Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Śpiączka - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
14 lutego 2014
Ebook
25,50 zł
Audiobook
42,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Śpiączka - ebook

Kalifornia, rejon Gór Kaskadowych. Młoda kochająca się para – Michael i Tasha – pada ofiarą psychopaty, który taranuje ich samochód, z premedytacją spychając go na przeciwległy pas autostrady. Kobieta ginie na miejscu. Michael odzyskuje przytomność w prywatnej klinice pourazowej u podnóża góry Shasta. Jego obrażenia są poważne – doznał uszkodzenia kręgosłupa, przez dwa miesiące pozostawał w śpiączce. Nie pamięta wypadku, nie wie, kim jest. Z dokumentów wynika, że nazywa się Gregory Merrick. Rodzina (matka i siostra) została o wszystkim poinformowana, na bieżąco interesuje się przebiegiem leczenia. Terapia ma potrwać kilka miesięcy: Michael przez krótki okres pozostanie w klinice, a następnie zamieszka w domu Isobel, jednej z mieszkanek pobliskiej osady Trinity. Mężczyzna stopniowo odzyskuje sprawność fizyczną. Z kliniki przeprowadza się do pięknej Isobel, która – jak się okazuje – jest obdarzona niepohamowanym apetytem seksualnym. Przyjemność uprawiania z nią seksu psuje jednak lodowaty chłód, jaki przenika wtedy całe jego ciało. W miarę upływu czasu Michaelowi wraca pamięć: nabiera pewności, że wcale nie nazywa się Gregory. Zaczyna zadawać coraz więcej pytań; niestety odpowiedzi niczego nie wyjaśniają. Wydaje się, że wszyscy wokół kłamią – zarówno lekarze, jak mieszkańcy Trinity. W osadzie niewątpliwie dzieje się coś dziwnego. Mieszkańcy wydają się istotami nie z tego świata: chodzą, nie zostawiając śladów na śniegu, nocą zaś ustawiają się w milczeniu pod oknem jego sypialni. Michael próbuje uciec z Trinity. Droga, którą opuszcza osadę, prowadzi go z powrotem do punktu wyjścia. Pozostaje mu tylko jedno – pozostać w wiosce i rozwiązać przerażającą zagadkę...

Kategoria: Horror i thriller
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7985-020-4
Rozmiar pliku: 592 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

O książce

Ka­li­for­nia, re­jon Gór Ka­ska­do­wych. Młoda ko­chająca się para – Mi­cha­el i Ta­sha – pada ofiarą psy­cho­pa­ty, który ta­ra­nu­je ich sa­mochód, z pre­me­dy­tacją spy­chając go na prze­ciw­legły pas au­to­stra­dy. Ko­bie­ta gi­nie na miej­scu. Mi­cha­el od­zy­sku­je przy­tom­ność w pry­wat­nej kli­ni­ce po­ura­zo­wej u podnóża góry Sha­sta. Jego obrażenia są poważne – do­znał uszko­dze­nia kręgosłupa, przez dwa mie­siące po­zo­sta­wał w śpiączce. Nie pamięta wy­pad­ku, nie wie, kim jest. Z do­ku­mentów wy­ni­ka, że na­zy­wa się Gre­go­ry Mer­rick. Ro­dzi­na (mat­ka i sio­stra) zo­stała o wszyst­kim po­in­for­mo­wa­na, na bieżąco in­te­re­su­je się prze­bie­giem le­cze­nia. Te­ra­pia ma po­trwać kil­ka mie­sięcy: Mi­cha­el przez krótki okres pozo­stanie w kli­ni­ce, a następnie za­miesz­ka w domu Iso­bel, jed­nej z miesz­ka­nek po­bli­skiej osa­dy Tri­ni­ty. Mężczy­zna stop­nio­wo od­zy­sku­je spraw­ność fi­zyczną. Z kli­ni­ki prze­pro­wa­dza się do pięknej Iso­bel, która – jak się oka­zu­je – jest ob­da­rzo­na nie­po­ha­mo­wa­nym ape­ty­tem sek­su­al­nym. Przy­jem­ność upra­wia­nia z nią sek­su psu­je jed­nak lo­do­wa­ty chłód, jaki prze­ni­ka wte­dy całe jego ciało. W miarę upływu cza­su Mi­cha­elowi wra­ca pamięć: na­bie­ra pew­ności, że wca­le nie na­zy­wa się Gre­go­ry. Za­czy­na za­da­wać co­raz więcej pytań; nie­ste­ty od­po­wie­dzi ni­cze­go nie wyjaśniają. Wy­da­je się, że wszy­scy wokół kłamią – zarówno le­ka­rze, jak miesz­kańcy Tri­ni­ty. W osa­dzie niewątpli­wie dzie­je się coś dziw­ne­go. Miesz­kańcy wy­dają się isto­ta­mi nie z tego świa­ta: chodzą, nie zo­stawiając śladów na śnie­gu, nocą zaś usta­wiają się w mil­cze­niu pod oknem jego sy­pial­ni. Mi­cha­el próbuje uciec z Tri­ni­ty. Dro­ga, którą opusz­cza osadę, pro­wa­dzi go z po­wro­tem do punk­tu wyjścia. Pozo­staje mu tyl­ko jed­no – pozo­stać w wio­sce i roz­wiązać prze­rażającą za­gadkę…GRA­HAM MA­STER­TON

Po­pu­lar­ny pi­sarz an­giel­ski. Uro­dził się w 1946 w Edyn­bur­gu. Po ukończe­niu stu­diów pra­co­wał jako re­dak­tor w mie­sięczni­kach, m.in. May­fa­ir i an­giel­skim od­dzia­le Pen­tho­use’a. Au­tor licz­nych hor­rorów, ro­mansów, po­wieści oby­cza­jo­wych, thril­lerów, po­rad­ników sek­su­olo­gicz­nych. Zdo­byw­ca Ed­gar Al­lan Poe Award, Prix Ju­lia Ver­lan­ger i no­mi­na­cji do Bram Sto­ker Award. De­biu­to­wał w 1976 hor­rorem Ma­ni­tou (ze­kra­ni­zo­wa­nym z To­nym Cur­ti­sem w roli głównej). Jego do­ro­bek li­te­rac­ki obej­mu­je po­nad 80 książek – po­wieści i zbiorów opo­wia­dań – o całko­wi­tym nakładzie prze­kra­czającym 20 mi­lionów eg­zem­pla­rzy, z cze­go po­nad dwa mi­liony ku­pi­li pol­scy czy­tel­ni­cy. Wielką po­pu­lar­ność pi­sa­rza w Pol­sce, którą często od­wie­dza, ugrun­to­wał cykl po­rad­ników sek­su­olo­gicz­nych, w tym wie­lo­krot­nie wzna­wia­nych tytułów Ma­gia sek­su i Potęga sek­su. W ostat­nim cza­sie uka­zały się w na­szym kra­ju Czer­wo­ny Ho­tel, Ogród zła, Pa­ni­ka i Śpiączka. Wkrótce pol­skie pre­mie­ry ko­lej­nych po­wieści Ma­ster­to­na – Dy­na­stia, Im­pe­rium, Su­sza, Scar­let Wi­dow i Red Li­ght.

www.gra­ham­ma­ster­ton.co.ukTego au­to­ra

Sagi hi­sto­rycz­ne

WŁADCY PRZE­STWO­RZY
IM­PE­RIUM
DY­NA­STIA

Rook

ROOK KŁY I PA­ZU­RY
STRACH
DE­MON ZIM­NA
SY­RE­NA
CIEM­NIA
ZŁODZIEJ DUSZ
OGRÓD ZŁA

Ma­ni­tou

MA­NI­TOU
ZE­MSTA MA­NI­TOU
DUCH ZAGŁADY
KREW MA­NI­TOU
AR­MA­GE­DON

Wo­jow­ni­cy Nocy

ŚMIER­TEL­NE SNY
POWRÓT WO­JOW­NIKÓW NOCY
DZIE­WIĄTY KOSZ­MAR

Ka­tie Ma­gu­ire

UPADŁE ANIOŁY
CZER­WO­NE ŚWIATŁO

Inne tytuły

STUD­NIE PIE­KIEŁ
ANIOŁ JES­SI­KI
STRAŻNICY PIEKŁA
DE­MO­NY NOR­MAN­DII
ŚWIĘTY TER­ROR
SZA­RY DIA­BEŁ
ZWIER­CIADŁO PIE­KIEŁ
ZJA­WA
BEZ­SEN­NI
CZAR­NY ANIOŁ
STRACH MA WIE­LE TWA­RZY
SFINKS
WY­ZNAW­CY PŁOMIE­NIA
WEN­DI­GO
OKRU­CHY STRA­CHU
CIAŁO I KREW
DRA­PIEŻCY
WAL­HAL­LA
PIĄTA CZA­ROW­NI­CA
MU­ZY­KA Z ZAŚWIATÓW
BŁYSKA­WI­CA
DUCH OGNIA
ZAKLĘCI
SU­SZA
ŚPIĄCZKA
SZKARŁATNA WDO­WARoz­dział 1

Pick-up po raz pierw­szy po­ja­wił się we wstecz­nym lu­ster­ku Mi­cha­ela dwa­dzieścia ki­lo­metrów na północ od Weed. Utrzy­my­wał od­ległość nie­całego ki­lo­metra. Za da­le­ko, by Mi­cha­el mógł usta­lić markę sa­mo­cho­du, ale wy­star­czająco bli­sko, by długie światła ośle­piały go, od­bi­jając się w lu­ster­ku.

– Pa­lant – burknął Mi­cha­el, ale tyl­ko do sie­bie, bo Ta­sha spała. Prze­sta­wił lu­ster­ko na po­zycję an­ty­od­bla­skową, ale światła i tak raziły go w oczy.

Około piętna­stu ki­lo­metrów przed Weed zaczął padać śnieg: lek­kie, wi­rujące w po­wie­trzu płatki, które spa­dały na przed­nią szybę i skośnie ucie­kały z au­to­stra­dy. Nie­bo było nie­bie­sko­sza­re. Kie­dy do­je­cha­li do ko­lej­ne­go zakrętu, so­sno­wy las nie­co się prze­rze­dził i uka­zała się góra Sha­sta z ośnieżony­mi szczy­ta­mi, za­la­ny­mi po­ma­rańczową poświatą za­chodzącego słońca.

– Hej! – Mi­cha­el szturchnął Tashę. – Góra Sha­sta.

Dziew­czy­na otwo­rzyła oczy i spoj­rzała na nie­go.

– Co po­wie­działeś?

– Góra Sha­sta. O, tam!

– O Boże! To nie­wia­ry­god­ne. Zupełnie nie­re­al­ne!

– Piąty, naj­wyższy szczyt Gór Ka­ska­do­wych – po­wie­dział Mi­cha­el.

– Mądra­la!

– Ma czte­ry tysiące trzy­sta dwa­dzieścia dwa me­try wy­so­kości i około ośmiu­set pięćdzie­sięciu ki­lo­metrów sześcien­nych objętości.

Ta­sha ude­rzyła go w ramię.

– Czy za­wsze mu­sisz wszyst­ko za­mie­niać w licz­by? Po­patrz, to ta­kie na­stro­jo­we.

– O, prze­pra­szam, mogę też po­wie­dzieć ci coś na­stro­jo­we­go. Mo­do­ko­wie wierzą, że duch nie­bios Skell zstąpił na zie­mię i za­miesz­kał na górze Sha­sta. Rasa przy­byszów z ko­smo­su zwa­nych Le­mu­ria­na­mi ma rze­ko­mo w środ­ku góry swój dom, w pląta­ni­nie pod­ziem­nych tu­ne­li. A wy­znaw­cy New Age są prze­ko­na­ni, że to jed­no w centrów ener­gii psy­chicz­nej w Ame­ry­ce.

– Dla mnie jest piękna, taka po­god­na.

Góra co chwilę zni­kała za drze­wa­mi, a za każdym ra­zem, gdy zno­wu się po­ja­wiała, po­ma­rańczo­wa poświa­ta była co­raz bled­sza, aż do chwi­li, kie­dy słońce zaszło i widać było tyl­ko wyższe zbo­cza, zim­ne i białe w za­pa­dających ciem­nościach. Jak ktoś kie­dyś na­pi­sał: góra Sha­sta była tak sa­mot­na jak Bóg i biała jak zi­mo­wy księżyc.

Mi­cha­el nie miał za­mia­ru je­chać po zmro­ku przez okręg Si­skiy­ou, szczególnie kie­dy padał śnieg albo wiał sil­ny wiatr, ale tuż za Yre­ka złapa­li gumę i mie­li go­dzinę opóźnie­nia. Pokój w zajeździe Com­fort w Weed zamówili na osiem­nastą, a była już dzie­więtna­sta piętnaście.

Ta­sha się prze­ciągnęła.

– Mogłeś mnie wcześniej obu­dzić. Te­raz nie będę mogła w nocy spać – zaczęła ma­ru­dzić.

– A kto mówi o spa­niu?

Walnęła go w ramię.

– Kogo chcesz na­brać? Prze­cież cię znam. Dzie­siąta trzy­dzieści, za­my­kasz oczy i na­wet Mor­moński Chór Ta­ber­na­ku­lum cię nie obu­dzi.

Mi­cha­el po­now­nie spoj­rzał w lu­ster­ko. Pick-up wciąż był za nimi, cały czas z włączo­ny­mi długi­mi światłami. Gdy­by tak nie zależało mu na cza­sie, pew­nie by zwol­nił i po­zwo­lił się minąć.

Nie za­mie­rzał sprze­czać się z Tashą, bo wie­dział, że ma rację. Wy­star­czyło, że przyłożył głowę do po­dusz­ki, i od razu za­sy­piał. Miał jed­nak pra­wo, bo co­dzien­nie po­ko­ny­wał pra­wie pięćset ki­lo­metrów. Prze­je­chał całą nad­morską au­to­stradę sto je­den aż do Ren­ton koło Se­at­tle, aby od­wie­dzić siostrę Ta­shy, Rody, i jej nud­ne­go męża Da­vi­da. Te­raz wra­ca­li do domu do San Fran­ci­sco, ale już szybszą między­sta­nową piątką. Ta podróż miała być czymś, co żar­to­bli­wie na­zy­wa­li fal­star­tem mie­siąca mio­do­we­go. Dwa ty­go­dnie temu po­sta­no­wi­li, że za­miesz­kają ra­zem, ale ślub pla­no­wa­li do­pie­ro w kwiet­niu.

– Je­stem głodna – po­wie­działa Ta­sha. – Nie wiem dla­cze­go, bo prze­cież ten che­ese­bur­ger w Black Bear Di­ner był ogrom­ny.

– Nie mam pojęcia, gdzie ty to wszyst­ko mieścisz. Je­steś taka chu­da, a pochłaniasz ta­kie ilości, jak­byś była w ciąży.

– Mam fan­ta­stycz­nie szybką prze­mianę ma­te­rii. Wszyst­ko, co jem, za­mie­nia się w czystą ener­gię.

Co miał po­wie­dzieć! Ta­sha była nie­zmor­do­wa­na. Pro­wa­dziła sklep z ręko­dziełem ar­ty­stycz­nym przy Mis­sion Stre­et. Sprze­da­wała świecz­ki za­pa­cho­we, ręcznie ma­lo­wa­ne kart­ki i ubran­ka dla dzie­ci. Była drobną, ładną ko­bietą o słowiańskiej uro­dzie, miała pro­ste blond włosy, nie­bie­sko­sza­re oczy i mały za­dar­ty nos. Mi­cha­el za­ko­chał się w niej już pierw­sze­go wie­czo­ru, kie­dy ją po­znał, choć nie mo­gli bar­dziej się różnić.

Mi­cha­el lubił spędzać czas w ci­szy na roz­myśla­niach. Ta­sha bie­gała, cho­dziła na zumbę i robiła przed­mio­ty, które sprze­da­wała w skle­pie. I śpie­wała. Cały czas śpie­wała. Zwy­kle smut­ne, tęskne pio­sen­ki, ta­kie jak I Can’t Make You Love Me.

W lu­ster­ku zno­wu odbiły się ha­lo­ge­no­we światła i Mi­cha­el pod­niósł rękę, by osłonić oczy.

– Ten kre­tyn już od kil­ku ki­lo­metrów je­dzie za mną z włączo­ny­mi długi­mi.

Ta­sha odwróciła się na sie­dze­niu.

– Może nie zda­je so­bie z tego spra­wy? Dla­cze­go go nie prze­puścisz?

– Bo mu­siałbym zwol­nić, a i tak je­steśmy spóźnie­ni.

– I co z tego? Prze­cież nikt na nas nie cze­ka. Patrz, i tak nas do­ga­nia.

Mi­cha­el zerknął w lu­ster­ko, mrużąc oczy.

– Masz rację. Niech mnie mi­nie.

Pick-up zbliżał się do nich z ogromną prędkością. Te­raz był już sie­dem metrów za nimi i całe wnętrze pon­tia­ca tor­ren­ta Mi­cha­ela wypełniło ja­sne, ośle­piające światło.

Mi­cha­el zje­chał na prawą stronę au­to­stra­dy, żeby pick-up miał dużo miej­sca na wy­mi­nięcie. Nadal sie­dział im na ogo­nie. Był tak bli­sko, że pra­wie ich do­ty­kał.

– Co on robi? – zde­ner­wo­wał się Mi­cha­el. – Ten fa­cet to jakiś sza­le­niec!

Wcisnął pedał gazu i zaczęli się od­da­lać, ale już po kil­ku se­kun­dach pick-up był tuż za nimi. Mi­cha­el gwałtow­nie skręcił w lewo, po­tem w pra­wo i zno­wu w lewo, opo­ny pon­tia­ca głośno za­pisz­czały. Pick-up wciąż sunął za nimi jak ata­kujący pies.

– O Boże! – krzyknęła Ta­sha. – On chce nas zabić!

Mi­cha­el prze­sunął nogę na ha­mu­lec i w tym mo­men­cie pick-up w nich ude­rzył. Roz­legł się pu­sty, głęboki huk. Na ułamek se­kun­dy Mi­cha­el stra­cił pa­no­wa­nie nad kie­row­nicą i pon­tia­kiem rzu­ciło kil­ka razy.

– Mi­cha­el! – krzyknęła Ta­sha, jedną ręką chwy­tając za klamkę, a drugą opie­rając o drzwicz­ki schow­ka.

Pick-up zno­wu w nich ude­rzył, tym ra­zem moc­niej. Pon­tia­kiem zaczęło rzu­cać na wszyst­kie stro­ny, choć Mi­cha­el roz­pacz­li­wie próbował utrzy­mać kie­row­nicę. Te­raz wi­dział tyl­ko zmie­niające po­zycję światła i pa­dający śnieg.

Pra­wie stanął na ha­mul­cu, ale pick-up sta­ra­no­wał ich od stro­ny pasażera i ze­pchnął na trawę od­dzie­lającą pasy jezd­ni, z której wy­sta­wały ka­mie­nie.

Po ogłuszającym huku nastąpiła se­ria szarp­nięć, skrzyp­nięć i pisków. Mi­cha­elem i Tashą rzu­cało z jed­nej stro­ny na drugą. Po­tem pon­tiac prze­ko­ziołkował raz, i jesz­cze raz. W su­mie trzy razy. Dach się wygiął, drzwi wgniotły do środ­ka, a szy­by popękały.

Mi­cha­el wi­dział, że nogi i ręce Ta­shy nie­mal fru­wają w po­wie­trzu. Po­czuł się, jak­by na­gle zna­lazł się w ogrom­nej pral­ce, która wi­ro­wała i nig­dy nie miała się za­trzy­mać. Zde­rzy­li się ra­mio­na­mi. Stuknęli głowa­mi. Po­tem głowa Ta­shy ude­rzyła o su­fit.

Pon­tiac prze­ko­ziołkował na północną stronę au­to­stra­dy, gdzie przy­chy­lił się na jedną stronę, a po­tem przekręcił i za­trzy­mał na da­chu.

Było ciem­no. Mi­cha­el wi­siał zapięty w pa­sie. Wi­dział tyl­ko lewy bok Ta­shy. Jej chu­de ramię w bla­do­nie­bie­skim ręka­wie było przy­trzaśnięte opar­ciem. Próbował się unieść i zna­leźć zapięcie pasa. Kie­dy to robił, zo­ba­czył tył głowy Ta­shy. Po blond włosach spływała krew i wy­da­wało mu się, że wi­dzi wy­stający trójkątny kawałek kości.

– Ta­sha? – ode­zwał się ochrypłym głosem. Pas uci­skał mu gardło i le­d­wie mógł od­dy­chać. – Ta­sha, słyszysz mnie?

Nie od­po­wie­działa. Mi­cha­el zno­wu się uniósł i tym ra­zem lewą ręką udało mu się zna­leźć zapięcie pasa. Na­cisnął przy­cisk, ale był za­blo­ko­wa­ny.

– Ta­sha? –powtórzył. – Ta­sha, po­wiedz, że wszyst­ko w porządku. Proszę.

Bar­dzo po­wo­li znisz­czo­ne i znie­kształcone wnętrze pon­tia­ca zaczęło wypełniać się światłem.

Mi­cha­el próbował spoj­rzeć przez okno, ale wi­dok zasłaniała zwi­sająca część wi­ny­lo­wej pod­su­fit­ki. Chy­ba ten pick-up nie wra­ca? Czy już nie wyrządził wy­star­czająco dużo szkód?

Zno­wu ude­rzył w zapięcie pasa, ale to ani drgnęło. Pew­nie się wygięło albo nie chce się otwo­rzyć, po­nie­waż Mi­cha­el wisi na pa­sie całym swo­im ciężarem.

Światło robiło się co­raz jaśniej­sze. Te­raz wi­dział wyraźnie, że Ta­sha ma zmiażdżoną czaszkę. Wi­siała bez ru­chu i wszyst­ko wska­zy­wało na to, że nie żyje. Ale prze­cież lu­dzie z poważnymi ura­za­mi czasz­ki przeżywają. Może żyje? O Boże, spraw, żeby żyła! Mogę opie­ko­wać się nią przez całe życie, tyl­ko proszę, pozwól jej żyć.

Mi­cha­elo­wi udało się nie­co unieść. Te­raz jego lewe ramię było opar­te o drzwi. Spróbował prze­chy­lić się na bok, aby zmniej­szyć na­cisk na zapięcie pasów. Za trze­cim ra­zem pasy puściły, a on spadł na ręce i ko­la­na na dach sa­mo­cho­du.

Na­tych­miast zajął się Tashą.

– Ta­sha, ko­cha­nie, słyszysz mnie? Ta­sha, to ja, Mi­cha­el. Proszę, ock­nij się!

Ostrożnie wyciągnął jej chudą rękę spo­między oparć fo­te­li i pod­ciągnął rękaw swe­tra, by spraw­dzić puls. Nie mógł ni­cze­go wy­czuć, ale wytłuma­czył so­bie, że nie jest ra­tow­ni­kiem me­dycz­nym i może nie spraw­dza tam, gdzie trze­ba. Ta­sha wciąż była ciepła.

Obie­ma rękami sięgnął do zapięcia jej pasa, aby ją uwol­nić. Nie chciał, żeby spadła na dach z taką siłą jak on, żeby ude­rzyła się w głowę i od­niosła ko­lej­ne obrażenia. Mogła prze­cież mieć uszko­dzo­ny kręgosłup.

– Spo­koj­nie, ko­cha­nie, zro­bi­my to po­wo­li.

Na­gle światło stało się tak in­ten­syw­ne, że wszyst­ko stra­ciło ko­lor, a wnętrze pon­tia­ca wyglądało jak prześwie­tlo­na fo­to­gra­fia. Za­nim Mi­cha­el zdążył odpiąć pas Ta­shy, roz­legł się obezwład­niająco głośny ryk klak­so­nu i donośny war­kot sil­ni­ka die­sla. Klak­son za­brzmiał jesz­cze kil­ka razy, a po­tem Mi­cha­el usłyszał pisk śli­zgających się po as­fal­cie za­blo­ko­wa­nych kół.

Wy­da­wało się, że to śli­zga­nie nie ma końca, sta­wało się co­raz głośniej­sze, aż zaczęło przy­po­mi­nać pi­skli­wy i prze­ni­kli­wy śmiech. Po­tem Mi­cha­el po­czuł sil­ne ude­rze­nie, które rzu­ciło leżącego na da­chu pon­tia­ca na śro­dek au­to­stra­dy i obróciło nim kil­ka razy.

Sa­mochód za­trzy­mał się na skra­ju dro­gi, zgnie­cio­ny jak źle spa­ko­wa­na pacz­ka.

Kie­row­ca ogrom­nej czer­wo­nej ciężarówki Ken­worth prze­wożącej trak­to­ry za­par­ko­wał na skra­ju au­to­stra­dy i zga­sił sil­nik. Te­raz słychać było tyl­ko wiatr, który zwie­wał śnieg spod kół ciężarówki. Kie­row­ca wziął do ręki CB-ra­dio.

– Bear Ba­iter, tu Bear Ba­iter, słyszysz mnie? Tra­fiłem na niezły pasz­tet, dzie­sięć ki­lo­metrów na północ od Weed, na piątce. Musi przy­je­chać ka­ret­ka, i to szyb­ko. Za­wia­dom też po­licję!

Zakończył roz­mowę, wy­siadł z szo­fer­ki i po­biegł przez pas tra­wy do roz­bi­te­go sa­mo­cho­du. Nie zdążył po­ko­nać na­wet połowy dro­gi, kie­dy usłyszał sy­renę ka­ret­ki po­go­to­wia i w pa­dającym śnie­gu do­strzegł mi­gające czer­wo­ne i białe światła.Roz­dział 2

– Dzień do­bry! – po­wie­dział ciepły ko­bie­cy głos.

Mi­cha­el spróbował pod­nieść głowę, żeby zo­ba­czyć, kto to jest, ale nie mógł. Jego szy­ja tkwiła w wy­so­kim, różowym, pla­sti­ko­wym kołnie­rzu. Kie­dy chciał pod­nieść ręce, oka­zało się, że nie może ru­szać ra­mio­na­mi. Nogi w kost­kach również miał unie­ru­cho­mio­ne.

Leżał na ple­cach i wi­dział tyl­ko bla­do­zie­lo­ne ka­fel­ki na su­fi­cie, w których od­bi­jały się pro­mie­nie zi­mo­we­go słońca, oraz dwie ja­rze­niówki i kawałek zasłony w ogrom­ne zie­lo­ne li­lie wod­ne.

– Gdzie je­stem? – wy­krztu­sił chra­pli­wym głosem. Gardło miał su­che i czuł, jak­by jego język był trzy razy większy niż nor­mal­nie, na do­da­tek po­kry­ty pia­skiem.

Usłyszał mężczyznę mam­roczącego coś głębo­kim głosem i na­gle po­ja­wiła się nad nim twarz ko­bie­ty. Miała rude włosy, zie­lo­ne oczy i kil­ka piegów na no­sie. Mi­cha­el oce­nił, że ma około czter­dzie­stu lat. Była ubra­na w biały far­tuch z zie­lo­ny­mi li­te­ra­mi TSC na le­wej górnej kie­sze­ni.

Uśmiechnęła się i po­wie­działa:

– Jak się pan czu­je? A może po­win­nam za­py­tać, co pan czu­je?

Mi­cha­el wpa­try­wał się w nią przez dłuższą chwilę, próbując usta­lić, czy ją zna. Nie wi­dział ostro i trud­no mu było sku­pić się na jej twa­rzy. Było w niej coś zna­jo­me­go. Ale nie, nie wie­dział, kim jest ta ko­bie­ta. Wyglądała jak le­karz albo pielęgniar­ka.

– Czuję się… zmęczo­ny. Czy długo spałem?

Ko­bie­ta od­garnęła mu grzywkę z czoła ta­kim ge­stem, jak­by był małym chłopcem.

– Tak… długo. Ale te­raz obu­dził się pan, i to jest naj­ważniej­sze.

Zno­wu usłyszał głos mężczy­zny. Mówił bar­dzo spo­koj­nie, ale do Mi­cha­ela do­tarł tyl­ko je­den frag­ment „…tak, myślę, że będzie, ale nie w ciągu naj­bliższych kil­ku ty­go­dni”.

– Gdzie ja je­stem? – za­py­tał, zno­wu próbując pod­nieść głowę. – Nie wiem, gdzie je­stem.

Te­raz po­ja­wił się jakiś mężczy­zna. Również miał na so­bie biały far­tuch z li­te­ra­mi TSC na kie­sze­ni. Był wy­so­ki, o uro­dzie Ara­ba, ze świecącą łysą głową i krza­cza­sty­mi czar­ny­mi brwia­mi. Był na­wet przy­stoj­ny, choć miał trochę kar­to­flo­wa­ty nos. Jego ciem­nobrązowe oczy błysz­czały, jak­by właśnie skończył li­czyć złote mo­ne­ty w ja­ski­ni Ali Baby.

– To jest Kli­ni­ka Tri­ni­ty-Sha­sta, nie­da­le­ko góry Sha­sta.

Na­zy­wam się Ha­mid. Dok­tor Ha­mid. Zo­stał pan poważnie ran­ny w wy­pad­ku i to praw­dzi­wy cud, że jest pan tu­taj z nami – po­wie­dział za­chryp­niętym, ale uspo­ka­jającym głosem.

– Wy­pa­dek? Jaki wy­pa­dek?

– Wy­pa­dek sa­mo­cho­do­wy na au­to­stra­dzie. Pański sa­mochód da­cho­wał i cu­dem uniknął pan śmier­ci.

Mi­cha­el spróbował po raz trze­ci unieść głowę, ale le­karz przy­cisnął mu czoło.

– Proszę się nie ru­szać. Ma pan uszko­dzo­ny kręgosłup. Mu­sie­liśmy pana zo­pe­ro­wać, aby połączyć dwa kręgi i wy­pro­sto­wać kręgosłup. Mamy na­dzieję, że pan wy­zdro­wie­je, ale to może po­trwać długie mie­siące.

– Czuję się, jak­by ktoś mnie pobił, a po­tem jesz­cze kopał.

– Wca­le mnie to nie dzi­wi – od­parł dok­tor Ha­mid. – Jed­nym z częstych symp­tomów poważnych urazów szyi jest chro­nicz­ny ból w różnych miej­scach ciała. Po­da­je­my panu dożyl­nie środ­ki prze­ciwbólowe i będzie­my to ro­bi­li tak długo, jak będzie trze­ba.

– Proszę mi przy­po­mnieć, gdzie je­stem? – Mi­cha­el ściągnął brwi.

– Kli­ni­ka Tri­ni­ty-Sha­sta, nie­da­le­ko góry Sha­sta.

– Góra Sha­sta? Co miałbym tu­taj robić?

Ruda ko­bie­ta przy­sunęła so­bie krzesło i usiadła obok łóżka Mi­cha­ela.

– To naj­bliższy miej­sca wy­pad­ku szpi­tal z od­działem ura­zo­wym. Miał pan szczęście w nieszczęściu. Ten wy­pa­dek to praw­dzi­wa tra­ge­dia, ale Tri­ni­ty-Sha­sta ma je­den z naj­bar­dziej no­wo­cze­snych od­działów urazów kręgosłupa w kra­ju. Gdy­by tra­fił pan na izbę przyjęć szpi­tala w małym mia­stecz­ku, z pew­nością już by pan nie żył albo był spa­ra­liżowa­ny od szyi w dół.

– Wciąż próbuję usta­lić, co robiłem koło góry Sha­sta. Ostat­nią rzeczą, którą pamiętam…

Mi­cha­el umilkł. Co jest ostat­nią rzeczą, którą może pamiętać? Roz­mo­wa z kimś o czymś w ja­kimś ba­rze. Mógł pamiętać wi­trażowe okno nad drzwia­mi, głośny śmiech lu­dzi. Nie po­tra­fił usta­lić, gdzie to mogło być, z kim i o czym roz­ma­wiał.

– Proszę się tym nie mar­twić. To nie­istot­ne. Wszyst­ko wróci. Coś do pi­cia? Woda czy sok z żura­win? – spy­tała ruda ko­bie­ta.

– Roz­ma­wia­liśmy o… o czymś związa­nym ze światłem. Tak, o prędkości światła. Dla­cze­go roz­ma­wia­liśmy właśnie o tym? – za­sta­na­wiał się Mi­cha­el.

– Z kim pan roz­ma­wiał? – za­in­te­re­so­wała się ko­bie­ta. Mi­cha­el za­cisnął po­wie­ki i sta­rał się wy­obra­zić so­bie okno z wi­trażem i twarz mężczy­zny, z którym tam sie­dział i roz­ma­wiał. Wi­dział jed­nak tyl­ko nie­wy­raźną, za­ma­zaną plamę i słyszał dziwną stłumioną pa­pla­ninę.

– Nie. Nie jest do­brze. Nic nie pamiętam.

– A przy oka­zji, na­zy­wam się Ca­the­ri­ne. Dok­tor Ca­the­ri­ne Con­nor – przed­sta­wiła się ru­dowłosa ko­bie­ta.

– Och, tak – mruknął Mi­cha­el. Wydała mu się na­wet atrak­cyj­na jak na ko­bietę z ru­dy­mi włosa­mi, choć mu­siała być czte­ry albo pięć lat star­sza od nie­go. – Le­karz ja­kiej spe­cjal­ności?

– Te­ra­pia po­ura­zo­wa, zarówno fi­zycz­na, jak i psy­cho­lo­gicz­na. Po­ma­gam lu­dziom dojść do sie­bie po trau­ma­tycz­nych przeżyciach, ta­kich jak głębo­kie wstrząsy, i po ura­zach – uszko­dze­niach mózgu czy złama­niach kręgosłupa. Dla­te­go je­stem tu­taj i z pa­nem roz­ma­wiam.

– Proszę się nie ob­ra­zić, ale to wszyst­ko chy­ba dużo kosz­tu­je. Jak ja za to zapłacę?

Dok­tor Con­nor uśmiechnęła się i po­ki­wała głową.

– Proszę się nie mar­twić. Nie będzie mu­siał pan płacić. Kli­ni­ka Tri­ni­ty-Sha­sta jest fun­dacją ba­dawczą non pro­fit, fi­nan­so­waną ze źródeł pry­wat­nych. Może pan w to nie wie­rzyć, ale to my do­sta­nie­my od pana dużo więcej niż pan od nas.

– Jak długo będę mu­siał tak leżeć? Czuję się jak potwór Fran­ken­ste­ina.

– To zależy od dok­to­ra Ha­mi­da. Kie­dy kręgi szyj­ne się prze­su­wają, ze­rwa­niu ule­gają mięśnie szyi, na­czy­nia krwio­nośne, więzadła, ner­wy i przełyk. Oczy­wiście będzie­my re­gu­lar­nie ro­bi­li to­mo­gra­fię kom­pu­te­rową i gdy tyl­ko na­bie­rze­my pew­ności, że może pan po­ru­szać się bez bólu, po­sta­wi­my pana na nogi. Moim zda­niem pa­cjen­ci po­win­ni roz­po­czy­nać te­ra­pię ru­chową jak naj­szyb­ciej.

– Dziękuję. – Mi­cha­el odchrząknął. – Czy te­raz mógłbym do­stać coś do pi­cia? Jak mam się do pani zwra­cać? Dok­tor Con­nor czy Ca­the­ri­ne?

– Będzie­my się często wi­dy­wa­li, więc może Ca­the­ri­ne.

– Prze­pra­szam, że nie mogę podać ci ręki, Ca­the­ri­ne. Na­zy­wam się…

Urwał. Po­czuł się, jak­by w środ­ku jego głowy ktoś na­gle za­trzasnął czarną okien­nicę. Nie po­tra­fił so­bie przy­po­mnieć, jak się na­zy­wa. Co więcej, nie przy­cho­dziło mu na myśl żadne imię, na­wet ta­kie, które po­wi­nien pamiętać.

Wpa­try­wał się w dok­tor Con­nor, mru­gając ner­wo­wo. Dla­cze­go nie pamięta swo­je­go imie­nia? Miał pustkę w głowie.

Dok­tor Con­nor pogładziła go po włosach.

– Masz na imię… – próbowała de­li­kat­nie zachęcić Mi­cha­ela do myśle­nia. – Nie sku­piaj się na tym zbyt moc­no. Le­piej pomyśl o swo­jej mat­ce, jak się do cie­bie zwra­cała. Pomyśl o swo­ich przy­ja­ciołach, jak śpie­wa­li ci Sto lat na uro­dzi­ny. Sto lat, sto lat, niech żyje nam ko­cha­ny la, la, la! – za­nu­ciła. – Czy pamiętasz tort i świecz­ki? Pamiętasz, jak ci śpie­wa­li? Czy możesz to od­two­rzyć?

Mi­cha­el słuchał le­kar­ki, ale w głowie nadal miał pustkę. Pustkę i ciszę. Nie pamiętał swo­jej mat­ki. Nie pamiętał jej głosu. Nie mógł so­bie przy­po­mnieć, jak wyglądała.

Po chwi­li za­czerpnął po­wie­trza jak pływak.

– Nie wiem, Ca­the­ri­ne. Nie po­tra­fię nic wymyślić.

– Nie de­ner­wuj się. Po wy­pad­ku lu­dzie często mają amnezję. Są me­to­dy, za których po­mocą od­bu­du­je­my twoją pamięć. Będzie­my to ro­bi­li ra­zem, kro­ku po kro­ku.

– Ale jak, do cho­le­ry, mogę nie pamiętać swo­je­go imie­nia?

– Ta­kie przy­pad­ki zda­rzają się dość często. Pra­cuję z młody­mi żołnie­rza­mi, którzy wrócili z Ira­ku i cier­pią na to samo. Twój mózg do­znał tak ogrom­ne­go wstrząsu, że po pro­stu się wyłączył. Tak jak ktoś, kto cho­wa się pod kołdrą i nie chce stamtąd wyjść.

– Po­daj mi kil­ka imion.

– Słucham?

– Po­wiedz mi kil­ka imion i może będę mógł usta­lić, które jest moje.

– To tak nie działa. Wy­bie­rzesz to, które z czymś ci się ko­ja­rzy. A to wca­le nie musi być two­je imię i jesz­cze bar­dziej się po­gu­bisz.

Mi­cha­el leżał wpa­trzo­ny w su­fit. Po­tem zerknął w bok na dok­tor Con­nor. Słońce oświe­tlało jej włosy i wyglądała jak anioł. Choć po­znał ją przed chwilą, czuł, że jest od niej zależny. Jak in­a­czej do­wie się, kim jest i co robi tu­taj, nie­da­le­ko góry Sha­sta?

– Mój wy­pa­dek… Czy wiesz, co się stało? – ode­zwał się.

– Nie znam szczegółów. Ra­tow­ni­cy z ka­ret­ki po­wie­dzie­li, że twój sa­mochód zje­chał na prze­ciw­ny pas i zde­rzył się z nad­jeżdżającą ciężarówką.

Mi­cha­el za­mknął oczy i sta­rał się to so­bie przy­po­mnieć. Nie mógł. Czar­na okien­ni­ca wciąż była za­mknięta. Jak można zde­rzyć się z ciężarówką i tego nie pamiętać?

Na­gle przyszła mu do głowy myśl: Prze­cież kie­dy ka­ret­ka mnie tu przy­wiozła, mu­siałem mieć jakiś do­ku­ment. Port­fel, kar­ty kre­dy­to­we, pra­wo jaz­dy. I komórkę. Prze­cież sa­mochód miał ta­bli­ce re­je­stra­cyj­ne. Po­li­cja może usta­lić moją tożsamość.

– Ca­the­ri­ne…

Ko­bie­ta no­to­wała coś w żółtym no­te­sie. Spoj­rzała na Mi­cha­ela, a ten wy­czy­tał z jej twa­rzy to, co za chwilę po­wie.

– Ty wiesz, jak się na­zy­wam – stwier­dził.

– Tak, ale chciałam cię zachęcić, abyś sam so­bie przy­po­mniał. To ważna część two­jej te­ra­pii po­znaw­czej.

– Możesz mi po­wie­dzieć?

– To w ni­czym nie pomoże.

– Nie­ważne. Chcę wie­dzieć, jak się na­zy­wam. Proszę, Ca­the­ri­ne. I nie tyl­ko to. Kim je­stem? Gdzie miesz­kam? Czy ro­dzi­na wie, co się ze mną stało? Czy ktoś przyj­dzie mnie od­wie­dzić?

Dok­tor Con­nor prze­rzu­ciła kil­ka stron w no­te­sie.

– Nie po­win­nam ci tego mówić. To wbrew moim za­sa­dom. Po­win­nam prze­pro­wa­dzić z tobą wy­wiad do­tyczący pamięci au­to­bio­gra­ficz­nej. Do­pie­ro wte­dy będę mogła oce­nić, jak poważna jest two­ja amne­zja wstecz­na i podjąć od­po­wied­nie le­cze­nie.

– Proszę, po­wiedz mi, jak się na­zy­wam!

– Do­brze. – Ca­the­ri­ne zaj­rzała do no­ta­tek. – Na­zy­wasz się Gre­go­ry John Mer­rick. Miesz­kasz w San Fran­ci­sco przy Pine Stre­et czter­dzieści czte­ry. Dzie­lisz apar­ta­ment z ko­legą z pra­cy, Ken­ne­them Ge­arym. Je­steś me­cha­ni­kiem okręto­wym i pra­cu­jesz w Mof­fatt i Ni­chol. Two­ja sio­stra Sue miesz­ka w Oakland, z mężem Jim­mym i dwójką dzie­ci. Oj­ciec zmarł dwa lata temu. Mat­ka miesz­ka te­raz w Bay­wo­od Apart­ments, bli­sko sio­stry.

Sio­stra przy­wiozła ją tu­taj tuż po wy­pad­ku i oby­dwie in­te­re­sują się two­im zdro­wiem.

Prze­rzu­ciła dwie kart­ki i dodała:

– Two­ja sio­stra była tu­taj wczo­raj po południu i roz­ma­wiała z pielęgniarką She­rin­gham.

Mi­cha­el mil­czał.

– Po­mogło? – za­py­tała po chwi­li dok­tor Con­nor. Mi­cha­el nie mógł po­ru­szyć głową, bo prze­szka­dzał mu pla­sti­ko­wy kołnierz. Z jego oczu płynęły łzy.

– Wciąż nic nie pamiętam. Nadal nie wiem, kim je­stem.

– Przy­kro mi, ale tak działa twój mózg. Może ste­ro­wać pamięcią tak, aby omi­jała uszko­dzo­ne ob­sza­ry, ale to ty mu­sisz roz­począć ten pro­ces.

Ca­the­ri­ne wstała. Wyjęła chu­s­teczkę z pudełka stojącego na szaf­ce przy łóżku i osu­szyła mu oczy, a po­tem po­mogła wy­dmu­chać nos.

– Jak długo spałem? – za­py­tał Mi­cha­el.

Ca­the­ri­ne przyglądała mu się uważnie przez chwilę, tym ra­zem bez uśmie­chu.

– Do wy­pad­ku doszło je­de­na­ste­go li­sto­pa­da. Dziś jest szósty lu­te­go. A więc dwa mie­siące, trzy ty­go­dnie i czte­ry dni.Roz­dział 3

Kie­dy Ca­the­ri­ne po raz pierw­szy za­brała Mi­cha­ela na dwór, był ja­sny i bar­dzo zim­ny dzień. Po bez­chmur­nym nie­bie nad górą Sha­sta płynęło kil­ka pie­rza­stych obłoków.

Bli­skość góry nie­co Mi­cha­ela za­sko­czyła. Mogła być od­da­lo­na naj­wyżej o osiem, dzie­więć ki­lo­metrów.

– Weszłaś na nią kie­dyś? – za­py­tał Ca­the­ri­ne.

– Raz, la­tem dwa lata temu. Ra­zem z grupą z kli­ni­ki. Wszyst­ko, co o niej mówią, to praw­da. Cóż mogę po­wie­dzieć? Na szczy­cie pa­nu­je nie­ziem­ska at­mos­fe­ra. Czu­jesz się bliżej Boga, Bud­dy, czy w kogo tam wie­rzysz.

– To piąty pod względem wy­so­kości szczyt Gór Ka­ska­do­wych – oznaj­mił Mi­cha­el.

Zdzi­wił się tym, co po­wie­dział. Odwrócił wózek i rzu­cił do Ca­the­ri­ne:

– Skąd, to wiem? – Pod­niósł rękę. – Za­cze­kaj… Wiem też, że ma czte­ry tysiące trzy­sta dwa­dzieścia dwa me­try wy­so­kości i około ośmiu­set pięćdzie­sięciu ki­lo­metrów sześcien­nych objętości.

– Do­sko­na­le, to już coś. Za­czy­na wra­cać ci pamięć. Je­steś me­cha­ni­kiem, więc nic dziw­ne­go, że ra­dzisz so­bie z licz­ba­mi.

Za­wiozła go ścieżką z czer­wo­nej kost­ki na ko­niec ogro­du różane­go. Klom­by przy­kry­te były śnie­giem, a róże wyglądały jak za­mar­z­nięte pa­ty­ki. Mi­cha­el miał na so­bie gra­na­tową ocie­planą kurtkę z kap­tu­rem, ciepłe buty i był przy­kry­ty gru­bym ko­cem w szkocką kratę. Ca­the­ri­ne włożyła fu­tro z lisa i białą czapkę z pom­po­nem.

Za­trzy­ma­li się i le­kar­ka usiadła na ławce. Było tak zim­no, że z nosów le­ciała im para. Z da­le­ka wyglądali, jak­by pa­li­li pa­pie­ro­sy.

– Roz­ma­wiałaś z dok­to­rem Ha­mi­dem dziś rano? – za­py­tał Mi­cha­el. – Jak długo chce mnie tu trzy­mać?

Ca­the­ri­ne po­ki­wała głową.

– Trud­no po­wie­dzieć. Fi­zycz­nie do­sko­na­le da­jesz so­bie radę, choć dok­tor Ha­mid wciąż mar­twi się o twój kręgosłup. Całko­wi­te wy­le­cze­nie może zająć jesz­cze długie mie­siące. Naj­bar­dziej jed­nak nie­po­koi nas two­ja amne­zja. Nie możemy wypuścić cię do domu, bo nie pamiętasz, gdzie miesz­kasz, gdzie pra­cu­jesz i na­wet nie wiesz, czym się zaj­mu­jesz. Two­ja sio­stra Sue za­pro­po­no­wała, że się tobą za­opie­ku­je, ale ty po­trze­bu­jesz spe­cja­li­stycz­nej te­ra­pii, którą pro­wa­dzi­my tyl­ko tu­taj. A z Oakland trud­no byłoby co­dzien­nie dojeżdżać.

– A więc nie wiesz, jak długo to po­trwa?

– Gre­go­ry, sądząc po mo­ich ostat­nich pa­cjen­tach, trzy do czte­rech mie­sięcy. Nie mogę być bar­dziej pre­cy­zyj­na. Być może twój sys­tem ner­wo­wy za­re­agu­je wcześniej i pamięć powróci. Jed­nak będę z tobą szcze­ra: to zda­rza się bar­dzo rzad­ko.

Wózek, na którym sie­dział Mi­cha­el, za­skrzy­piał pod jego ciężarem. Wciąż był zmęczo­ny, wszyst­ko go bolało, szczególnie ra­mio­na i ple­cy, a kie­dy próbował stanąć, czuł taki ból ko­lan, że mu­siał za­gry­zać wargę, żeby nie krzy­czeć.

Naj­bar­dziej jed­nak męczyło go to, że nie mógł so­bie przy­po­mnieć, kim jest. Wy­da­wało mu się, że ude­rza głową w mur, jak­by cier­piał na au­tyzm. Pod ko­niec dnia był wy­czer­pa­ny psy­chicz­nie. Poza tym bolała go nie tyl­ko głowa, ale całe ciało.

Choć wi­dok częścio­wo zasłaniały bez­list­ne drze­wa ota­czające ogród różany, Mi­cha­el wyraźnie wi­dział oszałamiająco piękne ośnieżone szczy­ty góry Sha­sta.

Przez ułamek se­kun­dy po­czuł coś w ro­dza­ju wspo­mnie­nia. Błysk światła, strzępek czy­je­goś głosu i, a to było naj­bar­dziej su­ge­styw­ne, bar­dzo de­li­kat­ny za­pach lek­kich kwia­to­wych per­fum.

– Gre­go­ry, do­brze się czu­jesz? – spy­tała Ca­the­ri­ne. – Wyglądasz jak… Sama nie wiem. Jak­byś cze­goś nie ro­zu­miał.

Mi­cha­el pokręcił głową.

– Wszyst­ko w porządku. Je­stem tyl­ko trochę zdez­o­rien­to­wa­ny. Prze­cież pierw­szy raz od trzech mie­sięcy wy­szedłem na dwór, na­wet jeśli większość tego cza­su prze­spałem.

– Chciałabym ci coś po­ka­zać – po­wie­działa Ca­the­ri­ne.

– Tak na­prawdę tyl­ko dla­te­go cię tu przy­wiozłam.

Wstała i zaczęła pchać go po ka­mien­nej ścieżce. Gdy­by był małym dziec­kiem, z pew­nością otwo­rzyłby buzię, wy­dając dźwięk „rrrrrrrrrrr”. Czy to wspo­mnie­nie z dzie­ciństwa, jak mat­ka woziła go w wózku? W wy­obraźni próbował się odwrócić, aby zo­ba­czyć jej twarz. Nie­ste­ty, nie mógł.

Na końcu ogro­du różane­go minęli łuk z ce­gieł i zje­cha­li na mały be­to­no­wy zjazd. Zna­leźli się tuż obok białych ścian kli­ni­ki. Za ro­giem ciągnęła się uli­ca z za­dba­ny­mi par­te­ro­wy­mi dom­ka­mi. Wszyst­kie w pa­ste­lo­wych ko­lo­rach, jed­ne różowe, inne żółte. Przed każdym stał za­par­ko­wa­ny sa­mochód za­sy­pa­ny śnie­giem, a na chod­ni­kach nie było śladów opon. Mi­cha­el do­szedł do wnio­sku, iż żaden z miesz­kańców nie wy­cho­dził dziś z domu.

Jezd­nię odśnieżono i po­sy­pa­no pia­skiem, więc Ca­the­ri­ne pchała Mi­cha­ela sa­mym jej środ­kiem. Świe­ciło słońce i pa­no­wała ci­sza, którą cza­sa­mi prze­ry­wały do­chodzące z domów odgłosy te­le­wi­zorów.

Po obu stro­nach dro­gi rosły drze­wa, te­raz zupełnie na­gie. Mi­cha­elo­wi przy­po­mniała się fra­za: Tak oto w zi­mie stoi sa­mot­ne drze­wo, ale nie pamiętał dla­cze­go i skąd ją zna.

– To jest Tri­ni­ty – rzekła Ca­the­ri­ne. Za­trzy­mała się, aby wy­trzeć nos. – To na­sza lo­kal­na społecz­ność.

– Bar­dzo spo­koj­na, choć przy­znam, że nie­co sen­na.

– Dla­te­go lu­dzie się tu­taj spro­wa­dzają. Chcą spo­ko­ju, świeżego po­wie­trza i miłych sąsiadów. A przede wszyst­kim spo­ko­ju. – Ca­the­ri­ne znów zaczęła pchać wózek.

– A gdzie pra­cują? Ja­kie jest naj­bliższe mia­sto?

– Niektórzy z nich są na eme­ry­tu­rze, ale większość pra­cu­je w domu. Jed­na czy dwie oso­by mają biz­ne­sy w Red­ding i Yre­ka. Chy­ba jed­na z nich jest praw­ni­kiem od od­szko­do­wań po­wy­pad­ko­wych. Dziś nikt nie pra­cu­je, bo prze­cież jest so­bo­ta.

Ca­the­ri­ne da­lej pchała wózek. Skręcili i do­szli do dużego pla­cu przy­po­mi­nającego bo­isko, który ota­czały domy. Jego skra­jem szła dziew­czyn­ka w czer­wo­nej bu­drysówce z kudłatym, białym psem pa­ster­skim. Inna dziew­czyn­ka w różowej wiatrówce jeździła na ro­we­rze. Pod­je­chała do Mi­cha­ela i Ca­the­ri­ne i zaczęła jeździć wokół nich. Kręcone włosy miała związane w dwa ku­cy­ki. Była bar­dzo bla­da, a na jej le­wej skro­ni widać było wyraźnie świeżą bliznę. Wyglądała tak, jak­by ktoś ude­rzył ją ma­czetą.

– Kto ty je­steś? Nig­dy cię tu nie wi­działam – zwróciła się do Mi­cha­ela. – Je­steś ka­leką?

– Ma na imię Gre­go­ry, Je­mi­mo, i zo­stał ran­ny w wy­pad­ku sa­mo­cho­do­wym, ale czu­je się już le­piej i niedługo będzie cho­dził. Więc uważaj, co mówisz, bo już wkrótce stłucze cię na kwaśne jabłko.

Je­mi­ma nadal jeździła wokół nich.

– Niech tyl­ko spróbuje, to po­wiem ma­mie.

– Jem, chodź już, bo się spóźnimy! – krzyknęła dziew­czyn­ka z psem.

– Dokąd idziesz? – za­py­tał Mi­cha­el.

Je­mi­ma po­stu­kała pal­cem w nos.

– Pil­nuj swo­je­go nosa, pa­nie Cie­kaw­ski! – I zaczęła szyb­ko pedałować, żeby do­go­nić koleżankę.

– Ach, te dzie­cia­ki! – wes­tchnęła Ca­the­ri­ne. – Pew­nie byłam jesz­cze gor­sza, gdy miałam tyle lat, co ona. Za­wsze pa­ko­wałam się w ta­ra­pa­ty.

Mi­cha­el bar­dzo chciał po­wie­dzieć „Ja też”, ale nie mógł so­bie przy­po­mnieć swo­je­go dzie­ciństwa. Nic nie pamiętał. Nie pamiętał, czy miał ro­wer lub wrot­ki. Nie pamiętał, czy cho­dził po drze­wach.

Tak oto w zi­mie stoi sa­mot­ne drze­wo.

Ca­the­ri­ne pchała wózek przez bo­isko. Słońce od­bi­jało się od śnie­gu i raziło w oczy. Kie­dy Mi­cha­el pod­niósł rękę w ręka­wicz­ce, aby osłonić oczy, zno­wu po­czuł coś w ro­dza­ju wspo­mnie­nia, po­dob­ne­go do tego z ogro­du. Tym ra­zem był to głos, chy­ba głos ko­bie­ty. Błysk światła, słaby za­pach kwia­to­wych per­fum. A wszyst­ko to trwało ułamek se­kun­dy.

Na bo­isku Mi­cha­el do­strzegł dwa sa­mot­ne ko­sze do ko­szykówki z siat­ka­mi za­sy­pa­ny­mi śnie­giem. Pomyślał, że to dość dziw­ne, że nig­dzie nie ma żad­nych śladów na śnie­gu, ani ludz­kich, ani zwierzęcych. Żad­nych śladów po nar­tach czy san­kach, a prze­cież w miej­sco­wości położonej tak bli­sko zi­mo­we­go ku­ror­tu u podnóża góry Sha­sta każdy po­wi­nien mieć nar­ty albo san­ki, a już na pew­no san­ki dla dziec­ka.

Chciał po­wie­dzieć o tym Ca­the­ri­ne, ale coś go po­wstrzy­mało, choć nie wie­dział co.

– Ca­the­ri­ne! Dokąd ty mnie ciągniesz? Czy też mi po­wiesz, żebym pil­no­wał swo­je­go nosa? – zażar­to­wał Mi­cha­el.

– Chciałam cię przy­wieźć właśnie tu­taj. – Za­trzy­ma­li się przed bla­dożółtym do­mem. Ca­the­ri­ne prze­je­chała wózkiem obok po­kry­te­go śnie­giem je­epa com­pas­sa. Kie­dy do­je­cha­li do we­ran­dy, w drzwiach po­ja­wiła się młoda uśmiech­nięta ko­bie­ta i do nich po­ma­chała.

– Cześć, Iso­bel! – zawołała Ca­the­ri­ne. Usta­wiła wózek Mi­cha­ela tak, by łatwiej go było wciągnąć dwa stop­nie wyżej. Młoda ko­bie­ta chwy­ciła wózek z jed­nej stro­ny i ra­zem wniosły do przed­po­ko­ju.

– Te­raz po­czułem się jak ka­le­ka – po­wie­dział Mi­cha­el.

– Nie wygłupiaj się – zru­gała go Ca­the­ri­ne. – Prze­cież wra­casz do zdro­wia!

Odwróciła wózek i za­wiozła Mi­cha­ela do sa­lo­nu. Kre­to­no­we ro­le­ty w dużym wy­ku­szo­wym oknie opusz­czo­no aż do pa­ra­pe­tu, co spra­wiało, że światło było sto­no­wa­ne i przy­mglo­ne.

Mi­cha­el się ro­zej­rzał. W po­ko­ju stały dwa fo­te­le i ma­syw­na ka­na­pa, a wszyst­ko obi­te tka­niną w kwia­ty. Po le­wej stro­nie był ga­zo­wy ko­mi­nek z pia­skow­ca z płonącymi po­la­na­mi. Nad ko­min­kiem wi­siał ogrom­ny, opra­wio­ny w ramy ob­raz przed­sta­wiający chatę w mrocz­nym le­sie, przed którą stoi czwórka tra­perów.

Pod ob­ra­zem, na so­sno­wej półce stała ko­lek­cja małych por­ce­la­no­wych fi­gu­ry­nek. Pie­ski, In­dia­nie w skórach, po­sta­cie z ba­jek Di­sneya, ta­kie jak Bam­bi i Tup­tuś, choć jeśli ktoś za­py­tałby Mi­cha­ela, z pew­nością nie przy­po­mniałby so­bie tych imion.

– Może po­mogę ci zdjąć tę kurtkę? – za­py­tała Iso­bel.

– Tu­taj jest na­prawdę ciepło. Tak jak lubię.

Po­deszła do nie­go i od­winęła go z koca. Po­tem zaczęła od­pi­nać za­trza­ski kurt­ki pod szyją.

– Iso­bel, prze­stań. Prze­cież mogę wstać, może mi się uda. Tak będzie o wie­le prościej – po­wie­dział Mi­cha­el.

Podjął dwie próby i w końcu udało mu się stanąć. Z tru­dem utrzy­my­wał równo­wagę tuż przez płonącym ko­min­kiem, przestępując z nogi na nogę jak pi­jak. Iso­bel uśmiechnęła się i roz­pięła za­mek jego kurt­ki.

– Będziesz cho­dził, za­nim się spo­strzeżesz. A to się przy­da, szczególnie je­sie­nią, kie­dy trze­ba będzie gra­bić liście.

Kie­dy to po­wie­działa, Mi­cha­el za­mru­gał i spróbował le­piej jej się przyj­rzeć. Była szczupła, nie­co po­nad metr sześćdzie­siąt wzro­stu. Bru­net­ka o równo obciętych włosach z długą grzywką. Była ładną ko­bietą, miała wy­dat­ne kości po­licz­ko­we i duże brązowe oczy, a także pro­sty nos i kształtną brodę. Pełne, różowe usta spra­wiały wrażenie, jak­by była nadąsana albo za­raz miała go pocałować.

Ubra­na była w ob­cisły fio­le­to­wy golf i czar­ne spodnie rur­ki. Jak na ko­bietę tak niską i szczupłą, o wąskich bio­drach, miała bar­dzo duży biust.

– Prze­pra­szam, Iso­bel – ode­zwał się Mi­cha­el. – Nie przed­sta­wię się z bar­dzo pro­ste­go po­wo­du: nie pamiętam, kim je­stem.

Iso­bel po­mogła mu wyciągnąć ręce z rękawów kurt­ki, po czym położyła ją na pa­ra­pe­cie.

– Ca­the­ri­ne po­wie­działa, że masz na imię Gre­go­ry. Albo Greg, jak mówi two­ja sio­stra.

– Też mi to po­wie­działa, ale nie czuję się jak Gre­go­ry. Nie pamiętam, aby ktoś na­zy­wał mnie Gre­go­ry czy Greg. Nikt nig­dy nie śpie­wał Gre­go­ry. Gdy­byś po­pro­siła mnie te­raz o au­to­graf, nie wie­działbym, co mam na­pi­sać.

– Co ta­kie­go kry­je się w imie­niu? – za­sta­na­wiała się Iso­bel. – Wiesz, co kie­dyś po­wie­dział Wil­liam Bu­tler Yeats?

– Nie, nie wiem. Kto to jest Wil­liam Bu­tler Yeats?

– Słynny ir­landz­ki po­eta. Po­wie­dział, że wy­two­ry pi­sa­rza są je­dy­nie od­zwier­cie­dle­niem na­strojów i pa­sji jego ser­ca, którym on na­da­je chrześcijańskie imio­na i na­zwi­ska i zsyła je, aby cho­dziły po zie­mi.

– Chy­ba nie ro­zu­miem.

– A ja wierzę, że właśnie tacy je­steśmy, Greg. My, ludz­kie isto­ty. Wszy­scy je­steśmy ni­czym in­nym, jak tyl­ko na­stro­ja­mi czy pa­sja­mi Boga, który na­da­je nam imio­na, a po­tem wysyła nas, abyśmy czy­ni­li to, co On chce. Li­czy się to, ja­kim na­stro­jem czy pasją je­steśmy, a nie, jak się na­zy­wa­my.

– Można i tak na to spoj­rzeć – zgo­dził się Mi­cha­el.

– Ale ja chciałbym wi­dzieć, jak mam na imię. Na dzie­więćdzie­siąt dzie­więć pro­cent je­stem pew­ny, że na­zy­wam się Gre­go­ry. Chy­ba tak. To imię wid­nie­je na moim pra­wie jaz­dy i kar­tach kre­dy­to­wych. Ale i w ser­cu, i w głowie nie czuję, bym na­zy­wał się Gre­go­ry.

– Ale nie będziesz się de­ner­wo­wał, jeśli będę cię tak na­zy­wała?

– Oczy­wiście, że nie. Jeśli o mnie cho­dzi, możesz się do mnie zwra­cać, jak chcesz. Wspo­mi­nałaś o sprząta­niu liści je­sie­nią.

– O, żar­to­wałam. Chy­ba że lu­bisz pra­co­wać w ogro­dzie, to za­pra­szam.

– Nie pamiętam, czy lubię ogrod­nic­two czy nie. Zresztą je­sie­nią chy­ba już mnie tu­taj nie będzie. Przy­najm­niej taką mam na­dzieję.

Za­padła długa, kłopo­tli­wa ci­sza. Iso­bel spoj­rzała na Ca­the­ri­ne, a ta po­wie­działa:

– Nie­ste­ty, Gre­go­ry, ale bar­dzo praw­do­po­dob­ne, że będziesz.

– Co? Nie mówisz tego poważnie.

– Nie chciałam cię mar­twić przed wi­zytą u Iso­bel, ale dok­tor Ha­mid sądzi, że naj­wcześniej będzie cię mógł wy­pi­sać do­pie­ro pod ko­niec lata.

Mi­cha­el usiadł na wózku.

– Do­pie­ro? Mówiłaś trzy, czte­ry mie­siące. Prze­cież pamięć za­cznie mi wra­cać wcześniej.

– Wszy­scy mamy taką na­dzieję. Ale właśnie dla­te­go cię tu przy­wiozłam. Chciałam cię przy­go­to­wać.

– Przy­go­to­wać na co, Ca­the­ri­ne? Nie ro­zu­miem.

– Chciałam, abyś po­znał Iso­bel. Gdy tyl­ko sta­niesz się spraw­ny fi­zycz­nie i nie będziesz wy­ma­gał całodo­bo­wej opie­ki, za­miesz­kasz tu­taj, z nią. Będziesz mógł pro­wa­dzić nor­mal­ne życie, ale bli­sko kli­ni­ki, żebyś dwa razy dzien­nie mógł cho­dzić na te­ra­pię leczącą amnezję po­ura­zową. Jeśli nie po­do­ba ci się ten po­mysł albo wy­da­je ci się, że nie do­ga­da­cie się z Iso­bel, po­wiedz mi. Zro­bi­my wszyst­ko, aby zna­leźć kogoś, kto będzie ci od­po­wia­dał.

– Je­stem pew­na, że się do­ga­da­my. – Iso­bel się uśmiechnęła. – Mam na­dzieję, Greg, że lu­bisz la­sa­gne, to moja spe­cjal­ność.

Mi­cha­el pokręcił po­wo­li głową.

– Sam nie wiem, czy lubię, czy nie. Nie pamiętam. Na­wet nie wiem, co to są la­sa­gne.

– Ale nie masz nic prze­ciw­ko za­miesz­ka­niu z Iso­bel? – za­py­tała Ca­the­ri­ne.

– Nie, chy­ba nie.

– Do­sko­na­le. Proszę, za­cze­kaj tu­taj chwilę. Szyb­ko ustalę z Iso­bel kil­ka spraw.

– Ja­sne, prze­cież i tak nig­dzie nie pójdę – mruknął.

Ca­the­ri­ne i Iso­bel wyszły do kuch­ni. Mi­cha­el usłyszał słowa: „nie ocze­ki­wać za dużo”, ale po chwi­li za­mknęły drzwi i za­padła ci­sza.

Mi­cha­el sie­dział na wózku i się rozglądał. Choć Iso­bel wydała mu się ko­bietą za­dbaną i atrak­cyjną, to co do wy­stro­ju wnętrza i jej gu­stu miał pew­ne wątpli­wości. Chy­ba długo mu­siała szu­kać tak po­nu­re­go i przygnębiającego ob­ra­zu, nie wspo­mi­nając o por­ce­la­no­wych fi­gur­kach…

A może on też miał por­ce­la­no­we fi­gur­ki na ko­min­ku, w swo­im miesz­ka­niu przy Pine Stre­et? A ob­ra­zy wiszące na jego ścia­nach były bar­dziej posępne i smętne niż ten? Nie mógł so­bie przy­po­mnieć.

W kącie po­ko­ju stał sto­lik, a na nim ko­lo­ro­we zdjęcie poważnego mężczy­zny o zie­mi­stej ce­rze, w oku­la­rach bez opra­wek i za­cze­sa­nych do tyłu si­wych włosach. Być może był to oj­ciec Iso­bel, ale Mi­cha­el nie do­strzegł po­do­bieństwa. Mężczy­zna na fo­to­gra­fii miał urodę La­ty­no­sa.

Po kil­ku mi­nu­tach Mi­cha­el po­sta­no­wił sam włożyć kurtkę. Stękając z wysiłku, wstał z wózka i pokuśtykał do okna. Kie­dy się schy­lał, aby pod­nieść kurtkę, usłyszał sil­nik sa­mo­cho­du. Uchy­lił ro­letę i wyj­rzał na dwór.

Na uli­cy, tuż przed do­mem Iso­bel, stał za­par­ko­wa­ny czar­ny ca­dil­lac esca­la­de. Miał przy­ciem­nio­ne szy­by, ale okno pasażera było do połowy otwar­te i Mi­cha­el zo­ba­czył siedzącego w sa­mo­cho­dzie mężczyznę o dziw­nie białych włosach i białej twa­rzy, w ciem­nych oku­la­rach. Kie­dy uniósł ro­letę nie­co wyżej, aby le­piej się przyj­rzeć, okno na­tych­miast się za­mknęło i ca­dil­lac od­je­chał, zo­sta­wiając chmurę spa­lin.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: