Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kalicińscy od kuchni - ebook

Data wydania:
27 kwietnia 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Kalicińscy od kuchni - ebook

Rodzinna podróż po krainie smaków

 

W książce Kalicińscy od kuchni Małgorzata Kalicińska, autorka bestsellerów, oraz jej brat Mirosław Kaliciński, pasjonat gotowania i smakosz, zabierają czytelników w podróż po krainie smaków.

Prócz pełnych pasji opowieści o jedzeniu, czytelnik znajdzie tu kilkadziesiąt wyjątkowych przepisów. Każdy z nich wielokrotnie przetestowany przez rodzeństwo Kalicińskich, ludzi, dla których życie musi być pełne smaku.

Można zaryzykować stwierdzenie, że kucharz jest najstarszym zawodem świata. Życie ludzi zawsze było związane z kuchnią. Każdy przepis ma swoje korzenie, uwarunkowania obyczajowe, religijne czy klimatyczne. Czasem przepisy powstają dość przypadkowo. Historia kuchni jest bardzo ciekawa, bo same przepisy to tylko technologia.

Staraliśmy się przedstawić różne anegdoty związane z niektórymi poradami kulinarnymi. Pasjonuję się nimi, a galeria smakoszy to zaiste byłaby parnasem ludzi szeroko pojętej sztuki. Nie tylko celebryci dawni (obecni na diecie), ale i my, smakosze, codziennie tworzymy tę historię. Ileż odnośników i anegdot w literaturze, zwłaszcza we francuskiej. Zachęcam do szerszego spojrzenia na historię strawy naszej codziennej. Anthelme Brillat-Savarin, autor uroczej Fizjologii smaku, mawiał, że zapraszając gości, tworzymy teatr, w którym jesteśmy autorem, aktorem i widzem. Nic dodać nic ująć, Panie Sędzio!

Mirosław Kaliciński

Kategoria: Kuchnia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8053-119-2
Rozmiar pliku: 17 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Łolaboga! Jeszcze jedna?!

Skąd zgoda na JESZCZE JEDNĄ książkę kucharską wobec ich zatrzęsienia?

Z prostego faktu, że oboje z moim bratem nieco odchodzimy od klasycznego sposobu podawania przepisów i receptur na rzecz otoczki.

Oboje pamiętamy czasy, gdy pomarańcze właściwie nie istniały, bywały z cytrynami „rzucane” w okolicach świąt do większych miast, a sok pomarańczowy DODONI bywał w Pewexie albo delikatesach. Można było bez problemu kupić pastę do zębów pomarańczową (dla dzieci) – i to właściwie wszystko z ekstrawagancji. No, zdobywało się rodzynki, więc ciasta piekło się z nimi bez problemów.

Dzisiaj z taniej Biedronki przynoszę do domu bataty, trawę cytrynową, nowozelandzką jagnięcinę i ananasa, bo był tańszy od truskawek.

Kiedyś w domach PRL królowała (znakomita zresztą) Kuchnia polska Stanisława Bergera. Jeszcze wcześniej słynne książki Marii Monatowej i Lucyny Ćwierczakiewiczowej pomagające gospodyniom w trudnej sztuce robienia wszystkiego, bo wówczas nie było w sklepach dodatków, półproduktów ani dań gotowych.

Dygresja: gdy mój obecny mąż chciał mi wyrazić swoją gotowość bycia na dobre i złe, czyli gdy się zaręczaliśmy – zamiast pierścionka dostałam od Niego bajeczny prezent! Wydane w 1911 roku oba tomy książek Lucyny Ćwierczakiewiczowej 365 obiadów i Jedyne praktyczne porady. Stareńkie wydanie z jakimiś notatkami odręcznymi i wycinankami z Ilustrowanego Kuryera Codziennego. Oj, służyła ona chyba kilku pokoleniom! Książka z duszą. Przepisy nieco odstające już od naszych realiów, ale sama książka ciekawa ze względu na sposób jej pisania. Co za język!

Dzisiaj, gdy już niemal wszystko wiemy o kuchniach świata, gdy sushi barów więcej w miastach powiatowych niż barów mlecznych, nie mówiąc o kebabach; gdy blisko do świata, a statystyczni Kowalscy z dziećmi, teściową i babcią zwiedzili już Teneryfę, Egipt i Maroko, przywożąc ze sobą ładnie zapakowany koszyczek przypraw – cóż można jeszcze pisać o kuchniach świata? Pięcioletnia córeczka znajomych na pytanie: jaką zupę lubi najbardziej, odpowiada bez zastanowienia, że „tajską z kurczakiem na mleczku kokosowym”. Voilà!

Cóż my z bratem opowiemy nowego?

Chyba niewiele, ale… Dzisiaj książki kucharskie kupuje się z ciekawości, co też Jamie, Magda, Modest, Nigella, Matt, Gordon, Nguyen, Maggie, Siba czy inni znani u nas, zarówno kucharze, jak i celebryci, pitraszą? Jak łamią przepisy?

Okazuje się, że w programach kulinarnych można do znudzenia pokazywać, jak się robi klopsiki, i stale to się sprzedaje. Ciekawi treść, forma i chyba jeszcze coś nieuchwytnego, bo niby sporo wiem o kuchniach świata i o naszej, a nadal czuję, że potrzebuję wiedzy. Mirek też.

Ja i mój brat zawsze lubiliśmy kuchnię, gotowanie, smażenie, zapachy i cały ten entourage. Wychowaliśmy się osobno (Mirek mieszkał ze swoją biologiczną mamą, a ja z naszym tatą i moją mamą). Ani mama Mirka, ani moja mama nie gotowały jakoś wspaniale. Moja zawsze mówiła, że je, żeby żyć. Ja żyję, żeby jeść! Nie, nie obżerać się – próbować nowych potraw, delektować się smakami, a dzisiaj nade wszystko KARMIĆ. Stąd moje przezwisko wymyślone przez Michała Wiśniewskiego – Matka Karmiąca. Mirek podobnie – żyje, żeby karmić, przyrządzać, wymyślać albo odtwarzać jakieś receptury.

Kuchnia, stół, jedzenie łączą pokolenia, scalają rodzinę.

Skąd w nas takie zamiłowanie do pichcenia? Od Taty. Nasz Tata wspaniale gotował. Dzisiaj my jesteśmy królami naszych domowych kuchni i sami zbieramy słowa uznania za różne smakołyki – za zupę szczawiową, za francuskie rogaliki i setki innych.

I tylko proszę mi wybaczyć, że nie jestem aptekarką i nie podaję dokładnych gramatur, bo ja NIGDY ich nie poznałam. W kuchni babci, taty używało się określeń „garść”, „zuchelek” „odrobina”, „szczypta”, a ilości jakoś same się ustalały – na dwoje, na czworo, na ośmioro czy na wszystkich, którzy będą, czyli DUŻO ☺. Wiadomo, że zupy na jedną osobę powinna być mała ilość – od filiżanki po półlitrowy kubek, ale ja tak nie odmierzam. Mam garnek – ten na dwoje, a ów na sześcioro–ośmioro. Największy na… DUŻO ludzi ☺.

Nadto nie wiem, ile czego w gramach, bo ja daję przyprawy do smaku – szczyptę, ciutkę. Mój język sprawdza stale, co dodać, a czego już nie.

Mirek starał się podawać gramatury, a ja, taka niepokorna, nie wiem! Bo gotowanie to też samodzielne odkrywanie, wyczytanie z tekstu, próbowanie. Bez tego ani rusz!------------------------------------------------------------------------

Przednówek

------------------------------------------------------------------------

„Wiosna idzie, kochać chce się” – śpiewano kiedyś, z lekka zaciągając. Ale gdy wspomnę dzieciństwo, to wiosną, czyli na przednówku, śniliśmy o owocach! To nie były czasy, gdy wszędzie poniewierały się cytryny, pomarańcze, kiwi i banany. Jeśli do wiosny dotrwały jabłka trzymane w chłodniach, to było wszystko.

Mrożonki?! Wolne żarty! Otóż nie było mrożonek, one zaczęły się pojawiać dopiero w 1965 roku, a sklepy tak gremialnie wyposażać w lodówki do mrożonek – później.

Wypada też wspomnieć, dlaczego tak tęskniliśmy za owocami, czymś kwaśnym, co szczypało w podniebienie i język. To przednówek!

Przednówek (przed nowymi zbiorami) – dziś już historyczne, nieprecyzyjne określenie czasu liczonego na wsi pomiędzy okresem kończenia się zapasów żywności z poprzedniego roku w gospodarstwach, zwykle pod koniec zimy, a okresem zazielenienia się łąk (w stopniu umożliwiającym rezygnację z karmienia bydła paszą zimową) i pierwszych plonów w nowym roku.

Dolegliwość przednówka i czas jego trwania były uzależnione od majętności gospodarzy, ale także od wielkości zbiorów w poprzednim roku. U gospodarzy bogatych było to określenie mało znaczące, wyznaczające tradycyjnie porę roku w okolicy przedwiośnia i wiosny, które w praktyce oznaczało okres spożywania typowych dla przednówka potraw – bazujących na produktach żywnościowych z ubiegłego roku, np. ziemniakach.

Dla gospodarzy biednych był to okres wymuszonego postu, podczas którego spożywano wszystko, co było do zjedzenia, łącznie z żywnością nadpsutą, czy też takimi roślinami, których w normalnej diecie nie stosowano (np. różnego rodzaju chwasty – komosa biała). Biedniejsi gospodarze byli ponadto zmuszeni do zaciągania pożyczek u bogatszych gospodarzy w gotówce lub w paszy, często na lichwiarskich zasadach, lub do prawie darmowej pracy (często tylko za jeden posiłek dziennie)*.

* Wikipedia

Czyli czas biedy.

Co się jadało do późnej wiosny? A co się tylko dało! Przednówek to paskudny czas wszędzie, poza krajami wiecznej szczęśliwości pogodowej, w której wszystko stale kwitnie i owocuje. Tamte społeczeństwa nie nauczyły się (bo nie musiały) robienia przetworów i konserwowania żywności. Także dłuższa obróbka termiczna (duszenie, pieczenie) jest im obca, a w klimacie chłodnym i umiarkowanym ogień buzował, ogrzewając pomieszczenia, więc i dusić można było długo.

Stąd właśnie u zamożnych różne duszeniny (jest takie obiegowe określenie!). Duszone mięsa i zupy rozgrzewające po pracach na wiosennym chłodnym powietrzu i na deser kisiele z przetworów.

Zacznę od wspomnianych duszenin mięsno-warzywnych, czyli może tadżin?

Doprawdy, jacy jesteśmy podobni! Tadżin, giuwecz, ratatouille czy pilaw (o tym jeszcze będzie) robi się na tej samej zasadzie, więc może przepis dam na tadżin? Bo akurat mam – albo jestem szczęśliwą posiadaczką – piękne naczynie ze śląskiej (!) pracowni.

No to jazda!

Tadżin trochę jednak po naszemu.

Potrzebne są:

– mięso, które nam smakuje albo mamy; w kuchni Maghrebu to jagnięcina, koźlina, drób – najczęściej. Możemy użyć naszego ulubionego

– warzywa i owoce (czosnek, cebula, imbir, papryczka chili, papryka kolorowa, daktyle, figi)

– woda, wino

– sól pieprz, curry, kumin, gałka muszkatołowa, cynamon (kora w roleczce), anyż gwiazdkowy.

Oczywiście można wszystko robić w owym glinianym naczyniu, jeśli mamy odpowiednie palenisko, piec chlebowy chociaż, a jeśli nie, to udajemy, czyli zaczynamy na głębokiej patelni. Na oliwie do smażenia z łyżką klarowanego masła szklimy cebulę. Potem grubo siekany czosnek. Na to wrzucamy kawałki mięs różnych, takie „na raz” do ust. Obsmażamy, a gdy już wchłoną się wydzielone soki i mięso znów skwierczy w tłuszczu, wrzucamy garść przypraw, w zależności od tego, co lubimy – po bułgarsku do giuwecza wrzuca się paprykę słodką z ostrą, pieprz, sól, trochę czubricy. Po wschodnioazjatycku do pilawu – sól, pieprz, czosnek i w zależności od rejonu – cynamon albo curry, co tam gospodyni lubi i ma w jurcie. W krajach Maghrebu do tadżinu wsypuje się sporo pachnącego kuminu (nie mylić z kminkiem), tamarynd, curry, cynamon, liście kaffiru, trawę cytrynową – co kto lubi. Ja lubię, owszem, te przyprawy, ale nie w dominancie. W tle!

Wrzucone na gorący tłuszcz, wybuchną aromatami. Teraz można to zalać szklanką wody, bulionu lub wina. Dorzucić grubo krojone warzywa – paprykę kolorową, kawałki fenkułu, bakłażana, cukinii – co tam jest w domu. W pilawie podstawą są cebula, marchew i rodzynki, w giuweczu papryka i bakłażany, w tadżinie papryka, cukinia, bataty, ale i daktyle, rodzynki. Słodkość być musi! Ale i ostrość.

Teraz znów szklanka wody i pozwalamy tej mieszance już tylko dusić się powoli w piecu lub (no, trudno!) piekarniku. W zimny wiosenny dzień to wielki wykwint! Do tego kasza bulgur, kuskus albo ryż włożony na spód naczynia, w którym podajemy tę duszeninę. Piękny gliniak do zapiekania lub klasyczne naczynie z Maroka. Moje jest ze Śląska!

Voilà!

Bardzo podobnie smakuje i wygląda bretoński kociołek. Tam więcej jest warzyw z Francji, np. kapusty. Zanim rolnicy (chłopi) ruszyli w pole, rozpalali ognisko albo palili w piecu chlebowym. Do żeliwnego (glinianego) garnka gospodyni wkładała liście kapuściane i co tam miała w komorze – grubo krojone warzywa, mięso, wędliny. Podlewała wodą lub piwem, zakrywała liśćmi kapusty albo pokrywą i do pieca albo w żar! I jeszcze na to trochę drewna, żeby dłuuuuugo utrzymać temperaturę.

Kiedy wróciło się z pola, danie było gotowe. Do tego chleb, wino i łyżki!

Skład duszeniny à la giuwecz, pilaw, tadżin jest MNIEJ WIĘCEJ podobny:

- mięso (ja lubię mieszane)
- oliwa, masło klarowane
- cebula, czosnek, dymka
- warzywa, jakie mamy w sklepie i jakie lubimy: mięsiste, nie za drobne.

Do podlania bulion, wino (piwo), woda.

Ile czego? No, to zależy od apetytów. Wysilmy wyobraźnię – kto będzie i czy dużo je?

Czy są jeszcze jakieś potrawy – przystawki, zakąski, zupa? Wtedy mniej. A jeśli to eintopf, to więcej.

Kobiety dbają o linię, więc spora filiżanka całości jest OK, ale faceci nawykli do sporych porcji zjedzą więcej – półtorej szklanki. Dla kobiet przewidziałabym 100 g mięsa, dla chłopaków więcej. Dojdą warzywa, wywar, bagietka… Uczcie się tego wyliczania, jako i ja się uczyłam. A i do dzisiaj nie jestem wróżką. Czasem garnuszek pusty, a czasem coś w nim zostaje na następny dzień…

Przyprawy – trzeba poczytać i rozsmakować się, sprawdzić wersje – czy ma być bardziej marokańska, bałkańska, grecka, kazachska, mongolska, czy może francuska?

Podawać z bagietką lub chlebem, ryżem lub kaszą bulgur. Nade wszystko z doborowym towarzystwem!

Małgorzata------------------------------------------------------------------------

Dania jarskie

------------------------------------------------------------------------

Miłośników odżywiania się wyłącznie szatą roślinną naszej pięknej planety jest co niemiara. Twierdzą, że to zdrowe. Zauważyłem, że wśród tej zdrowej gromadki trudno znaleźć typ radosnego jowialnego pyknika kochającego rozkosze stołu bez ograniczeń. Jak zauważył Brillat-Savarin, określając typ smakosza, bliżej im do krągłości i są z natury optymistami. Czasy i przyzwyczajenia się zmieniają, jest moda i wszelkie sposoby na szczupłą sylwetkę są dobre.

A tak poważnie, to od zarania żywność pochodzenia roślinnego towarzyszy naszemu gatunkowi. Soczewica to za sprawą Ezawa najstarszy środek płatniczy, ziarna bobu odkryto w ruinach miast sprzed tysięcy lat. Łacińska nazwa bobu fava jest synonimem nazwy posiłku. Legioniści rzymscy mieli przydział 50 ziaren bobu na dzień, może stąd powiedzenie „zadać komuś bobu”? Czasami legiony sprawnie spuszczały komuś lanie.

Bez fasoli trudno sobie wyobrazić kuchnię Ameryki Łacińskiej. Meksykańskie chili przeniosło się na północ za Rio Grande i dało początek kuchni Tex-Mex, czyli meksykańsko-teksańskiej. Nie tylko chili, ale i burritos, enchiladas czy quesadilla są dziś bardzo popularne w całych Stanach Zjednoczonych. Feijoada, danie z fasoli, najczęściej czarnej, i mięsa, jest dumą i narodowym daniem Brazylii, choć podobno powstała i ma korzenie w Portugalii. Do kompletu roślin strączkowych dodać trzeba by ciecierzycę, odmianę grochu bardzo lubianą w kuchni śródziemnomorskiej. Farinata, rodzaj naleśnika czy cienkiego placka z mąki z ciecierzycy, pyszne małe co nieco, jak mawiał Kubuś Puchatek, sprzedawana na ulicach północnych Włoch, jest przykładem dobrze rozumianego fast foodu.

Pomidory a kuchnia włoska – to powinien być tytuł książki lub bardzo poważnej rozprawy jak najbardziej naukowej. W czasie mistrzostw w piłce nożnej, obojętnie jakiego szczebla, kiedy gra drużyna narodowa Italii, padają dramatyczne zobowiązania, np. „Panie Boże, nie tknę przez tydzień sosu pomidorowego, tylko daj nam zwycięstwo”. Kto był w tym pięknym kraju, rozumie głębokie poświęcenie tifosi, czyli kibiców.

Cukinię – bardzo popularne warzywko – zawdzięczamy Włochom, którzy ją wyhodowali. Jest przyrządzana na setki sposobów. Czekam na dzień, kiedy będą u nas dostępne kwiaty cukinii świetne do faszerowania.

Jeszcze dwa warzywa warte są opisania. Bakłażan, czasami występujący pod artystycznym pseudonimem gruszka miłosna – podobno afrodyzjak. Pochodzi z Azji. Początkowo bakłażan był używany jako roślina ozdobna, zanim przekonano się o jego walorach smakowych. Adaptowali go do potrzeb kulinarnych Włosi i Hiszpanie. Trudno dziś byłoby wyobrazić sobie nasze menu bez tej gruszki miłosnej czy bakłażana. Awokado to dla mnie pokarm boski. Czasami ukrywa się pod nazwą gruszka smaczliwka. Jest tych warzyw jeszcze mnóstwo, ale skupiłem się nas swoich ulubieńcach.

MirosławAwokado zapiekane

Porcja dla 2 osób

- ładne dojrzałe awokado
- jajko
- 5 dag startego sera (cheddar, pecorino, parmezan)
- sól
- pieprz

Przecinamy na pół awokado, wyjmujemy miąższ, nie uszkadzając skórki. Rozdrabiamy miąższ widelcem, dodajemy jajko, starty ser (część sera zostawiamy do posypania), mieszamy i doprawiamy solą i pieprzem. Napełniamy połówki awokado, posypujemy serem i zapiekamy w piekarniku nagrzanym do 150°C 15–20 minut, tak żeby się ładnie zrumieniło.

Serwujemy na gorąco lub zimno.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.------------------------------------------------------------------------

Rolada z łaty

------------------------------------------------------------------------

Lato. Brzęczą pszczoły, muchy i jest bardzo ciepło.

W dworkach panny w bieli snują się wokół jeziorek lub rzeczek, grają w serso, huśtają się na huśtawkach, a młodzi panowie w jasnych spodniach i jasnych koszulach rozebrani z marynarek, w słomkowych kapeluszach uwodzą panny, wiosłując – wożąc je łodziami po jeziorze albo bujając owe huśtawki. Jest leniwie i cicho. W końcu ktoś woła młódź na posiłek pod wielkim drzewem.

Wszyscy zajmują miejsca, czekając, aż usiądzie starszyzna, rozmowy są ciche, ale miłe.

Gosposia z podręczną lub lokajem wnosi na stół chłodnik, a potem półmiski z młodymi ziemniakami i faszerowaną cielęciną na zimno.

Dokładnie to widzę pod powiekami, gdy myślę: „mostek cielęcy faszerowany”.

Klimat jak z Panien z Wilka, chyba nie do odtworzenia w naszym dzisiejszym, zwykłym życiu…

Młodzi nie poczekają na starszych, zachowają się głośno, anektując przestrzeń tylko dla siebie, dziadków traktując z góry albo z wymuszoną uprzejmością, która nie jest już nawet uprzejmością, a ledwie tolerancją chyba…

Ach, zostawmy to!

Łata wołowa (cielęca) to taki wielki płat mięsa z boku krowy. Wielowarstwowy, z licznymi przerostami błonek, tłuszczyku. Nieatrakcyjny niby.

Co robią Włosi? Ano posypują tę wołowinę odrobiną pieprzu i skruszonych ziół. Ja jestem za wielką wstrzemięźliwością z nimi, bo przepachnione mięso jest… nie wiadomo czym. NIE SOLĄ!

Rolują, jak dywan z salonu, i owiązują na okrętkę bawełnianym sznurkiem (do gotowania nie może być z tworzywa!). Wkładają do podłużnego garnka (takiego jak do ryby), dolewają wodę i gotują ze dwie godzinki na małym ogniu, szumując. Potem wrzucają obrane warzywa włoszczyźniane, ziele i liść laurowy – i gotują nadal tak długo, aż zapach stanie się bajeczny i mięso po nakłuciu mięciutkie.

I teraz mamy dwie, a właściwie trzy możliwości.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.------------------------------------------------------------------------

Szybkie leniuchy – chmurki z konfiturami

------------------------------------------------------------------------

To wymysł mojej Babci Stasi, ale nie wiem, skąd Ona go wzięła, pewnie od jakiejś koleżanki. Babcia Stasia nie była mistrzynią kuchni. Lubiła rzeczy delikatne, zwłaszcza gdy stała się posiadaczką „alternatywnego uzębienia”. Leniwe kluski typu barowego były dla niej za twarde, więc zobaczyłam kiedyś, jak ze sklepowego twarożku (waniliowego najlepiej) i jajka stworzyła owe „chmurki”.

- serek waniliowy (jedno opakowanie 250 g)
- 1 czubata łyżka mąki
- szczypta soli
- jajko
- świeże owoce
- truskawki
- cynamon

Wbijamy do miski żółtko, ów serek i łyżkę mąki z ciutką soli. Do wszelkich potraw słodkich dodajemy sól! Podbija smaki! Ciasto musi być gęste jak budyń.

Białko ubijamy na sztywno i delikatnie łączymy z twarożkiem.

Na lekki wrzątek, ale nie szalejący, kładziemy łyżką kluseczki – chmurki. Będą leciutkie – inne niż klasyczne ciężkie leniwe z twarogu.

Wyławiamy na talerz i podajemy z konfiturą albo świeżymi owocami (kiwi, truskawkami czy czym lubimy). Może być też sama śmietana, chudy, niezbyt kwaśny jogurt – z cukrem i cynamonem.

Małgorzata

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.------------------------------------------------------------------------

Some kind of Laksa Pachnąca zupa azjatycka

------------------------------------------------------------------------

Kochana Moja!

Mówiłaś mi, że Twój Aussie nie jada właściwie zup. Ale teraz macie zimę, więc micha rozgrzewającej… Hę?

Tak, wiem. On lubi TYLKO kurczakową z kukurydzą i groszkową z szynką. A jak nasza grochówka? Ugotowałaś Mu?

To Ci teraz doniosę, co też dzisiaj narobiłam, i sprzedam Ci w ten sposób metodę na „some kind of Laksa”.

Laksa to zupa azjatycka. Niby z Malezji, Singapuru etc., etc., ale kochana, na świecie tak, że dzisiaj właściwie nikt nie zna ścisłego rodowodu.

Laksa zatem to zupa pachnąca i gorąca. Gotowana trochę na zasadzie „co tam gosposia ma za domkiem i w ogródku”. Jak wiele polskich zup. Wspomnę poznańską – „Ślepe ryby” – czyli jarzynówkę, którą nazwałabym „ogrodniczanką”, bo w zależności od pory lata i jesieni zawartość garnka jest inna! O, podobnie jest z garem bretońskim, który wieśniacy zostawiali, idąc w pole. Zależnie od pory roku i tego, co tam gospodyni miała w komorze i ogrodzie, to wypełniało gar wstawiany do żaru na długie godziny.

Laksa ani żadna inna zupa azjatycka nie gotuje się długo, bo to marnowanie opału. Zawierała w sobie to, co rosło w gospodarstwie, a dzisiaj zawiera to, co Ci się spodoba w dziale warzywnym Twojego warzywniaka.

Pamiętam, jak mnie te amerykańskie i australijskie warzywniaki zachwyciły! Koreańskie też, bo zachwyca mnie różnorodność i inność. Tyle różności!

Wracając do laksy, to jest zupą rozgrzewającą, więc zrób Mu, gdy zimno na zewnątrz! Zrób!

Do garnka wrzuć mięso oczywiście, bo Twój Aussie bez mięska ani rusz. I dobrze! Doskonała będzie krojona drobno indyczyna (smak!) albo drób czy wołowinka (musisz ją dłużej pogotować, ale jako Polka wiesz to znakomicie. Pamiętam, jak mnie zaskoczyłaś tym Twoim gotowaniem rosołu. Gar mięsny wstawiałaś na malutki gaz, idąc spać. O szóstej, wstając, wyłączałaś. Potem włoszczyzna na godzinkę i rosołek był jak ta lala!). Możesz też ugotować z krewetkami, małżami i kawałkami ryb.

A teraz, w tym dziale warzywnym w pobliskim sklepie wybierz, co tylko chcesz, oczywiście czosnek i imbir, weź też paprykę, minibakłażanki, marchew, fasolkę szparagową, batata, może minicukinie? Kalafiora kolorowego? Pomidorki jakieś, mogą być koktajlowe, czarne, a też duże, byle pachnące. Groszek chcesz? OK. No i pak choi, i zieloną kolendrę jako wykończenie. Powinien w garnku znaleźć się liść kafiru, a w moździerzu utrzyj nasiona kolendry, kardamonu, kuminu i cynamon. Ciutkę tylko. Masz w domu czerwoną pastę curry? Jak nie, stoi w dziale Przyprawy za działem warzywnym, i tam też masz mleko kokosowe. Na Was dwoje mała puszeczka, a gdy będą Ogony i dadzą się namówić na zupę (obiecaj im fajny deser) – większa.

Do wywaru po kolei wrzuć, zaczynając od tych, co się gotują najdłużej:

- marchewkę (jeśli masz i chcesz) i po 15 minutach wrzucaj dalej:
- pokrojoną w małe kawałki fasolkę szparagową,
- roztarty na miał kawałek imbiru i czosnku (wedle smaku),
- cukinię, minibakłażanki przekrojone nie do końca,
- inne jakieś warzywka – paprykę krojoną w kostkę (czerwona najlepsza),
- posiekane pomidorki i liść kafiru.

Gdy już się wszystko zagotowało, warzywa są al dente, wsypujesz przyprawy suche (łyżeczkę od herbaty utartych nasion kolendry, kardamonu, kuminu i cynamon), wlewasz mleko kokosowe i łyżkę czerwonej pasty curry. Znając Twojego Aussie – kup łagodną…

Niechaj się to tylko zagotuje i koniec.

Teraz zrób ryż. Najlepszy robiony jest starą metodą Babci Marynki – pamiętasz? W garnuszku łyżka oliwy (ja daję też kilka wióreczków czosnku) i filiżanka ryżu na dwoje, a w ogóle na każdą osobę – czubata łyżka, gdybyś chciała więcej.

Upruż to razem, mieszając, żeby każde ziarenko było popaprane oliwą. Ciutka soli. Zalej podwójną ilością wody i zagotuj. Teraz podgotuj kilka chwil, aż woda się wchłonie, i natychmiast owiń garnuszek z ryżem w „Gazetę Wyborczą”. Nie masz? OK, to jakiś australijski odpowiednik, i pod kołdrę.

Może tak leżeć nawet 2 godziny.

Przed podaniem, gdy zmarznięty Aussie wraca do domu, wrzuć do laksy kapustę pak choi i już na samym końcu siekaną kolendrę, bez której ta zupa jest niepełna. Naprawdę!

I już! Za dużo Ci się zrobiło? Ja mam tak zawsze.

Zaproś znajomych albo zawiń ryż w ręcznik i gar z zupą w słój i jedźcie do Johnah i Consuelo. Razem wszystko lepiej smakuje!

Buziaki – Mama.

Małgorzata

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.Aligot

Australijskie pie, angielski Yorkshire pudding

Awokado zapiekane

Bakłażan faszerowany burgulem

Bakłażan zapiekany z mozzarellą

Banica

Barszcz ukraiński

Bulghur z kurczakiem i jarzynami

Chaczapuri

Chifeletti

Chleb kukurydziany

Chleby, bułki, rogaliki…

Chłodne zupy na upalne dni

Chłodnik zielony

Chłodnik żółty

Chorwackie ciasto filo z ziemniakami

Ciasto bakaliowe

Ciasto filo a chorwacki burek

Ciasto z suchego chleba

Co ma cytrynowa do Janiny

Co ma stolarka okienna do barszczu na węgorzu

Czy jedliście marrony?

Dania jarskie

Deser z mascarpone

Dorsz z jarzynami na parze

Dressing z miodem

Drób

Far breton ze śliwkami

Faszerowane przepiórki

Flaki

Focaccia

I to jest TA (indyjska) BAJKA!

Kapusta zawsze młoda

Karkówka z czerwoną soczewicą

Karp smażony w orzechowej panierce

Kefir na dwa końce

Kimchi to osobna bajka

Kiszonki

Klasyczny chłodnik na zsiadłym mleku lub (ja wolę) kefirze

Korean Barbecue

Koreańska zupa Samgyetang

Kotlety z jajka

Kotlety ziemniaczane

Krem z kurczaka

Krem z ricotty i mortadeli w cieście francuskim

Krem z wędzonego pstrąga

Krokiety z groszku i ricotty

Krupniczek

Kuchnia biedaków

Kurczak opiekany

Kurczak po polsku

Kurczak w sosie musztardowym

Kurczak z cydrem i jabłkami

Łata cielęca faszerowana, czyli mostek cielęcy z faszerunkiem

Łosoś z kremem z ziemniaków i pora

Majka, czyli zacierka z koperkiem

Makrela à la ceviche

Mule

Mus ciemny

Mus zielony

Musaka na chłodne dni

Naleśnik bretoński, czyli gryczany

Naleśnik gryczany z kaszanką

Naleśniki

Naleśniki i basta!

Naleśniki na słodko

Naleśniki z ciecierzycą

Naleśniki z kremem

Naleśniki z mąki gryczanej

Naleśniki z ziemniakami i serem (jakby jesienne)

Naleśniki zwykłe

O, warzywa! Ja was uduszę!

O, ziemniaku, czyli zupa Feli

Omlet z ciecierzycą

Papryka faszerowana fetą

Parfait truskawkowe

Pasztet drobiowy

Penne z bobem

Penne z boczniakiem i selerem

Pęczak w formie sałatki

„Pie” – ciastka z wołowiną

Pieczarki z daszkiem serowym

Pieczemy indyka na świąteczny obiad

Pierożki same albo w rosole, barszczu…

Pijany arbuz lub sałatka owocowa

Pikantny kurczak z fasolą

Placek z owocami

Placki ziemniaczane

Po rozbiorze kurczaka

Polenta

Polenta kremowa

Polenta podstawowa

Polenta z mąką gryczaną

Polędwiczki

Polska sztuka mięsa z sosem chrzanowym i ziemniaczkami

Posolić, popieprzyć i za okno wypieprzyć

Przednówek

Przepis na prawdziwe risotto

Pstrąg faszerowany pieczony w wędzonce

Pulpety mięsne w rosole

Pulpety z tuńczyka i ricotty

Rodem z Bałkanów

Rolada z drobiu gotowana

Rolada z łaty

Roladki ze świeżym szpinakiem

Rybka z domu nad rozlewiskiem

Ryby

Sałatka z fasoli i tuńczyka

Sałatki

Samgyetang

Sekrety tempury

Słodkie awokado

Some kind of Laksa Pachnąca zupa azjatycka

Sos chrzanowy i podobne

Stoemp, czyli ziemniak tłuczony

Szczawiówa z lubczykiem

Szybkie leniuchy – chmurki z konfiturami

Śledzia naszego powszedniego

Śledź z patelni z musztardowym sosem

W obronie fast foodu

Włoska rolada na zimno

Yorkshire pudding

Zalewajka na opieńkach…

Zapraszam na wietnamski rosół Pho

Ziemniaczku nasz kochany!

Zrazy nelsońskie

Zupa Feli

Zupa z Biedronki

Zupa zimowa z ciecierzycą

Zupy
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: