Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Brzemię hańby - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
6 czerwca 2012
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
15,99

Brzemię hańby - ebook

Szczęśliwe i spokojne życie Sophie Davies legło w gruzach, gdy jej mąż, niesłusznie oskarżony o oszustwo, popełnił samobójstwo. Obciążona odium rzekomej hańby męża, osamotniona Sophie wróciła do panieńskiego nazwiska i zarabiała na utrzymanie jako opiekunka. Kiedy straciła pracę, została bez pensa przy duszy, perspektywy zarobku i schronienia nad głową. Przypadkowo poznała sir Charlesa Brighta, byłego admirała Marynarki Królewskiej. Mężczyzna zwierzył się Sophie ze swojego kłopotu. Oto ledwie po latach służby postawił stopę na lądzie, siostry natychmiast zaczęły go swatać. Od słowa do słowa, admirał zaproponował Sophie małżeństwo na papierze, które jemu zapewni spokój, a jej środki do życia. Zakłopotana Sophie po krótkim wahaniu przyjmuje propozycję. Postanawia jednak, że nie wspomni sir Brightowi o sprawie nieżyjącego męża. Czas pokazuje, że popełniła błąd…

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-238-8801-7
Rozmiar pliku: 567 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

1816

Przez ostatnie pięć lat Sally przeszła twardą szkołę życia. Kiedy wyszła z urzędu pracy w Bath ze skierowaniem do Plymouth, gdzie miała objąć posadę damy do towarzystwa, wiedziała, że stacza się po równi pochyłej. Miała jedynie tyle pieniędzy, aby opłacić miejsce w dyliżansie pocztowym i groziło jej, że zostanie bez pensa przy duszy.

Dyliżans wjechał na terytorium hrabstwa Devon. W miarę zbliżania się do wybrzeża Sally czuła się coraz mniej pewnie. Przysięgła sobie więcej nie spojrzeć na wody Oceanu Atlantyckiego w chwili, gdy jej mąż Andrew popełnił samobójstwo. Zdusiła jednak lęk, bo czasy były ciężkie i o pracę niełatwo. Przyszli chlebodawcy, państwo Cole, mogli się okazać niezbyt zamożnymi ludźmi, mimo to po sześciu tygodniach bezskutecznego poszukiwania zajęcia podjęła ryzyko podróży.

W ciągu ostatnich dwóch lat dwa razy zdarzyło się jej zostać na lodzie. Zatrudnianie się jako dama do towarzystwa dla starszych pań było swoistą loterią. Nie tylko z tego powodu, jak ją traktowały, dobrze czy z okrucieństwem lub pogardą. A bywało różnie. Niestety, umierały, a wówczas jej usługi przestawały być potrzebne.

Nie przyznałaby się do tego głośno, ale śmierć ostatniej chlebodawczyni jej nie zmartwiła. Była zgorzkniałą starą wiedźmą, poniewierającą Sally przy każdej okazji. Własna rodzina trzymała się od niej z daleka. Gdy zgromadzili się przy jej łożu w chwili ostatecznego zagrożenia, wycharczała triumfalnie „No i macie! Teraz wierzycie, że byłam chora”, zanim zamknęła oczy. Przez pięć lat służby Sally nauczyła się trzymać nerwy na wodzy i panować nad własnymi reakcjami, mimo to wtedy z trudem powstrzymała się od śmiechu.

Nowa praca mogła wprowadzić w jej życie trochę spokoju, nawet jeśli okaże się nie najlepszą inwestycją w przyszłość, bo przecież nie znała Cole’ów i nie miała pojęcia, co ją czeka w ich domu. Nie przeszkadzało jej, że musi pieszo pokonać dystans od zajazdu Drake, przy którym zatrzymał się dyliżans, do wschodniego Plymouth, gdzie mieściły się eleganckie, otoczone ogrodami domy. Po wielogodzinnej podróży z Bath, którą spędziła ściśnięta na siedzeniu wraz z pryszczatą dorastającą dziewczyną i jej bladą guwernantką, z przyjemnością myślała o spacerze, pozwalającym rozprostować nogi. Gdyby tylko nie była tak głodna, że aż kręciło jej się w głowie!

Wszelka radość zgasła, gdy Sally zbliżyła się do kolistego podjazdu i dostrzegła czarny wieniec na drzwiach oraz zasłony żałobne w oknach. Jawne oznaki sygnalizujące śmierć członka rodziny. Zdała sobie sprawę z absurdalności własnych myśli. Niemal pragnęła, aby okazało się, że to najmłodszy syn Cole’ów umarł, z pewnością niewiele wart hulaka i utracjusz.

Kiedy kamerdyner otworzył drzwi, Sally przedstawiła się i wyjaśniła, że ma zostać damą do towarzystwa pani Maude Cole. Lokaj nie wpuścił jej do środka i kazał poczekać. Po chwili wrócił z kobietą w czerni, ściskającą w dłoni chusteczkę.

– Moja teściowa odeszła wczoraj rano – oznajmiła, osuszając chusteczką łzy, które nie płynęły. – Nie potrzebujemy pani usług.

Na co ona liczyła, na cud? – zadała sobie w duchu pytanie Sally. Idiotka ze mnie, przecież wiedziałam, co się wydarzyło, od momentu gdy zobaczyłam czarny wieniec.

– Współczuję państwu – odezwała się spokojnym tonem, lecz nie ruszyła się z miejsca.

Kobieta w czerni nasrożyła się. Pewnie nie podoba się jej, że nie rozpływam się w powietrzu, pomyślała Sally. Pięć lat temu, gdy zaczynała się najmować do pracy, pozwoliłaby zatrzasnąć sobie drzwi przed nosem, teraz nie zamierzała się od razu poddać. Nie po tym, co przeszła. Nie może odejść z niczym.

– Pani Cole, czy byłaby pani łaskawa opłacić moją podróż powrotną do Bath, gdzie mnie pani wynajęła? – spytała.

– Nie dawałam żadnej gwarancji zatrudnienia dopóty, dopóki pani nie zobaczę i nie zaakceptuję – oświadczyła kobieta przez na wpół zamknięte drzwi. – Moja teściowa nie żyje. Nie ma dla pani pracy.

Drzwi zamknęły się z kliknięciem zamka. Sally stała jak wrośnięta w ziemię, nie mając pojęcia, co dalej począć. Kamerdyner otworzył ponownie drzwi i machnął dwukrotnie ręką, jakby opędzał się od nieznośnego insekta.

Nie rozpłacze się. Jedyne, co może zrobić w tej sytuacji, to odwrócić się i pójść z powrotem z nadzieją, że coś wydarzy się po drodze. Nie podniosło jej to na duchu. Nie miała ani pieniędzy, ani pomysłów na przyszłość. Co takiego mówił Andrew, zanim jego kariera legła w gruzach? „Każdy problem, nawet najpoważniejszy, da się rozwiązać przy filiżance herbaty”.

Mylił się. Wiedziała to najlepiej, i to od lat. Idąc, zajrzała do portmonetki. Miała jeszcze tyle, aby wystarczyło na herbatę w zajeździe.Rozdział pierwszy

Mysza spóźniała się. Sir Charles Bright, admirał w stanie spoczynku, uważał się za tolerancyjnego człowieka, z jednym wyjątkiem – nie znosił niepunktualności. Przez ponad trzydzieści lat wydawał rozkazy, które były wykonywane szybko i bez szemrania. Ład i dyscyplina były dla niego czymś naturalnym jak powietrze, niepunktualność nie wchodziła w rachubę. Nie dla Myszy. Przysiągłby, że rzeczona dama z ulgą przyjęła możliwość poślubienia dojrzałego, doświadczonego mężczyzny i zmiany statusu ze starej panny na mężatkę. Mysza, czyli panna Prunella Batchthorpe była bardziej niż chętna do zawarcia małżeństwa z dość prozaicznych powodów.

Bright zapatrzył się w stygnącą herbatę i podsumował w myślach swoje atuty i defekty. Czterdzieści pięć lat to nie aż tak zaawansowany wiek, zwłaszcza że zachował włosy, chociaż nosił je krótko przystrzyżone. Miał też wszystkie zęby, z wyjątkiem tego straconego u wybrzeży północno-zachodniej Afryki. Brak lewej ręki kompensował zgrabny hak i był pewien, że nie wymachiwał nim zbytnio podczas ostatniej rozmowy z panną Batchthorpe. Założył na tę okazję srebrny, a Starkey wypolerował go aż za bardzo przed podróżą admirała do Kentu. Nie mówił za dużo, nie odchrząkał głośno w niewłaściwych momentach, stwarzając niezręczną sytuację, nie miał odstręczającego brzucha ani, jak sądził, przykrego oddechu. Starszy brat Prunelli, kapitan na jego okręcie flagowym i ulubiony kompan, zapewniał admirała, że siostra w wieku trzydziestu siedmiu lat nie pragnie niczego bardziej niż własnego domu. Wniosek nasuwał się sam: albo rzeczywiście nie grzeszyła punktualnością, albo się rozmyśliła.

Mógł przymknąć oko na jej brak urody. Wyjaśnił jej zresztą, że to małżeństwo z rozsądku, rodzaj układu między nimi, co uwalniało go od konieczności patrzenia o poranku na jej zaspaną twarz. Mógł przymknąć oko na jej nieśmiały sposób bycia, z którego powodu nazywał ją w myślach Myszą. Ale niepunktualność?

Rzeczywistość dopadła go nieprzyjemnie, jak wiele razy w życiu. Niemal trzy dekady spędzone w wojsku, głównie na wojnie, i mozolne wspinanie się po szczeblach kariery nie pozostawiły mu wielu złudzeń. Mogła zwyczajne zdecydować, że go nie chce, nawet jeśli równało się to staropanieństwu. Miał świadomość, że nawet ostatni rok spędzony we względnym spokoju nie złagodził przenikliwego spojrzenia jego oczu ani nie wygładził zmarszczek wokół ust czy zniszczonej morską bryzą skóry. Jakikolwiek był powód nieobecności Myszy, on wciąż rozpaczliwie potrzebował się ożenić.

Fan i Dora, starsze od niego o dobrych kilka lat siostry, nie wtrącały się w jego życie dopóty, dopóki służył na morzu. Pisywały do niego regularnie, donosząc mu o ślubach, narodzinach dzieci, śmierci krewnych i oczywiście także o awanturach o głupstwa. Bright wiedział, że najstarszy syn Fan, jego ewentualny spadkobierca, jest nieokrzesanym prostakiem, a córka Dory wyszła korzystnie za mąż za jakiegoś bajecznie bogatego głupka.

Obecne rozterki zawdzięczał wtrącającym się w jego życie krewnym, a ich dobre chęci potwierdzały tylko prawdziwość przysłowia. Obie siostry po owdowieniu odziedziczyły spore fortuny, a wraz z nimi przekleństwo nadmiernego bogactwa: zbyt wiele wolnego czasu. Fan pierwsza wytoczyła przeciw niemu ciężkie działa, ledwie zdążył się z nią przywitać, gdy odwiedził ją w Londynie po przegranej przez Napoleona bitwie pod Waterloo.

– Dora i ja życzyłybyśmy sobie, abyś się ożenił – wygłosiła. – Przecież możesz być szczęśliwy.

Niemal wodzowskie spojrzenie, jakie mu rzuciła, uświadomiło mu, że nie ma co jej zapewniać o swoim dobrym samopoczuciu. Niewiele wiedział o życiu, jakie Fan wiodła w małżeństwie, zanim jej mąż, adwokat, zmarł, ale to jedno zdanie powiedziało mu sporo o tym, jak czuje się nieszczęśliwa.

Dora, jak zawsze podporządkowana Fan, wtrąciła się do rozmowy, dowodząc, że admirał musi mieć żonę, „aby prowadziła go po krętych ścieżkach życia”. Akcentowała każde słowo i w rodzinie żartowano, że mówi wielkimi literami. Argumenty były pokrętne i dość niejasne, jak większość jej wystąpień, ale admirał był tak zdumiony bezceremonialnym atakiem Fan, że nie skomentował tego.

Żoneczka dla ich małego braciszka. Przez cały czas, który z nimi spędził, zaskakiwały go, prezentując niezliczone kandydatki na żonę, młode, tak że mogłyby być jego córkami, i starsze, gotowe za wszelką cenę wyjść za mąż. Niektóre urocze, ale z żadną nie udało mu się poprowadzić interesującej konwersacji. Ktoś, z kim mógłby porozmawiać – o to wszystko się rozbijało. Czyżby londyńskie damy onieśmielał jego tytuł i mundur? Wzdragały się z powodu haka? Nie podzielały żadnych jego zainteresowań? Niedobrze mu się robiło od wysłuchiwania uwag o pogodzie i o tym, kto się pojawił w Almacku.

Nie miało to dla jego sióstr znaczenia, były zdecydowane wprowadzić swój plan w życie. Wydawało mu się, że znały wszystkie dobrze urodzone kobiety w całej Brytanii. Myślał, że się od nich uwolnił, gdy zamieszkał w wynajętym apartamencie w Plymouth i zaczął spędzać czas w biurach agentów nieruchomości, szukając domu w mieście lub okolicach. Ledwie na drzwiach zawisła kołatka, parada uroczych kandydatek holowanych przez siostry zaczęła się znowu.

Z początku skonsternowany, szybko popadł niemal w rozpacz. Doszedł do wniosku, że siostry niewiele o nim wiedzą i właściwie go nie znają. Przysłowiową kroplą, która przelała czarę goryczy, było oświadczenie Fan, że nie tylko znajdzie mu narzeczoną, ale urządzi jego nową posiadłość w egipskim stylu. Nawet on wiedział, że dawno wyszło to z mody, a gdy dostarczono mu krzesło w kształcie szakala, zrozumiał, że czas zacząć działać.

Właśnie dlatego oczekiwał teraz na pannę Prunellę Batchthorpe. Jej brat, Dick Batchthorpe, kapitan na jego flagowym okręcie, często o niej opowiadał podczas rejsów. Jednym słowem, admirał zamierzał dać się zakuć w małżeńskie kajdany po to, aby zostawiono go w spokoju. Zżymał się w duchu, że musi pójść za radą dwóch najmniej rozsądnych kobiet, jakie znał, z drugiej strony, miał to być całkiem miły gest wobec Dicka, którego nie cieszyła perspektywa utrzymywania starej panny, no i wobec rzeczonej panny marzącej o własnym domu.

Siedział więc teraz w jadalni zajazdu Drake, której okna wychodziły na ulicę, i odczuwał lekką ulgę z powodu nieobecności Myszy, nawet jeśli go to zawstydzało. Panna Batchthorpe była jednak bardzo nieatrakcyjna.

Z podjazdu dobiegł go dźwięk podjeżdżającej bryczki, co go zaniepokoiło, teraz kiedy przyznał sam przed sobą, że panna Batchthorpe niespecjalnie mu odpowiada. Wstał, starając się nie wyglądać na nadmiernie zainteresowanego tym, co dzieje się na ulicy. Zaraz jednak usiadł, okazało się bowiem, że to tylko bryczka z piwem.

Poklepał kieszeń surduta, do której wsunął specjalne zezwolenie na ślub. Nie wiadomo, jak długo to diabelstwo jest ważne. Na szczęście jego siostry nie miały powiązań z sądem biskupim, żeby go nękać. Gdyby wiedziały o zezwoleniu, pastwiłyby się nad nim jeszcze bezlitośniej. Umknął przed śmiercią na morzu, aby wpaść w szpony dwóch dominujących kobiet.

Czekał ponad godzinę. Czy istniał kodeks określający, ile zdecydowany, choć niezbyt chętny do ożenku przyszły pan młody powinien czekać na kobietę, której właściwie nie chciał poślubić i o której nic tak naprawdę nie wiedział? W każdym razie minęło południe i zbliżała się pora lunchu. W domu kucharz zastrajkował, nie było więc po co wracać.

Zresztą, nie uważał nowo nabytej posiadłości za dom. W obecnym stanie ducha było to dla niego tylko miejsce, w którym przebywał. Jego domem było i pozostanie morze. Westchnął i rozejrzał się za kelnerem. Jego wzrok padł na nieznajomą siedzącą przy sąsiednim stoliku. Ciekawe, jak długo ta kobieta tu się znajduje. Pogrążony w zadumie, nie zauważył, kiedy przyszła. Siedziała bokiem do niego w niewymuszonej pozie, z dłońmi opartymi na kolanach. Mógł ją spokojnie obserwować i zaspokoić ciekawość, nie zwracając niczyjej uwagi.

Stał przed nią imbryk i praktyczna filiżanka do herbaty, jedna z tych, jakie pani Fillion kupowała od lat, mocno przypominające porcelanową zastawę w oficerskich mesach angielskiej floty. Od czasu do czasu upijała łyczek i Bright odniósł wrażenie, że stara się przedłużyć picie herbaty. Nie przypominał sobie, aby widział samotną kobietę w zajeździe Drake, ale może czekała na kogoś? Chyba nie, bo nie zwracała uwagi na wchodzących do jadalni.

Najwyraźniej była damą, ale nosiła niemodną suknię o bardzo prostym kroju, w neutralnym szarym kolorze. Na głowie miała kapelusik nijaki i stary. Poruszyła się na krześle i Bright zwrócił uwagę na figurę nieznajomej. Spostrzegł, że materiał sukni został zebrany na plecach w fałdę. Ubranie nie pasowało na właścicielkę, było za duże. Czyżby chorowała?

Nie widział dobrze twarzy kobiety, osłoniętej budką kapelusza. Włosy w zwykłym brązowym kolorze zebrała z tyłu głowy w gruby węzeł. W pewnym momencie skierowała spojrzenie na siedzącego przy sąsiednim stoliku dżentelmena, który właśnie złożył gazetę i wytarł serwetką usta. Pochyliła się nieco, aby go lepiej widzieć, a gdy wstał, odwróciła głowę, śledząc go wzrokiem, i Bright dostrzegł prosty kształtny nos, usta o lekko opadających kącikach i ciemnobrązowe, jak jego własne, oczy.

Ledwie mężczyzna wyszedł z jadalni, podeszła do jego stolika, zabrała gazetę, a potem wróciła na miejsce. Admirał nigdy nie widział, aby kobieta czytała gazetę. Patrzył zafascynowany, jak rzuciła okiem na pierwszą stronę, a potem przeszła do ostatnich, gdzie, jak wiedział, zamieszczano reklamy i ogłoszenia. Szukała toniku mającego uśmierzać kobiece dolegliwości? Czy raczej ciekawiły ją odbywające się procesy sądowe albo pożyczki pieniężne?

Przesuwała szybko wzrokiem po ogłoszeniach, w końcu potrząsnęła głową, złożyła starannie gazetę i upiła kolejny łyk herbaty. Otworzyła torebkę i zajrzała do niej, jakby sprawdzała, czy nie ma w niej pieniędzy.

Zaciekawiony Bright rozłożył swój egzemplarz gazety na przedostatniej stronie, chcąc się przekonać, co wywołało takie rozczarowanie nieznajomej. Ogłoszenia „Pracownik poszukiwany” zajmowały dwie wąskie kolumny. Przebiegł je pobieżnie wzrokiem. Nic dla kobiety. Ponownie spojrzał na nieznajomą i zobaczył, że znów zajrzała do torebki. Przyłapał się na tym, że tak jak ona chciałby, aby zmaterializowały się w niej pieniądze. Jakieś szczegóły czasem mu umykały, ale na ogół trafnie osądzał innych. Nie było wątpliwości: kobieta nie miała środków do życia i szukała posady.

Kelner podszedł do jej stolika. Obdarzyła go przemiłym uśmiechem i potrząsnęła głową. Nie odszedł natychmiast, wymienił z nią cichym głosem kilka zdań, po których jej twarz pobladła. Chce ją wyrzucić, pomyślał Bright i poczuł oburzenie. Jak on śmiał! Zwłaszcza że jadalnia była prawie pusta.

Zżymał się przez chwilę, a potem zdusił złość i zastanowił się, w czym problem. Może w nadmiernej trosce o ludzi. Pamiętaj, nie jesteś już odpowiedzialny za los całego narodu, powiedział sobie. Zostaw to swojemu biegowi.

Nie potrafił. Przez zbyt wiele lat służył ludziom mieszkającym na tych wyspach i w rezultacie nie umiał pozostać obojętnym, widząc kogoś w potrzebie. Zanim kelner podszedł do niego, wiedział już, co zrobi. Posłuży się kłamstwem, czego na ogół unikał, ale nic innego nie mógł wymyślić na poczekaniu.

Kelner skłonił się z uśmiechem i zarekomendował mu potrawy na lunch. Zapisał zamówienie, a wtedy Bright pokazał mu gestem, aby się przybliżył.

– Czy może mi pan oddać przysługę?

– Oczywiście, proszę pana.

– Widzi pan tę damę? To moja kuzynka, jesteśmy skłóceni.

– Ach, te panie... – Kelner potrząsnął głową.

Bright postarał się, aby w następnych słowach zabrzmiała stosowna doza ubolewania.

– Muszę ją ułagodzić. To stara historia, ale jak pan widzi, siedzimy przy oddzielnych stolikach, a obiecałem jej matce... – Zawiesił głos i miał nadzieję, że zabrzmiało to wystarczająco bezradnie.

– Czego pan oczekuje ode mnie?

– Proszę jej podać to samo, co mnie. Usiądę obok niej i zobaczymy, co się wydarzy. Będzie zaskoczona. Może nawet wstanie i odejdzie, ale muszę spróbować. Mam nadzieję, że pan rozumie.

– Oczywiście, proszę pana. – Kelner dopisał kolejne zamówienie i z ukłonem odszedł.

Kłamię lepiej, niż przypuszczałem, pomyślał admirał i uśmiechnął się do siebie. Do diaska, mógłbym się dochrapać tytułu pierwszego lorda admiralicji, gdybym wcześniej odkrył w sobie ten talent. Liczył na to, że posiłek zostanie podany szybko, zanim nieznajoma wysączy ostatni łyk herbaty i wyjdzie z restauracji. Wykluczone, żeby za nią poszedł, byłoby to ekstremalnie niewłaściwe. Diabelnie blisko lądu po zawietrznej, uznał, co oznacza możliwość katastrofy. Spostrzegł, że kobieta po raz kolejny zagląda do torebki. Bliżej ci do katastrofy niż mnie, pomyślał. Ja przynajmniej mam gdzie mieszkać, ty pewnie nie.

W początkach kariery w marynarce, kiedy jeszcze był nic nieznaczącym młodszym oficerem, dowodził desantem na ląd u wybrzeży północno-zachodniej Afryki. Nie poszło tak, jak było zaplanowane, mimo to zdołali wykonać zadanie, a on i większość ludzi przeżyła. Nigdy nie zapomniał uczucia, jakie go ogarnęło, gdy dziób szalupy wśliznął się na wybrzeże – ściskanie w dołku, suchość w gardle, irytujące lekkie drżenie lewej powieki. Teraz poczuł mniej więcej to samo, gdy wstawał z zamiarem podejścia do sąsiedniego stolika, tyle że tym razem miał pewność, że się uda. Ciężko okupiony sukces u wybrzeży Afryki sprawił, że potem każde działanie wydawało mu się możliwe, bo po prostu wiedział, że da radę.

– Proszę pani – zaczął spokojnym głosem.

Popatrzyła na niego. Niemożliwe, żeby brąz tęczówek był aż tak nasycony. On też miał brązowe oczy, ale zupełnie nie takie jak ona.

– Tak? – padło niepewnie.

Sporo mu to powiedziało. Była damą i nie przywykła, aby zwracano się do niej tak bezceremonialnie. Najlepiej posłużyć się tytułem. Zbić ją z tropu głupotami, jak zwykł mawiać kapitan jednej z fregat, kiedy schodził na ląd, licząc na miłosny podbój.

– Admirał sir Charles Bright, świeżo emerytowany po służbie w Królewskiej Marynarce Wojennej... – Urwał, bo chyba jej to nie uspokoiło, wyraźnie pobladła. – Bardzo panią proszę, czy mógłbym się przysiąść?

Skinęła głową, nie spuszczając z niego wzroku, jakby spodziewała się po nim najgorszego. Uśmiechnął się najbardziej przyjacielsko, jak tylko potrafił.

– Prawdę mówiąc, zastanawiałem się, jak mogę pani pomóc – powiedział i zaryzykował: – Sprawia pani wrażenie, jakby dryfowała po zawietrznej prosto na mieliznę.

W oczach miała niepewność, ale była zbyt dobrze wychowana, aby go po prostu odprawić.

– Nie sądzę, aby mógł mi pan w jakikolwiek sposób pomóc, panie admirale.

Nachylił się lekko, przysuwając do niej głowę, na co ona cofnęła nieznacznie swoją.

– Czy kelner powiedział, aby zwolniła pani stolik po wypiciu herbaty?

Rumieniec wpełzający z jej szyi na policzki powiedział mu wszystko. Skinęła głową, zbyt zawstydzona, aby na niego spojrzeć. Przez dłuższą chwilę milczała, jakby zastanawiała się, czy wypada dalej prowadzić konwersację.

– Wspomniał pan o dryfowaniu po zawietrznej, sir Charlsie – odważyła się w końcu, ale zaraz zamilkła i niezdolna wypowiedzieć ani słowa więcej, potrząsnęła tylko smutno głową.

Zna żeglarskie określenia, pomyślał i rzucił się na głęboką wodę:

– Nic nie poradzę na to, że zauważyłem, jak często zaglądała pani do torebki. Znam to z czasów, gdy byłem młody. Zaklinanie rzeczywistości, prawda? Oczekiwanie, że monety jednak się pojawią.

Nieznajoma zdobyła się na uśmiech.

– Jednak nigdy się nie pojawiają.

– Nie. Chyba że jest się alchemikiem albo wyjątkowo skutecznym świętym.

Uśmiechnęła się szerzej, lekko odprężona.

– Poznała pani moje nazwisko. Czy mógłbym poznać pani?

– Paul. Pani Paul.

Poczuł się rozczarowany, co go zdziwiło.

– Czeka pani na męża?

– Nie, panie admirale. Zmarł pięć lat temu.

– Ach, tak... – Zobaczył podchodzącego z wazą kelnera, a za nim pikolaka z resztą jedzenia.

– Pomyślałem, że może zechciałaby pani coś zjeść.

Zaczęła się podnosić z krzesła, ale powstrzymał ją kelner, stawiając przed nią talerz z zupą. Usiadła z powrotem, wyraźnie zdenerwowana.

– Nie powinnam na to pozwolić.

Kelner spojrzał wymownie na admirała, jakby wypowiadał nieśmiertelne „a nie mówiłem?”.

– Nalegam – powiedział Bright.

Kelner uwijał się i na odchodnym rzucił pani Paul dobrotliwe spojrzenie, wyraźnie zadowolony z roli, jaką odegrał w rzekomym pojednaniu kuzynów.

Siedziała nieruchomo, z dłońmi splecionymi na kolanach, i unikając wzroku admirała, wpatrywała się w jedzenie. Nawet on, choć spędził całe życie na morzu, niewiele mając do czynienia z towarzyską etykietą, zdawał sobie sprawę z tego, że jego zachowanie było wysoce niestosowne. Nie mógł jej oczywiście do niczego zmusić, poza tym nie chciał dolewać oliwy do ognia, wiedział przecież, że ma przed sobą zdesperowaną kobietę.

– Pani Paul, powstała pewna niezręczność. – Starał się mówić spokojnym, rzeczowym tonem. – Zamierzam zacząć jeść, ponieważ jestem głodny. Proszę wierzyć, że nie kieruję się żadnymi innymi pobudkami jak tylko taką, iż chciałbym spożyć lunch w pani towarzystwie.

Milczała. Uniósł łyżkę z zupą do ust. Gęsta, na treściwym bulionie, tak jak lubił. Kiedy znów spojrzał na panią Paul, zobaczył, jak łza spływa jej po policzku i skapuje do zupy. Wstrzymał oddech, kiedy sięgnęła po łyżkę i zaczęła jeść. Pierwszy łyk spłynął do gardła i nie zdołała powstrzymać cichutkiego pomruku zadowolenia, co dało mu pojęcie o tym, kiedy ostatni raz jadła. Poczuł, jak ogarnia go gniew na myśl, jakiego upokorzenia doznaje ta dumna kobieta w zwycięskiej Anglii. Dlaczego go to zaskakiwało? Przecież widział żebrzących na ulicach marynarzy, których odprawiono z niczym, gdy tylko skończyła się wojna.

– Pani Fillion przygotowuje tę zupę osobiście – wyjaśnił. – W czasie wojny miałem okazję kilka razy jeść tutaj.

Pani Paul popatrzyła na niego przenikliwie prześlicznymi oczami, ogromnymi w wychudzonej twarzy.

– Jest doskonale doprawiona bazylią, ani za dużo, ani za mało, nie sądzi pan?

Poruszył go ten komentarz dumnej kobiety, która znalazła się nad krawędzią. Jadła powoli, rozkoszując się każdym łykiem, jakby miał to być jej ostatni posiłek. Bright zaczął opowiadać o życiu na morzu i na emeryturze, starając się, aby nieprzerwany strumień konwersacji nadał tej niezręcznej dla nich obojga sytuacji pozór normalności.

Pieczoną wołowinę podano z młodymi ziemniakami tak smacznymi, że miał ochotę zgarnąć porcję także z jej talerza. Bardzo chciał usłyszeć jej historię i w końcu został nagrodzony, gdy nasyciła się i skończyła jeść. Odłożyła sztućce i powiedziała:

– Sir Charlsie, ja...

– Gdyby zechciała pani zwracać się do mnie per admirale Bright – przerwał jej, również odkładając sztućce i dał znak pikolakowi, aby sprzątnął talerze. – W czasie wojny Korona rozdawała tytuły szlacheckie na prawo i lewo. Co innego z admirałem. Zasłużyłem sobie na to.

Uśmiechnęła się i osuszyła serwetką kąciki ust.

– Dobrze, panie admirale. Dziękuję za lunch. Powinnam chyba wyjaśnić panu, w jakiej znalazłam się sytuacji.

– Tylko wtedy, jeśli pani sama tego chce.

– Tak. Nie chciałabym, aby pan myślał, że zawsze tak jest. Zazwyczaj pracuję.

Bright pomyślał o żonach swoich podwładnych i kolegów, bezpiecznych w swoich domach, dbających o rodzinę, i o kobietach odwiedzających doki, aby świadczyć usługi marynarzom. Nigdy dotąd nie spotkał kobiety trudniącej się uczciwą pracą.

– Proszę mówić dalej, pani Paul.

– Odkąd mój mąż... umarł, jestem damą do towarzystwa. – Poczekała, aż kelner oddali się na tyle, żeby nie słyszeć jej słów. – Jak się pan zapewne zorientował po akcencie, pochodzę ze Szkocji.

– Ależ skądże! – drażnił się z nią Bright, zadowolony, że łzy już nie napływają jej do oczu.

– Dotrzymuję towarzystwa starszym damom, ale one, niestety, umierają. – W oczach pani Paul błysnęło rozbawienie. – Nie z mojej winy, oczywiście, zapewniam pana.

– Nie podejrzewałem, że mam do czynienia z morderczynią uroczych staruszek.

– Rzeczywiście nią nie jestem. Byłam bezrobotna przez sześć tygodni, zanim znalazłam posadę tu, w Plymouth.

– Gdzie przedtem pani mieszkała?

– W Bath. Urocze staruszki, jak to pan określił, lubią odwiedzać pijalnie wód w uzdrowisku. – Zrobiła minę, która wiele mu powiedziała, ale szybko spoważniała. – Kiedy wreszcie dostałam pracę, miałam akurat tyle pieniędzy, aby opłacić miejsce w dyliżansie pocztowym.

Zamilkła, a on wyczuł, że panią Paul znów ogarnął strach. Mógł tylko próbować rozproszyć go żartem, chociaż miał ochotę ująć jej dłoń i uścisnąć.

– Proszę pozwolić mi zgadnąć. Trafiła pani na ponuraków, którzy nie widzieli nic zabawnego w pani uroczym akcencie.

Potrząsnęła głową.

– Pani Cole zmarła w przeddzień mojego przyjazdu.

– I co pani zrobiła? – spytał cicho.

– Poprosiłam o opłacenie z powrotem przewozu do Bath, ale nie chciano o tym słyszeć. – Twarz jej spochmurniała. – Pani domu poleciła kamerdynerowi odpędzić mnie od drzwi jak psa.

A ja denerwuję się dwiema niemądrymi siostrami, pomyślał admirał.

– Czy w Bath czeka na panią posada?

Milczała przez dłuższą chwilę.

– Nic nigdzie na mnie nie czeka, panie admirale – odparła w końcu. – Siedziałam tutaj i zbierałam się na odwagę, aby zapytać właściciela, czy potrzebuje pomocy kuchennej.

Zamilkli oboje.

Bright wiedział niewiele o pani Paul, poza tym, że pochodziła ze Szkocji, co zdradzał jej akcent, nie była pierwszej młodości i owdowiała. No i to, że nie paplała głupkowato o pogodzie ani o tym, kto się pojawił w Almacku. Poza tym nie rozdzierała szat z powodu swojej sytuacji.

Wyciągnął zegarek. Mysza spóźniała się trzy godziny. Wziął najgłębszy oddech w swoim życiu – głębszy niż wtedy, gdy przeprowadzał fregatę u wybrzeży Egiptu pod nosem francuskiej floty w czasie bitwy o Nil.

– Pani Paul, mam pomysł. Ciekawe, co pani na to.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: