Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wojny szpiegów - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
28 września 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Wojny szpiegów - ebook

Kolejna powieść autora "Nocy ślepowrona".

Kto raz zasmakuje w pracy szpiega, już na zawsze pozostanie tajnym agentem.

Związany z brytyjskim wywiadem dziennikarz Philip Mangan zostaje zdemaskowany. Z obawy o własne życie ukrywa się przed chińskimi służbami specjalnymi w Afryce Wschodniej. Wie, że utknął w martwym punkcie, a jego kariera legła w gruzach. Jednak pewnego dnia jest naocznym świadkiem zamachu terrorystycznego. W środku nocy kontaktuje się z nim tajemniczy Chińczyk, który chce mu przekazać informacje na temat sprawców. Mangan znowu ląduje w oku cyklonu.

Kategoria: Horror i thriller
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-287-0388-9
Rozmiar pliku: 2,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

„Powszechnie uważa się, że proces rozpadu imperium brytyjskiego zakończył się w latach sześćdziesiątych XX wieku. Nie jest to jednak prawdą. Imperium przestało istnieć jedynie oficjalnie, a Brytyjczycy cały czas sprawują kontrolę nad wieloma terytoriami, które świetnie prosperują, ponieważ nie podlegają surowym przepisom podatkowym. Pomijając kwestie formalne, powinniśmy więc traktować londyńskie City, Jersey, Kajmany, Brytyjskie Wyspy Dziewicze, Bermudy i inne terytoria zamorskie jako zintegrowane centrum globalnych finansów, które jest największym rajem podatkowym na świecie wykorzystywanym również do prania brudnych pieniędzy”.

Tax Havens: How Globalization Really Works
Ronen Palan, Richard Murphy, Christian ChavagneuxProlog

PEKIN, ZIMA 1967

Skrępowali mu za plecami ręce skórzanym pasem i kazali uklęknąć.

W powietrzu unosił się smród odpadów i brudnych, zatęchłych ubrań. Tłum co chwila wydawał z siebie groźne pomruki. O dach bębnił lodowaty deszcz.

Na szyi powiesili mu tabliczkę z wypisanym kredą jego nazwiskiem – Fan. Potem przekreślili je, żeby symbolicznie pozbawić go tożsamości i zanegować to, kim wcześniej był. Zaczęli skandować hasła i slogany. Z ich ust wydobywały się obłoczki pary.

Podaj nam nazwiska współpracowników.

Kim są spiskowcy?

Knułeś przeciwko nam. Mów, z kim.

Podniósł głowę i spojrzał ze sceny na widownię. Ilu ich było? Stu? Dwustu? Niektórzy krzyczeli, bez skrępowania dając wyraz swojej nienawiści, inni próbowali ukryć oszołomienie. Rozglądali się nerwowo, ale razem z tłumem powtarzali propagandowe hasła. Usiłował przyciągnąć uwagę tych, których znał, ale uciekali przed nim wzrokiem.

Zawiązałeś spisek w celu obalenia rządów rewolucji. Walczyłeś w armii narodowej i służyłeś temu zdrajcy Czang Kaj-szekowi. Jesteś zwolennikiem kapitalizmu. Podaj nam nazwiska pozostałych konspiratorów.

Gwałtownym szarpnięciem postawili go na nogi. Ktoś przyniósł wiadro i wysypał na scenę jego zawartość: potłuczone słoiki i butelki po piwie. Tłum na chwilę zamilkł. Słychać było tylko brzęk szkła, gdy jeden z oprawców zagarniał stopą odłamki na kupę. Kazali mu na tym uklęknąć.

Kogo mam im wydać? – pomyślał.

Czy spiskowcem jest Chen, który również walczył w szeregach narodowców? Potwierdzasz to?

Mam zdradzić Chena? Tego delikatnego chłopca z ciężkim plecakiem pełnym książek, który ciągle gadał o Lu Xunie i Wolterze? Mówiliśmy na niego Chen Wen – Chen Literat.

Trzydzieści lat temu ukrywali się razem na górskim zboczu. Było przeraźliwie zimno, z doliny dobiegało dudnienie japońskich czołgów, a oni spuszczali benzynę do butelek. Pamiętał, jak Chen chuchał w zgrabiałe ręce i dzielił na kawałki bułeczkę mantou. Była zimna i kleista.

W tej chwili czuł tylko ból. Krew przesiąkła przez spodnie. Chwycili go za związane nadgarstki i podnieśli do góry. Zmusili, żeby się pochylił i całym ciężarem ciała padł na potłuczone szkło.

Wydał Chena Literata.

Wyraźnie ich to rozochociło. Zastanawiał się, co zrobią z jego starym kumplem. Czy Chen się domyśli, kto go sypnął, a jeśli tak, to czy kiedykolwiek mu wybaczy?

Jak długo jeszcze potrwa ten koszmar? Czy przyszłe pokolenia nadal będą się tym zajmować i wyrywać sobie resztki jak psy starą wysuszoną kość?

Ktoś zawiązał mu oczy, kiedy go wyprowadzali; nic już nie widział.Rozdział 1

HONGKONG, W NIEDALEKIEJ PRZESZŁOŚCI

Dobrze się rusza, pomyślał obserwujący ją mężczyzna.

Robi wszystko, żeby sprawiać wrażenie drobniejszej i słabszej. Stara się ukryć swoją siłę. Przemyka obok murów i sklepowych witryn, nie rzucając się w oczy.

Nie widać, jak bardzo jest niebezpieczna.

Wiatr się wzmógł, a niebo przybrało ciemnoszary kolor.

Szła spory kawałek przed nim, kierując się w stronę ponurej bramy wejściowej do parku. Przyspieszył kroku, żeby skrócić dystans.

Na głowie miała beżową lnianą chustkę; jej twarz pozostawała w cieniu. Była ubrana w luźną koszulę, spodnie w mdłym kolorze oraz wygodne buty na płaskich obcasach. Z daleka przypominała kobietę z Półwyspu Malajskiego lub Indonezji, jedną z wielu anonimowych emigrantek, które przybyły do Hongkongu w poszukiwaniu pracy. Wyglądała jak służąca lub gosposia, która miała wychodne i postanowiła odwiedzić Ocean Park. Chciała zobaczyć oceanarium, zjeść watę cukrową i przejechać się kolejką górską. Miała zamiar sprawić sobie przyjemność i nie odstraszyła jej nawet pogoda – dzień był przecież ponury, a znad Morza Południowochińskiego nadciągał tajfun. Ukryła oczy za okularami przeciwsłonecznymi. Miała bardzo ciemną skórę.

Podeszła do kasy biletowej. Obserwator zatrzymał się i zaczął lustrować wzrokiem przechodniów, szukając jakiejś nieprawidłowości, czegoś, co mogłoby wskazywać na wrogą inwigilację.

Nic.

Włożył rękę do kieszeni i nacisnął „Wyślij”.

– Jantar, jantar – powiedział. – Kontynuuj. Nic ci nie grozi.

* * *

Odebrała sygnał. W słuchawce rozległ się ostry, nieprzyjemny dźwięk. Odpowiedziała podwójnym kliknięciem. Zrozumiano.

Poprawiła chustkę, zsuwając ją jeszcze bardziej na czoło. Podeszła do okienka i schyliła głowę.

– Poproszę jeden bilet – rzuciła.

Dziewczyna w kasie spojrzała na nią zdezorientowana.

– Nadchodzi tajfun – ostrzegła, wskazując przyklejoną do szyby kartkę z napisem: „Tajfun. III stopień zagrożenia”.

– Tak, wiem – odpowiedziała.

Kasjerka zmarszczyła brwi, spojrzała na ekran i zaczęła stukać w klawiaturę. Patterson zapłaciła gotówką, wzięła bilet i przeszła przez bramkę.

Wsiadła do słynnej kolejki linowej jadącej na szczyt górzystego cypla, z którego widać skalisty brzeg i rozbijające się o niego grzywiaste fale. Siedziała sama w wagoniku, w który z impetem uderzały kolejne podmuchy wiatru. Gwałtowne kołysanie zaczęło działać jej na nerwy. Chwyciła poręcz i wyjrzała przez okno. Morze przybrało zielonkawy odcień, a stojące na redzie frachtowce powoli znikały w gęstniejącym mroku.

Jeszcze minimum dwie godziny, pomyślała. Może więcej. Szefowie wywiadu mają w zwyczaju patrzeć swoim agentom na ręce i kontrolować, czy nie są inwigilowani. Od rana chodzi za nią krok w krok niski, muskularny facet z rzadką kozią bródką. Na głowie ma czapeczkę bejsbolową i mówi z charakterystycznym zaśpiewem z delty Rzeki Perłowej. Jest obserwatorem, ulicznym artystą, który ani na moment nie spuszcza jej z oka. Razem przeszli na piechotę Koulun, a potem wsiedli na prom, który przewiózł ich przez rozbujane wody Zatoki Wiktorii. Ona spacerowała po pokładzie, a on obserwował pasażerów. Kolejny odcinek drogi pokonali znowu na własnych nogach. Na koniec złapali autobus. Jej anioł stróż usiadł przy drzwiach, żeby sprawdzać, kto wsiada i wysiada.

– Jantar, jantar. – Jego cichy głos w słuchawce. Odległy, ale jednocześnie intymny. – Kontynuuj.

Kolejka się zatrzymała i Patterson wysiadła z wagonika. Facet w bejsbolówce już na nią czekał. Jak mu się to udało? Siedział na ławce, palił papierosa i studiował mapkę przedstawiającą atrakcje parku. Ruszyła przed siebie. Minęła akwarium z meduzami oraz wejście na teren lasu tropikalnego. Mężczyzna cały czas trzymał się blisko niej. Porywisty wiatr gwizdał w gałęziach palm. Kiedy będzie już po wszystkim, wsiądą do autobusu, który przewiezie ich przez tunel Aberdeen, a potem złapią taksówkę. Na koniec czeka ich żmudny, wielogodzinny marsz w deszczu. Będą szli tak długo, aż jej ochroniarz nie pozbędzie się wszelkich wątpliwości, że jest całkowicie i niezaprzeczalnie bezpieczna.

Byli w końcu w Chinach, kraju z niezwykle rozbudowanymi systemami monitoringu. Agent i oficer prowadzący musieli poruszać się po mieście tak ostrożnie jak nurkowie płynący w głębinach ciemnego oceanu.

* * *

Sygnał alarmowy został odebrany w Londynie we wtorek o godzinie 2:47 nad ranem. Był to e-mail w sprawie sprzedaży antykwarycznej książki, wysłany z bezpiecznego adresu. Oznaczało to, że życie agenta jest zagrożone i prosi o pilne spotkanie. Niestety, opiekująca się nim hongkońska placówka brytyjskiego wywiadu SIS odpowiedziała dość chłodno i odmówiła pomocy. Uznali, że to dla nich zbyt trudne. Ich biuro mieściło się na Supreme Court Road w budynku brytyjskiego konsulatu, który znajdował się pod stałym nadzorem chińskich służb. Powiedzieli, że mają braki kadrowe i nie są w stanie nic zrobić. Jest im z tego powodu bardzo przykro i życzą miłego popołudnia.

Tak więc sprawę zrzucono na barki Patterson. W środku nocy wyrwało ją ze snu wibrowanie służbowej komórki. Zwlekła się z łóżka w swoim północnolondyńskim mieszkaniu, ubrała po ciemku, otworzyła zamontowany w szafie niewielki sejf i sprawdziła wcześniej przygotowaną listę niezbędnego ekwipunku. Zeszła chyłkiem po schodach i wyszła z budynku tylnymi drzwiami. Był maj. W chłodnym i wilgotnym powietrzu unosił się zapach kwiatów rosnących w ogrodach i stojących na oknach skrzynkach. Dwie przecznice dalej czekał na nią samochód.

W siedzibie SIS przy Vauxhall Cross, lub VX, jak mawiali wtajemniczeni, Patterson pobrała zestaw dokumentów, które miały potwierdzić fikcyjną, lecz dobrze jej znaną tożsamość: paszport, wizytówki, portfel i różne papierki, które zwykle trzyma się w kieszeniach. Wszystko znajdowało się w żółtej kopercie, którą wręczył jej pracujący na drugim piętrze zmęczony i podenerwowany chłopak. Była teraz księgową, która regularnie robiła różne interesy w Hongkongu. Jej przykrywką była miejscowa firma od dawna zaprzyjaźniona z SIS. Maria Todd. Witaj, Maria. Samochód pomknął ulicami Londynu w kierunku Heathrow. W damskiej toalecie na lotnisku jeszcze dwa razy sprawdziła kieszenie. W dość wstrętnym pseudopubie w hali odlotów zjadła kanapkę z bekonem i wypiła kawę, a potem wsiadła na pokład samolotu do Hongkongu.

* * *

– Jantar, jantar – powiedział mężczyzna.

Przeszła przez ulicę. Ze względu na nadchodzący tajfun ruch był niewielki. Rozpadało się. Zeszła schodami prowadzącymi na stację metra MTR i znalazła się w zawilgoconej podziemnej galerii handlowej. Zaczęła spacerować jaskrawo oświetlonymi korytarzami, mijając buty, okulary przeciwsłoneczne, kolorowe czasopisma i ponure sprzedawczynie gapiące się w ekrany swoich telefonów. Doszła do wind i stanęła przed rzędem brudnych, odrapanych stalowych drzwi. Wjechała na piętnaste piętro ogromnego bloku i znalazła się w przedsionku. Zapewnili ją, że nie ma tutaj kamer, ale powinna zachować ostrożność. Przecież coś mogło się zmienić. Szybko przemknęła przez oświetlony jarzeniówkami i wyłożony linoleum klaustrofobiczny korytarz i minęła mieszkanie numer 1527.

Zewsząd docierały oznaki codziennego życia stłoczonych na małej powierzchni mieszkańców. Włączony telewizor. Płacz dziecka. Unoszący się w wilgotnym powietrzu zapach sezamu i smażonego tłuszczu.

Zatrzymała się i zawróciła. Włożyła klucz do zamka i weszła do środka. Wnętrze sprawiało wrażenie zamieszkanego, choć nikogo w nim nie było. Delikatnie zamknęła drzwi, zdjęła chustkę i zaczęła przechadzać się po pokojach. W salonie zwróciła uwagę na sofę obitą łuszczącą się zieloną dermą, telewizor i zakurzone półki. W kuchni znalazła resztki śniadania: kleik ryżowy z kawałkami kurczaka i herbatę. W sypialni żaluzje były wciąż opuszczone, a na łóżku leżała rzucona niedbale różowa kołdra. Do łazienki prowadziły drzwi z matowego szkła, z suszarki smętnie zwisała damska bielizna, a na umywalce zostały włosy. Pachniało snem i brudnym praniem.

Zaczęła się zastanawiać, kto tutaj mieszka. Oficer wywiadu? Agent pierwszego kontaktu?

Na pewno jakaś fleja.

Zatrzymała się, wzięła głęboki wdech, starając się uspokoić.

W wojsku pracowało się parami i zawsze można było liczyć na wsparcie. Jedna osoba rozmawiała z tajnym współpracownikiem, a druga trzymała się z boku, bacznie obserwując, co się dzieje dookoła.

Jednak SIS wysyłało swoich agentów w pojedynkę.

Podczas szkolenia dowiedziała się, że praca w parach jest zbyt niebezpieczna. Poza tym w wojsku nosi się przy sobie tyle ukrytej broni, że można zlikwidować pół dzielnicy, jeśli, rzecz jasna, zaszłaby taka konieczność. Instruktorzy powiedzieli też, że pistolet potrafi być zawodny, dlatego miała przy sobie wyglądający jak długopis paralizator, którym mogła unieszkodliwić ewentualnego napastnika. Niestety, zdawała sobie sprawę, że w praktyce jest w stanie obezwładnić tą zabawką co najwyżej ospałego chomika. Czy kiedyś się przyzwyczai do tego dziwnego poczucia bezsilności? Szefostwo ceni agentów, którzy potrafią działać w pojedynkę. Musi im pokazać, że zalicza się do tego grona.

Włożyła rękę do kieszeni spodni i nacisnęła „Wyślij”.

– Trycykl, trycykl – powiedziała. – Jestem na miejscu spotkania.

Po chwili otrzymała odpowiedź: podwójne kliknięcie.

* * *

Usiadła i zaczęła przypominać sobie to, co przeczytała w aktach tajnego agenta, któremu miała pomóc. Kryptonim „Przechyłka”. Pięćdziesiąt osiem lat. Prawdziwe nazwisko: Keung. Zrobił doktorat z ekonometrii na australijskim uniwersytecie i lubił się tym chwalić. Patterson nie wiedziała, czym zajmuje się ekonometria, i musiała to sprawdzić.

Przez wiele lat, jeszcze za czasów brytyjskiego panowania, doktor Keung pracował w Ministerstwie Finansów, lecz kiedy w 1997 roku władza nad kolonią została beztrosko przekazana w ręce Chińczyków, złożył wymówienie i rozpoczął nowy etap kariery, tym razem w banku. Był to szczególny bank – bardzo spokojny, bardzo bogaty i bardzo prywatny. Doktor Keung zajmował się kontaktami z rządem. Ku swojemu zaskoczeniu odkrył, że o jego względy zaczęli zabiegać komunistyczni aparatczycy, którym bardzo zależało na udobruchaniu mieszkańców nowego, zamożnego i buntowniczego regionu na południu kraju. Doktor Keung zaczął często odwiedzać Pekin. Chodził na prywatne przyjęcia do hotelu rządowego Diaoyutai i odbywał tajne rozmowy z ludźmi, których nazwiska nic mu nie mówiły.

Z czasem lepiej ich poznał i zrozumiał, czego potrzebują. Doktor Keung stał się kimś, kto naprawdę dużo wie.

Odkrył także inną, równie zaskakującą stronę swojego nowego życia. Zorientował się, że jeśli od czasu do czasu wyświadczy przysługę ważnemu urzędnikowi z Pekinu – zwykle chodziło o pomoc w załatwieniu jakiejś delikatnej sprawy związanej na przykład z kontem w Londynie, Nowym Jorku lub na Kajmanach, przelaniem pieniędzy za czesne lub zakupem nowej nieruchomości za granicą – dostanie za to prezent. Ładny zegarek. Obiad w drogiej restauracji. „Panie doktorze, musi pojechać pan z nami do Makau! Mamy piękny apartament w Lizbonie! Nalegamy!” Wcześniej nikt nie składał mu takich propozycji i był zaskoczony, jak szybko zaczęło mu się to bardzo podobać. Po raz pierwszy poszedł do kasyna i odwiedził saunę. Dowiedział się też, co potrafi elegancka i wyperfumowana „mała przyjaciółka”, która z nadąsaną minką czekała na niego w klimatyzowanym pokoju hotelowym.

Dla Patterson reszta tej historii wyglądała na żywcem wyjętą z podręcznika dla początkujących oficerów wywiadu i była przykładem męskiej głupoty, która doprowadziła do całej serii fatalnych błędów. Małe przyjaciółki stawiały kolejne wymagania. Pekińscy urzędnicy ciągle o coś prosili i coraz częściej robili to obcesowo. Odeszła od niego żona, a dzieci wyjechały do Kanady.

Kiedy doktor Keung stanął na krawędzi ruiny, zgłosiła się do niego brytyjska służba wywiadowcza, która uchroniła go przed ostateczną hańbą, spłaciła część długów i pogroziła palcem małym przyjaciółkom. W zamian musiał, rzecz jasna, wyświadczyć kilka przysług swoim byłym pracodawcom z rządu Jej Królewskiej Mości.

Ku zaskoczeniu SIS doktor Keung przystał na tę propozycję z wielkim entuzjazmem i zaczął regularnie dostarczać raporty dotyczące hongkońskich finansów i gospodarki. Nie były one szczególnie interesujące, ale od czasu do czasu dołączał do nich coś o wiele bardziej wartościowego – informacje o tajnych operacjach bankowych przeprowadzanych przez chińską elitę władzy. Dzięki tym danym Brytyjczycy dowiedzieli się o słabościach klasy rządzącej i jej wewnętrznych podziałach. Wywiad chełpił się tego rodzaju wiedzą. Wiedzą, która zaspokajała jego instynkt drapieżcy.

Doktor Keung szpiegował dla Brytyjczyków przez siedem lat bez żadnych incydentów. Pozwalało mu to utrzymać wysoką pozycję społeczną i nadal odwiedzać kasyna i sauny w Makau. Współpracował z kilkoma oficerami prowadzącymi, którzy chwalili jego rzeczowość, skrupulatność i, bardzo rzadko, odwagę.

Dlatego właśnie Patterson była zdziwiona, gdy w drzwiach mieszkania stanął przemoknięty do suchej nitki mężczyzna, a na jego twarzy malował się niemal histeryczny strach.

Sięgnęła do kieszeni i trzykrotnie nacisnęła „Wyślij”, a po krótkiej przerwie kliknęła jeszcze dwa razy. Właśnie rozpoczęło się spotkanie.

– Jantar, jantar – usłyszała w słuchawce.

Zaprosiła doktora do środka i chciała wziąć od niego okrycie, ale odskoczył od niej jak oparzony.

– Kim pani jest? – zapytał. – A on? Dlaczego go nie ma?

Opierał się o ścianę i lustrował wzrokiem pokój znajdujący się za jej plecami.

– Jestem sama – powiedziała.

Wskazała gestem, żeby usiadł. Niech się trochę uspokoi, pomyślała. Zajął miejsce na zielonej sofie i zdjął płaszcz. Trzęsły mu się ręce.

– Nie znam pani – oznajmił.

– Pański łącznik nie mógł się pojawić, więc ja go zastępuję. Tak jest bezpieczniej. Dużo bezpieczniej.

Wpatrywał się w nią nic nierozumiejącym wzrokiem.

– Skąd pani przyjechała?

– Lepiej, jeśli nie będzie pan tego wiedział.

– Dlaczego właśnie… pani?

Dobre pytanie, pomyślała, dlaczego niby ja? Uśmiechnęła się do niego, do tego trzęsącego się ze strachu, niskiego mężczyzny z obwisłymi policzkami i włosami przyklejonymi do czaszki. Wyglądał niczym przedwcześnie starzejące się dziecko ubrane w pognieciony garnitur, który wisiał na nim jak na strachu na wróble.

– Doktorze Keung, bardzo dobrze znam tę sprawę. Od dawna z podziwem obserwuję pańskie dokonania. – Przerwała i spojrzała na niego w sposób, który, przynajmniej miała taką nadzieję, dodawał otuchy. Niestety, jeszcze bardziej wcisnął się w oparcie sofy.

– Po pierwsze, muszę wiedzieć, czy jest pan teraz inwigilowany.

– Chyba nie… nie wiem. Dlatego muszę się spotkać z… Ja…

– W porządku. Proszę mnie posłuchać. Jeżeli nasze spotkanie zostanie przerwane, pan wyjdzie pierwszy. Na korytarzu skręci pan w prawo i pójdzie do wind znajdujących się w zachodniej części budynku. Będzie tam duża tabliczka: „Zachodnie windy”. Rozumie pan?

Skinął głową, lekko rozchylając usta.

– Będziemy pana ubezpieczać. Zjedzie pan windą na drugie piętro i zejdzie schodami na stację MTR.

Zmarszczył czoło.

– Wsiądzie pan do pociągu jadącego w stronę Admirality.

Zaczął wymachiwać ręką i wbił wzrok w podłogę.

– Nie, nie, nie. Proszę posłuchać…

– Doktorze Keung, wysłucham wszystkiego, co ma mi pan do powiedzenia i rozwiążemy pański problem, ale najpierw musimy omówić procedury bezpieczeństwa i plany awaryjne. Tak jak zawsze. – Zorientowała się, że zaczęła mówić zbyt szybko. Zwolniła i starała się zapanować nad tonem głosu. – Po prostu spróbujmy…

– Nie! – krzyknął. – Proszę przestać! Nic pani nie wie!

Przełknęła ślinę. To nie tak miało wyglądać. Ten drobny, chudy facecik nie powinien na nią wrzeszczeć, a spotkanie nie mogło wymknąć się spod kontroli. Wzięła głęboki wdech. Instruktorzy powtarzali, że w wypadku agentów, którzy wpadają w panikę i nie stosują się do poleceń, należy zachować zimną krew i starać się ich uspokoić. Trzeba zapewnić, że w ich sprawę zaangażowane zostały wszystkie zasoby.

Najważniejsze jednak, żeby nie stracić panowania nad sytuacją.

Doktor Keung ukrył twarz w dłoniach.

– Wyciągniemy pana z tarapatów i zapewnimy bezpieczeństwo. Czy to jasne? Jeśli rozumie pan procedury awaryjne, możemy kontynuować.

Możemy kontynuować? Jezus Maria! Oblizała wargi.

– Oni wiedzą – wybełkotał i energicznie przeciął ręką powietrze. – Wiedzą, wiedzą, wiedzą. Dajmy sobie z tym spokój.

Odczekała chwilę. Słychać było, jak wiatr z impetem uderza w okna.

– Kim są oni i co konkretnie wiedzą?

– Przyszli i o wszystkim powiedzieli.

– Czy mógłby pan zacząć od początku?

– Dwa dni temu z samego rana pojawili się w moim mieszkaniu.

– Przedstawili się? Ilu ich było? Jak wyglądali?

– Nie, nie przedstawili się. Chyba założyli, że wiem, kim są. Było ich trzech.

– Chińczycy z kontynentu?

– Tak, z północy. Być może z Pekinu. W każdym razie ten, który się odzywał, był na pewno ze stolicy.

– Skąd pan to wie?

– Jak to, skąd wiem? – Spojrzał na nią z niedowierzaniem. – Mówił po mandaryńsku. Z charakterystycznym akcentem. I tonem. Niby grzecznym, ale w gruncie rzeczy… przerażającym.

Przyłożył trzęsącą się rękę do czoła.

– Jak wyglądali? W co byli ubrani?

– W co byli ubrani? – Popatrzył na nią nieufnie, zaciskając i rozwierając pięści.

Patterson zakryła dłonią usta i odkaszlnęła.

– Może na przykład wyglądali na wojskowych? Albo na kogoś innego?

Wstał i uniósł ręce w geście rozpaczy. Pochylił się nad nią i zaczął krzyczeć:

– Powiedziałem już, że oni wszystko wiedzą! Dlaczego tu siedzimy, do kurwy nędzy! – Przekleństwo zabrzmiało w jego ustach dziwnie i niestosownie, jakby użył go pierwszy raz w życiu.

– Co konkretnie mówili?

Zaczął chodzić po pokoju.

– Najpierw proszę mnie stąd zabrać, potem opowiem o wszystkim ze szczegółami.

– Słucham?

– Zabierz mnie stąd!

– Doktorze Keung, najprawdopodobniej nie mamy zbyt wiele czasu. Chcę wiedzieć, co powiedział ten mężczyzna. Teraz.

Przystanął i pogładził się po czole.

– Facet z północy poinformował mnie, że mają dla mnie zadanie do wykonania i w tym celu muszę użyć wszystkich swoich „kontaktów”. Mojego guanxi. Znacząco się przy tym uśmiechnął.

Patterson milczała, czekając na dalszy ciąg.

– Powiedział też, że mam przekazać wiadomość.

– Komu?

– Wam, a komu by innemu, do cholery!

– Tak się wyraził? Że to dla nas?

– Jasne, że nie. Mówił o moim guanxi.

– Cóż…

– Nie, żadne „cóż”! – krzyknął, wymachując palcem przed jej nosem. – Zabierz mnie stąd. Jestem spalony i nigdzie nie wracam. Poza tym niezależnie od tego, jak się, kurwa, nazywasz, jesteś mi coś winna. – Widać było, że rzucanie przekleństwami zaczyna mu sprawiać przyjemność.

– Co to za wiadomość?

– Powiedzieli, że mam się spotkać z jakąś szychą i wtedy wszystkiego się dowiem.

Patterson już go jednak nie słuchała.

W jej uchu rozległ się męski głos, tak bliski jak głos kochanka.

– Czasopismo, czasopismo, czasopismo. Potwierdź.

Nie zareagowała. Chciała to usłyszeć jeszcze raz.

– Czasopismo, czasopismo, czasopismo. Potwierdź.

Grozi im niebezpieczeństwo. Koniec spotkania.Rozdział 2

Po pierwsze, mówili instruktorzy, należy przywołać odpowiedni stan umysłu. Trzeba się uspokoić, zachować trzeźwość myślenia i optymizm. Nie wolno wykonywać gwałtownych gestów. Pośpiech od razu przyciąga uwagę. Najlepiej poruszać się w tempie otoczenia lub nawet wolniej i nie sprawiać wrażenia kogoś nadmiernie czujnego. Jeśli na wrogim terenie zagraża nam niebezpieczeństwo, pomocne będą dobra przykrywka oraz stanowczość.

Wszystkie informacje, które zapamiętała ze szkolenia, wirowały jej teraz w głowie jak szumowina wokół odpływu.

Poczekaj, pomyślała. Za chwilę zaczniesz działać instynktownie, a twój umysł nagle się rozjaśni. Jeszcze momencik, a obudzi się w tobie żołnierz.

Podniosła się z sofy.

– Niestety, musimy kończyć – powiedziała ze smutkiem w głosie.

Doktor Keung odwrócił się i stanął z nią twarzą w twarz. Widać było, że jest śmiertelnie przerażony.

– Co? Dlaczego?

– Nasi ludzie uważają, że tak będzie lepiej. Pamięta pan procedurę bezpieczeństwa?

Wskazała ręką w kierunku wyjścia. Spojrzał na drzwi, a potem znowu na nią.

– Będziemy w kontakcie. Proszę się nie martwić. Wkrótce znowu się spotkamy i wtedy rozwiążemy pański problem.

Nie ruszył się z miejsca.

– Doktorze Keung, musimy się zbierać.

– Oni tutaj są, prawda?

– Proszę stosować się do procedur. Nasz człowiek już na pana czeka i razem bezpiecznie się stąd oddalicie.

– O mój Boże!

Otworzyła drzwi i wyjrzała na korytarz.

– Droga wolna – powiedziała, podając mu mokry płaszcz.

Stał nieruchomo, przygarbiony, z rękami zwisającymi luźno wzdłuż tułowia. Widać było, że uszła z niego cała energia.

– Doktorze Keung.

Podszedł do niej zrezygnowany, wziął płaszcz i bez słowa wyszedł z mieszkania. Nawet na nią nie spojrzał. Po chwili zniknął w czeluściach budynku.

* * *

Patterson owinęła głowę chustką, włożyła ciemne okulary i nacisnęła „Wyślij”.

– Raport – powiedziała.

W odpowiedzi otrzymała pojedyncze kliknięcie. Zachowaj ciszę.

Jej własna procedura ewakuacji była dość skomplikowana i zakładała sporo kluczenia. Musiała przejść wszerz cały budynek, od jednej klatki schodowej do drugiej, żeby na końcu wydostać się przez drzwi pożarowe znajdujące się na poziomie ulicy, gdzie ktoś miał już na nią czekać. Przedzierała się przez labirynt korytarzy, starając się nie przyśpieszać kroku i nie wzbudzać podejrzeń. Zeszła po betonowych schodach i po prawie ośmiu minutach od opuszczenia mieszkania znalazła się wreszcie na parterze. Niestety, drzwi, którymi miała się wymknąć, były zamknięte, a na dźwigni awaryjnego otwierania wisiał zabezpieczony kłódką łańcuch.

Dobry agent jest przygotowany na takie przeszkody.

Przyłożyła ucho do metalowej powierzchni. Słychać było uderzenia wiatru i szum deszczu.

Dobry agent powinien przewidzieć, że trasa ucieczki może zostać zablokowana. Ktoś założy łańcuch na drzwi, na ulicy zaczną się roboty drogowe, a w kulminacyjnym momencie operacji wysiądzie prąd.

Zaklęła pod nosem i spojrzała na zegarek. Najprawdopodobniej jej koledzy przejęli już opiekę nad doktorem. Pewnie siedzą teraz w wagonie MTR i nie spuszczają go z oka.

Skąd ten popłoch? – pomyślała. Co takiego zobaczyli? Albo raczej, kogo?

Odwróciła się i zaczęła jeszcze raz przemierzać ciemne korytarze w poszukiwaniu wyjścia, ale nie było to takie proste.

Nagle usłyszała charakterystyczny odgłos kroków na linoleum i zobaczyła postać zmierzającą w jej kierunku. Spuściła głowę, ale się nie zatrzymała. Mężczyzna, i trzymał coś w ręku. Telefon? Facet wyglądał na Chińczyka: niski, z grubymi palcami i masywnymi ramionami jak u zapaśnika. Miał na sobie T-shirt i sportowe buty. Przystanął i bezczelnie się na nią gapił. Patterson nie zwolniła. Odsunął się na bok i pozwolił jej przejść, nie odzywając się do niej ani słowem.

Doszła do wind.

Mężczyzna stał kilka metrów za nią. Bardziej to czuła, niż widziała.

Nacisnęła guzik.

Czekając na windę, starała się zapanować nad nerwami. Wreszcie usłyszała dzwonek i rozsunęły się drzwi. Kabina była pusta. Weszła do środka i wybrała przycisk z napisem „Podziemie 2”. Miała nadzieję, że chodzi o galerię handlową. Winda prawie się zamknęła, gdy nagle w szczelinie pojawiła się masywna dłoń. Drzwi ponownie się otworzyły i w progu stanął zapaśnik. Wpatrywał się w Patterson.

Czy to ktoś z konkurencji, czy zwykły bandyta korzystający z okazji?

Zrobił krok do przodu, nie spuszczając z niej wzroku. Winda ruszyła. Patterson zaczęła kołysać się na piętach.

Nagle mężczyzna wyciągnął ręce w jej kierunku.

Czuła, że musi zareagować i wykonać jakiś ruch. To może boleć, ale wiedziała, że jest w stanie pokonać napastnika.

Chciał ją złapać za ubranie. O co mu chodziło?

Odskoczyła na bok i czekała na ciąg dalszy. Nie dał za wygraną i spróbował jeszcze raz. Wypuściła powietrze i zacisnęła lewą dłoń na jego nadgarstku. Ustabilizowała chwyt. Prawą ręką złapała go za dwa palce, środkowy i wskazujący, po czym mocno je przekręciła, wykorzystując do tego siłę łokcia i barku. Poczuła trzask łamanych kości i naciąganych ścięgien.

Mężczyzna wyrwał się z wyrazem kompletnego zaskoczenia na twarzy, który po chwili ustąpił grymasowi bólu. Zatoczył się do tyłu, oparł plecami o ścianę, przyglądając się swojej dłoni i pogruchotanym palcom.

– Daj mi telefon – powiedziała.

Spojrzał na nią i zamrugał gwałtownie. Odezwała się po mandaryńsku:

– Shouji gei wo.

Wyciągnęła rękę, ale on się nie ruszył. Winda zbliżała się do celu. Patterson zrobiła krok do przodu i z całej siły kopnęła go w kolano. Cios był starannie wymierzony i mężczyzna stracił równowagę. Upadając, uderzył głową w panel sterowania. Wyjęła mu telefon z dłoni. Nie stawiał oporu, leżał spokojnie i ciężko oddychał.

Drzwi się rozsunęły.

* * *

Kiedy wyszła na ulicę, przesłała sygnał o udanej ewakuacji i ruszyła przed siebie. Dopiero po półtorakilometrowym marszu przemoczona i zmarznięta dotarła do samochodu czekającego na nią przed sklepem 7-Eleven. Kierowcą był znany jej niski i muskularny facet z rzadką kozią bródką. Włączył ogrzewanie, a Patterson położyła się na tylnym siedzeniu, dygocząc z zimna. Auto pomknęło ulicami, nad którymi szalał już tajfun. Wycieraczki pracowały na najszybszych obrotach.

– Co się stało? – zapytała.

– Po prostu nagle się pojawili. Dwa samochody. W każdym dwóch facetów i jeszcze kilku pieszo. Sam doliczyłem się trzech. Obstawili główne wejście i stację MTR. To wszystko.

Skręcił na podziemny parking i zaczął zjeżdżać coraz głębiej w jego rozbrzmiewające echem, betonowe trzewia. Wreszcie się zatrzymał.

– Musimy jeszcze chwilę poczekać – oznajmił. Patterson usiadła i napotkała jego wzrok w lusterku. – Dobrze się czujesz?

Skinęła głową i posłała mu wymowne spojrzenie.

– Przepraszam za drzwi pożarowe – powiedział.

Powstrzymała się przed złośliwą ripostą. Z akt sprawy wiedziała, że nazywa się Frederick Poon i jest obserwatorem, ulicznym artystą.

– Kim oni byli?

Westchnął i zmienił pozycję za kierownicą.

– Nie wiem. To nie był cywilny wywiad. Prędzej wojskowy. Byli dobrze zbudowani i mieli te charakterystyczne fryzury, ale… Naprawdę nie mam pojęcia.

Odczekała chwilę i zapytała:

– Prywaciarze?

– Możliwe. Czemu nie.

– Namierzyli cię?

Odwrócił się i spojrzał na nią spod uniesionych brwi.

– Nie ma takiej możliwości.

– Jesteś pewien?

– Całkowicie.

– Czy któryś z nich wszedł do budynku? Niski, w T-shircie, wyglądał na zapaśnika.

Zmarszczył czoło i pokręcił głową.

– Nie, nikogo takiego nie widziałem, ale mógł dostać się do środka innym wejściem.

– A co z agentem?

Frederick Poon odezwał się dopiero po dłuższej chwili:

– W ogóle się nie pojawił. Czekaliśmy, ale nie przyszedł na peron.

Chciała usłyszeć więcej szczegółów.

– Ten gość to lepszy spryciarz. Pewnie wybrał inną drogę. Nie przejmuj się tym zbytnio.

Była głodna. Poon podał jej czekoladowy baton.

* * *

Komórka okazała się bezużyteczna. Nic w niej nie było. Żadnych numerów telefonów, zero połączeń przychodzących i wychodzących, pusta lista kontaktów. Oboje uznali, że telefon nie ma najmniejszej wartości operacyjnej, ale i tak muszą wysłać go do Cheltenham na szczegółowe badania. Siedzieli w aucie, w którym zdążyły już zaparować szyby. Frederick miał przy sobie niewielkie urządzenie służące do odczytywania kart SIM i z nudów zaczął się nim bawić, ale również nic nie znalazł.

Oznaczało to, że facet z windy, kimkolwiek był, znał procedury bezpieczeństwa dotyczące komunikacji. Mieli zatem do czynienia z zawodowcem.

– W porządku – powiedział Frederick Poon. – Będą tu za pięć minut.

Dokładnie po tym czasie zaparkował obok nich biały SUV. Patterson otworzyła drzwi.

– Do następnego razu. Trzymaj się – rzuciła na pożegnanie i zaczęła wychodzić z auta.

Frederick odwrócił się i powiedział:

– Poczekaj.

Spojrzała na niego.

– Przepraszam za drzwi pożarowe.

– Nie ma sprawy.

Biały SUV pomknął w kierunku Chep Lap Kok. Zapadał zmierzch. Patterson patrzyła na skąpane w strugach deszczu ulice i światła migoczące w ciemności. Miasto wyglądało jak dzikie zwierzę przyczajone nad brzegiem morza. To miejsce ma w sobie olbrzymią energię, pomyślała.

Spojrzała na kierowcę. Nazywał się Winston Poon, miał około czterdziestu lat i był podobny do swojego kuzyna Fredericka.

– Jak się czuje twoja ciotka? – zapytała.

– Odeszła z interesu – powiedział.

Eileen zwana Babcią Poon sprawowała nadzór nad rodzinną siatką wywiadowczą. Miała żelazną wolę, słabość do śmierdzących indyjskich cygaretek bidi oraz niesamowitą umiejętność zapewniania bezpieczeństwa operacyjnego, z której wywiad korzystał od ponad trzech dekad. Pod koniec lat siedemdziesiątych, jako prosta dziewczyna pracująca w fabryce, zinfiltrowała i rozbiła komórki Chińskiej Partii Komunistycznej, które rozpleniły się na terenie Hongkongu, będącego wtedy kolonią Korony Brytyjskiej. Rząd Jej Królewskiej Mości nadał jej kryptonim „Zamęt” i odznaczył orderem, którego nie mogła niestety zatrzymać. Potem miasto zostało przekazane Chińczykom, ale Babcia Poon nie złożyła broni.

– Szkoda, że już jej więcej nie zobaczę.

– Jest z nami duchem – oznajmił Winston, spoglądając w lusterka.

Sprawdza tyły, pomyślała. Wyobraziła sobie, że Eileen rzeczywiście ich ubezpiecza. Siedzi za kierownicą jednego z jadących za nimi aut, między zębami trzyma cuchnącą cygaretkę i stara się sprytnie lawirować między zatłoczonymi pasami.

– Londyn chce z tobą rozmawiać – powiedział Winston, podając jej telefon.

* * *

To była Hopko.

– Powiedz, że wszystko z tobą w porządku.

– Wszystko ze mną w porządku.

– Położenie?

– Jestem w drodze na lotnisko.

– Zrobił ci krzywdę?

– Nie.

– Zapytam z ciekawości, bardzo go poturbowałaś?

Patterson milczała.

– A nasz znajomy? – zapytała Hopko.

– Zniknął. Nie wiemy, gdzie jest.

Hopko nie od razu zareagowała. Patterson wyobraziła ją sobie w biurze operacyjnym przy VX, w wąskiej spódnicy i bluzce z dekoltem. W ręku trzymała zapewne wstępną wersję raportu z zajścia, a w myślach ze spokojem rozważała konsekwencje tego, co się stało.

– Jego obawy?

– W pełni usprawiedliwione, jak sądzę.

– Dlaczego?

– Miał gości. Przyszli do jego mieszkania, nastraszyli i powiedzieli, że ktoś ważny ma dla niego wiadomość. Na pewno sobie tego nie wymyślił.

– Coś pękło – powiedziała Hopko.

– Najwyraźniej.

Przez chwilę milczały.

– Wracaj do domu.

Patterson się uśmiechnęła.

– Jestem w drodze.

* * *

Winston wysadził ją przed halą odlotów. Wiatr nieco osłabł, a chodniki zaczęły parować. Rozświetlony budynek terminalu rozjaśniał gęstniejący mrok. Po wyjściu z samochodu Patterson szybko wmieszała się w tłum.

Dobrze się rusza, pomyślał obserwator.

Nie widać, jak bardzo jest niebezpieczna. I bezwzględna.Rozdział 3

OKSFORD, WIELKA BRYTANIA

Kai stał na rogu Hight Street i Turl Street. Był ubrany w togę, a z jego szyi luźno zwisała biała muszka. W ręku trzymał butelkę szampana i lekko się zataczał. Podniósł ją do ust i wypił spory łyk. Świętował w pojedynkę. Na ulicy pełno było studentów, którzy wychodzili z budynku Examination Schools. Powodowany nagłym impulsem zatkał butelkę kciukiem, wydał z siebie okrzyk radości i mocno nią potrząsnął, oblewając szampanem grupkę przechodzących obok dziewcząt. Jedna z nich spojrzała na niego z dezaprobatą i poszły dalej.

Właśnie skończyły się egzaminy. Kai studiował inżynierię ze specjalizacją optoelektroniczną. Nie robił sobie dużych nadziei, że zaliczy sesję. Mimo że mieszkał w Wielkiej Brytanii już trzy lata, jego angielszczyzna nadal pozostawiała wiele do życzenia. Wykłady mu się dłużyły, a na ćwiczeniach ciągle czegoś nie rozumiał, co prowadziło do licznych frustracji. Studia były nudne i stanowiły dla niego ogromny ciężar. Kiedy myślał o swoim przyszłym życiu, widział wijący się w nieskończoność światłowód.

Delegacja z ambasady złożyła wizytę dziekanowi. Mówili ściszonymi głosami i zapewnili, że Kai nadrobi zaległości. Miał pojechać do należącego do rodziny mieszkania w Londynie i całe lato spędzić na nauce. Oznaczało to, że nie zobaczy ani rodziców, ani domu, ani Pekinu. Jego zadaniem było ukończenie studiów na tym starym i niezwykle prestiżowym uniwersytecie. Kiedy już to osiągnie, wróci do ojczyzny, a zdobytą wiedzę przekaże korporacji, która żywi jego rodzinę i zapewnia jej wysoką pozycję społeczną. Nie może okryć hańbą swoich bliskich. Ogarnęło go uczucie beznadziei. Wrócił na teren college’u.

W pokoju rozebrał się i niedbale rzucił togę. Szczerze nienawidził tego idiotycznego stroju. Stał w samej bieliźnie i wdychał zatęchłe powietrze. Podszedł do biurka i włączył swojego laptopa. Dostał wiadomość ze znanego mu już, zagadkowego adresu: na jego konto wpłynął przelew. Kwota została starannie wyliczona – wystarczająco duża, żeby przeżyć całe lato, ale zbyt mała, żeby poczuć się wolnym. To robota jego ostrożnego ojca, który oplątywał syna siecią przyszłych zobowiązań.

Pieniądze nie pochodziły jednak z Chin.

Tak jak zawsze, przelew został wysłany z konta zarejestrowanego na Brytyjskich Wyspach Dziewiczych. Kai wyobrażał sobie, że za każdym razem zleca go wujek Książeczka Czekowa. Ojciec informował go, jaką sumę ma przekazać, a wujek Książeczka Czekowa to robił.

Kai położył się na łóżku i zaczął rozmyślać nad skomplikowanym i mętnym systemem funkcjonowania swojej rodziny. Raz w życiu spotkał wujka Książeczkę Czekową. To było kilka lat temu, jeszcze w Pekinie. Ujrzał wtedy łysiejącego członka partii średniego szczebla z pomarszczoną twarzą, obytego w świecie, spokojnego i surowego. Trzymał ręce w kieszeniach szarego prochowca. Spojrzał na Kaia oceniającym wzrokiem i po cichu się wycofał. Jaką rolę odgrywał wujek Książeczka Czekowa w przemysłowo-politycznym konglomeracie zarządzanym przez rodzinę Fanów? Posłańca? Służącego? Mędrca? Kai nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie.

Pieniądze jednak zawsze trafiały na konto. Tego samego dnia wieczorem planował pojechać pociągiem do Londynu. Miał klucze do mieszkania w dzielnicy Kensington i kluczyki do BMW. Pociągnął kolejny łyk z butelki i zapadł w drzemkę.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: