Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Blask - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
9 stycznia 2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Blask - ebook

Empyraen, ogromny statek kosmiczny, jest jedynym światem, jaki zna Waverly. Tutaj się urodziła – w pierwszym pokoleniu tych, których noga nigdy nie postała i nie postanie na zniszczonej wojnami ojczystej planecie. Waverly wie, że jej życie zostało już zaplanowane. Poślubi charyzmatycznego Kierana, typowanego na następcę kapitana Empyraen, i wyda na świat kolejne dzieci, których potomstwo zaludni w przyszłości nową Ziemię. Tak trzeba, to obowiązek tych, którzy wyruszyli w kosmos. Nikt na pokładzie nie podejrzewa, że Empyraen stanie się celem ataku. New Horizon, okręt bliźniak, który wyruszył w podróż na długo przed statkiem Waverly, dopuszcza się zdrady. Dochodzi do masakry. Młode kobiety i dziewczynki zostają porwane. Dorośli – wymordowani. Kieran, który przed czasem musi objąć rolę dowódcy, staje przed trudnym zadaniem. Pozbawiony wsparcia autorytetów, sam musi zapanować nad statkiem pełnym zrozpaczonych i zbuntowanych młodych ludzi. Bez kobiet ich misja skazana jest na niepowodzenie...

Kategoria: Science Fiction
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7686-186-9
Rozmiar pliku: 1,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Albowiem musimy zważyć, że być powinniśmy niczym miasto na wzgórzu. Oczy wszystkich się na nas kierują. Przeto gdybyśmy z naszym Bogiem fałszywie postępowali w tym dziele, które podjęliśmy, i skłonili Go, by odebrał nam obecną swoją pomoc, stalibyśmy się historią i przypowieścią dla całego świata.

John Winthrop,

członek założyciel kolonii Massachusetts Bay

A Model of Christian Charity

(Wzór chrześcijańskiej dobroczynności), 1630

…klęskę zaś my ponieśliśmy

Popłoch zmieniwszy w bezładną ucieczkę,

Głową w dół z nieba spadając…

John Milton, Raj utracony,

przełożył Maciej SłomczyńskiOŚWIADCZYNY

Drugi statek wisiał na niebie niczym medalion, srebrny w rzucanym przez mgławicę eterycznym blasku. Waverly i Kieran, leżąc razem na swoim materacu z bel siana, oglądali go na przemian przez lunetę. Wiedzieli, że to siostrzana jednostka ich rodzinnego Empireum, lecz nie znali jej rozmiarów. Wśród ogromu kosmosu mogła być maleńka jak SoloBot lub wielka niczym gwiazda – brakowało punktu odniesienia.

– Nasze statki są takie brzydkie – odezwała się Waverly.

– Dotąd oglądałam je tylko na zdjęciach, ale teraz widzę to na własne oczy…

– Racja – odparł Kieran, biorąc od niej lunetę. – Wygląda, jakby miał raka czy coś.

Przybliżający się statek, Nowy Horyzont, powstał według tego samego paskudnego projektu co Empireum. Miał kształt jaja pokrytego wypustkami kopuł chroniących rozmaite systemy i przyrządy, przez co wyglądał jak bulwy słonecznika, które pani Stillwell przynosiła rodzinie Kierana po każdych jesiennych zbiorach. Bijąca z silników niebieskawa poświata podświetlała cząsteczki mgławicy, wywołując niekiedy iskierkę, gdy żar napędu podpalał obłok wodoru. Oczywiście statki przyspieszały zbyt gwałtownie, by te niewielkie wybuchy mogły im zaszkodzić.

– Myślisz, że są tacy jak my? – spytała.

Pociągnął za jeden z jej kasztanowych loków.

– Oczywiście. Przecież wypełniają razem z nami tę samą misję.

– Pewnie czegoś od nas chcą – powiedziała. – Inaczej by ich tu nie było.

– Ale czego mogliby chcieć? – Próbował podnieść ją na duchu. – Mają wszystko to samo, co my.

W głębi duszy jednak musiał przyznać jej rację. Dziwne było już choćby to, że bliźniacza jednostka tak bardzo się przybliżyła. Nowy Horyzont wystartował czterdzieści trzy lata temu, o cały rok świetlny wcześniej niż Empireum, powinien zatem znajdować się biliony kilometrów przed nimi. Ale teraz z jakiegoś powodu pozwolił się dogonić. Właściwie, biorąc pod uwagę dystans i prędkość, z jaką poruszały się obie jednostki, musiał zwolnić już przed laty, co stanowiło znaczne odstępstwo od założonego planu misji.

Pojawienie się Nowego Horyzontu wywołało na pokładzie Empireum spore poruszenie. Niektórzy członkowie załogi przygotowali duże transparenty powitalne z ozdobnymi napisami i zawiesili je w iluminatorach. Inni byli podejrzliwi i szeptali, że na drugim statku musiała wybuchnąć jakaś epidemia, bo w przeciwnym wypadku czemu kapitan miałby nie pozwolić swojej załodze wyjść na pokład? Wkrótce po tym, jak statek się pojawił, kapitan Jones wygłosił oświadczenie; tłumaczył, że nie ma powodów do niepokoju, że prowadzi negocjacje z dowódcą Nowego Horyzontu i że wszystko się wyjaśni. Dni jednak płynęły i nic się nie zmieniało. Z czasem panujące wśród załogi podniecenie przerodziło się w nerwowość, a później w lęk.

Również rodzice Kierana nie mówili już o niczym innym, jak tylko o Nowym Horyzoncie. Poprzedniej nocy przysłuchiwał się ich rozmowie, jedząc zupę jarzynową.

– Nie rozumiem, czemu kapitan nie wygłosi jeszcze jednego oświadczenia – zaczęła matka, Lena, nerwowo przeczesując palcami ciemnozłote włosy. – Przynajmniej rada naczelna powinna nam powiedzieć, co się dzieje, prawda?

– Na pewno to zrobią, kiedy tylko zrozumieją sytuację – odparł ze złością ojciec. – Nie mamy się czego bać.

– Nie powiedziałam, że się boję, Paul – odparła Lena, posyłając synowi spojrzenie, w którym dokładnie było widać strach. – Po prostu myślę, że cała ta sytuacja jest dziwna, i tyle.

– Kieran – odezwał się ojciec charakterystycznym dla siebie, zdecydowanym tonem. – Czy kapitan Jones wspominał ci cokolwiek o drugim statku?

Chłopak pokręcił głową, choć zauważył, że kapitan wydawał się ostatnio bardziej przejęty, a ręce trzęsły mu się bez przerwy. O tajemniczym pojawieniu się Nowego Horyzontu nie napomknął jednak ani słowem.

– Przecież to jasne, że nic by mi o tym nie powiedział – stwierdził.

– No wiesz – wtrąciła się matka, w zadumie stukając palcem w filiżankę z herbatą – nie wprost, ma się rozumieć, ale…

– W zasadzie była jedna rzecz… – podjął powoli Kieran, rozkoszując się tym, że rodzice wsłuchują się w każde jego słowo. – Wczoraj poszedłem do gabinetu kapitana wcześniej niż zwykle, a on zamykał właśnie konsolę łączności i mówił do siebie.

– Co mówił? – spytała Lena.

– Usłyszałem tylko jedno słowo: „kłamcy”.

Rodzice popatrzyli po sobie z najwyższym niepokojem. Na twarzy Paula pogłębiły się zmarszczki, a Lena przygryzła dolną wargę, aż Kieran pożałował, że cokolwiek powiedział.

Teraz, czując się przy Waverly ciepło i przytulnie, postanowił, że przed swoją dzisiejszą transmisją spróbuje się czegoś dowiedzieć. Wprawdzie zbytnia ciekawość mogła się dowódcy nie spodobać, ale uznał, że a nuż zdoła coś z kapitana wyciągnąć. Koniec końców był przecież jego ulubieńcem.

Ale to później. Na razie musi załatwić sprawę z Waverly. Umówił się tu z nią z pewnego konkretnego powodu i odkładanie tej rozmowy nie miało sensu. Zmusił się, by uspokoić oddech.

– Waverly – zaczął, żałując, że nie ma głębszego głosu – spotykamy się już od jakiegoś czasu.

– Od dziesięciu miesięcy – sprecyzowała z uśmiechem.

– Dłużej, jeśli liczyć całusy w podstawówce.

Ujęła go za brodę. Uwielbiał dłonie dziewczyny, ich ciepło i miękkość. Uwielbiał jej długie ręce, silne kości pod oliwkową skórą i jedwabiste włoski na przedramionach. Wyciągnął się na beli siana i zaczerpnął głęboko powietrza.

– I wiesz, że jesteś nie do wytrzymania – dodał.

– Też cię nie znoszę – szepnęła mu do ucha.

Przytulił ją mocniej.

– Myślałem o przeniesieniu zmagań naszej woli na następny poziom.

– Proponujesz walkę wręcz?

– W pewnym sensie – odparł niepewnym, cichym głosem.

Posłała mu nieodgadnione spojrzenie, milcząc wyczekująco.

Odsunął się od niej i podparł łokciem.

– Chciałbym to zrobić jak należy. Nie chcę po prostu wskoczyć z tobą do łóżka.

– Chcesz się ze mną ożenić?

Wstrzymał oddech. Jeszcze nie oświadczył się do końca, ale…

– Nie mam nawet szesnastu lat – oznajmiła.

– Tak, ale wiesz, co mówią lekarze.

Źle, że to powiedział. Twarz dziewczyny stężała, niemal niedostrzegalnie, ale on to zauważył.

– Kogo obchodzą lekarze?

– Nie chcesz mieć dzieci? – spytał, przygryzając wargę.

Uśmiechnęła się słodko, uroczo.

– Dobrze wiesz, że chcę.

– Oczywiście. To nasz obowiązek! – powiedział z powagą.

– Tak, to nasz obowiązek – powtórzyła, nie patrząc mu w oczy.

– No więc uważam, że pora pomyśleć o przyszłości. – Kiedy to mówił, nie odrywała od niego swoich wielkich oczu.

– Chodzi mi o naszą wspólną przyszłość.

Nie tak wyobrażał sobie tę rozmowę.

Przyglądała mu się jeszcze chwilę pozbawionym wyrazu spojrzeniem, lecz potem na jej twarz powoli wypłynął uśmiech.

– Nie wolałbyś się ożenić z Felicity Wiggam? Jest ode mnie ładniejsza.

– Wcale nie – odpowiedział odruchowo.

Jej wzrok stał się jeszcze bardziej badawczy.

– Czemu jesteś taki zdenerwowany?

– Bo tak – odrzekł bez tchu.

Waverly przyciągnęła jego twarz do swojej, pogładziła go palcami po policzkach i szepnęła:

– Nie martw się.

– Czyli tak?

– Kiedyś – odparła figlarnie. – Zapewne.

– Ale kiedy? – spytał bardziej natarczywie, niż chciał.

– Kiedyś – powtórzyła, po czym pocałowała go delikatnie w czubek nosa, w dolną wargę, w ucho. – Chyba ci się nie podobało, że nie jestem wierząca.

– To się może jeszcze zmienić – odrzekł prowokacyjnie.

Wiedział jednak, że łatwo nie będzie. Waverly nigdy się nie pojawiała wśród nielicznych wiernych uczestniczących we mszy, ale pomyślał, że mogłaby zacząć, gdyby statek miał pastora. Obecnie kazania wygłaszało na przemian kilku bardziej uduchowionych członków załogi i niektóre z nich były dość nudne. Szkoda. Bo gdyby Empireum miało duchowego przywódcę, silnego, z prawdziwego zdarzenia, być może Waverly patrzyłaby na wszystko inaczej, rozumiejąc wartość życia kontemplacyjnego.

– Może gdy będziesz miała dzieci – powiedział – nabierzesz większego szacunku do Boga.

– A może to ty się zmienisz. – Kącik jej ust wykrzywił się w uśmiechu. – Może zamierzam zrobić z ciebie poganina takiego jak my.

Roześmiał się i oparł głowę na piersi dziewczyny. Zasłuchał się w bicie jej serca i zaczął oddychać w tym samym rytmie. Ten dźwięk zawsze go odprężał i usypiał.

Mając po szesnaście i piętnaście lat, stanowili dwójkę najstarszych dzieciaków na pokładzie Empireum, a ich związek wydawał się czymś naturalnym, wręcz oczekiwanym przez resztę załogi. Zresztą nawet bez presji otoczenia Waverly stanowiłaby dla Kierana oczywisty wybór. Była wysoka i szczupła, włosy okalały jej twarz niczym mahoniowa ramka.

O czujności i inteligencji dziewczyny świadczyły na przykład spojrzenia, które gdy już odnalazły swój cel, nie dawały się łatwo rozproszyć. Umiała wejrzeć w innych ludzi głęboko i zrozumieć ich motywy, co budziło w Kieranie lęk, chociaż jednocześnie bardzo tę cechę szanował. Bez wątpienia Waverly była najlepszą partią na pokładzie. A gdyby wybrano go na następcę kapitana Jonesa – czego wszyscy się spodziewali – okazałaby się idealną żoną.

– O nie! – Wskazała zegar nad drzwiami spichlerza. – Nie spóźniłeś się?

– Do licha! – wykrzyknął. Wygramolił się z siana i włożył buty. – Muszę lecieć!

Dał jej szybkiego całusa, a Waverly przewróciła oczami.

Przebiegł przez wilgotne powietrze sadu, mijając rzędy drzew – wiśni i brzoskwiń – po czym popędził na skróty przez wylęgarnię ryb, rozkoszując się kropelkami słonej wody osiadającymi na twarzy. Stopy dudniły o metalową kratę, ale zahamował, gdy ni stąd, ni zowąd pojawiła się pani Druthers, niosąca naczynie z małymi rybkami.

– Nie biegać w wylęgarni! – zbeształa go.

Kierana już jednak nie było, gnał bowiem teraz przez gęstą zieloną pszenicę. Na ścianach i sklepieniu wisiały zżęte snopki, trzęsące się od wibracji silników. Dotarcie na kraniec zbożowego pola zajęło mu pięć minut, a potem przemknął przez wilgotną komorę hodowli grzybów. To był ostatni etap przed ciągnącą się w nieskończoność jazdą windą do kwatery kapitana, gdzie za cztery minuty miał zacząć nagrywać swój program.

Studio stanowiło w istocie niewielki przedsionek przed gabinetem kapitana, ale właśnie to miejsce dowódca wybrał do nagrywania ich sieciowych programów. Duże iluminatory wychodziły na mgławicę, którą Empireum przemierzało przez ostatnie półtora roku. Pod oknami ustawiono rząd krótkich kanap, gdzie każdy chętny mógł usiąść i obejrzeć program przygotowany przez Kierana dla ziemskich dzieci albo dłuższą audycję kapitana z wiadomościami dla dorosłych z macierzystej planety. Na wprost kanap umieszczono małą, ale bardzo mocną kamerę, nad nimi zaś zawisł rząd lamp zalewających jasnym światłem biurko, przy którym siadał Kieran, by przekazać wiadomości.

Dzisiaj w studiu przebywało tylko kilka osób. Minął je, gnając prosto do krzesła, przy którym makijażystka Sheryl czekała już z pudrem.

– Ostatnio zostawiasz mi coraz mniej czasu – zauważyła, ocierając mu pot z twarzy. – Jesteś cały mokry.

– Kamera tego nie wyłapuje.

– Ale wyłapuje twoje dyszenie.

By go osuszyć, pomachała mu przed nosem małym wachlarzem, co było bardzo przyjemne, a potem wklepała w policzki trochę talku.

– Musisz się bardziej przykładać.

– Przecież i tak tylko to nagrywamy. Nie będziemy mogli nadawać, dopóki nie wylecimy z mgławicy.

– Wiesz, że Jones lubi mieć porządek w archiwach – powiedziała z uśmiechem.

Kapitan rzeczywiście bywał drobiazgowy.

Kieran nie wiedział, po co jeszcze w ogóle zawracają sobie głowę tymi programami. Łączności z Ziemią nie mieli od lat. Empireum znajdowało się od rodzimej planety tak daleko, że sygnał radiowy potrzebował lat, by dotrzeć do celu. A gdy już docierał, to do tego stopnia zniekształcony, że wymagał dogłębnej korekty, bo inaczej przekaz byłby niezrozumiały. Kieran mógł się nigdy nie dowiedzieć, czy ktoś na Ziemi słucha jego wiadomości, i czasami czuł się przez to jak niepotrzebna marionetka.

Przejrzał się w lustrze, wciąż niepewny własnego wyglądu. Pomyślał, że może byłby całkiem przystojny, gdyby nie ten krzywy nos i kwadratowy podbródek. Przynajmniej bursztynowe oczy wyglądały zupełnie nieźle. Miał też ładną, gęstą, zmierzwioną nad czołem czuprynę w kolorze rdzy. Uważał, że tak wygląda dobrze, ale Sheryl przeciągnęła po jego lokach zmoczonym grzebieniem, by ułożyć je prosto.

Za plecami makijażystki pojawił się kapitan Jones. Wysoki mężczyzna o wydatnym brzuchu i wiecznie drżących grubych palcach. Idąc, zawsze kołysał się z boku na bok, przez co na pierwszy rzut oka wydawał się zagubiony. W istocie był jednak najpewniejszym człowiekiem na statku. Szybko podejmował decyzje, prawie zawsze słuszne, i cieszył się powszechnym zaufaniem, choć kobiety – jak zauważył Kieran – nie darzyły go zbytnią sympatią.

Kapitan spojrzał na Kierana i zmarszczył z dezaprobatą czoło. Chłopak jednak zupełnie się tym nie przejął. Wiedział, że dowódca bardzo go lubi.

– Kieranie, zbyt wiele czasu spędzasz z Waverly Marshall. Muszę chyba interweniować.

Chłopak zmusił się do uśmiechu, choć nie podobało mu się, kiedy Jones mówił o Waverly w taki sposób, jakby był jej właścicielem i tylko ją wypożyczał.

– Liczę, że przećwiczyłeś tekst? – spytał dowódca i ściągnął brwi, starając się wyglądać surowo. Wypuścił gwałtownie powietrze, przez co zmierzwił sobie siwe kosmyki brody. Wygładził ją kciukiem i palcem wskazującym.

– Wieczorem przeczytałem całość dwa razy.

– Na głos? – nacisnął z nutką wesołości.

– Tak!

– Dobrze. – Podał klucz danych Sammy’emu, technikowi, który przygotowywał teleprompter. – Pod koniec dokonałem kilku drobnych zmian. Przykro mi, ale musisz sobie jakoś poradzić. Chciałem to z tobą omówić przed programem, ale za późno przyszedłeś.

– Co to za zmiany?

– A, tylko krótka wzmianka o naszych nowych sąsiadach – odparł kapitan z udawaną nonszalancją. Wyjrzał przez iluminator i ciężko westchnął.

– Co się dzieje? – spytał Kieran, siląc się na beztroskę. Kiedy jednak napotkał spojrzenie kapitana, przestał dbać o pozory. – Dlaczego oni zwolnili?

Jones zamrugał kilka razy w ten swój dziwny, charakterystyczny sposób, poruszając dolnymi powiekami.

– Mają nową kapitan czy też… przywódczynię. Nie podoba mi się sposób, w jaki ona mówi.

– A jak mówi? – chciał wiedzieć Kieran, lecz rozgorączkowany Sammy dźgnął go palcem.

– Trzydzieści sekund – powiedział.

– Później. – Kapitan Jones poprowadził chłopaka na jego miejsce przed kamerą. – Udanego występu.

Kieran niespokojnie oparł dłonie na dębowym biurku. Przybrał uprzejmy, mdły uśmiech, jak zawsze na początku programu, i zaczął oglądać wyświetlaną na monitorze czołówkę.

Montaż zaczynał się ujęciami członków załogi Empireum – w tym rodziców Kierana o młodych, świeżych twarzach – pomagających zaszczepić sadzonkę tytoniu w tajemnej szkółce. Potem następowała scena z lekarzami w białych czepkach chirurgicznych, którzy nachylali się nad rzędem probówek, by ostrożnie wkroplić do nich odmierzony za pomocą długiej strzykawki płyn. Na zakończenie pojawił się obraz dwustu pięćdziesięciorga dzieci w rodzinnych ogrodach, wśród jabłoni i grusz, porastającej ściany winorośli oraz koszy świeżej marchwi, selerów i ziemniaków. Te zdjęcia, ukazujące obfitość i dobrobyt, miały sprawić, by mieszkańcy głodującej Ziemi uwierzyli w sens i powodzenie misji.

Lampka na kamerze zapłonęła i Kieran zaczął mówić.

– Witajcie na pokładzie Empireum. Nazywam się Kieran Alden. Dzisiaj pokażemy wam laboratoria płodności. Jak być może pamiętacie, długoterminowe podróże kosmiczne mogą utrudnić kobietom zajście w ciążę i urodzenie zdrowych dzieci.

Od sześciu lat członkinie załogi Empireum próbowały zajść w ciążę, niestety bez powodzenia. Był to czas pełen napięć, bo gdyby nie przyszły na świat dzieci, które zastąpią pierwotną załogę, nie byłoby kolonistów i nie miałby się kto zająć terraformowaniem Nowej Ziemi. A zatem stworzenie następnego pokolenia stało się ważniejsze niż cokolwiek innego. Przygotowaliśmy dla was specjalny film, przypominający, w jaki sposób nasza ekipa naukowców rozwiązała ten problem.

Światła w studiu przygasły, po czym na ekranie za plecami Kierana ukazał się reportaż z laboratoriów płodności. Chłopak miał kilka minut na złapanie oddechu.

Nagle na tyłach studia zapanował zamęt. Wbiegła Winona, piękna sekretarka kapitana Jonesa, i szepnęła mu coś do ucha. Dowódca zerwał się na równe nogi i pospiesznie wyszedł z pomieszczenia.

Kieran oglądał sceny, które towarzyszyły jego narodzinom. Był z natury nieśmiały, więc czuł się nieswojo ze świadomością, że cały gatunek ludzki wie, jak wyglądał – oślizgły i rozkrzyczany – zaraz po wyjściu z łona matki. Zdążył już jednak do tego przywyknąć. To były pierwsze udane narodziny w przestrzeni kosmicznej. Stały się okazją do wielkiego święta nie tylko na pokładzie Empireum, ale zapewne też na Ziemi. Właśnie dlatego Kierana wybrano na prezentera przekazów sieciowizyjnych. Oczywiście sam nigdy nie decydował o tym, co ma mówić podczas programu, lecz jedynie czytał przygotowane wiadomości. Zadanie miał bardzo proste: dać ludziom na rodzimej planecie wiarę w przetrwanie ziemskiego życia. Nadzieję, że nawet jeśli oni sami nie mogli wyemigrować do nowego świata, być może taką możliwość zyskają ich wnukowie.

Materiał filmowy miał się ku końcowi i Kieran wyprostował się na krześle.

– Pięć, cztery, trzy… – wyszeptał Sammy.

– Niestety, na naszym siostrzanym statku sprawy nie miały się równie dobrze. Chociaż ich naukowcy ciężko pracowali, kobiety na pokładzie Nowego Horyzontu wciąż nie zachodziły w ciążę.

Serce zaczęło mu walić jak młotem. Nigdy wcześniej o tym nie słyszał. Z tego, co wiedział i co wiedzieli wszyscy inni, na Nowym Horyzoncie urodziło się nie mniej dzieci niż na Empireum. Teraz Kieran zdał sobie sprawę, że łączność między oboma statkami od dawna pozostawała znikoma. Czyżby to było celowe działanie?

Sammy, którego twarz ukryta za okrągłymi okularami dziwnie pobladła, ponaglił go gestem do dalszego czytania.

– Nikt nie wie, dlaczego Nowy Horyzont ukrywał swoje problemy z podtrzymywaniem płodności – ciągnął Kieran.

– Ostatnio jednak statek zwolnił, by spotkać się z Empireum, więc zapewne wkrótce poznamy przyczynę.

Rozległ się motyw muzyczny, radosna melodia odgrywana na pianinie i instrumentach smyczkowych, i Kieran spróbował dopasować ton swojego głosu do wesołego utworu.

– Był to program sieciowizyjny numer dwieście czterdzieści siedem, nadawany ze statku Empireum. Żegna się z państwem Kieran Alden.

Gdy podkład ucichł, usłyszał krzyki. Kapitan, zazwyczaj spokojny i opanowany, wrzeszczał tak głośno, że słychać go było przez metalowe ściany gabinetu.

– Nie obchodzi mnie, co się wam wydaje! Nie wejdziecie na mój statek, dopóki nie omówię sytuacji ze swoją radą naczelną!

Przez chwilę milczał, ale zaraz znowu zaczął krzyczeć, i to jeszcze głośniej.

– Nie odmawiam spotkania! Ale przyleć SoloBotem.

Cisza.

– Nie rozumiem, czemu musisz zabrać całą załogę, skoro chcesz tylko porozmawiać.

Milczenie, w którym dało się wyczuć gniew. Po chwili kapitan przemówił znowu, z budzącym grozę spokojem w głosie.

– Nie dałem ci żadnego powodu, żebyś mi nie ufała. Nigdy cię nie okłamałem ani nie odstąpiłem bez wyjaśnienia od planu misji. O, to tylko paranoiczne bzdury! Nie było żadnego sabotażu! Powtarzam!

Kieran słyszał, jak kapitan chodzi w tę i z powrotem. Miał poczucie winy, że podsłuchuje, ale nie mógł przestać. Sądząc po panującej w pomieszczeniu ciszy, inni także nie mogli.

– Jeśli dwa statki nie są w stanie ze sobą współdziałać.

Nagle Sammy znowu zaczął pstrykać przełącznikami na pulpicie, aż na ekranie za biurkiem Kierana rozbłysnął obraz z kamery ukazującej prawą burtę Empireum.

Ktoś w studiu krzyknął.

Na ekranie pojawił się Nowy Horyzont, ogromny i ciemny, na tyle bliski, że gołym okiem dało się dostrzec poszczególne iluminatory. Z początku Kieran pomyślał, że to powiększenie, ale ścisnęło go w żołądku, gdy się zorientował, że tak nie jest. Przez ten krótki czas, kiedy prowadził program, Nowy Horyzont zbliżył się na trzysta kilometrów i leciał teraz równolegle z Empireum.

Po co?

Spojrzenie chłopaka przyciągnęło jakieś poruszenie, maleńka kropka odrywająca się od Nowego Horyzontu niczym owad i zmierzająca w stronę Empireum. Jej kształt świadczył, że to zapewne prom zaprojektowany do przewozu kolonistów i sprzętu z większych statków na krótkie misje na powierzchni Nowej Ziemi. Promy nie zostały stworzone do lotów w głębokiej przestrzeni kosmicznej ani do transportu ludzi pomiędzy statkami, ale ten tutaj był teraz wykorzystywany właśnie w tym celu. Ktokolwiek przebywał na jego pokładzie, bez wątpienia zamierzał wylądować na Empireum.

– O mój Boże! – Sheryl usiadła na krześle przy swoim stoliku i przesłoniła dłońmi różowe usta.

– Ile osób mieści się w czymś takim? – spytał Sammy ze zdumieniem i lękiem w głosie.

Kapitan wypadł ze swojego gabinetu i ręką wskazał Sammy’ego.

– To jest atak – oznajmił. – Sammy, przekaż członkom rady naczelnej, żeby spotkali się ze mną w hangarze na prawej burcie. – Po chwili namysłu dodał: – Wezwij też oddział ochrony. A, do licha, wezwij wszystkie!

Serce Kierana przyspieszyło jak szalone. Jego matka wchodziła w skład ochotniczego oddziału ochrony, który od czasu do czasu rozwiązywał spory między członkami załogi lub pomagał przy organizacji większych wydarzeń. Funkcjonariusze nigdy nie nosili broni.

– Co się dzieje, kapitanie? – spytał chłopak łamiącym się głosem.

Dowódca położył mu rękę na ramieniu.

– Szczerze mówiąc, Kieranie, po prostu nie wiem.W OGRODZIE

– Wszystko, co mamy my, mają i oni – powtarzała pod nosem Waverly, maszerując korytarzem w kierunku mieszkania, które dzieliła z matką. Czasami jej się zdawało, że im poważniej Kieran ją traktuje, tym bardziej protekcjonalny staje się jego ton. Jeśli uważa, że ona będzie bierną żonką bez własnego zdania, czeka go niemiła niespodzianka.

A jednak spośród zbliżonych do niej wiekiem chłopców na statku właśnie on najbardziej jej odpowiadał. Był nie tylko dość wysoki i dobrze zbudowany, lecz także miły i inteligentny. Lubiła jego energię i gibkość ciała, nad którym tak świetnie panował. Lubiła patrzeć na jego twarz, na długą linię szczęki, jasnopiwne oczy, rude włoski nad górną wargą. A kiedy z nim rozmawiała, nachylał się i nadstawiał ucha, jakby się obawiał, że uroni choćby słowo. Będzie dobrym mężem. Mogła się uważać za szczęściarę.

Mimo to narastały w niej wątpliwości. Wszyscy – z kapitanem i rodzicami włącznie – czekali na ich zaślubiny, a ona zastanawiała się, czy to nie pod wpływem tej presji Kieran postanowił jej się oświadczyć. Czy jednak kochali się wystarczająco, by być razem szczęśliwi? Skoro problemy z płodnością zostały rozwiązane, czemu już teraz miałaby wychodzić za Kierana lub kogokolwiek innego? Ale zdawała też sobie sprawę, że niewiele osób wykazałoby zrozumienie dla jej wahań. Wszyscy mieli na głowie poważniejsze kłopoty niż to, czy jest zadowolona, czy nie.

Otworzyła drzwi mieszkania i weszła do salonu. Na stole walały się kawałki juty i bawełny, resztki sukienki, którą bez większego powodzenia próbowała uszyć. Ostatnio musiała spruć wszystkie szwy i zastanawiała się już, czy nie wyrzucić tego całego bałaganu. W kącie stało krosno matki, na które nawinięta była wełniana przędza w niebieskie prążki, zapewne na koc dla kogoś. Na ścianach wisiały rodzinne fotografie: Waverly jako pulchne niemowlę; matka i ojciec z zarumienionymi policzkami, trzymający się za ręce na zimnym poziomie drzew iglastych; dziadkowie o melancholijnych oczach, pozostawieni dawno temu na Ziemi. Były też zdjęcia ziemskich oceanów, gór i białych obłoków na niebie. „Szkoda, że nie widziałaś nieba” – powtarzała często matka, co Waverly zawsze wydawało się bardzo dziwne. Przecież niebo było wszędzie dokoła, prawda? Otaczało ją. Ale matka nie ustępowała, uparcie jej wmawiając, że nigdy go nie widziała. I nie zobaczy, dopóki za czterdzieści pięć lat nie wylądują na Nowej Ziemi.

Waverly usłyszała jakiś łoskot w kuchni.

– Mamo! – zawołała.

– Tutaj, tutaj! – odpowiedziała matka.

Regina Marshall, wysoka i ciemnowłosa, zupełnie jak córka, choć nie aż tak szczupła, stała odwrócona plecami, ugniatając ciasto na prosty, swojski chleb. Waverly wiedziała, że w dzień pieczenia chleba trudno jest zwrócić na siebie uwagę matki, była jednak pewna, że dziś będzie inaczej.

– Kieran mi się oświadczył – oznajmiła.

Regina odwróciła się gwałtownie, rozsiewając dokoła grudki ciasta. Zrobiła dwa szybkie kroki do przodu i otoczyła Waverly ramionami.

– Wiedziałam! Tak się cieszę!

– Cieszysz się? – spytała dziewczyna, uwalniając się z jej objęć. – Naprawdę?

– Waverly, to przecież najlepszy kandydat na statku. Wszyscy tak uważają. – Oczy Reginy błyszczały. – Ustaliliście już datę?

– Nie. W tej sytuacji dziwne byłoby planowanie czegokolwiek.

– Z powodu drugiego statku? Życie toczy się dalej, kochanie.

– Ale nie sądzisz, że to dziwaczne…?

– Oj, nie psujmy sobie nastroju taką rozmową – odparła Regina beztroskim tonem, lecz w jej oczach córka dostrzegła niepokój. – Zbiory kukurydzy już za parę tygodni. Może wyprawimy wesele zaraz potem, gdy wszyscy będą mieli czas na wypoczynek?

– Tak szybko?

– Będą wtedy piękne kwiaty. Zakwitną lilie.

Waverly usiadła przy stole nakrytym dla dwóch osób.

– Myślę, że Kieran będzie chciał ceremonii religijnej.

– Fuj! – Regina zmarszczyła nos. – To jedyna cecha Aldenów, której nie rozumiem. Zupełnie nie wiem, dlaczego nie skierowano ich na drugi statek.

– Na drugi statek?

– No przecież wiesz. – Matka odwróciła się i znów zaczęła ugniatać ciasto białymi od mąki rękami. – Organizatorzy misji dążyli do stworzenia spójnych społeczności, więc dobierając członków załóg, brali pod uwagę wyznawane przez nich poglądy. Skończyło się na tym, że jeden ze statków jest pełen osób religijnych, a drugi ma raczej świecki charakter.

– To dlatego Nowy Horyzont się przybliżył? Żeby nas nawracać?

Regina uformowała bochenek i położyła go na blacie.

– Nie wiem.

– Mam wrażenie, że dzieje się coś dziwnego. Są tu od kilku dni, ale nikt jeszcze nie wszedł na nasz pokład.

– Nikt, o kim byśmy wiedzieli.

– A kapitan na pewno z nimi rozmawia. Dlaczego nam nie powie, czego chcą?

– Tym się nie przejmuj – powiedziała ostro Regina.

Nie lubiła, kiedy Waverly snuła przypuszczenia na temat Jonesa. Jakby milczenie córki mogło ją przed czymś ochronić. Przed czym – tego dziewczyna nie wiedziała.

Matka znowu się odwróciła z błyskiem w oku.

– Masz ślub do zaplanowania.

Waverly westchnęła.

– Ty wyszłaś za tatę, kiedy miałaś dwadzieścia pięć lat, prawda? A przedtem chodziliście ze sobą dwa lata.

– Tak, kochanie. Ale wszystko się zmieniło. Jesteś teraz najbardziej płodna. Trzeba powołać do życia następne pokolenie.

Dziewczyna słyszała te słowa już milion razy.

– Wiem, ale to tak wcześnie.

– Nigdy nie jest za wcześnie, jeśli w grę wchodzi przetrwanie gatunku. Przecież to rozumiesz.

Misja była najważniejszą sprawą w życiu każdego. Musiała być. Zależało od niej dalsze istnienie rasy ludzkiej. Silne, młode załogi obu statków były potrzebne do zasiedlenia nowego globu, a to oznaczało, że uczestniczące w locie dziewczęta musiały urodzić przynajmniej po czworo dzieci. Wszyscy oczekiwali, że Waverly jak najszybciej wyjdzie za mąż i zostanie matką. Koniec dyskusji.

Nie wiedziała, w jaki sposób mogłaby poprosić o więcej czasu, żeby serce miało szansę nadążyć za obowiązkiem.

– Szkoda, że nie ma teraz z nami twojego ojca – odezwała się Regina. – Robię się taka zła, kiedy pomyślę o…

Zdawało się, że na wspomnienie śmierci męża cofa się w głąb siebie.

– To był wypadek, mamo. Nikt nie zawinił.

Waverly miała wrażenie, że widzi, jak przez twarz matki przemyka cień strachu, i przyszło jej do głowy coś, o czym nigdy dotąd nie ważyła się nawet myśleć.

– Mamo. To był wypadek, prawda?

– Oczywiście, że tak, kochanie.

– Jest coś, o czym mi nie mówisz?

Regina, usiłując się uśmiechnąć, wzięła córkę w ramiona.

– Po prostu jestem zła, że to się w ogóle wydarzyło. Ale masz rację, nikogo nie można obwiniać.

– Dobrze – powiedziała powoli Waverly.

Odkąd pojawił się drugi statek, Regina zachowywała się dziwnie, wydawała się rozdarta, a kiedy sądziła, że córka nie patrzy, zapadała w ponurą zadumę. Pytana jednak, czy coś ją martwi, uśmiechała się promiennie i mówiła, że nie dzieje się nic złego, że po prostu się starzeje.

– W takich chwilach bardzo tęsknię za twoim ojcem – rzekła teraz z żalem.

– Myślisz, że polubiłby Kierana? – Waverly straciła ojca w tak młodym wieku, że był jej właściwie obcy.

– Chyba tak. Ja go lubię. Będzie dla ciebie dobry.

– Nie ma innego wyjścia – stwierdziła dziewczyna. – Wiedziałabym, jak go ukarać, gdyby nie był.

– Zaraz, zaraz – powiedziała Regina z dezaprobatą. – To, że możesz go nakłonić, by wyskoczył przez śluzę, wcale jeszcze nie znaczy, że powinnaś to robić.

– Nie martw się. Nie jest taki bojaźliwy, jak się wydaje. Potrzebuje tylko.

Urwała. Nie miała w zasadzie pewności, czego Kieran potrzebuje. Może nie miał w sobie takiego uporu jak ona, ale podejrzewała, że gdzieś w głębi czai się w nim siła. Był rozważny i spokojny; każdą sprawę starał się dokładnie przemyśleć, jeszcze zanim zaczynał o niej mówić. Czuła, że z czasem ma szansę zostać dobrym przywódcą. Lecz była to jedna z tych rzeczy, których wolała się dowiedzieć przed ślubem.

– Zahartuje się – dodała, mając nadzieję, że się nie myli.

– Coś mi mówi, że małżeństwo z tobą w zupełności wystarczy, by tego nieszczęsnego chłopca zahartować – stwierdziła Regina, szturchając wesoło córkę. – Zaglądałaś dziś może do ogrodu?

– Teraz tam pójdę. – I tak chciała pobyć sama, a praca przy roślinach zawsze koiła jej umysł.

Po przebyciu korytarza i dwóch ciągów schodów docierało się do rodzinnych ogrodów znajdujących się w samym środku statku, w hali tak dużej, że trudno było dostrzec jej drugi koniec. Lampy nad roślinami ustawione były na blask południa i kiedy szła między grządkami cukinii, pomidorów, sałaty i brokułów, czuła na ramionach miłe ciepło. Wszystkie rodziny na Empireum miały własne działki, na których uprawiały rozmaite warzywa ze starego świata. Nie sposób było przewidzieć, jakie gatunki przyjmą się na Nowej Ziemi, więc każdy zajmował się innymi odmianami. Waverly wybrała ładne żółte pomidory, delikatne i cierpkie. Nie smakowały tak dobrze jak czerwone, ale były takie śliczne. Uklękła przed największym krzaczkiem, w pobliżu głównej alejki. Wisiał na nim jeden owoc, dorodny i złocisty, niemal gotowy do zerwania. Musnęła palcami gładką skórkę. Miała ochotę zerwać go już teraz, na kolację, ale postanowiła dać mu jeszcze jeden dzień. Schyliła się, by wyrwać chwast.

– Aleś ty wyrosła!

Zaskoczona podniosła wzrok i ujrzała Masona Ardvale’a, pierwszego pilota statku. Stał oparty o ogrodzenie przy swojej działce. Nigdy za nim nie przepadała, a już szczególnie przez ostatnie dwa lata, odkąd zaczął na nią patrzeć w nowy, obleśny sposób. Był niemal w wieku kapitana Jonesa, z którym zresztą się przyjaźnił.

– Nie zauważyłam pana – powiedziała z niepokojem.

Odgarnął z oczu kosmyk cienkich jasnych włosów.

– Ale ja zauważyłem ciebie.

Wzruszyła ramionami i znowu wzięła się do pielenia, lecz gdy zerknęła w bok, pilot wciąż tam stał.

– Wszyscy są ostatnio podenerwowani. Sądzą, że powiem im cokolwiek tylko dlatego, że jestem pierwszym pilotem.

– Mówiąc to, Mason wypiął pierś i Waverly zastanowiła się, czy próbuje zrobić na niej wrażenie. – Męczą mnie pytania, na które nie wolno mi odpowiadać.

Popatrzył tak, jakby chciał ją sprowokować, ale uznała, że nie weźmie w tej grze udziału. Zamiast tego powiedziała:

– Chyba trudno kogokolwiek winić za ciekawość? Po czterdziestu dwóch latach samotnej podróży mamy nagle sąsiadów.

– Tym się zanadto nie przejmuj – odparł z krzywym uśmiechem. – Jeśli coś zacznie się dziać, będę cię chronił.

– Nie przejmuję się – odparła, nie zważając na jego aluzyjny ton. – Myślę po prostu, że wszyscy czuliby się spokojniejsi, gdyby kapitan powiedział, co oni tu robią.

– Nie jesteś na tym statku po to, żeby martwić się takimi rzeczami.

– Ach, tak? – spytała wyzywająco.

– Jesteś tu od innych rzeczy – powiedział powoli.

Usiadła na piętach i zmroziła go spojrzeniem. Gdy uśmiech odpłynął z jego twarzy, spytała:

– Co to miało znaczyć?

– Nie możesz oczekiwać, że dorosły mężczyzna cię nie zauważy. Chyba że jest ślepy.

Waverly podniosła motykę.

– To nie pańska sprawa, czego oczekuję.

– Naprawdę?

Z wesołym uśmiechem zaczął się wspinać na dzielące ich ogrodzenie.

Zerwała się na nogi i rzuciła motyką, która o centymetry minęła jego twarz.

– Niech pan nie podchodzi.

Zrobił unik, po czym zgromił ją spojrzeniem.

– Mogłaś mi wybić oko!

– Wszyscy na statku wiedzą, co z pana za typ. Wszystkie dziewczyny się z pana śmieją.

– Tato? – Syn Masona, Seth, szedł alejką w ich stronę, taszcząc belę siana. – Co się dzieje?

– Idź na działkę – warknął mężczyzna. – Za chwilę przyjdę.

– E, mogę poczekać. – Seth rzucił belę i usiadł na niej, nie odrywając od ojca posępnych oczu.

Czy on próbuje mnie chronić? – pomyślała Waverly.

– Nie wolno rzucać w ludzi ciężkimi przedmiotami – zwrócił się do niej mężczyzna. – Młoda dama nie powinna się tak zachowywać.

– Zgadza się. Jestem młoda, Masonie – powiedziała. Wzięła do ręki grabie, podrzuciła je i pochwyciła w powietrzu.

– Nie dla ciebie.

Przez jego twarz przepłynęła chmura, ale zaraz zerknął w kierunku, skąd dobiegł go czyjś śmiech. Pani Turnbull i jej mąż wykopywali rzepę i dobrze słyszeli całą rozmowę. Odwrócił się powoli, podniósł worek ściółki i ruszył ścieżką przed siebie. Seth został.

– Nie jest taki, jak się wydaje – zapewnił, nie mogąc spojrzeć dziewczynie w oczy. Podniósł i podał jej motykę.

– Dzięki, że ze mną zostałeś.

Z zakłopotaniem skinął głową.

Seth nie był na statku lubiany, ale Waverly zawsze darzyła go sympatią. Wypadek, w którym zginął jej ojciec, odebrał życie także jego matce. Chłopak był od niej o kilka miesięcy młodszy, ale miał już ciężkie kości, głęboki głos i przeszywające, niebieskie jak szafiry oczy. Zawsze przyciągały jej uwagę, odkąd w czwartej klasie siedzieli w jednej ławce.

Kiedyś, gdy byli jeszcze mali, Seth pocałował ją nawet w sali zabaw. Układając razem z nim puzzle, zauważyła, że zaczął jednostajnie oddychać i raz po raz oblizuje wargi szybkimi ruchami języka. Położyła na miejsce ostatni element układanki.

– Udało się! – zawołała z uśmiechem.

Zawahał się, po czym udręczonym głosem wyszeptał:

– Kocham cię.

Waverly otworzyła szeroko usta. Naciągnęła spódnicę na poobcierane kolana, a policzki zapłonęły jej rumieńcem.

– Jak to?

Niespodziewanie się nachylił i pocałował ją, bardzo lekko. Ale to nie sam pocałunek zapamiętała. Raczej te usta, które pozostały przy jej twarzy, oddech pieszczący jej policzek, raz, drugi, zanim chłopak nagle wybiegł z pomieszczenia. Patrzyła za nim, myśląc: zostań. Lecz nie powiedziała tego na głos.

Następnego dnia Seth usiadł w klasie obok niej i popatrzył z nadzieją. Odwróciła się. Uczucia były zbyt silne i nie wiedziała, co z nimi począć. I jeszcze w tym samym tygodniu, gdy Kieran Alden zaprosił ją na bal dożynkowy – zgodziła się. Tańcząc z nim, udawała, że nie dostrzega Setha, który stał przy wazie z ponczem, z rękami w kieszeniach i wbitym w podłogę spojrzeniem.

Teraz czasem się zastanawiała, czemu wybrała wówczas Kierana. Był jakiś powód, ale nie mogła go sobie przypomnieć. Pod wpływem impulsu zagadnęła:

– Pamiętasz ten dzień, kiedy układaliśmy puzzle?

Zaskoczyła go tym pytaniem.

– Oczywiście. Czemu do tego wracasz? – Spojrzał na nią wyczekująco.

Nagle uświadomiła sobie, jaki jest wysoki. Wyższy od Kierana. Stał i nachylał się ku niej, z rękami luźno opuszczonymi wzdłuż boków. Poczuła siłę, która przyciągała go do niego niczym grawitacja.

– Po prostu. – Potoczyła dokoła spojrzeniem. Co miała powiedzieć? Co zrobić, by nie zdradzić Kierana? A może już go zdradziła? – To po prostu miłe wspomnienie.

Uśmiechnął się radośnie, ale już w następnej chwili wszystko zepsuł.

– Myślałem, że ty i Kieran dalej.

– Tak. – Głos uwiązł jej w gardle.

– Wasz związek ma sens. W końcu on to ulubieniec wszystkich… i w ogóle.

– Nie jest niczyim ulubieńcem.

– Owszem, jest.

Przez chwilę mierzyli się wzrokiem.

– Zdaje się, że zbytnio go nie lubisz – stwierdziła.

– Powiedzmy, że instynktownie nie ufam doskonałości.

Spróbowała się zdobyć na obojętny ton.

– A ty już sobie kogoś upatrzyłeś?

Spojrzał jej w oczy.

Czuła, że powinna coś zrobić, by przerwać tę chwilę, więc powiedziała pierwszą rzecz, jaka przyszła jej do głowy.

– Zastanawiasz się czasem nad tamtym wypadkiem?

Od razu zrozumiał, o czym ona mówi.

– A ty?

– Mama powiedziała dzisiaj coś, co dało mi do myślenia. Zerknął przelotnie na ojca pochylonego nad poletkiem melonów.

– Tak. Zastanawiam się.

– Bo zawsze dotąd uważałam, że to był wypadek, ale. Zrobił krok w jej stronę.

– I dlatego musisz dalej tak uważać.

– Co chcesz przez to powiedzieć? Słyszałeś coś?

Wbił czubek buta w korzenie krzaczka papryki.

– Powiedzmy, że mam powody, by nie ufać dobroczyńcy twojego chłopaka.

– Kapitanowi Jonesowi?

– To nie jest miły starszy pan, za jakiego go wszyscy uważają.

– O czym ty mówisz?

Seth opuścił głowę.

– Nieważne. Mam po prostu paranoję. Zawsze tak było.

– Mów, co wiesz. Już!

Przez chwilę błądził wzrokiem po jej twarzy, lecz w końcu wzruszył tylko ramionami.

– Waverly, szczerze mówiąc, to tylko przeczucie. Nie wiem więcej niż ty.

Zmrużyła oczy. Coś ukrywał.

– Nie wierzę ci.

– Po prostu uważaj na Kierana, dobrze? Przyjaciele kapitana Jonesa często wiodą… skomplikowane życie.

– Mówisz o swoim tacie?

– Nie mówię o nikim.

– Kogo właściwie próbujesz chronić? Swojego ojca czy mnie?

Znowu na nią popatrzył i na jego twarzy odmalowała się tak smutna tęsknota, że Waverly musiała się odwrócić. Opadła na kolana i zaczęła wykopywać jakiś chwast.

Seth odwrócił się i ruszył w stronę ojca, uginając plecy pod belą siana. Patrzyła za nim, oczekując, że się obejrzy, lecz tego nie zrobił.

Nagle zawył sygnał alarmowy. Przez interkom rozległ się głos kapitana, tak piskliwy i donośny, że nie zrozumiała słów. Odwróciła się i zobaczyła, że pan Turnbull rzuca szpadel i gna korytarzem ku prawej burcie.

– Waverly!

W jej kierunku biegła sąsiadka, pani Mbewe.

– Idź po Serafinę!

– Po co? Gdzie ona jest?

– Drzemie w mojej kwaterze. Właściwie zbierz wszystkie dzieci i zaprowadź je do audytorium!

– Czemu? – spytała oszołomiona dziewczyna. Upuszczona motyka uderzyła ją boleśnie w kostkę. – Co się dzieje?

– Wszystkich wezwano na lądowisko na prawej burcie – wyjaśniła pani Mbewe. – Idź do żłobka i dopilnuj, żeby dzieci trafiły do audytorium, a potem znajdź Serafinę!

Serafina była czteroletnią córką pani Mbewe i Waverly czasami się nią opiekowała. Urocza dziewczynka o krętych czarnych włosach spiętych w dwa okrągłe koczki. Była głucha, więc nie słyszała ogłoszeń i potrzebowała pomocy, by dostać się do audytorium.

Waverly pobiegła do najbliższego stanowiska łącznościowego i wstukała kod awaryjny. Po chwili jej głos rozległ się na całym statku.

– Mówi Waverly Marshall! Niech wszystkie dzieci natychmiast zgłoszą się do audytorium!

Potem popędziła na centralne schody, by po nich dostać się do żłobka. Wspinaczka szła jej dość wolno, bo w dół zbiegały tłumy dorosłych i musiała przepychać się przez ciżbę. Chciała zapytać, co się dzieje, ale widząc przerażenie na ich twarzach, bała się zawracać im głowę. Znalazłszy się na poziomie żłobka, pognała korytarzem i wpadła na pana Nightly’ego, który przytrzymywał sobie przy twarzy zakrwawiony kawałek materiału.

– Potrzebna panu pomoc? – zapytała.

– Nie ma czasu! – wrzasnął.

– Co się dzieje? – spróbowała czegoś się dowiedzieć.

Ale on był już daleko od niej.

Kończyny miała zimne i miękkie ze strachu, ale zmusiła się do jeszcze szybszego biegu. Dostrzegła Felicity Wiggam, która szła zdezorientowana w przeciwnym kierunku. Zatrzymała się. Jasne włosy miała potargane, porcelanowe policzki – zarumienione. Jej smukłą, gibką sylwetkę otulała nosząca ślady przeciskania się przez tłum tunika.

– Pomóż mi w żłobku! – krzyknęła Waverly i nie zważając na wahanie dziewczyny, złapała ją za nadgarstek i pociągnęła korytarzem.

Gdy w końcu dotarły do celu, żłobek okazał się pusty. Klocki i książeczki do kolorowania walały się po podłodze. Z przewróconego pudełka wysypały się na stół karty z obrazkami.

– Widocznie już ewakuowali dzieci – stwierdziła Waverly, ledwie łapiąc dech. – Dzięki Bogu.

– Słyszeli twoje ogłoszenie – powiedziała Felicity przez zasłonę jasnych włosów spadających jej na twarz.

– Felicity, co się dzieje?

– Nie wiem. Gdzie byłaś, kiedy to się zaczęło?

– W ogrodzie. A ty?

– U siebie w mieszkaniu. – Kościstymi rękami złapała się za brzuch. – Boję się.

– Ja też. – Waverly wzięła przyjaciółkę za rękę i ścisnęła jej lodowate palce. – Muszę iść po Serafinę. Możesz w drodze do audytorium sprawdzić przedszkole?

Felicity wbijała w nią otępiałe spojrzenie. Chyba była w szoku.

– Rusz się! – krzyknęła przez ramię Waverly, pędząc już z powrotem przez korytarz.

W tym momencie podłoże zatrzęsło się pod jej stopami. Dobiegł ją łoskot, jakiego nie słyszała nigdy wcześniej. Działo się coś groźnego.

Prześcignęła ją kolejna fala dorosłych. Dziewczyna rozglądała się rozpaczliwie, licząc, że dojrzy wśród nich matkę, ale uciekający poruszali się zbyt szybko.

Potruchtała za nimi, lecz gdy dotarła do centralnego korytarza, odwróciła się w stronę mieszkania państwa Mbewe. Znalazła ich drzwi pokryte malowidłem matki Serafiny przedstawiającym afrykańską sawannę. Nacisnęła guzik wstępu, ale drzwi się nie otworzyły. Widocznie Serafina zamknęła je od środka. Obok znajdowała się klawiatura pozwalająca wprowadzić kod numeryczny. Waverly znała kiedyś odpowiednią kombinację i teraz wypróbowała kilka wersji, lecz drzwi ani drgnęły.

– Serafino! – krzyknęła, waląc w nie pięściami.

Lecz dziewczynka oczywiście nie słyszała. Waverly musiała włamać się do środka.

Z kieszeni wyciągnęła składany scyzoryk, który dostała w prezencie na piętnaste urodziny. Otworzyła go i wsunęła ostrze za osłonę zamka. Odepchnęła metalową płytkę, a potem wyrwała klawiaturę, odsłaniając plątaninę przewodów pod spodem.

Mogła przeciąć kable, ale była pewna, że wtedy drzwi pozostaną na zawsze zamknięte. Nie. Musiała uruchomić mechanizm, który je otworzy.

– Są tylko dwie możliwości: włączony i wyłączony – wyrecytowała lekcję o obwodach z ostatniego roku zajęć z elektroniki i poszukała mechanizmu, który odsuwa drzwi. Znajdował się w szczelnej obudowie z żółtego plastiku, lecz miedziane zakończenia były odsłonięte, a nad nimi widniała ruchoma klapka. W tej chwili była otwarta. Czy zadanie mogło się okazać aż tak proste? Nacisnęła płytkę, która przywarła do przewodów.

Żywy prąd przepłynął boleśnie przez jej rękę do klatki piersiowej. Na kilka chwil Waverly zamarła, świadoma tylko gorączkowego bicia serca i palenia w dłoni.

To było niebezpieczne. Poraził ją prąd. Zmusiła się do wyrównania oddechu. Odzyskawszy zdolność myślenia, zobaczyła, że drzwi się otworzyły.

– Serafino – szepnęła, kuśtykając przez małe mieszkanie.

Wstrząs elektryczny zablokował mięśnie po prawej stronie ciała, zwłaszcza w ręce. Najszybciej jak potrafiła, przeszła, utykając, do pokoju dziewczynki. Pomieszczenie wydawało się puste, lecz ktoś zostawił uchylone drzwi szafy.

Za nimi Waverly ujrzała Serafinę zwiniętą w kłębek na środkowej półce, z opuszczonymi powiekami i z kolanami przyciśniętymi do piersi. Widocznie przeraziły ją te dziwne drgania, które przeszły przez cały statek.

Delikatnie położyła jej rękę na biodrze. Mała otworzyła raptownie oczy, lecz gdy zobaczyła, kto po nią przyszedł, wyraźnie jej ulżyło.

– Musimy iść – powiedziała Waverly i wyciągnęła zdrową rękę.

Serafina chwyciła jej dłoń i ruszyła za nią przez mieszkanie, a potem korytarzem w kierunku audytorium. W chwili gdy weszły na schody, lampy zamrugały i zgasły. Paznokcie dziewczynki wbiły się mocno w kciuk Waverly, której serce waliło jak oszalałe po doznanym porażeniu. Pomyślała, że może mieć zawał.

Zapłonęły światła awaryjne, rzucając słaby pomarańczowy blask na metalowe schody, i dziewczęta znowu ruszyły.

Kolejna fala wstrząsów wywołała bolesny jęk metalu. W korytarzu czuło się powiew, jakby ktoś włączył niewidzialny wentylator.

Skręciły za róg i ujrzały oświetlone mgliście audytorium. Z początku Waverly myślała, że pozostałe dzieci tu nie dotarły, jako że z wnętrza nie dobiegał żaden dźwięk, co wydawało się niemożliwe przy tak licznym zgromadzeniu maluchów.

Podeszły powoli do otwartych drzwi, aż wreszcie mogły zajrzeć do środka.

– O, dzięki Bogu, udało im się – mruknęła Waverly.

Zobaczyła przycupniętą na podłodze Felicity w otoczeniu kilkanaściorga przedszkolaków, wpatrujących się z napięciem w coś, co było przed nimi.

Gdy dziewczęta znalazły się mniej więcej trzy metry od wejścia, także Felicity je zauważyła. Ledwo dostrzegalnie pokręciła głową i podniosła rękę, pokazując, by się zatrzymały. Serafina stanęła, ale Waverly chciała podejść ciut bliżej, by zrozumieć, co tamta próbuje im powiedzieć. Kulejąc, zbliżyła się do drzwi i pomachała, by zwrócić na siebie uwagę przyjaciółki, lecz Felicity już nie patrzyła w jej stronę.

Podobnie jak Seth, którego Waverly zobaczyła teraz w kącie pomieszczenia. Wyglądał gniewnie, wręcz morderczo. Ściskał dłonią swój kościsty nadgarstek i wykręcał skórę na przedramieniu, jakby próbował wyciągnąć miecz z pochwy.

Waverly już miała się odwrócić od drzwi i uciec, gdy stanął koło niej jakiś mężczyzna.

– Cześć – zagadnął.

Zamrugała powiekami. Nie widziała go nigdy wcześniej.

Nie był wysoki, a przez jego lewy policzek biegła brzydka blizna, która przy każdym uśmiechu przeistaczała się w głęboką bruzdę. Trzymał broń, jakiej wolno było używać jedynie w sytuacji awaryjnego lądowania. Widziała taką na filmach szkoleniowych pokazywanych podczas lekcji. Nazywano ją karabinem. Można z niej było skorzystać wyłącznie w mało prawdopodobnym przypadku, gdyby na Nowej Ziemi doszło do spotkania z niebezpiecznymi zwierzętami. Karabiny spoczywały w sejfie w najgłębszych zakamarkach Empireum. Nikt nie miał do nich dostępu.

Mężczyzna wymierzył lufę w jej twarz i potrząsnął bronią.

– Wiesz, jak to działa, prawda?

Skinęła głową. Gdyby nacisnął spust, pocisk wbiłby się w jej ciało i strzaskał kości. Pozbawiłby ją życia.

Znowu zajrzała do pomieszczenia i zobaczyła kilku obcych mężczyzn. Wszyscy patrzyli na nią. Poczuła się zdezorientowana na widok tylu nieznajomych. Mieli kasztanowe, nieco skośne oczy, grube nosy, białe wargi i spiłowane zęby. Byli chyba mniej więcej w wieku jej matki, może trochę starsi, i stali zdyszani, czekając, co ona zrobi.

Dzieci kucały na podłodze u stóp sceny, skulone, z łokciami na kolanach, trzymając się za kostki. Wyraźnie obawiały się nieznajomych.

Próbowała zrozumieć, co oznacza obecność mężczyzn z karabinami w pomieszczeniu pełnym dzieci. W głębi ducha poczuła, że powinna zacząć się bać.

– Nie martw się – odezwał się ten z blizną. – To misja ratunkowa.

– W takim razie po co wam to? – Wskazała karabin.

– Na wypadek, gdyby coś poszło nie tak – odparł melodyjnym głosem, jakby rozmawiał z dzieckiem.

– Co może pójść nie tak? – spytała.

Uśmiechał się nieznacznie.

– Cieszę się, że się rozumiemy.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: