Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Bogowie i wojownicy. T3. Oko sokoła - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
21 października 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Bogowie i wojownicy. T3. Oko sokoła - ebook

Trzeci tom bestsellerowej serii.

 

Hylas nie może uwierzyć własnym oczom, kiedy jego łódź przybija do brzegów wyspy Keftiu. Pirra nie tak przedstawiła swoją rodzinną ziemię. W wyniku potężnej erupcji wulkanu na Talakrei powstaje tsunami, które sieje zniszczenie na pięknej i bogatej Keftiu. Nastaje zima, jakiej nikt dotąd nie przeżył.

 

Żeglarze, z którymi Hylas przybył, chcą płynąć dalej i zostawić za sobą te wyjałowione ziemie, ale chłopiec wie, że tylko tutaj może odnaleźć Pirrę i małą lwicę Zgubę, z którymi rozdzielił się podczas straszliwej katastrofy na wyspie Kruków. Ale jest jeszcze ktoś, kto szuka córki Najwyższej Kapłanki. Telamon i jego bracia z rodu Kruków nie spoczną, póki nie odzyskają sztyletu. Rozpoczyna się wyścig z czasem. Czy Hylasowi uda się uratować dwójkę przyjaciół? Chłopiec nie podejmie tego wyzwania sam…

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-280-2362-8
Rozmiar pliku: 4,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Co tu się stało? – zdziwił się Hylas. – Gdzie podziali się ludzie?

– Jeden jest tutaj – westchnął Peryfas. – Ale nic nam już nie powie.

Wskazał na statek, który Morze wyrzuciło wysoko na wzgórze. Na maszcie, zaplątany w takielunek, kołysał się szkielet. Skrawki zgniłej tuniki łopotały na wietrze, a jedno ramię kołysało się, jakby machało na powitanie.

– Zdaje się, że bogowie ukarali Keftiu najdotkliwiej – stwierdził Glaukos.

– Cuchnie równie dotkliwie – dodał Medon.

Inni żeglarze wymamrotali modlitwy i chwycili za amulety.

Hylas stał jak rażony gromem. Podczas zimy widział wiele okropieństw, ale nic nie dorównywało temu. Morze roztrzaskało chaty, łodzie i drzewa, zabiło zwierzęta i ludzi. Wybrzeże było niesamowicie ciche i jak okiem sięgnąć wszędzie ciągnęły się tylko ruiny i wraki. Brudny szary przypływ lizał młodzieńcowi buty, a dławiący odór śmierci unosił się w powietrzu. Jak Pirra i Zguba miały tutaj przeżyć?

Końcem noża Peryfas obrócił łeb wołu.

– To stało się wiele miesięcy temu. Wszystko pokrył popiół.

– Ale ktoś na pewno ocalał – upierał się Hylas. – Dlaczego mieszkańcy nie wrócili i nie zabrali się do odbudowy?

Nikt nie odpowiedział.

– To nie może być Keftiu – oznajmił Hylas. – Przecież Keftiu to wielka wyspa z tysiącami ludzi. Pirra tak mi powiedziała!

– Przykro mi, chłopcze – odparł Peryfas. – Nie znajdziesz tutaj swoich przyjaciółek. Sprawdzimy, czy warto stąd coś zabrać, a potem odpływamy.

Podczas gdy inni rozproszyli się i zajęli plądrowaniem, Hylas dostrzegł w oddali nad brzegiem chatę i ruszył w tamtą stronę z rozpaczliwą nadzieją, że znajdzie kogoś żywego.

Lodowaty wiatr targał owczym runem, które chłopak nosił dla ochrony przed zimnem. Kilka sępów spłoszyło się i odleciało, wzbijając tumany tłustego pyłu. Hylas ledwie je zauważył. Przez całą zimę Wielka Chmura skrywała Słońce, a świat spowity był w nieustannym zmierzchu niczym w całunie z popiołu. Hylas przyzwyczaił się już do ponurej szarości i czarnego brudu, który osiadał na włosach, ubraniu, jedzeniu… Ale to…

Wspomniał swoje przyjaciółki. Ostatni raz widział je na Talakrei siedem księżyców temu. Góra plunęła ogniem, na wyspie rozpętał się chaos, ludzie odpływali łodziami, jakie tylko zdołali znaleźć. Hylasowi udało się umieścić Zgubę i Pirrę na okręcie – mała lwica wierciła się i skamlała w ciasnej klatce, jakby pytała: „Dlaczego mnie opuszczasz?”. A Pirra pobladła z wściekłości – ponieważ okręt był keftyjski – krzyczała: „Mówiłam ci, że nie wrócę! Nigdy ci nie wybaczę, Hylasie! Nienawidzę cię!”.

A przecież zrobił to, żeby ją ocalić. Okazało się jednak, że posłał dziewczynę tutaj.

Chatę zbudowano z suszonych cegieł i trzciny, a po ataku Morza z grubsza ją naprawiono. Ktoś zostawił na ścianie znak – biały odcisk ręki. Hylas nie znał znaczenia tego symbolu, ale wyglądało to na ostrzeżenie. Zatrzymał się w bezpiecznej odległości.

Wiatr zaprószył mu oczy popiołem. Kiedy chłopak je wycierał, poczuł ból w skroniach i dostrzegł dwoje obdartych dzieci. Zniknęły w chacie, ale zdążył zauważyć, że to dwie dziewczynki, jedna może dziesięcioletnia, druga młodsza. Obie miały dziwacznie ogolone głowy, tylko znad czoła zwisał im długi kosmyk, a na szyjach wybrzuszały się zaczerwienione bąble wielkości gołębich jaj.

– Nie chcę was skrzywdzić! – zawołał Hylas.

Nie doczekał się odpowiedzi, ale wiedział, że dziewczynki słuchały. Wyczuł też gniew oraz poczucie zagubienia i beznadziei.

Aby ośmielić dzieci, odwrócił się plecami.

Dziewczynki znowu pojawiły się na skraju jego pola widzenia.

– Szukacie swoich rodziców? – zapytał Hylas, nie odwracając głowy. – Ja też kogoś szukam. Moich przyjaciółek. Czy ktoś jeszcze tutaj ocalał?

Nadal żadnej odpowiedzi. Hylas czuł zalewające go fale gniewu i żalu po stracie.

Z opóźnieniem przypomniał sobie, że jest tutaj cudzoziemcem, więc dziewczynki mogły go nie zrozumieć.

– Jestem Akajczykiem – wyjaśnił. – Nie mówię po keftyjsku!

Ponownie, kiedy spojrzał w ich stronę, dziewczynki ukryły się w chacie. Po chwili wahania Hylas ruszył za nimi.

Chata była pusta.

Tak, pusta – i nie miała żadnego innego wyjścia poza drzwiami, w których stał.

Chłopak poczuł mrowienie na karku i odruchowo sięgnął do amuletu z pazura lwa na szyi.

Przez strzechę z trzciny sączyło się słabe szare światło, a w powietrzu unosił się odór śmierci. A potem pod ścianą naprzeciw drzwi Hylas ujrzał ciała dwóch dziewczynek.

Serce załomotało mu w piersi.

Jedna wyglądała na dziesięć lat, druga była trochę młodsza. Obie miały ogolone głowy i tylko długi kosmyk zwisał każdej nad czołem. Na ich szyjach rysowały się te straszne, opuchnięte bąble. Wokół dzieci unosiły się czarne tumany niczym popiół – tyle że te były żywe.

Hylas z krzykiem wybiegł z chaty.

Dalej na brzegu jego towarzysze już brodzili przez płyciznę do statku, a Peryfas pośpiesznie odwiązywał cumę z głazu.

– Gdzieś ty był?! – krzyknął do Hylasa. – Odpływamy! Znaleźliśmy ciała!

– Ja też! – przyznał chłopak.

– Dotykałeś ich? – warknął Peryfas.

– Nie, ja… Nie.

Hylas nie ośmielił się wspomnieć o dzieciach. Jego umysł nie chciał przyjąć, kim naprawdę mogły być.

„Nikt nie widzi duchów – powtórzył stanowczo. – A jednak ja widziałem. Były tutaj”.

– Znaleźliśmy trzy ciała w szałasie – mruknął Peryfas. – Z poczerniałymi twarzami i z bąblami.

– Co to jest? – zaniepokoił się chłopak.

– Zaraza – odparł Peryfas krótko.

Mężczyźni, którzy to usłyszeli, pobledli.

Hylasowi w głowie kłębiły się myśli.

– M-może wystąpiła tylko w tej części wybrzeża? – wyjąkał. – Jeżeli popłyniemy dalej…

– Nie zamierzam ryzykować.

– No to chodźmy głębiej na ląd. Tam są góry, możemy…

– Pozwól, że opowiem ci o Zarazie – przerwał mu Peryfas. – Pochodzi od niepogrzebanych zmarłych. I właśnie to zdarzyło się tutaj. Najpierw pojawia się gorączka. Wtedy właśnie Zaraza zagnieżdża się w ciele. Wkrótce potem te gniazda puchną, tworząc bolesne bąble. Boli tak bardzo, że nie można powstrzymać się od krzyku. Ale Zarazy to nie obchodzi, rozwija się wewnątrz. A potem bąble pękają i ból jest tak straszny, że chory popada w obłęd. – Mężczyzna rzucił linę na pokład. – Koniec jest tylko jeden.

Żeglarze przerwali swoje zajęcia i wbili wzrok w przywódcę.

Hylas zerknął na Peryfasa, potem na zrujnowane wybrzeże i majaczące w oddali góry.

– Muszę zostać – oznajmił.

– Zatem już dopadł cię obłęd – odparł Peryfas. – Myślałem, że rozpaczliwie chciałeś dotrzeć do Messenii i odnaleźć siostrę!

– To prawda, ale… Bogowie nie posłali nas do Messenii. Przysłali nas tutaj. Na Keftiu.

– Rozejrzyj się, Hylasie! Twoje przyjaciółki nie mogły tego przeżyć!

– Jeśli jednak przeżyły…

– Dziewczyna i lwiątko? Nie ma tu nikogo, sami umarli! Jeżeli stąd nie odpłyniesz, staniesz się jednym z nich.

– I co z nami? Nie jesteśmy twoimi przyjaciółmi?

Hylas zerknął na towarzyszy ze statku. Byli to twardzi mężczyźni – zbiegli niewolnicy jak on – nawykli do niewyobrażalnego trudu. Chociaż chłopak miał ledwie czternaście lat i był wśród nich najmłodszy, traktowali go z szorstką życzliwością i dobrocią. Przez siedem księżyców próbowali wrócić na Akaję, ale po Morzu pływały sterty pumeksu i wciąż zbaczali z kursu. Raz uderzyli w jedną z takich pumeksowych wysepek – potem przez dwa księżyce musieli naprawiać stary statek. A teraz dobili tutaj, do wybrzeża Keftiu.

Popatrzył na Peryfasa, na jego złamany nos i ciemne oczy, które widziały zbyt wiele zła. Mężczyzna ocalił Hylasowi życie, wciągnął chłopaka na pokład, gdy statek odpływał już z Talakrei. Kiedyś Peryfas był wojownikiem i przez zimę uczył trochę Hylasa walki. W pewnym sensie zostali przyjaciółmi.

Ale z Pirrą było inaczej. I ze Zgubą również.

– One mnie potrzebują, Peryfasie – wyznał Hylas. – To moja wina, że trafiły tutaj. Jeżeli istnieje szansa, że jeszcze żyją…

Peryfas zmierzył go dziwnym, gniewnym spojrzeniem. A potem podrapał się w brodę brudnymi palcami.

– Twój wybór – warknął. – A szkoda, polubiłem cię.

Później wydarzenia potoczyły się już bardzo szybko. Hylas miał przy sobie topór, nóż, procę i krzesiwo, a Peryfas podał mu jeszcze bukłak, sakwę z prowiantem i zwój liny.

– Sznur zawsze się przydaje – stwierdził z grymasem.

Wkrótce potem Hylas przyglądał się, jak towarzysze odpływają w szare Morze. Patrzył, dopóki statek nie zniknął mu z oczu. A wtedy został sam, tylko z sępami i mroźnym wiatrem – obcy na ziemi nawiedzonej i pochłoniętej przez Zarazę.

„Co ja zrobiłem?” – pomyślał ponuro.

Po czym poprawił swój bagaż i ruszył na poszukiwanie przyjaciółek.Hylas widział śnieg na stokach gór, ostry wiatr od Morza mroził mu skórę. Zimno nie przeszkadzało jednak brudnemu stworzeniu przemykającemu nieopodal. Sięgało chłopakowi do kolan i wyglądało jak ulepione z brudnego wosku, z sierścią opadającą w tłustych pasmach, spod których błyskały jak kamyki czerwone ślepia.

Zanim odpłynął, Peryfas ostrzegł Hylasa przed tymi stworzeniami.

– To łowcy Zarazy, odciągają ją od ludzkich siedzib. Ludzie nazywają je ropojadami. Pamiętaj, aby ich nie dotykać.

Kiedy Hylas ominął stworzenie, poczuł w skroniach pulsowanie i potarł bliznę po oparzeniu, która została mu po wydarzeniach na Talakrei. Ból złagodniał, lecz kątem oka chłopak dostrzegł ciemne plamki pełzające po ciele ropojada. Widział takie same roje unoszące się wokół zmarłych dzieci. Czy to była Zaraza? Peryfas nie wspomniał, że można ją zobaczyć, więc jak to możliwe?

I jak to możliwe, że Hylas widział duchy?

Nie miał kogo zapytać. Przez cały dzień nikogo nie spotkał, ani żywego, ani martwego. Po prawej stronie szare Morze lizało wybrzeże, po lewej – niskie szare wzgórza zasłaniały drogę w głąb lądu. Pomiędzy nimi czarny pas ruin przypominał o ataku fal.

Peryfas powiedział, że jeżeli Hylas będzie szedł wzdłuż wybrzeża na zachód przez dzień lub trochę dłużej, a potem skręci w głąb wyspy, dotrze do Domu Bogini, gdzie rządziła matka Pirry.

– Chociaż kto wie, co znajdziesz. Wzdłuż całego wybrzeża kiedyś były wioski i przystanie dla statków. Tu, gdzie stoimy, jeszcze niedawno wznosiło się miasto.

– Co to jest miasto? – zapytał wtedy Hylas.

– To taka osada, tylko większa. Tysiące ludzi.

– Tysiące?

– Keftiu jest ogromna, Hylasie. Żeby ją opłynąć z jednej strony na drugą, potrzeba dwóch dni. Nawet jeżeli twoje przyjaciółki żyją, jak zamierzasz je odnaleźć?

Rozmawiali o poranku, a wydawało się, jakby Peryfas odpłynął dawno temu. Hylas czuł się samotny, słaby i zmarznięty. Szkoda, że nie miał cieplejszego odzienia niż tylko kaftan z owczej skóry ze zbyt krótkimi rękawami i spodnie z dziurami na kolanach.

W oddali dostrzegł snujący się w niebo dym. Chłopak wyciągnął nóż, podkradł się tamtym kierunku i przyczaił za owalnym głazem.

Zamrugał z niedowierzaniem.

Poniżej, przy brzegu zatoki, przycupnęło kilka prowizorycznych chat. Pomiędzy nimi krzątali się ludzie, którzy chyba nie zdawali sobie sprawy ze spustoszeń wokoło. Kilku mieszało w dużych parujących kotłach, inni pochylali się nad kamiennymi kadziami wykutymi w górskim zboczu albo nosili ociekające wodą kosze z łodzi na płyciźnie. Co jeszcze bardziej zdumiewające, przy stojakach do suszenia stały kobiety i rozwieszały mokre naręcza tkanin z wełny w przedziwnych barwach. Szkarłatne, żółte, niebieskie, fioletowe – wyraziste kolory zdawały się drżeć w otaczającej je szarości.

Wiatr dmuchnął mu w twarz i chłopak poczuł ostry, łzawiący odór uryny i gnijącej ryby. Hylas zrozumiał, że ci ludzie to farbiarze. Ale dlaczego ktoś zadawałby sobie trud barwienia wełny podczas Zarazy?

Zastanawiał się właśnie, czy zejść do osady i poszukać schronienia, czy też ominąć ją i uniknąć spotkania, gdy koło ucha świsnął mu kamień. Hylas odwrócił się – domyślił się, że to podstęp – i odskoczył w bok. Za późno. Na szyi zacisnęła mu się pętla, nóż został wytrącony z ręki kopnięciem, a na plecach i na piersi poczuł dotknięcie włóczni.

– Mówiłem wam, nie jestem złodziejem! – krzyknął Hylas.

Napastnicy wrzeszczeli na niego po keftyjsku, mierząc z harpunów i unosząc duże topory o podwójnych ostrzach z wyszczerbionego brązu. Było ich dziesięciu – przysadziści mężczyźni bez zarostu w złachmanionych tunikach z owczych skór, które odsłaniały muskularne ramiona z dziwnymi, sinymi plamami. Ich twarze też były sine, na dodatek cuchnęli uryną i zepsutą rybą. Hylas w życiu nie widział takich ludzi.

Jeden z mężczyzn wyrwał młodzieńcowi topór zza pasa, po czym wraz z innymi popchnął Hylasa w stronę chat. Przez całą drogę napastnicy trzymali się na odległość włóczni od swojego jeńca, zapewne w obawie przed Zarazą.

Wciąż krzycząc w swoim języku, który dla Akajczyka brzmiał jak świergot ptaków, zatrzymali się przed największą chatą. W progu pojawiła się staruszka. Hylas domyślił się, że to starsza, przywódczyni osady. Była nieprawdopodobnie gruba i pociła się pod warstwami brudnych, szarych łachmanów. Jej gąbczastą siną twarz otaczało kilka pasm tłustych, siwych włosów. Nie miała jednego oka, tylko pusty oczodół, drugie zaś było zamglone i szare. Czujnie przemknęło po przybyłych, po czym skupiło się na Hylasie. Kobieta spojrzała na niego surowo.

Jeden z mężczyzn wskazał tatuaż na przedramieniu chłopaka – czarny zygzak, którym znakowano każdego niewolnika Kruków. Hylas podczas zimy wytatuował sobie pod spodem kreskę, żeby całość bardziej przypominała łuk, jednak jak widać, stara nie dała się nabrać.

– Czego chce tutaj szpieg Kruków? – wychrypiała po akajsku.

– Nie należę do Kruków – wydyszał Hylas. – I nie jestem szpiegiem. Jestem…

– Topimy kruczych szpiegów. Karmimy nimi morskie ślimaki.

– Nienawidzę Kruków! Próbuję tylko znaleźć swoją przyjaciółkę! Ma na imię Pirra, jest córką Najwyższej Kapłanki Yassassary.

Stara kobieta prychnęła.

– Jakby ktoś taki jak ona mógł się zaprzyjaźnić z takim obszarpańcem.

A potem warknęła rozkaz po keftyjsku i skinęła krótko głową. Mężczyźni zaczęli ciągnąć Hylasa w stronę Morza.

– Mogę to udowodnić! – krzyknął młodzieniec. – Pirra wychowała się w Domu Bogini, powiedziała, że jest wielki i… i że odbywają się tam ceremonie, gdy mężczyźni skaczą przez szarżujące byki…

– Wszyscy to wiedzą. – Stara się skrzywiła.

Mężczyźni ciągnęli Hylasa nad śmierdzące kotły z pokruszonymi morskimi ślimakami, obok koszy w kształcie rogów wypełnionych przynętą z gnijącymi resztkami ryb. Miał tak skończyć? Jako przynęta?

– Pirra nienawidziła Domu Bogini! – zawołał Hylas przez ramię. – Nazywała go kamiennym więzieniem! Potem jej matka próbowała zawrzeć umowę z Krukami, zamierzała potwierdzić ją małżeństwem Pirry, ale Pirra przypaliła sobie twarz, żeby do tego nie dopuścić! Ona… ona ma na policzku bliznę w kształcie półksiężyca…

– To też wszyscy wiedzą! – odkrzyknęła mu stara.

– Nie możecie tego zrobić! – wrzasnął chłopak. – Jestem tu obcy, a zabicie obcego to wbrew prawu bogów!

– Bogowie opuścili Keftiu – warknęła stara kobieta. – Tutaj ja stanowię prawo!

Mężczyźni popchnęli Hylasa na zamarzniętą płyciznę i kopniakami podcięli mu kolana. Lodowata woda zakłuła go w policzki. Ktoś przyłożył mu do szyi widły i zmusił, aby chłopak pochylił się nad wodą…

Wtedy przypomniało mu się coś, co powiedziała Pirra.

– Pirra miała tunikę z keftyjskiej purpury! – rzucił. – Twierdziła, że tę purpurę robi się z rozgniecionych ślimaków morskich, z tysięcy ślimaków, i jest warta więcej niż złoto!

Starsza osady warknęła rozkaz i nacisk na kark Hylasa znikł. Dysząc ciężko, chłopak wstał.

– To również wie sporo ludzi – stwierdziła drwiąco starsza. – Będziesz musiał się bardziej postarać, jeżeli chcesz przeżyć.

– Ona… hm… opowiadała mi, że na Keftiu są tylko dwie takie szaty – wydusił Hylas. – Ale tej drugiej nikt nie widział, ponieważ należy do Yassassary. Zrobiono ją w tajemnicy i Najwyższa Kapłanka wkłada tę szatę tylko na tajemne rytuały.

Cisza. Szare Morze chlupotało chciwie o uda młodzieńca.

– Sama suszyłam tę wełnę – odezwała się stara kobieta. – W księżycowej poświacie. W tajemnicy. Ale skąd ty o tym wiesz?

– Jak powiedziałem, od Pirry!

Kolejny rozkaz – i Hylas został szarpnięciem wyprowadzony na brzeg. Zdjęto mu pętlę i cofnięto harpuny. Ktoś wcisnął mu w dłonie odebrany wcześniej nóż i topór.

Stara kobieta charknęła i splunęła na głazy czerwonawą flegmą, po czym odwróciła się i kołysząc, wróciła do chaty.

– Yassassara nie żyje – oznajmiła jeszcze przez ramię.

Hylas drgnął.

– Co z Pirrą?

– Lepiej wejdź.Mała lwica usłyszała kruki na stromiźnie i przyśpieszyła kroku. Kruki oznaczały padlinę, a ona była głodna.

Na zboczu leżał Jasny Miękki Chłód i kiedy lwicy udało się wreszcie wspiąć na szczyt, ptaki zostawiły tylko kości. Pogryzła je, lecz to nie zaspokoiło głodu.

Mała lwica wciąż była głodna. Dawno temu ludzie przynieśli ją na tę straszną ziemię cieni i duchów. Pamiętała swoją ucieczkę przed Wielką Szarą Bestią, która nadeszła z rykiem i dziko poszarpała wybrzeże. Potem wszędzie leżały stosy padliny – psy, owce, kozy, ryby, ludzie – i latały stada sępów. Lwica musiała walczyć o porcję mięsa, dopóki ludzie nie przegonili jej swoimi długimi, lśniącymi pazurami.

Uciekła w góry, ponieważ znała góry, lecz te tutaj w niczym nie przypominały gorących zboczy, na których mieszkała ze swoim stadem. Tutaj nie było lwów, tylko zamarznięte drzewa i Jasny Miękki Chłód, głodne stworzenia, obszarpani ludzie i duchy.

Była to ziemia cieni. Kiedy mała lwica przysiadła na tylnych łapach i popatrzyła w górę, nie mogła dostrzec Wielkiego Lwa o grzywie, która lśniła złotem podczas Jasności i srebrem w Mroku. Tutaj nie było nawet prawdziwej Jasności, tylko szara Nie-Jasność jakby pomiędzy Mrokiem a Mrokiem.

Mała lwica przywykła do Nie-Jasności, ponieważ łatwiej jej było ukrywać się przed ludźmi, ale gdy Nie-Jasność i Mrok przemijały raz po raz, zimno kąsało coraz mocniej. Oddech lwicy zmieniał się w dym i nie mogła znaleźć żadnej wody do picia, więc jadła Jasny Miękki Chłód. Nauczyła się wpełzać do jaskiń, gdy wył biały wiatr, a jej sierść zrobiła się gruba i posklejana od brudu. Przynajmniej utrzymywała ciepło, zresztą mała lwica była zbyt głodna i przerażona, żeby wylizać się do czysta.

A potem jej zęby zaczęły wypadać. Mała lwica bardzo się przestraszyła, ale potem zaczęły rosnąć jej nowe. Bolało, ale zęby były większe i mocniejsze niż poprzednie – mogła rozerwać zamarzniętą padlinę jednym kłapnięciem. Lwica też urosła. Kiedy stawała na tylnych łapach, żeby podrapać drzewo, jej przednie łapy sięgały wyżej niż wcześniej.

Tutaj, wśród gór, nie było tak wiele martwego mięsa jak na brzegu, padlinożerców też spotykało się rzadziej, dlatego lwica próbowała polować. Zwykle robiła to źle – albo rzucała się na zdobycz zbyt wcześnie, albo gubiła się i nie wiedziała, którą ofiarę ma ścigać, ale nareszcie udało jej się przypadkowym uderzeniem powalić jaszczurkę. Była to pierwsza zdobycz małej lwicy. Gdyby tylko ktoś jej towarzyszył i mógł to zobaczyć.

Najgorsza była samotność. Czasami lwica siadała i miauczeniem skarżyła się na swoją nędzę. Tęskniła za ciepłem i pocieraniem nosem – i za spaniem bez strachu, gdy inne uszy i nosy trzymały wartę.

Sójka przywołała swojego partnera, a z wysokiego zbocza rozległo się skrzeczenie sępów. Mała lwica ruszyła ku nim niezdarnie przez Jasny Miękki Chłód.

Sępy tłoczyły się nad martwym jeleniem. Lwica nie umiała jeszcze ryczeć, więc pobiegła w stronę ptaków, warcząc najgłośniej, jak zdołała, i zaatakowała pazurami. Przyjemnie się patrzyło, jak sępy odlatują z głośnym łopotem skrzydeł. Mięso było jeszcze ciepłe. Lwica rozerwała brzuch jelenia i pochyliła się, żeby wreszcie zaspokoić głód.

Ledwie zdążyła przełknąć parę kęsów, gdy dwóch ludzi wypadło zza drzew, krzycząc i machając długimi lśniącymi pazurami.

Mała lwica uciekła – najpierw w dół zbocza, potem wyżej na głazy, gdziekolwiek, byle dalej. Nie zatrzymywała się, dopóki czuła jeszcze ten straszny, ludzko-cuchnący zapach.

Nienawidziła i bała się ludzi. To właśnie ludzie – ci ze strasznymi łopoczącymi skórami i dzikimi psami – zabili jej matkę i ojca, gdy mała lwica była jeszcze lwiątkiem. To właśnie ludzie przenieśli małą lwicę przez Wielką Szarą Bestię na tę zamarzniętą ziemię duchów.

Nie zawsze tak było. Dawno temu małej lwicy towarzyszył chłopiec. Cierń wbił się jej w nogę, a on wyjął go swoimi cienkimi, giętkimi łapami i wtarł w ranę uzdrawiające błoto. Chłopiec opiekował się małą lwicą i dawał jej mięso. Pamiętała jego spokojny, silny głos i ciepło gładkiego ciała bez sierści. Pamiętała, że sypiał absurdalnie długo i bardzo się denerwował, gdy skakała mu na pierś, żeby go obudzić.

Towarzyszyła im też dziewczyna. Była miła – chyba że lwica podcinała jej łydki, żeby przewrócić ją podczas wędrówki na Górę. Przez kilka Jasności i Mroków tworzyli stado – chłopiec, dziewczyna i lwiątko. I czuli się szczęśliwi. Mała lwica pamiętała hałaśliwe zabawy w polowanie i ludzki jękliwy śmiech, kiedy skakała. Pamiętała magiczną piłkę z pędów, która mogła latać bez skrzydeł i pędzić bez nóg. Pamiętała dużo mięsa do jedzenia, głaskanie i ciepło…

Bryła Jasnego Miękkiego Chłodu zsunęła się z gałęzi i rozbiła na grzbiecie lwicy. Otrzepała się czujnie.

Wspominanie chłopca było bolesne, ponieważ to właśnie on przysłał małą lwicę w to straszne miejsce. Porzucił ją.

Lwica powęszyła, a potem potruchtała między zimne, nieczułe drzewa.

Nigdy więcej nie zaufa żadnemu człowiekowi. Nigdy więcej.Mówisz po akajsku – zagaił Hylas, gdy stał, drżąc, w półmroku.

– Oczywiście – prychnęła jednooka stara kobieta. – Jestem Akajką. Na imię mi Gorgo. A tobie?

– Pchła – skłamał Hylas.

– Pytałam o twoje prawdziwe imię.

– …Hylas.

Gorgo opadła na ławę przy dużym ognisku i poprawiła wielki brzuch. Stary pies pasterski podniósł się ciężko i podkuśtykał do swojej pani. Zamachał ogonem. Gorgo ze skopka nalała mleka do miski i popatrzyła, jak pies zaczyna pić.

– Zamierzasz tak stać? – warknęła.

Hylas nie od razu zrozumiał, że zwracała się do niego.

– Dorzuć do ognia, a potem usiądź – rozkazała jednooka Gorgo. – Widzę, że nie dopadła cię Zaraza, ale długo nie pożyjesz, jeżeli zaraz się nie ogrzejesz.

Hylas dorzucił do ognia wysuszone krowie placki, a potem wycisnął z butów morską wodę i przysunął je blisko płomieni, ale nie za blisko, żeby się nie spaliły. Chata była ciemna i koślawa, chłopak starał się nie zwracać uwagi na odór uryny i zepsutej ryby.

Palcami z sinymi plamami kobieta podrapała się po szczecinie na podbródku. Jej zamglone szare oko przesunęło się po chacie, po czym zwróciło na Hylasa.

– Byłeś niewolnikiem Kruków.

Chłopak skinął głową.

– W kopalni na Talakrei.

– Słyszałam, że tam się to zaczęło – mruknęła Gorgo. – Podobno klan Kruków kopał zbyt głęboko i rozgniewał bogów. To przez pychę Kruków znikło Słońce i mieliśmy najmroźniejszą zimę za naszej pamięci. A wiosna nie nadeszła.

Hylas zdusił pytania o Pirrę. Wyczuł, że stara kobieta powie mu wszystko, gdy będzie gotowa, ale nie wcześniej.

– Co się tutaj stało? – Szczękał zębami z zimna. – Przybyłem na Keftiu niedawno…

– Zatem szczęście cię opuściło – odparła Gorgo. Wepchnęła kłykcie w pusty oczodół i podrapała się z wigorem. – Najpierw zobaczyliśmy Wielką Chmurę, która przesłoniła Słońce. Zaczął z niej padać popiół. Potem nadeszła Wielka Fala… – Zmarszczyła brwi. – Podobno niektórzy ludzie tylko stali i patrzyli. Inni uciekli. Fala dopadła wszystkich. Szybciej niż koń w galopie. Nie widziałam tego. Zabraliśmy ładunek wełny w głąb lądu do zważenia. Mieliśmy trochę szczęścia, inaczej też byśmy utonęli.

Patykiem pogrzebała w ogniu.

– Moi synowie mówią, że nic tak nie cuchnie jak gnijące zwłoki, ale nie wiem. – Jej ogromnym ciałem wstrząsnął ochrypły śmiech. – Nie czuję zapachów. Nigdy nie czułam.

Splunęła. Omal nie trafiła w psa.

– Po pierwszym deszczu popiołu spadły kolejne. Wiele. A księżyc temu nadeszła Zaraza. Uderzyła w serce Keftiu. Yassassara nakazała wszystkim opuścić Dom Bogini i przyległe tereny w odległości jednego dnia konnej jazdy. Wioski i gospodarstwa opustoszały. Najwyższa Kapłanka wysłała mieszkańców do osad na zachodzie. Mieli nie wracać, dopóki Yassassara nie powiadomi, że Zaraza minęła.

Hylas przełknął nerwowo.

– Próbuję odnaleźć Dom Bogini.

– Nie słyszałeś, co powiedziałam? Nie ma sensu, jest opuszczony! Najwyższa Kapłanka zamierzała przeprowadzić Misterium, odpędzić Zarazę i przywrócić Słońce. Ha! – Znowu zabrzmiał ochrypły śmiech. – Jednak nie zdołała. Zaraza ją dopadła.

Hylasa ogarnęło przerażenie. Widział Yassassarę tylko raz, ale odniósł wrażenie, że biła od niej moc niczym gorąco z żaru w palenisku. Jak tak potężna kobieta mogła ulec Zarazie?

– Tego się nie spodziewałeś, co? – prychnęła drwiąco Gorgo. – Nikt się nie spodziewał. Nawet Yassassara. Podobno sama poszła do grobu, gdy jeszcze żyła. Jej akolici oczyścili Dom Bogini siarką, a potem zapieczętowali. I teraz stoi pusty. Reszta Keftiu nie wygląda lepiej. Wielka Fala zmyła mieszkańców wybrzeża, Zaraza dopadła pozostałych. Kapłani zaczęli składać ofiary z baranów i byków, ale nic nie pomogło. Keftyjczycy, którzy przeżyli, wciąż kryją się na zachodzie, nieliczni umknęli w góry. – Pociągnęła nosem. – A że nie ma komu pogrzebać ciał, wędruje tu pełno duchów. Są rozgniewane, bo nie przeprowadzono odpowiedniej ceremonii i nie złożono ich w grobach obok wcześniej zmarłych członków rodziny.

Hylas zamarł.

– Możesz… możesz je zobaczyć?

Gorgo posłała mu groźne spojrzenie.

– Oczywiście, że nie! Skąd ta myśl?

Chłopak szybko zmienił temat.

– Nie obawiasz się Zarazy? To znaczy chciałem zapytać, dlaczego wciąż tu jesteś?

Ponownie jej poznaczone smugami ciało zatrzęsło się od śmiechu.

– Cuchniemy tak paskudnie, że nawet Zaraza nas omija! Nikt nie przychodzi do farbiarzy, zawsze mieszkamy osobno. A teraz, gdy w Morzu unosi się tyle zgniłego mięsa, czemu nie mielibyśmy zostać? Nie pamiętam tak dobrych zbiorów morskich ślimaków! Mamy też mnóstwo wełny z tych zagubionych owiec wałęsających się wokoło – nic, tylko brać. – Gorgo poklepała się po brzuchu. – Właśnie dlatego jestem taka gruba!

– Ale kto kupi waszą wełnę?

– Słuchaj – warknęła kobieta. – Jeżeli Słońce nigdy nie wróci, nie będzie zboża i wszyscy umrzemy. Jeżeli Słońce powróci, sprawy potoczą się lepiej i będziemy bogaci. Tak czy inaczej, warto pracować.

Hylas wyciągnął ręce nad ogniem i popatrzył, jak paruje jego tunika.

– Dlaczego Keftiu ucierpiała bardziej niż inne ziemie?

– Przez Yassassarę! – ryknęła Gorgo.

Stary pies, przestraszony, położył uszy po sobie, a jeden z jej synów zajrzał do chaty.

Hylas znieruchomiał i czekał, aż kobieta się uspokoi.

– Sam to powiedziałeś – parsknęła, po czym machnięciem ręki odpędziła syna. – Yassassara próbowała zawrzeć z Krukami umowę. Bogowie ich ukarali zniszczeniem Talakrei, a potem ukarali nas. Och, Yassassara wiedziała, że to jej wina. Właśnie dlatego zamierzała odprawić Misterium, chciała przebłagać bogów.

Hylas zebrał się na odwagę.

– Więc gdzie jest Pirra?

Oko Gorgo zmatowiało jak u węża, zanim zrzuci skórę. Hylasa ogarnęło przemożne wrażenie, że ta stara kobieta wie więcej, niż mówi.

– Skąd miałabym wiedzieć? – prychnęła. – Wystarczy tych pytań. Powiedz mi lepiej, co Osobny z Lykonii robi na Keftiu.

Hylas napiął się zaskoczony.

– Dlaczego myślisz, że jestem Osobnym?

Na okamgnienie Gorgo się zawahała.

– To jedyny znany mi lud, który ma żółte włosy.

Chłopak zastanowił się, ile może ujawnić.

– Pasałem kozy. Wojownicy Kruków zaatakowali mój obóz i zabili psa. Rozdzielili mnie z siostrą. Było to… – Głos mu się załamał. – Było to prawie dwa lata temu.

Gorgo zmrużyła oko.

– Dlaczego cię zaatakowali?

– Nie wiem.

Ale wiedział. Klan Kruków chciał zabić Hylasa przez Wyrocznię, która przepowiedziała im zgubę, jeżeli Osobny dzierżyć będzie sztylet ich przodków – sztylet Koronosa. Tego jednak chłopak nie zamierzał zdradzać obcej kobiecie.

– Znalazłeś ją? – zapytała nieoczekiwanie Gorgo.

– K-kogo?

– Swoją siostrę.

Stara ponownie podrapała się w szczeciniasty podbródek.

– Nie, ale podobno jest w Messenii. O ile… o ile żyje.

– Messenia. – Stara kobieta wpatrzyła się w dal. – Od dawna nie słyszałam tej nazwy.

Pies położył łeb na jej kolanie, ale Gorgo nie zwróciła na niego uwagi.

– Wkrótce będzie ciemno. – Pochyliła się do ognia. – Odejdziesz w noc przynajmniej na odległość strzału z łuku od mojej wioski. Nigdy tu nie wracaj.

Hylas zamrugał.

– To znaczy… puszczasz mnie wolno?

Stara sięgnęła pod ławkę i wyjęła małą plecionkę z trawy. Zachichotała.

– Siarka i coś do odstraszania pcheł. Na jakiś czas pomoże trzymać Zarazę z dala.

– Dziękuję – szepnął chłopak.

Gorgo spojrzała na niego groźnie.

– Nie waż się mi dziękować! – wrzasnęła. – Wynoś się i nigdy nie wracaj!

Hylas biegiem opuszczał wioskę, gdy dogoniło go jej wołanie:

– Ta córka Yassassary! Słyszałam, że zabrano ją w góry, do Taka Zimi! Księżyc temu, tuż po Wielkiej Fali! Podobno idzie tam Zaraza, a jakiś potwór czai się w lasach… Twoja dziewczyna pewnie już nie żyje!
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: