Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Diablo III: Nawałnica światła - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
19 marca 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Diablo III: Nawałnica światła - ebook

Po klęsce Najwyższego Zła odradza się Królestwo Niebios. Rada Angiris odzyskała Czarny Kamień Dusz i strzeże przeklętego artefaktu gdzieś w głębi roziskrzonego Srebrnego Miasta.

 

Na tle tych doniosłych wydarzeń Tyrael z trudem odnajduje się w nowej roli ­Archanioła Mądrości. Czuje się obco pośród anielskiej braci i wątpi, czy uda mu się stanąć na wysokości zadania. Poszukując otuchy w sobie samym i w Niebiosach, wyczuwa złowieszcze oddziaływanie Czarnego Kamienia Dusz na swoją ojczyznę. Tam, gdzie niegdyś panowała harmonia światła i dźwięku, teraz wkrada się przybierający na sile dysonans, który zwiastuje nadciągające nad krainę niebezpieczeństwo. Imperius wraz z pozostałymi archaniołami ostro sprzeciwia się pomysłom przeniesienia lub zniszczenia Kamienia, co zmusza Tyraela do złożenia losu Niebios w ręce ludzkości.

 

Tyrael gromadzi wokół siebie obdarzonych wielką mocą bohaterów z najdalszych krańców Sanktuarium, by wskrzesić starożytny Zakon Horadrimów. Powierza im praktycznie niewykonalne zadanie: mają wykraść Kamień Dusz z samego serca Niebios. Pośród wybrańców, na barkach których ma spocząć to brzemię, znajduje się Jacob ze Staalgardu, były awatar Sprawiedliwości i strażnik anielskiego ostrza El’druina, Shanar, czarownica dysponująca fenomenalną mocą, Mikułow, zwinny i nabożny mnich, Gynvir, nieustraszona i zaprawiona w boju barbarzynka, oraz Zayl, tajemniczy nekromanta. Czy mając za wrogów zarówno czas, jak i siły dobra i zła, śmiałkowie zdołają się zjednoczyć i wypełnić niebezpieczną misję, nim Niebiosa legną w gruzach?

 

Opowiedziana w powieści historia stanowi pomost między wydarzeniami z Diablo III a fabułą Reaper of Souls – pierwszego dodatku do gry.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-63944-41-4
Rozmiar pliku: 980 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog Królestwo Niebios

Od zarania czasu siły ciemności i światła toczyły ze sobą nieustanną wojnę.

Kolejne bitwy wybuchały na przestrzeni wieków niczym płomienie strzelające z rozżarzonych węgli. Zawsze, gdy aniołom udało się pokonać ciemność, ta podnosiła się ponownie, silniejsza niż przedtem. A jednak za każdym razem strażnicy światła i władcy Królestwa Niebios twierdzili, że oto odnieśli ostateczne zwycięstwo.

W Dniach Ostatnich zaślepiła nas nasza głupia duma. Ukryty w ciele niewinnego dziecka Diablo powstał z popiołów i ruszył przez Sanktuarium, by strzaskać Diamentowe Wrota. I zaprawdę był o krok od zwycięstwa, albowiem Kryształowy Łuk, źródło anielskiej mocy, znalazł się w zasięgu łap Najwyższego Zła.

A wtedy na drodze stanął mu rodzaj ludzki.

Jeden śmiertelnik powstrzymał zagładę dwóch światów. Wielka odwaga nefalema dodała sił nam wszystkim, jego czyny zmieniły bieg wojny i doprowadziły do upadku Diablo oraz ocalenia Sanktuarium, a także samego Królestwa Niebios.

Lecz ciemność nie ustępuje tak łatwo. Po raz kolejny tryumf ogłoszono o wiele za wcześnie.

Najwyższe Zło zostało pokonane.

Ale istnieją inne siły, które zagrażają światu ludzi.

Szybujący sokół mógł w nich widzieć pasmo pokrytych srebrem górskich szczytów, wyłaniających się z mgły, olbrzymich ponad ludzkie pojmowanie. Centralny kształt był wyższy niż pozostałe, lśniąca wieża zwieńczona fasetowym łukiem, iskrzącym mocniej niż szlifowane diamenty. Światło Niebios pieściło owe błyszczące powierzchnie, rozpalało je ogniem tak, że całość jaśniała niczym rozłożone skrzydła, iglice sięgały jeszcze dalej w niebo, a połyskliwe kryształy ogrzewały ciemność iskrami blasku.

Srebrne Miasto.

W świecie aniołów, uświadomił sobie niedawno Archanioł Mądrości, nie ma łóżek.

Znużony Tyrael podniósł zmęczone oczy pod opuchniętymi powiekami znad pióra leżącego na pergaminie. Ciepło i światło, które obmywały strzelisty łuk i jego podstawę, napełniały życiem otaczającą archanioła olbrzymią, pustą przestrzeń. Nie potrzebował snu, dopóki w jego piersi nie zamieszkała śmiertelna dusza.

Teraz niegasnąca światłość Niebios zaburzała jego nowo pozyskane wewnętrzne rytmy; pragnął złożyć głowę na czymś przytulniejszym niż kamienna podłoga tych komnat. Ale jeszcze nie rozkazał sprowadzić sobie czegoś wygodniejszego. Już odrzucenie skrzydeł dało jego braciom wystarczający powód, by doszukiwali się w nim słabości. Nie zamierzał podsuwać im następnego.

Tyrael zgiął i rozprostował zesztywniałe palce. Dopisywał własne notatki obok niezgrabnego pisma Deckarda, ale dziś wieczorem nie zrobi już nic więcej, mimo niewypowiedzianej obietnicy danej staremu horadrimowi i Lei, że skończy to, co oni zaczęli. Nie mógł się jednak zmusić, by zamknąć oczy. Jeszcze nie. Poza słabością własnego, śmiertelnego ciała musiał mieć na względzie wiele innych kwestii. Na przykład narastający konflikt z Imperiusem i Radą. Rolę, jaką odgrywali ludzie w kierowaniu swym przeznaczeniem. Los samego Sanktuarium.

Przede wszystkim zaś – co zrobić z tym, co przebywało między nimi, pozornie milczące i nieruchome, choć jego macki rozpełzały się po świętej ziemi niczym strużki smoły.

Archanioł porzucił odosobnienie swej kwatery i ruszył przez puste sale i korytarze otaczające Komnaty Sprawiedliwości i Krąg Sądu. Jego kroki odbijały się echem od niekończących się płaszczyzn wypolerowanego kamienia. Śmiertelne zmysły Tyraela z trudem przyswajały otoczenie. Mieszkał tu od niezliczonych tysiącleci, a jednak wszystko wydawało mu się teraz inne. Każda sala prowadziła do następnej, okazalszej i bardziej oszałamiającej wielkością; wysoko w górze zamykały się strzeliste łuki i misterne, żebrowe sklepienia; rzędy kolumn zdawały się ciągnąć w nieskończoność; niezliczone kryształowe fasetki obracały się i zmieniały barwy, ciskając w przestrzeń przypadkowe smugi światła.

W obecności aniołów ich pieśń rozbrzmiewała wraz z Pieśnią Łuku w idealnej harmonii światła i dźwięku. Ale siedziba Sprawiedliwości była teraz pusta, jej przestronne sale, ławy i siedziska – opustoszałe i zimne, a muzyka Niebios rozbrzmiewała tu słabo i nieśmiało.

Archanioł poczuł dziwny ból w piersi, tęsknotę za tym, co minione. Choć anioły wciąż przychodziły tu ze swoimi skargami, dawny dom Tyraela od czasu jego przemiany najczęściej pozostawał pusty. Luminarei, Obrońcy Łuku, przenieśli się do Imperiusa, do Komnat Odwagi.

„Powinienem stąd odejść”, pomyślał. „To echo mojego dawnego ja, które nigdy nie wróci”. A jednak nie potrafił. Od czasu zniknięcia Maltaela domena Mądrości również ucichła, ucierpiała też Rada Angiris. Tyrael zamierzał przejąć jego obowiązki, pełnić rolę głosu rozsądku podczas podejmowania przez Radę najtrudniejszych decyzji. Ale studnie w tej dziedzinie zdawały mu się obce, niepokojące, archanioł nie śmiał posłuchać wezwania Chalad’ara nawołującego go pieśnią. Legendarny Kielich wymagał umiejętności, których posiadania Tyrael nie był już pewien.

Zabolały go plecy, zakłuło w kolanie. Jego ciało zaczynało szwankować; będzie marnieć powoli, aż spocznie w grobie, który czeka wszystkich śmiertelników. W głębi serca Tyrael wiedział, że wybrał słusznie. „A mimo to wciąż w siebie wątpisz”, dodał w myślach.

Co oznaczała taka słabość dla archanioła? Jak miał dawać odpór ciemności, kiedy jego nowe ciało było tak podatne na atak? Czy byłby lepiej przygotowany na czekające go przeciwności, gdyby nie podjął tamtej decyzji?

Z Komnat Sprawiedliwości wyszedł do atrium, sklepionego wysoko nad jego głową. Za następnym łukiem ujrzał przed sobą platformę z kryształu i kamienia zdobionego w misterne faliste wzory. Sala Rady Angiris. Stanął przed tronami, z których przemawiały archanioły, gdy przedstawiały swoje stanowisko. Komnata była pusta, światło wpadające przez strzeliste okna dziwnie tu nieobecne.

Czarny Kamień Dusz spoczywał na swoim postumencie, jakby czekał na przybycie Tyraela.

Ostre płaszczyzny i dzioby sięgały w górę z jego podstawy niczym poczerniałe szpony. Był niewiele większy od ludzkiej głowy. Jak coś tak małego mogło skrywać w sobie tak straszliwą ciemność?

Tyrael zbliżył się powoli, zarazem zafascynowany i odpychany mocą Kamienia. Poczuł dreszcz, jakiego dotąd nie doświadczył, ostrzeżenie wysłane przez śmiertelną powłokę. Krwawy blask bijący z Czarnego Kamienia Dusz zgasł, kiedy Diablo został pokonany, a sam Kamień przeniesiono z niższego świata do Niebios. Ale kiedy archanioł podszedł bliżej, zdało mu się, że dostrzega w jego wnętrzu ledwie dostrzegalne lśnienie.

– Stać!

Pospiesznie cofnął wyciągniętą w stronę Kamienia rękę i odwrócił się w kierunku, z którego nadszedł głos.

Balzael stał w sklepionym wejściu do komnaty, jego imponującą sylwetkę częściowo skrywał cień. Wojownik Luminarei, prawa ręka Imperiusa. Balzael wyszedł na platformę i rozłożył wspaniałe skrzydła; wstęgi światła wystrzeliły ku sklepieniu. Nosił złotą zbroję z symbolem swojej rangi na napierśniku.

– Co Mądrość robi tu sam?

Tyraelowi tylko się zdawało, czy jego nowy tytuł został wypowiedziany z nutą kpiny?

– Nie przepytuj mnie, Balzaelu. Chodzę, gdzie chcę. Imperius cię przysłał, żebyś mnie szpiegował?

– Strzegę Kamienia – odparł Balzael. – To zadanie, które mi przydzielono, ważniejsze niż wszystko inne.

– Ale Archanioł Odwagi wydał ci także inne rozkazy, prawda? Nie ufa swojemu bratu?

– Śmiertelną duszę nietrudno zdeprawować.

Serce Tyraela zabiło szybciej na tę bezczelność. Sugestia wojownika była jasna – Balzael posiada skrzydła, Tyrael nie, a więc jest gorszy.

– A duma aniołów czyni ich ślepymi na przeznaczenie – odparł archanioł. – Jeszcze niedawno ci rozkazywałem, tak szybko o tym zapomniałeś?

Zamiast się cofnąć, Balzael podszedł bliżej.

– Zapamiętałem twoje nauki na tyle dobrze, by wiedzieć, kiedy należy zachować czujność.

Jego dłoń przesunęła się ku mieczowi, tak nieznacznie, że niemal niedostrzegalnie. Ale przekaz był jasny. Jawne wyzwanie sprawiło, że Tyraela zalała fala gniewu; też dał krok w przód i wyprostował się dumnie. Palce świerzbiły go, by sięgnąć po wiszącego u boku El’druina. Pamiętał jednak o swoich ograniczeniach. Choć wprawiony w bojach, Tyrael nie dysponował już siłą nieśmiertelnego.

Przez chwilę zdawało mu się, że Balzael dobędzie broni. A potem w wejściu do komnaty objawiła się światłość. Ujrzeli przed sobą Archanioł Nadziei, która weszła do środka i w jednej chwili oceniła sytuację.

– Odejdź – powiedziała do Balzaela. – Wkrótce będziemy obradować.

– Nie powiadomiono mnie o…

– Rada Angiris nie ma obowiązku o niczym cię powiadamiać – odparła Auriel. Spowijająca ją światłość zmieniła się nieznacznie, pulsując niczym bicie serca. Auriel rzadko przemawiała tak zdawkowo, tym bardziej było to uderzające. – Ja przypilnuję Kamienia. A teraz idź.

Balzael zawahał się, po czym lekko skłonił.

– Jak sobie życzysz.

Odwrócił się na pięcie i wyszedł przez łuk. Jego blask rozpłynął się w ciemności.

Auriel i Tyrael zostali sami. Po kilku kolejnych rozbłyskach światła odwróciła się ku niemu.

– Po awansie stał się arogancki.

– Odwaga i arogancja to bliscy kuzyni – odparł Tyrael. – Wykazał się wielkim bohaterstwem w walce z Najwyższym Złem i odesłał do Piekieł więcej demonów niż ktokolwiek inny. Wybór Imperiusa był oczywisty. Ja zrobiłbym to samo.

– Być może. – Poświata Auriel przygasła i nabrała cieplejszego odcienia. Archanioł przyglądała się Tyraelowi. – Pomyślałabym, że przyszedłeś tu na spotkanie, tyle że Rada nie zaplanowała żadnego posiedzenia. Wyglądasz… jakbyś był znużony, bracie. Nie możesz spać?

– Wolałbym w ogóle tego nie potrzebować.

– Ach, ale potrzebujesz. Wyczułam twoje wewnętrzne zmagania. Ściągnęły mnie tu z ogrodów. Balzael… – Auriel machnęła ręką, jakby odpędzając jakąś myśl. – Niebiosa niechętnie wybaczają, nie są też przesadnie wrażliwe. Anioły mogą nie pochwalać tego, co zrobiłeś, Tyraelu, ale to nie oznacza, że twój wybór był niewłaściwy.

Auriel zdjęła Al’maiesha, Powróz Nadziei, i wyciągnęła go ku Tyraelowi. Była ucieleśnieniem światła, odziana w powłóczyste szaty i zbroję z palczastymi rękawicami. Kiedy przewiesiła mu powróz przed ramię, poczuł rozchodzące się po jego śmiertelnym ciele ciepło, spokój i dobre samopoczucie.

Sznur się zacisnął, a czas przestał istnieć. Potem Auriel się cofnęła i ciepło zniknęło.

– Jesteś zatroskany – powiedziała po chwili. – Martwisz się o mnie?

– Nigdy – zapewnił Tyrael.

Z całych sił starał się pozostać niewzruszony, jak przystało na archanioła. Nie mógł powiedzieć jej prawdy. Co noc, kiedy zasypiał, śnił tak, jak śnią śmiertelnicy: nie były to wizje aniołów, lecz coś zmiennego i o wiele barwniejszego. Trafiał w tych snach do miejsc, których nigdy wcześniej nie odwiedził. Z początku były to sny radosne, pełne wspomnień o Królestwie Niebios i jego własnej nieśmiertelnej egzystencji. Ale potem, z każdą kolejną nocą, zaczęły się zmieniać; jasne światło i muzyka śnionych krajobrazów stawały się coraz bardziej mroczne i złowrogie. Śnił, że goni go coś, przed czym nie może uciec, cień nieustępliwy i zimny jak lód, ściskający go mrozem, aż Tyraelowi przestawało bić serce. Śnił o ludzkich miastach zmiatanych z powierzchni ziemi, o krzykach umierających, których śmiertelne ciała były rozrywane na strzępy, o walących się gmachach, o ziemi pękającej i obracającej się w pył.

Auriel nie mogła zrozumieć tych snów. Tyrael był śmiertelnikiem, dzieląca ich przepaść – zbyt wielka. A mimo to owe śmiertelne słabości doprowadziły go do wniosków niedostępnych dla reszty Rady Angiris. Duma archaniołów sprawiała, że nie były w stanie wyczuć grożącego im niebezpieczeństwa.

Auriel zwinęła Al’maiesh u boku; wstęga światła na powrót stała się jej częścią.

– Jesteś Mądrością – zagaiła – a mimo to nie przebywasz między studniami. Nie pogodziłeś się jeszcze ze swoją rolą. Twoja rada może nam pomóc we władaniu Królestwem Niebios, jeśli tylko przestaniesz się przed tym wzbraniać.

– I jeśli Rada zechce mnie posłuchać.

– Pozostali wyczuwają twoje rozterki – wyjaśniła Auriel. – Nie rozumieją, czemu odrzuciłeś skrzydła. Jeśli jasno pokażesz, po czyjej stoisz stronie…

– A co z przymierzem, które przysiągłem zbudować między aniołami a ludźmi? Wiele wieków temu nasze głosy ocaliły Sanktuarium przed zniszczeniem. Ludzie mają wiele do zaoferowania. Gdyby nie nefalemowie, Najwyższe Zło zniszczyłoby Łuk, a Niebiosa by upadły.

– Ale też bez ludzi to nigdy by nie powstało – powiedziała Auriel, wskazując Kamień na postumencie. – Rada będzie o tym rozmawiać, Tyraelu. Tam powinno się toczyć takie dyskusje.

– Dyskusja niczego nie zmieni. Imperius nie da się przekonać. Uważam, że Iterael zagłosuje przeciwko przetrwaniu Sanktuarium. Nie taką przyszłość sobie wyobrażałem, siostro. Anioły i ludzie wspólnymi siłami mogą odeprzeć ciemność na zawsze.

Auriel odwróciła się, jakby chcąc odejść, ale Tyrael zastąpił jej drogę.

– Decyzja należy do nas. Czy staniesz przy mnie tak jak kiedyś?

Rada zabraniała rozmawiać o takich sprawach wprost poza formalnymi posiedzeniami; Auriel nie odpowiedziała. Tyrael wyczuł w niej chłód i sztywność, których nie pamiętał. Zawsze wspierała sprawę ocalenia ludzkości, więc nie rozumiał jej milczenia.

Bał się jednak, że wie, co ono może oznaczać.

Stali tak przez chwilę bez ruchu. Posunął się za daleko. Zasmucony odsunął się, a Auriel wyminęła go bez słowa. Pozwolił jej odejść. Ucisk w jego piersi wzmógł się jeszcze, kiedy zniknęła w wejściowym łuku. Ich przyjaźń przetrwała tysiąclecia, więc reakcja Auriel zabolała Tyraela jak setki drobnych cięć. Odczuwał teraz wszystko mocniej, więc nieufność archaniołów raniła go do głębi.

Odwrócił się z powrotem do Czarnego Kamienia Dusz, nieruchomego i bez życia, jakby chcącego zakpić z Tyraela. Mądrość przyjrzał się artefaktowi uważniej. Nie miał wątpliwości – wygląd Kamienia się zmienił. Czy to możliwe, że kryształ spęczniał i urósł przez tę chwilę, przez ten czas, gdy Tyrael stał obok?

„Reaguje na moją obecność, tak jak przypuszczałem”. Jeśli tak, to czasu istotnie było coraz mniej. „Ciemność przeniknęła do Niebios w zupełnie nowy sposób. To nie jest szturm Najwyższego Zła na bramy, to coś znacznie subtelniejszego i bardziej podstępnego… skradające się zło, które wyczuć mogę tylko ja”.

Mądrość lękał się o przyszłość Królestwa Niebios i Sanktuarium; był przekonany bardziej niż kiedykolwiek dotąd, że wszystkich ich czekają straszne rzeczy.

Ukryty w cieniu pod wejściem do sali obrad Rady Angiris Balzael patrzył, jak Auriel wychodzi. Zaczekał, aż blask jej skrzydeł zgaśnie w oddali. Nie słyszał całej ich rozmowy.

Ale usłyszał dość.

O tej porze w salach panowała cisza; anioły nie sypiały tak jak śmiertelnicy, ale zdarzały się ciche okresy kontemplacji i nauki, kiedy muzyka Niebios łagodniała, a ich mieszkańcy zastygali w bezruchu. Balzael powinien był tak właśnie postąpić. Ale wyznaczono mu ważne zadanie i zamierzał pełnić swoją powinność.

Jak dotąd wszystko toczyło się dokładnie tak, jak przepowiedział Strażnik. Każdy kolejny etap trzeba było przeprowadzić z idealną precyzją, jeśli plan miał się powieść. Póki co Tyraela należało pilnie obserwować, ingerencja Auriel niczego tu nie zmieniała.

Chwilę później z komnaty wyłonił się sam Tyrael. Balzael schował się głębiej w cieniu, osłaniając skrzydła, żeby nie zdradziły jego obecności. Śmiertelne oczy miały wiele wad, ale światło wychwytywały bardzo dobrze. Tyrael oddalił się od sali posiedzeń Rady; jego kroki niosły się echem po korytarzu. Zostawiał za sobą mięsny smród ciała. Balzael z trudem powstrzymał prychnięcie odrazy. Jak legendarny archanioł mógł upaść tak nisko i tak szybko, tego nie pojmował. Ale jeszcze trochę i ten smród zostanie unicestwiony raz na zawsze.

Balzael zaczekał, aż kroki Tyraela ucichną w oddali, i poszedł za nim, starannie okrywając swój blask. Później opowie o wszystkim Strażnikowi i otrzyma wskazówki co do dalszego postępowania. Tyrael o tym nie wiedział, ale miał odegrać kluczową rolę w czymś, co było sprawą życia i śmierci dla aniołów i ludzi, końcem Wiecznego Konfliktu, wojny Niebios i Piekieł.

Najważniejsze to nie pozwolić, by powstrzymał ciemność, która zaczęła się rozpełzać po domenie aniołów.

Przyszłość Niebios zawisła na włosku.Rozdział 1 „Pod Wędrowcem”, Kaldeum

– Wejście do grobowca było ciemne niczym paszcza wydmowego rekina – opowiadał grubas przyciszonym głosem, pochylony do przodu, jakby zdradzał jakiś straszliwy sekret. – Blask pochodni ukazywał tylko kilka stopni przed nami, dalej połykała go ciemność. Bijący z jamy smród zapowiadał rzeczy martwe, które pragnęły pozostać pogrzebane.

Bajarz rozejrzał się w dymie i półmroku po kręgu otaczających go twarzy; każdemu ze słuchaczy zajrzał głęboko w oczy, by odwrócić ich uwagę od jękliwych tonów liry, dobiegających z drugiego końca sali. Jego kaftan i spodnie mogłyby należeć do szlachcica, ale były znoszone i połatane.

Do zebranych wokół kominka dołączyła kobieta odziana w suknię uszytą z worka na bulwy i rzuciła brzęczącą monetę do leżącej na stole odwróconej czapki ze świńskiej skóry. Kiedy usiadła na stołku, dookoła rozszedł się smród drożdży i kwaśnego mleka.

– Co to ma wspólnego z młodym cesarzem? – wtrącił jakiś mężczyzna. – Mówiłeś, że wyjaśnisz, dlaczego doszło do powstania, a potem do ewakuacji miasta.

– To żadna tajemnica – odparł inny, gdzieś w głębi sali. – Mówią, że to sam Władca Piekieł zesłał deszcz zielonego ognia, ale kapłani Zakarum sprzymierzyli się z radą konsorcjum handlowego i chcą nowego przywództwa. Mówię wam, to oni za tym stoją! Hakan miał szczęście, że przeżył.

– Dajcie człowiekowi powiedzieć – uciszyła ich kobieta w sukni z worka, wskazując na gawędziarza. Wyszczerzyła się w uśmiechu, prezentując czarne dziury w miejscu przednich zębów. – Miasto dość ma kłopotów. Dobra bajęda nam nie zaszkodzi.

Zbudowany jak barbarzyńca karczmarz skrzywił się i wrócił do przecierania kontuaru brudną szmatą. Kręcił głową i mamrotał coś pod nosem.

– To nie bujda, zapewniam was – powiedział szybko bajarz. – Każde słowo to prawda.

Ogień grzał go w plecy. Spomiędzy rzednących włosów po skroni spłynęła mu strużka potu. Skinął głową kobiecie, porośnięte siwą szczeciną tłuste policzki drgnęły w przelotnym uśmiechu i zaraz ułożyły się na powrót w grymas przejmującej zgrozy.

– Gdzie to ja byłem? A, tak. To był grobowiec potężnego horadrimskiego maga, zważcie sobie, którym owładnęło najbardziej plugawe zło i który układał się z demonami. Mag dawno już nie żył, ale mój pan w drodze długich badań ustalił, że miejsce jego ostatniego spoczynku jest na pewno nawiedzone i chronione zabójczymi czarami. Wszyscy podejrzewaliśmy, że to, co czeka na nas na dole, nie pochodzi z tego świata i nikt – mężczyzna, kobieta ani młody chłopak, który zaprowadził nas do tego przeklętego miejsca – nie chciał iść pierwszy. A jednak zejść musieliśmy, bo zależał od tego los całego Sanktuarium. Wtedy właśnie z dołu dobiegł nas nieludzki krzyk, jakby ktoś torturował jakieś stworzenie na katowskim łożu i rozdzierał na ćwierci! Tak musiała brzmieć sama śmierć. Strach wyssał siłę z moich kości, ale al-Hazir wyrwał pochodnię czarownikowi i podszedł do schodów. „Żywiej tam – powiedział. – Może i jestem biednym wędrownym skrybą, ale pierwszy oświetlę tę czarną jamę demona!”

W miarę jak opisywał zejście do grobowca, gawędziarz podnosił głos. Słuchacze pomrukiwali, szuranie przesuwanych stołków zagłuszało kolejne słowa opowieści, bowiem coraz więcej osób obracało się, żeby jej posłuchać. Kilka monet znów wpadło z brzękiem do czapki; wielu kręciło głowami i śmiało się z tych bzdur, inni uśmiechali się niepewnie. Kaldeum było miastem ogarniętym niepokojami, a historie o czarnej magii i demonach zawsze rozpalały wyobraźnię jego mieszkańców.

Przy stoliku w kącie, jakieś dziesięć stóp dalej, siedział szczupły, jasnowłosy mężczyzna, oplatając dłońmi kubek miodu; tylko lekkie nachylenie głowy zdradzało, że i on słucha. Miał na sobie proste, piaskowej barwy szaty nomady, a wokół pasa czarną szarfę, za którą zatknął pochwę krótkiego miecza. Jego twarz o ostrych rysach ginęła w cieniu. Właściwie niczym się nie wyróżniał. Nie wyglądał na rodowitego mieszkańca Kaldeum, ale gdyby chcieć zgadnąć, skąd może pochodzić, nikt w gospodzie nie umiałby odpowiedzieć. Inni goście zostawiali go w spokoju, jakby wyczuwali, że niechętny jest towarzystwu.

Opowieść bajarza nabierała tempa: zaczął wymachiwać tłustymi rękami tak zamaszyście, że wyglądał, jakby lada chwila miał spaść ze stołka. Opowiadał, jak jego pan, al-Hazir, napotkał olbrzymie, nieludzkie bestie z kamienia oraz piasku i pokonał je sprytem, gdy zawiodły czary i miecze pozostałych poszukiwaczy przygód.

– Horadrimowie wiele wieków temu obcięli Kullowi głowę, żeby nie powstał z umarłych – mówił gawędziarz. – Znaleźliśmy jego szczątki w komnacie rytualnej. Mimo ostrzeżeń mojego pana czarownica zaczęła rzucać swoje czary. Al-Hazir czytał Demonicusa, napisanego przez samego Zoltuna Kulla…

– Och, wynoś mi się stąd! – krzyknął nagle karczmarz. Słuchał bajań grubasa, nie przestając wściekle przecierać podrapanej, wyślizganej powierzchni kontuaru brudną szmatą, i czerwieniał ze złości. – Dość już się nasłuchałem! Wciskaj ludziom swoje bujdy na ulicy, nie w moim lokalu!

Lirnik nagle przestał grać, nieliczni goście, którzy dotąd nie zwracali uwagi na spektakl rozgrywający się przy kominku, teraz się obejrzeli. Grubas zamrugał.

– Jeszcze jedna kolejka, Marley, za twoją cierpliwość…

Karczmarz cisnął szmatę, zdjął poplamiony fartuch i wyszedł zza kontuaru. Ze stosu drewna pod ścianą wyjął polano i machnął nim jak maczugą, zbliżając się do gawędziarza.

– Nie dla ciebie. Wynocha, powiedziałem. – Zatoczył szczapą koło, wskazując słuchaczy przy palenisku. – Wy wszyscy możecie iść z nim i siąść gdzieś na rogu, na zimnie, jeśli ciągle macie ochotę słuchać takich bzdur. Albo zostać i napełnić sobie brzuchy tutaj, gdzie ciepło.

Cisnął polano w ogień. Posypały się iskry, chmura czarnego dymu spowiła ludzi siedzących nieopodal. Odsunęli się z kaszlem, złorzecząc. Inni zaczęli się śmiać, kiedy wciąż protestujący grubas wstał i zatoczył się jak pijany. Chwycił swoją czapkę, omal nie rozsypując monet, a karczmarz złapał go za ramię, wciąż mamrocząc przekleństwa pod nosem.

– Idź, poszukaj swojego pana – powiedział i powlókł bajarza do wyjścia. – Może rzuci czar na twój jęzor i nie będziesz nim tak mełł.

– Proszę, daj mi jeszcze szansę… – jęknął tamten, zapierając się w drzwiach, które karczmarz otworzył na oścież, wpuszczając do środka lodowaty powiew. – Mam dużo do opowiedzenia, ludzie muszą to usłyszeć! Al-Hazir spotkał samego Tyraela, Archanioła Sprawiedliwości…

– Nie obchodzi mnie to, nawet jeśli wie, gdzie ostatnio srał młody cesarz – uciął karczmarz. – Nie będzie tu o tym opowiadał i ty też nie.

Wypchnął grubasa na zewnątrz. Drzwi zatrzasnęły się z hukiem, przestało ciągnąć zimnem. Ogień w palenisku chybotał się przez chwilę, rzucając chwiejne cienie na twarze patrzących. Nikt się nie poruszył. Karczmarz dał znak lirnikowi i znów rozbrzmiała niezbyt czysta melodia. Ludzie pochylili się na powrót nad kuflami, niektórzy wciąż się śmiali. Ogień w palenisku trzaskał.

Nikt nie zwrócił uwagi, kiedy jasnowłosy przy stole w kącie wstał i cicho przemknął się do drzwi, znikając w ciemności wietrznej nocy niczym duch.

Drewniany szyld „Wędrowca” obijał się i tłukł o słupek, łańcuchy pobrzękiwały na mrozie. Wiatr podrywał z ulicy tumany kłującego piachu, niósł ze sobą źdźbła słomy i smród nawozu z pobliskiej stajni. Kilka pochodni już zgasło, chmury zasłoniły księżyc, mrok zgęstniał.

Jacob ze Staalgardu zatrzymał się, naciągnął na głowę kaptur i zawiązał go wokół szyi, a potem mrużąc oczy, rozejrzał się za gawędziarzem. Tyrael, powiedział grubas. Archanioł, który dzierżył El’druina. Bajarz pokręcił wiele szczegółów wskrzeszenia Zoltuna Kulla; był błaznem, który nigdy w życiu nie zbliżył się nawet do prawdziwego demona. Ale ta wzmianka o archaniele wprawiła Jacoba w stan podniecenia. Musiał się dowiedzieć, czy w opowieści kryło się choć ziarno prawdy.

Właściciel sklepu alchemicznego pospiesznie przybijał grube, nieheblowane deski do okiennic, żeby nie urwał ich wiatr. Stukot młotka niósł się echem po pustej ulicy niczym głuchy łomot bojowych toporów spadających na tarcze. Poza tym miasto wydawało się opuszczone; wszyscy schowali się przed burzą. Jacob zauważył grubasa, zanim ten, skulony dla ochrony przed wiatrem, zataczając się od nadmiaru gorzałki, zniknął w ciemności. Ruszył za nim, szybko zmniejszając dystans.

Bajarz skręcił za róg i szedł niespiesznie dalej, nie oglądając się za siebie. Przesypał monety do kieszeni i założył na głowę starą czapkę, podskakującą przy każdym jego kroku, który z chwili na chwilę stawał się pewniejszy. Gdy dotarł do błotnistej ulicy, biegnącej między chałupami na obrzeżach Kaldeum, nie zataczał się już w ogóle, a Jacob skradał się zaledwie kilka kroków za nim.

W tej części miasta, blisko namiotów handlowych, mieszkali głównie pracujący na dniówki robotnicy, prostytutki, złodzieje i szaleńcy. Nie było tu pochodni. Ciemność zgęstniała, widać w niej było tylko zarysy kształtów. Grubas, choć wydawał się pijany, nie pasował do tej okolicy – nawet strażnicy nie zapuszczali się tu po zmroku. Chałupy zbudowano z błota i piasku, a dachy pokryto kukurydzianymi łuskami, które poświstywały i chrobotały na wietrze. Kroki Jacoba ginęły w tym szumie, ale grubas i tak by ich nie usłyszał; Jacob całe lata uczył się podkradać do celu sprytnie i bezszelestnie.

„Może osłabłem po utracie Miecza Sprawiedliwości, El’druina – pomyślał – albo stałem się zbyt zdesperowany. Miecz pozwoliłby mi lepiej ocenić prawdziwe zamiary tamtego”. Jacob wędrował po tych krainach od prawie dwudziestu lat, wyszukując miejsca, gdzie równowaga między dobrem a złem została zachwiana, i miecz archanioła Tyraela stał się jego nieodłączną częścią, zwyczajną jak oddech. Bez niego czuł się ślepy, miał wrażenie, że porusza się po omacku, a to było bardzo niebezpieczne, zwłaszcza tutaj, gdzie ktoś mógł go zadźgać tylko po to, żeby zabrać mu buty.

Nie był bohaterem, już nie. Nigdy się za takiego nie uważał, nawet jeśli inni się z tym nie zgadzali; po prostu wymierzał sprawiedliwość, tak jak domagał się tego miecz. Zaszedł jednak bardzo daleko i nie miałoby sensu, gdyby teraz zawrócił. Musiał się przekonać, jak się to wszystko skończy.

Ledwie widział sylwetkę gawędziarza, który zmierzał do największej z chałup, jedynej, w której paliło się światło. Czerwonawy poblask migotał w małym okienku wstawionym w grubą ścianę z suszonego błota; to wystarczyło, żeby chata jaśniała w mroku niczym latarnia morska. Może grubas wybrał ją przypadkowo, szukając ciepłego miejsca, w którym mógłby przeczekać lodowaty powiew nocy. A może mimo wszystko właśnie tu mieszkał. Choć jego strój wskazywał, że kiedyś mógł mieć pieniądze, to przecież szlachcic za żadne skarby z Kaldeum nie odwiedziłby „Wędrowca” . Te ulice były ostatni przystankiem w drodze do zapomnienia.

Jacob złapał bajarza przy drzwiach. Grubas mocował się z grubą pętlą, na którą je zamknięto. Wzdrygnął się, czując rękę na ramieniu, i wydał cichy okrzyk. Jacob obrócił go i zobaczył, że mężczyźnie z twarzy odpłynęła krew; pobladły wyglądał w ciemności jak duch. Był podobny wzrostem i ważył ze dwieście funtów, ale Jacob i tak nie widział w nim zagrożenia.

– Ta twoja opowieść – powiedział Jacob. – Jak ona się kończy?

– Prze… przepraszam – wyjąkał grubas, wytrzeszczając świńskie oczka, żeby zajrzeć Jacobowi pod kaptur. – Nie… nie mam pieniędzy…

Wiatr oderwał z dachu kukurydziany liść i cisnął go na ziemię.

– To, o czym opowiadałeś w „Wędrowcu”… Co wiesz o archaniele Tyraelu?

– Ja… nic. Zupełnie nic. Ja tylko próbuję zarobić trochę grosza na kolację. – Gruby zmrużył oczy, jakby próbował odgadnąć, o co chodzi. – Przysłano cię, żebyś zabił biednego Abd al-Hazira?

– Al-Hazira, wędrownego skrybę? Jest w środku?

Na twarzy mężczyzny odmalowało się zmieszanie, większe, niż wynikałoby z pytania. Otworzył usta, jakby chciał odpowiedzieć, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Zamiast tego sięgnął niezdarnie do kieszeni spodni, rozsypując jej zawartość na ziemię.

Monety potoczyły się w piach.

– O nie – jęknął grubas, pokręcił głową i cofnął się pod same drzwi. – Bierz wszystko, co mam, tylko zostaw mnie w spokoju… A może jesteś jakimś demonem, który przyszedł odebrać mi życie?

Jacob nie odpowiedział. Schylił się po medalion, który wypadł mężczyźnie z kieszeni, i podniósł go, trzymając za złoty łańcuszek. Wisiorek błysnął w czerwonym blasku bijącym z okna. Na jego powierzchni wygrawerowano wzór łusek. To był talizman alchemika. Jacobowi serce zakołatało w piersi, a po grzbiecie przeszedł go zimny dreszcz.

– Skąd to masz?

W ciemności dał się słyszeć jęk. W pierwszym momencie Jacob myślał, że to wiatr wyje pod okapem, ale dźwięk dobiegał z wnętrza chaty.

Przez długą chwilę słychać było tylko szelest kukurydzianych łusek i świszczący w nich wiatr.

A potem rozległ się wysoki, przeszywający krzyk kobiety.

Ciąg dalszy w wersji pełnej.Podziękowania

Zabawa w cudzej piaskownicy zawsze jest sporym wyzwaniem, dlatego jestem dozgonnie wdzięczny wspaniałej i utalentowanej ekipie z Blizzard Entertainment, która urządzała ze mną burze mózgów, odpowiadała na wszystkie pytania o uniwersum Diablo i okazywała bezgraniczną cierpliwość wobec moich starań, by niczego nie pokręcić. Micky, Matt, Jerry, Joshuo, Seanie, Brianie (zaraz kogoś pominę, więc lepiej na tym poprzestanę) – dziękuję wam za wasz entuzjazm i wsparcie. Chciałbym też podziękować mojemu redaktorowi z Simon&Schuster, Edowi Schlesingerowi, za jego mądre rady, bystre oko i fantastyczny talent edytorski. Ta książka nie powstałaby bez niego. Dziękuję moim dzieciom – Emily, Harrisonowi, Abbey i Ellie Rose – za to, że znoszą moje pisanie (i humory). Na koniec zaś dziękuję mojej żonie Kristie, miłości mojego życia, mojemu księżycowi – dziękuję ci za twoje niezachwiane wsparcie i entuzjazm.O autorze

Nate Kenyon jest autorem thrillera Day One wydanego przez St. Martin’s Press. Napisał także siedem innych powieści i dziesiątki opowiadań – horrory, thrillery i SF. Jego pierwsza powieść, Krew zombie, została nominowana do nagrody Bram Stoker Award oraz zdobyła nagrodę P&E Horror Novel of the Year. The Reach, również nominowana do nagrody Stokera, otrzymała świetną recenzje w „Publishers Weekly”, rozważano też jej ekranizację. Kenyon jest także autorem The Bone Factory, Sparrow Rock, Prime, StarCraft: Ghost – Spectres (2011) oraz Diablo III: Zakon (2012). Jest członkiem Horror Writers Association oraz International Thriller Writers.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: