Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Brainman - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
9 stycznia 2013
Ebook
29,00 zł
Audiobook
39,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Brainman - ebook

Mieszanka science-fiction spod znaku superbohaterów ze zjadliwą satyrą na współczesność. Książka z pogranicza literatury sctricte rozrywkowej z wątkiem romansowym oraz political fiction.

John i Nick są studentami na nowojorskim uniwersytecie. John jest zdemoralizowanym synem z upiornie bogatej rodziny oraz gwiazdą drużyny futbolowej. Bystry i oczytany Nick to typowy mózgowiec. Nauka nie sprawie mu problemu, ale, między innymi z racji wychowania, chłopak nie stara się być w centrum uwagi. Wszystko zmienia się w chwili, gdy Nick zakochuje się w posągowej Susan, dziewczynie Johna. Utraciwszy w jednej chwili zdolność myślenia oraz analizy, chłopak postanawia zdobyć zajętą już piękność i naraża się Nickowi. Żaden z nich nie podejrzewa, że ich walka zakończy się interwencją sił z kosmosu.

W jednej chwili obydwaj herosi zyskują nadnaturalne moce i zostają wplątani w trwającą od zarania dziejów walkę pomiędzy mieszkańcami planet O i Zet. Z natury łagodni O, których wybrankiem staje się Nick, starają się nie dopuścić, by dowódcy Zet dopadli i porwali Wielkiego Mistrza, który od wieków spoczywa w Rowie Mariańskim na małej i nieciekawej planecie… Co zrobią młodzi ludzie obdarowani przez los niezwykłymi zdolnościami? Nie trzeba długo czekać na pierwszy popis Johna. Pozbawiony skrupułów młodzieniec nagina do swej woli całe mocarstwa i przygotowuję Ziemię na przybycie władców Zet. Czy dobro może zwyciężyć w starciu z psychopatycznym przywódcą, który ma na muszce wielkich tego świata?

Kategoria: Science Fiction
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7686-187-6
Rozmiar pliku: 1,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I

Profesor O-y7nS28a, przezywany przez studentów O-y, zaczął wykład w sposób tak niezwykły, że sto tysięcy słuchających go kandydatów zamarło, emitując z półprzezroczystych krystalicznych głów lekkie zielonkawe światło, które było oznaką najwyższej uwagi i zadziwienia.

– Wyobraźcie sobie, drodzy kandydaci, moją ulubioną figurę, ciężką do pojęcia pętlę czasu, z nami pośrodku, właśnie w chwili, gdy przeżywamy iluzję istnienia. Zbliżały się wydarzenia, które miały zdecydować o losie planety A-180, zwanej przez jej mieszkańców Ziemią, a także o naszej wolności. Zło nigdy nie było tak bliskie triumfu, tak potężne. Gotowe zawładnąć naszą wyobraźnią i bytem, czyniąc z nas niewolników do końca czasu. Tymczasem świadomość osobnika zwanego Nick Gowin, od którego miał zależeć los wszystkich wolnych istnień, znalazła się w stanie nagłego oszołomienia. Stało się tak na skutek przypadkowego spotkania z osobnikiem płci odmiennej, zwanym Susan. Gwałtowne obniżenie poziomu inteligencji Nicka wyniosło czterdzieści punktów IQ, mierzonych w skali A-180, nie naszej. Niewiele szarych komórek mózgu Nicka nadal działało bez zakłóceń. Przypominam, że mózg przeciętnego osobnika A-180 potrafi wykorzystać zaledwie piętnaście procent swojej substancji. Oznacza to, że mieszkańcy tej planety nie potrafią rozwiązać głupiego tysiąca problemów jednocześnie ani porozumiewać się telepatycznie. Ani nawet przenosić się w przestrzeni z pomocą energii umysłu. Nie umieją też kontaktować się z inteligencjami z innych wymiarów. Wymieniam tylko parę podstawowych umiejętności, uzyskiwanych na naszej planecie O-1 we wczesnym dzieciństwie.

Audytorium zafalowało ze zdziwienia. Młodym pilotom trudno było wyobrazić sobie tak prymitywną formę życia myślącej istoty. Profesor O-y poczekał, aż minie fala zielonych wibracji nad przeźroczystymi głowami, po czym znów zaczął emitować. Kolorowe zdania z jego krystalicznej głowy zawisały pod wysoką kopułą sali wykładowej, tworzyły zwiewne wielowymiarowe obrazy. Spotykały się przeszłość, przyszłość i teraźniejszość, odległe o miliony lat cywilizacje i planety przybliżały się w odwiecznym splocie zależności. Powoli wyłonił się z nich obraz odległej planety A-180, z falującym błękitem oceanów i zielono-brązowymi kontynentami. Planeta zbliżała się w rytm spokojnych, zabarwionych lekką ironią wibracji profesora. Widać już było wielomilionowe, zasłonięte trującymi wyziewami metropolie z betonu, szkła i stali. A między nimi rozgrzany, pustynniejący grunt. Profesor wskazał ten obraz i wyemitował cichym głosem:

– W tym szczególnym czasie mieszkańcy A-180 nie mieli pojęcia, że od kilkuset ziemskich lat znaleźli się w centrum uwagi czterech złowrogich władców Uniwersum. Ani że oznaczało to zbliżającą się zagładę.

***

Nick Gowin, dziewiętnastoletni student drugiego roku biologii Uniwersytetu Miejskiego Nowego Jorku, równie nieświadomy zagrożenia jak pozostałe sześć miliardów osobników A-180, szedł właśnie na wykład z neurologii. Towarzyszył mu jego najlepszy kumpel, którym była dziewczyna, dziewiętnastoletnia Rosalinda Abramm. Dyskutowali zawzięcie o kobiecych i męskich mózgach. Nick bronił wyższości męskiego mózgu. Według niego, mózg mężczyzny potrafił dostrzec kilka problemów i obiektów jednocześnie. Ta właściwość męskich zwojów mózgowych była niedostępna dla kobiecych szarych komórek, zdolnych do skupienia się zaledwie na jednym obiekcie naraz.

Rosa cierpliwie słuchała wywodu Nicka, czekała, by dopuszczona do głosu mogła wykpić i obalić wyjątkowo kretyńskie poglądy przyjaciela.

W tym momencie pewien obiekt przykuł uwagę męskiego mózgu Nicka tak mocno, że nagle zamknął usta i zamilkł. Obiekt składał się z twarzy o regularnych rysach, zielonych oczu z wesołym błyskiem i inteligentnym spojrzeniem, zmysłowych ust, lśniących bielą zębów, smukłej sylwetki, niewiarygodnie długich nóg i burzy blond włosów. Umysł Nicka błyskawicznie złożył te elementy w całość, czyli doskonałe wcielenie młodej kobiety z A-180.

Nazywała się Susan Linsday i właśnie przeskakiwała zgrabnym susem drzwiczki czterokołowego mercedesa cabrio, by wylądować w fotelu pasażera obok Johna Clondike’a juniora. Ten obiekt westchnień damskiej części społeczności uniwersytetu we własnym mniemaniu uosabiał perfekcyjnego Ziemianina. Zaledwie tylna część ciała Susan dotknęła fotela wyłożonego zwierzęcą skórą, piękność odwróciła głowę i w niemym zachwycie, który podpowiedziała jej intuicja, skupiła wzrok na młodym samcu A-180. Nick stał na chodniku jak rażony piorunem, z mózgiem niezdolnym do percepcji, wbrew głoszonej przed chwilą teorii. Błysk rozbawienia w zielonych tęczówkach Susan znikł za czarnymi rzęsami, a lśniące zęby błysnęły w najpiękniejszym uśmiechu na całej planecie. W powietrzu rozległ się jej hipnotyzujący głos:

– Możesz mi podać torbę, kolego?

Kolega nie był w stanie poruszyć się ani odezwać. Sprawiał wrażenie, jakby jego płucom nie wystarczała ilość tlenu zawarta w mieszance z azotem, dwutlenkiem węgla i paroma pomniejszymi składnikami. Krew odpłynęła Nickowi z żył podskórnych, powodując upiorną bladość twarzy, a wyraz oczu świadczył o zagrożeniu porażeniem mózgu.

– Psiakrew! – rozległ się głos Rosalindy. – Gdybym była facetem, też bym oszalała na takie zabójcze coś! Ciekawe, czy to też używa mózgu, czy tylko wabi ciałem. Jak myślisz, Nick?

– Jedziemy? – rzucił zza kierownicy zniecierpliwiony John.

– Chwileczkę. – Susan położyła dłoń na umięśnionym przedramieniu Johna, po czym przeciągle spojrzała na Rosalindę i zwróciła się znów do Nicka.

– Jak masz na imię? – spytała, świadoma, jakie spustoszenie wywołuje w męskich głowach oraz jaką niechęć w damskich.

– Grrhh… – wydobyło się z gardła Gowina, próbującego odzyskać mowę. – Nick… jestem Nick – wykrztusił wreszcie.

– Wpadnij do klubu, Nick jestem Nick. Byłeś kiedyś w klubie „Kosmiczni Zdobywcy”? – ciągnęła uwodzicielskim tonem Susan. Jej oczy wyrażały obietnicę nieziemskich rozkoszy.

– Nie byłem – odparł cicho Nick. Czuł, że zaschło mu w gardle, a język zdrętwiał. – Trzeba mieć motocykl… no i kartę klubu. – Głos Nicka zmienił się prawie w jęk.

– Postaraj się, nie pożałujesz. Życie szybko mija w towarzystwie nieciekawych kobiet bez polotu. – Susan przygryzła wargi, żeby nie parsknąć śmiechem. Spojrzała tryumfalnie na Rosalindę. – Podasz mi torbę, Nick jestem Nick?

– Torba, koleś, obudź się! – władczo i niecierpliwie rzucił John Clondike.

Głos Johna wyrywał Nicka z osłupienia. Rozejrzał się w panice i nigdzie nie spostrzegł torby, choć oddałby wszystko, żeby ją podać Susan. W grupie studentów, którzy przed chwilą wyszli z budynku, rozległy się chichoty. Zapewne złośliwe opowieści o rozgrywającej się właśnie scenie długo prześladowałyby Nicka, gdyby nie jego niezawodny kumpel.

– Voilà! – rozległ się głos Rosy.

Nick odwrócił się i zobaczył frunący plecak, ciśnięty z dużą siłą przez Rosalindę.

– Uważaj! – zawołał John, z refleksem futbolisty chwytając plecak w powietrzu, tuż nad udami Susan.

– Dziękuję, kochanie. – Susan uśmiechnęła się z wdziękiem.

– Do usług. – Rosalinda się skrzywiła. Wolałaby, aby plecak trafił tam, gdzie celowała.

Susan westchnęła i położyła dłoń na ramieniu Johna.

– Jedźmy już, robi się nudno – powiedziała, puszczając oko do Nicka.

– Cholera! – zaklęła po cichu Rosa, nie bez uznania.

Silnik mercedesa ryknął, z dwóch rur wydechowych rzygnęły płomienie, opony zapiszczały ostro. Zmrużone z kpiną, piękne oczy Susan ruszyły i odjechały, wraz z burzą rozwianych wiatrem blond włosów. Rosa trąciła w ramię zastygłego w bezruchu Nicka.

– Idziesz na wykład czy pobiegniesz za nią? John szybko jeździ, możesz ich nie dogonić – dodała ze złym błyskiem w oku.

Nick spojrzał nieprzytomnie na Rosę.

– Słucham? Chciałbym zostać sam. Nie masz mi za złe? – spytał przygaszony.

Tego już było za wiele. Rosalinda Abramm, niewysoka szczupła osóbka z krótko ostrzyżonymi ciemnymi włosami, należała do nielicznych studentek uniwersytetu, które nie marzyły o tym, by usiąść w fotelu srebrnego mercedesa cabrio Johna Clondike’a, dziedzica fortuny Clondike Corporation. Rosa wolała wybrać się w towarzystwie Nicka na wycieczkę rowerem albo siedzieć obok niego na wykładach lub w bibliotece. Nie przeszkadzało jej, że Nick traktuje ją jak kumpla. Dawała mu czas na zauważenie różnicy płci. Nie było to problemem aż do tego momentu. Kobieca intuicja Rosy w sekundę podpowiedziała jej to, czego zamroczony męski umysł Nicka nawet się nie domyślał. Jej przyjaciel został porażony, zaczarowany i skazany. Bez sądu, bez wyroku, nie wiadomo na jak długo. Przez obraz, wizję i złudę, bo przecież nie można było tego czegoś, Susan Linsday, nazwać realną osobą. Dla Rosy było to obraźliwe, irytujące i smutne. Analityczny umysł Rosy nie określił tego miłością. Była przekonana, że stan ten nie występował w umysłach młodych mężczyzn. Jako studentka biologii i przyszły naukowiec wiedziała, że męskie mózgi później dojrzewają. O ile w ogóle im się to uda. Od roku Rosa spokojnie czekała, aż Nick wydorośleje na tyle, aby dostrzec jej przyjaźń i oddanie. Nagle pojawiła się Susan i umysł Nicka zachował się jak mózgownice całej reszty prymitywnych samców. Osłupienie, błędny wzrok i reakcje idioty jak na wykładzie o szympansach porażonych narkotykiem. Rozczarowanie Rosy było bolesne. Należało natychmiast działać albo zapomnieć o roku zainwestowanym w tego osobnika. Była człowiekiem czynu, stanęła pomiędzy Nickiem a odjeżdżającym mercedesem i spojrzała przyjacielowi w oczy.

– Mówiłeś, że męskie umysły postrzegają i porządkują szybciej od naszych – podjęła przerwaną rozmowę w słabej nadziei skierowania myśli Nicka na tory rozsądku. – Jak postrzegasz sygnały wysyłane przez Susan? Kochajcie mnie wszyscy, bo jestem niezwykła, ale uwaga, nikomu z kontem bankowym poniżej miliona nie pozwolę się dotknąć.

– Słucham? – zapytał Nick, nie odrywając zamglonego wzroku od srebrnego cabrio przyśpieszającego za bramą uniwersytetu.

– Oddychaj głęboko – poradziła Rosa i westchnęła z rezygnacją. – Za chwilę zostaną ci tylko odruchy psa Pawłowa. Hau, hau… kup sobie motocykl i dołącz do bandy małpoludów.

– Dzięki, Rosa – odparł Nick tak blady, że aż budziło to współczucie. – Tak, motocykl. Muszę złapać trochę powietrza, za dużo ostatnio nauki. – Nick minął Rosę i wszedł w drzwi za jej plecami, o mało nie przebijając głową szyby.

– Od kiedy to powietrze łapie się w stołówce? Nick! – krzyknęła Rosa. – Psiakrew, idiota! – dodała i aż tupnęła ze złości. W krótkich szortach i dużej, męskiej koszuli wyglądała jak rozzłoszczony ulicznik.

– Cześć, Rosa! – rozległ się głos Toma Brandeckiego.

Ten niski, postawny blondyn o upartym spojrzeniu jasnych oczu studiował na tym samym roku co Rosalinda i nosił przydomek Bystry Pol. Był to złośliwy przytyk do jego powolnej natury i polskiego pochodzenia. Tom minął się właśnie z Nickiem w drzwiach. Zatrzymał je w ostatniej chwili, dzięki czemu Nick nie przeszedł przez szybę.

– Co się stało, pokłóciliście się? – zapytał z nadzieją Tom.

Rosa zdała sobie sprawę z tego, że gdziekolwiek ostatnio się obróciła, dostrzegała masywną sylwetkę Toma. W innej sytuacji zareagowałaby żartem, lecz nie było jej do śmiechu.

– Odwal się, Bystry! – Spojrzała ostrzegawczo na Toma. – Dość mam waszych zacofanych mózgów! – Odwróciła się i ruszyła przed siebie, zagryzając wargi i hamując napływające do oczu łzy.

– Jak to? – wymamrotał zdumiony Tom.

Na nic więcej nie mógł się zdobyć, wobec najinteligentniejszej, najpiękniejszej i obdarzonej największym urokiem studentki Uniwersytetu Miejskiego Nowego Jorku. Tak myślał i mówił o Rosalindzie Tom Brandecki. A jeśli ktoś chciał go wysłuchać, to dowiadywał się, że Rosa traci czas z Nickiem Gowinem, który jest zerem. Tom był gotów tego dowieść na ubitej ziemi na pięści, noże lub rewolwery. Gdyby tylko Rosa chciała dać mu najmniejszy sygnał, pretekst lub nadzieję.

***

Nick nie wyłowił uchem ostatniego epitetu Rosy i nie zauważył Toma. Niczego nie słyszał ani nie widział. W uszach miał ryk silnika, w oczach blond włosy i uśmiech Susan, w ustach gorzki smak upokorzenia. Wystarczyło mu tych doznań na resztę dnia, a także na cały wieczór i bezsenną noc. Miał wrażenie, że wystarczy mu hańby i tęsknoty za jej zielonymi oczami na całe życie.

Nie poszedł tego dnia na wykład, nie pamiętał nawet, co studiował. Po co mu studia, skoro właśnie kończyło się jego życie? Nie zauważył, kiedy przejechał dwadzieścia pięć przystanków autobusem drogą brzydką i ponurą jak nigdy dotąd. Nie dostrzegł pełnego niepokoju spojrzenia matki, Alicji Gowin, i pytającego wzroku ojca, Geofreya Gowina. Nie widział kpiącego uśmiechu młodszej o cztery lata siostry Sheryll ani bystrych oczu najmłodszej, dziewięcioletniej Roberty, która skwitowała zbolałą twarz brata lekceważącym:

– Zakochał się, idiota!

Na szczęście uwaga ta padła, kiedy to, co zostało z dawnego Nicka, powlokło się do pokoju mieszczącego się na piętrze domku w New Jersey, oddalonego od uniwersytetu o dwadzieścia pięć przystanków autobusowych. A także o lata świetlne od galaktyki, do której odleciała Susan Lindsay z rykiem srebrnej rakiety cabrio, prowadzonej przez mężczyznę doskonałego, Johna Clondike’a.

***

Kandydaci na pilotów, studenci profesora O-y, przepadali za jego stylem. Nie tracili ani jednego obrazu, myśli i koloru z jego wykładów. Studiowanie cywilizacji zacofanych planet było ulubionym tematem kursu międzygalaktycznego pilotażu. Styl starego profesora dodawał do wykładów smaczków i znaczeń osobistych, jakby opowiadał o bliskiej rodzinie lub znajomych. Po chwili ciszy, gdy sylwetka Nicka nikła powoli pod kopułą wielkiej hali, głowa profesora zaczęła emitować obrazy.

Na miejscu ciemnego pokoju na piętrze i zbolałej twarzy młodego studenta z planety A-180 pojawiła się kuchnia, a w niej siedzący dookoła stołu członkowie rodziny Gowinów. Sto tysięcy kandydatów skupiło uwagę. Wielobarwne pasma myśli profesora oplotły dwie siostry i rodziców Nicka, przeniknęły ich umysły, wyświetliły uczucia i słowa. Profesor był nie tylko naukowcem, był także artystą.

***

– Roberto, jesteś nieznośnym dzieckiem! Nie można tak mówić o starszym bracie! – upomniała córkę Alicja Gowin, patrząc z niepokojem na schody, na których zniknął jej syn. – A może Nick jest poważnie chory? Nawet nie tknął kolacji. Jak myślisz, tatku, nie powinniśmy wysłać go na badania?

– Choroba Nicka ma na imię Susan. Wiem to od Rosy, jego kumpeli. Zadzwoniła przed chwilą, pytała, czy Nickowi udało się trafić do domu. Podobno zgłupiał w trzy sekundy – oświadczyła Roberta. – To nie ja jestem nieznośnym dzieckiem. Trzeba mieć rozum niemowlaka, żeby głodzić się z tęsknoty za jakąś blond zdzirą.

– Roberto! – wykrzyknął Geofrey Gowin. – Nie zgadzam się na takie wystąpienia przy rodzicach!

– Dobrze, tatku – odparła zgodnym tonem Roberta. – Niech żyje tolerancja i wolność przekonań, wolę być głodna, niż mieć zamknięte usta. – Podniosła się od stołu i z dumnie uniesioną głową weszła na schody. Trzaśnięcie drzwiami podkreśliło jej determinację.

Zapadło milczenie, rodzice niepewnie spojrzeli po sobie.

– Bąk jest zazdrosny o brata – wyjaśniła Sheryll, wstając z krzesła – ale ma rację. Nick stracił rozum, a Rosa jest głupia, udając przy nim chłopaka. Skończyli dziewiętnaście lat, nikt im nie zabroni wolnej miłości. Nick nie miałby siły oglądać się za kobietami. Idę, nie musicie mówić, jak bardzo jesteście zszokowani – zakończyła wywód Sheryll, wychodząc z kuchni. – Dobranoc.

Gowinowie potrzebowali dłuższej chwili, żeby dojść do siebie.

– I co zamierzasz z tym zrobić? – zapytała wreszcie Alicja.

Nie wiadomo, czy jej pytanie dotyczyło Nicka, czy sposobu wysławiania się Roberty i Sheryll.

– A ty? – odparł pytaniem Geofrey, nadal wyraźnie zdziwiony zachowaniem dzieci.

– Nie wiem – przyznała Alicja.

– Ja też nie.

– To może udajmy, że nic się nie zdarzyło? – zaproponowała nieśmiało Alicja.

– Chyba nie mamy innego wyjścia – zgodził się Geofrey, po czym dodał: – Czy nie sądzisz, że zdarza nam się to coraz częściej?

– To prawda – przyznała z westchnieniem Alicja.

Oboje uśmiechnęli się bezradnie. Gowinowie byli małżeństwem zgodnym, kochającym się i z racji wrodzonej łagodności zupełnie bezradnym wobec swoich dzieci.II

Na wolnej planecie O czas mierzyło się kosmicznymi cyklami. Jeden cykl to kompletna spiralna droga, którą pokonywała O pomiędzy trzema ogrzewającymi ją gwiazdami, kolejno ulegając ich potężnej grawitacji. W połowie każdego cyklu, podczas zbliżenia do największej gwiazdy, mieszkańcy O opuszczali powierzchnię planety. Wysoka temperatura, potężne huragany i powodzie zmuszały do schronienia się w osiedlach pod powierzchnią oceanów. Wyspy-kontynenty zanurzały się w oceanach, otoczone powłokami ochronnymi, które absorbowały światło i tlen. Na zewnątrz, po orbicie, krążyły patrolowce, strzegąc opustoszałą planetę przed atakiem wrogiej cywilizacji Zet.

Tak też było tym razem, pod koniec cyklu 7999. Zbliżający się 8000 wprawił dziesięć miliardów mieszkańców O w nastrój oczekiwania i zadumy. Ostatnie dwa tysiące cykli zmieniły obraz Uniwersum. Mieszkańcy O wyrwali swoją planetę z sąsiedztwa spokojnej gwiazdy, aby przenieść ją, otoczoną warstwą sztucznej atmosfery, na spiralną orbitę trzech gwiazd. Była to niespokojna, ale świetna kryjówka dla przetrwania ich cywilizacji O, mądrej i pokojowej formy istnienia, którą rozwijali od siedmiu tysięcy cykli do czasu pojawienia się planety Zet w sąsiedniej galaktyce.

Zakończył się wspaniały spektakl zanurzenia wysp-kontynentów. Nad horyzont powoli wzniosła się groźna czerwona tarcza z długimi językami nuklearnych eksplozji, trzecia gwiazda. Zamknięto ostatnie włazy i zabezpieczono komunikację z powierzchnią. Sto tysięcy kandydatów na pilotów zgromadziło się znów w audytorium Najwyższej Rady. Umieszczono je tuż pod powierzchnią, aby umożliwić obserwowanie przez krystaliczne powłoki zarówno Uniwersum, jak i głębi oceanu. Tłum młodych słuchaczy falował, wymieniając telepatycznie pozdrowienia, żarty i uwagi. Powoli uciszył się na widok smukłej krystalicznej sylwetki profesora O-y7nS28a, który pojawił się wysoko na galerii. Kandydaci włączyli holograficzne dyski pamięci, sto tysięcy głów rozbłysło tęczowymi barwami. Umysł profesora Oy łączył się z centralnym reaktorem mocy i wiedzy. Pod kopułę powoli uniósł się trójwymiarowy napis:

Próba uwolnienia Wielkiego Mistrza i jak to się jeszcze nie skończyło.

Napis był kolorowy, falował lekko. Głowę profesora O-y wypełniły strumienie różnobarwnego światła, rozeszły się po krystalicznym ciele. Profesor skupiał się, jego mózg porządkował dane, tworząc przy okazji imponujący spektakl.

Mieszkańcy O byli wdzięczni profesorowi, że ponad miarę przedłużał swój byt i dzięki temu wyjątkowy umysł i wiedzę poświęcał kolejnym pokoleniom. Mógł przecież przestać istnieć i wrócić jako osesek, aby po raz kolejny zaznać rozrywek młodości. Każdy dorosły wspominał ten czas z przyjemnością. Utyskiwano nawet, że wyznaczone minimum trzystu cykli to za długi czas życia. Po cichu zazdroszczono pilotom patrolowców, którzy tracili byt w kosmicznej potyczce ze statkami wojennymi Zet. Naturalnie pod warunkiem, że w celu odtworzenia została przechwycona i przywieziona na O ich esencja. Siedemset cykli profesora O-y traktowano jak dar dla mieszkańców planety O.

Sędziwy wykładowca ponownie skupił uwagę na słuchaczach. Spostrzegł, że wiele spojrzeń i umysłów obserwuje coś za nim. Odwrócił wewnętrzny wzrok i ujrzał Gonoropławca, odtworzoną z genów, niegdyś krwawą bestię z głębin oceanu. Przerobiony na roślinożercę olbrzym wolno przeżuwał kawał wodorostu za kryształową ścianą audytorium, wpatrując się w profesora. Krótki błysk światła połączył głowę wykładowcy i Gonoropławca, jakby profesor polecił: Zmiataj stąd, na co czekasz? Olbrzym pochylił łeb i znieruchomiał. Wielkie ślepia wyrażały lęk, mały mózg wolno przerabiał sygnał. Nagle potwór zrozumiał, wypluł resztki wodorostu, zwinął długie cielsko i zanurkował pod przezroczystą posadzkę sali. Słuchacze ujrzeli, jak spłoszony Gonoropławiec błyskawicznie znika w czerni oceanu. Profesor O-y uśmiechnął się z satysfakcją; wpływanie na umysły innych gatunków było jego ulubioną rozrywką.

– Drodzy, przenikliwi i nieprzewidywalni młodzi współplemieńcy, osobnicy O, niech wasze umysły pozostaną niezmącone przez następne dziesięć tysięcy cykli, aż do Niewyobrażalnego Końca Wszystkiego i Wszędzie – podjął profesor.

Przez tłum kandydatów na pilotów przebiegł szmer wyrażający akceptację, sto tysięcy głów zabłysło fosforyzującym zielonkawym światłem, wyrażającym szacunek i uwagę. Profesor mówił i emitował dalej, a jego słowa, myśli i obrazy falowały kolorowymi pasmami pod kopułą wielkiej sali Najwyższej Rady. Wyświetlały się też na miliardach osobistych ekranów mieszkańców O, gdziekolwiek przebywali, nawet na najdalszych statkach, patrolujących Uniwersum.

***

Docierały również do umysłów, dla których nie były przeznaczone. W wielkiej kopule, na szczycie olbrzymiej wieży, która sięgała ponad atmosferę planety Zet, myśli profesora O-y pojawiały się w formie krótkotrwałego błysku, który znikał w ciemnych głowach Czterech Brainmanów¹. Tytułowani przez podbite i skolonizowane planety Najwspanialszymi Żyjącymi Istotami, powoli wchłaniali kolorowy przekaz wykładu, przechwycony i transmitowany z pomocą szpiegowskiego patrolowca Zet.

Cztery połyskujące czarne sylwetki tkwiły w milczeniu, jak kryształowe obeliski lub gigantyczne odwłoki owada. Olbrzymią powierzchnię poniżej szczelnie wypełniała milionowa armia. Żaden z żołnierzy nie emitował światła, głowy i ciała mieszkańców Zet stanowiły nieprzeniknioną powierzchnię. Czarna, równo oddychająca masa, prawie niewidoczna w półmroku. Osobnicy, którzy na planecie Zet odważyli się ujawniać myśli lub emocje, byli poddawani transformacji w roboty. Roboty wysyłano pod powierzchnię planety do eksploatacji energii śmiercionośnej plazmy.

Przebłyski indywidualnych myśli lub uczuć należały do rzadkości. Świeżo urodzony osobnik Zet otrzymywał szczątkowy aparat myślowy, potrzebny do wykonywania zadań. Populacja Zet była podzielona na dwie części: miliard robotników i nieliczną kastę żołnierzy, pilotów Zet. Czterej Brainmani byli jedynymi, którzy zachowali pełną, nieograniczoną władzę uwolnionego umysłu, zwaną brainpower².

Brainmani nie przestawali czuwać. Ich mózgi przetwarzały biliony danych z Uniwersum, tworzyły plany i wydawały rozkazy. Czterej nie męczyli się, nie starzeli i nieustannie przedłużali swój byt. Planeta Zet funkcjonowała jak doskonała olbrzymia termitiera, poddana ich woli. Genetycznie nieprzydatnych selekcjonowano i przetwarzano na materiały wtórne. Miliard robotników Zet pracował w stanie zbiorowej hipnozy. W miarę ponoszonych strat Brainmani budzili do stanu świadomości kolejne miliony osobników i wcielali ich do armii. Szkolenie pilotów trwało nieustannie, eskadry bojowych okrętów wciąż startowały na podbój Uniwersum. Piloci najczęściej kończyli żywot przyciągnięci grawitacją gwiazd lub w otchłani czarnej dziury, zdecydowanie rzadziej w potyczkach ze statkami innych cywilizacji, ponieważ przewaga technologii Zet była miażdżąca. Jeśli wracali, to odbierano im świadomość i stawali się robotnikami. Brainmani nie ryzykowali, kontakty z innymi cywilizacjami mogły nasunąć niebezpieczne dla panujących myśli. Eliminowali z mózgów pilotów lęk przed niebytem. Mieszkańcy Zet gardzili życiem własnym i cudzym, nie czuli strachu, byli więc wojownikami idealnymi. Z taką armią planeta Zet opanowała prawie całe Uniwersum.

Gigantyczna kopuła mieniła się ciemnymi kolorami, czasem rozbłyskiwała czerwienią, jakby od wewnętrznych eksplozji. Wola i geniusz Brainmanów pracowały intensywnie. Trwały przygotowania do następnej wyprawy armady Zet, skierowanej na planetę, z której docierał przechwycony strumień informacji. Emitująca myśli wolnych istot O była ostatnią przeszkodą przed objęciem pełnej władzy Brainmanów nad Uniwersum. Wojna trwała tysiąc cykli i mogła zakończyć się tylko poddaniem lub zniszczeniem jednej ze stron. Miejsce ukrycia O właśnie zostało ujawnione przez patrolowce Zet. Gdyby Brainmani chcieli wyrazić zadowolenie, ich czarna kopuła rozświetliłaby się teraz jasnymi kolorami. Energia brainpower dawno jednak wyeliminowała uczucia z nieograniczonych potężnych umysłów.

***

– Jak wiecie, drodzy kandydaci, pięć tysięcy cykli temu na planecie Zet Wielki Mistrz przełamał bariery ograniczające umysł – wibrował i emitował profesor O-y, nieświadomy, do jak niebezpiecznych odbiorców docierają jego myśli. – Zanim to się stało, używaliśmy piętnastu procent obszaru mózgu, podobnie jak Ziemianie zamieszkujący A-180. Uruchomienie całego mózgu było rezultatem oświecenia, którego doznał Wielki Mistrz. Po wielu cyklach studiów i poszukiwań w nagłym błysku zjednoczenia czasu i przestrzeni dostrzegł i zrozumiał, że nic nie istnieje poza energią. Wypełnia ona całe Uniwersum, tworząc wraz z doskonałą inteligencją nieskończoną liczbę form życia i materii. Wielką iluzją jest więc nasze cierpiące „ja”. Jesteśmy częścią Uniwersum, nie istnieją ograniczenia naszego umysłu. Siła uwolnionego umysłu była ogromna, Wieki Mistrz nazwał ją brainpower. Wiele cykli poświęcił na sztukę opanowania tego daru. Kiedy uznał, że jest gotów, podzielił się wiedzą z czterema najbliższymi uczniami, po czym opuścił ukochaną, piękną planetę Zet i wyruszył w podróż po Uniwersum w poszukiwaniu jeszcze większej doskonałości.

Zgodnie z zaleceniem Wielkiego Mistrza, Czterej Brainmani rozpoczęli edukację mieszkańców planety Zet. Zlikwidowano bariery lęku, chorób i śmierci. Zniknęły konflikty zbrojne, opanowano zatrucie gruntu i atmosfery. Mieszkańcy planety Zet poczuli się szczęśliwi i spełnieni, całą energię skierowali ku otwieraniu i używaniu swoich umysłów. Powstała zupełnie nowa istota, z ciałem i mózgiem potrafiącymi panować nad czasem i przestrzenią, niezdolna do zła. Nastąpił błyskawiczny rozwój nauki i techniki. Tworzono plany wydobywania z niewiedzy innych cywilizacji. Wydawało się, że nic nie powstrzyma dobroczynnego wpływu Zet na Uniwersum.

Niestety, potęga rodzi pokusę objęcia władzy nad słabszymi istotami. Czterej Brainmani byli niecierpliwi, według nich zmiany w umysłach mieszkańców Zet dokonywały się zbyt wolno. Podporządkowali sobie planetę. Zlikwidowali wolną myśl, potem wolność osobistą. Stworzyli potężną armię i ruszyli na podbój Uniwersum. Brainpower zapewniła im wielką przewagę nad innymi cywilizacjami. Bardzo szybko większość planet w tej galaktyce stała się koloniami Zet.

Brainmani gardzili słabszymi, nieoświeconymi umysłami, mianowali się Najwspanialszymi Żyjącymi Istotami, kazali oddawać sobie boską cześć. Chcieli zapanować nad całym Uniwersum. Miliardy mieszkańców Zet i skolonizowanych planet wtrącali w stan półuśpienia, tworząc bezmyślnych robotników i niezwyciężoną armię.

Po powrocie na planetę Zet Wielki Mistrz przeraził się ogromem zła i potęgą Brainmanów. Nie wypowiedział im wojny, ponieważ doprowadziłoby to do ogromnego cierpienia i unicestwienia bytów. Przepełniony smutkiem i poczuciem winy, Wielki Mistrz opuścił ukochaną planetę zmienioną w fabrykę zagłady. Następne tysiąc cykli spędził, medytując, unoszony w pustce Uniwersum. Miotany kosmicznymi wiatrami i mrożony w samotności mgławic, doznał kolejnego oświecenia. Brainpower zmienił w potęgę umysłu niezdolną do czynienia zła, którą nazwał brainlight³. Następnie Wielki Mistrz znów wyruszył w drogę w poszukiwaniu kolejnych cywilizacji. Niestety, zostało niewiele wolnych planet, a inne były zbyt prymitywne, aby przyjąć naukę o oświeceniu. Dwa tysiące cykli temu Wielki Mistrz dotarł wreszcie na naszą O.

Byliśmy podbici, stawaliśmy się kolonią Zet, lecz nie do końca pozbawiono nas wolnej woli. Wielki Mistrz otworzył przed nami energię brainlight, wyczyścił nasze umysły z poddaństwa. Odrzuciliśmy wolę Czterech Brainmanów. Nasze patrolowce wzbiły się w Uniwersum i stawiły czoło wojennym statkom Zet. Wyzwalane przez nas planety stworzyły Związek Wolnych i rozpoczęła się długa wojna o wolność Uniwersum. Potęga Brainmanów zwróciła się przeciw nam. Musieliśmy, pokonując tunel czasoprzestrzeni, przenieść O w ten niespokojny, ale dobrze ukryty rejon, z dala od ich galaktyki. Od tej pory wolna transmisja myśli skutecznie przeciwstawia się potędze Zet, lecz nie bez ofiar. Wiele planet zostało unicestwionych, znikły biliony istnień. Tysiące naszych patrolowców nie powróciło.

W audytorium zapadło milczenie dla uczczenia wszystkich, którzy przepadli w otchłani Uniwersum, unicestwieni w walkach. Profesor emitował dalej.

– Wojna ciągnie się do dziś. Związek Wolnych nie był dość silny, aby pokonać Zet. Nie potrafiliśmy też obronić Wielkiego Mistrza przed zemstą Brainmanów. Nie zdążył albo nie chciał przekazać nam wszystkich tajemnic. Nie nauczył nas, jak pozbyć się wstrętu do zabijania. To słabość brainlight, która nie jest problemem dla osobników posługujących się brainpower. Czterej Brainmani wydali na Wielkiego Mistrza wyrok, w następstwie czego został podstępnie pochwycony. Nie odważyli się go unicestwić ani uwięzić na planecie Zet. Wybrali małą, odległą planetę. Nazywano ją A-180, jak pozostałe dwieście planet tego typu.

Pod sklepieniem audytorium pojawiła się wielka mapa Uniwersum. Przesuwały się mgławice, rozbłyskiwały eksplozje supernowych, czarne dziury wchłaniały galaktyki. Wreszcie w pobliżu niewielkiej gwiazdy pojawił się świecący mały punkt. Wibracje profesora otoczyły ten rejon kolorową wstęgą.

– Oto jeden z dwustu układów A, prawie pusty 180, z jedną gwiazdą i tylko jedną zamieszkaną planetą. Planety typu A znajdują się we wczesnej fazie rozwoju i nie liczą się w zmaganiach Uniwersum. Mieszkańcy A-180 domyślają się istnienia innych cywilizacji, nadal jednak uważają się za centrum tak zwanego świata. Pomimo to niszczą swoją planetę wojnami i prymitywnymi, trującymi technikami. Brainmani uznali, że mieszkańcy A-180 są zbyt zacofani, aby zmienić ich planetę w kolonię do czasu, kiedy nie okaże się to konieczne.

Trójwymiarowy obraz A-180 zbliżał się. Planeta stała się granatowa, można było rozróżnić kształty mórz i pięciu kontynentów. Fale jednego z oceanów rozstąpiły się, w miarę zbliżania się do dna błękitna woda sczerniała. Myśli profesora też pociemniały pod wpływem ponurej wizji.

– Odległa i odsunięta A-180 nadawała się na więzienie. Jak wiecie, Wielki Mistrz pierwszy zrezygnował z prymitywnej, krótkotrwałej formy ciała i przyjął postać ciekłego kryształu. Nasze krystaliczne ciała odporne są na urazy mechaniczne i zmiany temperatur. Pozwalają na komunikację całą powierzchnią, przechowują biliony informacji, łatwo pokonują czas i przestrzeń. Mamy jednak ograniczenia, nie wytrzymujemy temperatur powyżej tysiąca stopni, a w pobliżu zera absolutnego przestajemy funkcjonować. Nie giniemy, ale ulegamy hibernacji.

Brainmani umieścili Wielkiego Mistrza w zamrożonym, wirującym bloku o temperaturze bliskiej absolutnego zera. Ruch wirowy zakłóca fale jego umysłu, uniemożliwia telepatię, hibernacja ogranicza wolę. Blok osadzono na dnie oceanu, w najbardziej niedostępnym miejscu planety A-180. Cała energia Wielkiego Mistrza skupiła się na przetrwaniu. Jego brainlight stała się prawie bezużyteczna. Tylko ktoś, kto zbliżyłby się na odległość spojrzenia, mógłby z nim nawiązać kontakt. Taki śmiałek zostałby jednak zlikwidowany przez roboty, które strzegą wirującego bloku. To wojownicy Zet poddani korekcie ciał i umysłów, zmienieni w maszyny do zabijania. Okręty wojenne Zet pojawiają się często na orbicie A-180, sprawdzają stan podwodnego więzienia Wielkiego Mistrza.

Sto tysięcy słuchaczy wstrzymało oddech. Pod sklepieniem pojawił się świetlisty wirujący cylinder z ukrytym w jego wnętrzu Wielkim Mistrzem. Wokół cylindra powstawały potężne wiry i wyładowania magnetyczne. Od kilkuset ziemskich lat podnosiły temperaturę oceanu, wywoływały huragany i trzęsienia gruntu.

Profesor emitował dalej:

– Dlaczego Zet nie wybrali odludnej planety? Przypuszczamy, że w przypadku odkrycia więzienia Wielkiego Mistrza przeprowadzą kolonizację A-180. Mieszkańcy Ziemi zasilą armię Zet, aby przeciwdziałać próbom uwolnienia więźnia. Nasz Związek Wolnych nie porzucił nadziei odzyskania Wielkiego Mistrza. Wierzymy, że tylko on jest w stanie ostatecznie zakończyć wojnę w Uniwersum. Z chwilą, gdy odnaleźliśmy jego więzienie, czas ruszył z miejsca. Zdecydować się miały losy naszej O oraz wszystkich wolnych istnień. Tak to się zaczęło.

Fale kolorowych obrazów rozwiały się, ich miejsce zajął widok wielkiej metropolii. Ogromna przestrzeń pełna świateł, nad brzegiem ciemnego oceanu. Profesor otoczył obraz metropolii kolorami tęczy.

– Oto jedno z osiedli na A-180. Zatłoczone, zatrute i niebezpieczne, skupiające miliony mieszkańców. Ziemianie nie próbują zmienić tej szkodliwej formy współżycia, są w bardzo wczesnej fazie rozwoju.

Obraz zbliżył się jeszcze bardziej. Pod kopułą pojawiła się jaskrawo oświetlona, duża owalna budowla. Przestrzeń, okoloną zatłoczonymi trybunami, wypełniała zieleń. Nagle rozległ się potężny wrzask wydany przez kilkadziesiąt tysięcy gardeł. Kandydaci na pilotów nie kryli zdumienia, nie spotkali jeszcze podobnej formy zbiorowej ekstazy. Profesor ściszył odtwarzanie dźwięku i wibrował dalej.

– Nie mamy pewności, czy ten spektakl nie jest obrządkiem religijnym. Ziemianie nazywają go futbolem. Polega na walce dwóch drużyn o okrągły, podłużny przedmiot, tak zwaną piłkę. Piłkę należy odebrać przeciwnikom i umieścić na podłożu za końcem boiska. Mieszkańcy A-180 przychodzą w to miejsce tysiącami, cieszą się jak szaleni, kiedy jedna z drużyn przeniesie piłkę. Miliony oglądają spektakl w domach, na ekranach przekaźników. Ziemianie uwielbiają zawodników, którzy odbierają piłkę przeciwnikom lub szybko z nią uciekają. Czczą ich jak bogów i obdzielają darami. Za słabo spenetrowaliśmy A-180, żeby zrozumieć cel tych dziwnych praktyk, nie wiemy, dlaczego uszczęśliwiają lub wpędzają w depresję miliony. Siła uczuć i reakcji wskazuje, że jest to obrządek o ukrytym charakterze religijnym.V

Susan odzyskała przytomność, zanim bolid odleciał znad stadionu. Schowana pod oknem, z lękiem patrzyła na olbrzymi czarny statek powietrzny. Miała wrażenie, że śni koszmar na jawie. Widziała połyskującą ciemną sylwetkę, która pochyliła się nad Nickiem i Johnem. W tym momencie Susan wyciągnęła telefon, trzęsącymi się dłońmi wycelowała w boisko i nacisnęła klawisz nagrywania.

Zobaczyła jaskrawe czerwone światło, które wydobywało się z głowy przybysza z kosmosu i wnikało do głowy Johna. Krzyknęła cicho z przestrachu, kiedy głowa Johna zaczęła świecić niczym napromieniowana. Oniemiała patrzyła, jak po chwili czarna sylwetka wtapia się we wnętrze bolidu. Połyskujący olbrzymi kształt uniósł się nad stadionem, a na jego spodzie świecił czerwonym światłem trójwymiarowy obraz ludzkiego mózgu. Susan zamknęła oczy, bo widok był nie do wytrzymania. Usłyszała przeciągły gwizd i kiedy odważyła się uchylić powieki, zobaczyła tylko długą, świecącą smugę na czarnym niebie. W tej samej chwili ciało Johna uniosło się nad murawą i opadło, czemu towarzyszył krzyk bólu.

Susan dygotała ze strachu i zimna, które ją nagle przeniknęło. Zauważyła, że obok niej leży nieprzytomny strażnik. Pochyliła się i potrząsnęła nim.

– Niech pan się obudzi! Zaatakowali nas obcy!

Strażnik otworzył oczy i spojrzał na nią zdziwiony.

– Co? Gdzie ja jestem?

– Proszę dzwonić na policję! Albo do prezydenta! Obcy, z kosmosu! Byli tu! Trzeba kogoś zawiadomić! – mówiła pospiesznie Susan.

Strażnik nic nie zrozumiał poza słowem „policja”.

– Zatelefonowałem, kiedy zaczęli się prać. Niech pani przestanie mną potrząsać! Co się stało, dalej się biją? – Strażnik podniósł się i spojrzał przez okno. Na oświetlonej murawie zobaczył dwa nieruchome ciała. – Psiakrew, pozabijali się! Tylko tego mi brakowało. – Zaniepokojony, podszedł do telefonu. – Czemu tak zimno?

– Stało się coś gorszego! – Susan nie mogła opanować drżenia ciała i szczękania zębów.

– Może dla pani. Cholera, głowa mnie boli. – Strażnik skrzywił się i zawołał do słuchawki: – Halo, szpital?! Mówię ze stadionu Rangersów. Pobili się młodzi idioci o jedną taką. Nie wiem, czy nie na dobre.

Susan zrozumiała, że nie dogada się ze strażnikiem. Puściła się pędem do drzwi. Wydostała się z dyspozytorni, schodami zbiegła w dół trybun i popędziła na boisko. Zdyszana, dopadła leżących chłopców i potrząsnęła nimi.

– Nick, John, obudźcie się! – zawołała zrozpaczona, patrząc na ich kredowobiałe twarze. – O Boże, nie żyją! Zabili ich! Kosmici zabili Johna i Nicka!

Bezwładnie opadła na trawę i z jej oczu popłynęły łzy.

***

Parę minut później dwa ambulanse na światłach i sygnałach przejechały przez tunel stadionu. Dwaj lekarze i czterej pielęgniarze, wyposażeni w nosze na kółkach, wbiegli na boisko,

– Co się stało? – zapytał młodszy lekarz, pochylając się nad Nickiem.

– Kosmici – odparła Susan przez łzy. – Zabrali im mózgi, widziałam.

Lekarz popatrzył na nią badawczo.

– Pozwoli pani? – Z pomocą małej latarki zaświecił w oczy Susan. – Co braliście? – zapytał łagodnie, widząc jej zrozpaczoną minę.

Spojrzała na lekarza przytomniej i otarła łzy.

– Nic. Mówiłam przecież, to byli kosmici.

– Raczej kosmiczne przedawkowanie – rzucił starszy lekarz i znacząco zerknął na kolegę.

Pielęgniarze załadowali Nicka i Johna na nosze. Ruszyli z nimi w stronę ambulansów. Młodszy lekarz pomógł Susan podnieść się z murawy.

– Lepiej, żeby pani powiedziała, co to za środek. Koledzy ostro przedawkowali, ich funkcje życiowe są w zaniku. Im szybciej poznamy to świństwo, tym prędzej i skuteczniej zadziałamy.

– Nie wiem, proszę pana – odparła Susan i spróbowała się uśmiechnąć. – Myślałam, że już po nich.

Starszy lekarz, wyraźnie zirytowany, wzruszył ramionami i ruszył w stronę ambulansu. Młodszy był pod wrażeniem urody Susan.

– Z kosmitami lekko przesadzamy, prawda? – zapytał, puszczając oko.

– Lekko – odrzekła Susan i wyciągnęła z kieszeni telefon.

– Może pogadamy o tym przy kawie? Da mi pani swój numer?

Susan ustawiła telefon i pokazała nagranie. Lekarz spojrzał na ekranik. Zobaczył ciemną sylwetkę pilota Zet wnikającą w po – włokę kosmicznego statku. Połyskujący czarny bolid uniósł się nad stadionem, przyspieszył i znikł z błyskiem światła na nocnym tle nieba. Ciało Johna opadło na murawę boiska.

Lekarz zrobił wielkie oczy.

– Co to jest? Animacja komputerowa? – Popatrzył na Susan i nagle stuknął się w czoło. – No tak. „Mamy Cię”, program szósty. Ale nas nabraliście. – Roześmiał się zadowolony i rozejrzał w poszukiwaniu kamer. – Hej, Dan, oni są z telewizji! Zrobili nas! – zawołał w stronę ambulansu.

– Rusz się, Bob! – odkrzyknął jego kolega pochylony nad aparaturą. – Ich mózgi prawie nie pracują!

Młody doktor spojrzał zdumiony na Susan. Palcem wskazał jej telefon.

– Co to za nagranie?

– Kosmitów, przecież mówiłam. Szybko! – Susan popchnęła go w stronę ambulansu – Niech pan ich ratuje!

Doktor postanowił nie dyskutować dłużej, ruszył biegiem. Odwrócił się po paru krokach i krzyknął:

– Jak masz na imię?

– Susan.

– Zadzwoń któregoś dnia, okej?

Wskoczył do ambulansu, który ruszył z piskiem opon i po chwili znikł w tunelu, włączając światła i syrenę.

Zgasły reflektory oświetlające stadion. Susan znów ogarnął chłód, wstrząsnął nią dreszcz. Spojrzała w górę. Na czarnej kopule nieba błyszczały gwiazdy. Gdyby nie nagranie w telefonie, zwątpiłaby w swoje zmysły i rozum. Wzdrygnęła się i ruszyła szybko w stronę tunelu. W wyjściu pojawił się strażnik, zatrzymał się przy Susan i podrapał się w głowę.

– Ja nie powiem o wyskokach Johna, a niech pani nie mówi, że zasnąłem na służbie. Okej? – zaproponował tonem poufnego porozumienia.

***

Na oddziale intensywnej opieki medycznej lekarze od godziny walczyli o życie dwóch nieprzytomnych młodych mężczyzn. Przejęli ich od zespołu ambulansu. Młodszy lekarz z ekipy ratunkowej wspomniał o dziwnym nagraniu, które telefonem zrobiła młoda kobieta, świadek wydarzeń. Nie zwrócono na to uwagi. Nieprzytomnych mężczyzn natychmiast zawieziono na oddział i przystąpiono do reanimacji pod kierunkiem ordynatora, doświadczonego chirurga. Aparatury pomiarowe pokazywały zanik funkcji życiowych. Wykresy pracy mózgów i serc były w zaniku, obaj pacjenci nie reagowali na środki farmaceutyczne. Analiza krwi nie wykazała obecności narkotyków i lekarze rozpatrywali możliwe przyczyny takiego stanu rzeczy. Neurolog zaproponował rezonans magnetyczny i Nicka oraz Johna przewieziono do sąsiedniej sali, wyposażonej w potrzebną do badania aparaturę. Pacjenci wjechali do dwóch lśniących tuneli, grupa doktorów skupiła się przy monitorach. Kiedy obrazy dwóch mózgów wyświetliły się na ekranach, lekarze zamilkli, skonsternowani. Po dłuższej chwili odezwał się anestezjolog:

– Chyba aparaty nie działają właściwie.

Koledzy spojrzeli na niego tak, jakby go o to winili.

– Oba? – mruknął młody neurolog, który miał przeanalizować odczyt.

Czterech lekarzy, dwie pielęgniarki i technik obsługujący rezonans magnetyczny nie odrywali oczu od ekranów ukazujących mózgi pacjentów, które całymi powierzchniami emitowały czerwone światło.

– To jakiś absurd – orzekł ordynator – Przy takiej intensywności połączeń te mózgi musiałyby eksplodować.

– Wygląda to tak, jakby ktoś ich podłączył do prądu – zauważył technik.

– Co to może być, doktorze Gordon? – Ordynator zwrócił się do neurologa.

– Nie mam pojęcia – przyznał neurolog, czerwieniąc się. – W życiu czegoś takiego nie widziałem.

– Może są zakochani – szepnęła nagle jedna z pielęgniarek.

Lekarze spojrzeli na nią i parsknęli śmiechem. Uwaga młodej pielęgniarki na moment rozładowała napięcie.

– To bardzo cenna uwaga, panno Carpenter, ale może pozwoli nam pani spokojnie przeanalizować dane – rzucił cierpkim tonem ordynator.

– Panowie, nie mamy wyjścia – uznał anestezjolog. – Musimy zarejestrować ten odczyt i zwrócić się o konsultację.

– Do kogo? – zapytał poirytowanym tonem ordynator. Było oczywiste, że nie życzy sobie narażania na szwank autorytetu zarówno własnego, jak i oddziału.

– Nie wiem – wycofał się anestezjolog. – Tak postępuje się w przypadkach, z którymi nie można samemu sobie poradzić.

– W naszym szpitalu nie ma takich przypadków, panie kolego – oświadczył tonem nieznoszącym sprzeciwu ordynator.

– Może zapytajmy w Pentagonie – rzucił nagle neurolog.

– Co pan powiedział?! – Spojrzenie wyblakłych oczu ordynatora, rzucone zza okularów, spoczęło na dłużej na twarzy młodego neurologa.

– Może przeprowadzają eksperyment i ci dwaj uciekli z laboratorium – dodał zakłopotany neurolog.

Pozostali lekarze, z ordynatorem włącznie, parsknęli śmiechem.

– Nasz młody kolega obejrzał za dużo thrillerów – zawyrokował chudy, wysoki internista, który do tej pory nie zabierał głosu.

– Panowie, bardzo proszę, to nie czas na żarty! – oburzył się neurolog i wskazał dłonią monitory z dwoma płonącymi czerwienią mózgami. – To coś tutaj po prostu nie może istnieć.

Zapadła cisza, lekarze ponownie skierowali wzrok na ekrany. W tej samej chwili, jakby w odpowiedzi na ich bezradność, obraz mózgów Johna i Nicka zaczął tracić czerwień. Zmiany pojawiły się w płatach czołowych, po czym objęły całe mózgi. Czerwień ustąpiła miejsca kolorowi pomarańczowemu, potem zieleni. W efekcie mózgi mieniły się kolorami.

– Jasna cholera – wyszeptał technik, patrząc na pobladłe twarze lekarzy. – Albo maszyny są zepsute, albo to jacyś cholerni kosmici!

– Niech pan to wyłączy – polecił ordynator. – To nie ma najmniejszego sensu. Zabierzcie ich stamtąd. Na co, do diabła, czekacie!
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: