Boża "adrenalina" - ebook
Boża "adrenalina" - ebook
Czy próbowałeś wyjaśnić komuś swoimi słowami (np. uczniom na katechezie czy synowi przed bierzmowaniem), kim jest Duch Święty i czym różnią się dary, owoce i łaski Ducha? A może stoisz wobec wyzwań, które cię przerastają, i potrzebujesz Bożej „adrenaliny”? Autorka zaczyna od pewnej historii: Koło czterdziestki zrobiłam istotny krok naprzód – wychowawszy pięcioro dzieci, podjęłam pracę w branżach dziennikarskiej i wydawniczej. I nagle okazało się, że muszę niejako przeskoczyć samą siebie. A żeby tak się stało, potrzebuję natchnienia i siły. Skąd je wzięła? To początek opowieści o Duchu i Jego darach. O łasce zmieniającej wszystko. Książka jest niespotykanym połączeniem nauczania, świadectwa życia chrześcijańskiego, modlitewnika i książki medytacyjnej; połączeniem, które wprowadza w serce czytelnika światło, siłę i odwagę.
Kategoria: | Duchowość |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8065-049-7 |
Rozmiar pliku: | 2,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kiedy wydawca poprosił mnie, abym przygotowała krótką prezentację niniejszej książki, znalazłam się w niemałym kłopocie. Nie jest to bowiem świadectwo życia chrześcijańskiego ani nauczanie, ani modlitewnik, ani książka medytacyjna. Ot – wszystkiego po trochu… Przyszła mi do głowy myśl, że jest to „książka, w której pragnę się podzielić”: wiedzą, którą otrzymałam i która jest mi pomocna w życiu; wspomnieniami, dzięki którym mogę iść naprzód; uczuciami, które żywię; słowami, które mnie niosą.
Mówiąc krótko: pragnę przyłączyć się do ciebie, droga czytelniczko, drogi czytelniku, i przejść kawałek drogi razem z tobą. Wspólnie odnaleźć dyskretne, ale świetliste ślady Ducha Świętego, obecnego w twoim i moim życiu, nadającemu naszemu istnieniu smak nieśmiertelności.Wstęp
Kim jesteś, Duchu Święty?
Weź krople rosy perlące się na aksamitnych płatkach kwiecia; świergot ptaków przywołujących świt w wiosenny poranek; krystaliczny śmiech małego dziecka; dostojność niebotycznych gór pokrytych wiecznym śniegiem, różowiejącym od pieszczot wschodzącego słońca; fortepianową fugę z symfonii Rachmaninowa; łkanie saksofonu w podziemiach metra; gwałtowność pienistogrzywych bałwanów rozbryzgujących się z rykiem na klifach; najbłękitniejsze niebo Toskanii, najczerwieńszy zachód słońca w Afryce i najzieleńsze łąki Lotaryngii; pełne miłości spojrzenie, którym matka obdarza swoje dziecko; mocne ręce ojca podrzucającego swojego syna („Jeszcze! Jeszcze!”); ulotny zapach lilii i woń świeżo skoszonej trawy; zapach gorącego chleba i mdławą woń targu rybnego; cichy szmer strumienia i potęgę burzy… a pojmiesz (o, w jakże maleńkim stopniu!), czym jest Duch Święty. A jest On gwałtownym wichrem łamiącym stuletnie cedry Libanu, pachnącym olejkiem roztaczającym dookoła swoją woń. Jest duchem i ogniem. Wodą i światłem. Jest Bogiem.
Dziwna to rzecz – nasza relacja z Duchem Świętym. Wzywamy Go, rozpoczynając każdą mszę, każdą modlitwę: „W Imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego”, a jednocześnie stale o Nim zapominamy. Recytujemy wyznanie wiary: „Który z Ojcem i Synem wspólnie odbiera uwielbienie i chwałę…” – ale czy żyjemy tym wyznaniem? Czy modlimy się do Ducha Świętego, czy Go przyzywamy, czy kochamy Go równie mocno jak Ojca i Syna?
Duch radości i odwagi
Bardzo długo wydawało mi się, że mogę się obejść bez Ducha Świętego. Przecież Ojciec otula mnie swoją miłością, Jezus prowadzi mnie drogą życia, Matka Boża pociesza mnie i czuwa nad moją rodziną, Święty Józef podtrzymuje mnie w trudnościach życia codziennego, a Anioł Stróż dwoi się i troi, aby wyciągnąć mnie z tarapatów, w które wpadam na skutek nieuwagi czy roztargnienia… Czy w takiej sytuacji w moim życiu jest jeszcze miejsce dla Ducha Świętego? Koło czterdziestki zrobiłam jednak istotny krok naprzód: wychowawszy pięcioro dzieci (mam nadzieję, że dzięki pełnemu miłości spojrzeniu Boga „pchnęłam je” dość wysoko), podjęłam pracę w branżach dziennikarskiej i wydawniczej. I nagle okazało się, że muszę niejako przeskoczyć samą siebie. A żeby tak się stało, potrzebuję natchnienia i siły. Kto mógł dać mi determinację do tego, abym nie zatrzymała się po drodze, a jednocześnie nauczyć mnie wsłuchania się w spokojny i łagodny głos, który przemawia do mnie w moim wnętrzu? Jezus złożył nam taką oto bezwarunkową obietnicę: „ o ileż bardziej Ojciec z nieba da Ducha Świętego tym, którzy Go proszą” (Łk 11,13). Nie powiedział: „Jeśli będziecie trwać we mnie”, „Jeśli będziecie się modlić”, „Jeśli będziecie słuchać głosu mego”… Nie, Jezus składa tę obietnicę zarówno w imieniu Ojca: „A Ja poproszę Ojca, i da wam innego Obrońcę, aby był z wami na zawsze, Ducha prawdy ” (J 14,16–17), jak i własnym: „ tchnął na nich i mówi: Weźcie Ducha Świętego” (J 20,22). Poddać się kierownictwu Ducha Świętego, wybrać Go na swego nauczyciela – to postawić żagle i pozwolić, aby tchnienie Ducha uniosło nas na pełne morze. Owszem, na widok kłębiących się wokół mnie bałwanów niejednokrotnie krzyknęłam z przerażenia jak apostoł Piotr: „Jak daleko do brzegu! Może zrobimy przerwę?”. Duch jednak nie znosi stagnacji i nie pozwoli nam popaść w martwotę. Skądinąd, ilekroć spojrzę wstecz, na drogę, którą już przebyłam, pragnę iść jeszcze dalej: „Pomyśleć, że wszystko to przeżyłam… Pomyśleć, że dziś jesteśmy w tym miejscu…”. Ileż błogosławieństw nas spotkało! Ileż razy nasze prośby zostały wysłuchane! Znałam pełną światła młodą dziewczynę, która niestety odeszła przedwcześnie, w wieku dwudziestu lat. Miała ona w zwyczaju przywoływać do porządku swoich rodziców (byli misjonarzami pracującymi na wszystkich kontynentach): „Uwaga, rodzice, obrastacie w piórka!”. Duch nie pozwala nam na bezruch; potrząsa nami, ale też nieustannie buduje nas na nowo: „ Jeżeli Jahwe domu nie zbuduje, na próżno się trudzą ci, którzy go wznoszą ” (Ps 127,1). Jeśli Duch Święty nie położy fundamentów pod nasze życie, wszystkie nasze plany na przyszłość spełzną na niczym.
Żyć z Duchem Świętym dzień po dniu – to nauczyć się ufności, wybrać radość i wypłynąć na głęboką wodę.
Teresa i Karol
Święta Teresa z Ávili, której pięćsetną rocznicę urodzin Kościół obchodził 28 marca 2015 roku, w 1970 roku jako pierwsza kobieta (wraz ze Świętą Katarzyną ze Sieny) została ogłoszona doktorem Kościoła. Każdy doktor Kościoła ma swoją „specjalizację”, szczególną łaskę, którą został obdarzony. Teresa to Mater spiritualium – ‘matka duchowości’, ‘mistrzyni życia duchowego’.
W homilii wygłoszonej 27 września 1970 roku z okazji ogłoszenia Teresy doktorem Kościoła papież Paweł VI przypomniał, jak bardzo podkreślała ona znaczenie Ducha Świętego w życiu modlitwy, i to w czasach, w których o Duchu zupełnie zapomniano:
Skąd wypływał u Teresy skarb jej nauki? Bez wątpienia z jej światłego umysłu, z kulturowej i duchowej formacji, z lektur, z rozmów z wielkimi nauczycielami teologii i duchowości; wypływał on z głębokiej wrażliwości, wzmożonej dyscypliny ascetycznej i medytacji kontemplacyjnej; jednym słowem, z poddania się łasce przyjętej przez duszę niezwykle bogatą i przygotowaną do praktykowania i doświadczania modlitwy. Czy jednak było to jedyne źródło jej „wybitnej doktryny”? Czy może raczej powinniśmy doszukiwać się u Świętej Teresy aktów, czynów, stanów, których źródłem nie była ona sama, lecz którym została poddana; stanów mistycznych – w pełnym tego słowa znaczeniu – których biernie doświadczała i które należałoby przypisać nadzwyczajnemu działaniu Ducha Świętego?.
Wielu świętych, tak jak Święta Teresa z Ávili, żyło w przyjaźni z Duchem Świętym. Czy jednak wiemy, że Święty Jan Paweł II dwukrotnie – w dniu święceń kapłańskich, a następnie święceń biskupich – otrzymał od Ducha Świętego obietnicę, iż Ten nigdy go nie opuści? A przecież ów młody polski kapłan i duszpasterz młodzieży nawet nie przypuszczał, jak niesamowity los stanie się jego udziałem! 28 września 1958 roku ojciec Karol Wojtyła otrzymał konsekrację biskupią i został mianowany biskupem pomocniczym Krakowa. Był to pochmurny dzień, a jednak w chwili konsekracji zza chmur wyszło słońce. Jeden z promieni spłynął na młodego kapłana. W 1994 roku, trzydzieści sześć lat później, papież Jan Paweł II zawołał w zachwycie:
Chór śpiewał: Veni Creator Spiritus… Wsłuchiwałem się w ten śpiew i znowu, jak podczas święceń kapłańskich, a może z jeszcze większą wyrazistością, budziła się we mnie świadomość, że to przecież Duch Święty jest sprawcą konsekracji. To było pociechą i umocnieniem wobec wszelkich ludzkich obaw, jakie wiążą się z podejmowaniem tak wielkiej odpowiedzialności. Ta myśl budziła w mej duszy wielką ufność: Duch Święty oświeci, wzmocni, pocieszy, pouczy… Czy nie taką obietnicę złożył Chrystus swoim Apostołom?.
Dziewięć symboli Ducha Świętego
Pełen mocy Duch Święty jest także ukrytym Bogiem, a Jego symbole uzmysławiają nam, jak bardzo wychodzi nam na spotkanie: jednego dnia, kiedy zima skuje lodem nasze serca, przyjdzie do nas pod postacią ognia; kiedy indziej – zstąpi na nas pod postacią delikatnej i kruchej gołębicy lub oleju namaszczenia, który opatrzy nasze rany. W Katechizmie Kościoła katolickiego wymieniono dziewięć symboli Ducha Świętego (§ 694–701). Są to: woda, namaszczenie, ogień, obłok i światło, pieczęć, ręka, palec, gołębica.
Być może któryś z tych symboli Ducha jest nam szczególnie bliski.
Jak zauważył Olivier Belleil: „Dla wielu chrześcijan Duch Święty będący Osobą Trójcy Świętej pozostaje wielkim nieznajomym. Ten brak wiedzy pociąga za sobą dramatyczne konsekwencje: letniość, brak spójności między wiarą i życiem, «praktyczną apostazję», utratę tożsamości chrześcijańskiej. Przyczyną większości chorób toczących duchowe ciało ludu Bożego jest oziębłość wobec Ducha Świętego”. „Wszystko, byle nie obojętność!” – śpiewa Jean-Jacques Goldman. „Wszystko, byle nie czas, który umiera, i bezbarwne, identyczne dni, stojące niczym martwa rzeka!” Jeśli nasze życie z wiary jest bezbarwne i stoi niczym martwa rzeka – musimy uzmysłowić sobie, że brak nam Ducha Świętego. To On jest wiarą, która mieni się tysiącami barw; to On jest tęczą w naszym sercu, pieczęcią naszego przymierza z Bogiem, nieskalaną jutrzenką i pełnym dostojeństwa zachodem; jest Bożym życiem, które rodzi się w nas. „ Zbudź się z uśpienia i powstań z martwych, a Chrystus cię oświeci” (Ef 5,14). Śmierć nadejdzie w swoim czasie, kiedyś… Ale raczej nie będzie oznaczała „wiecznego odpoczynku”, bo Święta Teresa od razu zatrudni nas, abyśmy wraz z nią czuwali nad tymi, których kochamy.
Dziś jednak jesteśmy wezwani do tego, aby żyć, by cieszyć się – choćby przez łzy – życiem, pełnym śpiewu i tańca. Zacznijmy krok po kroku, nieśmiałą modlitwą wyszeptaną drżącym głosem: „Jezu, jesteś…”, „Jezu, kocham Cię…”. I nagle okaże się, że w sposób zupełnie naturalny, bez zmuszania się do czegokolwiek, każdym uderzeniem naszego udręczonego, zranionego serca zaczęliśmy wysławiać Boga. „Dziękuję, Panie, że na mnie spojrzałeś. Że jesteś… Ty zawsze czekasz na mnie, a ja wciąż ociągam się, aby wyjść Ci na spotkanie. Dziękuję, że jesteś ze mną, kiedy jest dobrze. I dziękuję, że jesteś, kiedy wiedzie mi się nieco gorzej”. Wyobraźmy sobie, że Jezus tchnie na nas, mówiąc: „Weźcie Ducha Świętego!” (por. J 20,22). Duch wyleje na nas te łaski, których najbardziej potrzebujemy: moc, kiedy opadamy z sił; radość, kiedy dopada nas smutek; pokój, gdy targają nami niepokoje… Nie tylko wie, czego potrzebujemy, lecz także uczy nas, jak mamy się modlić – bo przecież sami nie wiemy, o co Go prosić.
Przyjdź, Duchu Święty, pragnę Cię poznać i pokochać!
Bez Ducha nie można więc widzieć Ojca, a bez Syna nikt nie może zbliżyć się do Ojca, ponieważ Syn jest poznaniem Ojca, a poznanie Syna Bożego dokonuje się przez Ducha Świętego.
KKK, § 683 (św. Ireneusz, Demonstratio apostolica, 7)
Przekład własny; przypis tłumaczki.
Jan Paweł II, Wstańcie, chodźmy!, Wydawnictwo Świętego Stanisława BM, Kraków 2004, s. 25–26; przypis tłumaczki.
Viens Esprit Saint!, Éditions des Béatitudes, 2014.
Album À l’envers, 1981.Rozdział 1
DAR MĄDROŚCI
O głębio bogactwa, mądrości i poznania Bożego! Jakżeż nieuchwytne są Jego wyroki i nie do wyśledzenia Jego drogi! „Któż bowiem poznał myśl Pana? Albo kto był Jego doradcą? ”
(Rz 11,33–34)
Niczym lekka bryza unoszę się nad wodami początku, muskając grzbiety fal, przeczuwając zapachy i kolory, które – pewnego dnia, już wkrótce – staną się ozdobą świata. Wyobrażam sobie statki, które popłyną ku przygodzie, ku bogactwu, na spotkanie z nieznanym. Już teraz słyszę krzyk mew, widzę lot albatrosa. To świat jeszcze niestworzony, istniejący jedynie w zamyśle Stwórcy i piękniejszy niż kiedykolwiek później. Nagle słyszę wrzawę i śmiech dzieci. Zstępuję między nie i bawię się z nimi. Są moją radością. Jak piękny jest świat, jacy piękni są ludzie! Jestem mądrością. Dziś jednak płaczę: świat przestał być piękny i ludzie przestali być piękni. Tuż obok mnie zabrzmiał perlisty śmiech. Małe dziecko podchodzi do mnie niepewnym, chwiejnym krokiem. Swą drobną rączką ociera moje łzy. Pokazuje mi aksamitne płatki kwiatu, na którym przysiadł motyl. Kładzie palec na ustach: „Ćśśś!”. Odleciał motyl – latający kwiat. Dziecko uśmiecha się do mnie. Dopóki istnieje dziecko, które umie podziwiać kwiaty, dopóki istnieją kwiaty, na których przysiadają motyle, dopóki istnieją motyle, które ukwiecają sobą niebo – dzieło stworzenia będzie usprawiedliwione.
Definicja:
Mądrość (sapientia): jest to dar, poprzez który Duch pozwala nam kosztować rozkoszy Bożych. Pomaga nam zasmakować Jego samego w głębi naszych serc i w jakimś stopniu uprzedzać na ziemi coś z radości nieba.
W języku łacińskim słowo sapere ma dwa znaczenia: ‘wiedzieć’ (‘rozumieć’) i ‘smakować’. Znaleźć mądrość to znaczy: zakosztować Boga, Jego obecności, Jego miłości, Jego słowa – słodkiego jak miód, który płynie z plastra (por. Ez 3,3; Ps 19).
Kardynał Barbarin w swojej książce Adoracja i Eucharystia zauważa, że w przypadku kluczowych tekstów chrześcijaństwa, takich jak Dziesięć przykazań, Ojcze nasz czy Osiem błogosławieństw, najważniejsze jest pierwsze wezwanie, pierwsze przykazanie, pierwsze błogosławieństwo. To z nich wypływają wszystkie pozostałe:
Przymiotnik „pierwszy” ma tu bardzo istotne znaczenie. Nie oznacza jedynie czegoś, co występuje w pierwszej kolejności, lecz raczej coś, co obejmuje całość, zawiera w sobie wszystko, co następuje po nim. Gdybyśmy naprawdę rozumieli, co oznacza pierwsze przykazanie: „Będziesz więc miłował Pana, Boga twojego, z całego swego serca, z całej duszy swojej, ze wszystkich swych sił” (Pwt 6,5), nie potrzebowalibyśmy dziewięciu pozostałych: „Nie będziesz zabijał. Nie będziesz cudzołożył. Nie będziesz kradł. Nie będziesz mówił fałszywie przeciw bliźniemu” itd. (zob. Pwt 5,16–20).
Podobnie jest z darem mądrości – pierwszym darem Ducha Świętego. To z niego wypływają wszystkie pozostałe. W rzeczywistości bowiem wszystko bierze początek ze spotkania z Bogiem. Sobór Watykański II przypomniał, że liturgia jest szczytem, do którego zmierza działalność Kościoła, i jednocześnie źródłem, z którego wypływa cała jego moc. Podobnie rzecz się ma z naszym życiem duchowym: nasze spotkanie z Bogiem jest szczytem tego życia i do tego szczytu, to znaczy do nawiązania lub pogłębienia zażyłości z Panem, zmierzają wszelkie nasze działania.
Noszę w sercu pewne wspomnienie, tak żywe, jakby to było wczoraj. Mam cztery lub pięć lat. A może sześć. Nie mogę zasnąć (bezsenność pojawiła się w moim życiu o wiele wcześniej niż pierwsze koszmary). Leżę z otwartymi oczami, wpatruję się w ciemność, a w mojej głowie kłębią się tysiące myśli. Nagle wyczuwam nad sobą czyjąś fizyczną obecność. Zalewa mnie fala gorąca. W tej chwili odkrywam, że Bóg jest przy mnie, dokładnie tak, jak mi powiedziano (w każdą niedzielę chodzę z dziadkami do kościoła). I że jest kochającym Ojcem. Wiele lat później spotkam Jezusa i doznam zachwytu, gdy odkryję, że Matka Boża jest także moją Matką. Na początku swojego życia duchowego – i w ogóle życia jako takiego – ze zdumieniem odkryłam jednak miłość Ojca, który jest bliski i pełen tajemnicy, potężny i łagodny, emanujący nieskończoną czułością. Nie potrafię oddać samymi tylko słowami tego ciepła, tej łagodności. Czegoś podobnego doświadczyłam wiele lat później, kiedy usłyszałam po raz pierwszy w życiu słowa pieśni zainspirowane Psalmem 139: „Prowadzi mnie Twoja ręka, dosięga mnie Twoja prawica”. Bóg trzyma mnie w swoich dłoniach i nigdy mnie nie wypuści. Przyjaciółka powiedziała mi pewnego dnia, że jej wiara zasadza się na jednym prostym stwierdzeniu: „Bóg wie wszystko, Bóg może wszystko i kocha mnie”.
Dzięki darowi mądrości odnajduję Boga w głębi siebie. Jest On ukrytym gościem mojej duszy. W homilii wygłoszonej w klasztorze w miejscowości Corbara usłyszałam słowa zainspirowane pismami Madeleine Delbrêl: „Przemierzając świat, znajdujesz w nim ślady Boga; zstępując do swego serca, spotykasz Boga żywego”.
Czas kontemplacji
Kontemplować obraz lub krajobraz oznacza: poświęcać temu obrazowi nieco czasu, przyglądać mu się, rozsmakowywać się w nim, odkrywać jego tajemnice. Wydaje się, że we współczesnym świecie – tak bardzo zabieganym i zaplanowanym – nawet czas stał się bogactwem. Czy jeszcze pamiętasz, że jako dziecko czasami bardzo się nudziłeś? Dziś dzieci nie potrafią się nudzić. Przełączają pilotem kanały telewizyjne, przeskakują od jednej czynności do drugiej, nieustannie szturchane i stymulowane przez nas, dorosłych. Tymczasem ja właśnie w chwilach nudy wymyślałam najpiękniejsze historie, pisałam w myślach najwspanialsze książki!
Czyżby nasz czas stał się zbyt cenny, abyśmy chcieli spotkać Boga? Niektórzy autorzy książek poświęconych duchowości radzą, aby zawczasu zaplanować w swoim kalendarzu modlitwę. Nie dlatego, żeby uczynić z niej czynność, jakich wiele, lecz po to, aby na pewno o niej pamiętać.
Możemy także spotykać Boga w każdej wolnej chwili, na przykład gdy stoimy w korku lub kolejce. Albo podczas jazdy autobusem. Na czym polega nasz problem z czasem? Mamy go za mało czy też może najzwyczajniej go marnotrawimy? Gdy wieczorem uświadamiam sobie, że nie miałam kiedy popracować nad rękopisem i nie znalazłam bodaj minuty, aby powalczyć ze stertą ubrań do prasowania, zastanawiam się, czy stało się tak z powodu całodziennego biegania bez sensu, czy też z chęci przeznaczenia czasu na drobne przyjemności.
Spotkanie z Bogiem nigdy nie jest przykrą powinnością ani przymusem. Wręcz przeciwnie – to sama słodycz i ukojenie, coś stymulującego i mocnego, przynoszącego radość. Czasami, gdy wybieram się do przyjaciół, ociągam się z wyjściem na samą myśl o tych wszystkich rzeczach, które mogłabym w tym czasie zrobić. Kiedy jednak już u nich jestem, raduję się z rozmowy z nimi, ze spotkania. Z modlitwą jest podobnie: niekiedy się ociągam, ale gdy przyjdzie co do czego, doświadczam ożywczej kąpieli. Bóg nigdy nie pozwala nam odejść z pustymi rękami: jest jak przyjaciel, który bardzo rzadko przyjmuje gości i zawsze nas czymś obdarowuje w rewanżu za odwiedziny. Bóg daje nam to, czego w danej chwili najbardziej potrzebujemy: jednego dnia – swój pokój, kiedy indziej – radość lub pocieszenie. Bóg na nas czeka. Co więcej, Bóg nas zaprasza. Nie wystawiajmy Go ciągle do wiatru!
Ilekroć poświęcam czas modlitwie – choć bardziej „rozsądnie” byłoby usiąść wtedy do komputera – ten czas zostaje mi zwrócony po tysiąckroć, bo później wszystko idzie mi jak z płatka. Znajduję rozwiązania, o których wcześniej nie pomyślałam, otwierają się przede mną różne drzwi, ktoś składa mi propozycję, a ja rozpoznaję w niej zrządzenie Opatrzności… Bóg pomaga nam lepiej organizować sobie czas, który został nam dany. Pomaga nam także powrócić do odpowiedniej hierarchii wartości. À propos, czy nasi bliscy zajmują właściwe miejsce w naszym rozkładzie zajęć? A może ich także powinniśmy wpisać sobie do kalendarza? Pamiętajmy, że w kontaktach nie liczy się ilość, lecz jakość. Kiedy jednak szwankuje i jedno, i drugie, najwyższy czas wprowadzić niezbędne korekty do swojego sposobu myślenia.
Przyjąć, aby móc obdarzyć
Kiedy Mojżesz wracał do ludu po spotkaniu z Bogiem, jego twarz promieniała szczególnym blaskiem. Ilekroć Bernadetta lub mała Hiacynta żegnały się znakiem krzyża, który nauczyła je czynić Najświętsza Panienka, widzący to ludzie doznawali łaski nawrócenia. Dar mądrości pozwala nam spotkać Boga w głębi naszej duszy. W konsekwencji tego spotkania możemy przybliżać Boga innym. Bardzo wielu czytelników wyznawało mi w zaufaniu, że poruszył ich mój artykuł – ten sam, który był pokarmem i światłem dla mnie samej, kiedy go pisałam! Gdy opisuję żywoty świętych, najpierw sama doświadczam duchowego i głębokiego spotkania, a dopiero później piszę o tym, czego doświadczyłam.
Kiedyś pracowałam w firmie komputerowej. Miałam dobrą posadę analityka-programisty i szybko pięłam się po kolejnych szczeblach kariery. Dziś pracuję w katolickim wydawnictwie. Wiodę o wiele bardziej zwariowane życie, przestałam nawet liczyć swoje godziny pracy (pracuję także w dni wolne i podczas wakacji) i… czuję się o wiele szczęśliwsza! To, czym się zajmuję, jest koherentne z tym, kim naprawdę jestem. Z wyznawanymi przeze mnie wartościami. Podziwiam osoby, które potrafiły zdobyć się na odwagę i zrezygnować z pracy, w której nie mogły rozwinąć skrzydeł, zająć się tym, czego prawdziwie pragnęło ich serce: hodowlą pszczół, rolnictwem ekologicznym, prowadzeniem pensjonatu na końcu świata lub schroniska na szlaku Świętego Jakuba… Kiedy patrzę na tych ludzi, gdy widzę, jak się zmienili: stali się bardziej pogodni, radośni, z wiarą przezwyciężają wszelkie trudności, myślę sobie, że to, co zrobili, było bardziej niż szalone… a jednak jakże zbawienne!
Gdy wybieramy zawód, miejsce zamieszkania, a nawet współmałżonka, kierujemy się mnóstwem przesłanek. Jeśli właściwie je odkodujemy, łatwiej będziemy dźwigać swój codzienny krzyż. Albo wręcz przeciwnie: kiedy mamy pełny ogląd sytuacji, kierujemy się dojrzałością i poczuciem odpowiedzialności, to możemy łatwiej zrezygnować z tego, co nam nie służy i spowalnia nasz rozwój. Znam mężczyznę, który wychodząc z tego założenia, zostawił żonę z trójką dzieci, bo „nie pozwalały mu się rozwijać”. Nie to jednak mam na myśli, kiedy mówię o dojrzałości i poczuciu odpowiedzialności. Być może nie wszystkie moje decyzje były w pełni wolne i oświecone, ale odpowiedzialność, która się z nimi wiąże, traktuję jak dar od życia… To prawda, niektóre dary były zatrute, ale nawet i te przyjmuję – zbudowały mnie bowiem i uczyniły mnie tym, kim dziś jestem.
Kiedyś podczas rekolekcji myłam wielki stół w refektarzu i rozmawiałam z innym uczestnikiem o uzdrowieniu. Zwierzyłam się: „Wiesz, to idiotyczne, ale na początku myślałam, że Bóg uzdrowi mnie ze wszystkich moich chorób, także z krótkowzroczności, i że nie będę już potrzebowała okularów”. „Ja także” – odparł ze zdumieniem mój rozmówca. Dziś wreszcie zrozumiałam – i przede wszystkim pogodziłam się z tym – że Bóg nie jest czarodziejem, który może wszystko zmienić jednym ruchem magicznej różdżki. Jest wszechmogący w miłości. Dobra wróżka mogła przemienić łachmany Kopciuszka w piękną suknię, a dynię w karocę, ale nie odmieniła serca macochy. Bóg nie rozściela pod moimi stopami miękkiego dywanu, abym na ścieżkach życia nie uraziła stopy o kamień. Zawsze jednak jest przy mnie i kiedy droga staje się zbyt stroma, bierze mnie w ramiona.
Mądrość stół zastawiła obficie. I na święto zaprasza swój lud. Przychodźcie na ucztę Syna Bożego, przyjmijcie ten chleb, co Pan daje nam.
Definicje darów Ducha Świętego za: Pierre Descouvemont, Przewodnik po trudnościach wiary katolickiej, przeł. i oprac. ks. Tadeusz Jania SDB, Wydawnictwo M, Kraków 1998, s. 468–470.
Philippe Barbarin, Adoracja i Eucharystia, przeł. Lilla Danilecka, Promic, Warszawa 2013, s. 11.
http://chants.ilestvivant.com/, pieśń 171
Pieśń liturgiczna D580 André Gouzesa na podstawie Psalmu 34.