Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Bransoletka pełna wspomnień - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
14 lipca 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Bransoletka pełna wspomnień - ebook

Dzięki rodzinnej pamiątce trzy kobiety na nowo odkrywają znaczenie rodziny i pasję życia – w miarę jak każda z zawieszek bransoletki odmienia, fragment po fragmencie, ich własne losy.

Lolly na każde swoje urodziny dostawała od matki zawieszkę do bransoletki, wraz ze stale powtarzaną radą, że nic nie jest ważniejsze niż rodzinne wspomnienia. Bransoletka miała też przypominać o matczynej miłości. Siedemdziesięcioletnia teraz i stopniowo tracąca pamięć Lolly wie, że musi się śpieszyć, jeśli chce odnowić i zacieśnić więzy z własną córką i wnuczką, które w zaganianej codzienności mają coraz mniej czasu dla Lolly i jej rodzinnych wspomnień.

Arden otrzymuje niespodziewany telefon w sprawie matki i odwiedza ją razem z Lauren, wnuczką Lolly. W trakcie przedłużających się odwiedzin Lolly wyjawia im historie kryjące się za każdą z zawieszek przy bransoletce – i te opowieści stopniowo pomagają Lolly, Arden i Lauren ponownie zbliżyć się do siebie oraz odnaleźć radość, miłość i nadzieję.

„Bransoletka pełna wspomnień” Violi Shipman to przykuwająca uwagę historia trzech kobiet i piękne przypomnienie tego, jak cenną wartością jest rodzina, to skarb, który zachowa swą wartość jeszcze długo po doczytaniu powieści do ostatniej strony.

Pełna ciekawych postaci i opowieści, „Bransoletka pełna wspomnień” jest nieodparcie czarująca!

Debbie Macomber, bestsellerowa autorka „New York Timesa”

„Bransoletka pełna wspomnień”  jest tak samo słodka jak trzy gałki lodów w cukierni Dolly. Pełno w niej opisów wspaniałej scenerii, uświęconej czasem życiowej mądrości i wszelkiego typu oczarowania.

Nancy Thayer, bestsellerowa autorka „New York Timesa”

Niektóre rodzinne pamiątki trafiają na garażowe wyprzedaże, ale są też i takie, bezcenne, które przekazuje się z pokolenia na pokolenie. „Bransoletka pełna wspomnień” jest powieścią, która niczym taki właśnie rzadki klejnot będzie przekazywana następnym pokoleniom i polecana kolejnym członkom klubów książki, póki wszyscy nie poznają tej szczerej, wielopokoleniowej historii miłości i wybaczenia. Viva Viola!

Adriana Trigiani, bestsellerowa autorka „New York Timesa”

Przy tej książce płakałam, rozmyślałam, a potem znów płakałam. Rzadko trafia się na opowieść, która zmusza człowieka do podobnego „dobrego płaczu”. A potem przeczytałam ją od deski do deski ponownie, bo po prostu miałam na to ochotę. Bo jest naprawdę znakomita.

Caroline Leavitt, bestsellerowa autorka „New York Timesa”

Viola Shipman to pseudonim Wade’a Rouse’a, popularnego humorysty i nagradzanego autora czterech książek o charakterze pamiętników. Autor przybrał go, chcąc upamiętnić swoją babkę – jej bransoletka z zawieszkami i opowiadane przez nią rodzinne historie stanowiły inspirację do napisania debiutanckiej powieści „Bransoletka pełna wspomnień”, w której składa hołd mądrości wszystkich starszych ludzi. Rouse mieszka w Michigan i regularnie pisze dla „People” oraz „Coastal Living”, a także „All Things Considered”. „Bransoletka pełna wspomnień” została przetłumaczona już na dziewięć języków. Autor obecnie pracuje nad drugą „powieścią wspomnieniową”, która zostanie opublikowana w 2017 roku.

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8097-635-1
Rozmiar pliku: 1,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

4 lipca 1953 – Lolly

Świetliki migotały, oświetlając kamienie, którymi wyłożone było zejście do jeziora Lost Land.

– Widzisz to, Lolly? – Moja mama zaśmiała się w półmroku. – Matka natura raczy nas przedpremierowym pokazem fajerwerków.

Uśmiechnęłam się i głęboko wciągnęłam powietrze.

Cały mój świat pachniał latem: emulsją do opalania i sztucznymi ogniami, stekami z grilla i sosnowymi igłami.

Szłyśmy na pomost, a przy uszach brzęczały nam ważki, zupełnie jak orkiestra smyczkowa zesłana, by grać tylko dla mojej mamy i dla mnie.

Dopiero co zdmuchnęłam świeczki na torcie z okazji swoich dziesiątych urodzin i tata zajęty był teraz rozpalaniem ogniska, nad którym mieliśmy piec pianki. Już mi dał prezent od siebie, moją pierwszą wędkę na ryby, żebym mogła spędzać z nim niedziele, ale teraz przyszła pora na prezent od mamy. A ona zawsze wręczała mi go na skraju naszego pomostu.

Idąc z nią w zapadającym zmroku, nieco na ślepo poszukałam jej dłoni i nasze nadgarstki zderzyły się, a zawieszki przy bransoletkach zabrzęczały. Zachichotałam. Z przyzwyczajenia zaczęłam przebierać palcami wśród tych ozdób, starając się rozpoznawać je dotykiem, a nie wzrokiem. To taka zabawa, którą sobie wymyśliłam dawno temu.

– Mój dziecięcy bucik! – oświadczyłam radośnie.

– Za życie w otoczeniu mnóstwa szczęśliwych, zdrowych dzieci – dopowiedziała mama.

– Kluczyk! – zawołałam.

– Bo otworzyłaś mi serce – odparła.

– Płatek śniegu?

– Tak. Żeby człowiek zawsze różnił się od reszty.

Myszkowałam palcami, a mama podsuwała historyjkę albo wyjaśnienie dla każdej z zawieszek. Znałam je niemal wszystkie na pamięć i teraz przesuwałam w palcach, wyszukując te najulubieńsze, te, którymi zawsze się bawiłam: fortepian z wiekiem, które można było podnosić i opuszczać; żółwia z oczami z zielonych jubilerskich kamieni, którego głowę można było chować i wysuwać; i studnię życzeń z ruchomą korbą.

– Za życie pełne piękna, za życie wypełnione niespiesznymi, przemyślanymi decyzjami i za życie, w którym wszystkie życzenia się spełniają!

Kiedy byłyśmy już prawie na skraju pomostu, trafiłam palcami na breloczek, którego nie umiałam rozpoznać.

– A ta, mamo? – spytałam. – Nie znam jej.

– To… – Mama zawahała się i jej głos ucichł.

– Co się stało?

– To mój fotel na biegunach – wyjaśniła.

– Co oznacza?

– Oznacza… – znów urwała i zaczerpnęła powietrza tak, jakby dopiero co wychynęła z wody po przepłynięciu całego jeziora – …długie i szczęśliwe życie.

Przysiadłyśmy na krawędzi pomostu, zaczęłyśmy machać zanurzonymi w wodzie stopami i właśnie wtedy rozpoczął się pokaz fajerwerków.

– Och! – westchnęłam, w równym stopniu przez te fajerwerki, co od chłodu wody. – Jejku!

Moje urodziny przypadały czwartego lipca, tak samo jak naszego kraju. Byłam dzieckiem lata.

– Wszystkie te race to dla ciebie. – Mama zawsze szeptała, gdy w górze wybuchały sztuczne ognie, a huk wystrzałów niósł się echem po wodzie. – Świat cieszy się, że jesteś wyjątkowa.

Co rok, odkąd pamiętam, w ważnych chwilach dostawałam od mamy zawieszkę do bransoletki: na Gwiazdkę, przy okazji wycieczki, za szkolne osiągnięcia. I na każde urodziny mama dodawała mi do bransoletki kolejną ozdobę.

Ten rok niczym się nie różnił.

– Sto lat, Lolly! – powiedziała mama, biorąc mnie w ramiona i całując w czoło. – Gotowa najpierw wyrecytować nasz wiersz?

Pokręciłam głową, że nie.

– Czemu nie?

– Mamo! Robię się na to za stara.

– Nigdy nie będziesz za stara. No to powiedzmy go razem!

Mała zawieszka ma ci przypomnieć…

Twarz mamy rozjaśniła się przy tych pierwszych słowach wiersza. Nagle, zupełnie tak, jakby chodziło o skok do jeziora w upalny dzień, nie mogłam już dłużej czekać. Dołączyłam więc do niej:

Byś nie traciła miłości wspomnień.

Ilekroć dam ci to pudełeczko

A ty uchylisz niewielkie wieczko

To wspomnij, że

Serdeczna miłość łączy na wieki

Ciebie i mnie.

Mama uściskała mnie, rozpromieniona zadowoleniem.

– Proszę bardzo – powiedziała, wyjmując niewielką paczuszkę z kieszeni żakietu.

Zdarłam opakowanie z maleńkiego pudełeczka, w którym jak zwykle, na aksamitnym tronie spoczywała srebrna zawieszka.

– Co to, mamusiu? – spytałam, mrużąc oczy w mroku.

– To połówka serca. Żebyśmy nigdy w życiu nie zostały rozdzielone.

Wyjęłam drobiazg z pudełka i przyjrzałam mu się, obrysowując dłonią jego delikatny kontur.

– A gdzie druga połówka?

– A tutaj – odparła i pokazała mi własną bransoletkę, tak ciężką od zawieszek, jak nasze bożonarodzeniowe drzewko od świątecznych ozdób. A potem ujęła mnie za nadgarstek, doczepiła zawieszkę do bransoletki i wreszcie przyłożyła sobie moją dłoń do serca. – I tutaj. Zawsze będziesz częścią mnie.

Uśmiechnęłam się i przytuliłam do niej. Była ciepła, bezpieczna i pachniała trochę peoniami, a trochę emulsją do opalania Coppertone.

– Zobacz, kiedy połączysz te dwie zawieszki – odezwała się, stykając ze sobą dwie połówki serca – powstaje napis: „mama i córka”. Dopełniają się. A więc nieważne, co się jeszcze stanie, ja zawsze będę częścią ciebie, a ty zawsze będziesz częścią mnie. Obiecasz mi coś, Lolly?

– Wszystko, mamusiu.

– Obiecaj mi, że zawsze będziesz opowiadała naszą historię i że na zawsze pozostaniesz sobą.

– Obiecuję, mamusiu – odparłam.

Mama uśmiechnęła się i popatrzyła za jezioro, na fajerwerki rozświetlające nocne niebo, a potem objęła mnie ramieniem i przyciągnęła do siebie jeszcze bliżej.

– Zawsze będę przy tobie, Lolly. Zwłaszcza wtedy, kiedy będziesz nosić tę bransoletkę. Ona zawsze będzie pełna naszych wspólnych wspomnień. Nikt nigdy ci tego nie odbierze.

Pocałowała mnie w policzek. W górze rozkwitały sztuczne ognie.

– Zawsze cię będę kochała, Lolly – dodała.

– A ja zawsze będę kochać ciebie, mamusiu.

Nad wodą poniosła się bryza i jej powiew objął pomost, wprawiając ozdoby naszych bransoletek w drżenie.

– Wiesz, niektórzy ludzie twierdzą, że słyszą w tym jeziorze głosy swoich bliskich: w wołaniu lelków, w zawołaniach nurów, w pojękiwaniach żab – szepnęła mama. – Ale ja słyszę głosy swoich bliskich w brzęku tych moich zawieszek.

Powiedziała to jakoś tak, że dostałam gęsiej skórki. Zabrzmiało to tak pięknie, że musiałam na nią spojrzeć. Rozbłyski eksplodujących fajerwerków oświetlały jej kręcone, jasne włosy i piegi na zaróżowionych policzkach. Było to zupełnie tak, jakby milion aparatów z milionem fleszy robiło jej właśnie zdjęcie, żebym nigdy nie zapomniała, jak ślicznie w tej chwili wyglądała.

Przyjrzałam jej się jeszcze uważniej i dopiero teraz dostrzegłam łzy spływające po jej twarzy.

Rok później moja ukochana matka miała nie żyć, pokonana przez raka.

4 lipca 2013

Fajerwerki huknęły mi nad głową, wybudzając ze wspomnień.

Mam teraz siedemdziesiąt lat. Moja matka i ojciec już od dawna nie żyją. Mąż też nie żyje. Moja córka Arden jest dorosła i mieszka w Chicago, pięć godzin drogi stąd, moja wnuczka Lauren studiuje. Już od zbyt wielu lat obchodziłam swoje urodziny sama. A jednak, kiedy spoglądam w nocne niebo, nadal fascynuje mnie proste piękno letnich fajerwerków, wciąż zalewają mnie wspomnienia.

Unosząc teraz twarz, czuję, jak spływają po niej strużki łez.

Matka może i zabrała ze sobą pół mojego serca, ale pozostawiła na pamiątkę wszystkie swoje ozdoby przy bransoletce i w tym akurat miała rację: ona stale przypomina mi o miłości, jaką mnie darzyła.

Poprzysięgłam sobie, że podzielę się naszymi rodzinnymi opowieściami z Arden i Lauren, bo nikt z nas nigdy tak naprawdę nie umiera, póki nasze historie są przekazywane kolejnym pokoleniom tych, których kochamy. Zaczynałam opowiadać im o naszej rodzinie, kiedy obie były jeszcze małe, ale potem pochłonęło je tyle zajęć, a życie – jak to życie – przemyka tak szybko jak gładki kamyczek ciśnięty płaskim ruchem do wody jeziora Lost Land.

Staram się przypominać im o naszej historii i tradycji poprzez zawieszki, które nadal im wysyłam, ale córka odcięła się od przeszłości i ode mnie samej, pozbywając się nas niczym żakietu, którego nie ma się już ochoty nosić. Jej nieobecność przejmuje chłodem niczym pierwszy październikowy poranny przymrozek.

Chociaż więc modlę się o ich powrót do domu, tradycję kontynuuję sama: nadal odczytuję nad jeziorem na głos wiersz matki każdego czwartego lipca, w swoje urodziny, gdy na niebie rozbłyskują fajerwerki. A wiatr niezawodnie potrząsa zawieszkami mojej bransoletki – teraz cięższej niż kiedyś bransoletka mojej matki.

Przymykam oczy i słucham tego cichego pobrzękiwania.

„Sto lat, Lolly!” – słyszę słowa mojej matki.Rozdział 1

Maj 2014 – Arden

Arden Lindsey zbyt późno zorientowała się, że podniosła głos.

Wstała i zatrzasnęła drzwi swojego gabinetu w magazynie „Paparazzi”, gotując się ze złości na fatalnie napisany artykuł, właśnie jej przekazany przez najmłodszą ze współpracownic internetowego zespołu redakcyjnego.

„Beyoncé trzęsła swoim »od niedawna nieciężarnym brzuchem«, zajadając sushi”?!

To chyba jakiś żart…

Simóne zawsze bardziej interesowała się szampanem i tancerzami towarzyszącymi gwiazdom niż pisaniem przyciągających wzrok nagłówków i potoczystych zdań.

– A poza tym ile razy można użyć jakiejś formy słowa „śpiewać”? – piekliła się dalej Arden. – Śpiewała? Zaśpiewała? Odśpiewała? Śpiewająca? Może jeszcze: przyśpiewka?

Wzięła głęboki oddech.

– I mogłabyś chociaż spróbować sama zakodować artykuł do wklejenia… – mruknęła pod nosem.

Z powrotem opadła na fotel. Przy tym ruchu jej czarne, równo przycięte włosy zafalowały, a szerokie czarne oprawki okularów podskoczyły na grzbiecie nosa.

Zdjęła szkła, przymknęła oczy i potarła sobie skronie. Zaczynała czuć tępe łupanie nadchodzącej migreny, zanim ta jeszcze się na dobre pojawiła, zupełnie jak zwiastujące nadjeżdżający pociąg wibracje torów kolejki El, biegnących za oknami modnego biura magazynu „Paparazzi” w dawnym magazynie w dzielnicy River North.

Tego pociągu też nie zatrzymasz, pomyślała Arden, wyjmując z torebki dwa ibupromy. El nagle z łoskotem przejechało obok jej okna.

Arden wsunęła tabletki do ust i popiła resztką latte. Głęboko wciągnęła powietrze, usiłując odblokować w sobie wewnętrznego jogina, podsunęła okulary na nosie i uniosła palce nad klawiaturą laptopa niczym koncertowa pianistka.

Za kulisami z Beyonce

(Tylko „Paparazzi” tam było!)

Simóne Jaffe

Drogie singielki, czy jesteście gotowe na imprezę? Bo Beyonce owszem!

Diwa popu, która będzie wystawiała swój Mrs. Carter Show w piątek i sobotę w United Center, zorganizowała prywatną imprezkę w Sunda, żeby uczcić swój przyjazd do Chicago, gdzie sushi popijała sake ze swoim mężem Jayem-Z i sławną przyjaciółką Gwyneth Paltrow oraz Alicią Keys.

Kiedy Arden Lindsey popadała w taki stan, czuła się tak, jakby jej dusza nagle opuszczała ciało i unosiła się ponad nim, obserwując ją z góry od strony odsłoniętych przewodów i drewnianych belek sklepienia pełnego przeciągów magazynu.

Widziała, jak jej własne dłonie fruwają ponad górnym rzędem klawiatury, używając klawiszy, których rzadko kto kiedy dotykał.

Nawiasy zwykłe i kwadratowe, etka, klawisze numeryczne.

Arden wykonywała zawód, z którego istnienia niewielu zdaje sobie sprawę.

Poświęcała dni na redagowanie i przepisywanie, na tworzenie optymalizacji pozycjonowania w wyszukiwarkach, automatycznych przekierowań, na kodowanie, wszystkie te rzeczy, których nikt nie bierze pod uwagę, kiedy czyta jakiś magazyn na laptopie, iPadzie albo z komórki, które jednak uszczęśliwiały reklamodawców i sprawiały, że „Paparazzi” dysponował najczęściej wyszukiwaną stroną o celebrytach na świecie.

Arden zaczęła klikać zdjęcia podesłane o świcie przez fotoreportera „Paparazzi”: Beyoncé ściska Gwyneth, Jay-Z w ciemnych okularach. Niemożliwie wysoka Kimora w butach na wysokich obcasach.

Oczywiście Simóne też prezentowała się wspaniale.

Simóne wyglądała tak, jakby jej miejsce było na stronach „Paparazzi”: bujne, ciemne włosy, blada skóra i szmaragdowe oczy, dziewczyna egzotyczna, a mimo to przystępna, niczym przyrodnia siostra Kardashianek. W rzeczywistości miała może metr pięćdziesiąt i ważyła z pięćdziesiąt kilo, ale na zdjęciach prezentowała się jak gwiazda.

I jak gwiazda się zachowywała. Umiała gawędzić z celebrytami w taki sposób, jakby sama należała do ich prywatnego kółka. Po kilku drinkach potrafiła z nich wyciągnąć różne rzeczy.

To znaczy, o ile pamiętała, żeby zrobić jakieś notatki, pomyślała Arden.

Przyglądając się zdjęciom, Arden nagle pochwyciła własny obraz w odbiciu na wyświetlaczu laptopa: tę bladą twarz i sukienkę bez wyrazu obok urody Alicii Keys i Kelly Rowland.

Przyjrzała się uważniej i dokładniej włosom Kelly Rowland, zastanawiając się, czy ta gładka grzywa to nie jest czasem peruka.

No cóż, ta peruka jest akurat dość sensowna, zachichotała na wspomnienie żenujących peruk, które jej własna matka zakładała dla rozrywki turystów w kurorcie stanowiącym rodzinne miasteczko Arden.

Arden przejrzała artykuł po raz ostatni, a potem załadowała go na www.Paparazzi.com, u szczytu strony podwieszając olśniewające zdjęcie objętych Beyoncé i Gwyneth pod czerwonym banerem, który drgał i nawoływał: NAJŚWIEŻSZE INFORMACJE!

Wzięła kubek po kawie i łukiem posłała go do kosza na śmieci. Wstała i podeszła do okna. Z ósmego piętra oferowało widok na wycinek jeziora Michigan – między torami kolei nadziemnej a wznoszącymi się dookoła wieżowcami.

Dzień był piękny, sam środek maja, i słońce zamieniało powierzchnię wody w kalejdoskop.

Arden patrzyła, jak ciemnozielone fale kołyszą łodziami zacumowanymi przy brzegu.

Wychowała się nad jeziorem Michigan, jak się zdawało – milion kilometrów stąd – „po drugiej stronie”, jak mieszkańcy Chicago czasem określali swoich sąsiadów z pozostałej części Michigan.

Było to tylko jezioro, ale w oczach Arden faktycznie wielkie i kiedyś, gdy jeszcze była dzieckiem, miała wrażenie, że właśnie ono oddziela ją od całej reszty świata.

– Nie czuję zapachu soli – zawsze oświadczali celebryci z LA czy Nowego Jorku, kiedy odwiedzali Chicago. Albo: – Chcesz powiedzieć, że tu nie widać drugiego brzegu?

Niezdolni byli pojąć ani ogromu jeziora Michigan, ani faktu, że jego wody są słodkie.

– Niezła robota z tym artykułem o Beyoncé.

Arden obejrzała się, słysząc głos swojego szefa.

– Dzięki – odezwała się do Vana. Zauważyła przy tym jego strzyżone jak u Zaca Efrona włosy i muszkę pod szyją.

– W sieci wisi od paru minut i już ma kilka tysięcy odsłon – powiedział. – Jay-Z już zdążył wysłać mi esemesa z podziękowaniem za dodanie linków do jego przedsięwzięć korporacyjnych. Robimy niezłą robotę, prawda?

My? Może i jesteś naczelnym Paparazzi.com, może i publikujemy codziennie bez wyjątku informacje o koronowanych głowach, ale to nadal nie daje ci prawa do używania pluralis maiestaticus w odniesieniu do mojej pracy, pomyślała Arden.

– Tak – odparła na głos. Tylko tak mogła zareagować i jednocześnie powstrzymać się od przewrócenia oczami.

Zawahała się.

– Jest jakaś szansa, żebyś mi pozwolił zrobić relację z jej after party jutro wieczorem?

– Dla mnie bomba, ale potrzebujemy cię tutaj – powiedział Van, uśmiechając się z tym samym pełnym słodyczy politowaniem, co jej były mąż, kiedy z nim rozmawiała o napisaniu powieści.

Nawet te bite dziesięć lat później Arden wciąż nie mogła uwierzyć, że jej były wykłócał się z nią o wszystko – o pisanie, o pieniądze, o telewizyjne wiadomości – o wszystko, pomijając jego własną córkę. Koniec końców, nie walczył nawet o opiekę nad dzieckiem. Nie chciał Arden. Nie chciał Lauren. Ten jego lód zmroził Arden, sparaliżował jej zdolność do obrony samej siebie i w efekcie z małżeństwa wyszła z bardzo małym finansowym zabezpieczeniem. Teraz jej były miał już nową rodzinę, nową żonę i nowe życie. Bez Arden i Lauren.

– Jak my byśmy sobie bez ciebie poradzili? – spytał Van.

Arden uśmiechnęła się z ironii tego pytania, a potem się obróciła i wyjrzała za okno, usiłując ukryć rozczarowanie i frustrację.

– Niech Simóne się tym zajmie – ciągnął. – Ona żyje takimi imprezami. Zresztą i tak będzie naszą następną publicystką.

Arden skrzywiła się zupełnie tak, jakby szef nagle podszedł i ją spoliczkował. Z przyzwyczajenia pociągnęła się za płatek ucha. Ten dziwny nawyk zrodził się wiele lat temu, kiedy oglądała The Carol Burnett Show razem z matką. Przekształcił się w nerwowy odruch, kiedy Arden zaczęła chodzić do przedszkola i bardzo się bała rozłąki z matką.

– Po prostu pociągnij się za płatek ucha, jak Carol – powiedziała do niej Lolly pod drzwiami przedszkolnej sali. – To taki milczący sposób, by powiedzieć mi – i samej sobie – że wszystko będzie dobrze.

Arden siedziała plecami do Vana, póki nie usłyszała, że zebrał się do wyjścia. Van, jej siódmy szef w ciągu ostatniej dekady, był… Ile? Z dziesięć lat od niej młodszy. Oni wszyscy pojawiali się i znikali, jak ładne ołowiane żołnierzyki. Odpracowywali frycowe, póki nie ściągało ich do siebie nowojorskie biuro, albo lądowali w „People”, „EW” lub „Entertainment Tonight”.

Nikt już nie chce być publicystą, wszyscy chcą zostać celebrytami jak ci, o których piszą. Arden westchnęła.

– Poczta!

Usłyszała głośne plaśnięcie, a kiedy się obróciła, zobaczyła górę kopert, które już zaczynały zsuwać się z jej biurka. Podeszła i zaczęła je przeglądać.

– Wiecznie to samo – powiedziała, sortując komunikaty prasowe i próbki perfum promowanych przez celebrytów. Dostrzegła adres zwrotny na kopercie z wkładką z folii bąbelkowej i puls jej przyspieszył. Biurko Arden nagle zadygotało i kiedy uniosła wzrok, za oknem zobaczyła znów przejeżdżający z głośnym piskiem wagon nadziemnej kolejki. Jej tory trzęsły się gwałtownie, a Arden poczuła, że głowa rozbolała ją na nowo.

Wzięła do ręki wyściełaną kopertę i złapała nożyczki z kubka do kawy z napisem „Paparazzi”, żeby ją otworzyć.

Ze środka wypadł niewielki kartonik.

Serce podskoczyło Arden do gardła. Piękny kiedyś charakter pisma jej matki już nie przypominał tej wyrazistej, pełnej zawijasów kursywy z czasów młodości. Stał się nierówny, krzywy i kulfoniasty.

Przeczytała liścik:

– Ale ja nie chciałabym mieć do czynienia z wariatami – rzekła Alicja.

– O, na to nie ma już rady – odparł Kot. – Wszyscy mamy tutaj bzika. Ja mam

bzika, ty masz bzika1.

Jak Ci idzie pisanie, kochana?

Pamiętaj, czasem wszyscy musimy trochę ZWARIOWAĆ, żeby odkryć, czym jest szczęście.

Mam nadzieję na Twoje odwiedziny tego lata. Tęsknię za Tobą i kocham Cię całym sercem!

Przekaż serdeczne ucałowania Lornie Lauren.

Mama

Arden poczuła łomot serca w skroniach, a potem nawet i za oczami.

Lorna? Och, mamo…, westchnęła w duchu, dostrzegłszy pomyłkę matki. Jak mogłaś przekręcić imię własnej wnuczki?

Wzięła do ręki kopertę i wytrząsnęła jej zawartość na biurko. Potoczyło się po nim małe pudełeczko. Otworzyła je, a w środku, na wyściółce z aksamitu, leżała srebrna zawieszka z Szalonym Kapelusznikiem.

Alicja w Krainie Czarów, uśmiechnęła się Arden. Moja ulubiona książka!

Umieściła w dłoni zawieszkę, przyjrzała się jej, potarła palcami.

Nadal te zawieszki, mamo? Nadal wierzysz, że mają jakąś magiczną moc?

Pomyślała o bransoletce matki, tej nigdy niezdejmowanej i ciężkiej od przywieszek bransoletce. Tej, która doprowadzała do szału dorastającą Arden swoim nieustannym pobrzękiwaniem.

Ile już minęło, odkąd byłyśmy z Lauren w Michigan? Jak ten czas leci! Arden poczuła ukłucie poczucia winy. A potem rozległ się jakiś dźwięk z laptopa.

Terminy. To one ten czas pochłaniają.

Arden wzięła kartkę do ręki i jeszcze raz ją odczytała.

Mam nadzieję na Twoje odwiedziny tego lata.

Matka rzadko ją o cokolwiek prosiła, a już zwłaszcza o wizytę. Odwiedziny w domu bywały dla Arden czymś trudnym. No cóż, dość przypominały historię Alicji i wpadnięcia do króliczej nory. Arden źle się dorastało w tej małomiasteczkowej Ameryce. Była dzieckiem nieśmiałym i nie było jej łatwo mieć matkę taką jak Lolly Lindsey.

– Nie o to chodzi, że ona jest złym człowiekiem – zwróciła się Arden do zawieszki niczym do psychoterapeuty. – Tyle tylko, że jest jak…

– Debbie Reynolds!

Tak! Dokładnie!

Przerysowana. Zawsze na scenie, myślała Arden.

– Arden?

Arden podskoczyła i obejrzawszy się, zobaczyła, że Van stoi w drzwiach. Pod szyją miał tę swoją błękitną muszkę we wzór żółtych łodzi.

Zaraz. Ja chyba nie powiedziałam tego na głos? – zastanowiła się.

– Debbie Reynolds spotyka się z dwudziestopięciolatkiem! Zaraz wpłynie artykuł! Mamy wyłączność. Trzeba to będzie powiesić w sieci w ciągu kwadransa!

– Oczywiście. – Arden skinęła głową. Van już wychodził, kiedy zawołała za nim: – Ale kiedy skończę, to chyba pójdę na wczesny lunch, jeśli nie masz nic przeciwko. Potrzeba mi trochę świeżego powietrza.

Van przystanął, cofnął się trzy kroki „księżycowym” chodem i zerknął na zegarek, a potem wskazał Arden palcem.

– Jasne. Potrzebujemy cię przytomnej. Ale jest jeszcze bardzo wcześnie. Idź raczej na późny lunch, dobrze? Dzisiaj mnóstwo się dzieje. Żadnych planów na wieczór, okay? Ani na weekend. Ten awans na kierownika newsów internetowych jeszcze nie został zaklepany… – dodał Van.

Arden otworzyła usta, chcąc mu odpowiedzieć, ale już znikł.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI

1 Lewis Carroll, Alicja w Krainie Czarów, przekład Antoniego Marianowicza (przyp. tłum.).
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: