Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Być jak Erica - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
3 sierpnia 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Być jak Erica - ebook

Bezwzględna Violet jest skoncentrowana na swoim celu, Erica szuka miłości, ciepła i stabilizacji. Która z nich przejmie kontrolę nad bohaterką?
Co by było, gdybyś zaczęła żyć kłamstwem, a to kłamstwo stało się prawdą?

Życie Violet kręci się wokół dwóch spraw. Jak stać się Ericą Silverman – dziewczynką, która zaginęła wiele lat temu w niewyjaśnionych okolicznościach? Druga sprawa stanowi jej największą tajemnicę: musi wykraść cenny obraz z sejfu pani Silverman – matki Eriki – i zacząć nowe życie ze swoim ojcem z dala od wszystkich problemów…
Siedemnastoletnia Violet zaczyna szaleńczą jazdę bez trzymanki. Usiłuje utrzymać wszystkich w przekonaniu, że jest zaginioną Eriką, kalkuluje każdą decyzję, waży każde słowo. Jednocześnie powoli zaczyna tracić tożsamość. Która z osobowości w końcu przejmie kontrolę? Zimna profesjonalistka Violet, czy niewinna Erica, która ponad wszystko pragnie znaleźć się w kochającym domu?

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-280-3307-8
Rozmiar pliku: 2,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1 Udawanie

Wciąż nie przywykłam do pisania swojego imienia.

Z czasem będzie mi to przychodziło łatwiej. Jak wszystko. Jednak na razie słowo „Erica” wygląda dziwnie i obco, gdy spływa mi z długopisu w róg arkusza zadań z matematyki. To ładne imię, słodkie. Zupełnie nie dla mnie.

– Erico? – Pan Roth, nauczyciel matematyki, który nosi sweter i wygląda jak miły dziadek, uśmiecha się do mnie. – Przedstawisz się klasie?

Nie. Raczej zrzygam się na podłogę.

– Pewnie.

Wstaję i wychodzę na środek. Tablica jest pusta, biała jak duch. Nie chcę się odwracać. Nie chcę stanąć przed klasą. Zwlekam.

– Cześć. Nazywam się Erica Silverman.

Pomruki wśród uczniów, wbite we mnie spojrzenia. Słyszeli o mnie. Czarnowłosa dziewczyna w pierwszej ławce patrzy na mnie wrogo. Nie odpłacam jej tym samym. Unikam kontaktu wzrokowego z każdym – Erica wciąż czuje się zraniona po zdradzie.

Roth odchrząkuje.

– Tyle wystarczy. Może lepiej, żeby nie poruszać spraw osobistych, Erico. – Odwraca się do klasy. – Traktujcie ją z szacunkiem, jak w przypadku każdego innego ucznia, i zapamiętajcie, że rozmowa o Erice z dziennikarzami, którzy czyhają pod szkołą, grozi karą. Im szybciej ich zignorujemy, tym szybciej się wyniosą.

Pomruki zgody przetaczają się przez salę. Siadam w ławce. Po prawej mam okno, przez które widać trawnik. Dziennikarze spacerują wzdłuż ogrodzenia, robią zdjęcia. Od rana ich przybywa – dwa samochody stacji telewizyjnych zaparkowały nieopodal szkoły. Ci reporterzy przyjechali tutaj z mojego powodu. Przed kamerą lub aparatem fotograficznym łatwo udawać. O wiele trudniej przed uczniami szkoły średniej. Chociaż nie chcę tego przyznać, czuję zdenerwowanie. Jednak odgrywanie niepokoju jest dla żółtodziobów.

– Sępy.

Głos dochodzi z lewej, niski i poważny. Obok mnie wysoki chłopak garbi się na krześle. Wygląda, jakby dopiero co się obudził – faliste, jasne włosy sterczą mu na wszystkie strony, powieki opadają na niebieskie oczy. Nie jest szczególnie przystojny, ale twarz ma symetryczną, ładną i od razu znikającą w niepamięci.

– Sępy? Do kogo to? Do mnie? – odszeptuję.

Krzywi się.

– Nie, do nich. To dupki, paparazzi.

Dupki. Delektuję się tym słowem. Od miesiąca nie słyszałam wulgaryzmów – wyłącznie uprzejme przemowy, które starannie naśladowałam. Zerkam za okno i pozwalam sobie na lekki uśmiech.

– Zaczynam się przyzwyczajać. W tym tygodniu były tylko kamery i policja. Jeszcze kilka fleszy w oczy i będzie mi potrzebny pies przewodnik.

To miał być niewinny żart, ale chłopak marszczy brwi.

– Możesz powiedzieć, żeby się odwalili.

Chciałabym. Wierz mi, koleś, z chęcią powiedziałabym to reporterom w prostych i dosadnych słowach, gdy ruszyli gromadą na samochód, którym wyjeżdżałam rano do szkoły. Ale nie mogę. Staram się wyglądać na zaskoczoną, jak przystało na zranioną Ericę.

– Nie wiem, czy mogłabym być tak nieuprzejma.

Chłopak opiera głowę na ramionach.

– Rodzice porywacze wychowali cię na pokorne cielę, co?

Robię ponurą minę. Każda wzmianka o moich rodzicach ma wywoływać u mnie złość.

– Nie o to chodzi, że nie chcę być nieuprzejma dla reporterów, po prostu nie wiem, czy warto się do nich odzywać.

Posyła mi uśmieszek.

– O wiele lepsza odpowiedź.

Z głośników szkolnego radia wybucha poranna modlitwa i uczniowie opuszczają głowy. To prywatna szkoła katolicka. Krzyż na dachu rzuca rozciągnięty cień na trawnik. Jasnowłosy chłopak nie spuszcza jednak głowy. Czarnowłosa dziewczyna groźnie wbija wzrok w podłogę. Niektórzy uczniowie w klasie patrzą przed siebie. Każdy modli się na swój sposób. Sama składam ręce i przyciskam je do czoła, ale ostrożnie, żeby nie dotknąć wrażliwych miejsc na twarzy. Sińce po operacjach plastycznych zniknęły, ale wciąż czuję bóle fantomowe w mięśniach.

Dobry Boże, odpuść mi popełnione grzechy. Wybacz, że udaję dziewczynę, która zaginęła trzynaście lat temu. Dziewczynę, która jest bogata.

Dziewczynę, która nie żyje.

***

W wieku czterech lat Erica Silverman była uroczą, śliczną dziewczynką – o jasnych włosach, głębokich brązowych oczach z długimi rzęsami i o uśmiechu od ucha do ucha odsłaniającym śnieżnobiałe mleczaki. Była dumą i radością swoich rodziców – pana Silvermana, inżyniera lotnictwa, oraz jego żony, która pochodziła ze śmietanki towarzyskiej Południa, z Georgii. Mieszkali w Seven Hills, gdzie dzikość pustyni Las Vegas ustępuje stokom sztucznie wyhodowanej zieleni i wspaniałym posiadłościom z cegły. Erica lubiła grać w „Księżniczkę i smoka”, miała też słabość do porcelanowych lalek o szklanych oczach.

Pewnego dnia Eriki nie było w przedszkolu, gdy matka przyszła ją odebrać. Ochroniarz odwrócił wzrok na pół minuty. Tyle wystarczyło, żeby ktoś porwał dziewczynkę z placu zabaw.

Intensywne poszukiwania trwały przez wiele lat, dopóki policja nie została zmuszona ich przerwać. Nie pojawiło się żądanie okupu. Nie pozostał żaden ślad. Prywatni detektywi przychodzili i odchodzili jeden po drugim, każdy zawiódł tam, gdzie pozostali – gdy należało odszukać dalszy trop i ruszyć dalej. Jedyne, czego zdołali się domyślić, sprowadzało się do stwierdzenia, że Ericę zapewne wywieziono do innego stanu, może nawet za granicę. Po siedmioletnim wyczekiwaniu pan Silverman załamał się, jak każdy kochający rodzic po śmierci dziecka – wściekle, szaleńczo i nieodwracalnie. Pewnego czwartkowego poranka zniszczył każdy mebel w swoim gabinecie na piętnastym piętrze firmowego biurowca. A potem rozbił okno. Udało się go złapać, zanim wspiął się na parapet. Psychotyczny atak jako skutek załamania nerwowego doprowadził pana Silvermana do najlepszego szpitala psychiatrycznego, na jaki mogła sobie pozwolić jego żona. Pozostało jej tylko przejąć wszystko – i cierpieć samotnie. I czekać.

Tutaj opowieść się rozgałęzia.

Prawda: Erica nie żyje. Została zamordowana przez Geralda Brandę, trzydziestosześcioletniego sprzedawcę komputerów z Boulder City, czterdzieści osiem godzin po porwaniu. Brando zobaczył zdjęcie Eriki w artykule prasowym o rodzinie Silvermanów i zakochał się od pierwszego wejrzenia. Śledził dziewczynkę przez rok, poznawał jej rozkład dnia, zwyczaje i odstępstwa od rutyny. Przygotował wszystko bardzo dokładnie i zadbał, aby ucieczka lub uwolnienie Eriki stały się niemożliwe. Miał prawie 120 IQ, ale nie pozwolił, aby przesadna próżność przesłaniała mu ocenę sytuacji. Mój ojciec, Sal, spotkał go w więzieniu, gdzie Gerald trafił za zamordowanie innego dziecka. Brando nie powiedział policji o Erice, ale podczas ćwiczeń na spacerniaku opisał Salowi swój uczynek w najdrobniejszych szczegółach.

Kłamstwo: Ericę porwała para przestępców i wychowała jak własne dziecko. Para, znajomi Sala, nie miała brać udziału w oszustwie ani być w nie wmieszana. Właśnie odlecieli z kraju, a siedemnastoletnią Ericę – mnie – zostawili policji.

Sal to oszust. A ja jestem jego córką. Robimy przekręt.

Do dzisiaj nigdy nie byłam w szkole średniej. Ani w podstawowej. Ani w żadnej innej, tak dla jasności. Szkoła nie wchodziła w grę przy tylu przeprowadzkach. Dlatego Sal uczył mnie w domu. Przerobiłam rachunki, klasykę literatury, a w zeszłym roku filozofię taktyki wojskowej, ulubione zagadnienie Sala. Materiał, który teraz mam na lekcjach, jest łatwy. Zbyt łatwy. Nie wspominam o tym, ale uczyłam się tego wiele lat temu. Nie podnoszę ręki, żeby zgłosić się do odpowiedzi, i celowo niektóre zadania robię źle. Tylko niektóre. Erica ma być bystra, ale nie za bardzo. Ludzie czują się niekomfortowo przy inteligentnych dziewczynach. A mnie zależy, żeby wszyscy wokół czuli się dobrze w mojej obecności – takie osoby rzadko się podejrzewa, że coś ukrywają.

Przerwa to mój ulubiony punkt dnia. Nie trzeba siedzieć prosto i udawać, że się poświęca uwagę temu, co mówią nauczyciele. Wolność. Wtedy mogę włóczyć się po szkole, przyglądać się okolicy i ludziom. Uczniowie na korytarzach zerkają na mnie albo obserwują ukradkiem. Przez cały miesiąc mówiły o mnie wszystkie wiadomości. Tłum w szkole wie doskonale, kim jestem, ale zachowuje się, jakby to nie miało znaczenia. Grupki dziewcząt zerkają na moją twarz i mundurek, zanim się odwracają, jakby ich to nie obchodziło. Jednak słyszę ich natarczywe szepty i głośny chichot. Bez wątpienia te dziewczyny mnie obgadują, nie? Nabieram głęboko tchu, potem powoli wypuszczam powietrze, a wraz z nim próbuję się pozbyć zmieszania. Przypominam sobie słowa Sala. Jego nauki. Zasada numer jeden mistrzów przekrętu: nawet jeżeli nie masz pewności siebie, zachowuj się, jakbyś ją miała.

Niech inni uwierzą w to, w co chce się, żeby wierzyli.

Prostuję plecy i odrzucam włosy. Pewność siebie. Idę równo i bez pośpiechu. Uśmiecham się do grupy, która obserwowała mnie zbyt długo, a dziewczyny szybko odwracają wzrok. Pewność siebie. Muszę sprawić, żeby te dziewczyny uwierzyły we wszystko i w cokolwiek. Niech uwierzą we mnie.

Damska łazienka – azyl przed ostrzałem spojrzeń. Myślałam, że znalezienie się w centrum uwagi okaże się łatwiejsze do zniesienia, mniej stresujące. Gdy tylko drzwi się za mną zamykają, czuję, jak kamień spada mi z serca. Lustra są czyste, najmniejsze graffiti nie kala drzwi kabin toaletowych. Widok odbicia mojej nowej twarzy wciąż mrozi mi krew w żyłach i wywołuje skurcz w sercu. A jednak muszę patrzeć. Normalna dziewczyna nie unika luster – są jej najlepszymi przyjaciółmi, najgorszymi wrogami i lekką obsesją, wszystkim naraz. A ja, gdy patrzę na własne odbicie, wymawiam swoje prawdziwe imię, jakbym chciała, aby lustro ukryło tę tajemnicę w bezdennej srebrzystej głębi.

Violet.

Naprawdę mam na imię Violet.

Moje włosy nie są tak jasne, jak powinny, ale zdecydowaliśmy, że zachowam ten brudnawy kolor. Rozjaśnione wyglądałyby nienaturalnie, wskazywałyby na rozpaczliwą próbę uzyskania podobieństwa do włosów porwanej dziewczynki. Blond niekiedy ciemnieje z wiekiem, więc wciąż pozostaję wiarygodna. Kości policzkowe mam mocniej zarysowane. Nie można było wstawić mi implantów, ponieważ wykryłby je rentgen, ale dało się przyciąć nieco kości, żeby uzyskać odpowiednie rysy twarzy. Oczy też mam większe, bardziej okrągłe. Nacięto mi kąciki (jak skórkę winogrona – to słowa lekarza). Nos mam nieco zadarty, już nie haczykowaty (odpowiednie przycięcie chrząstek – to również słowa lekarza). Trzy operacje w ciągu pięciu lat. Wyglądam pięknie, ale wcale nie czuję się dumna. Tylko zagubiona, mała, pożarta. Erica pochłonęła mnie całkowicie. Im więcej siebie włożę w jej życie, tym bardziej stanę się przekonująca. Muszę zachować czujność, świadomość swojego otoczenia, zgodnie z tym, czego nauczył mnie Sal. Nie mogę zepsuć oszustwa, które zapewni nam dość pieniędzy na emeryturę i zapomnienie o drobnych przekrętach. O wszystkich przekrętach. Będziemy mieć dość pieniędzy, żeby kupić, co chcemy – domy, samochody, wysepki. Sześćdziesiąt milionów dolarów to nie fraszka ani łatwo zdobyte drobne. W półświatku Vegas o obrazie Silvermanów szeptało się w najciemniejszych zakamarkach – były świętym Graalem każdego hakera od systemów ochrony i włamywacza – eksperta od zamków. Wyczyn niemożliwy do wykonania – prawdziwy Olimp w branży. Znajomi Sala mówili o tym niemal przysłowiowo. „Prędzej uda ci się ukraść obraz Silvermanów niż mnie przepić, stary”, „Przekonać szefa jest trudniej niż zwinąć obraz Silvermanów”. To jak Mount Everest dla wspinaczy albo Rów Mariański dla nurków. Albo jak Super Bowl dla drużyn footballu.

A ja zamierzam ukraść go w pojedynkę.

Mój trening i zasoby Sala prowadziły do tej kulminacji. Tutaj, dzisiaj. W tej chwili.

Uśmiecham się w lustrze. Uśmiech mam ciepły i taki szczery. Tak dobrze wyćwiczony. Opuszczam nieco kąciki ust. Właśnie. Mniej sztucznie. Bardziej szczerze – cokolwiek to znaczy. Już nie mogę być szczera. Szczerość zginęła miesiąc temu, gdy wysiadłam z policyjnego samochodu i wkroczyłam do tego świata prywatnych szkół i wymyślnych mundurków.

Sal zabrał mnie pod taką szkołę, żebym przyjrzała się uczniom, zanim rozpocznę swoje zadanie. Zaparkowaliśmy niedaleko i przyglądaliśmy się tamtejszym nastolatkom – jak się śmieją, kłócą, całują. Byli szczerzy. Mieszkałam i pracowałam wśród ludzi, którzy kłamali nawet swoim ciałem. Oszukiwałam ich własną wyszkoloną mową ciała. Potrafię nieźle czytać ludzkie emocje, ale w przypadku tych dzieciaków nie było takiej potrzeby. Każdy stanowił dla mnie otwartą książkę z setkami różnych uczuć – przeskakujących od miłości do nienawiści oraz wszystkiego pomiędzy równie szybko, jak zniecierpliwione dziecko przełącza pilotem programy w telewizorze.

Sal popatrzył na mnie z uśmiechem.

– Widzisz? Udawać normalność to łatwizna. Wystarczy, że w ogóle nie będziesz udawać.

Chciałabym do niego zadzwonić. Chciałabym usłyszeć jego głos i śmiech. Chciałabym poprosić go o radę. Ale nie mogę. To najbardziej ryzykowny etap. Muszę wszystkich przekonać, że jestem Ericą. Każdą rozmową telefoniczną, każdym trzepotem rzęs, każdym uśmiechem i gestem. To rola mojego życia.

Drzwi łazienki otwierają się z trzaskiem. Wchodzi czarnowłosa dziewczyna, która wcześniej patrzyła na mnie wrogo. Podnosimy na siebie oczy. Jej są ciemnobrązowe, podkreślone grubą czarną kreską, co sprawia, że spojrzenie wydaje się niemal dzikie. Dziewczyna odwraca wzrok i opiera się o umywalkę, po czym zapala papierosa. Wchodzę do kabiny, siadam na sedesie. Denerwuje mnie, że przy załatwianiu się wszystko słychać. Kiedy wychodzę, dziewczyna wciąż jest w łazience. Nie cofa się, gdy pochylam się nad umywalką za jej plecami. Czuję na karku jej wzrok. Papierosowy dym uderza mnie w twarz, gdy wycieram ręce. Zapewne umiała wiele osób zastraszyć, ale miałam już do czynienia z takimi jak ona. Udają twardych, żeby ukryć wrażliwość. Obie gramy.

– Obserwuję cię – mówi, kaszląc.

Przybieram wyszkoloną pokerową minę z odrobiną niepewności, aby dziewczynie wydawało się, że ma nade mną przewagę.

– Nie wątpię.

Gasi papierosa w umywalce i parska śmiechem.

– Nie ty pierwsza robisz taką akcję. Przed tobą próbowały już dwie dziewczyny. Wszystko wyszło na jaw. Z tobą też tak będzie.

Nie kłamie. Czytałam o tych dwóch dziewczynach – jedna trzy lata temu, druga osiem. Próbowały wcielić się w Ericę. Żadnej nie wyszło. Pragnęły wygodnego życia – i właśnie to było przyczyną ich klęski. Gdy się udaje, nie można chcieć tak wiele na tak długo. To niewykonalne. Trzeba pamiętać o celu, złapać zdobycz i wymknąć się, zanim oszustwo wyjdzie na jaw. Dla tamtych dziewczyn zdobyczą było życie w luksusie. Moja nagroda jest prostsza, bardziej czysta i o wiele bardziej zyskowna – obraz Silvermanów.

Tamte dziewczyny zostały przyłapane. Ale żadna nie była taka jak ja. Na moją korzyść przemawia DNA – Sal załatwił podmianę kosmyka włosów prawdziwej Eriki na moje. Laborant oznaczył świeżą próbkę i potwierdził zgodność. Na pewno Sal go zmusił – przypuszczam, że szantażem. Mam identyczne złamanie prawej kości strzałkowej wykonane przez doktora od Sala. Zrost po złamaniu znajduje się w tym samym miejscu i pod takim samym kątem jak u Eriki po upadku ze schodów.

No i mam Sala po swojej stronie.

Niemal miesiąc temu „Erica” odkryła, że jej rodzice nie są tymi prawdziwymi. Dowiedziała się, że została porwana. Mogłaby czuć się zraniona jako nieco wrażliwa, ale nie pokorna. Jest sfrustrowana i zła – każdy funkcjonariusz policji i dziennikarz, który przychodził do domu, oskarżał ją o udawanie. Erica ma po dziurki w ślicznym, zadartym nosie tych oskarżeń.

– Nie ty pierwsza mi nie wierzysz. – Krzywię się gniewnie. – I nie ostatnia.

Dziewczyna chichocze jak hiena.

– Jakbym tego już wcześniej nie słyszała.

Głośno trzaska drzwiami, gdy wychodzi po uderzeniu mnie w słaby punkt. Pierwszy dzień w szkole, a już ktoś wokół mnie węszy. No pięknie. Ale ta dziewczyna jest zwyczajna.

Ja ćwiczyłam przez całe życie.

Obecność tej dziewczyny onieśmiela, wręcz zastrasza, co zapewne wystarczyło, żeby złamać poprzednie „Eriki”. Ale ja jestem inna. Sal wybrał mnie i wyciągnął z rodziny zastępczej, ponieważ wyglądałam jak Erica. Wychował mnie, żebym nią była, i wiedział, że pewnego dnia tak się stanie, zmienię się w nią bez trudu, wejdę w nią jak dłoń w dobrze dopasowaną rękawiczkę.

Erica stanowiła część mnie, zanim jeszcze poznałam jej imię.

Idę do stołówki i wybieram kanapkę z piekarnika. Podaję kartę na lunch uczniowi obsługującemu kasę. Przyciski wyglądają na wyrobione, stare. Kasa ledwie działa. Uczeń wbija przycisk „OPEN”. Przesuwam tacę. Ten przycisk przywołuje wspomnienia.

***

Pięcioletnia Violet doskonale służy do odwracania uwagi.

Zapach benzyny zatyka jej nos. Dym z papierosa sprawia, że oczy jej łzawią. Neon wystawowy z reklamą marki piwa łatwo ją oślepia. Dziewczynka drobnymi kroczkami podchodzi do lady. Po twarzy płyną jej łzy, największe, jakie może u siebie wywołać, co przy obcych, przerażających ludziach w sklepie przy stacji benzynowej nie jest wcale trudne. Kasjer rozgląda się w nadziei, że ktoś przyzna się do zapłakanej smarkuli, ale nic z tego. Mężczyzna wychyla się nawet i zadaje pytania. Gdzie rodzice? W łazience? Przy mrożonkach? Rozgląda się. Dziewczynka też się rozgląda i zaczyna płakać jeszcze głośniej. Kasjer każe jej wejść za ladę i zaczekać z nim, dopóki rodzice się nie pojawią. Dziesięć minut. Piętnaście. Mija pół godziny, zanim do sklepu wbiega mężczyzna. Rozwiane, szpakowate włosy. Wysoki, dobrze zbudowany. Dopiero zaczyna się starzeć.

– Widział ktoś moją córkę? Moja córka, blondynka, niebieskie oczy. O Boże, błagam, przecież ktoś na pewno ją widział!

Kasjer wychodzi zza lady i uspokaja mężczyznę. Dziewczynka nie wybiega jednak przybyszowi na spotkanie, więc coś musi być nie tak. Kasjer chce się upewnić, że szpakowaty mężczyzna jest ojcem tej małej.

Kasjer stoi plecami do lady. Violet jest niska, ledwie może sięgnąć do przycisku „OPEN” na klawiaturze starej kasy, ale za to nie widać jej w kamerze monitoringu. Nerwowe krzyki Sala zagłuszają ciche „ping” otwieranej szuflady. Dziecięce paluszki tańczą między plastikowymi przegródkami – dziesiątki, dwudziestki. Dziewczynka wyciąga, ile się da, i chowa banknoty w kieszenie ogrodniczek, po czym ostrożnie zamyka kasę.

– Tatusiu! – krzyczy i wybiega zza kontuaru.

Warkoczyki podskakują jej przy każdym kroku. Uścisk jest starannie odegrany, udawany za każdym razem, gdy „córka” gubi się „tatusiowi”, a potem odnajduje. Dobra robota, co oznacza lepszy posiłek niż fast food, miękkie łóżko w motelu. Zasłużone.

Jednak Sal uśmiecha się z dumą, a Violet śmieje się ze szczęścia, bo opiekun jest z niej dumny, bo ktoś, ktokolwiek, jest z niej dumny.

***

Dzisiaj po raz pierwszy od miesiąca byłam poza domem.

„Dom” nie jest właściwym określeniem. Pani Silverman mieszka raczej w zamku. Może to niezupełnie posiadłość, ale prawie. Trzy akry w najlepszej okolicy Vegas, na zamkniętym terenie. Witraże w oknach i tarasy z białego kamienia wyglądają jak tęcze na śniegu. Ogrodnik mitręży czas między krzewami kwiatowymi, które dopiero wypuściły pąki. Otoczenie jest przesadnie zielone, rośnie tutaj zbyt wiele bujnych roślin w porównaniu z rozciągającą się dalej pustynią.

Pani Silverman puszcza mnie, żebym mogła pójść do szkoły. Obawiam się nieco wsiąść do samochodu, gdy podjeżdża srebrzystym BMW, ale dławię to uczucie i staram się wyglądać na uszczęśliwioną. Pani Silverman ma jasne włosy, doskonałą fryzurę typu bob. Granatowa garsonka sprawia, że jej jasna cera i czerwone usta lśnią. Kobieta ma wąski nos i wysokie kości policzkowe. Wyglądam jak ona. Zupełnie jak ona. Za bardzo. Uśmiech pani Silverman, gdy wysiada z samochodu, jest zbyt szeroki, aby był prawdziwy. Zbyt ciepły.

Podchodzi bliżej i przyciąga mnie do piersi. Dziennikarze za ogrodzeniem napierają, ale policjanci przysłani tutaj do ochrony starają się ich powstrzymać.

Zagraj to dobrze, Violet. Zanurz się w smutki tej kobiety, w tę mroczną ulgę. Jak łatwo przychodzi udawanie jej córki. Wystarczy tylko pozwolić, aby nurt życia pani Silverman uniósł mnie, wystarczy zanurzyć się w morzu cierpienia matki. Uczucia przepływają w niej falami, gdy cichy szloch pani Silverman niknie w moich włosach.

– Przepraszam, skarbie. Przepraszam. Tęskniłam za tobą. To tylko szkoła, ale tak bardzo za tobą tęskniłam…

– Wszystko w porządku.

Pociągam nosem, z moich oczu też zaczynają płynąć łzy. Pani Silverman pachnie różami i drogim mydłem. Brutalna siła jej smutku i szczęścia sprawiają, że nietrudno jest udawać. Podstawą sfałszowania czegokolwiek jest wiara w prawdziwość podróbki. Żadnych wątpliwości. Tylko wiara. Promienie lutowego słońca padają na nas, na moją twarz, na jej twarz, na nasze splecione ciała. Pani Silverman płacze, jej łzy wsiąkają w moje włosy. Ja też płaczę. Jestem odbiciem.

I przez chwilę jestem Ericą Silverman.2 Przekonywanie

Dom Eriki ani trochę nie przypomina więzienia.

Wielkie dębowe schody lśnią. Na ścianach wiszą obrazy. Wysokie sufity rozświetlane są promieniami słońca albo refleksami z kryształowych żyrandoli – tęczowe rozbłyski w królestwie zmarłej dziewczynki. Drogie meble stoją na parkiecie. Wszędzie widać bogactwo. Sal i ja obrabialiśmy takie miejsca niejeden raz. Kradzież w dużym domu to łatwizna, gdy właściciele siedzą w jadalni przy kolacji, a drzwi są otwarte na oścież. Wystarczy założyć odpowiedni uniform, potem kiwać głową z uśmiechem, gdy się wchodzi, a bardzo niewiele osób będzie się zastanawiać, co tam robimy. Sal lubił wchodzić jako hydraulik, mnie podobały się różowe stroje pokojówek. Zabieraliśmy drogie perfumy, elektroniczne gadżety i sprzęt. Gdy mieliśmy szczęście, natrafialiśmy nawet na biżuterię.

Jednak dzisiaj nie występuję jako złodziejka. Jestem zupełnie kimś innym. Nie dziewczyną, która wie, jak otworzyć niemal każdy zamek dostępny w sprzedaży. Ani nie taką, która umie określić osobowość na podstawie stroju. Rzucam plecak na łóżko i rozglądam się po pokoju Eriki. Moim pokoju. Lalki na półkach wbijają szklane oczy w moją nową twarz. Trzynaście lat czekały, aż Erica wróci i zacznie się nimi bawić. Wiedzą. Drwią ze mnie tymi swoimi sztucznymi lokami i falbankami z jedwabiu. Wiedzą, że nie jestem Ericą. W przeciwieństwie do pani Silverman lalki nie znają rozpaczy. Nic nie przesłania im prawdy. Na toaletce stoją szczotki, grzebienie i spinki – przedmioty z innego czasu. A do lustra przyczepiony jest dziecięcy rysunek patykowatych postaci, rodziny, wykonany kredkami świecowymi.

Pani Silverman była zaborcza.

W głębi serca wiem, że to klucz do udanego przekrętu. Przyglądała mi się, gdy wysiadałam z samochodu, i nogi się pod nią ugięły. Osunęła się na kolana. Rozpłakała. Pochyliłam się do niej i pomogłam wstać, a pani Silverman objęła mnie i nie puściła chyba przez godzinę. Ręce jak szpony zaciskały mi się na plecach. Czuła to – czuła mnie. I nie chodziło o moją nową twarz – bez wątpienia podobną do portretów siedemnastoletniej Eriki renderowanych przez policję. Matki zawsze wiedzą. Było coś jeszcze. Może desperacja. Dwie Eriki okazały się fałszywe, pani Silverman przeżyła nadzieję, a potem rozczarowanie i dochodzenie do siebie, a potem wszystko zaczynało się od nowa. Pan Silverman popadł w obłęd. Straciła córkę oraz męża.

Rozpacz.

Jestem przekonująca. Twarz, DNA. Właśnie DNA okazało się ważne. Nie pozwolono pani Silverman zobaczyć się ze mną, dopóki nie potwierdzono zgodności genetycznej. Erica miała cztery lata, gdy została porwana – była na tyle duża, żeby ją kochać, ale też na tyle młoda, aby czas działał na moją korzyść. Czas zniekształca drobne niezgodności, które Sal z takim trudem starał się ukryć albo usunąć za odpowiednią opłatą. Pani Silverman pozwala, aby czas i uczucia kształtowały jej nadzieję, widzi we mnie prawdziwą Ericę. Serce podpowiada jej, że jestem prawdziwa.

Odwołała wszystkie spotkania, imprezy dobroczynne i umówione kolacje. Spędziła ze mną w domu miesiąc. Malowałyśmy paznokcie i rozmawiałyśmy. Głównie rozmawiałyśmy i gotowałyśmy, jakby jedzenie mogło wypełnić ziejącą przepaść straconego czasu. Pani Silverman wypytywała o każdy rok, każde urodziny i święta Bożego Narodzenia. Tkałam dla niej opowieść wyciskającą łzy z oczu. Jej i moich. Opowieść bardzo starannie stworzoną przeze mnie i Sala, powtarzaną i sprawdzaną miesiącami, zanim pojawiłam się w tym domu. Znałam każdy szczegół, każdy upadek na rowerku, każde zwierzątko, które chciałam przygarnąć, jakby to było moje życie.

Gdyby nagrano moje wystąpienie, dostałabym Oscara. Nawet dwa. Nie odtwarzałam wyuczonej roli. Ożywiałam zmarłą Ericę, przywoływałam jej duszę. Otwierałam się na nią, zapraszałam, aby we mnie wstąpiła. Violet została stłumiona i głęboko ukryta. Tak głęboko, że zaczynałam się martwić, czy całkiem jej nie utracę, jednak dziś w szkole Violet się obudziła. Wyjście z cienia smutku pani Silverman wydobyło tamtą dziewczynę na światło dzienne. Tylko na okamgnienie. Nie mogę ujawniać Violet, nie za często.

Pukanie do drzwi.

– Proszę.

Pani Silverman wchodzi z niepewnym uśmiechem.

– Jak leci?

Wzruszam ramionami.

– Szkoła jest męcząca.

– Uczniowie byli dla ciebie mili?

– Nie wiem. – Skubię różowe, dziecinne wezgłowie. – Gapili się. Miałam wrażenie, jakby mnie oskarżali. Wątpili.

Pani Silverman krzywi się i przysiada obok na łóżku, a potem ujmuje mnie za rękę.

– Musisz ich zrozumieć. Były inne Eriki. Ludzie są zmieszani.

– Ja też – szepczę.

Ściska mi dłoń.

– Czym?

– Nie wiem! – Zrywam się. W gniewie. W gniewie i rozdarciu. – Jak mogli? Jak mogli mnie zabrać i nic nie mówić przez trzynaście lat? Trzynaście lat! Kochałam ich, ufałam…

– Wiem. – Pani Silverman przygryza usta, marszczy brwi. Wie, że mówię o swoich rodzicach porywaczach. – Nie umiem ci tego wyjaśnić, Erico. To byli po prostu źli ludzie…

– Wcale nie! – wybucham. Pani Silverman cofa się nieco. – Nie byli źli. Byli moimi rodzicami. I za każdym razem, gdy na ciebie patrzę, za każdym razem, gdy spotykam dziennikarzy albo widzę ich w telewizji, mam ochotę… – Dławię się. – Mam ochotę coś rozwalić. Niech ktoś da mi powód, a coś zniszczę…

– Erico…

– Jeden powód!

Kopię w drzwi.

– Proszę, Erico. – Pani Silverman wstaje i obejmuje mnie łagodnie. – Głęboki wdech. I wydech. Tak jak ćwiczyłyśmy.

– Dziennikarze myślą, że to przedstawienie. – Głos mi się rwie. – A to moje życie! Moje życie!

– Wiem, wiem. – Pani Silverman przytula mnie mocniej. – Miałam nadzieję, że wszystko się uspokoi. Wybacz. Dziennikarze robią się natrętni, ponieważ nie wydałyśmy jeszcze oficjalnego oświadczenia.

– No to wydajmy je i miejmy to z głowy.

Wycieram łzy.

– Naprawdę tego chcesz? – Pani Silverman krzywi się ze zmartwienia. – Może ci się to nie spodobać.

– Nieważne – nalegam. – Jestem zmęczona. Chcę po prostu wrócić do domu.

Pani Silverman wzdraga się, wyczuwam napięcie jej ramion. Posunęłam się za daleko, za bardzo się pośpieszyłam.

– Nie do moich dawnych rodziców! – wycofuję się szybko. – Chcę mieć po prostu święty spokój.

Pani Silverman trochę się odpręża, ale wciąż wygląda, jakby była na skraju załamania nerwowego.

– To wymaga czasu.

– Przepraszam. Nie chciałam cię przestraszyć.

Uśmiecha się i głaszcze mnie po ramieniu. Pieszczota przypomina muśnięcie piórem, wyczuwam w tym wahanie, którego nie potrafię rozszyfrować. Niedowierzanie, że tutaj jestem. Wdzięczność. Emocje, które odbijają się w jej spojrzeniu i dotyku, nie maleją od pierwszego dnia, gdy pojawiłam się w tym domu. Codziennie pani Silverman stara się przekazać mi trzynaście lat miłości, a ja się w tym pławię. Nigdy nie ściskano mnie z taką czułością ani z tak palącym pragnieniem, aby mnie chronić. Pani Silverman obejmuje mnie za stracone lata, a jej szczupłe ręce drżą, jakby się bała, że gdy tylko mnie puści, rozwieję się jak dym na wietrze.

Sal był mi matką i ojcem, dwa w jednym. Obejmował mnie od czasu do czasu. Częściej, gdy byłam młodsza. Zanim mnie adoptował, opiekowały się mną matki zastępcze, ale żadnej nie pamiętam.

Pani Silverman to moja pierwsza prawdziwa matka. Ale nie mówię do niej „mamo”. Jeszcze nie. Gdyby Erica znalazła się na moim miejscu, też by się wahała, czy nazywać panią Silverman „mamą”… Co najmniej przez miesiąc. Ale miesiąc właśnie się kończy. Odegrałam szczerze i przekonująco stan umysłu porwanej dziewczyny. Nadeszła pora na kolejny krok.

– Zobaczę, co da się zrobić. – Pani Silverman wreszcie mnie puszcza i rusza do drzwi. – Dziennikarze z kilku programów chcą przeprowadzić z nami wywiady. Miejmy nadzieję, że wystarczy jedno spotkanie, żeby ich uciszyć. A na razie zejdź na dół, Marie upiekła rogaliki.

– Dobrze. – Nabieram tchu. – Głęboki wdech.

– Właśnie. – Pani Silverman oddycha razem ze mną. – Głęboki wdech. I wydech. Poradzimy sobie. Razem.

Jej kroki odbijają się echem w korytarzu. Kiedy schodzę, nie ma jej w kuchni. Marie, gosposia zatrudniona przez panią Silverman parę lat temu, krząta się przy marmurowych blatach. Zadaje pytania, ale nie podnosi na mnie wzroku.

– Jak było w szkole?

– Nudno.

Siadam na wysokim barowym stołku.

Śmieje się taktownie, próbuje zamaskować, że słyszała mój wybuch. Jest starsza co najmniej o dwadzieścia lat od pani Silverman, a jej pomarszczona twarz zdradza, że ma za sobą niełatwe życie wypełnione ciężką pracą. Oprócz dostawców tylko Marie miała wstęp do domu podczas miesiąca, gdy oswajałam się z powrotem.

Marie podaje mi ciepłego jeszcze rogalika.

– Chodziłaś do liceum, gdy mieszkałaś z poprzednimi rodzicami?

– Nie, uczyłam się w domu. Pewnie nie chcieli, żeby ktoś się domyślił, że nie jestem ich dzieckiem. Musieliby przecież pokazać akt urodzenia i inne dokumenty, których nie mieli.

– Czy choć przez chwilę… – Marie urywa. – Nieważne, nie powinnam o to pytać.

– Czy choć przez chwilę podejrzewałam, że nie są moimi prawdziwymi rodzicami? – Tak łatwo ją przejrzeć. – Nie. Co prawda nie byłam do nich podobna i wydawało mi się to dziwne, ale zapewniali, że przypominam jakąś ciotkę, której nigdy nie spotkałam. Nie mieli też zdjęć ze mną jako niemowlakiem, jak się okazało. Takie drobiazgi. Dopiero teraz wydają się oczywiste.

Marie taktownie milczy. Zaciskam pięści na kuchennym blacie.

– Nigdy im nie wybaczę.

– Ani ja – przytakuje gosposia, a potem kroi pomidor z większą siłą, niż to potrzebne.

– Gotowa do wyjścia, Erico? – Głos pani Silverman dobiega z holu. – Niedługo zamkną szpital.

– Już idę! – Praktycznie pożeram rogalika, otrząsam się z gniewu. – Dzięki, Marie. Naprawdę świetnie gotujesz.

Pani Silverman waha się przy drzwiach. Wpatruje się w dal, oczy ma zamglone. Dziennikarze tłoczą się przed domem, powstrzymuje ich tylko kuta brama i ochrona. Pokrzepiająco ujmuję panią Silverman za rękę.

– Razem. – Kiwam głową.

– Razem.

Uśmiecha się, a jej oczy się przejaśniają, mgła znika, pozostaje tylko czysty, szafirowy błękit.

***

Porwanie Eriki załamało pana Silvermana.

I chyba go rozumiem. Erica była jego aniołkiem. To dla niej tak ciężko pracował, a potem śpieszył do domu o zmierzchu, dla niej kupował tak wiele lalek. Erica dodawała mu skrzydeł, a jego umysł pracował wtedy tak, jak powinien – szybko i trafnie. Kiedy zniknęła… kiedy została porwana, ten ostry jak brzytwa umysł zwrócił się przeciwko niemu. Zaatakował bezwzględnie jak rekin, odebrał zdrowe zmysły. A potem pan Silverman też zniknął. Pozostało tylko wymęczone bezsilnością ciało. Pani Silverman umieściła męża w ośrodku rehabilitacyjnym Whiteriver Center. Przebywa tam już od czterech lat. Przez ostatni miesiąc odwiedzałyśmy go co środę. Pan Silverman nie odezwał się ani razu. Ani do mnie, ani do żony. Jakby nie wiedział, kim jesteśmy. Może nie zdaje sobie sprawy, że wciąż przebywa w świecie żywych. Interesuje go tylko gra w warcaby. Wydaje się, że przy życiu trzymają go tylko odruchy, ewolucyjne dziedzictwo najlepiej przystosowanych przodków. Wdech, mrugnięcie, wydech, westchnienie. Jest tutaj, a jakby go nie było. Plastikowy stół w sali dla odwiedzających to miejsce, gdzie przebywa ciało pana Silvermana. I tylko ciało.

– Tato. – Ściszam głos. – To ja.

Łysieje. Kiedyś był bardzo przystojny, ale wiek i emocjonalne burze pomarszczyły go i wychudziły tak, że wygląda jak zagłodzony. Na policzkach widać ślad siwego zarostu z żółtawym połyskiem. Ciemne oczy są puste i zamglone apatią. Pan Silverman podnosi wzrok, patrzy na mnie, a potem spuszcza oczy na szachownicę. Przesuwa czarny pionek. Zbijam go swoim białym.

Pani Silverman przygląda się nam z dystansu, otulona etolą z lisiego futra. Pochyla się do automatu z kawą, nerwowo wciska guziki. Wydaje się nie na miejscu. Chciałaby zobaczyć, jak pan Silverman marszczy brwi, szczerzy się albo krzywi, cokolwiek. Pani Silverman oczekuje, że moja obecność przywróci jej męża jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Ale nawet ja widzę, że ten mężczyzna odszedł już za daleko. Pielęgniarka uśmiechnęła się ze współczuciem, gdy stwierdziłam, że ojciec mnie pamięta. Wszystko, co mówi pan Silverman, jest bez znaczenia. Policja nigdy nie uwierzy komuś, kto od lat przebywa w domu wariatów. Mogę jednak trochę go pocieszyć. Ujawnić prawdę. Nawet jeżeli to powtórzy, nikt nie weźmie tego na poważnie.

Pochylam się nad stołem i ujmuję pana Silvermana za rękę. Szepczę bardzo cicho.

– Pana córka nie cierpiała długo, panie Silverman.

Gerald przeciął jej nadgarstki nożem. Czyste, chirurgiczne cięcia. Zmarła od utraty krwi. Pewnie po prostu poczuła, że jest jej coraz zimniej i robi się śpiąca. Brutalność nastąpiła dopiero po jej śmierci. Duszy Eriki dawno już nie było – nic nie czuła.

Podchodzi pielęgniarka, stawia na stole kubek wody i tabletki dla pana Silvermana.

– To tylko na uspokojenie – zapewnia mnie.

Pan Silverman odruchowo bierze i połyka lekarstwa. Spojrzenie znowu wbija w szachownicę. Wydaje się, jakby interesowała go tylko gra. Zazdroszczę mu. Warcaby są o wiele prostsze niż strategiczna rozgrywka, w której uczestniczę – ta, w której żyję. I w której jestem główną figurą. Wszystko zależy tylko ode mnie.

Wolałabym być zwykłym pionkiem, nie królową.

Pan Silverman uśmiecha się bezmyślnie i przesuwa pionek do mojej damki. Wokół oczu rysują mu się zmarszczki, gdy na mnie spogląda i oznajmia radośnie:

– Wygrałem.

***

– Powiedział coś? – dopytuje się pani Silverman.

Kręcę głową i wyciągam ze swojej wyuczonej na pamięć bazy danych miłe kłamstewko.

– Wspomniał coś o lekcjach baletu…

W oczach pani Silverman lśni nadzieja.

– Tak, chodziłaś na balet, kiedy byłaś mała. Może się budzi. Musimy przychodzić, wydobyć go z tej skorupy.

Nie mam odwagi powiedzieć prawdy i tym samym odebrać jej nadziei. Pani Silverman wciąż kocha swojego męża. Kochający się rodzice. Ciekawe, czy Erica wiedziała, jakie miała szczęście.

Po powrocie do domu okazuje się, że Marie kupiła mi nową pościel – niebieską w białe kwiatki, pachnącą nowością prosto z eleganckiego sklepu. Ściskam ją, a Marie parska śmiechem i mówi coś po hiszpańsku. Rzucam się na łóżko i rozkładam ramiona. Czuję miękkość wysokiej jakości kołdry, zupełnie innej niż cienkie motelowe pledy, pod którymi sypiałam przez większość życia. Na obiad są żeberka – mięso odchodzi od kości. A na deser sorbet. Jestem w siódmym niebie. Te posiłki są milion razy lepsze niż przypalone świństwa Sala albo gotowe dania na wynos. Pani Silverman z błyskiem w oku podsuwa mi lampkę wina.

– Spróbuj. Pij powoli. To bardzo dobre wino z bardzo dobrej winnicy.

Sal pozwalał mi próbować swojej ulubionej whisky. Ten trunek jest łagodniejszy, bardziej owocowy. Nie pali w gardło tak mocno jak whisky. Mimo to kaszlę. Pani Silverman wybucha śmiechem, a potem upija wina.

– Teraz, gdy już oficjalnie chodzisz do liceum, musimy ustalić kilka zasad.

– Zasad – powtarzam.

– Na przykład dotyczących alkoholu. – Pani Silverman kołysze kieliszkiem. – Parę łyków wina od czasu do czasu nie zaszkodzi. Ale jesteś młoda, a młodzi ludzie w grupie lubią pić. Na pewno wkrótce znajdziesz przyjaciół. Erica, którą pamiętam, wszędzie była uwielbiana.

Mam ochotę się skrzywić, ale Erica we mnie zmusza mnie do zachowania obojętnego wyrazu twarzy.

– Wierz mi lub nie, ale będziesz miała w życiu wiele okazji do picia. Nie musisz ich wykorzystać od razu. To niezdrowe. Nie mam nic przeciwko napiciu się od czasu do czasu, o ile jesteś w domu z przyjaciółmi, a ja mam kluczyki do wszystkich samochodów. Czy to jasne?

Dostrzegłam przebłyski jej stanowczości już wcześniej, gdy chciała poznać ze szczegółami moje życie pod opieką porywaczy. Gdy chodzi o moje bezpieczeństwo albo przeszłość, pani Silverman zmienia się w demona silnej woli i o żelaznych zasadach. Potulnie kiwam głową.

– Jak słońce.

– Jeżeli kiedyś znajdziesz się w sytuacji, gdy wszyscy są pijani, i poczujesz dyskomfort lub będziesz się bała usiąść za kierownicą, zadzwoń po mnie. Przyjadę po ciebie bez wahania i nie będę zadawać krępujących pytań.

– Żadnych pytań? – Przekrzywiam głowę.

– Żadnych. Ale zapewne poproszę o wyjaśnienia po paru takich incydentach.

Kiwam głową. Uczciwe postawienie sprawy. Sal tak naprawdę niczego mi nigdy nie zabraniał, chyba że musiałam być punktualnie na przekręt albo złapać autobus/pociąg/samolot, żeby wyruszyć do kryjówki lub nowego miejsca zamieszkania. Osobne spędzanie czasu było rzadkością, skoro co wieczór robiliśmy różne przekręty w klubach nocnych. Kradzież portfeli na parkiecie, łatwy szantaż mężczyzn z wybujałym libido, którzy chętnie nagabywali niepełnoletnią dziewczynę – dziewczynę, która wyglądała na studentkę, na dodatek całkiem chętną do zawarcia bliższej znajomości. Możliwości było mnóstwo. Ale wyjście towarzyskie? Dla zabawy? Tylko po to, żeby się napić i nie zarobić ani grosza? Dla mnie wydawało się to stratą czasu.

– Czy ci ludzie powiedzieli ci, co trzeba? – naciska pani Silverman. – Powiedzieli ci o dojrzewaniu i… ach, związkach z płcią przeciwną?

– Uświadomili mnie. Wiem, jak to działa.

– Powinnaś pamiętać, żeby zawsze używać prezerwatyw. Zawsze. Nie życzę sobie, abyś nabawiła się choroby wenerycznej ani zaszła w ciążę. Teraz, gdy jesteś w domu, chcę, żebyś miała jak najlepsze życie.

Violet przewraca oczami. Erica się rumieni.

– Nic mi nie będzie. Trzeba zachować zdrowy rozsądek, tak?

– Jeżeli wolisz zażywać pigułki antykoncepcyjne, umówimy się na wizytę do lekarza. Wystarczy, że mi powiesz. Bądź ze mną szczera.

Właśnie tak postępują rodzice. Wydaje się to takie dziwne. Ciągłe przeprowadzki i podróże z Salem nie pozostawiły mi wiele czasu na nawiązanie znajomości ani przyjaźnie, a co dopiero na znalezienie chłopaka. Kiedy całe dnie spędza się na knuciu podstępów na następny dzień albo ucieka się, aby nie dać się złapać za oszustwa z dnia poprzedniego, nie ma mowy o zakochaniu się i randkach. Oczywiście udawałam już zakochaną na potrzeby przekrętu, dlatego teraz w moim głosie słychać pustkę.

– Wątpię, aby ktoś mnie tak polubił.

Pani Silverman marszczy brwi.

– Oczywiście, że ktoś polubi ciebie, a ty jego. To tylko kwestia czasu. Zależy mi tylko, abyś była przygotowana, gdy ta chwila nadejdzie.

Nie nadejdzie. Uśmiecham się jednak, jakby mogło się tak stać. Ludzie lubią głupich optymistów, budzą zawsze opiekuńcze uczucia.

– Dziękuję za obiad. I za wszystko.

– Ustaliłyśmy już, że nie musisz mi dziękować. – Pani Silverman spogląda na mnie surowo.

Wzdycham.

– Nie muszę dziękować, ponieważ rodzina sobie pomaga i nie oczekuje za to wdzięczności.

Uśmiech powraca na twarz pani Silverman.

– Właśnie od tego są matki.

To ostatnie zdanie przypomina mi się raz po raz, gdy szczotkuję zęby i myję włosy drogim szamponem, a ciało żelem, który kosztował zapewne więcej niż wszystkie moje dotychczasowe ubrania. Nic dziwnego, kupowałam je w sklepach z używanymi rzeczami. Nie mam pojęcia, od czego są matki. Moja prawdziwa matka, ta, która mnie urodziła, zostawiła mnie na schodach pod drzwiami kościoła. Pewnie była za młoda na dziecko. Księża oddali mnie do domu opieki, a Sal wybrał mnie, gdy miałam pięć lat. Właściwie nie znam pojęcia „matka”. Sal mnie kocha, a przynajmniej tak mi się wydaje, jednak nie tak mocno i rozpaczliwie jak pani Silverman swoją córkę. Oglądałam to na filmach i czytałam o tym w książkach, ale do tej pory nawet nie wyobrażałam sobie takiej więzi. Dopiero teraz mogłam ją trochę poczuć.

Łóżko jest zimne. Lalki spoglądają na mnie groźnie z półek.

Plan jest prosty. Nic tak skomplikowanego jak testament i przejęcie połowy majątku Silvermanów. Takie oszustwo wymagałoby zbyt dużego wysiłku. Musiałabym przez lata zostać z panią Silverman, zapewne nawet do jej śmierci.

Wymykam się na dół, żeby napić się wody. Przystaję na ostatnim stopniu i zerkam w stronę ciemnej biblioteki. Pani Silverman odziedziczyła bardzo stary obraz. Sal, jak i wszyscy inni oszuści w Vegas, wiedział, że w domu znajduje się sejf, w którym to dzieło sztuki zostało ukryte. Japoński kolekcjoner oferował ogromną sumę temu, kto „zdobędzie” to malowidło. Oferta oznaczała, że nie będzie trzeba szukać na czarnym rynku pasera ani kupca, a w przypadku dzieł sztuki było to bardzo ważne. Tego rodzaju łupy, choć bezcenne, dla złodzieja miały wartość tylko wtedy, gdy mógł je szybko sprzedać. Kupiec już czekał. Mnie pozostawało tylko ukraść obraz.

Chodzi o La Surprise, czyli Niespodziankę, obraz olejny na drewnie, pędzla Jeana-Antoine’a Watteau z 1718 roku. Sal powiedział, że dzieło to zostało skradzione podczas rewolucji francuskiej, a potem trafiło do rodziny pani Silverman. Może rodzina bała się ujawnić, że posiada taki skarb, a może po prostu czekała, żeby sprzedać go za jak najwyższą cenę. Pani Silverman odziedziczyła ten obraz tuż przed porwaniem Eriki, nigdy nie zgłosiła go do urzędu skarbowego ani do żadnej galerii, aby określić jego wartość. Postanowiła zachować to w tajemnicy.

Nie udało się.

Każdy złodziej w Vegas wie, że pani Silverman posiada obraz, niewielu jednak zdaje sobie sprawę, gdzie jest przechowywany. Większość podejrzewa, że w szwajcarskim banku albo w jednej z pilnie strzeżonych rezydencji należących do Silvermanów. Nikomu nie przyszło nawet do głowy, że pani Silverman może trzymać tak cenne dzieło sztuki w domu, w którym mieszka. I chyba właśnie dlatego obraz nie został do tej pory skradziony. Sal przez czysty przypadek poznał człowieka, który zbudował skrytkę za regałem w domu Silvermanów. Zapłacił tamtemu mężczyźnie za informacje. Bibliotekę omiatają cztery kamery przez cały czas monitorowane przez ochronę. Sejf można otworzyć ośmioznakowym kodem złożonym z liter i cyfr. Tylko pani Silverman zna ten kod. A także pan Silverman, ale za bardzo ma pomieszane w głowie, żeby udało się wyciągnąć z niego wiarygodne dane. Mam tylko jedną szansę, żeby otworzyć sejf. Jeżeli będę się kręcić przy nim za często, wzbudzę podejrzenia. Wystarczy jeden błąd, żeby się zdradzić. Muszę wcześniej poznać kod i wykorzystać go, a potem od razu uciec. Nie zaczęłam jeszcze szukać. Nie mogę tak po prostu wypytywać o ten kod, muszę słuchać. Pytania wzbudzają podejrzenia. Muszę milczeć i nadstawiać ucha, a przy tym uwiarygodnić się jako prawdziwa Erica Silverman. Czas gra na moją korzyść. Nie potrwa długo, aż ludzie z życia Eriki zaczną mi ufać, a wraz z zaufaniem pojawi się również kod do sejfu.

Zegar na mikrofalówce migocze w ciemności, a marionetkowa dziewczyna wraca po schodach do swojego łóżka w domku dla lalek, zamieszkanym jednak przez ludzi, nie kukiełki.

Ci ludzie są z krwi i kości – oprócz dziewczyny, która została stworzona z drewna i kłamstw.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: