Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Białe Walce - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Białe Walce - ebook

Jan Nowicki – aktor. Choć sam o sobie mówi – „były aktor”. Wiadomo, że zagrał w ponad 240 filmach, a najbliższe jego sercu to: „Niepochowany”, „Wielki Szu”, „Magnat”, „Spirala” i „Sanatorium pod Klepsydrą”. Wiadomo, że przez ponad 30 lat jego kolebką był Stary Teatr w Krakowie, a stworzone przez niego kreacje, np. Stawrogina w „Biesach”, Rogożyna w „Natalii Filipownej” i Artura w „Tangu” przeszły do historii. Ale nie wszystkim wiadomo, że dla Jana Nowickiego najpiękniejszą rzeczą na świecie są wyobraźnia i rozmowa z drugim człowiekiem, która wciąga prosto w ramiona literatury, a ta z kolei jest jego największym umiłowaniem. Ostatnio wymyślił, że są ludzie od pisania lub od czytania. Siebie – w nie do końca jasnych okolicznościach – zaliczył do pierwszej grupy. Jest autorem kilku książek, m.in. „Między niebem a ziemią”, „Mężczyzna i one”, wierszy, tekstów piosenek i kolęd. Głównym tematem jego pisarstwa jest przemijanie, które nieuchronnie wiąże się ze starością, i to, że te dwa fakty zbliżają się do momentu absolutnie szczególnego – śmierci. „Mój jakże wypróbowany wspólnik i przewodnik po mrokach Dostojewskiego i innych «przyczynach wszelkich przyczyn», nagle zaprasza do świata pełnego jasności, harmonii i czułości. Jednak szybko i szczęśliwie zaskoczenie minęło i kompani mistrza Serafina rozsiedli się przy moim stole, a ja przyglądałem się im z coraz większym zainteresowaniem i sympatią. Następnego dnia z rozkoszą przyjąłem zaproszenie na dancing w «Zdrojowej», gdzie poniosło mnie do tego stopnia, że aż uwierzyłem, iż umiem tańczyć (...)”.

Andrzej Domalik

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-832-681-607-9
Rozmiar pliku: 2,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Ani

Wstęp

Czterech panów (czasem wtrąca się ta „piąta”) przyjeżdża Tanimi Liniami Kolejowymi do Ciechocinka, spaceruje po mieście, a nawet wychodzi poza nie, do opłotków pobliskiego Raciążka. Gadają bez przerwy o wszystkim i o niczym.

Kiedyś powiedziałoby się, że pieprzą „o d... Maryny”. Panowie są już w podeszłym wieku, bardziej więc zaprzątają ich chaotyczne wspomnienia, gastronomia, medyczne przypadki, sny i codzienna egzystencja.

Czytamy po raz pierwszy i wiemy już, że bohaterowie Nowickiego prawią czasem bzdury, odległe od nas o lata świetlne. Czytamy po raz drugi i niespodziewanie błyszczy nam gdzieś światełko ostrzegawcze. Coś nam się wydaje bliskie z tym, co wczoraj nagadaliśmy żonie, albo co deklarowały partie w naszym narodowym parlamencie.

Czytamy po raz trzeci i nagle okazuje się, że mistrz Serafin (najpierwszy z bohaterów Nowickiego) przekazuje nam w gruncie rzeczy rudymenty filozofii europejskiej. Właściwie wszystkie jego słowa, gdyby je ubrać w bardziej elegancką formę uniwersyteckiej nowomowy, służyć by mogły za sentencje i złote myśli do przekazywania początkującym studentom.

Czytamy po raz czwarty i nie wiemy już, czy jesteśmy jeszcze świadomi rzeczywistości, czy już tak bardzo ogłupiali. A Jan Nowicki przygląda się nam z odległym półuśmiechem. Jest tu dystans, kpina, ironia, ale przede wszystkim serdeczna empatia.

„Chociaż muszę przyznać, że nocą w moim mieszkaniu pojawia się cień, który wędruje po ścianie salonu, gasi mi światło nad łóżkiem, a potem znika w kuchni, skąd dochodzą odgłosy zmywania talerzy. Z początku myślałem, że to cień ulicznej lampy. Ale kto wie? Może to moja zmarła żona? Zawsze prosiła, żebym nie czytał po nocach i nie zostawiał brudnych talerzy w zlewozmywaku – wyznał skruszony docent, po czym zbielałymi wargami poprosił o następne pół kieliszeczka”.

A co mógł niby innego zrobić, kiedy mu widma gospodarują w kuchni? Wiedząc, iż akcja Białych Walców odbywa się w Ciechocinku, mieście tężni solankowych, gdzie wypijają ostatnie nadzieje z wód chlorkowo-sodowych, bromkowych, jodkowych, żelazistych, borowych etc... Myślałem, że będzie to rzecz o przemijaniu, ciechociński Tomasz Mann.

Tymczasem niewiele z tego. To przede wszystkim opowieść o zagubieniu i uwikłaniu w świecie, który nas przegania, przygnębia i przytłacza, tak że nawet mistrz Serafin nie zdoła go dogonić.

Czytałem maszynopis Białych Walców jeszcze i piąty raz. Zobaczyłem twarz faceta, który mógłby się wygrzewać na Malediwach, ale wolał spotkać mistrza Serafina w Ciechocinku. Nie, nie będę kadził. Kiedy ktoś czyta książkę pięć razy, to może jest coś na rzeczy. Może warto spróbować? Ja na pewno nie pożałowałem.

Ludwik StommaI

Mistrz Serafin o zgubnych skutkach jazdy na kole

Jesienią, któregoś roku – co za różnica, którego? – w pociągu Tanich Linii Kolejowych, zmierzającym do Ciechocinka, spotkało się nieliczne towarzystwo wyraźnie starszych panów, zdecydowanych w końcu przerwać milczenie, które stawało się kłopotliwe.

Siedzący przy oknie – dokładnie w tym miejscu, gdzie pod podłogą wagonu obracało się koło – rozdygotany mężczyzna obrzucił uważnym spojrzeniem pozostałych i głośno rozpoczął, jako... PIERWSZY:

– Pozwólcie panowie, że się przedstawię: Serafin jestem. Dla wątpliwych przyjaciół: mistrz.

– Obydwa człony pana koordynatów są, że tak powiem, wyjątkowe – z odcieniem ironii zareagował... DRUGI, siedzący vis à vis mistrza wtrącił:

– Jeśli o mnie chodzi, to po prostu... Pięta. Kazimierz Pięta. Dzisiaj emeryt. W świetle, że tak powiem, historii, poseł do parlamentu – dodał i chyba dla podkreślenia powagi chwili przełknął głośno ostatni kęs zapiekanki, pokrytej gęsto pieczarkami.

„Konik, mały koń na biegunach” – ni to zaśpiewał, ni to powiedział, siwy jak gołąbek... TRZECI, zajmujący fotel przy drzwiach.

Jego dziwne zachowanie, w połączeniu z bezwzględnie wiedeńskim sznytem marynarki, wywołało przychylną reakcję na twarzach obecnych.

U wszystkich. Z wyjątkiem posła.

– Jak mam to rozumieć? – obruszył się.

– Nie trzeba rozumieć. Nucę, bo jestem szczęśliwy. I tyle. Franciszek Pala, szanowni Państwo. Dla Krakusów – Franio. Dla tych z Wiednia – Mund Kiefel Gesichts Chirurgie. Doppel Doktor, po prostu.

W przedziale zaległo pełne atencji milczenie.

– Nie wiem jak inni, ale ja moją znajomość niemieckiego wyniosłem, że tak powiem, z serialu Stawka większa niż życie. Doktora to jeszcze kumam, ale reszty ani w ząb – wyznał poseł głosem twardym i bezkompromisowym. Zwycięskim – można powiedzieć. Polskim – wypada dodać.

– Doktor wystarczy. Podwójnego może pan sobie darować – odparł uprzejmie Pala.

– Jakiego podwójnego? – wystraszył się były parlamentarzysta.

– Doktora, panie pośle. Doktora!

– Nie ma podwójnego doktora. Tak jak nie ma, że tak powiem, podwójnego posła!

– Jeśli chodzi o posła, to trudno dziś spotkać nawet... pojedynczego – zauważył Pala.

W przedziale pociągu TLK zapanowała ogólna wesołość, do której – trochę wbrew logice – przyłączył się również sam poseł.

– Jestem wprawdzie emerytem, nawet podwójnym, jednak nie na tyle, aby po krótkiej obserwacji nie zaprosić pana, panie pośle, na krótką konsultację w Ciechocinku. W czasie wolnym od poważniejszych zabiegów, rzecz jasna – zaproponował doktor.

– Co pan ma na myśli, że tak powiem?

– Zgryz, panie Kazimierzu. Po prostu zgryz. Nie wiem, czy pan wie, ale każdy ząb musi mieć swojego antagonistę – stwierdził Pala, po czym sięgnął po chusteczkę, którą starł kolejną łzę rozbawienia.

Poseł zdębiał. Jął w zamyśleniu gładzić dolną szczękę od zewnątrz i dla bezpieczeństwa zapadł się w siebie.

Mistrz Serafin śledził mijany pejzaż.

– Zauważyliście panowie, że na naszych łąkach pasie się coraz mniej cieląt? Krowy, jeszcze się trafiają, ale jakieś takie... bezdzietne.

– Może lisy je zagryzły? W Polsce, według mojej wiedzy, żyje coraz więcej wściekłych lisów. Ani jednego zająca, same wściekłe lisy. Tysiące, że tak powiem. Może Włosi wykupili? Wszystko na eksport, cholera!

– Eksportujemy wściekłe lisy? Nie wypada, panie pośle – oburzył się Pala.

– Cielęta, panie kolego! Cielęta!!

Milczący dotąd... CZWARTY, obserwujący coś przez lupkę podręcznego mikroskopu, spojrzał na współpasażerów i groźnie marszcząc brwi zamruczał:

– No, nie wiem... nie wiem.

– Czego pan, że tak powiem, nie wie?

– Znam przypadek, kiedy mały kleszcz zabił stukilogramowe cielę, proszę pana. Nie mówiąc o ludziach. W Kanadzie w 1962 roku dwuletnia Irenka wstała o piątej rano, żeby pobiegać sobie po łące. O dziewiątej zjadła śniadanie i prawie natychmiast zaczęła skarżyć się na nogi. Następnego dnia ogarnął ją bezwład rąk i nóg. Powód? Kleszcz, panowie! Ukryty pod warkoczykiem niewielki Dermacentos Variabilis.

– Rany Boskie! – jęknął poseł powalony tym razem łaciną. – W Polsce żyją takie świństwa? Ja też mam kawałek łąki i małą wnuczkę!

– Jeszcze ich nie ma, ale zawsze ktoś może je przewieźć. Na przykład parlamentarzyści. Z tego, co słyszę, kochają dalekie podróże – rzucił z błyskiem w oku doktor Pala.

– Panowie sobie jaja robią, a tu chodzi o życie! Polskie życie, że tak powiem. Nie... nic nie powiem.

– Na razie jesteśmy bezpieczni. Na-ra-zie – ostrzegł złowróżbnym szeptem CZWARTY. – Przepraszam, ale chyba zapomniałem się przedstawić: Konstanty Łapał. Emerytowany docent. Badacz wszystkich 967 gatunków żyjących na świecie kleszczy.

W ciszy, która musiała zapaść, wrócono do przerwanych lektur i pozorowanych drzemek. Tylko czujny jak zawsze poseł Pięta dyskretnie podwijał nogawkę spodni i na śnieżnobiałej łydce szukał czerwonego punkciku, którego rumień latem dał mu do myślenia, a jesienią o nim zapomniał. Bo rumień zbladł. Poskrobał to coś, obciągnął nogawkę i po głębokim namyśle uznał, że tym razem... nie westchnie.

– No, to wreszcie poznaliśmy się i trochę o sobie wiemy – powiedział mistrz Serafin.

– A ja? – odezwała się nagle ukryta za połą płaszcza kobieta.

– O... jest i PIĄTA! – wesoło zawołał mistrz.

– Stasia jestem. Przedwojenna akuszerka. Mówcie ciszej, chłopaki – powiedziała i chyba zasnęła.

– Żyją jeszcze takie? – zdziwił się poseł.

– Panie pośle... nie wypada – syknął Pala.

– Co nie wypada? Ona i tak nie słyszy. Nie wypada tyle żyć! Żółw proszę bardzo. Ale żeby kobieta? Przecież musi mieć grubo ponad stówę.

– A mimo to podróżuje sama – pogodnie zamknął temat mistrz Serafin, który chwytając w lot chwilę, kiedy to mężczyznom ujęto lat, zaczął: – W czasie naszego turnusu w Ciechocinku na pewno jeszcze nie raz będziemy mieli okazję, żeby ze sobą porozmawiać. Ale teraz, korzystając z tego, że dopiero Toruń, opowiem panom krótką historyjkę, która, jeśli ją wysłuchacie, może was kiedyś ostrzec przed siadaniem na... kole.

– Na czym, że tak powiem?

– Ja panu nie przerywałem panie pośle – powiedział mistrz, po czym dodał:

– Bardzo dawno temu, pociągiem, w pewnym sensie osobowym, jechałem z Włocławka do miejscowości zwanej Psie Pole. W towarzystwie szwagra, który zabrał mnie na pogrzeb swojego szwagra. Ja niespełna szesnastoletni. On, jak się to wtedy mówiło, po wojsku, czyli stary. Reszta podróżnych z powodu ścisku i ciemności panujących w przedziale była nie do rozpoznania. Noc, panowie. Chłód. Twarde, drewniane ławki. Pod sufitem mała żaróweczka. Świeciła skąpym fioletem gasnącym czasem przy hamowaniu pojazdu. Dzisiaj powiedziałbym, że wnętrze przedziału – wypełnione ciałami podróżnych rozrzuconych w konfiguracjach wprost niewyobrażalnych – przypominało raczej jakąś ponurą klitkę w prosektorium. Ale wtedy (Młodość!) nieliczne światła za oknem pociągu przenosiły mnie, bez mała, w rozpustny świat nocnego Las Vegas.

– Do rzeczy mistrzu – poseł sięgnął po mineralną.

– Szwagier siedział naprzeciwko mnie, tak jak teraz pan, panie Kazimierzu. Niby śpiący, ale tak naprawdę bacznie obserwujący scenę, która miała się na jego oczach i uszach rozegrać. Chociaż uszy to się raczej nadstawia, prawda?

– Wszystko jedno – wtrącił poseł i pociągnął łyk.

– O czym to ja?... – mistrz dla wzmocnienia napięcia gubił z rozmysłem wątek. – Aha, już wiem. Więc... noc panowie. Parna, lipcowa noc. Bez kropli wody, panie pośle.

– Mówił pan, że było chłodno – przypomniał zagadnięty.

– Było? Ma pan rację... było. Ale potem bardzo się ociepliło. Bardzo. Różnica temperatur to jeden z wiodących motywów mojego opowiadania, proszę panów. No więc tak... wspomniałem już o gasnącej żarówce i o rozkosznie koedukacyjnej ławce. A na tej ławce... ja i... ona. Para nieznajomych, młodych pasażerów wagonu III klasy.

– Było coś takiego? – zdziwił się Łapał.

– ... Młodość, docencie?

– Wagony trzeciej klasy.

– Nie pamięta pan? Były. Ciemne, rozkosznie przepełnione. Z dziewczynami na kolanach, ze starcami po kątach, którym musiało być wstyd... Z kołami pod spodem, co jak świat światem podrzucały całe pokolenia młodych ciał, raz w górę, raz w dół. Dziś bym tego nie zniósł (kręgosłup!). Ale wtedy, panowie, czułem, jak każde drgnienie wagonu przybliża mnie do czegoś, zachęca, coś zapowiada. W czasie tej wspaniałej jazdy, wpędzany (wybaczcie zapożyczenie) w bez mała „jaskółczy niepokój”, zauważyłem, że głowa opada mi coraz bardziej na lewo. Po prawej siedział pachnący zbliżającą się emeryturą kolejarz. Więc nie było sensu na prawo. W każdym pochyleniu głowy czułem, jak rozpalonym policzkiem dotykam nagiego ramienia młodej, pachnącej jaśminem dziewczyny. Skrytej pod płaszczem. Czy wie?... Czy czuje?... Czy pozwoli?... Czy chce?... stukały złącza szyn. Marzyłem o setkach zwrotnic, przepalonych żarówkach, a nawet wykolejeniu pociągu – mistrz Serafin docierał do granicy szeptu.

– Mów pan głośniej!

– Nie wiem czy wypada.

– Wypada, że tak powiem. Wypada!

– Przy kolejnym dotknięciu jej chłodnego jak ogień ciała, ryzykując życie, panowie, przylgnąłem do niego na dłużej. Na wieczność, powiedziałbym dzisiaj.

– Nie udawaj, że śpisz. Przytul się. Całuj. No...!

– Powiedziała „no”, panowie. Rozkazała. Popędziła. Jak młodego konia, który dotąd nie zaznał galopu poza kraniec tchu.

Nagle usłyszeli tępe uderzenie czegoś twardego o podłogę wagonu! Tego do... Ciechocinka.

– Wysiadamy? – spytała spod płaszcza akuszerka.

– W pewnym sensie, szanowna pani, w pewnym sensie – powtórzył nieludzko opanowany docent Łapał i zaczął zbierać z podłogi części drogocennego mikroskopu, który przed chwilą wypadł mu z rąk.

– Proszę kontynuować, mistrzu – powiedział.

– Muszę pana rozczarować, docencie, bo właśnie zbliżam się do końca mojej opowieści. Tkwiliśmy z dziewczyną, spętleni w jakimś rozżarzonym środku. W klinczu ust, rąk i oddechów, których przecież trzeba było się wstydzić.

– Mistrzu! Mijamy już Aleksandrów Kujawski – ostrzegł milczący dotąd Doppel Doktor, rozpinając pod brodą biały kołnierzyk wiedeńskiej koszuli, który od pewnego momentu wrzynał mu się w szyję.

– Tsunami, panowie! Tyle wam powiem. Mój płaszcz powędrował na nasze kolana. Jej na nasze piersi. Przerażony szwagier naciągnął na głowę marynarkę i podglądał nas przez rękaw. Zatrzęsło! Zgasło! W ciemnościach poczuliśmy się już całkiem bezkarni. Aż w pewnym momencie... (doktorze, pan wie najlepiej, o jaki moment chodzi) pofrunął w górę ciężki but dziewczyny, zwany „pionierkiem”, i opadając wrył się obcasem w skroń kolejarza, który ani drgnął. W ciszy dopadliśmy mety i krótkiego snu, co już nigdy potem nie wydał się nam tak bezgrzeszny.

– Wysiadam! – krzyknął kolejarz. I... wyskoczył przez okno.

Zza horyzontu wypełzał skrawek pomarańczowego słońca.

– Obudziłem się na korytarzu. Zapaliłem papierosa. I wtedy, szanowni panowie, po raz ostatni w życiu usłyszałem za plecami jej młody, lekko schrypnięty głos.

– Kocham cię – powiedziała.

Odwróciłem się. Patrzę. Przede mną stoi piękna, może pięćdziesięcioletnia kobieta z twarzą, której nieprzespana noc musiała odebrać resztę złudzeń.

– Ciechocinek! Wysiadać!

– Nie siadajcie na kole panowie – ostrzegał z uśmiechem mistrz Serafin. – A jeśli już, to na tym, które obraca się w sprawdzonym wcześniej kierunku – dodał sięgając po elegancki sakwojaż ze sztucznej skóry węża.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: