Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Bitwy, które zmieniły bieg historii - ebook

Data wydania:
1 stycznia 2012
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Bitwy, które zmieniły bieg historii - ebook

Kiedyś jedna przegrana bitwa, równała się przegranej wojnie.

Po klęsce pod Hastings w 1066 r. imperium Harolda II rozleciało się w drobny mak. Podobnie mogło być pod Grunwaldem w 1410 r. Gdyby król Jagiełło był konsekwentny i bardziej zdeterminowany - państwa krzyżackiego mogłoby po tej klęsce już nie być. Ale bywało i inaczej. O zwycięstwie w całej kampanii nie decydowała jedna bitwa, ale kilka kolejnych starć.
W tym zbiorze tekstów z Focusa i Focusa Historia przedstawiamy najsłynniejsze bitwy, które odmieniły losy świata. Niektóre były pokazem geniuszu zwycięzcy, inne dowodem na to, że często przypadek czy szczęśliwy (bądź fatalny) zbieg okoliczności decyduje o wyniku starcia. Oto kulisy bitew, które odmieniły losy świata.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7778-252-1
Rozmiar pliku: 3,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Na słoniach przez Alpy

Wśród lodowatych wichrów i burz, dzikimi przełęczami Alp ciągnęła wielka armia Hannibala, by zaskoczyć Rzymian. Hufce kartagińskie sforsowały góry, jednak w śniegach i przepaściach wyginęły tysiące wojowników

autor Krzysztof Kęciek

„Dostojny Hannibalu, to szaleństwo! Jeśli poprowadzisz wojsko lądem do Italii, zgubisz siebie, żołnierzy, a w końcu i ojczyznę” – tak przemówił Hannon, jeden z najbardziej doświadczonych kartagińskich wojowników. Wystąpił na naradzie wojennej w obozie, który armia Hannibala Barkidy rozbiła w Hiszpanii u stóp Pirenejów, w sierpniu 218 roku p.n.e.

Przewodniczył Hannibal, wódz naczelny, 28-letni młodzieniec z długim nosem o nozdrzach mocno rozchylonych i o cofniętej dolnej wardze. Jego lśniące oczy emanowały żądzą czynu.

Sierpień 218 roku p.n.e. Obóz pod Pirenejami W naradzie brał udział młodszy brat Hannibala, Magon, zaledwie 23-letni junak, ulubieniec armii, stojący na czele libijskiej konnicy. Drugi brat Hannibala, Hazdrubal, pozostał z 14 tysiącami żołnierzy w Nowej Kartaginie, stolicy imperium punickiego w Hiszpanii. Hannon, który przed chwilą przemówił, cieszył się szacunkiem wszystkich jako weteran długoletnich zmagań z Rzymem, znanych obecnie jako pierwsza wojna punicka (264–241 p.n.e.). Był też inny Hannon, młodszy siostrzeniec Hannibala, syn Bomilkara.

Nieco z boku trzymał się wysoki i wymowny Kartalon. Ten kierował wywiadem, miał niezliczoną armię szpiegów i zwiadowców do swoich poruczeń. Za dowódcami stał skromnie człek w białych szatach z ogoloną głową. To biegły w medycznym kunszcie Egipcjanin Synhalus, naczelny lekarz wyprawy. Towarzyszyli mu dwaj Grecy w starszym wieku, Sosilos i Silenos. Lacedemończyk Sosilos uczył małego Hannibala języka Hellenów i wychował go w spartańskiej dyscyplinie. Teraz wraz z Silenosem spisywać miał dzieje wyprawy.

„Powiedz, Hannonie, dlaczego tak uważasz?” – zapytał Hannibal.

Hannibal wiedział, że musi się spieszyć. Jeśli natychmiast nie wyruszy przez Alpy na Italię, Rzymianie zaatakują Kartaginę

„Podczas pochodu przez dzikie krainy tysiące ludzi zginie z chorób, w bagnach, w nurtach rwących rzek, wielu żołnierzy padnie w walkach z barbarzyńskimi ludami, inni zbuntują się i wrócą do domu. Alpejskie śniegi staną się grobem całej armii!” – twardo wywodził Hannon. Hannibal nie zgodził się jednak. Przypomniał, że kiedy przed siedmioma laty Italię najechali Galowie, Rzymianie wystawili 770 tysięcy wojowników. Kartagińczycy natomiast są nielicznym ludem i zwyciężą tylko wtedy, jeśli zdobędą sprzymierzeńców w Italii, odbierając ich Rzymowi.

Hannibal liczył na Galów nad Padem, Insubrów i Bojów, krzepkie ludy północy, nienawidzące Rzymian. Liczył też na Ligurów, dzikich, ale silnych jak niedźwiedzie.

„Lepiej byłoby popłynąć morzem i wysadzić świeżą armię gdzieś koło Genui, lecz Rzymianie mają większą flotę i zniszczą nasze galery. Podążymy więc lądem. Nawet jeśli stracimy tysiące ludzi, pozyskamy rzesze galijskich wojowników za Alpami. W Italii przyłączą się do nas ludy jęczące pod rzymskim jarzmem. Etruskowie na północy, a na południu Kampańczycy, Samnici, Lukanowie, Bruttiowie, miasta greckie! Dadzą nam ludzi, pieniądze, zbudują okręty. Zwyciężymy!” – rzekł wódz punicki.

„Dobrze, ale czy zdążymy dojść do Alp, zanim przysypią je śniegi? Mamy tysiące wozów z prowiantem i powolnych bydląt jucznych. Zlikwidujmy tabory! Wielu żołnierzy umrze lub zginie podczas drogi. Niech pozostali żywią się ich ciałami! Na pewno się przyzwyczają!” – zakrzyknął jeden z wodzów punickich, zwany Monomachem.

Barkida poparł Monomacha. Obawiał się jednak, że żołnierze będą się nawzajem mordować, aby zdobyć na obiad świeże mięso. Dodał, że jego wysłannikom udało się podburzyć Galów w dolinie Padu. Bojowie i Insubrowie powstali przeciwko Rzymowi. Konsul Publiusz Korneliusz Scypion wysłał przeciwko nim jeden legion. Sam z dwoma legionami przygotował w Pizie 60 okrętów, aby popłynąć do Hiszpanii. Drugi konsul Semproniusz Longus zgromadził wojska na Sycylii. Ma 160 okrętów, jego rzemieślnicy dniem i nocą budują machiny wojenne, chce oblegać Kartaginę. Hannibal wiedział, że jeśli Galowie nad Padem poniosą klęskę, Kartagińczycy stracą sprzymierzeńca. Jeśli natychmiast nie wyruszy do Italii, Rzymianie wylądują w jego afrykańskiej ojczyźnie. Nakazał więc wymarsz.

Nazajutrz armia punicka rozdzieliła się. Ostrożny Hannon pozostał z 11 tysiącami wojowników, aby podbić plemiona iberyjskie i celtyckie mieszkające między rzeką Iberus (Ebro) a Pirenejami. Hufce Hannibala ruszyły na północ, czołowe oddziały zagłębiły się w pirenejską przełęcz Perthus. Teraz już nikt nie miał wątpliwości, że Barkida prowadzi swe zastępy do Italii. Wielu wojowników wiadomość ta przejęła grozą. Nie chcieli opuszczać ojczyzny i błąkać się w obcych krainach. Byli przekonani, że zginą w Alpach, a śnieg przysypie ich ciała. O świcie Hannibal zorientował się, że trzy tysiące piechurów z hiszpańskiego ludu Karpetanów wymknęło się z obozu, by wrócić do ojczyzny. Wódz nie chciał zatrzymywać zbiegów siłą, aby nie zrazić do Kartaginy plemion iberyjskich. Wezwał więc tubylczych dowódców i rzekł, że prowadzi armię do zwycięstwa w Italii, ale ten, kto chce, może odejść do domu. Jeszcze siedem tysięcy Celtyberów postanowiło zawrócić. Hannibal odesłał ich wszystkich do armii swego brata Hazdrubala.

Wódz Hannibal

Hannibal (ok. 246–183 p.n.e.), jeden z największych wodzów w dziejach. Po przekroczeniu Alp przez 16 lat utrzymał się w Italii – na ziemi nieprzyjaciela. Wrócił do Afryki dopiero w 203 roku p.n.e., aby bronić Kartaginy przed inwazją legionów rzymskich, został jednak zwyciężony. W kilka lat po zawarciu pokoju uszedł do Azji, gdzie podburzał do wojny z Rzymem tamtejszych władców. Aby uniknąć wydania rzymskim posłom, popełnił samobójstwo.

Z liczących 102 tysiące ludzi sił punickich w Hiszpanii po pozostawieniu garnizonów, dezercjach i stratach w walkach z krajowcami Hannibalowi zostało 50 tysięcy piechurów i 9 tysięcy jeźdźców. W tej armii Kartagińczyków służyło niewielu – kilkuset wyższych dowódców, wyróżniających się purpurowymi płaszczami, trochę oddziałów saperskich, budujących mosty i machiny wojenne. Wojsko Hannibala było mieszaniną ludów i języków. Znakomitą lekką kawalerię stanowili smagli Numidowie, Maurowie znad Atlantyku i Garamanci w pancerzach ze skór węży. Ci pustynni jeźdźcy, „lotni jak piasek Sahary”, zbrojni w oszczepy, sztylety i tarcze obite skórą słoni, byli niezrównani w zwiadzie i pościgu. Przeważnie na koniach poruszali się Balearowie, czyli „miotacze”, najlepsi procarze starożytnego świata. Na ramieniu mieli zawieszone trzy proce różnej długości. Wycinali na swych kulach napisy, które odciskały się na ciele wroga, w rodzaju: „Świnia”, „Traf w pośladek Rzymianina” czy „Zasłużyłem sobie na to”.

Ciężkozbrojną piechotę i jazdę tworzyli libijscy poddani Kartaginy, w kolczugach, dzierżący włócznie o długich grotach i podłużne tarcze. Znakomita była ciężka kawaleria i piechota hiszpańska, wystawiona przez różne szczepy Iberów i Celtyberów. Iberowie mieli włócznie i krzywe miecze, zamiast hełmów lubili nosić na głowach łby lwie lub wilcze.

„Wielu żołnierzy umrze lub zginie podczas drogi. Niech pozostali żywią się ich ciałami! Na pewno się przyzwyczają!” – zakrzyknął Monomach

Utrzymanie tej zbieraniny w posłuszeństwie było prawdziwą sztuką. Do wojska punickiego zaciągali się awanturnicy wygnani z ojczyzny, zabójcy, zbrodniarze, świętokradcy, którzy zbiegli spod ręki kata. W czasie poprzedniej wojny z Rzymem najemnicy kilkakrotnie buntowali się, krzyżując plany kartagińskich wodzów, a w końcu wzniecili wielką rewoltę, która o mało nie skończyła się zniszczeniem państwa punickiego. Hannibal potrafił jednak utrzymać swoich żołnierzy w ryzach. Podobnie jak inni dowódcy kartagińscy, poznawał obyczaje różnych plemion i ludów oraz ich języki, ale główną rolę odegrała fascynująca wojowników osobowość młodego Barkidy. Armię wzmacniało 37 słoni bojowych. Zwierzęta nosiły imiona w rodzaju Syriusz, Jaskółka, Maleńki czy Oko Baala.

Koniec sierpnia Wielka armia była już po drugiej stronie Pirenejów – w mieście Illiberis, w kraju zamieszkanym przez galijskich Wolków. Hannibal nie obawiał się z ich strony niczego. Wyprawę do Italii przygotowywał przez kilka lat. Szpiedzy Kartalona przemierzyli cały kraj od rzeki Iberus aż po Alpy, dowiadując się, jakie plemiona tu żyją, kiedy zbierają zboże, jaki mają stosunek do Rzymian. Kartagińczycy wysłali poselstwa do wodzów galijskich, ofiarując im amfory, lśniące zbroje, szklane naszyjniki i złoto, „którego Galowie pożądają bardziej niż inne narody”. W zamian krajowcy obiecali przepuścić Punijczyków i dostarczyć im żywność.

Woda Rodanu zabarwiła się krwią kartagińską. Galowie cięli mieczami, kłuli włóczniami. Rannym wrogom odrąbali głowy i z triumfem nimi potrząsali. Paru kapłanów-druidów piło krew lejącą się z bezgłowych kadłubów

Także Rzymianie usiłowali pozyskać krajowców. Poselstwo Fabiusza Buteo, które wcześniej wypowiedziało wojnę Kartaginie, namawiało Wolków, by powstrzymali pochód Hannibala. Ale Galowie wyszydzili rzymskich legatów: „Nie mielibyśmy rozumu, gdybyśmy mieli tę burzę, która zmierza ku Italii, ściągać na nasze głowy”. Armia kartagińska maszerowała więc w spokoju, pozostawiając garnizony w oppidach (osadach) galijskich w południowej Galii. Gdy Punijczyk stanął nad Rodanem, jego armia liczyła tylko 38 tysięcy piechurów i 8 tysięcy jeźdźców.

Kiedy Barkida szedł przez kraj Wolków, konsul Publiusz Korneliusz Scypion przeżywał chwile rozterki. Wypłynął z 60 okrętami z Pizy, aby wylądować w Pirenejach i zablokować Hannibala w Hiszpanii. Teraz jednak nie wiedział, gdzie jest wróg. Czy już wkroczył do Galii? A może wciąż zmaga się z Celtyberami w Hiszpanii? Jaki obrać kurs, aby nie dopuścić do inwazji na Italię? W końcu zdecydował wylądować u ujścia Rodanu. Liczył, że sprzymierzeńcy Rzymu z Massalii (Marsylii) wytropili wojsko Barkidy i od nich dowie się wszystkiego. Scypion nie był jednak doświadczonym żeglarzem. Prowadził galery zbyt blisko brzegu, gdzie morze było wzburzone. Legioniści dostali choroby morskiej, pokładli się na dnach korabi.

U ujścia rzeki, w wieżach strażniczych, czekali dowódcy wojsk Massalii. Podnieceni podbiegli do konsula: „Dostojny panie, Hannibal jest już nad Rodanem. O cztery dni drogi stąd! Daj rozkaz legionom, wspólnie zaskoczymy wroga! Zwyciężymy łatwo, bowiem przekupiliśmy Galów, aby bronili przejścia przez rzekę!”.

Konsul Scypion

Publiusz Korneliusz Scypion (236–184 p.n.e.), wódz rzymski z okresu II wojny punickiej. W 218 r. p.n.e. odznaczył się w bitwie nad rzeką Ticinus i jako trybun wojskowy – pod Kannami.

Wbrew obowiązującej ustawie otrzymał naczelne dowództwo w Hiszpanii i w latach 209–206 wyparł z niej Kartagińczyków. Pokonał Hannibala w 202 r. p.n.e. w bitwie pod Zamą w Afryce i został obdarzony zaszczytnym przydomkiem Afrykańskiego.

Scypion popatrzył na ledwie trzymających się na nogach, zielonych na twarzach wojaków. Wiedział, że nie może doprowadzić do bitwy, mając takie wojsko. Wysłał jedynie 300 jeźdzców, by rozpoznali siły Hannibala.

Wrzesień. Przeprawa przez Rodan W tym samym czasie armia punicka musiała stoczyć pierwszy bój. Na lewym brzegu Rodanu zgromadziły się tłumy wrogich Galów. Hannibal rozkazał Hannonowi, synowi Bomilkara, aby na czele dwóch tysięcy jazdy hiszpańskiej pod osłoną nocy pociągnął w górę rzeki i tam niepostrzeżenie się przeprawił. Kiedy będzie już w pobliżu nieprzyjaciół, niech rozpali ogniska, dając znak głównym siłom. Wtedy Galowie zostaną wzięci w dwa ognie. Celtyberowie Hannona przepłynęli Rodan na tarczach, konie przeprawili na pospiesznie skleconych tratwach. Tymczasem żołnierze sił głównych najpierw wykupili wszystkie łodzie od krajowców i zaczęli budować nowe. Zbijali też wielkie tratwy i promy do przeprawy zwierząt jucznych, zszywali kozie skóry, sporządzając z nich pływaki.

W piątym dniu obozowania nad Rodanem flotylla była gotowa. O wschodzie słońca Hannibal spostrzegł dymy z ognisk rozpalonych przez wojowników Hannona i zakrzyknął: „Dalej! Łodzie na wodę!”. Zagrzmiały kartagińskie trąby i bębny, rozległ się gromki okrzyk wojenny, który zagłuszył przenikliwy trel numidyjskich piszczałek. W mgnieniu oka zepchnięto do rzeki setki dłubanek, czółen, tratw i małych promów. Wsiedli do nich najlepsi wojownicy z lekkimi tarczami. Mnóstwo wielkich łodzi płynęło w górnej części rzeki, aby osłabić prąd – w ten sposób małe czółna miały wodę spokojniejszą. Galowie hurmem wypadli na sam brzeg z obozowych wałów, wywijali oszczepami, walili drzewcami w tarcze wysokie jak człowiek, zdobione figurami z brązu. W pierwszych szeregach stali najbogatsi i najdzielniejsi, nadzy, tylko z dwoma mieczami w rękach, w wielkich złotych naszyjnikach. Wtedy Balearowie zakręcili swoje proce i kilkaset płonących kul pomknęło z przeraźliwym świstem, siejąc śmierć i grozę wśród barbarzyńców. Wielu Galów padło z roztrzaskanymi głowami, inni porzucili tarcze, na których rozlała się płonąca smoła z pocisków procarzy. Lecz barbarzyńcy się nie ulękli, jęli prażyć z proc, szyć z łuków i ciskać gaesi, straszne oszczepy o bardzo długich grotach. Kilka łodzi, na których wybito załogę, poniosła rzeka. Zabici walili się jak kłody do wody, ranni czepiali się kruchych dłubanek, przewracając je do góry dnem.

Wtem od obozu Galów rozległ się potworny zgiełk. Twarz Hannibala pojaśniała: „Hannon nastąpił!”. Rzeczywiście, iberyjscy jeźdźcy uderzyli na krajowców od tyłu i podpalali ich namioty. W szeregach Galów zapanował chaos. Jedni pospieszyli bronić obozu, inni siekli mieczami, kłuli włóczniami, usiłując zepchnąć do rzeki rzesze Kartagińczyków, wyskakujących już na brzeg. Rannym wrogom odcięli głowy. Paru kapłanów-druidów piło krew lejącą się ze zmasakrowanych ciał. Hannibal jednak śmiało wypadł z łodzi, z pierwszych wysiadających uformował szyk bojowy i powiódł go do ataku. Barbarzyńcy pierzchnęli jak stado wróbli.

Na lewym brzegu wielkiej rzeki pozostały jeszcze słonie z kornakami. Indus niespodziewanie boleśnie ukłuł Syriusza w trąbę. Rozwścieczone zwierzę ruszyło, by stratować śmiałka. Indus skoczył do rzeki, Syriusz – za nim. Za ogromnym słoniem weszło do Rodanu kilka innych. Przelękły się głębokości i traciły grunt pod nogami, lecz prąd wody porwał je i wyniósł na drugi brzeg.

„Nie bójcie się Alp! To tylko góry, nie sięgają nieba. Przejdziemy przez nie i zdobędziemy Rzym, stolicę świata!” – powiedział Hannibal do żołnierzy

Większość słoni pozostała jednak na lądzie. Zbito więc tratwę długości dwustu stóp, szerokości stóp pięćdziesięciu, którą przywiązano do nadbrzeżnych drzew za pomocą mocnych lin. Pokryto ją ziemią, by słonie miały wrażenie, że są na stałym gruncie. Do niej przymocowano tratwę o połowę krótszą. Kornacy najpierw zachęcili dwie samice do przejścia na nieruchomą tratwę, a po niej, jak po moście, na mniejszą. Samce podążyły za nimi. Wtedy zwolniono mniejszą tratwę z uwięzi i łodzie jęły ją holować na drugi brzeg. Słonie, zobaczywszy dookoła rozlaną wodę, zaczęły trąbić z przestrachu i zbiły się w gromadę. Kiedy tratwa znalazła się na środku rzeki, do Barkidów dopadł na spienionym koniu Muttin, wódz Numidów. „Hannibalu, Rzymianie są u ujścia Rodanu. Chyba cała armia konsularna wali na nas! Natknęliśmy się na ich kawalerię”.

Barkida rozkazał Muttinowi, aby wziął 500 jeźdźców i dokonał rozpoznania. Tymczasem kilka przerażonych zwierząt zaczęło szaleć na tratwie. Gwałtownymi ruchami głowy zrzuciły Indów i skoczyły do rzeki. Kornacy potonęli, ale słonie utrzymały się prosto i, wznosząc trąby nad wodę, wyszły na brzeg. Inne dostały się na ląd z tratwy.

Początkowo marsz odbywał się spokojnie. Później zaczął prószyć śnieg, coraz gęstszy i gęstszy. Żołnierze z trwogą patrzyli w ciemne niebo i uważnie lustrowali zbocza gór. Szli bez przewodników, zdani tylko na siebie

Wtem rozległ się tętent rumaków. To wracali Numidowie. W pościgu za pustynnymi jeźdźcami pędziła chmara kawalerzystów rzymskich i konnych Galów na żołdzie Massalii. Balearowie już kręcili swe proce, aby wysłać grad pocisków na spotkanie nieprzyjaciół, lecz Rzymianie nie odważyli się szturmować wałów. Okazało się, że hufiec Muttina stracił w potyczce 200 wojowników, lecz armia Scypiona tkwi jeszcze przy ujściu rzeki. Rzymscy jeźdźcy to tylko zwiad. Hannibal jął więc zastanawiać się, czy od razu wydać nieprzyjaciołom bitwę, czy kontynuować marsz do Italii.

Nocą wódz włożył płaszcz z kapturem i wyszedł, aby, nierozpoznany, posłuchać, co mówią żołnierze. Przemykał się przy ogniskach, przy których jego wojacy jedli duszone mięso z kaszą jęczmienną i głośno złorzeczyli. Przerażały ich mroczne bory, mgły i nieustanny deszcz, a przede wszystkim potworne Góry Śnieżne, widoczne na horyzoncie. Hannibal zrozumiał, że musi dodać ducha swoim ludziom. O świcie trąby zwołały zastępy na wiec. Na podwyższenie wstąpił wódz i wysoki galijski dostojnik, obwieszony złotymi naszyjnikami. Miał jasne włosy zwisające jak końska grzywa i długie wąsiska. Był to poseł Bojów znad Padu, król Magil. Barkida poprosił żołnierzy, by wysłuchali jego przesłania. „Waleczni mężowie z dalekiej Afryki!” – przemówił Gal. „My, Bojowie, wraz z Insubrami powstaliśmy przeciw rzymskim ciemiężcom! Spieszcie nam z pomocą! Damy wam wojowników, kwatery, żywność! I nie wdawajcie się w bitwę z Rzymianami! Trzeba, aby wasze wojska nietknięte zjawiły się w Italii!”.

Zaraz potem zabrał głos Hannibal: „Widzicie, jak walecznych mamy sprzymierzeńców! Nie bójcie się więc Alp! To tylko góry, nie sięgają nieba. Galowie przekraczali je wielokrotnie. I ludzie tam mieszkają, uprawiają pola. Przejdziemy przez nie i zdobędziemy Rzym, stolicę świata!” „Na Rzym!” – wrzasnęli uradowani wojacy i załomotali włóczniami o tarcze.

Hannibal powiódł wojsko w górę Rodanu, jak najdalej od hufców Scypiona. W trzy dni później przybył konsul, aby stoczyć bitwę, ale zastał tylko puste umocnienia. Nie podjął pościgu w nieznanym kraju. Postanowił pożeglować do Italii i zaczekać, aż znużona armia punicka zejdzie z przełęczy. Większość wojsk oddał swemu bratu Gnejuszowi, który miał popłynąć do Hiszpanii, aby zawojować kartagińską prowincję.

Lecz na razie to Rzymianie utracili inicjatywę strategiczną. W tym samym czasie konsul Semproniusz Longus ukończył na Sycylii przygotowania do oblężenia Kartaginy. Miał pod bronią 50 tysięcy ludzi i zdobył już Maltę, gdy przybył doń kurier rzymskiego senatu, nakazując natychmiastowe wyruszenie na północ, przeciw Galom napadańskim i Hannibalowi. W ten sposób Hannibal, podejmując zuchwałą wyprawę do Italii, opóźnił inwazję na swą ojczyznę o czternaście lat.

Październik. U Allobrogów Hufce punickie posuwały się pospiesznym marszem w górę rzeki. Po czterech dniach dotarły do miejsca, w którym Izera wpada do Rodanu. Znajdowała się tam rozległa dolina, pokryta uprawnymi polami, zwana Wyspą – terytorium galijskich Allobrogów. Długa kolumna wojsk Hannibala powoli zbliżała się do wielkiego oppidum. U bram osady kłębiły się tłumy wrzeszczących, pląsających taniec wojenny Galów w szyku bojowym. Aż dwa poselstwa Allobrogów zjawiły się przed obliczem młodego Barkidy. Okazało się, że o władzę nad tym plemieniem spierają się król Brankus, stojący na czele arystokracji, i jego młodszy brat, dowodzący młodzieżą.

Obaj prosili o pomoc w decydującej bitwie. Hannibal postanowił poprzeć króla. Zastępy Barkidy stanęły obok ludzi Brankusa. Obyło się jednak bez przelewu krwi. Ledwie 37 słoni ruszyło z głośnym trąbieniem do szarży, wojownicy młodszego brata podali tyły. Uradowany Brankus obiecał, że da Kartagińczykom żywność, wyborny oręż, a przede wszystkim ciepłe skóry, buty i owijacze, aby mogli bezpiecznie przejść przez Śnieżne Góry.

Gdy Punijczycy odpoczywali w wiklinowych, okrągłych, krytych słomą chatach Allobrogów, Hannibal w samotności rozmyślał.

Przewodnicy z pewnością wskażą mu łagodne przełęcze, ale u ich wylotu, po południowej stronie Alp, czekają już legiony Scypiona, a może i Semproniusza Longusa. Trzeba znaleźć inne przejście. Magon, któremu wódz wyjawił swe zamysły, zaprotestował, w obawie, że armia zamarznie w śniegach. „Mylisz się. Jeśli znużeni marszem natkniemy się na Rzymian, wysieką nas. Musimy ich zaskoczyć. Będziemy maszerować szlakiem dzikim, lecz nieznanym. Stracimy wielu żołnierzy, ale co z tego? Najemników nie zabraknie, a Sosilos i Silenos będą mieli o czym pisać” – rzekł cynicznie Hannibal.

Nazajutrz hufce punickie nie podążyły ku Alpom, lecz skręciły w lewo, idąc doliną Izery. Wielka armia po dziewięciu dniach dotarła do wezbranej po deszczach rzeki Druencji i z trudem ją przekroczyła. Rwący nurt niósł ze sobą żwir i kamienie, porywał ludzi i zwierzęta. Teraz punickie zastępy poczęły podchodzić ku górom. Wódz zrezygnował z przejścia jedynym znanym Rzymianom szlakiem transalpejskim – tzw. drogą Herkulesa (via Heraclea) przez przełęcz obok góry Mont Genevre w Alpach Kotyjskich. Zapewne wybrał trudniejsze przejście znane tylko lokalnym ludom galijskim wzdłuż doliny Maurienne, w wysoką partię Alp Graickich, wiodące przez przełęcz Col de Clapier na wysokości 2482 metrów na południe od Mont Cenis (na temat marszruty Hannibala naukowcy wciąż toczą polemiki). Przejście przez Alpy nastąpiło w pażdzierniku lub w listopadzie.

„Nie przebijemy się przez przesmyk, gdy na wierzchołkach gór czyhają wrogowie, a z obu stron zieją przepaście” – rzekł Hannibal

1. dzień przeprawy. Bitwa o przełęcz Wojownicy Hannibala wiedzieli, co ich czeka, ale przeraziła ich – jak pisze rzymski historyk Liwiusz – „oglądana z bliska wysokość gór okrytych śniegiem i sięgających niemal do nieba, bezkształtne domy, stojące na sterczących skałach, trzody i bydło juczne, zdrętwiałe od zimna, ludzie niestrzyżeni i brudni, wszystko, żywe czy martwe, lodowato skostniałe, straszniejsze dla oka niż mówiono”. Kiedy oddziały przedniej straży zaczęły już się wspinać, ujrzeli nagle na szczytach nad swymi głowami złowrogie postacie. Byli to Allobrogowie i Ligurowie, barbarzyńcy zawszeni, przybrani w źle wyprawione skóry zwierzęce, miotający obelgi, wymachujący maczugami. Ci bytujący w prymitywnych warunkach górale nigdy nie widzieli dobra, jakie wiozła w taborach armia punicka: żywność, srebrzystą broń, setki zwierząt jucznych. Postanowili więc złupić intruzów. Hannibal błyskawicznie ocenił sytuację: „Kartalonie, nie przebijemy się przez przesmyk, gdy na wierzchołkach gór czyhają wrogowie, a z obu stron zieją przepaście. Wyślij zwiadowców, Galów, mówiących językiem tych barbarzyńców, niech dowiedzą się, czego chcą ci ludzie”.

Górale, zdumieni, że przybysze z daleka rozumieją ich mowę, nie potrafili trzymać języka za zębami. Powiedzieli, że strzegą wąwozu tylko za dnia, a w nocy śpią w swoich wioskach. Barkida rozbił więc obóz pod wierzchołkami, udając, że zamierza zbrojnie sforsować przesmyk. W nocy rozkazał rozpalić mnóstwo ognisk. Sam z hufcem piechoty celtyberyjskiej w ciemnościach wspiął się na szczyty, które niedawno zajmowali górscy rabusie, i dał sygnał rozpaloną pochodnią. Wtedy Kartagińczycy pospiesznie zwinęli obóz i pod osłoną nocy zaczęli forsować przesmyk. Nie zdążyli jednak przed wschodem słońca, bo zejście po drugiej stronie było strome i znacznie węższe. Kolumna rozciągnęła się, konie wpadały w popłoch, chaos powiększał się z każdą chwilą.

Kartagińczyk przeszedł najtrudniejszym, najdzikszym szlakiem, a legiony Scypiona czekały nań u zejścia z łatwej Drogi Herkulesa. Dzięki temu manewrowi, choć stracił niemal połowę armii, Hannibal pokonał przeciwnika

O świcie powrócili górale i osłupieli, widząc, że wróg zajął ich posterunki na szczytach. Po chwili jednak chciwość popchnęła ich do ataku. Z wyciem popędzili w dół, skacząc po skałach jak kozice. Wpadli na tabory, waląc maczugami na prawo i lewo. Punijczycy usiłowali się bronić, lecz oto spłoszyły się zwierzęta juczne. Ranne lub przerażone konie usiłowały wyrwać się z wąwozu, spychając osły i muły, które z rykiem spadały w przepaść „jak walący się mur”. Za nimi lecieli w otchłań ciurowie obozowi i wozy, a rozszalałe rumaki tratowały wszystko po drodze. Kartagińczyków ogarnęła panika, zaczęli walczyć między sobą i deptać swoich rannych, bo każdy chciał jak najszybciej wydostać się z zasadzki. Uciekający Afrykanie spychali w przepaście własnych koniowodów, żołnierze już wiszący na rękach nad otchłanią usiłowali chwytać się nóg tych, którzy jeszcze stali.

Hannibal, stojąc ze swymi piechurami na szczycie, zadrżał na ten straszny widok. Jeszcze chwila, a barbarzyńcy odetną wojsko od taborów, a wtedy cała armia zginie w górach z głodu i zimna. Zarządził więc natychmiastowy kontratak. Celtyberowie rzucili się z wierzchołków jak burza, zmiatając rabusiów ze zboczy. Górale wycofali się w dolinę, tutaj runęła na nich jazda afrykańska. Napastnicy nie dotrzymali pola i umknęli górskimi ścieżkami. Wódz kartagiński zebrał tych, którzy mieli jeszcze siłę, i ruszył doliną, paląc i łupiąc ubogie wioski Allobrogów. Zajęto też główną osadę tego ludu, gdzie odzyskano zrabowane zwierzęta, a także zdobyto zboże i żywność.

Armia punicka, po jednodniowym odpoczynku, podjęła wspinaczkę. Nie miała przewodników, bo ci, którzy wyruszyli z Wyspy, zawrócili, twierdząc, że nie wiedzą, jak iść dalej. Przez trzy dni marsz odbywał się spokojnie i tylko robiło się coraz zimniej. Zaczął prószyć śnieg, coraz gęstszy i gęstszy. Żołnierze z niepokojem patrzyli w ciemniejące niebo i uważnie lustrowali zbocza gór.

Czwartego dnia przed obliczem Hannibala zjawiła się grupa starców w futrzanych czapach, powiewając zielonymi gałązkami na znak pokojowych zamiarów. Byli to naczelnicy górskich plemion. „Przychodzimy w przyjaźni” – oznajmili. „Damy wam na znak zgody żywność, trzodę, zakładników i ludzi, którzy poprowadzą was bezpiecznie”. Hannibal powiedział góralom, że wierzy w uczciwość ich zamiarów. Uszykował jednak kolumnę tak, jakby maszerowała przez nieprzyjacielski kraj. Na czele pochodu ruszyły konnica i słonie. Wielkim zwierzętom zdjęto juki (słoń mógł przenosić tyle ładunku co 10 koni) i założono na nie wieżyczki bojowe. W każdej znajdowało się trzech łuczników. Kornacy przymocowali też podopiecznym napierśniki z ogromnymi kolcami i ostrza przedłużające kły. Za słoniami pociągnęły wozy taborowe, tyły ubezpieczała ciężkozbrojna piechota.

8. dzień przeprawy. Zasadzka w wąwozie Droga, wiodąca wzdłuż prawie pionowych, granitowych ścian, raptownie zaczęła się zwężać. Nagle przewodnicy zniknęli jak duchy w sobie tylko znanych rozpadlinach, a z góry posypał się grad kamieni, głazów i ogromnych bloków skalnych. To górale urządzili zasadzkę w parowie, by pozbyć się obcych przybyszów. Przed walącymi się z impetem wielkimi kamieniami nie chroniły ni krzepkie tarcze, ni najmocniejsze szyszaki. Krew Punijczyków wsiąkała w alpejskie mchy. Trup padał jeden na drugiego, żołnierze miotali się w panice, szukając schronienia w szczelinach i pod wozami. Poranione konie stawały dęba, rżąc przeraźliwie i tratując tak żywych, jak martwych, woły ryczały w śmiertelnym strachu. Krzyk rozpaczy uderzył o ściany parowu, a wtedy zewsząd wyroiły się tysiące odzianych w skóry napastników i runęły na kolumnę. Ci, którzy zaatakowali od czoła, niemal od razu zostali odparci. Przeraził ich widok słoni i grad strzał puszczanych z wieżyczek. W stronę rabusiów pomknęły też ze świstem falaryki – oszczepy okręcone nasączonymi smołą pakułami i podpalone. Pęd powietrza rozniecał płomień, a ogniste pociski siały panikę wśród górskich zbójów.

Nieliczni górale, którzy nie zdążyli się zatrzymać w rozpędzie ataku, zostali zmasakrowani przez oszalałe z wściekłości słonie. Ogromne zwierzęta miażdżyły napastników klocowatymi nogami, nabijały ich na kły lub podawały trąbami wojom w wieżyczkach, którzy odcinali im głowy. Syriusz ryczał donośnie, a z jego kłów zwisały ludzkie jelita.

Najgroźniejsi byli napastnicy, którzy natarli z boków na wozy. W mgnieniu oka kolumna została rozdarta na dwie części. Górscy zbóje z przeraźliwym wyciem podcinali gardła ciurom, wyprzęgali juczne bydlęta i łupili wszystko, co dało się unieść. Hannibal, który zagrzewał do boju piechotę, został odcięty od jazdy i słoni. Nazajutrz górale nie mieli jednak serca do walki, chcieli bezpiecznie wycofać się z łupem. Nad ranem Punijczycy natarli i oba wojska znów się połączyły. Już tylko nieliczni rabusie podążali za kolumną, polując na maruderów i zapóźnione wozy.

Bitwa nad rzeką Trebbią, zapowiedź Kann

W grudniu 218 roku p.n.e. Hannibal spotkał się nad Trebbią z legionami konsulów Scypiona i Semproniusza. Silniejsza konnica kartagińska wsparta przez słonie rozbiła jazdę rzymską i okrążyła piechotę. 1000 żołnierzy punickich, ukrytych w zasadzce, uderzyło na wroga od tyłu. 10 tysięcy legionistów zdołało przebić się przez piechotę Hannibala i uciec. Poległo, zostało rannych lub rozproszyło się 30 tysięcy Rzymian. Bitwa ta stanowiła zapowiedź okrążenia pod Kannami.

9. dzień przeprawy. Na szczycie Alp Armia kartagińska zbliżała się do najwyższej partii Alp. Na czele kroczyły słonie, instynktownie wyszukujące najlepsze przejścia, a przy tym groźnym wyglądem odstraszające napastników. Wreszcie wojska znalazły się w najwyższym punkcie przełęczy. Nad Alpami szalała lodowata wichura, z czarnych chmur walił gęsty śnieg. Wokół wodza zebrała się tylko garstka wojowników, dopiero powoli ściągali maruderzy. Znoszono chorych i jęczących rannych, którzy dogorywali wśród śniegów. Synhalus i jego medycy byli bezsilni.

Hannibal zarządził dwudniowy postój – w nadziei, że nadciągną ci, którzy ocaleli. W mrozie i wichrze żołnierzy ogarnęło zniechęcenie. Kiedy Barkida zarządził wymarsz, wlekli się z rezygnacją wypisaną na twarzach. Wtedy wódz kazał zatrzymać się na wyskoku górskim, skąd doskonale widać było Italię i napadańskie równiny. Zaczął krzyczeć różnymi językami, które znał: po punicku, po grecku, w narzeczu Galów, Balearów i Celtyberów: „Patrzcie! Oto przekraczamy mury nie tylko Italii, ale i samego Rzymu. Reszta to lekkie pochyłości. Tam na dole czekają łupy, wino, kobiety! Po jednej lub dwóch bitwach zdobędziemy Rzym, twierdzę Italii!”. Zmarznięci, głodni wojacy jeszcze raz dali natchnąć się zapałem.

12. dzień przeprawy. Karkołomne schodzenie Zejście w dół okazało się trudniejsze niż wchodzenie. Drogi były wąskie, oblodzone i strome. Kto źle postawił stopę, osuwał się w przepaść.

Zwierzęta waliły się na ludzi, spętane parami woły spadały w otchłań. Ogromny słoń Oko Baala runął z urwiska wraz z kornakiem i łucznikami. Słonica Jaskółka utknęła w rozpadlinie i rozdarła brzuch na skale. Kornak ze łzami w oczach zabił zwierzę, przyłożywszy drewniane dłuto do głowy słonicy i uderzywszy w nie drewnianym młotem.

Nagle wojsko stanęło – ogromne bloki skalne zagrodziły przejście. Hannibal wiedział, że o odwrocie nie ma mowy, bo śnieg zasypał już przełęcze. Rozkazał obejść przeszkodę. Jednak alpejskie zbocza pokrywały masy lodu i śniegu. Stopy ludzi i racice wołów rychło zdeptały świeży śnieg. Pod nim leżał stary lód, po którym ślizgali się ludzie i zwierzęta. Żołnierze, usiłujący podpierać się rękami czy klękający, padali na nowo i staczali się w dół. „Nie przejdziemy, Hannibalu! Moi zwiadowcy, którym kazałem szukać innej drogi, poginęli w przepaściach” – krzyknął Kartalon. Barkida rozkazał rozbić obóz i kruszyć skałę. Rzymski historyk Liwiusz tak opisał tę trudną operację:

„Przed rwaniem kamienia nacięto dookoła potężnych drzew, oczyszczono je z gałęzi, zbudowano z nich olbrzymi stos i gdy zerwał się wiatr z odpowiednią siłą do rozdmuchania ognia, stos podpalono. Rozżarzoną skałę oblano octem i w ten sposób doprowadzono ją do spękania. Sprażony ogniem kamień zaczęto łupić żelazem i budować zeń łagodnie po skrętach spadający chodnik tak, żeby po nim mogły zejść w dół nie tylko zwierzęta juczne, ale także słonie. Cztery dni zabawiono przy tej skale. Zwierzęta z głodu już zdychały. Wierzchołki gór są bowiem całkiem nagie, a jeśli było coś na nich paszy, przywaliły je śniegi. Niżej dopiero były doliny, nasłonecznione zbocza i potoki...”.

15. dzień przeprawy – na równinie W trzy dni później hufce Hannibala zstąpiły na równinę. Do Italii dotarło 20 tysięcy piechurów i 6 tysięcy konnych. Prawie 20 tysięcy wojowników, niemal połowa armii, wyginęło w górach. Ale Hannibal poprzez swój genialny manewr kompletnie zaskoczył przeciwnika i zszedł na równinę tam, gdzie nie było wojsk rzymskich. Miał więc czas, by dać wojakom odpocząć i wzmocnić armię oddziałami Insubrów i Bojów. Dzięki temu pobił konsulów Scypiona i Longusa nad Trebbią, a następnie zadał legionom klęski nad Jeziorem Trazymeńskim i pod Kannami.

Nawet geniusz Hannibala nie zdołał jednak skruszyć ogromnych rezerw Miasta Wilczycy. Barkida pozyskał sobie ludy południowej Italii, ale większość sprzymierzeńców dochowała wierności Rzymowi. Po długich zmaganiach II wojna punicka zakończyła się klęską Kartaginy. W basenie Morza Śródziemnego nie było już państwa zdolnego stawić czoło potędze Romy.

Niemniej jednak poprzez swą alpejską wyprawę Hannibal stworzył jedyne prawdziwe zagrożenie dla Rzymu w ciągu sześciu stuleci.

Krzysztof Kęciek
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: