Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Brukselska misja - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
Marzec 2008
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Brukselska misja - ebook

Karol, młody historyk sztuki, znany z powieści Barocco i Kurlandzki trop, wyjeżdża do Brukseli, żeby pozbierać się po śmierci wuja i rozstaniu z dziewczyną. Szybko jednak się okazuje, że nie będzie miał wiele czasu na rozpamiętywanie przeszłości. Niespodziewanie wpada w sam środek międzynarodowej afery, w której staje się narzędziem w ręku wywiadów i w której główne role grają bardzo duże pieniądze, a także - co zwykle za tym idzie - brutalni mężczyźni oraz piękne i niebezpieczne kobiety. Wszystko to, rzecz jasna, otoczone jest ścisłą tajemnicą. Karol niedawno wyszedł ze szpitala, gdzie leczył rany po poprzednich przygodach, ale światowi aferzyści wcale nie mają zamiaru stosować wobec niego taryfy ulgowej. Dzielny bohater, coraz bardziej przypominający swojską wersję Jamesa Bonda, staje jednak na wysokości zadania... by po raz kolejny się przekonać, że nic tak naprawdę nie jest takie, jakie się na początku wydaje. Sensacyjna fabuła, wartka akcja, żywe dialogi, niezwykłe poczucie humoru i śmiałe sceny erotyczne – Tobiasz W. Lipny w Brukselskiej misji ani na chwilę nie spuszcza z tonu.

Kategoria: Sensacja
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7747-032-9
Rozmiar pliku: 1,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Niektóre dramatis personae

Wymienione niżej postacie pojawiły się już w moich poprzednich powieściach, Barocco i Kurlandzki trop.Tym, którzy ich (niestety) jeszcze nie znają, polecam zaczęcie lektury od poniższego glosariusza; tych, którzy czytali moje oba kryminały, zapraszam na kolejną powtórkę i powitanie znanych im postaci, nawet tych nieżyjących…

ANAIS – egzotyczna, chłodna piękność, gospodyni i modelka wuja Antoniego -> Dębickiego, towarzyszka jego konnych przejażdżek, mistrzyni sztuk walki, ochroniarka – jednym słowem: postać jak z gry komputerowej.

BANDURA, FRANCISZEK, PROFESOR – pochodzący z Wisły, historyk sztuki o międzynarodowej sławie, specjalista od malarstwa; opiekun, promotor, mentor, ciceronenarratora w świecie sztuki i nie tylko. Profesor taki, jakim wszyscy profesorowie w Polsce powinni być, a rzadko są. Wnikliwy i ironiczny komentator polskiej rzeczywistości. W sferze intelektualnej (i częściowo duchowej) zastępczy ojciec narratora. Zasłynął medialnie jako odkrywca Madonny z konwaliąPasserotta w zapyziałym wiejskim kościółku. Jego tragiczna śmierć doprowadziła do wyświetlenia losów zaginionych zbiorów Muzeum Kurlandzkiego.

BANDURA, MATYLDA – bibliotekarka w Cieszynie. Stara panna. Mimo braku fizycznego podobieństwa bez wątpienia siostra Profesora – to samo sarkastyczne podejście do życia i poczucie humoru, ta sama żywa inteligencja, ta sama… mądrość.

BĄCZEK – kumpel - Gerwazego (kumpla narratora) z politechniki. Komputerowy magik, jeden z pierwszych polskich hakerów. Mizantrop, audiofil i abnegat, obsesyjny krytyk kultury amerykańskiej. Tym razem nie odegra istotnej roli.

BIBIANA…CKA – wielka miłość narratora. Ruda Wenus, wspaniała kochanka, według fachowego określenia->Bandury: najwyższa, „zerowa” klasa kobiety. Chodząca zagadka. Spotkana przypadkiem, ale czy na pewno? Wraz z odkrywaniem jej kolejnych mrocznych tajemnic narrator pożałował, że w ogóle zaczął się nią interesować… Pytanie, czy ta czcicielka Boskiego Markiza istniała naprawdę. Policja utrzymuje, że osoba o tej tożsamości zmarła w dzieciństwie.

DANIŁYCZ, BERNADETA – córka zamordowanego przez Stiefkego dozorcy pałacu w Suchym Dębie. Wiejska panienka o wielkim potencjale. Jeszcze nas wszystkich kiedyś zadziwi.

DĄBROWA, EDWARD, PROFESOR – poczciwy pracownik Instytutu Historii Sztuki, specjalista od malarstwa akademickiego, przyjaciel Bandury i planeta w jego konstelacji.

DĘBICKI, ANTONI, DZIADEK – ojciec matki narratora, stary kawalerzysta; w czasie kampanii wrześniowej miał iść pod sąd wojenny, ale zrehabilitował się nadzwyczajną odwagą i skutecznością na polu bitwy. Jako ojciec chyba specjalnie się nie sprawdził, jako dziadek był OK. Kawaleryjski pociąg do płci pięknej i nalewek zachował do późnego wieku.

DĘBICKI, ANTONI BOLESŁAW, WUJ – późno przez narratora poznany brat jego matki, marnotrawny syn dziadków Dębickich. Niepozbawiony uczuć rodzinnych, emigrant mieszkający lata całe w Brukseli i prowadzący nader tajemnicze interesy w całej Europie. Po przejściu na emeryturę wrócił do kraju. Trochę trwało, zanim do narratora dotarło, że wuj jest kimś istotnym w NATO-wskich służbach specjalnych.

DZIUBIŃSKA, AURELIA, PROFESOR – patrz: GLIZDA.

FLINCK, GOVERT TEUNISZ (1615-1660) – znany doskonale fachowcom holenderski malarz, uczeń samego Rembrandta, autor kilkunastu portretów, między innymi Śmiejącego się pasterza,który znajdował się w kolekcji Muzeum Kurlandzkiego. Poszukiwanie tego obrazu doprowadziło do odkrycia losów zrabowanych dzieł z owego muzeum.

GERWAZY – serdeczny przyjaciel narratora z czasów szkolnych. Dziwkarz epicki, zdecydowanie ne dancep.Erotoman gawędziarz o sporej praktyce. Z zawodu inżynier od kanalizacji, niepozbawiony jednak pewnej wrażliwości. Autor kilku niebanalnych obserwacji. Zginął poniekąd od miecza, którym wojował. Jeżeli odszedł tak, jak zapowiadał, lądują dziś na nim samoloty.

GLIZDA – czyli profesor Aurelia Dziubińska. Kobieta samotna, ceniona specjalistka od architektury w Instytucie Historii Sztuki; poprzez dawną zażyłość z Bandurą planeta w jego konstelacji. „Rycząca czterdziestka” ze skłonnością do alkoholizacji i – zaświadczonym przez Gerwazego – dużym potencjałem erotycznym. Ma słabość do narratora, który też ją lubi.

GRUBY – kolega z wydziału, historyk, swego czasu konkurent narratora o względy —>Olgi. Przejął po nim bezpańską byłą narzeczoną — Małgosię. Może niezbyt sympatyczny typ, ale jako naukowiec nader dla narratora pożyteczny.

GUSTAW…WICZ – wyrafinowany miłośnik sztuki, który przeszedł na ciemną stronę. Elegancki handlarz starymi meblami, podobno międzynarodowy alfons i szantażysta. Narrator znał go jako romantyka i człowieka honoru. Zapalony szachista, którego ostatni przeciwnik zakończył partię brutalnym strzałem w szachownicę.

MAŁGOSIA – jedna z dawnych narzeczonych narratora. Porządnicka, domatorka. Ciepła, poczciwa i absolutnie przewidywalna. Jakie więc miała szanse w starciu z fascynująco tajemniczą — Bibianą? Odeszła z hukiem, żegnana bez odrobiny żalu, ale nie bez wyrzutów sumienia. Zachowała w sercu potężną urazę do narratora, czemu dała dobitnie wyraz na swoim weselu.

MAMA – nieżyjąca matka narratora, delikatna roślinka, subtelna miłośniczka sztuki, dzięki dziadkom — Dębickim całkowicie nieprzygotowana na realia życia w zgrzebnym komunistycznym kraju, i to z oficerem LWP. Jeżeli narrator ma jakąś wrażliwość, zawdzięcza ją tylko jej.

MIROSLAVA – była trenerka pływania synchronicznego, imigrantka z kraju ościennego, gdzie stała się bohaterką skandalu obyczajowego. Ze względu na nietypowe owłosienie obiekt pożądania — Gerwazego. W Polsce właścicielka pubu o irlandzkiej nazwie.

OLGA – pospolita dziwka o niepospolitej urodzie, trafnie nazwana niegdyś przez – Gerwazego „wydmuszką”. Zero temperamentu, fizyczne obcowanie z nią było frajdą wyłącznie ze względów estetycznych. Gdy odeszła do innego, zasobniejszego, narrator trochę to odchorował.

PASSEROTTO – czyli „Wróbelek”. Przydomek nadany znaczącemu, lecz anonimowemu malarzowi włoskiego Quattrocento, ze względu na motyw wróbelka we wszystkich znanych jego obrazach. Dopóki – Bandura nie odkrył Madonny z konwalią w kościółku w Praszowicach, było ich pięć: Św. Jerzy (prywatna kolekcja Sapphire'a, Nowy Jork), Portret damy (Uffizi, Florencja), Sąd Parysa (tamże), Prometeusz (Ambrosiana, Mediolan) i Św. Wiwiana (Museo dei Cappucini, Caltagirone).

PAWLAK, LUCYNA – była diabelska studentka narratora. Wyjątkowo bezczelna. Jak by się niegdyś powiedziało: zagięła na niego parol. I nie spoczęła, dopóki nie dopięła swego – czytaj: uwiodła go. Później złagodniała i udomowiła się, ale diabelstwo cały czas się w niej tli. Przypuszczalna autorka wątpliwej maksymy navigare et amare necesse est.

PORTOS – najchudszy i najsympatyczniejszy z Trzech Muszkieterów, to znaczy rottweilerów pilnujących pałacu w Suchym Dębie. To on wymierzy! sprawiedliwość Stiefkemu.

PUŁKOWNIK – ojciec narratora. Były oficer Ludowego Wojska Polskiego ze wszystkimi tego konsekwencjami, obecnie łagodny alkoholik. Wychowywał narratora na twardziela, żeby zrównoważyć wpływ matki, wychowującej syna – jego zdaniem – na mięczaka. Dopiero teraz narrator zaczyna odkrywać, ile mu naprawdę zawdzięcza.

ROGGE, VON, GOTFRYD – wielki mistrz (1298-1307) Zakonu Kawalerów Mieczowych, domniemany właściciel zapładniającego wyobraźnię wszelkiej maści złodziei dwunastokilogramowego złotego relikwiarza zrabowanego z Muzeum Kurlandzkiego.

SOURIS, JEAN velMYSZ – nieszczęsny generał kirasjerów napoleońskich. Może i miał w plecaku marszałkowską buławę, ale pchnięty kozacką piką, awansu ten Jaś nie doczekał. I nie utuczył się ziarnem, które przedtem zapobiegliwie zebrał. Pochowano go pod kupą kamieni w pałacowym parku w Praszowicach.

STIEFKE velVOGEL – strażnik zrabowanych zbiorów Muzeum Kurlandzkiego. Były spadochroniarz i esesman. Wielokrotny morderca, piekielnie groźny staruch. To od niego narrator zarobił kulkę w brzuch, ale pomścił go – Portos, jego ulubiony rottweiler.

SZUSTER – anorektyczny okularnik, historyk, specjalista od krajów bałtyckich. Autor cenionej w wąskich kręgach książki Mongolski Lawrence. Rzecz o Romanie von Ungern-Sternbergu. Sympatyczny maniak, niewolny wszelako od ziemskich pokus.

ŚLIMCZYŃSKI velŚLIMAK – sąsiad – Pułkownika, jak on przedwcześnie emerytowany zawodowy oficer, jak każdy trep mający predylekcję do ciepłej wódki i odczuwający nostalgię za PRL-em.

VAN R., MAREIKE – atrakcyjna pani doktor historii sztuki z Uniwersytetu w Lejdzie. Kobieta bujna, którą – Bandura określiłby jako sztukę wybitnie użytkową, gdyby nie była jego osobistą przyjaciółką, planetą na najbliższej jego orbicie. Pogrzeb Profesora odreagowała, kochając się z jego uczniem…

ZIĘBA, JULIA – córka właściciela pałacu w Suchym Dębie, ładna i niegłupia dziewczyna o nieprawdopodobnym wdzięku. Zdaniem narratora gracja, z jaką trzyma filiżankę, powinna być uwieczniona na wszelkich możliwych nośnikach i złożona w Sevres obok wzorca metra. Za pewien paskudny nałóg ojciec zesłał ją do Szwecji.

ŻABA – goryl pewnego gangstera, gość o groźnym wyglądzie i tchórzliwej naturze. Naturalny bywalec siłowni, ot, taki drobny polski opryszek.

Prolog

Podenerwowanie, związane z czymś tak nienaturalnym dla człowieka jak wywindowanie go na wysokość dziewięciu kilometrów bez żadnej możliwości ratunku, gdyby skomplikowana maszyneria do tego służąca nagle zawiodła, już ustąpiło. Jednostajne buczenie silników samolotu z jednej strony działało rozluźniająco i powodowało lekkie rozmycie myśli, z drugiej strony nie pozwalało zasnąć.

Spoglądałem przez okienko na rozpostartą daleko, daleko w dole białą kołderkę chmur i rozmyślałem o moim wuju Antonim, z którym nigdy w życiu nie miałem już porozmawiać. Zastanawiałem się, czy będzie mi dane go jeszcze raz zobaczyć, czy też trumna będzie zamknięta, jak na pogrzebie profesora Bandury. Myślałem o tym dziwnym człowieku, który objawił się w moim życiu tak późno, bo dopiero na pogrzebie mamy, który zjawiał się w kraju z rzadka, by uczestniczyć w kluczowych momentach mojej kariery, i którego zacząłem poznawać dopiero niedawno, właściwie kilka lat temu. I kiedy sprowadził się wreszcie z Brukseli do kraju i stał się całkowicie i w pełni dostępny, nagle odszedł. Myślałem o jego tajemniczej profesji, której prawdziwa natura zaczęła mi się krystalizować dopiero niedawno, o jego dziwnym domostwie w Starszycach, strzeżonym przez czerwone promienie fotokomórek i tę jego egzotyczną długonogą „gospodynię”, Anais. Nawiasem mówiąc, wciąż trudno mi było uwierzyć, że szkolono ją w zabijaniu.

Przede wszystkim jednak myślałem o wuju i jego ciepłym zrozumieniu wszystkich moich powikłanych spraw, mądrych radach i dyskretnej pomocy.

Moment, kiedy na raucie u wicepremiera Łotwy nagle zadzwonił mój telefon komórkowy, zapamiętam na zawsze. Przeprosiłem ministra kultury, z którym właśnie rozmawiałem, za nietakt i wyszedłem do holu.

– Słucham?

– Pan doktor…ski?

– Tak, o co chodzi? Wie pan, ja jestem właśnie w Rydze…

– Wiem, wiem. Tu Marzec, Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Pański wuj, Antoni Dębicki, zmarł nagle trzy dni temu.

– Co? Jak to się…

– Zawał. Pogrzeb pojutrze, na Powązkach, na koszt państwa. Zamówiliśmy panu bilet lotniczy na jutro i hotel w Warszawie. Bilet do odbioru w informacji na lotnisku, proszę tam być najpóźniej o czternastej. A hotel Grand – facet brzmiał sucho i bardzo, bardzo konkretnie. – Ma pan jakieś pytania?

Miałem, tysiące. Ale żadnego nie zadałem.

– No to do zobaczenia jutro. – Kliknięcie w telefonie.

Dziwna sprawa. W ostatnich kilku latach dostałem tyle wiadomości o nagłych zgonach bliskich i znajomych, że tę przyjąłem stosunkowo spokojnie. Być może za którymś razem człowiek przyjmuje taką wiadomość jak każdą inną, bo wie już, jak krucha jest niteczka ludzkiego życia i jak niewiele trzeba, by ją zerwać. Akurat ja, po tym, co przeżyłem kilka miesięcy wcześniej, wiedziałem to aż za dobrze.

Ze ściśniętym gardłem wróciłem na salę. Raut był na moją cześć, w związku z moją rolą w odzyskaniu przez Łotwę kolekcji Muzeum Kurlandzkiego. Rola ta nie była oficjalna, bo całą zasługę przypisano przecież dzielnej polskiej policji, ale kanałami rządowymi (zaangażował się w to właśnie wuj Antoni) dano znać władzom Łotwy, jak było naprawdę. Łotysze rozwiązali sprawę praktycznie i elegancko: dali mi wysokie rządowe stypendium na opracowanie nowego katalogu muzeum, a także wydali raut, na którym „w uznaniu zasług dla kultury łotewskiej” wręczyli mi order i niespodziewany prezent w postaci pięknego puzdra ze skałkowym pistoletem i przyborami do niego.

Order, który przypięto mi na lewej piersi, bardzo mi się spodobał. Był to wiszący na błękitnej wstążce biały „maltański” krzyż, w którego środku znajdowała się szafirowa emaliowana tarczka z trzema złotymi gwiazdkami. Jak mi powiedziano, mottem orderu było Per aspera ad astra.Pomyślałem sobie, że istotnie, moja droga do tych trzech gwiazdek była w pewnym momencie dość ciernista. A jeden z tych cierni dźgnął mnie nawet w kręgosłup.

Pistolet pochodził ze zbiorów Muzeum Kurlandzkiego, ale nie był tam eksponatem szczególnie znaczącym. Kurlandzcy szlachcice, mający tylu wojskowych przodków, podarowali byli muzeum aż dziewięć sztuk starej broni palnej, więc tego pistoletu, o nieznanej zresztą proweniencji, gospodarze pozbyli się bez większego żalu. Ale gest był bardzo ładny.

Raut się skończył. Wraz z przemówieniami, dekoracją orderem i obowiązkowymi toastami zagryzanymi miniaturowymi kanapkami nie trwał dłużej niż półtorej godziny, ale i tak mogłem się czuć niezwykle uhonorowany – choćby przez to, że odbywał się w domu Bractwa Czarnogłowych.

Ten renesansowy w wystroju budynek, pełniący niegdyś funkcję ekskluzywnego klubu kupców playboyów, nadwątlony podczas wojny i zburzony ponoć na rozkaz samego Stalina, odbudowano równie pieczołowicie jak Zamek Królewski w Warszawie kilka lat temu i używano od naprawdę wielkiego dzwonu.

Powiedziałem wicepremierowi, że muszę jutro niespodziewanie wyjechać. Nie okazał żadnego zaskoczenia. Tak samo minister kultury. Czyżby już wiedzieli? Ustaliłem jeszcze z dyrektorem Departamentu Muzeów techniczne szczegóły dostarczenia materiałów do katalogu i wyszliśmy z sali reprezentacyjnej. Dźwigając pod pachą puzdro z pistoletem i przechodząc przez kolejne, amfiladowo położone pomieszczenie, po raz ostatni spojrzałem na wystawione tam eksponaty, pilnowane przez czterech uzbrojonych strażników w mundurach. Do czasu przygotowania odpowiednich pomieszczeń w Jełgawie (dawniej Mitawa) eksponaty Muzeum Kurlandzkiego przechowywano bowiem w Rydze.

Na środku dużego stołu królował złoty relikwiarz wielkiego mistrza Gotfryda von Rogge, otoczony innymi precjozami. Na misternej złotej podstawce stało tam również jajo Fabergego, które Łotyszom udało się polubownie odkupić od ostatniego nabywcy na eBayu. Wśród opartych o ścianę obrazów wzrok mój wyłowił Śmiejącego się pasterza Flincka, od którego cała zeszłoroczna awantura się zaczęła.

– Do widzenia, Pasterzu – szepnąłem.

- What did you say? – spytał idący obok mnie urzędnik z ministerstwa.

– Nothing important – odrzekłem.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: