Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Lasy w płomieniach - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Seria:
Data wydania:
24 października 2012
Ebook
27,90 zł
Audiobook
44,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt chwilowo niedostępny

Lasy w płomieniach - ebook

Rowan Tripp, co roku latem walcząc z pożarami lasów w Montanie, czuje, że jest tam, gdzie powinna. Jako członek elitarnej grupy strażaków spadochroniarzy spełnia się w tym, co robi, i nie szuka mniej ryzykownego pomysłu na życie. Nie zmienia tego nawet śmierć przyjaciela podczas jednej z akcji. Ale to dopiero początek tragicznych wydarzeń. Teraz skoczkowie muszą stawić czoło mordercy. Kim jest? Dlaczego zabija? Kto będzie następny? Policja długo nie znajduje odpowiedzi, a podejrzanych i ofiar przybywa. Tymczasem Rowan w obliczu niebezpieczeństwa zaczyna odkrywać, że oprócz pracy szczęście dać jej może także miłość.

Barwne opisy walki z ogniem, mroczna atmosfera zagrożenia oraz podszyte ciepłem i humorem wątki miłosne czynią z tej książki Nory Roberts fascynującą lekturę.

Nora Roberts  napisała ponad 190 powieści, które ukazały się w 400 milionach egzemplarzy. Wiele z nich stało się bestsellerami, m.in.: Gorący lód, W samo południe, Czarne Wzgórza, Hołd, Poszukiwania.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-273-0280-9
Rozmiar pliku: 1,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Schwytany w mocne podmuchy wiatru nad pasmem Bitterroot samolot walczył, by odnaleźć sprzyjający prąd powietrza. Ogień płonący w dole wymachiwał pięściami przez słupy dymu, jakby próbował wymierzyć ostateczny cios.

Rowan Tripp przechyliła się, by obserwować wielki spektakl poważnie wkurzonej Matki Natury. Za kilka minut znajdzie się w samym jego środku, zamknięta w szalonym świecie żaru, skaczących płomieni, duszącego dymu. Będzie toczyć morderczą walkę za pomocą łopaty, piły i piasku. Walkę, której nie zamierzała przegrać.

Żołądek podskakiwał jej razem z samolotem, lecz nauczyła się to ignorować. Latała przez całe życie i co sezon walczyła z pożarami, odkąd skończyła osiemnaście lat. Przez ostatnie cztery zaś skakała do akcji gaśniczych na spadochronie.

Uczyła się, szkoliła, opatrywała poparzenia, przezwyciężała ból i wyczerpanie, by zostać Zulie, strażakiem docierającym do pożaru na spadochronie.

Wyciągnęła długie nogi jak tylko mogła najdalej i poruszała ramionami pod plecakiem, by je rozprostować.

Siedzący obok jej partner do skoku obserwował pożar podobnie jak ona. Szybko zabębnił palcami po udzie.

– Wygląda poważnie.

– Damy mu popalić.

Rzucił dziewczynie szybki, szeroki uśmiech.

– Jak cholera.

Nerwy. Niemal je u niego wyczuwała pod skórą.

Zbliża się koniec jego pierwszego sezonu, pomyślała, a Jim Brayner musi się nakręcić przed skokiem. Niektórym zawsze jest to potrzebne, podczas gdy inni zapadają w krótkie drzemki, żeby wyspać się na zapas przed czekającą ich ciężką próbą.

W tej grupie ona miała skakać jako pierwsza, Jim tuż za nią. Jeśli potrzebował trochę adrenaliny, mógł liczyć na swoją partnerkę.

– Skopiemy suce jej cholerną dupę. To od blisko tygodnia pierwszy prawdziwy pożar. – Szturchnęła go łokciem. – Czy to nie ty powtarzałeś, że sezon już się skończył?

Postukał niespokojnymi palcami do jakiegoś sobie tylko znanego rytmu.

– Nie, to Matt. – Z uśmiechem przerzucił oskarżenie na brata.

– Tak to już jest z chłopakami z farmy w Nebrasce. Nie masz przypadkiem jutro gorącej randki?

– Moje randki zawsze są gorące.

Nie mogła zaprzeczyć, gdyż zdarzyło jej się oglądać, jak Jim podrywa dziewczyny, kiedy tylko oddział miał wolny wieczór i można było wyskoczyć do miasta. Przypomniała sobie, że ją też próbował poderwać jakieś dwie sekundy po przyjeździe do bazy. Jej odmowę potraktował z humorem. Rowan trzymała się niewzruszonej zasady, by nigdy się nie umawiać z kolegami z pracy.

W innym wypadku mogłaby się skusić. Miał taką szczerą niewinną twarz z szerokim uśmiechem i błyskiem w oku. Idealną u faceta obiecującego dobrą zabawę. Ale do poważnego związku – nawet gdyby tego właśnie szukała – nigdy by się nie nadał. Choć byli w tym samym wieku, wydawał jej się po prostu zbyt młody i chyba za słodki, pod tą cienką aurą niewinności, która wciąż jeszcze go otaczała.

– Jaka dziewczyna pójdzie do łóżka sama i smutna, kiedy ty będziesz tańczył z ogniem? – zapytała.

– Lucille.

– Ta chichotka?

Bez przerwy stukał palcami w kolano.

– Nie tylko chichocze.

– Prawdziwy z ciebie pies na kobiety, Romeo.

Przechylił głowę na bok i zaszczekał kilka razy, co bardzo ją rozbawiło.

– Upewnij się tylko, żeby Dolly nie dowiedziała się, komu machasz ogonem – ostrzegała go.

Jak wszyscy wiedziała, że przez cały sezon sypiał z jedną z kucharek z bazy.

– Poradzę sobie. – Stukanie przybrało na sile. – Na pewno.

Rowan pomyślała, że ewidentnie coś tu nie gra. Dlatego właśnie mądrzy ludzie nie sypiają ze znajomymi z pracy.

Szturchnęła go lekko, bo te wciąż ruszające się palce nie dawały jej spokoju.

– Wszystko w porządku, farmerze?

Przelotnie spojrzał jej prosto w oczy, po czym odwrócił wzrok, a jego kolana podskoczyły pod dłońmi.

– Zero problemów. Wszystko pójdzie gładko jak zawsze. Muszę po prostu tylko znaleźć się na dole.

Przykryła jego rękę swoją, by ją uspokoić.

– Musisz się skoncentrować na robocie, Jim.

– Wiem. Kiedy już tam będziemy, ogień nie będzie taki hardy. Ugasimy sukę, a jutro wieczorem spotkam się z Lucille.

Raczej nie, pomyślała Rowan. Widok pożaru z góry ustawił jej wewnętrzny licznik na dwa dni ciężkiej roboty.

Jeśli wszystko pójdzie po ich myśli.

Sięgnęła po kask i skinęła głową wyrzucającemu.

– Szykujemy się. Zachowaj spokój, farmerze.

– Jestem oazą spokoju.

Cards, nazywany tak, bo zawsze nosił przy sobie talię kart, przecisnął się obok dziesięciu strażaków i sprzętu na tył samolotu i przymocował koniec uprzęży do liny.

Kiedy wykrzyknął ostrzeżenie, by pilnowali swoich spadochronów zapasowych, Rowan objęła ramieniem swój. Cards, potężnie zbudowany weteran, otworzył drzwi, przez które wpadł wiatr śmierdzący dymem i spalinami. Gdy mężczyzna sięgnął po pierwszy zestaw papierowych sond, Rowan włożyła kask na krótkie jasne włosy, zapięła paski pod brodą i poprawiła maskę ochronną na twarzy.

Patrzyła, jak sondy opadają w kolorowym tańcu przez zasnute dymem niebo. Ich długie pasemka trzepotały w turbulencjach, wirowały w stronę południowego zachodu, zakręciły się, podskoczyły w górę, po czym podskoczyły raz jeszcze i zniknęły między drzewami.

– W prawo! – krzyknął do mikrofonu Cards i pilot zawrócił samolot.

Druga partia sond zawirowała w powietrzu jak nakręcana zabawka. Zbiły się w jedną całość, potem rozproszyły, a na koniec opadły na porośnięte drzewami miejsce lądowania.

– Wiatr sięga drzew i dalej, naszego celu – powiedziała Rowan do Jima.

Wyrzucający i pilot wykonali ostatnie poprawki kursu i w strugi powietrza wyleciała kolejna partia sond.

– Potrafi ukąsić.

– Tak. Widziałem. – Jim przesunął dłonią po ustach, po czym zapiął kask i osłonę twarzy.

– Schodzimy! – krzyknął Cards.

Rowan była dziś pierwsza, wstała więc, by zająć pozycję.

– Jakieś dwieście siedemdziesiąt metrów opadania! – zawołała do Jima i powtórzyła, co Cards powiedział do pilota. – Ale ten prąd jest niebezpieczny. Nie daj się porwać w dół.

– Nie robię tego pierwszy raz.

Widziała, jak uśmiecha się pod maską – pewny siebie, nawet zniecierpliwiony. Coś jednak błysnęło w tych oczach. Przez ułamek sekundy. Już chciała się odezwać, lecz Cards przy drzwiach krzyknął:

– Gotowi?!

– Tak! – odkrzyknęła.

– Haczenie.

Rowan zaczepiła linkę.

– Na próg!

Usiadła, wysuwając nogi w ostry ciąg powietrza, i odchyliła ciało do tyłu. Wszystko huczało. Pod jej nogami ogień znaczył swą drogę na czerwono i złoto.

Była tylko ta chwila, nic, tylko wiatr, ogień i mieszanka podniecenia i strachu, która zawsze ją zdumiewała.

– Widziałaś sondy?

– Tak.

– Widzisz miejsce?

Skinęła głową i raz jeszcze przypomniała sobie lot kolorowych pasemek ku miejscu lądowania.

Cards powtórzył to, co powiedziała Jimowi, niemal słowo w słowo. Kiwała tylko głową, wpatrzona w horyzont. Uspokoiła oddech, wyobrażając sobie, jak leci, opada, szybuje przez niebo prosto do celu.

Przeprowadziła kontrolę czterech punktów, kiedy samolot zatoczył krąg i wyrównał lot.

Cards wsunął głowę do środka.

– Gotowi.

_Do biegu gotowi, start!_ – usłyszała w głowie głos ojca. Chwyciła drzwi po obu stronach i wciągnęła powietrze.

Kiedy poczuła klepnięcie w ramię, rzuciła się prosto w niebo.

Nic nie mogło się równać z tą jedną chwilą szaleństwa, gdy spadała w pustkę. Policzyła w myślach, jakby automatycznie oddychając, i przetoczyła się, by zobaczyć, jak samolot przelatuje nad nią. Dostrzegła Jima, który wyskoczył za nią.

Raz jeszcze się odwróciła, walcząc z wiatrem, aż jej stopy skierowały się w dół. Otworzył się spadochron, szarpiąc ją gwałtownie w górę. Znów odszukała wzrokiem Jima i ogarnęła ją ulga, kiedy zauważyła na niebie jego spadochron. W chwili ulotnej ciszy, poza rykiem silników i szumem ognia, chwyciła linki sterownicze.

Wiatr uparcie chciał ją pociągnąć na północ. Rowan równie uparcie trzymała się kursu, który wytyczyła sobie w myślach. Obserwowała ziemię, walcząc ze zmiennymi prądami szarpiącymi czaszę materiału nad jej głową i starającymi się wciągnąć ją w wir.

Turbulencja, która porwała sondy, uderzyła ją prosto w twarz, a z płonącej ziemi buchał w górę żar. Jeśli wiatr zrobi swoje, Rowan przeleci nad wyznaczonym miejscem lądowania i wpadnie w drzewa, ryzykując, że zawiśnie na gałęziach. Albo, co gorsza, wiatr popchnie ją na zachód, prosto w ogień.

Pociągnęła mocno za linkę i obejrzała się na Jima, którego porwał prąd powietrza.

– Ciągnij prawą! Prawą!

– Mam! Mam.

Jednak ku jej przerażeniu pociągnął za lewą.

– Prawą, do cholery!

Musiała się odwrócić przed podejściem do lądowania i przyjemność z gładkiego manewru utonęła w przerażeniu. Jim poszybował na zachód, ciągnięty bezwładnie przez ułożony poziomo spadochron.

Rowan opadła na ziemię, przetoczyła się. Wstała, odpięła linki. Stojąc w środku ognia, usłyszała to.

Przeraźliwy krzyk swojego partnera.

Krzyk podążał za nią, gdy gwałtownie usiadła na łóżku, i odbijał się echem w jej głowie, kiedy objęła się ramionami w ciemności.

_Przestań, przestań, przestań!_, napominała się w duchu. I oparła głowę na kolanach, dopóki nie uspokoiła oddechu.

To nie ma sensu, pomyślała. Nie ma sensu odtwarzać tego wszystkiego jeszcze raz, przeżywać wszystkich szczegółów, wszystkich chwil. Nie wolno też pytać samej siebie, czy mogła cokolwiek zrobić inaczej.

I dlaczego Jim nie poleciał za nią na miejsce lądowania? Dlaczego pociągnął złą linkę? Bo, cholera jasna, __ pociągnął złą.

I poleciał prosto w wysokie, zabójcze gałęzie płonących drzew.

To było wiele miesięcy temu. Miała całą długą zimę, by się z tym uporać. I myślała, że się jej udało.

Kiedy jednak wróciła do bazy, wszystko znowu ożyło. Potarła dłońmi twarz, a potem przesunęła nimi po włosach, które przed kilkoma dniami obcięła na krótko.

Sezon pożarów zaraz się rozpoczynał. Za kilka godzin miała szkolenie. Wspomnienia, żal i smutek z pewnością złożą jej ponowną wizytę. Ale potrzebowała snu, jeszcze jednej godziny, zanim będzie mogła się przygotować do morderczego czterokilometrowego biegu.

Bez trudu zapadała w sen w każdym miejscu i o każdej porze. Kuląc się w strefie bezpieczeństwa podczas pożaru lub w rzucającym nią samolocie. Potrafiła jeść i spać, kiedy tylko zachodziła taka potrzeba albo nadarzała się sprzyjająca okazja.

Jednak gdy znów zamknęła oczy, zobaczyła siebie tuż przed tamtym skokiem, jak odwraca się w stronę uśmiechniętego Jima.

Wiedząc, że musi to z siebie strząsnąć, wyskoczyła z łóżka. Weźmie prysznic, łyknie trochę kofeiny, jakieś węglowodany, a potem zrobi lekką rozgrzewkę przed testem wytrzymałościowym.

Jej koledzy spadochroniarze nie mogli się nadziwić, że nigdy nie pije kawy, chyba że już nie ma innego wyboru. Wolała zimne i słodkie napoje. Kiedy się ubrała, sięgnęła do zapasów coli, po czym wzięła batonik regenerujący. Wyszła na zewnątrz, gdzie na niebo nieśmiało wypływał pierwszy brzask dnia, a w powietrzu zachodniej Montany unosił się chłód wczesnej wiosny.

Na bezkresnym niebie migotały jeszcze gwiazdy niczym gasnące świeczki. Rowan otoczyły kojący mrok i cisza. Mniej więcej za godzinę baza się przebudzi i w powietrzu zapachnie testosteronem.

Ponieważ z reguły wolała towarzystwo mężczyzn i rozmowy z nimi, nie miała nic przeciwko temu, że znajduje się w mniejszości. Ceniła sobie jednak spokój, te krótkie chwile samotności, które stawały się tak rzadkie i cenne podczas sezonu. Obok snu to była najlepsza rzecz przed długim dniem wypełnionym stresem i napięciem.

Mogła powtarzać sobie w duchu, że nie powinna martwić się biegiem, że przez całą zimę ostro ćwiczyła i była w życiowej formie – nic to nie znaczyło.

Przecież wszystko mogło się zdarzyć. Jak choćby skręcenie kostki; wystarczyła chwila nieuwagi, paraliżujący skurcz. Mogła też po prostu słabo pobiec. Innym się to przytrafiało. Czasami poprawiali kiepski wynik, czasem nie.

Negatywne podejście nie pomagało. Zjadła batonik, popiła colą i obserwowała, jak dzień wysyła pierwszy blask nad ostrymi, przykrytymi śniegiem szczytami na zachodzie.

Kiedy kilka godzin później weszła do sali gimnastycznej, zauważyła, że jej samotność dobiegła końca.

– Cześć, Trigger. – Skinęła głową mężczyźnie robiącemu brzuszki na macie. – Co wiesz?

– Wiem, że nam odbiło. Co ja tu, do cholery, robię, Ro? Mam czterdzieści trzy lata.

Rozwinęła matę i zaczęła się rozciągać.

– Gdyby ci nie odbiło i ciebie tu nie było, nadal miałbyś czterdzieści trzy lata.

Mierzący metr dziewięćdziesiąt dwa i z trudem mieszczący się w granicach dopuszczalnego wzrostu Trigger Gulch był szczupłym, surowym facetem z akcentem z Teksasu i zamiłowaniem do butów typu kowbojki.

Zrobił szybką serię brzuszków.

– Mógłbym leżeć na plaży w Waikiki.

– Mógłbyś też sprzedawać nieruchomości w Amarillo.

– Racja. – Wytarł twarz i wyciągnął palec w jej stronę. – Spokojny etat przez następne piętnaście lat, a potem emerytura w Waikiki.

– Słyszałam, że tam jest strasznie tłoczno.

– Tak, na tym polega cholerny problem. – Usiadł. Ten przystojny mężczyzna o lekko posiwiałych brązowych włosach na lewym kolanie miał bliznę po operacji łękotki. Uśmiechnął się, gdy Rowan położyła się na wznak i podciągnęła prawą nogę aż do nosa. – Dobrze wyglądasz, Ro. Jak ci minął sezon gromadzenia tłuszczyku?

– Pracowicie. – Powtórzyła to samo ćwiczenie rozciągające z lewą nogą. – Nie mogłam się już doczekać powrotu, żeby trochę odpocząć.

Roześmiał się na te słowa.

– Jak się miewa twój tato?

– Świetnie. – Usiadła i wykonała głęboki skłon. – O tej porze roku trochę się rozkleja. – Zamknęła lodowatobłękitne oczy i podciągnęła obciągnięte stopy w stronę głowy. – Brakuje mu zamieszania, bo wszyscy wracają, ale dzięki pracy nie ma czasu na rozpamiętywanie.

– Nawet zwykli ludzie lubią skakać ze spadochronem.

– I dobrze za to płacą. W zeszłym tygodniu nieźle zarobił. – Rozsunęła szeroko nogi, chwyciła palce u stóp i zrobiła skłon. – Pewna para uczciła skokiem pięćdziesiątą rocznicę ślubu. Dali mu napiwek, butelkę szampana.

Nie ruszając się z miejsca, Trigger obserwował, jak Rowan wstaje, by wykonać „pierwsze powitanie słońca”.

– Nadal prowadzisz te hipisowskie zajęcia?

Rowan przeszła płynnie do pozycji „psa” z głową skierowaną w dół, którą odwróciła ku niemu, by rzucić mu pogardliwe spojrzenie.

– To się nazywa joga, staruszku, tak więc poza sezonem nadal pracuję jako osobisty instruktor. Spalam dzięki temu trochę tłuszczu z tyłka. A ty?

– Ja go gromadzę. Będę miał więcej do spalenia, gdy zacznie się prawdziwa robota.

– Jeśli ten sezon okaże się tak leniwy jak ostatni, będziemy siedzieć na tłustych tyłkach. Widziałeś Cardsa? Wygląda na to, że zimą nie odmawiał sobie dokładek.

– Ma nową kobietę.

– Pieprzysz. – Już rozgrzana, podkręciła tempo, dodając wypady.

– Poznał ją w dziale z mrożonkami w sklepie spożywczym w październiku, a w Nowy Rok wprowadził się do niej. Ma dwójkę dzieci. Nauczycielka.

– Nauczycielka, dzieci? Cards? – Rowan pokręciła głową. – To musi być miłość.

– Coś na pewno. Powiedział, że przyjedzie razem z dziećmi może pod koniec lipca, spędzi tu resztę lata.

– Brzmi poważnie. – Wykręciła się, nie spuszczając wzroku z Triggera. – Musi być niezła. Jednak niech on lepiej sprawdzi, jak ona poradzi sobie z sezonem. Związać się ze strażakiem-spadochroniarzem zimą to jedno, a przetrwać lato – to drugie. Rodziny rozpadają się jak domki z kart – dodała i natychmiast tego pożałowała, gdy do sali wszedł Matt Brayner.

Nie widziała go od pogrzebu Jima i choć kilka razy rozmawiała z jego matką, nie była pewna, czy już wrócił.

Pomyślała, że wygląda starzej, a wokół ust i oczu miał wyraźne oznaki zmęczenia. Z bólem serca uświadomiła sobie, że jest bardzo podobny do brata, ze zmierzwioną czupryną jasnych włosów i jasnoniebieskimi oczami. Przebiegł spojrzeniem od Triggera do niej. Zastanawiała się, ile kosztuje go ten uśmiech.

– Jak leci?

– Nieźle. – Wyprostowała się i wytarła dłonie o spodnie od dresu. – Muszę wypocić trochę nerwów przed testem wytrzymałościowym.

– Pomyślałem, że zrobię to samo. Albo wszystko oleję, pojadę do miasta i zamówię podwójną porcję naleśników.

– Zjemy je po biegu. – Trigger podszedł do nich i wyciągnął rękę. – Dobrze cię widzieć, farmerze.

– Ciebie też.

– Idę po kawę. Niedługo nas zgarną.

Kiedy Trigger wyszedł, Matt zbliżył się i wziął dziesięciokilogramowy ciężarek. Po czym go odstawił.

– Chyba przez jakiś czas będzie dziwnie. Kiedy wszyscy mnie widzą... myślą...

– Nikt o tym nigdy nie zapomni. Cieszę się, że wróciłeś.

– Ja nie wiem, czy się cieszę, ale nie mógłbym robić niczego innego. Chciałem ci podziękować, że byłaś w kontakcie z moją mamą. To wiele dla niej znaczy.

– Chciałabym... No, gdyby życzenia były końmi, miałabym całe rodeo. Cieszę się, że tu jesteś. Do zobaczenia w furgonetce.

Rozumiała uczucia Matta, kiedy powiedział, że nie mógłby robić niczego innego. To odzwierciedlało uczucia wszystkich mężczyzn i czterech kobiet, także jej własne, gdy wsiadali do furgonetek, by pojechać na start biegu decydującego o przyjęciu do pracy. Usiadła wygodnie i jednym uchem słuchała otaczających ją docinków i przechwałek.

Jak zwykle najpopularniejsze przytyki dotyczyły zimowego przybrania na wadze i tłustych tyłków. Zamknęła oczy i próbowała zasnąć; nie dosięgało jej napięcie odczuwalne w furgonetce, skrywane pod dowcipnymi uwagami.

Janis Petrie, jedna z czterech kobiet w oddziale, usiadła obok niej. Dzięki drobnej sylwetce nazywana Elfem, wyglądała na dziarską cheerleaderkę.

Tego ranka pomalowała paznokcie na jasnoróżowo, a lśniące brązowe włosy spięła w koński ogon gumką z motylkami.

Była słodka jak żelka, lubiła chichotać i potrafiła stać w szeregu z piłą łańcuchową przez czternaście godzin bez przerwy.

– Gotowa do boju, Szwedko?

– Jasne. Dlaczego się umalowałaś przed tym cholernym testem?

Janis zatrzepotała gęstymi, długimi rzęsami.

– Żeby ci biedacy mieli na co popatrzeć, gdy będą padać na nos tuż za finiszem. I kiedy zobaczą, że przybiegłam pierwsza.

– Jesteś cholernie szybka.

– Drobna, ale silna. Sprawdzałaś nowych?

– Jeszcze nie.

– Jest sześć kobiet. Może parę do nas dołączy i stworzymy kółko robótek ręcznych. Albo klub czytelniczy.

Rowan roześmiała się.

– A potem zorganizujemy kiermasz wypieków.

– Będziemy sprzedawać babeczki. To moja słabość. Strasznie prowincjonalna. – Janis pochyliła się, by móc wyjrzeć przez okno. – Zawsze za tym tęsknię, gdy wyjeżdżam, i zastanawiam się, co robię w mieście, prowadząc fizjoterapię dla facetów cierpiących na łokieć tenisisty. – Wypuściła powietrze. – A w lipcu zacznę się zastanawiać, co robię tutaj, bez snu, obolała, kiedy mogłabym spędzać przerwę na lunch nad basenem.

– Missoulę i San Diego dzieli szmat drogi.

– Cholerny. Ty nie masz takich problemów, bo tu mieszkasz. Dla większości z nas to jak powrót do domu. Dopóki nie skończy się sezon. Można się pogubić. – Przewróciła brązowymi oczami, kiedy furgonetka się zatrzymała. – No to ruszamy.

Rowan wysiadła i wciągnęła pachnące świeżością powietrze. Wiosna z bujną zielenią, dzikimi kwiatami i łagodnymi powiewami wiatru była już o krok. Przyjrzała się chorągiewkom wyznaczającym trasę, gdy szef bazy, Michael Little Bear, zapoznawał wszystkich z regułami biegu.

Długi czarny warkocz spływał mu na plecy okryte jasnoczerwoną kurtką. Rowan wiedziała, że miał w kieszeni zapas miętówek zastępujących mu marlboro, które rzucił zimą.

L.B. mieszkał z rodziną o rzut kamieniem od bazy, a jego żona pracowała z ojcem Rowan.

Wszyscy znali zasady. Trzeba przebiec trasę poniżej dwudziestu dwóch minut i trzydziestu sekund albo dać sobie spokój. I wrócić za tydzień. Znów porażka? Pora szukać nowej pracy na lato.

Rowan zaczęła się rozciągać: ścięgna pod kolanami, mięśnie ud, łydki.

– Nienawidzę tego gówna.

– Uda ci się – zapewnił ją Little Bear, a ona szturchnęła go łokciem w brzuch. – Pomyśl o pizzy z szynką, która czeka na ciebie na mecie.

– Całuj mnie w dupę.

– Przy jej obecnych rozmiarach? Trochę by mi to zajęło.

Prychnął rozbawiony, gdy ustawili się w szeregu.

Uspokoiła się. Skoncentrowała umysł i ciało, a L.B. wrócił do furgonetki. Kiedy ruszyła, poszli razem z nią. Rowan wcisnęła guzik stopera. Trzymała się razem z grupą. Znała ich wszystkich – z nimi pracowała, pociła się, ryzykowała życie. Życzyła im w duchu powodzenia i dobrego wyniku.

Lecz przez następne dwadzieścia dwie minuty i trzydzieści sekund każdy był sam.

Rowan przyspieszyła i biegła, jakby walczyła o przetrwanie, co w sporej części było prawdą. Przedarła się przez grupę i podobnie jak inni wykrzykiwała żarty lub docinki, co miało zmusić do wysiłku. Wiedziała, że będą ich boleć kolana, walić im serca, będzie się wszystkim przewracać w żołądku. Wiosenne treningi niektóre z tych dolegliwości eliminowały, inne potęgowały.

Nie mogła o tym myśleć. Skoncentrowała się na pierwszym kilometrze, a kiedy minęła oznakowanie, sprawdziła czas: cztery minuty dwanaście sekund.

Drugi kilometr, nakazała sobie w duchu, i biegła dalej równym rytmem, nawet kiedy minęła ją Janis z szerokim uśmiechem na twarzy. Pieczenie przeszło z palców u nóg do kostek i popłynęło w górę łydek. Pot ściekał strumieniem po plecach, po piersiach, po galopującym sercu.

Mogła zwolnić – miała dobry czas – ale gnało ją napięcie wynikające z wyimaginowanych potknięć i lęku przed skręceniem nogi.

Nie odpuszczaj.

Kiedy przebiegła ponad dwa kilometry, nie zwracała już uwagi na pieczenie i pot, i powoli wpadała w pustkę. Jeszcze ponad kilometr. Wyminęła część kolegów, ją minęli inni, puls nie przestawał dudnić jej w uszach. Jak przed skokiem wpatrywała się w horyzont: w ziemię i w niebo. Miłość do nich przeniosła ją przez ostatni kilometr.

Przebiegła przed ostatnią chorągiewką, usłyszała, jak L.B. wykrzykuje jej nazwisko i czas. _Tripp, piętnaście minut dwadzieścia_ _sekund._ I pokonała jeszcze prawie dwadzieścia metrów, zanim zdołała przekonać nogi, że mogą się już zatrzymać.

_Ciąg dalszy w wersji pełnej_

------------------------------------------------------------------------

Cards (ang.) – karty (przyp. red.).
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: