Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Barbara i król - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
17 września 2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Barbara i król - ebook

Historia Barbary Giżanki, pięknej mieszczki, która miała być jedynie narzędziem w rękach ambitnego rodu Mniszchów, a stała się ostatnią miłością króla Zygmunta Augusta.

Jest schyłek 1570 roku. Niemal od dwudziestu lat Zygmunt August opłakuje Barbarę Radziwiłłównę. Jej przedwczesna śmierć, kolejne nieudane małżeństwo - tym razem z Katarzyną Habsburżanką - i brak następcy tronu powodują, że starzejący się król utracił już nadzieję na odmianę losu. Niespodziewanie na jego drodze staje kobieta łudząco podobna do zmarłej Radziwiłłówny. Barbara Giżanka, kupiecka córka, sprawia, że król odzyskuje wolę życia i ponownie zaczyna marzyć o szczęściu. Ale piękna kupcówna nie dzieli z królem jedynie łoża. Jej wpływ na króla jest coraz większy, co wzbudza nienawiść dworzan i szlachty. Jak długo Barbarze uda się wieść dostatnie życie na dworze i zachować miłość króla…?

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-245-8101-6
Rozmiar pliku: 2,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

ZAMEK WARSZAWSKI, WRZESIEŃ 1573

Słońce wlewało się do przestronnej komnaty przez liczne okna i rzucało złociste smugi na postać infantki. Anna siedziała na tronie obitym czerwonym adamaszkiem. Jej dłonie leżały miękko na ramionach krzesła, a smukłe palce ubrane w złote pierścienie raziły wzrok bielą skóry. Z jej brązowych oczu biły duma i pewność siebie. Oto spadkobierczyni Jagiellonów, polska infantka i jedyna przyszła władczyni ogromnego państwa. Już nie spuszczała wzroku, nie uciekała jak dawniej spłoszonym spojrzeniem. Po wielu latach sieroctwa los zaczął jej wynagradzać niedole i smutki. Już niebawem poślubi francuskiego królewicza i zostanie królową Polski. Ubrana w atłasową suknię w kolorze głębokiego ametystu i lśniąca od klejnotów przyjmowała hołdy poddanych, słuchała żalów oraz próśb tych, co uciekali się pod jej opiekę. Śledziły ją setki oczu. Dworzanie i posłowie obcych dworów zalegali parter i galerię, skąd najlepiej widzieli, co się dzieje przy królewnie, i gdzie mogli śmielej wypowiadać sądy. Duszne od potu i perfum powietrze gęstniało od prażącego słońca.

Wtem rozległ się donośny głos:

– Księżna Woroniecka!

Odpowiedział mu pomruk pogardy, który poruszył tłumem i natchnął go nową falą nienawiści. Wyczekująco patrzono ku podwojom, w których naraz ukazała się postać w czerni. Zarysowała się delikatnie w mroku korytarza, a po chwili stanęła w świetle dnia i dumnym spojrzeniem potoczyła po komnacie, powodując, że gwałtowny szept wstrząsnął dworzanami. Dawna królewska metresa, Barbara Giżanka, a teraz księżna Woroniecka, ubrana była w czarną aksamitną suknię po królowej Barbarze, którą dawniej, jeszcze za życia, ofiarował jej król. Setki pereł przyszytych do sukni lśniły w blasku dnia, cenne kamienie zdobiły też głowę Giżanki. Ci, którzy dawniej w tym stroju widzieli królową Barbarę, oniemieli na ten widok. Podobieństwo było uderzające. Takie same rysy twarzy, delikatnie zarysowane usta i ciemne oczy, w których znać było dumę. Giżanka ruszyła przed siebie bez pośpiechu, rozważnie, a gdy szła, goniły ją ludzkie głosy, w uszach huczały jej słowa: „Szlachetna nierządnica! Kurwa! Ladacznica! Przeklęta czarownica! Trucicielka! To ona zabiła króla!”.

Barbara w czarnej sukni, jakby ciągle była w żałobie po królu, szła, równo odmierzając kroki i prowadząc za rękę dwuletnią dziewczynkę. Spod brokatowego czepca dziecku wymykały się jasne kędziory, a długa ciężka suknia w kolorze czerwieni krępowała mu ruchy.

– Bękart! Pomiot! – Syk pogardy znowu przeszedł przez komnatę, a potem zapadła cisza tak przejmująca, że zdawało się niektórym, iż słyszą bicie serca dawnej królewskiej ladacznicy. Wpatrywano się w księżnę Woroniecką oraz w jej córkę. Odżyły gorące spekulacje, kto króla wyręczył w łożu Giżanki, w twarzy dziecka próbowano odnaleźć rysy ojca. Ale mała Barbarka była tak podobna do matki, że stanowiła jakby jej kopię, toteż wszelkie próby rozwikłania zagadki pozostały bez odpowiedzi. Przyglądając się dziewczynce, przewidywano, że za kilkanaście lat dzięki wielkiej urodzie, jaką odziedziczyła po matce, i ona stanie się bohaterką jakiegoś głośnego skandalu. Niektórzy wyrażali przekonanie, że najlepiej zawczasu należałoby to szczenię utopić w Wiśle, by na przyszłość uniknąć kłopotów. Oderwano oczy od dziecka i wbito je w Giżankę. Oto dziś stawała przed królewną samotna i bezbronna, pozbawiona swoich dawnych protektorów, Mniszchów, i choć miała męża, przyszła sama, by się bronić przed oszczerstwami. Wtem ciszę przerwał płacz dziecka, rozlegając się donośnym echem. To mała Barbarka potknęła się o suknię i upadła. Matka podniosła ją, otarła jej łzy, po chwili zaś stanęła przed infantką. Anna zmierzyła ją lodowatym wzrokiem i zacisnęła wargi. W pamięci odżyły bolesne wspomnienia, w sercu otworzyły się rany. Krew zaczęła się sączyć wielkimi kroplami, by spłynąć potokiem. Nurt nienawiści w duszy królewny stawał się coraz silniejszy, aż wyparł z jej serca litość i współczucie. Anna widziała, jak Barbara Giżanka, a teraz księżna Woroniecka, pochyliła przed nią głowę i zastygła w głębokim ukłonie, po czym usłyszała jej aksamitny głos:

– Najjaśniejsza pani...

Jakże pozory zwodzą – oczy infantki zdawały się drwić z tej, która teraz w pokorze oddawała jej cześć. Postać Woronieckiej ubranej na czarno, z rdzawymi włosami upiętymi wysoko, ozdobionymi perłami, mogłaby zwieść jedynie tego, kto ujrzał ją po raz pierwszy. Ach, gdybyż były teraz same, pokazałaby dziwce, kto tu rządzi. Paznokciami naznaczyłaby jej piękną twarz na wieki. Wyryłaby głębokie koryta, by przypominały Giżance, kim była i kim pozostanie, mimo że nosi tytuł księżnej. A potem wyrzuciłaby ją z zamku, z Warszawy, wygnałaby na kraniec Polski, rzucając w dzikie i odludne stepy Ukrainy. Tam jest jej miejsce.

Woroniecka uniosła oczy i z nadzieją spojrzała na infantkę. Teraz jej los zależy od królewny. Zygmunt August od ponad roku nie żyje. Mniszchowie jak szczury pouciekali, kryjąc się przed gniewem infantki i senatorów. Dotąd ściga ich niesława, która spadła także na nią. To ją czynią współwinną grabieży królewskich skarbów i nagłej śmierci monarchy. Każdy jej dzień jest podszyty strachem o życie swoje i córki. Co raz docierają do Giżanki głosy żądające osądzenia dawnych królewskich sokołów. Nienawistni ludzie nigdy nie zapomną, coraz śmielej żądają wtrącenia ladacznic do lochu i poddania torturom. I tylko ona jedna ma odwagę stanąć dziś przed infantką i bronić swej czci. Nie będzie uciekać. Oto oddaje się pod opiekuńcze skrzydła siostry władcy.

Anna nie spuszczała wzroku z ladacznicy, w głowie kłębiły jej się myśli. Dwie kobiety podobne do siebie jak dwie krople wody zaważyły na życiu jej brata króla: Barbara z Radziwiłłów Gasztołdowa i ta oto zwykła warszawska mieszczka, Barbara Giżanka. Obie Zygmunt August kochał do szaleństwa i obie zrujnowały i króla, i królestwo. Mała Barbarka uśmiechnęła się, lecz nie wzruszyła zimnego serca infantki. Anna poczuła do tego dziecka jeszcze głębszą nienawiść, którą jedynie zemsta mogła ugasić.ROZDZIAŁ 1

ZWIERCIADŁO UMARŁYCH

Listopadowy wieczór roku 1570 był spokojny, bez deszczu i porywistego wiatru, jaki jeszcze parę dni wcześniej z siłą uderzał w szyby warszawskiego zamku i przenikał jesiennym chłodem.

W oknach Domu Królewskiego^() zamigotały rdzawe światła świec. Naraz zadrgało mdłym pulsującym blaskiem światło w przyziemiu, tam gdzie znajdowały się prywatne komnaty króla. W kątach przestronnego pokoju świece wbite w wysokie kandelabry, niedawno zapalone, teraz rozpryskiwały przytłumione światło, jakby dusiły się własnym ogniem.

Spokój i cisza, jakie tu panowały, dawały wrażenie, że miejsce to jest martwe. Nieoczekiwanie w ciszy rozległo się ciężkie westchnienie i jakaś postać zamajaczyła w półmroku. Błysnęły ciężkie złote łańcuchy zawieszone na piersiach, pierścienie na kościstych palcach zalśniły głęboką zielenią szmaragdu, a dotąd zgasłe oczy ożyły. Twarz króla się zasępiła. Przed chwilą wyszedł od niego pokojowiec, Mikołaj Mniszech. Pozostawił monarchę w głębokiej zadumie i bardzo poruszonego, jakby wieści, które Zygmunt August usłyszał, wskrzesiły w królu nadzieję i odgrzebały dawne wspomnienia, nadały nowy cel jego życiu. Po chwili władca podniósł się z krzesła, ale nie wyprostował sylwetki jak dawniej. Jego plecy były zgarbione, a krok pozbawiony sprężystości, gdy szedł w kierunku lustra oprawionego w złotą ramę. Pozbawione siły nogi powłóczyły po dywanie. Naraz w zwierciadle odbiła się twarz. W półmroku oblicze króla miało piękne rysy, jakby czas cofnął się o dwadzieścia lat. Zygmunt August znowu był piękny i młody, o dumnym spojrzeniu czarnych oczu, jasnej gładkiej cerze i pięknie wykrojonych ustach. Czarna aksamitna czapka, mocno naciągnięta na głowę, zlewała się z mrokiem. Tak niewyraźnie monarcha widział swoje odbicie. Przystawił kandelabr bliżej lustra i zdjął czapkę. Poraziła go biel włosów, pośród których przebijały pojedyncze czarne nitki. Oblicze miał szare, w kącikach oczu i ust głębokie bruzdy wyryły koryta, w źrenicach tlił się ogień dawno pogrzebanych nadziei i niespełnionych pragnień. Poczuł gorycz, oczy mu zaszły żałością. Tylko światło zatem odkrywa prawdę, pokazuje całą zgniliznę postępującej starości i odbiera nadzieję na cud, który dać może jedynie mrok nocy. Władca się zadumał. Do głowy cisnęły się myśli pełne nadziei, a zarazem rozterek. Czy tam, po drugiej stronie lustra, istnieje inny świat? Świat ludzi umarłych, do którego dostępu bronią tajemne sztuczki czarnoksiężników? A jeśli istnieje, czy jego ukochana Barbara go pozna? Wszak minęło prawie dwadzieścia lat. Czy jej miłość jest tak gorąca jak dawniej? I czy wolno żywym wzywać z zaświatów umarłych dla własnej igraszki po to tylko, by zaspokoić własny egoizm, nie licząc się z cierpieniem duszy, która pragnie już wyłącznie spokoju?... A jeśli i ona tego chce? Jeśli jej duch błąka się pośród żywych i jedynym jej życzeniem jest ujrzeć króla po raz ostatni, by w spokoju duszy odejść na zawsze?

Ciało monarchy zadrgało, jakby głuchy wewnętrzny szloch wstrząsnął jego członkami. Zgarbił się jeszcze bardziej, przytłoczony ciężarem rozterek, pragnień i bezsilności. Wreszcie odwrócił się i przeszedł do alkierza, do którego drzwi były rozwarte i gdzie nad masywnym kabinetem^() wisiał obraz ukochanej Barbary. Dwie świece w mosiężnych kandelabrach rozświetlały postać zmarłej królowej. Ubrana w czarny koronacyjny strój, w wysadzanej najcenniejszymi kamieniami koronie, z której spływał biały welon okrywający ramiona w czerni, z lśniącymi bielą perłami ozdabiającymi jej twarz, wydawała się zadumana, ale spokojna. Taką ją zapamiętał i taka żyła w jego sercu, wiecznie młoda i piękna.

– Gdybyż mi odpowiedziała... – szepnął i oczy wpatrzone w królową zwilgotniały. Łzy spłynęły mu po policzkach. Spoglądała na niego łagodnym wzrokiem, który sprawił, że jakieś ciepło rozlało się w jego duszy.

Naraz myśli króla zmącił szelest. Monarcha natychmiast otarł łzy i oderwał oczy od portretu, by śpiesznie powrócić do gabinetu. Oto dostrzegł skuloną przy kaflowym piecu postać i źrenice, które nagle w półmroku błysnęły. Zapomniał, że nie jest sam, że w kącie siedzi jego trefniś, którego zadaniem jest bawić i rozweselać króla. Karzeł tymczasem skryty w mroku pilnie się władcy przyglądał, równie jak on zamyślony i zaintrygowany tym, co powiedział Mikołaj Mniszech. Gdy królewski pokojowiec wcześniej wszedł do komnaty, w szarości gasnącego dnia nie zauważył Kosmy siedzącego w kącie cicho jak mysz. Nie wiedział więc, że nie są sami. Także król o nim zapomniał. Teraz zaś Zygmunt August ujrzawszy go, kazał mu odejść. Trefniś jednym susem skoczył na nogi i zbliżył się do monarchy, wówczas blask bijący od świec rozjaśnił jego postać. Potem wyprostował się i wyprężył niczym kot, lecz to nie dodało wielkości jego nikłej posturze. Miał dwadzieścia pięć lat, ale twarz jego starzała się szybko i już pierwsze bruzdy zmarszczek okalały głęboko osadzone oczy, na wąskich ustach błąkał się zdradziecki uśmiech. Trefniś ubrany był w karminowy wams i takież długie spodnie mocno opinające nogi i podkreślające muskularne uda. Czapka szczelnie zakrywała mu włosy, a zaczepione do niej dzwonki delikatnie brzęczały, ilekroć poruszył głową. Był mistrzem szachów i gry w kości, w kartach też świetnie sobie radził, nie mając sobie równych. Tkwił przy królu od dobrych dziesięciu lat. Wesoły temperament zjednywał mu sympatię otoczenia, lecz niektórzy ledwo go tolerowali ze względu na wszędobylstwo i wścibskość. Teraz skłonił się jego wysokości, po czym w milczeniu opuścił królewskie apartamenty.

W korytarzach panował chłód, przeciąg szarpał płomieniami świec kołyszącymi się w kandelabrach. Gdzieś w oddali zawył wiatr. Kosma bojaźliwie się przeżegnał, tym bardziej wystraszony, gdy przypomniał sobie to, o czym mówił pokojowiec Mniszech. Wreszcie umknął przed siebie, rozglądając się płochliwie i klucząc zamkowymi korytarzami. Niebawem opuścił Dom Królewski. Kiedy znalazł się na dziedzińcu, uderzył go wieczorny chłód, wilgoć idąca od Wisły zapchała mu płuca. Skierował się do Domu Małego^(). Po chwili zniknął w zimnym korytarzu, skąd schody wiodły na piętro. Idąc, rozglądał się bojaźliwie, czy aby nie natknie się na wszędobylską ochmistrzynię królewny, Katarzynę Żalińską, której wścibskość i niewyparzony język niejednemu dopiekły. Drogę udało mu się przebyć bez niespodzianek. Wkrótce stanął pod drzwiami jednej z komnat i bezzwłocznie zapukał do drzwi. Po chwili uchyliły się i w świetle wylewającym się z pokoju ujrzał stojącą w progu młodą pokojową Joannę. Dama przyglądała się karłowi badawczo i dopiero gdy zażądał, by go wpuściła, w milczeniu szeroko rozwarła drzwi. Wszedł tak pewnie, jakby był u siebie. Kazała mu czekać, sama zaś zniknęła w przyległej komnacie. Wróciła szybko, ani się obejrzał.

– Pani cię oczekuje – powiedziała.

Kosma uśmiechnął się szelmowsko i śmiało podążył do pokoju. Oślepił go rozpraszany blaskiem jednej świecy mrok, do którego oczy musiały się przyzwyczaić. W dusznym powietrzu unosiła się słodka woń palisandru i mieszała z zapachem gorącego wosku. Kosma wzrokiem omiótł komnatę. W ciemności światło ledwo muskało kontury wielkiego łoża nakrytego baldachimem, kabinety, zydle i skrzynie. Tylko stół jaśniał od świecy wbitej w srebrzysty kandelabr. Naraz szmer przebiegł po pokoju – to damy dworu Zuzanny Orłowskiej, królewskiej metresy, oraz paziowie opuszczali komnatę.

– Czego chcesz? – padło z mroku pytanie wyrażone szorstkim chłodnym głosem.

Kosma natychmiast skierował wzrok w ciemną otchłań, z której głos się wydobył. Błyszcząca suknia zalśniła w tej czerni i jakaś postać się poruszyła.

– Ten wieczór mam wolny, pani, zatem jestem do twych usług – oznajmił trefniś.

Z ciemności rozległ się szyderczy śmiech, który prędko ucichł.

– Dobrze, możesz mi się przysłużyć. Dowiedz się, kto tej nocy będzie w królewskim łożu – powiedziała.

– Nikt, pani, bowiem od kilku nocy królewskie łoże jest puste – oświadczył z taką pewnością, że nie miała cienia wątpliwości, iż mówi prawdę.

Jej oczy zgasły w mroku zasnute niepokojem. Również po nią monarcha nie posyłał od tygodnia. Ten stan rzeczy bardzo ją niepokoił, bo jeśli król utraci męskie siły na zawsze, rola metresy w jego życiu się skończy. Należy więc w Zygmuncie Auguście ożywić pragnienia, spowodować, by na widok tak pięknej jak ona kobiety budziły się w nim żądze – by tylko jej pożądał. Dotąd nikt nie odebrał jej miana pierwszej królewskiej metresy. Zdystansowała rywalki, młodsze i niejednokrotnie dorównujące jej urodą. A teraz, gdy na polu walki o władzę nad królem została sama, gdy zwyciężyła w wyścigu do królewskiego serca, musiała uczynić wszystko, by utrzymać Zygmunta Augusta przy sobie.

– Pora to zmienić – powiedziała wreszcie pewna, że potrafi uzdrowić króla, którego męska niemoc skazywała na samotność. – Powiedz jego wysokości, że potrafię dać mu to, czego pragnie, i że czekam na jego wezwanie.

Nagle w mroku coś zamigotało i z kąta dobiegł lamentliwy przytłumiony skowyt. Okazało się, że przy rozgrzanym piecu wygrzewa się ogar, który teraz podniósł łeb i uważnie przyglądał się gościowi, śledząc każdy jego gest. Widać znał karła, lecz nigdy nie doczekawszy się pieszczot z jego strony, traktował go obojętnie.

– Obawiam się, pani, że żadna kobieta nie może pomóc naszemu miłościwemu panu, bowiem to, czego teraz poszukuje, wykracza poza zmysłowość. Pożądanie wypala się w królu i ustępuje miejsca pozacielesnym pragnieniom.

– To znaczy?... – rzekła od niechcenia, nie roztrząsając jego słów i nie wgłębiając się w to, co miał na myśli.

Oderwała się od kabinetu i wyszła z mroku, szurając po dywanie ciężką suknią, i po chwili znalazła się w skąpym blasku światła. Chwyciła kandelę, by od niej zapalać świece wciśnięte w pięcioramienny kandelabr. Płomyki rozproszyły mrok i komnata pojaśniała. Teraz wyraźnie zarysowała się kształtna sylwetka metresy, szczupłe ramiona i długa szyja, którą oplatał szmaragdowy naszyjnik. Ciemna barwa sukni i czarne włosy upięte misternie podkreślały biel nieskazitelnej cery i czerwień pełnych ust. Zielone oczy i czarne brwi jeszcze bardziej wydobywały jej wielką urodę. Była piękna, toteż nie dziwiono się, że król zapałał do niej wielkim uczuciem. Jedno, co zastanawiało dworzan, to siła, z jaką Zuzanna przywiązała Zygmunta Augusta do siebie. Metresa mieszkała na zamku warszawskim od siedmiu lat otoczona liczną służbą oraz damami do towarzystwa, opływała w dostatek i przebierała w luksusowych towarach i podarkach, które król jej posyłał. Władca pamiętał o kochance nawet wtedy, gdy choroba odbierała mu siły i w łożu spędzał samotne noce. Byli tacy, którzy upatrywali w tym ręki szatana. Szeptano, że Zuzanna to czarownica, że tajemnymi sztuczkami monarchę do siebie przywiązała, że włada nim niczym królowa, tymczasem prawowita jego małżonka, Katarzyna, pędzi mnisi żywot w dalekim Linzu pozbawiona wygód i zdana na los.

– To proste, pani, król porzucił sferę cielesnych doznań na rzecz doznań duchowych, co się stało za sprawą niejakiego pana Durentiusa...

– Któż to taki?– spytała dość obojętnie.

– Nie wiem, pani, ale mówią o nim, że rozmawia ze zmarłymi, że dusze z zaświatów wywołuje ku pociesze strapionych i cierpiących śmiertelników.

– Ciekawe... – przyznała, dopiero teraz głęboko zamyśliwszy się nad jego słowami, po czym spytała: – Ale po cóż król miałby to robić?

– Po to, pani, by zobaczyć umarłą królową...

Oblicze Zuzanny ochłodło. To, czego się dowiedziała, wprawiło ją w głęboką zadumę. Dotąd nie słyszała o tym człowieku, lecz była go ciekawa. Czy rzeczywiście potrafi wyczyniać sztuczki, o których mówił głupi Kosma, czy to tylko jemu podobny błazen i oszust, który próbuje omamić króla, by wyłudzić od niego fortunę? Jeśli wszakże temu człowiekowi uda się ożywić wspomnienia o zmarłej Barbarze do tego stopnia, że bez nich król nie będzie mógł żyć, wówczas ona utraci względy monarchy na zawsze. Niepokój okrył jej twarz. Karzeł dostrzegł to i jeszcze baczniej jej się przyjrzał. Wiele by dał, by teraz poznać jej myśli, wniknąć do duszy i poczuć to, co ona czuje.

Zuzanna się poruszyła, a wtedy szelest jej miękkich sukien wytrącił go z zadumy. Widział, jak stąpa po miękkim dywanie, biodra jej się kołyszą płynnie, ramiona niczym skrzydła łabędzie poruszają się lekko w takt kroków. Ilekroć na nią patrzył, zawsze miał w oczach podziw dla jej urody. Doprawdy nie znał kobiety od niej piękniejszej. Dźwięk wysuwanej szuflady rozproszył ciszę. Zuzanna sięgnęła po monetę, którą rzuciła w stronę karła, wołając:

– Łap!

Metal zalśnił w świetle świec, zatańczył, obrócił się kilkakrotnie, by w końcu uderzyć o drewnianą podłogę, odbić się od niej, wydając przytłumiony dźwięk, i potoczyć się pod piec, przy którym wylegiwał się ogar. Niezdarność Kosmy rozbawiła metresę. Zuzanna gromko się roześmiała, zaś widząc, że pies pierwszy pochwycił monetę, rzekła z cynizmem:

– Cętkowany jest od ciebie lepszy!

Kosma spochmurniał. Obruszył się na takie traktowanie i teraz w duchu złorzeczył: „Przeklęta czarownico! Nie jestem jednym z twoich psów! Jestem królewskim karłem, nikczemna bękarcico”. Zmarszczył czoło, gdy ujrzał zimne źrenice Zuzanny przenikające go na wskroś, jakby odgadła jego myśli.

– Zostaw! – rozkazała zwierzęciu władczym tonem.

Ogar posłuchał natychmiast, podkulił ogon i uciekł, by legnąć przy piecu.

Karzeł podniósł monetę, w milczeniu się skłonił i wyszedł, w progu mijając się z grubą karlicą, Lukrecją, która dawniej służyła królowej Barbarze. Kiedy Radziwiłłówna umarła, karlica stała się jedną z wielu rzeczy w jej pośmiertnym ruchomym inwentarzu, rzeczy o wartości tak niskiej, że nikt nie wyciągnął po nie ręki. Zygmunt August trzymał ją przy sobie ze względu na pamięć zmarłej małżonki. Lukrecja w kondukcie żałobnym odprowadziła królową do Wilna, potem tułała się po zamku wawelskim, w końcu podążyła za monarchą do Warszawy. Przetrwała wiele królewskich kochanek, od których nigdy nie dostała dobrego słowa. Dopiero gdy na zamku pojawiła się Zuzanna Orłowska, los Lukrecji się odmienił.

Metresa ujrzała jej wychudzoną postać snującą się po korytarzach w mroźny dzień, ubraną w lichą wytartą suknię. Karlica zaintrygowała ją na tyle, że przyjęła ją do siebie, odkarmiła i przyodziała w nowe suknie. Lukrecja odpłacała się wiernością i posłuszeństwem, była na każde zawołanie swej pani, dla niej gotowa zrobić wszystko. Z czasem nabrała ciała, zaczęła nawet tyć, zmieniał się także jej charakter. Czasami znamionował go ośli upór, który Zuzanna tępiła ostrym słowem, zaś nieraz siarczystym policzkiem. Kiedy to nie pomagało, nazywała ją podłą niewdzięczną staruchą i groziła wyrzuceniem z zamku w najmroźniejszą noc. Bywało, że zamykała ją bez jedzenia na kilka dni, raz nawet odważyła się spełnić groźbę i przepędziła karlicę w zimowy mroźny wieczór. Lukrecja błąkała się po Warszawie parę dni i nocy, po czym wróciła głodna, brudna i obdarta. Zuzanna spostrzegła, że jej twarz i dłonie są posiniaczone. Może nawet od kogoś uciekła, wybierając niewolę u królewskiej metresy, za to z pełnym talerzem i ciepłym posłaniem, niż niedolę u boku jakieś wędrującej po świecie trupy o głodzie, chłodzie i strachu.

Lukrecja weszła cicho, by swoim zwyczajem usiąść przy piecu. Czas pogłębił jej brzydotę. Miała już trzydzieści pięć lat i twarz głęboko zoraną zmarszczkami. Oczy zapadły się jeszcze głębiej, siwiejące włosy mocno się przerzedziły, straciła też kilka zębów.

– Przyniosłaś? – spytała metresa.

Lukrecja kiwnęła głową i zza gorsetu sukni wyjęła lniany woreczek przewiązany skórzanym rzemykiem.

– Dobrze się sprawiłaś, teraz możesz się wylegiwać przy piecu – oświadczyła Zuzanna.

Pochwalona przez swą panią karlica uśmiechnęła się z wdzięcznością, pokazując prawie bezzębne dziąsła.

– Znowu się uśmiechasz – skarciła ją Zuzanna cierpkim tonem. – Gdybyś nie unikała lustra, dostrzegłabyś swą brzydotę, wtedy bez wątpienia zaszyłabyś usta najgrubszymi nićmi, by nie kaleczyć mych oczu.

Uśmiech natychmiast zniknął z oblicza Lukrecji, oczy jej posmutniały. Schowała się w kącie i siedziała tam tak cicho, jakby jej nie było. Tymczasem Zuzanna rozwiązała sznurek i zajrzała do worka. „Kora wierzby i olejek z dziurawca na pewno choć trochę złagodzą ból i ulżą cierpieniu króla” – mówiła sobie w myślach. Wiedziała, że ostatnio monarcha niedomaga; w takich sytuacjach posyłał po nią, a ona pielęgnowała go w chorobie. W chwilach cierpienia była mu najlepszą pocieszycielką, gdy przykuty do łoża gorączką i bólem spędzał w nim dnie i noce. Spodziewała się więc, że wkrótce król, znękany bólami, po nią pośle.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: