Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Moje nowe życie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
11 maja 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Moje nowe życie - ebook

Zaskakująca i mądra książka o dorastaniu w świecie, który zmienia się na zawsze.

Piętnastoletnia mieszkanka Nowego Jorku, Daisy, zostaje wysłana do Anglii do swojej ciotki i kuzynów, których nigdy wcześniej nie miała okazji poznać. Daisy nie długo cieszy spokojnym pobytem na farmie. Tuż po jej przyjeździe ciotka wyjeżdża w biznesową podróż, a w Londynie wybuchają bomby. Miasto zostaje zaatakowane przez nieznaną armię.

Mieszkańcy wioski zostają odcięci od sieci elektrycznej, co czyni farmę jeszcze bardziej odizolowaną od centrum dramatycznych wydarzeń. Mimo toczącej się wojny dom ciotki jawi się jako najbezpieczniejsze miejsce na ziemi, w którym między Daisy a jej kuzynami rodzi się niezwykła więź.

Ale konflikt zbrojny rozwija się, zostawione same sobie dzieci muszą stawić czoła nieznanemu i przerażającemu światu, który zmieni je na zawsze…

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-280-3286-6
Rozmiar pliku: 2,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Mam na imię Elizabeth, ale nikt się do mnie tak nie zwraca. Po urodzeniu tata obrzucił mnie spojrzeniem i być może dostrzegł w mojej twarzy coś dostojnego i smutnego, jak u królowej z minionej epoki albo nieboszczyka, ostatecznie jednak wyrosłam na dziewczynę o nienachalnej urodzie, zupełnie nierzucającą się w oczy. A jeśli chodzi o moje życie, to na razie upłynęło bez fajerwerków, więc od początku bardziej pasowało do mnie imię Daisy niż Elizabeth.

Ale tego lata, gdy pojechałam do Anglii, do kuzynów, zmieniło się wszystko. Stało się tak częściowo z powodu wojny, która prawdopodobnie odmienia bieg wielu rzeczy, ale ponieważ z czasów sprzed wojny i tak niewiele pamiętam, nie będę ich brała tutaj pod uwagę.

A wszystko to głównie z powodu Edmonda.

Oto, co się wydarzyło.2

Wysiadam z samolotu na lotnisku w Londynie (później wyjaśnię wam dlaczego) i szukam wzrokiem kobiety w średnim wieku, którą widziałam na zdjęciach, a którą przedstawiono mi jako ciotkę Penn. Fotografie były nieaktualne, ale wyglądała na nich na kobietę, która lubuje się w dużych naszyjnikach, butach na płaskim obcasie i w dopasowanych sukienkach, szarych lub czarnych. Jednak to tylko moje domysły, bo na zdjęciach widziałam jedynie twarz.

Stoję więc i się rozglądam. Ludzie się rozchodzą, telefon milczy i już myślę: „Świetnie, no to zostanę sama na lotnisku, wzgardzona już przez dwa kraje”, gdy podchodzi do mnie jakiś chłopak i pyta, czy mam na imię Daisy. Na widok ulgi malującej się na mojej twarzy rozpromienia się i przedstawia jako Edmond.

– Cześć, Edmond – odpowiadam. – Miło cię poznać.

Uporczywie mu się przyglądam, próbując wyczuć, jakie życie czeka mnie u kuzynostwa. Dopóki pamiętam, opowiem wam, jak wyglądał: z papierosem w ustach i czupryną, jakby sam ją sobie obciął po ciemku toporem, w niczym nie przypominał typowego czternastolatka, a poza tym był trochę jak kundel ze schroniska – słodki i ufny psiak, który na powitanie z godnością wpycha pysk do waszej ręki i od razu wiecie, że chcecie go zabrać do domu. No więc tak właśnie prezentował się Edmond.

Z tą różnicą, że to on zabrał mnie do domu, a nie ja jego.

– Daj torbę – mówi i choć jest o połowę niższy ode mnie, a ramiona ma grubości psiej łapy, chwyta mój bagaż.

Wyrywam mu go i pytam, gdzie jest jego mama i czy może czeka w samochodzie.

Uśmiecha się, zaciąga papierosem i choć wiem, że palenie to śmierć i te sprawy, całkiem podoba mi się ten gest, ale niewykluczone, że wszystkie angielskie dzieciaki po prostu palą. Nie komentuję, bo być może powszechnie wiadomo, że w Anglii wolno palić od dwunastego roku życia i robiąc z tego aferę, tylko wyjdę na idiotkę, i to na samym początku naszej znajomości. Tak czy inaczej, chłopak mówi, że jego mama nie mogła po mnie przyjechać, bo jest w pracy, a gdy pracuje, w żadnym razie nie wolno jej przeszkadzać, a ponieważ wszyscy inni też byli zajęci, wypadło na niego.

Spojrzałam na niego podejrzliwie.

– Sam tu przyjechałeś? Samochodem?

– Tak. No cóż, jestem prywatnym sekretarzem sułtana Brunei.

Wzruszył ramionami, lekko przechylił głowę po psiemu i wskazał zdezelowanego czarnego jeepa. Sięgnął przez otwarte okno, nacisnął wajchę i szarpnięciem otworzył drzwi. Rzucił moją torbę na tył, a raczej ją tam wepchnął, bo była dość ciężka, a potem powiedział:

– Wskakuj, kuzyneczko.

Ponieważ nie miałam pojęcia, co innego mogłabym zrobić, wsiadłam.

Byłam lekko zdezorientowana, gdy zamiast jechać tam, gdzie wskazuje znak „Wyjazd”, skręciliśmy na trawę, lekceważąc znak „Zakaz wjazdu”, a potem odbiliśmy w lewo, przez rów, i znaleźliśmy się na autostradzie.

– Uwierzysz, że za godzinę parkingu płaci się tam trzynaście pięćdziesiąt? – rzucił.

No cóż, szczerze mówiąc, trudno mi było w cokolwiek wierzyć, gdy jakiś chudzielec z petem w ustach wiózł mnie niewłaściwą stroną szosy i powiedzmy to sobie jasno, pewnie w takich okolicznościach też byście pomyśleli, że Anglia to miejsce co najmniej nietypowe.

Spojrzał na mnie na swój psi sposób i powiedział, że się przyzwyczaję, co też było dziwne, bo przecież milczałam.3

Po drodze do domu zasnęłam, bo jechaliśmy bardzo długo, a zawsze, gdy podczas jazdy patrzę na autostradę, kleją mi się oczy. Kiedy je otworzyłam, zobaczyłam przed sobą komitet powitalny, przyglądający mi się przez szybę. Składał się z czterech małolatów, kozy, pary psów, które – jak się potem dowiedziałam – wabiły się Jet i Gin, i kilku kotów goniących w tyle stadko kaczek, które nie wiadomo dlaczego łaziły luzem po trawniku.

Po minucie zaczęłam odczuwać wielką satysfakcję, że mam piętnaście lat i pochodzę z Nowego Jorku, bo wprawdzie nie widziałam tu jeszcze wszystkiego, ale zobaczyłam aż nadto, i choć na każdym kroku coś mnie zaskakiwało, przybrałam pierwszorzędną minę z rodzaju „Phi, dla mnie to normalka” – której nie podrobiłby nikt z mojej paczki – bo nie chciałam, żeby kuzyni pomyśleli, że dzieciaki z Nowego Jorku są mniej wyluzowane niż te angielskie, mieszkające w olbrzymich staroświeckich domach i hodujące kozy, psy i Bóg wie co jeszcze.

Wciąż nie było ciotki Penn, ale Edmond przedstawił mnie rodzeństwu, czyli Isaacowi, Osbertowi i Piper, których imion nie zamierzam nawet komentować. Isaac jest bratem bliźniakiem Edmonda. Wyglądają identycznie, z tym że Isaac ma zielone oczy, a Edmond koloru nieba, które aktualnie jest szare.

Od początku największą sympatię wzbudziła we mnie Piper. Spojrzała mi prosto w oczy i powiedziała:

– Cieszymy się, że przyjechałaś, Elizabeth.

– Daisy – poprawiłam ją.

Z powagą pokiwała głową, co przekonało mnie, że zapamięta, jak należy się do mnie zwracać.

Isaac zaczął taszczyć moją torbę do domu. Po chwili zjawił się Osbert, najstarszy z rodzeństwa, i z poczuciem wyższości wyrwał mu ją z rąk, po czym zniknął za progiem.

Zanim zrelacjonuję, co się wydarzyło, opowiem wam o domu, którego w zasadzie nie da się opisać komuś, kto do tej pory widział tylko nowojorskie apartamenty.

Przede wszystkim jest w rozsypce, ale ani trochę nie odbiera mu to uroku. Zbudowany w kształcie litery L z dużych kloców żółtawego kamienia, ma pochyły dach, a w środku duże wybrukowane podwórko. Do krótszego ramienia „L” prowadzą szerokie łukowate drzwi. Dawniej za nimi mieściła się stajnia, ale teraz urządzono tu olbrzymią kuchnię z wykładanymi cegłą podłogami, wielkimi oknami i ze stajennymi drzwiami, które – jak mówi Edmond – zawsze, o ile nie pada śnieg, stoją otworem.

Po froncie domu pnie się winorośl o łodydze tak grubej, że pewnie rośnie tam od kilkuset lat. Nie kwitnie, bo nie jest na to pora. Z tyłu domu biegną w górę kamienne schody, prowadzące do kwadratowego ogrodu otoczonego wysokim murem z cegły, w którym jest mnóstwo dojrzałych kwiatów we wszystkich odcieniach bieli. W rogu znajduje się kamienna rzeźba anioła wielkości dziecka – wygląda na bardzo zmęczonego i ma podkulone skrzydła. Piper powiedziała mi, że to pomnik chłopczyka, który żył w tym domu kilkaset lat temu i którego pogrzebano w ogrodzie.

Gdy w końcu mam okazję rozejrzeć się po domu, okazuje się, że jego wnętrze jest jeszcze dziwaczniejsze od tego, co na zewnątrz – wszędzie są jakieś korytarze prowadzące nie wiadomo dokąd, a w ich głębi, na ostatnim piętrze, poukrywane maleńkie pokoiki ze spadzistym stropem. Schody skrzypią, w oknach nie ma zasłon, a wszystkie główne pokoje wydają się olbrzymie w porównaniu z tym, do czego jestem przyzwyczajona. Znajdują się w nich rozłożyste stare meble, obrazy i ogromne kominki, do których można wejść, a w każdym kącie pozują wypchane zwierzęta, co nadaje wnętrzu jeszcze bardziej staroświecki wygląd.

Łazienki też są staromodne, czy jak kto woli, „antyczne” i robią straszny hałas, gdy załatwia się w nich prywatne potrzeby.

Za domem roztaczają się hektary łąk i pól. Na niektórych uprawiane są ziemniaki, a jeszcze inne porasta jaskrawożółte kwiecie, którym, jak informuje mnie Edmond, jest rzepak (ten od oleju rzepakowego).

Zatrudniają człowieka, który przychodzi i zajmuje się uprawą, bo ciotka Penn zawsze jest zajęta Bardzo Ważną Misją Związaną z Szerzeniem Pokoju na Świecie, a poza tym – zdaniem Edmonda – nie ma zielonego pojęcia o pracach gospodarczych. Hodują owce, kozy, koty i psy oraz kurczaki. Dla ozdoby, jak z lekką drwiną stwierdził Osbert. Ten mój kuzyn zaczyna mi przypominać znajomych z Nowego Jorku.

Edmond i Piper, Isaac i Osbert w towarzystwie Jeta i Gin, czarnego i białego psa, a także stadka kotów, podreptali do kuchni i zasiedli przy drewnianym stole, na którym ktoś postawił filiżanki herbaty. Wpatrywali się we mnie jak w jakiegoś dziwoląga z lunaparku i zadawali mi mnóstwo pytań, ale tysiąc razy grzeczniej, niżby mnie indagowano w Nowym Jorku. Tam dzieciaki czekałyby, aż przyjdą dorośli, ze sztucznymi uśmiechami przyklejonymi do twarzy, położą ciasteczka na talerzu i każą się nam przedstawić.

Nagle zrobiło mi się słabo i pomyślałam: „Rany, pomogłaby mi szklanka zimnej wody”, a kiedy podniosłam wzrok, zobaczyłam, że Edmond stoi nade mną ze szklanką wody z lodem i patrzy z uśmiechem. Chociaż wtedy się tym nie przejęłam, nie umknęło mojej uwadze, że Isaac posyła Edmondowi dziwne spojrzenie.

Osbert wstał i wyszedł. Ma szesnaście lat i jest najstarszy w całym towarzystwie (nie wiem, czy już o tym wspominałam), ode mnie starszy o rok. Piper spytała, czy chcę obejrzeć zwierzęta, czy może wolę poleżeć. Odpowiedziałam, że wolałabym się położyć, bo przed wyjazdem z Nowego Jorku zarwałam kilka nocy. Wyglądała na zawiedzioną, ale tylko przez chwilę. Zresztą czułam się tak zmęczona, że było mi obojętne, czy zachowuję się grzecznie, czy nie.

Zaprowadziła mnie na górę do pokoju na końcu korytarza, który przypominał mnisią celę. Był ciasny i prosty, z grubymi białymi ścianami, chropowatymi, a nie gładkimi jak w nowych domach, z jednym olbrzymim oknem podzielonym na mnóstwo żółtawych i zielonkawych szybek. Pod łóżkiem siedział gruby pręgowany kot, a w starej butelce stały żonkile. Nagle odniosłam wrażenie, jakby ten pokój był najbezpieczniejszym miejscem na świecie, co tylko dowodzi, jak mylne mogą być nasze przewidywania. Ale hola, hola, znowu wybiegam w przyszłość.

Położyłyśmy moją walizkę w kącie, a Piper przyniosła górę starych koców, nieśmiało dodając, że zrobiono je dawno temu z tutejszych owiec i że czarne koce są z czarnych.

Naciągnęłam na głowę czarny koc i zamknęłam oczy. Ni stąd, ni zowąd poczułam, jakbym od wieków należała do tego domu, ale pewnie była to tylko iluzja.

A potem zasnęłam.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: