Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Bohaterski miś czyli przygody pluszowego niedźwiadka na wojnie: dla dzieci od lat 10 do 100 - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Bohaterski miś czyli przygody pluszowego niedźwiadka na wojnie: dla dzieci od lat 10 do 100 - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 251 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WEJ­ŚCIE W ŚWIAT

Na po­cząt­ku był zgrzyt i bły­ska­nie no­życ w skraw­kach brą­zo­we­go plu­szu i suk­na, brzęk szklan­nych czar­nych pa­cior­ków, szy­ko­wa­nych na oczy, pisk i mru­cze­nie sprę­ży­nek, za­wi­ja­nych skrzęt­nie w brzusz­ki pa­kuł i gał­gan­ków. Był stu­kot ma­szy­ny po for­mach od­dziel­nych łap, łbów i kor­pu­sów, i skrzyp igieł, ha­ftu­ją­cych je­dwa­biem dow­cip­ne nosy i wdzięcz­ne pa­zu­ry. A nad tem wszyst­kiem uno­sił się nie­prze­rwa­ny gwar we­so­łych gło­sów ko­bie­cych i śpiew, za­wie­szo­ne­go w klat­ce u okna, ka­nar­ka.

Ro­bot­ni­ce śpie­wa­ły: tra­la­la! tra­la­la! ka­na­rek wtó­ro­wał: tir­li; tir­li! tiur! tiur! tiur! a dwie ma­szy­ny od­po­wia­da­ły so­bie wza­jem: Ło­mot! ło­mot! tak! tak! tak!

Kie­dy i jak prze­sta­łem być tem wszyst­kiem na­raz, a sta­łem się osta­tecz­nie do­sko­na­łym, ar­ty­stycz­nie wy­koń­czo­nym Mi­siem?

Czu­ję jesz­cze, jak prze­bie­ra­ją, sku­bią i szczy­pią bez koń­ca od­dziel­ne czę­ści mo­jej ro­dzą­cej się po­sta­ci. Gnio­tą je, przy­bi­ja­ją, szy­ją. Sprę­żyn­ka po­mi­mo­wo­li mru­czy: – Czy to tak bę­dzie za­wsze? – Nie. Skoń­czy­ło się. Ktoś mówi na­de­mną to­nem głę­bo­kie­go za­do­wo­le­nia: – No! ten mi się udał. I oto je­stem już po­rwa­ny i pod­nie­sio­ny wy­so­ko w górę.

Przez jed­no mgnie­nie oka wi­dzę zbliz­ka za­dar­ty nos i błysz­czą­ce oczy mo­jej ży­cio­daw­czy­ni, po­tem cały sze­reg pod­nie­sio­nych w moją stro­nę, sze­ro­ko ro­ze­śmia­nych twa­rzy in­nych ro­bot­nic; stu­kot ma­szy­ny i tre­le ka­nar­ka za­głu­sza do­no­śne ha­ha­ha! i hi­hi­hi! śmie­chu ludz­kie­go i – na­resz­cie! – zo­sta­ję try­um­fal­nie umiesz­czo­ny na naj­wyż­szej pó­łecz­ce tuż przed lu­strem.

Tak. Wte­dy wła­śnie – do­ko­na­ło się. W lu­strze zo­ba­czy­łem sam sie­bie, po­zna­łem i od­czu­łem sie­bie i jed­no­cze­śnie sta­łem się sobą osta­tecz­nie i nie­odwo­łal­nie, sobą, Mi­siem, plu­szo­wym niedź­wie­dziem z ar­ty­stycz­nej kra­jo­wej wy­twór­ni za­ba­wek, – bo­ha­te­rem mego wła­sne­go pa­mięt­ni­ka.

– Je­ste­śmy sami! – oznaj­mił uprzej­mym zgrzy­tem klucz, za­my­ka­jąc wie­czo­rem drzwi za ostat­nią od­cho­dzą­cą ro­bot­ni­cą.

W od­po­wie­dzi roz­le­gło się we­so­łe trza­ska­nie i skrzy­pie­nie sprzę­tów, – zwy­kła roz­mo­wa oswo­bo­dzo­nych od obec­no­ści ludz­kiej przed­mio­tów.

Pół­ki za­czę­ły opo­wia­dać so­bie wza­jem­nie ja­kąś nie­stwo­rzo­ną hi­sto­ryę o po­szu­ki­wa­nej przez cały dzień szpul­ce czer­wo­nych nici. Krze­sła śmia­ły się do roz­pu­ku. Ro­bi­ło się gwar­nie i we­so­ło.

Na­gle po­waż­ny, brzę­czą­cy głos za­pa­no­wał nad gwa­rem. Przy­ję­ło go na­tych­miast ogól­ne, peł­ne sza­cun­ku, uci­sza­ją­ce – "cyt!"

Prze­mó­wi­ło lu­stro.

– Je­stem bar­dzo sta­re, – za­brzę­kło, – bar­dzo sta­re! Od­bi­łom już wię­cej, niż to so­bie wy­obra­zić mo­że­cie. A wie­cie wszak, że od­bi­cia nie mi­ja­ją w nas tak bez śla­du, jak to my­ślą lu­dzie, ale zbie­ra­ją się w głę­bi poza srebr­ną po­wło­ką dna, two­rząc za­sób do­świad­cze­nia i mą­dro­ści. Mó­wię rzad­ko. I wte­dy tyl­ko, kie­dy mam coś do po­wie­dze­nia

– Słu­chaj­cie! Słu­chaj­cie! – sy­ka­ły za­cie­ka­wio­ne sprzę­ty. Księ­życ wyj­rzał na­gle zza chmur w samo okno. Lu­stro roz­bły­sło.

– Na­ro­dził się dziś w tej pra­cow­ni nasz brat, któ­re­mu da­nem bę­dzie do­ko­nać wię­cej, ani­że­li ko­mu­kol­wiek ze świa­ta rze­czy. Chcę go więc przy­wi­tać do­brą wróż­bą, radą i prze­stro­gą. Do cie­bie mó­wię, Mi­siu.

Za­pa­no­wa­ło zdu­mio­ne mil­cze­nie.

Ja na­sta­wi­łem uszy, wy­trzesz­czy­łem pa­cior­ki oczu, a sprę­żyn­ka trzę­sła mi się w brzusz­ku ze wzru­sze­nia. Lu­stro pod­ję­ło zno­wu:

– Je­steś naj­do­sko­nal­szym z Mi­siów. Od­bi­ja­łom już set­ki star­szych bra­ci two­ich i osą­dzam bez­stron­nie. Nie zro­zu­miesz dzi­siaj tego, co ci po­wiem. Może kie­dyś… Je­steś – dziec­kiem szczę­ścia. – Przy­szłość jest two­ja. Trzy­masz ją w two­ich mięk­kich, szczę­śli­wych ła­pach. Lecz na to, by ją wy­ko­rzy­stać, jak na­le­ży, mu­sisz sam sie­bie znać. W tem pra­gnę ci dzi­siaj do­po­módz.

– Słu­chaj Mi­siu!

– Je­steś za­baw­ką, stwo­rzo­ną przez lu­dzi i dla lu­dzi. Ale za­nim sta­łeś się Mi­siem, by­łeś, jak każ­dy z nas, czę­ścią wiel­kie­go ży­we­go świa­ta: dru­ty twe i sprę­żyn­ki były że­la­zem w głę­bi zie­mi; suk­no – ży­ciem owiec, z któ­rych grzbie­tu zdję­to na nie weł­nę; w pa­cior­kach oczu, przez któ­re i ze mną spo­krew­nio­ny je­steś, sto­pi­ły się źdźbła pia­sku mor­skie­go. Dzię­ki temu to tyl­ko wszyst­kie­mu mo­żesz dziś mnie słu­chać i pa­trzeć ro­zum­nie na świat. Pa­mięć bo­wiem wszyst­kie­go, czem by­łeś, my­śli, pa­trzy i słu­cha za cie­bie. Je­steś sta­rą praw­dą i no­wo­na­ro­dzo­nym żar­tem. Po­dwój­ny jest twój los i po­dwój­na dro­ga. To masz wie­dzieć.

Umil­kło lu­stro i była chwi­la ci­szy.

– Nie będę mó­wić wie­le, – pod­ję­ło wresz­cie głęb­szym, uro­czy­stym brzę­kiem. – Przed tobą, jak i przed każ­dym z nas, stoi je­dy­ny, naj­zasz­czyt­niej­szy cel, słu­żyć czło­wie­ko­wi. – Do tego celu idź. Idź za­wsze, jak naj­śmie­lej, jak naj­sa­mo­dziel­niej, – pa­mię­ta­jąc o wszyst­kiem, czem je­steś. A – doj­dziesz. Doj­dziesz, na chwa­łę świa­ta rze­czy, a może i ludz­kie­go świa­ta. To wszyst­ko.

– No, i – cześć, Mi­siu!

– Cześć! – za­wtó­ro­wał zgod­ny chór wszyst­kich znaj­du­ją­cych się w po­ko­ju, przed­mio­tów.

Od chwi­li roz­mo­wy z lu­strem całe ży­cie moje sta­ło się nie­cier­pli­wo­ścią.

Wiel­kie ju­tro! Ach, do­cze­kać się go! do­rwać do nie­go! pio­ru­nem – te­le­gra­fem – już!

Kie­dy przyj­dzie? jak? skąd? Co mam ro­bić? Odzie pole dzia­ła­nia? gdzie świat? – Ach, by­le­by prę­dzej! jak naj­prę­dzej!

Na­za­jutrz nie­zna­na mi wi­zy­ta: Chu­da pani w dłu­gim płasz­czu i wiel­kim ka­pe­lu­szu i opię­ty w czar­nym tu­żur­ku, z me­lo­ni­kiem w ręku, niz­ki, okrą­gły pan, czer­wo­ny jak bu­rak i łysy, jak ko­la­no.

Roz­ma­wia­ją. Waż­ne: po­de­szwy bu­tów pana skrzy­pią uro­czy­ście; wiel­kie gu­zi­ki, opi­na­ją­ce płaszcz pani, po­ły­sku­ją z god­no­ścią.

Wiem, – idzie los. – Słu­cham.

– Więc są­dzi pan, pa­nie rad­co, że nie bę­dzie zbyt­nią śmia­ło­ścią z na­szej stro­ny proś­ba o za­pew­nie­nie na­szym wy­ro­bom miej­sca w pa­wi­lo­nie prze­my­słu ar­ty­stycz­ne­go na Grun­waldz­kiej wy­sta­wie we Lwo­wie?

– Ależ, sza­now­na pani! Je­stem tak za­chwy­co­ny dzia­łal­no­ścią warsz­ta­tów ko­bie­cych, że pro­szę o jak naj­szer­szy udział ich w wy­sta­wie. Prze­cież wa­sze wy­ro­by to skoń­czo­ne dzie­ła sztu­ki. Choć­by ten Miś….

Tłu­sta, czer­wo­na ręka ze zło­tym sy­gne­tem na wska­zu­ją­cym pal­cu zdej­mu­je mię ostroż­nie z pół­ki, maca, na­ci­ska…

– Hur­ra! – mru­czy sprę­żyn­ka. – Hur­ra, – rad­co! Czy zro­zu­miał? Od­da­je mię w ręce roz­pro­mie­nio­nej pani.

Uśmie­cha się sze­ro­ko:

– I pro­szę, nie­chże to bę­dzie pierw­szy nu­mer ka­ta­lo­gu.

Pierw­sza po­dróż. Wy­ma­rzo­na jak cud, a jak­że smut­na!

Tro­ci­ny, bi­buł­ki. Tłum przy­gnie­cio­nych pa­ja­ców, ko­gu­tów, la­lek. Cia­sno, ciem­no, – skrzy­nia za­bi­ta szczel­nie. Ruch i stu­kot, – chwi­la­mi ci­sza. Żeby choć wie­dzieć – dla­cze­go?

De­ski są mil­czą­ce i nie­chęt­ne. Gwoź­dzie wy­sta­wi­ły wpraw­dzie łeb­ki na­zew­nątrz, ale też nie­wie­le po­wie­dzieć umie­ją. Po­dob­no je­dzie­my.

Jak dłu­go to trwa? Znów trzę­są nami, ci­ska­ją.

Na­resz­cie De­ski trza­snę­ły ża­ło­śnie, gwoź­dzie za­dźwię­kły. Świa­tło. Ode­rwa­no wie­ko. Wyj­mu­ją nas. Je­ste­śmy na wy­sta­wie.

Pa­wi­lon nasz jest jak na­miot kró­lew­ski. Ja­skra­we ki­li­my śmie­ją się w słoń­cu. Roz­sta­wia­no nas rzę­da­mi na rzeź­bio­nych pół­kach. Ja sam na ho­no­ro­wem miej­scu, jako pierw­szy, we­dle ży­cze­nia rad­cy, nu­mer ka­ta­lo­gu.

Lu­dzie pa­trzą.

Więc tu przyj­dzie po mnie ju­tro – los. Jak go po­znam w tym barw­nym, wciąż zmie­nia­ją­cym się tłu­mie? Jak wy­glą­dać bę­dzie? Jak prze­mó­wi? Ale przedew­szyst­kiem – czy przyj­dzie?

Przy­szedł.

Na imię mu było Hala. Miał sie­dem lat, okrą­głą, ró­żo­wą bu­zię, nie­bie­skie oczy i dwa pło­we war­ko­czy­ki z czer­wo­ne­mi ko­kar­da­mi. Z pod krót­kiej su­kien­ki wi­dać mu było smu­kłe, opa­lo­ne nogi w san­da­łach.

I miał bra­ta, dwu­na­sto­let­nie­go har­ce­rza Sta­sia, ma­łe­go zu­cha o zgrab­nych ru­chach i śmia­łem spoj­rze­niu.

Tak wy­glą­dał mój los.

Przy­pro­wa­dził go miły siwy pan, któ­ry na nie­my za­chwyt dzie­ci na­de­mną od­po­wie­dział czy­nem wszech­wład­nym: pój­ściem do za­rzą­du wy­sta­wy, opła­ce­niem mnie, a wresz­cie za­bra­niem z pół­ki i wrę­cze­niem Hali i Sta­sio­wi.

I to był po­czą­tek. Jak­by na­ro­dzi­ny po­wtór­ne… – dru­gi sto­pień mo­jej ży­cio­wej ka­ry­ery.

Jak­że pięk­nym wy­dal mi się świat, oglą­da­ny z ob­jęć mo­jej pani.

Pta­ki śpie­wa­ły. Wszyst­ko było za­la­ne słoń­cem. Z pla­cu Wy­sta­wy wi­dać było le­żą­ce w dole mia­sto, jak sze­reg roz­sta­wia­nych za­ba­wek dzie­cin­nych!

Po­wo­li scho­dzi­li­śmy do tram­wa­ju. Tram­waj! Czyż jest na świe­cie coś roz­kosz­niej­sze­go nad tram­waj? Wsie­dli­śmy. Je­dzie­my. – Wi­dać! Mi­ja­my uli­ce, domy… To jest świat. Tram­waj, we­so­ło po­stu­ku­jąc na szy­nach, opo­wia­da. Ile ra­do­ści! Jaka szko­da, że mu­si­my wy­siąść.

Wcho­dzi­my na scho­dy du­żej ka­mie­ni­cy. Dzwo­ni­my do drzwi, jak na po­żar. Wpa­da­my do miesz­ka­nia. Hala przed­sta­wia mię do­mow­ni­kom.

Wi­ta­ją mię wy­bu­chy we­so­ło­ści. Wszy­scy się śmie­ją. Zro­zu­mia­łem już… że ze mną idzie – ra­dość.

Wno­szą mię do du­że­go, ja­sne­go po­ko­ju dzie­cin­ne­go. To bę­dzie mój świat.

Hala sia­da na niz­kim sto­łecz­ku, za­po­zna­je mię ze swe­mi zbaw­ka­mi, pie­ści, wresz­cie za­czy­na mi przy­mie­rzać róż­ne ko­sty­umy lal­czy­ne.

Staś przy­glą­da się chwi­lę, wresz­cie stwier­dza, nie bez słusz­no­ści, że będę w tem wy­glą­dał jak mał­pa, i od­cho­dzi do sto­łu, gdzie błysz­czą me­ta­lo­we przy­rzą­dy ja­kie­goś roz­ło­żo­ne­go warsz­ta­tu.

Ja przy­glą­dam się dzie­ciom, ba­dam oto­cze­nie i sta­ram się za­po­znać ze wszyst­kiem.

Miło jest. Tak. Sta­now­czo, bę­dzie mi tu do­brze. Tro­chę tyl­ko ta rola mał­py…

Ale sama Hala znie­chę­ca się do tego wkrót­ce.

Woła bra­ta.

– Abo co? – od­zy­wa się… nie pod­no­sząc gło­wy… od warsz­ta­tu Staś.

– Chcia­łam z tobą po­roz­ma­wiać po­waż­nie!

– Ho, ho! – zdzi­wił się tro­chę ubli­ża­ją­co.

– O Mi­siu.

– A! – zwró­cił ho­nor. – Słu­cham.

– Wi­dzisz, Sta­siu, – za­czę­ła Hala, nie zwa­ża­jąc na lek­ce­wa­żą­cy ton bra­ta, – bo ja­bym chcia­ła, żeby Miś był zu­peł­nie, jak mój syp.

– Nie mam nic prze­ciw­ko temu! – roz­śmiał się Staś.

–- Wi­dzisz! a śmie­jesz się, kie­dy ja mó­wię po­waż­nie! –

ob­ra­zi­ła się już na­praw­dę Hala, za­czer­wie­nio­na i ze łza­mi w oczach.

– Ależ nie, Halu! ja wca­le ci nie chcia­łem do­ku­czyć. Miś jest cudo. Miś jest arcy-Miś.

– A wi­dzisz!

– Więc co?

– Chcia­łam, że­byś mi po­ra­dził, jak to zro­bić. Bo z prze­bra­niem za dziec­ko, wi­dzisz, to nie idzie. A prze­cie Miś na­praw­dę nie jest zwy­czaj­ny niedź­wiedź.

– Cał­kiem nad­zwy­czaj­ny niedź­wiedź! – zgo­dził się Staś.

– I ja chcia­łam, żeby on się na­zy­wał tak jak my i żeby wszy­scy o tem wie­dzie­li.

– To go ochrzcij.

– O, Sta­siu! ja już wiem! I ty mu zro­bisz ob­róż­kę me­ta­lo­wą z, na­pi­sem. – To tak bę­dzie ślicz­nie! Jak Fi­lu­to­wi… wiesz?

– Ob­róż­kę byś chcia­ła?

– Tak! Mój zło­ty! I na­pi­sze się na ob­róż­ce: "Miś Niedź­wiedz­ki, Lwów, ad­res i rok 1910".

– Pięć­set­ka rocz­ni­ca Grun­wal­du. Ład­ny rok uro­dze­nia.

– A wi­dzisz! I zro­bi się ob­róż­kę i bę­dzie bal. Do­brze, Sta­siu! Co? Zro­bisz? Zro­bisz ob­róż­kę?

– Ma się ro­zu­mieć, że zro­bię, – zgo­dził się uro­czy­ście Staś… bio­rąc mię z rąk sio­stry. _ Bę­dzie mu na­wet bar­dzo do twa­rzy. Tyl­ko że mam jesz­cze dużo ro­bo­ty dla za­stę­pu, – no i lek­cye. A wiesz prze­cie, co to zna­czy, jak się jest skau­tem.

– Wiem, Sta­siu, wiem! To zna­czy, że mu­sisz speł­niać obo­wiąz­ki i że na two­jem sło­wie moż­na po­le­gać, jak na Za­wi­szy, – re­cy­to­wa­ła Hala, tań­cząc jed­no­cze­śnie ze mną na­oko­ło sto­łu. – Mi­siu, że­byś wie­dział: Twój pan jest skaut i przy­rzekł ci ob­róż­kę. I li­czy­my na nie­go jak na Za­wi­szę. Tego, co to był pod Grun­wal­dem. Ach! ty nic nie wiesz! Ja ci to wszyst­ko opo­wiem.

– To ty bę­dziesz Mi­sia uczyć hi­sto­ryi? – za­śmiał się Staś.

– Ma się ro­zu­mieć! – Wszyst­kie­go! Wszyst­kie­go! Prze­cież to mój syn.

I uca­ło­wa­ła Sta­sia, a po­tem mnie.

Moje chrzci­ny, a ra­czej uro­czy­stość na­ło­że­nia mi ob­róż­ki z imie­niem, na­zwi­skiem, ad­re­sem i datą, – wy­pa­dła wspa­nia­le.

Byli go­ście, cze­ko­la­da, gry… A nad tem wszyst­kiem błysz­cza­ła jak zło­to ob­róż­ka chrzest­na, – ar­cy­dzie­ło warsz­ta­tu Sta­sia. Za­chwy­ca­li się nią wszy­scy.

To też kie­dy wresz­cie za­ło­żo­no mi ją na szy­ję, po­czu­łem sam, że mi jest w niej pięk­nie i czci­god­nie. Wez­bra­łem dumą.

Hala, jako mat­ka, trzy­ma­ła mię przy tym ob­rzę­dzie, a Staś… za­piaw­szy kla­mer­kę, zwró­cił się do mnie z na­stę­pu­ją­cą prze­mo­wą.

– Naj­ory­gi­nal­niej­szy z sio­strzeń­ców, ja­kie­go kie­dy­kol­wiek sza­nu­ją­cy się skaut chrzcił i ozda­biał ob­róż­ką z wła­sno­ręcz­nym na­pi­sem.

– Uro­dzi­łeś się w pięk­nym roku 1910, roku ju­bi­le­uszo­wym Grun­wal­du.

– Jako niedź­wiedź masz w so­bie coś z daw­ne­go li­twi­na, jako wy­cho­wa­niec har­ce­rza z dru­ży­ny imie­nia Za­wi­szy po­wi­nie­neś mieć coś z ry­ce­rza, jako sta­ran­nie wy­cho­wa­ny i kształ­co­ny syn mo­jej sio­stry je­steś pierw­szym niedź­wie­dziem, kie­ro­wa­nym na oby­wa­te­la pol­skie­go.

– Mi­siu Niedź­wiedz­ki, pod­nie­sio­ny do nie­by­wa­łej w świe­cie niedź­wie­dzim god­no­ści. Pa­mię­taj, byś od­po­wie­dział po­kła­da­nym w to­bie na­dzie­jom.

– Kształć się i cze­kaj mo­men­tu, by wsła­wić two­je niedź­wie­dzio-ludz­kie na­zwi­sko i od­dać zna­ko­mi­te usłu­gi za­rów­no Oj­czyź­nie jak i ca­łej ludz­ko­ści.

Na tak wspa­nia­łą prze­mo­wę wszy­scy wy­buch­nę­li śmie­chem.

Ale ja się nie śmia­łem. Przy­po­mi­na­łem prze­mo­wę lu­stra.

I od­tąd za­czął pły­nąć czas, – jak czas szkol­ny. Uczy­łem się – lu­dzi.

Od­ra­bia­łem z Halą i Sta­siem lek­cye, słu­cha­łem ga­węd, sta­ra­łem się żyć ży­ciem mo­ich pań­stwa.

Prze­sze­dłem z Halą odrę, ze Sta­siem ku­ra­cyę zwich­nię­tej ręki. Po­ko­cha­łem ich. Ro­zu­mia­łem tak do­brze, że wie­dzia­łem zgó­ry, jak któ­re kie­dy po­stą­pi. Uprze­dza­łem ich ży­cze­nia i nie­raz od­da­wa­łem przy­słu­gi, któ­rych oczy­wi­ście nie do­my­śla­li się wca­le. Lu­dzie są tak nie­do­myśl­ni!

Z tem wszyst­kiem nie by­łem szczę­śli­wy.

Było mi cia­sno.

W wi­rze za­jęć co­dzien­nych nie mia­łem co­praw­da cza­su na roz­my­śla­nia, ale kie­dy, wy­jeż­dża­jąc na wa­ka­cye, pań­stwo moi zo­sta­wia­li mię sa­me­go, – ogar­nia­ła mię roz­pacz.

Więc to ma być wszyst­ko? Czte­ry ścia­ny po­ko­ju i na­uka i za­ba­wa co­dzien­na. Dość już tego! Po cóż łu­dzo­no mię? Po co prze­po­wia­da­no mi wiel­kość?

Po­że­ra­ła mię żą­dza przy­gód i cie­ka­wość świa­ta.

Bun­to­wa­łem się.

Czas pły­nął.

Staś z ma­łe­go har­ce­rza stał się wy­so­kim, dziel­nym chło­pa­kiem, go­rą­cym uczest­ni­kiem or­ga­ni­za­cyi strze­lec­kich. Hala z dziec­ka wy­ra­sta­ła na po­waż­ną dziew­czyn­kę. Nie! Sta­now­czo mia­łem już dość wy­kształ­ce­nia. Je­stem pew­ny, że zdał­bym wów­czas bez trud­no­ści za Halę ten eg­za­min do pierw­szej kla­sy, któ­ry ją tak bar­dzo prze­ra­żał.

Nie­ste­ty jed­nak to zro­bić się nie dało.

Wo­gó­le ży­cie nie na­su­wa­ło mi spo­sob­no­ści do żad­ne­go po­waż­niej­sze­go czy­nu.

I za­czy­na­łem już wąt­pić o so­bie.

Tak mi­nę­ło czte­ry lata od mego wej­ścia w świat.

Na­de­szły wa­ka­cye 1914 roku.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: