoda, że ja nie będę na balu. Tak dawno nie tańczyłam. Dziw bierze, że jeszcze nie zapomniałam, jak to się robi.

– O czym tak myślisz, Kopciuszku? – zapytały siostry.

– O balu na zamku – odpowiedziała szczerze dziewczyna.

– O ludzie, trzymajcie mnie, bo pęknę ze śmiechu. Kopciuszek w brudnej sukience i w dziurawych butach na królewskim balu – szydziła starsza siostra.

Kopciuszek wyjątkowo się zbuntował. Widział swą ładną buzię w lustrze i przypomniał sobie taneczne kroki. Poczuł się pewniej i chciał powiedzieć kilka słów prawdy przyrodniej siostrze, ale właśnie zajechała kareta zaprzężona w cztery konie.

– Wsiadajcie, moje śliczne córeczki, bo się spóźnimy – ponaglała wdowa. Wkrótce powóz odjechał na królewski zamek.

Kopciuszek został sam, w ciemnej izbie, wśród zrobionego przez siostry nieporządku.

– Ach, jak to miło jechać tak na bal, w eleganckiej sukni. Potem znaleźć się w wielkiej złotej sali i tańczyć w ramionach wytwornych młodzieńców do białego rana... – rozmarzyła się biedna dziewczyna.

– Niedługo będziesz tańczyć – ozwał się wesoły głos.

– Kto tu jest? Nikogo nie widzę – przestraszyła się dziewczyna.

– To ja, twoja chrzestna matka, dobra wróżka – powiedział niespodziewany gość. – Słyszałam, moja panno, że chciałabyś pojechać na bal... – dodała wróżka.

– Ach, nie dodawaj mi żalu, chrzestna matko. Widzisz przecie, że mam na sobie zniszczoną sukienkę i dziurawe buciki.

– Nic się nie martw. Od czego masz dobrą wróżkę i matkę chrzestną w jednej osobie?

Mówiąc to, pomachała czarodziejską różdżką. Kopciuszek poczuł radość, uwierzył, że nie wszystko stracone. Dobra wróżka zaśpiewała:

Niech ta noc przecudna szczęście ci przyniesie.

Skrzypi już kareta w kalinowym lesie,

Powiozą cię na bal cztery wrone konie

I w blasku twych oczu królewicz utonie.

Biedna dziewczyna rozmarzyła się. Ale wróżka szybko przywołała ją do rzeczywistości.

– Oto czarodziejskie mydełko. Umyj się nim, a będziesz mieć alabastrową cerę – poradziła matka chrzestna.

Dziewczyna zręcznie wykonała toaletę, choć mydła nie miała od dawna. Zła macocha schowała je bowiem przed dziewczyną, aby nie przyćmiła urodą jej córek.

– A teraz włóż złocistą suknię i pantofelki z atłasu. A uwijaj się, bo już słychać turkot karety – ponaglała wróżka.

Kopciuszek już ubrany, spojrzał w lustro i nie uwierzył własnym oczom. W lustrzanej tafli ukazała się piękna nieznajoma. Czy to możliwe, aby ta piękna osoba przed kilkoma godzinami rąbała drewno i szorowała schody?

– Czy to dzieje się naprawdę, czy to sen jaki złoty? – spytała dziewczyna.

– Masz złocistą suknię i pantofelki, ale to nie sen złoty – szepnęła wzruszona wróżka. Wiedziała, że dziewczyna wiodła ciężkie życie, krzywdzona przez macochę i wykorzystywana przez przyrodnie siostry. I cieszyła się, że z pomocą czarodziejskiej różdżki przyda jej trochę radości.

– A teraz dam ci złoty pierścień i złoty szal i powiem coś ważnego: pamiętaj, musisz wyjść z balu przed północą. Inaczej wszystko przepadnie. Znikną złote stroje, a ty będziesz znów w pobrudzonej popiołem sukienczynie.

– Dobrze, wrócę przed północą, nie zapomnę – przyrzekła dziewczyna i już jej nie było.

Dobra wróżka krzyknęła jeszcze za odjeżdżającą karocą:

– Życzę ci miłej zabawy, Kopciuszku.

Ale Kopciuszek już tego nie słyszał. Rozgorączkowany, podniecony, podążał na swój pierwszy bal. Kareta mknęła co koń wyskoczy i nawet gwiazdy zdziwione pytały, kto to tak pędzi na bal. Kopciuszek zanucił w odpowiedzi:

To ja Kopciuszek szary,

Na co dzień zmywam gary,

A dzisiaj w złotym szalu

Będę tańczyć na balu.

– No, no – zaszeptały gwiazdy, rade, że i do biednej, wykorzystywanej przez macochę i przyrodnie siostry dziewczyny uśmiechnęło się w końcu szczęście.

Tymczasem kareta zajechała na dziedziniec. Kopciuszek lekko i z wdziękiem zeskoczył z jej stopni i eskortowany przez służbę zmierzał ku sali balowej.

– Cóż to za księżniczka przecudnej urody przyjechała na bal? – pytali się nawzajem dworacy.

– A może to królewna? Wszak porusza się tak majestatycznie – rzekł jeden z lokajów i poszedł zawiadomić królewicza.

Królewicz, zaciekawiony, wyszedł na spotkanie nieznajomej piękności.

– Kim jesteś, piękna dziewczyno? Skąd przybywasz? Czy jesteś córką któregoś z okolicznych władców? – królewicz zasypał Kopciuszka pytaniami.

– Nie jestem królewną ani księżniczką. Jestem twoją poddaną. I niech to ci, królewiczu, wystarczy. Swoje imię pragnę zachować w tajemnicy – rzekła rezolutnie, wcale nie speszona dziewczyna.

– Niech i tak będzie – zgodził się królewicz, nie odstępując nieznajomej. Ujął dziewczynę pod rękę i powiódł do balowej sali. Muzyka przestała grać i wszyscy w zachwycie spoglądali na Kopciuszka. Były wśród gości i córki wdowy – przyrodnie siostry dziewczyny. One także jej nie poznały.

– Cóż to za piękność? – pytały jedna drugą, coraz smutniejsze.

Ale ani one, ani nikt nie znał na to pytanie odpowiedzi. Inne panny na balu posmutniały. Wszak przy Kopciuszku nie miały żadnych szans. Na balu byli też inni kawalerowie młodzi i piękni, ale każda chciała tańczyć z królewiczem.

A nawet – kto wie – zostać potem jego żoną.

A królewicz tańczył tylko z Kopciuszkiem. I jak to przepowiedziała dobra wróżka, „utonął w blasku oczu” dziewczyny. Bawił ją rozmową, częstował wyszukanymi potrawami i napojami w kryształowych kielichach i nie opuszczał ani na moment.

Kopciuszek szczęśliwy i zadowolony zapomniał o upływającym czasie. Dopiero kiedy zegar wybił kwadrans przed północą, dziewczyna złożyła królewiczowi głęboki ukłon i wybiegła na dziedziniec, gdzie czekała kareta. Zanim ktokolwiek zdołał wybiec za piękną nieznajomą – odjechała.

Dworzanie znaleźli tylko jeden złoty pantofelek, który dziewczyna zgubiła na schodach. Oddali go królewiczowi.

Kopciuszek dotarł do domu, kiedy wybiła północ. Wtedy zniknęły złote stroje i dziewczyna – znów w ubogiej sukienczynie – znalazła się w swej izbie.

Niedługo wróciły z balu przyrodnie siostry.

– Kopciuszku, zdejm nam buty. Umieramy ze zmęczenia – rozkazały.

Dziewczyna, która przed chwilą królowała na balu, znów była upokarzaną służącą.

– Szybciej kocmołuchu, bo chcę się położyć spać! – złościła się starsza córka wdowy. A miała powody, aby się złościć. Wszak na balu cały czas podpierała ścianę. Ale czy Kopciuszek był winien brzydocie i brakowi wdzięku przyrodniej siostry? Nie był, ale teraz obie wyżywały się na nim za swe niepowodzenia na balu. Dziewczyna, pochlipując z cicha nuciła sobie na pociechę:

Byłam najpiękniejsza na królewskim balu,

Do mych sióstr przyrodnich nie będę mieć żalu.

One nie tańczyły, nikt ich nie chciał prosić,

Więc ich fanaberie będę godnie znosić.

Wkrótce rozżalone siostry przyrodnie ułożyły się do snu w wygodnych łożach, pod puchowymi pierzynami. Kopciuszek zaś przycupnął na piecu, nakrywszy się starą derką. I śnił najpiękniejsze sny: o królewiczu, o balowej sali i o zachwycie wszystkich wokół. Obudziła go – jak i wszystkich domowników – trąbka królewskiego herolda, który przyjechawszy wczesnym rankiem, obwieszczał wszem i wobec:

Po balu znaleziono pantofelek złoty,

Który królewicz ceni jak wszystkie klejnoty.

Najpiękniejsza panna zgubiła go w biegu,

A twarz miała białą niby płatki śniegu.

Teraz będzie w kraju wielkie przymierzanie,

Niech szykują nóżki panienki i panie.

Właścicielka bucika, co zgubiła go w pędzie,

Niechaj do pałacu najszybciej przybędzie.

Wszystkie panny w królestwie wymyły nóżki, ubrały najcieńsze jedwabne pończoszki i czekały na przybycie królewskich sług.

Rozpoczęło się wielkie przymierzanie. Ale zdawało się, że zakończy się ono fiaskiem. Na wszystkie dziewczęce stópki bucik był za mały. Królewicz martwił się, że piękna nieznajoma oszukała go, mówiąc, że jest jego poddaną. Ale nie wszystkie panny zmierzyły bucik! Przeto dworacy pocieszali królewicza, że pewnie w ostatniej grupie dziewcząt znajdzie się właścicielka pantofelka. Wkrótce mierzenie miało się ku końcowi. Słudzy przybyli do chaty wdowy.

– Czy mieszkają tu jakieś dziewczęta? – spytał sługa, trzymając w ręce złoty pantofelek.

– O tak, panie, dwie moje córki i pasierbica – odrzekła wdowa.

– Niech zatem przymierzą ten pantofelek, zgodnie z obwieszczeniem królewskiego herolda – polecił sługa.

Obie córki wyrwały się, chcąc pochwycić pantofelek.

– Spokojnie, moje panienki, bo uszkodzicie bucik – uspokajał je sługa.

– Niech najpierw zmierzy starsza córka – zaproponowała wdowa, której wstyd było, że jej pupilki nie umieją się zachować.

Dziewczyna, stękając i sapiąc, usiłowała wbić szeroką stopę w maleńki pantofelek. Niestety, na próżno.

– Teraz ty spróbuj, córeczko – rzekła wdowa, nie tracąc nadziei i zwracając się do młodszej córki.

Młodsza miała węższą stopę, toteż ucieszyła się, wetknąwszy palce do czubka bucika, ale bucik był za krótki.

Wdowa i jej córki posmutniały. Ale sługa, który zwykł dokładnie wypełniać królewskie rozkazy, przypomniał:

– Niech przymierzy jeszcze pantofelek pasierbica.

– O, to zbytek łaski dla takiego kocmołucha. Ona wymiata sadze, a nie gubi złotych pantofelków na balu.

– To rozkaz królewski – uciął dyskusję sługa.

Zawołano więc Kopciuszka. Dziewczyna weszła zawstydzona, w swej powszedniej, zniszczonej sukienczynie. Buty zdjęła już w sieni, wstydząc się, że są dziurawe.

Sługa podał jej złoty pantofelek. Dziewczyna, nie zważając na drwiące spojrzenia macochy i przyrodnich sióstr, wzięła bucik i bez trudu włożyła go na swą zgrabną, małą nóżkę. Pasował jak ulał. Wszyscy zaniemówili.

– Jak to, nasz Kopciuszek był na królewskim balu? – spytała macocha.

– To niemożliwe – dodały przemądrzałe przyrodnie siostry.

– Niekiedy dzieją się rzeczy trudne do uwierzenia – rzekł z filozoficznym spokojem sługa i nakazał Kopciuszkowi udać się na królewski zamek.

Dziewczyna milczała stropiona. Jak pójdzie na zamek w starej sukience? Ale wtedy w drzwiach zjawił się niespodziewany gość. Była to dobra wróżka i chrzestna matka Kopciuszka. Szybko dotknęła czarodziejską różdżką ramienia dziewczyny. I oto Kopciuszek stał już we wspaniałym złotym stroju, w jakim widziano go na balu.

Wróżka uściskała dziewczynę i rzekła na pożegnanie:

Wymiatałaś kominy, szorowałaś podłogi,

Teraz złote buciki załóż na swoje nogi.

Jesteś dobra i piękna i serce masz złote,

Odtąd będziesz robić, na co masz ochotę.

– Proszę do karety piękna dzieweczko, wszak tam królewicz się niecierpliwi – ponaglał sługa.

– Jeszcze tylko pożegnam się z siostrami i macochą – odparła dziewczyna, chcąc zaznaczyć, że jest dobrze wychowana.

– Przebacz nam, że tak cię dręczyłyśmy – prosiły zawstydzone córki wdowy.

– O, już o tym zapomniałam – zapewniła wielkodusznie przyszła żona królewicza.

Kiedy kareta wioząca Kopciuszka dotarła na zamek, wszyscy wyszli na powitanie pięknej narzeczonej. Zachwytom i hołdom nie było końca. Najszczęśliwszy był królewicz. Wkrótce odbył się ślub młodej pary. Kopciuszek szczęśliwy, rad był przychylić wszystkim nieba. Przeto sprowadził na zamek całą swą rodzinę. Wszyscy żyli długo i szczęśliwie.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: