Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Festiwal - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
10 maja 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Festiwal - ebook

Makabryczne zbrodnie i gorączkowe śledztwo – Andrzej Dziurawiec zabiera czytelników w szaleńczy pościg ulicami Warszawy. Mroczna i krwawa kontynuacja Bastarda!

W starej destylarni, gdzie dwa lata temu zakończyło się śledztwo Szuberta i Szumana w sprawie seryjnego mordercy, ponownie odnaleziono zwłoki. Miejsce, data i powiązania ofiary z zamordowanym Adamem Wellmanem wzbudzają w Szumanie niepokój, że w stolicy grasuje kolejny groźny przestępca. Sława zabitej kobiety, guru feministek i gwiazdy feministycznego festiwalu Waginalia, nie ułatwia policjantom pracy. Tymczasem Szubert odkrywa, że ofiara była matką jego przyjaciółki i kochanki Havy. Emerytowany glina musi znaleźć mordercę, zanim ten dopadnie Havę. Stawką jest bowiem nie tylko życie kobiety, ale i Szuberta. Na drodze stoi mu jednak Szuman. Powiedzieć, że od czasu feralnego śledztwa mężczyźni nie pałają do siebie miłością, to mało. A choć pozornie ich cele wydają się zbieżne, w rzeczywistości nie mogłoby ich dzielić więcej.

O Bastardzie:
Dziurawiec umie pisać! Konstrukcji scen powinni się od niego uczyć początkujący pisarze. Wiadomo, scenarzysta. Przemawia najczystszym obrazem, rzecz w polskiej prozie równie rzadka jak kurze zęby.
Marta Guzowska, ZbrodniczeSiostrzyczki.pl,

Jedynie nieliczni chcą i potrafią skroić wielowątkowe intrygi, pełne przeplatających się opowieści. Ta sztuka udała się Andrzejowi Dziurawcowi […].
Robert Ostaszewski, RobertOstaszewski.bloog.pl


Andrzej Dziurawiec (ur. 1953) – polski scenarzysta filmowy, pisarz i poeta. Absolwent UW i PWSTFiTv w Łodzi. Autor scenariuszy m.in.: Karate po polsku, Zakład, dramatów Czarny Punkt, Trumna nie lubi stać pusta. Publikował m.in. w „Poezji”, „Nowym Wyrazie”, „Kulturze”, „Życiu” i „Frankfurter Allgemeine Zeitung”. Napisał cykl opowiadań Późny Gomułka, wczesny Gierek (2009) i thriller Bastard (Wydawnictwo W.A.B. 2013), rozpoczynając tym samym cykl, którego kontynuacją jest Festiwal.

Kategoria: Horror i thriller
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-280-4398-5
Rozmiar pliku: 3,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

„Krwawy szlak”

Fabryka Likierów i Wódek Gatunkowych, przed wojną własność książąt Soltan-Puńskich, od ćwierć wieku popadała w ruinę. Niegdyś najnowocześniejsza w Polsce, teraz była warta tyle co złom. Natomiast teren, który zajmowała, niemal w centrum warszawskiej Pragi, wart był fortunę. Po tragicznej śmierci ojca fabrykę odziedziczyła Hava Wellman. Nie miała ani siły, ani ochoty się nią zajmować. Sprzedała Fabrykę, a w zasadzie roszczenia do niej, Salomonowi Weissowi. Salomon zamierzał wybudować tu osiedle. Kiepska koniunktura spowodowała, że wstrzymał inwestycję. Miał dopiero osiemdziesiąt pięć lat, nie widział powodu, żeby się spieszyć. Przeczekał już potężniejsze kryzysy. Był człowiekiem przewidującym, ale nie przewidział, że fabryka stanie się atrakcją turystyczną… Hale nadal stały puste i nadal zaszczytną funkcję stróża pełnił pan Kazimierz Broda. Miał prawie siedemdziesiąt lat i po zmroku nigdy nie wychodził ze stróżówki.

Autokar Warszawskiego Towarzystwa Wycieczkowego „Krwawy szlak” zdążył przed zmrokiem. Stróż otworzył bramę, zainkasował niewielkie honorarium i pospiesznie wrócił do swojej kanciapy. Nie dość, że znowu padał deszcz, to jeszcze w radiu nadawano właśnie Koncert Życzeń. Pan Kazimierz wciąż miał nadzieję, że ktoś kiedyś prześle mu życzenia…

Autokar wjechał na teren fabryki. Siedząca obok kierowcy pani Monika, przewodniczka i właścicielka WTW „Krwawy szlak”, ujęła mikrofon.

– No i na zakończenie mamy dla państwa prawdziwy rarytas. Jesteśmy w dawnej fabryce wódki. Kiedyś produkowano tu cieszącą się uznaniem w całej Europie wódkę Książęcą. Taką miała nazwę, gdyż fabryka była własnością prawdziwych książąt. Legenda głosi, że byli oni w prostej linii potomkami przerażającego Czyngis-chana.

Na hasło „Czyngis-chan” japońscy uczestnicy wycieczki wyraźnie się ożywili. Zaczęły pstrykać aparaty fotograficzne. Choć prawdę mówiąc, nie bardzo było co fotografować. Zrujnowane zabudowania fabryczne były takie same jak wszędzie na świecie. Owszem, miały swój koloryt, ale raczej trudno się spodziewać, by ów koloryt uchwyciły japońskie idiotenkamery.

Pani Monika dzielnie próbowała przebić się przez trzask kilkunastu aparatów.

– Dokładnie dwa lata temu ta hala stała się miejscem przerażających wydarzeń. Doszło do strzelaniny między agentami obcych wywiadów. Jeden z nich pozostał tu na zawsze… To znaczy niezupełnie na zawsze, bo przewieziono go rzecz jasna do kostnicy, skąd, wyobraźcie sobie państwo… został uprowadzony. Tak, tak, dobrze państwo usłyszeli, zwłoki tego agenta, prawdopodobnie izraelskiego, zostały uprowadzone z kostnicy! Ale to jeszcze nic! Kilkanaście dni później dokonano tutaj najbardziej przerażającej i tajemniczej zbrodni tego stulecia…

Rok temu Monika miała czterdzieści dziewięć lat i świadomość przegranego życia. Jej kariera dziennikarska skończyła się definitywnie głośnym procesem o zniesławienie, dorosłe dzieci wyprowadziły się z domu, mąż odszedł. Żeby chociaż do młodszej… Monika nie poddała się. Szukała, znalazła. Pomysł podsunęła jej zbrodnia w fabryce. W tej fabryce. WTW „Krwawy szlak” było jej autorskim pomysłem. Z tego co wiedziała, absolutnie oryginalnym, pierwszym w kraju, a być może i w całej Europie. Postanowiła organizować wycieczki szlakiem najbardziej głośnych warszawskich zbrodni. Pomysł spotkał się z nadspodziewanym odzewem. Chętni zapisywali się z wielodniowym wyprzedzeniem. Coraz częściej pojawiali się też klienci zagraniczni, dzisiaj kilkunastu Japończyków. Wycieczka startowała w Lesie Kabackim, na polanie, na której kilka lat temu zamordowano znaną obrończynię praw lokatorów. Spalono ją żywcem. Do dziś nie wyjaśniono tej zbrodni, a trzy lata później w pobliżu znaleziono kolejne zwęglone ciało, tym razem młodego mężczyzny. Wycieczkowicze byli poruszeni. Radośnie uśmiechnięci pozowali do zdjęć na miejscu tragedii. Później jeszcze kilka następnych naznaczonych krwawymi zbrodniami lokalizacji w Warszawie i okolicach i przerwa na obiad. Smaczny i pożywny posiłek zjedli w znanej restauracji na Woli, gdzie piętnaście lat temu zmasakrowano pięciu znanych gangsterów. Uczestnicy objazdu spożywali, słuchając z zainteresowaniem opowieści pani Moniki.

– Tuż przed trzynastą do lokalu wkroczyło trzech kilerów. Byli uzbrojeni po zęby. Minęli obsługę i przeszli do tej sali. Gangsterzy siedzieli przy tym stoliku… – Monika wskazała, przy którym. Teraz siedziały przy nim dwa japońskie małżeństwa w średnim wieku. Tłumacz przełożył słowa Moniki. Japończycy uśmiechnęli się miło. Monika odwzajemniła uśmiech, kontynuowała: – Zabójcy dali ognia z broni maszynowej, strzelby myśliwskiej i pistoletu. Padło ponad sto strzałów. Krew mieszała się z wodą z przestrzelonego grzejnika i spływała do talerzy z pierogami, które jeszcze przed chwilą jedli zamordowani….

Japończycy również jedli pierogi. Smakowały im.

Fabryka była ostatnim punktem programu. Autokar zatrzymał się przed destylarnią. Uczestnicy jeszcze nie wysiadali, na zewnątrz padało, a pani Monika nie skończyła swej opowieści.

– Tutaj, w tej hali, dawnej destylarni, dokonał swej ostatniej zbrodni najbardziej znany warszawski seryjny morderca. Jego ofiarą był turysta z Izraela. Morderca zabił i… sam zginął. Tak, proszę państwa, tutaj został zastrzelony. Do dzisiaj nie wiadomo, kto go zabił. Niektórzy podejrzewają, że zginął od kuli policyjnego snajpera. Ponoć wiele wpływowych osób nie chciało dopuścić do publicznego procesu. Zapraszam do środka.

Pani Monika wysiadła, za nią wysypali się z autokaru wycieczkowicze. Wrota destylarni były zamknięte. Ktoś je rozsunął. W środku panował półmrok, dlatego nie od razu zorientowali się, co widzą. A kiedy zorientowali się, w ruch poszły idiotenkamery. Nie przestały trzaskać nawet wtedy, gdy pani Monika straciła przytomność.

* * *Rocznica

O blaszany dach hali dudnił deszcz. Od dwóch tygodni padało niemal bez przerwy. Wtedy panował upał, blaszana hala była rozgrzana niemal do czerwoności, ale i tak Szumanowi zdawało się, że przeżywa déjà vu. Ta sama ekipa dochodzeniowa, pewnie nawet reflektory oświetlające ogromną pustą halę są te same. I doktor Lazarus oglądający zwłoki. Na tym jednak podobieństwa się kończyły, przynajmniej tak się tej nocy Szumanowi wydawało…

Ofiara wisiała głową w dół na dwóch łańcuchach owiniętych wokół kostek i przymocowanych do żeliwnych dźwigarów. Hala miała z osiem metrów wysokości. Trzeba będzie sprawdzić, jak morderca tam się dostał, zanotował w pamięci Szuman.

Usta zaklejone czarną taśmą. Naga. Rozłożone ręce i nogi tworzyły niemal idealną literę X. Narządów rodnych nie było widać. Między nogami czerwona miazga. Zamiast piersi dwie krwawe plamy, od których strumień krwi popłynął do ust i jasnych, krótko przystrzyżonych włosów. Na posadzce pod zwłokami zebrała się wielka kałuża krwi. Ponoć do wszystkiego można się przyzwyczaić. Szuman nie przyzwyczaił się.

– Żyła, kiedy jej to robił – poinformował go Lazarus. Nawet on, obcujący ze śmiercią na co dzień, chodzący z nią pod rękę, był poruszony. Delikatnie odkleił taśmę. Rozchylił wargi ofiary. W jamie ustnej widoczna była treść żołądka.

– Zadławiła się własnymi wymiocinami…

Uważnie obejrzał oczy ofiary.

– Tak. Popękane naczynia krwionośne w gałkach ocznych. Charakterystyczne dla uduszenia. Straszna śmierć.

Szuman nie odpowiedział. Co miał odpowiedzieć? Nawet nie kazał szukać usuniętych części ciała ofiary. Ekipa była dobrze wyszkolona, wiedział, że i bez napomnień przeczeszą każdy centymetr destylarni i cały teren fabryki. Wiedział również, że najprawdopodobniej niczego nie znajdą. Tak jak nigdy nie znaleźli napletka Wojtka Glinki, pierwszej ofiary tamtego mordercy. Mordercy, który właśnie tu, w destylarni, zamordował swą ostatnią ofiarę. I tutaj zginął, obryzgując mózgiem i krwią Szuberta.

Inspektor miał serdecznie w dupie Szuberta i jego ochlapaną mózgiem twarz. Niepokoiła go symetryczność tych zbrodni. Naśladowca? Tylko tego im brakowało…

– Czas?

Lazarus przyłożył termometr do ciała, sprawdził temperaturę.

– Kilka godzin, co najmniej sześć. Ciało jest jeszcze ciepłe, dwadzieścia dziewięć stopni. W hali jest osiemnaście… Plamy opadowe na rękach, stężenie pośmiertne jeszcze nie ustąpiło. Już się do niej dobrały owady… – Mimo ruchu wokół ciała muchy nie chciały zrezygnować z posiłku. – Nic więcej na razie ci nie powiem.

Szuman spojrzał na zegarek. Dochodziła dwudziesta druga.

– Czyli przed szesnastą, w środku dnia. Bezczelny skurwiel!

– Sporo ryzykował. Tym bardziej że trochę czasu mu z nią zeszło. Myślę, że przynajmniej trzy kwadranse. – Doktor Śmierć krążył wokół zwłok, przyglądał im się niczym eksponatowi w Muzeum Bestialstwa. Na pewno gdzieś na świecie jest takie muzeum…

– Czterdzieści kilka lat, może pięćdziesiąt. Dziwne… – kontynuował Lazarus.

– Dziwne? Nie, dlaczego? Widok jak widok.

– Inspektor Szuman jak zawsze w dobrym nastroju… Udało ci się dzisiaj kogoś wyrzucić na bruk czy tylko zdegradować?

Wyrozumiałość dla podwładnych nie była mocną stroną Szumana… Pogodne usposobienie również. Był rzetelnym, uczciwym gliną i to chyba wszystko, co można by o nim powiedzieć dobrego.

– Co dziwne? – uciął Szuman.

– Wydaje się zadbana…

– A?

– Będę musiał jeszcze uważnie się jej przyjrzeć, ale wygląda na to, że jest totalnie au naturel.

– I bez twojego kiepskiego francuskiego widzę, że jest naga.

– Nie tylko. Wygląda na to, że ma naturalny kolor włosów, nie widać żadnych odrostów. Nie ma też śladów operacji plastycznych. No i nie ma depilacji intymnej, nawet nie przystrzygła sobie bikini. Pełny niedźwiadek!

– To takie dziwne?

– Szuman, kiedy ty ostatni raz widziałeś nagą kobietę?

– Dwa tygodnie temu. Miała siedemdziesiąt dwa lata i bardziej niż genitalia interesowały mnie jej rany kłute. Trzydzieści sześć, jeśli dobrze pamiętam.

– Trzydzieści osiem. Zięć chyba naprawdę jej nie lubił. Chcesz powiedzieć, że mój stół sekcyjny to jedyne miejsce twoich doświadczeń intymnych?

– Śmieszne. Bardzo. Można już ją zdjąć?

Lazarus pochylił się nad torsem ofiary. Przyglądał się ranom po amputacji. Mamrotał coś pod nosem.

– Co jest? – Szuman zaczął się niecierpliwić.

– Nie chcę cię straszyć, ale wcale bym się nie zdziwił, gdyby to była brzytwa…

– Noż kurwa!

Lazarus nie dziwił się reakcji Szumana: tamten morderca jedną ze swych ofiar zamordował brzytwą. I to brzytwa właśnie naprowadziła Szuberta na trop mordercy.

– Ślady walki?

– Przecież widzisz, że jest cała we krwi. Powiem ci po sekcji. – Lazarus ujął prawą dłoń ofiary, obejrzał dokładnie. – Nie ma krwi pod paznokciami… chyba nie ma… – Sięgnął po lewą dłoń. – Tutaj też nic. Może podczas sekcji… Zobacz! – Wskazał na wyblakły tatuaż oplatający wężykiem lewy nadgarstek kobiety.

– Jakiś egzotyczny, chyba nigdy takiego nie widziałem…

Szuman pochylił się nad ręką ofiary. On również nie przypominał sobie, by widział kiedyś taki wzór.

– Jakby pismo…

– Żadne z tych, które znam. – Lazarus nie był przekonany.

– A jakie znasz?

– Trochę się człowiek tego naoglądał… Widziałem już napisy po arabsku, w farsi, nawet w sanskrycie. To na pewno żaden z nich. Hebrajski też nie.

– Dobre i to. Mamy kogoś, kto się na tym zna?

– Obawiam się, że nie. Musisz spróbować na orientalistyce.

Szuman kazał dokładnie obfotografować tatuaż.

– Jutro chcę wiedzieć, co to jest.

Lazarus wciąż przyglądał się tatuażowi. Marszczył się, mruczał coś do siebie.

– Co tam mamroczesz? – Szuman zaczął się niecierpliwić.

– Cholera, nie wiem… Może jednak widziałem już coś takiego.

– Kiedy? Gdzie?

– Nie kojarzę…

– To skojarz, do kurwy nędzy!

– Wal się Szuman! – Lazarus, choć nikczemnej postury, nie bał się nikogo i niczego. Być może dlatego, że jego narzeczoną była aspirant Sobek, niewiasta zaiste rzetelnej budowy. – Jak sobie przypomnę, to sprawdzę, a jak sprawdzę, to ci powiem. Jeśli będziesz grzeczny…

Szuman tylko zazgrzytał zębami. Lazarus dał znak technikom. Ostrożnie uwolnili ofiarę z łańcuchów, włożyli do czarnego worka. Doktor Śmierć sam zasunął suwak.

– Była bardzo piękna. Zauważyłeś?

– Nie bardzo. Sekcja jutro o siódmej?

– Daj pożyć, człowieku, jutro sobota! To naprawdę nie moja wina, że nie masz życia osobistego.

– Niech ci będzie. Siódma piętnaście. Kozak!

Szuman rozejrzał się po hali. Starsza aspirant Kozak była jego ekspertem od depilacji. Stała we wrotach destylarni, przesłuchiwała stróża. Na zewnątrz funkcjonariusze rozmawiali z podekscytowanymi uczestnikami wycieczki. Wybierając się na nią, liczyli na mocne wrażenia, ale przecież nie aż takie. Będzie co opowiadać. I pokazywać: aparaty, kamery uwieczniły scenę autentycznej zbrodni. Syci wrażeń, chcieli już wracać do domów i hoteli, podzielić się wrażeniami z rodziną i znajomymi, wrzucić zdjęcia na fejsa. Niestety policjanci byli nieugięci. Przesłuchiwali każdego z osobna. Japończyków również. Na szczęście niektórzy z nich znali angielski.

Szuman dyskretnie skinął na Kozak. Aspirant zadała staruszkowi ostatnie pytanie, kazała mu czekać w stróżówce i podeszła do Szumana.

– Nic nie widział, nic nie słyszał, nic nie czuł.

– To po cholerę on siedzi w tej stróżówce?

– Słucha radia… – Kozak wzruszyła ramionami. Ładnie wzruszyła.

– Fajna fucha, też bym tak chciał. Wiesz, który dzisiaj jest?

Gabi spojrzała na wyświetlacz komórki.

– Szósty lipca. – Dopiero po chwili skojarzyła. Dwa lata temu, dokładnie dwa lata temu… – To nie może być przypadek…

– Przyjrzałaś się ofierze?

Kozak skinęła głową.

– Naturalny kolor włosów, żadnych śladów operacji plastycznych, brak depilacji intymnej. Nie dziwi to pani?

– Ile miała lat?

– Według Lazarusa czterdzieści kilka, pięćdziesiąt.

– Panie inspektorze! Ja mam dwadzieścia osiem! Skąd mam wiedzieć?! Nawet nie mam znajomych w tym wieku. Proszę porozmawiać ze swoją żoną.

– Łatwo pani powiedzieć… No nic. Proszę skombinować jakąś drabinę. Musimy zobaczyć, jak on przymocował te łańcuchy.

– Teraz?!

– No nie tak zaraz. Kwadrans?

– Proszę zejść na ziemię, inspektorze. Ośmiometrowe drabiny nie występują w przyrodzie. Wezwałam straż. Wkrótce powinni być.

– A morderca? Jak się tam dostał? Też prosił o pomoc straż pożarną?

– Może jednak pozwolimy chłopakom z technicznego skończyć. Dochodzi pierwsza, a oni mają jeszcze roboty na dobrych kilka godzin. Zejdzie im do rana. Pan naprawdę nie ma życia osobistego?

– A co to jest? – z kamienną twarzą spytał Szuman.

Kozak spojrzała na niego ze współczuciem. Chciała mu nawet powiedzieć coś miłego, ale inspektor już się od niej odwrócił, podszedł do zmokniętej aspirant Sobek. Sobek była stałym członkiem zespołu Szumana. Niektórzy twierdzili, że również jego osobistym bodyguardem.

– Wiemy, jak się tu dostali.

– No? – ponaglił ją Szuman.

– W ogrodzeniu od strony Portu Praskiego jest wycięta siatka, mniej więcej tyle… – Sobek zademonstrowała, rozwierając potężne ramiona. – Trochę za mało, żeby wjechać samochodem. Może motocyklem albo quadem… Cwaniaczek wstawił wycięty fragment z powrotem, ale chłopcy nie dali się nabrać.

– Dobra robota – pochwalił ją Szuman. Sobek pokraśniała z dumy. Niepotrzebnie.

– Ale co nam to daje? Wiemy tylko tyle, że sprawca lub sprawcy nie przynieśli jej tu na piechotę. Bo śladów żadnych nie ma?

– Na tym deszczu?! Żartuje pan?!

– Widziałaś kiedyś, żebym żartował…? – Sobek zaprzeczyła skwapliwie. – No właśnie. Szukajcie, może gdzieś rzucił jej ubranie, dokumenty, cokolwiek.

– Tak jest. – W przeciwieństwie do Kozak, Sobek była zdyscyplinowaną funkcjonariuszką. Naciągnęła na głowę kaptur nieprzemakalnego płaszcza i wyszła z hali. Wróciła po chwili.

– Jest straż.

– Dawaj ich tutaj! Czekaj! Tylko dwóch z drabiną. Każ im założyć ochraniacze, żeby mi tu nic nie nanieśli.

Po chwili Sobek wparadowała ze strażakami ciągnącymi drabinę na czterokołowym wózku. Podobnie jak członkowie ekipy dochodzeniowej mieli na butach foliowe ochraniacze. Instruowani przez potężną aspirant strażacy rozłożyli drabinę, przystawili do dźwigara. Jeden z nich zaczął się po niej wspinać.

– Gdzie?! – powstrzymał go Szuman. – Sobek!

Strażak spojrzał pytająco na potężną policjantkę. Sobek tylko wzruszyła ramionami. Strażak bez słowa zszedł z drabiny, ona zajęła jego miejsce. Powoli i niepewnie stawiając stopy na kolejnych szczeblach, ruszyła do góry. Widać było, że praca na wysokościach nie jest jej mocną stroną. Dotarła wreszcie do dźwigara. Nie popełniła błędu, nie przytrzymała się dłońmi. Wspięła się na kolejny szczebel, ostrożnie wystawiła głowę.

– I jak? – niecierpliwił się Szuman.

– Chwila!

Sobek usadowiła się pewniej na drabinie, zaczęła uważnie przyglądać się dźwigarowi.

– Jest coś?

– Chyba powinien pan sam to zobaczyć.

– Złaź!

Sobek zlazła, Szuman wlazł. Niezgrabnie, ale w miarę raźnie. Popatrzył przez chwilę, skomentował: „o kurwa!”, i zszedł. Milczał przez dobrą minutę.

– Co jest grane? Rozumiesz coś z tego?

Sobek pokręciła przecząco głową.

– No to jesteśmy razem. Kozak!

– Tak, panie inspektorze?

– Właź!

– Nie dam rady. Mam lęk wysokości, naprawdę.

– Mam cię tam wnieść?

– To ja już wolę sama… – Weź kamerę.

– No nie…

Szuman zignorował jej skargę. Empatia nie była jego mocną stroną.

– Niech ktoś da jej kamerę.

Jeden z techników podał Kozak kamerę, poinstruował:

– Tak trzymasz, tu patrzysz, tu naciskasz…

– Fuck off! – podziękowała mu śliczna aspirant, chwyciła sprzęt i zaczęła się wspinać. Ostrożnie badała stopą każdy szczebel. Wreszcie dotarła do dźwigara. Najpierw wystawiła kamerę, później głowę. Na zakurzonej powierzchni dźwigara wyraźnie widać było ślady stóp. Bardzo dziwne ślady…

– I co myślisz? – dopytywał się Szuman.

– Tak jakby tu tańczył…

– No właśnie. Co jeszcze?

– To nie są buty.

– A co?

– Nie uwierzy pan.

– Zgoda, nie uwierzę. Więc?

– Moim zdaniem to baletki.

– Co?!

– Mogę już zejść?

– Sfilmowałaś?

– No przecież!

Kozak zeszła. Podekscytowana zapomniała o lęku. Pomajstrowała chwilę przy kamerze, ustawiła podgląd. Na monitorku ukazały się odciśnięte w kurzu poplątane ślady stóp. Szuman i Sobek patrzyli w milczeniu. Film urwał się nagle.

– Baletnica?! To niby baletnica ją zaszlachtowała?!

– Raczej baletmistrz. Stopy są dosyć duże. Co pan myśli o tym tańcu?

– Euforia. Skurwiel się dobrze bawił.

– Albo skurwielka.

– Za stary jestem na tę robotę.

Nikt nie zaprzeczył. Milczeli przez chwilę.

– Niech technicy zabezpieczą te ślady. I zdejmą wreszcie ten łańcuch. No co tak stoicie, dziewczyny?! Ruchy! Ruchy!

Sobek pobiegła przekazać polecenia i niemal staranowała wysokiego i przeraźliwie chudego mężczyznę w długim czarnym płaszczu. Spojrzała na jego wąską, bladą twarz, wzdrygnęła się. Facet wyglądał jak śmierć z ekspresjonistycznego horroru.

– Dobry wieczór, panie prokuratorze. Inspektor jest tam.

Facet bez słowa ruszył we wskazanym kierunku. Sobek skrzyżowała palce. Tak na wszelki wypadek…

Prokurator podszedł do Szumana. Popatrzył na niego pytająco. Na stojącą obok inspektora Kozak nie spojrzał. Niewielu mężczyzn potrafiło nie spojrzeć na aspirant Kozak…

– Mnie też miło widzieć pana prokuratora.

Prokurator nie odpowiedział. Kozak nie spodziewała się odpowiedzi. Zaręba odzywał się rzadko i niechętnie. I pewnie dlatego Szumanowi dobrze się z nim współpracowało. W kilku zdaniach streścił mu sytuację. Zaręba niemal niedostrzegalnym skinieniem głowy dał znak, że przyjął informacje do wiadomości.

– Pozwoli pan inspektor, że się odmelduję? – Kozak subtelnie przypomniała, że wciąż tu jest. Jeszcze raz rozejrzała się po miejscu zbrodni. – Myślą panowie, że to początek serii?

– Nie, dlaczego? Nie wiem, skąd to pani przyszło do głowy. To samo miejsce, ta sama data, okaleczone genitalia ofiary… Przypadek. To na pewno przypadek. Życzę udanego życia osobistego. – Szuman odwrócił się, odszedł w głąb hali, do nadzorującego pracę grupy dochodzeniowo-śledczej nadkomisarza Tomczyka. Tomczyk był zastępcą Szumana. Pracowali razem od lat. Rozumieli się w pół słowa.

Kozak przez chwilę patrzyła za Szumanem, uśmiechnęła się. Lubiła tego faceta. Jednak. Mimo wszystko. Ruszyła do wyjścia z destylarni. Ona miała życie osobiste. Jednak. Mimo wszystko.

Prokurator pozostał na miejscu. Powoli, bardzo powoli obracał się wokół własnej osi, nieruchomym wzrokiem omiatał miejsce zbrodni, rejestrował.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: