Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zaginiony - ebook

Tłumacz:
Data wydania:
15 lutego 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Zaginiony - ebook

Andreas Nilsson, dziewięciolatek z Gotlandii, często przesiaduje na cmentarzu, gdzie pochowany jest jego starszy brat. Chłopiec nie ma zbyt wielu przyjaciół, zdarza mu się uciekać w świat wyobraźni. Po przyjęciu urodzinowym jednego ze szkolnych kolegów Andreas przepada bez śladu. Policja natychmiast rozpoczyna poszukiwania. Czy chłopiec został porwany? A może widział coś, czego nie powinien zobaczyć? Jego matka, która straciła już jedno dziecko, odchodzi od zmysłów. Inspektor Maria Wern odkrywa kolejne niepokojące tropy…

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-271-5661-7
Rozmiar pliku: 1,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Z prochu powstałeś i do życia powrócisz. Martin Ahl przesunął bryłkę gliny na środek koła garncarskiego, nakrył ją złożonymi w łódeczkę dłońmi i uformował z niej wysoki stożek. Potem znów zebrał glinę w bryłę i wetknął kciuki w jej miękki środek. Glina jakby ożyła, zmieniała kształt pod jego dotykiem. Patrząc w zachlapane lustro, które stało na ławie naprzeciwko niego, oceniał postępy. Nad pracownią garncarską w Herrvik zapadał zmierzch. Przez uchylone okno dobiegało ciche gruchanie gołębi, które siedziały na dachu głównego budynku.

Elvira przyglądała się odbiciu twarzy Martina. Kobieta stała schowana za jego lekko pochylonymi plecami. Nie chciała, żeby glina zachlapała jej białą lnianą sukienkę. Martin złowił w lustrze spojrzenie Elviry i puścił do niej oko, a potem znów skoncentrował się na pracy. Jego dłonie z łatwością formowały naczynie. Z uwagą przyglądała się jego ruchom, jakby z taką samą czułością gładził jej skórę. W stanie lekkiego upojenia po trzech kieliszkach wina śliwkowego z zeszłorocznych zbiorów nie broniła się przed tą myślą. Martin zamoczył ręce w poobijanej blaszanej misce. Dudnienie chodaka napędzającego koło mieszało się z mlaskaniem wilgotnej gliny i rozchodziło się w ciele Elviry. Ciepło i miękkość, głucha, tętniąca tęsknota, ssanie, które czuła w głębi siebie – wszystko to sprawiało, że chciała więcej. Chciała jego dłoni. Gdyby w tamtej chwili się odwrócił, nie wahałaby się. Otworzyłaby się przed nim i pozwoliła na to, żeby jego ramiona pobrudziły jej białą sukienkę, a pochlapana gliną broda podrapała jej szyję. Ale tego nie zrobił. Podniósł nieco głowę. Szaroniebieskie oczy Martina niebezpiecznie błysnęły. Na jego ustach błądził powstrzymywany uśmiech, który zdradzał, że mężczyzna zauważył jej zainteresowanie i je doceniał. Przez chwilę Martin patrzył jej w oczy, a potem jego twarz się rozjaśniła. Elvira widziała, jak glina przepływa przez jego palce, które nie przestawały pieścić naczynia, nadawały mu coraz obfitszy kształt i poszerzały jego wnętrze do granic wytrzymałości. Poczuła się, jakby przepłynął przez nią strumień gorącej lawy. Pragnęła go. Zamknęła oczy, żeby to przerwać, i zwróciła twarz w stronę okna. Chciała trochę ochłodzić policzki i uspokoić oddech.

Myślała o tym, co powiedział jej nieco wcześniej tego wieczoru. Siedzieli w kuchni i pili wino. Wspomniał wtedy, że sam przyjął poród, gdy na świat przyszedł jego syn. Tak jakby to była najbardziej oczywista rzecz pod słońcem. Znalazł się tak blisko życia w jego najbardziej newralgicznym momencie, tu gdzie mężczyźni stają się zazwyczaj zupełnie bezradni w obliczu krwi, bólu i rzeczywistości w swej najdotkliwszej postaci. Jego kobieta tego chciała, miała do niego zaufanie. Do niego i do jego doświadczonych dłoni. Elvira odsunęła od siebie myśl o jego żonie. Susanne pojechała na stały ląd z serią wykładów o komunikacji w miejscu pracy. Tak się złożyło. Żony Martina nie było, jego syn przebywał właśnie na obozie piłkarskim, a mąż Elviry wracał z Brukseli. Znaleźli się z Martinem zupełnie sami. Nie można było nic poradzić na ten zbieg okoliczności, nawet jeśli odpowiadał od dawna żywionym pragnieniom.

Co można robić w taki paskudny wieczór, gdy prędkość wiatru w porcie dochodzi do osiemnastu metrów na sekundę, a deszcz i błyskawice sieką skały i pastwiska jak pociski? Zostaje się w domu i piecze chleb. Przygotowała rozczyn. Petter siedział zamknięty w swoim pokoju. Grał na komputerze. Zdaniem Susanne Ahl było to jak najbardziej normalne zachowanie. Mówiła, że młodzi mężczyźni zamykają się w pokojach, kiedy stają się nastolatkami, i wychodzą z nich po sześciu latach. Potrzebują bezpiecznej strefy, w której mogą myśleć o życiu, śmierci i własnej seksualności, z dala od natrętnych dociekań członków rodziny. Elvira upiekła chleb, a potem zjadła kilka gorących, ociekających masłem kęsów. Ale nie poczuła się dzięki temu mniej osamotniona. Wtedy wpadła na pomysł, żeby zanieść bochenek Martinowi i Susanne. Chleb wciąż jeszcze leżał na parapecie pracowni tuż obok czarnego telefonu z bakelitu. Z biegiem lat otwory na jego tarczy prawie wypełniły się gliną, a słuchawka zmieniła kolor z czarnego na szarobrunatny. Za pochlapaną szybą kołysały się białe kiście jaśminu. Jego przywodzący na myśl poziomki zapach niósł się z wiatrem. Za krzakiem widniały wieś rybacka Herrvik i góra Grogarnsberget, nad którą wisiały gęste chmury.

Potężne dłonie Martina formowały ostatni fragment wazonu, jego górną krawędź. Ostrożnie wydobywał jej kształt, pieszcząc palcem wskazującym i kciukiem. Nagle puścił naczynie. Koło garncarskie stanęło w miejscu. Na dworze zawodził wiatr. Wdzierał się do środka szparą pod drzwiami i przemykał po szerokich deskach podłogi niczym zbłąkany kot. Wzniecał kłęby kurzu, wprawiając je w spiralny ruch. Elvira oparła się pokusie muśnięcia włosów Martina, które na karku układały się w loki. Zwalczyła chęć wyciągnięcia dłoni, pogładzenia jego potężnego karku i głowy. Nie zrobiła tego. W każdym razie nie w tamtej chwili. Martin wciągnął do gruszki trochę płynnej gliny i na gładkich bokach wazonu zrobił girlandy kwiatów. Ścisnął gumowy zbiornik na końcu gruszki, żeby nabrać nową porcję gliny, i kolejne kwiaty wyrosły spod jego dłoni. Zdjął z haka drut i odciął naczynie od koła, po czym odwiesił drut na miejsce. Wstał i przeniósł wazon na półkę do wyschnięcia. Pochlapany gliną dwuczęściowy fartuch podążał za ruchami nóg. Martin odwrócił się do niej z uśmiechem, ale widząc jej bezgraniczny podziw, spoważniał.

– Jesteś piękna, Elviro. Wiesz o tym?

W powietrzu zarysował dłońmi jej kształty. Zamknęła oczy i potrząsnęła głową. Nie. Martin uniósł jej brodę, jakby chciał ją pocałować. Pochylił się do niej, ale tylko po to, żeby zobaczyć, że Elvira otwiera oczy.

– Chciałbym, żebyś mi pozowała.

– Zwariowałeś – zaprotestowała. Każdej to mówisz, pomyślała. Ja to wiem. I ty to wiesz. A i tak gramy w tę grę. Zrobiła krok do tyłu i spróbowała zebrać swoje sprzeczne uczucia w „nie”.

– Mówię poważnie. To byłaby piękna rzeźba, taka, jaką mógłbym się pochwalić na wystawie w przyszłym tygodniu. Czy mogę cię zobaczyć?

– Daj już spokój, Martin. Chyba zaszumiało ci w głowie.

– Nie na tyle, żebym nie mógł rzeźbić. Nie mam żadnych ukrytych zamiarów. Wczoraj, kiedy przebierałaś się w zaroślach na plaży, spojrzałem na ciebie okiem artysty. Wyszłaś z butów i zsunęłaś spódnicę. Nie spieszyłaś się. Potem ściągnęłaś bluzkę przez głowę. Wiatr poruszył twoją halką, która pieściła twoje ciało. Potem zdjęłaś stanik i uwolniłaś swoje piersi. Kiedy tak stałaś naga, kolory zaparły mi dech. Morze i niebo widoczne przez zasłonę twoich włosów, kiedy pochyliłaś się, sięgając po ręcznik. Co za piękność. Widzę teraz twoje ciało, pod osłoną tej cienkiej sukienki, i mam w głowie tylko jedno słowo: „rzeźba”. Tylko to. Nie trzeba mieć na własność wszystkiego, co piękne. Mnie wystarczy samo podziwianie. Chciwość to choroba tego świata. Kiedy urzeka mnie piękno krajobrazu, nie muszę mieć ziemi na własność, zrywać kwiatów ani zdobywać kobiet. Zdejmij, proszę, sukienkę, żeby się nie pobrudziła. Pomógłbym ci z zamkiem, ale ręce mam całe w glinie.

Mówiąc to, przyjrzał się wewnętrznej i zewnętrznej stronie swoich dłoni. Bezradnym gestem dziecka podniósł ręce, żeby mogła je zobaczyć. Nie potrafiła powstrzymać się od śmiechu.

– A co, jeśli ktoś wejdzie? – zapytała niepewnie, łapiąc sukienkę, zanim ta dotknęła podłogi.

– No i co? Jesteś fantastyczną kobietą, która zasługuje na to, żeby na nią patrzeć.

Spojrzał na nią, przesunął wzrokiem po jej sylwetce i zrobił taki gest, jakby chciał jej pomóc przy odpinaniu stanika. Elvira zrobiła krok w bok. Wyglądało na to, że wciąż jeszcze się waha.

– Mówię poważnie, Martin. Jeżeli mam ci pozować, nie możesz nikomu powiedzieć, że to ja byłam modelką. Twarz nie może mieć moich rysów. Obiecaj mi to. Mój mąż...

– Twój mąż prawdopodobnie zobaczyłby cię innymi oczami i odkrył na nowo twoje piękno, gdyby zostało pokazane w nowej formie, z innej perspektywy.

Elvira przeanalizowała jego słowa i ton głosu, żeby się przekonać, czy z niej żartuje. Ale sprawiał wrażenie poważnego.

– Lars? On w ogóle mnie nie dostrzega. Nalewa sobie kawę i idzie do komputera. A jeśli już zostaje ze mną w kuchni, to tylko dlatego, że właśnie rozmawia z kimś przez telefon i nie chce mu się wstawać od stołu. Nie istnieję dla niego, jestem niewidoczna. Jak jakiś mebel z Ikei. Regał Billy, kanapa Lessebo i komoda Mackis. A ja to żona Elvira. – Ze złością rozpięła stanik i rozejrzała się za jakimś czystym miejscem, gdzie mogłaby położyć ubranie. Martin wskazał jej mały, sąsiadujący z pracownią pokój, w którym stało biurko. Oparcie krzesła pokryte granatowym sztruksem było przyszarzałe od kurzu, a na biurku walały się rachunki, faktury, gliniane płytki pokryte próbkami różnej glazury, słoiki z farbą w proszku, pogryziony ołówek i puste kubki poznaczone słojami wypijanej przez lata kawy. Do niebieskiego wazonu ktoś włożył bukiet polnych kwiatów. Nie trzeba zbierać kwiatów, powiedział Martin. Najwyraźniej jednak ktoś to zrobił. Uśmiechnęła się pod nosem, położyła ubranie na biurku i zsunęła buty.

– To też. – Wskazał jej majtki.

– Chyba nie mówisz poważnie.

Jednocześnie była zdenerwowana tym, że Martin widzi ją w spranych, szarobiałych, bawełnianych majtkach z luźnymi gumkami, skoro w domu miała szufladę pełną jedwabno-koronkowych snów o miłości. Ale kto mógł przypuszczać, że sprawy przybiorą taki obrót?

– Zrobisz, jak zechcesz. Myślałem o rzeźbie przedstawiającej twoje cudowne kobiece ciało, ma się rozumieć nagie, wolne, matczyne i zapraszające. Może oddawać rzeczywistość, być prawdziwym obrazem ciebie albo też być po części dziełem fantazji. Efekt dla osoby postronnej będzie taki sam – naga kobieta. Ale ty i ja będziemy wiedzieć, że to nie ciebie wyrzeźbiłem, tylko fantazję. Jeśli mam być szczery, nie sądzę, żeby moja wyobraźnia potrafiła oddać ci sprawiedliwość – powiedział, patrząc na jej ciężkie piersi. – Tak niewiarygodnie piękne.

Zakryła biust dłońmi, uniosła go i mu się przyjrzała.

– Lewa jest dużo bardziej obwisła, bo często nią karmiłam po to, żeby mieć wolną prawą rękę. Wiesz, karmiłam, a jednocześnie podlewałam kwiatki, gotowałam i odkładałam na miejsce różne drobiazgi – wyjaśniła. Przygryzła wargę i spojrzała na niego.

– Boże, jakie to piękne! Pierwotne i realne. Kobieta, która poświęca swoje młode, gładkie ciało, żeby chronić i wykarmić życie, które dała. Ciało, które zostało naznaczone i wykorzystane w służbie miłości, pokrywa się szlachetną patyną. To cholernie dobre sformułowanie. Stój, proszę, nieruchomo, dokładnie w tym miejscu pod oknem. Do licha, ale ty jesteś piękna! Opuść włosy na jedną pierś, tak żeby było widać sutek i jego ciemną otoczkę. I okręć sobie pasmo włosów wokół nadgarstka, tak jakbyś chciała się nimi pobawić, żeby rozweselić tę część siebie, która jest dzieckiem. Uśmiechasz się. Wiedziałem, że w głębi serca tego chciałaś – dodał, kiedy zrzuciła z siebie ostatnią część garderoby.

Kiedy wracała do domu wysypaną żwirem ścieżką, przestało już padać. Szła szybkim krokiem. Zdążyła wytrzeźwieć i odrobinę żałowała tego, co zrobiła. Choć nie miała zamiaru pozwolić sobie na wyrzuty sumienia. Martin był profesjonalistą. Czego miała żałować? Do niczego nie doszło. Nie dotknął jej nawet wtedy, kiedy się żegnali. Cmoknął koniuszki swoich palców i posłał pocałunek w jej stronę, jak mydlaną bańkę, a ona schwytała go złożonymi w dzióbek ustami. To było wszystko. Ale kochał ją swoimi oczami. Każda ułomność, fałdka i zmarszczka zostały ukazane w życzliwym wieczornym świetle, z podziwem i uznaniem. Inaczej teraz odbierała swoje ciało. Plecy automatycznie się prostowały, a stopy rwały do tańca, gdy niemal biegła wzdłuż nadmorskich łąk pokrytych kosmatymi jak głowy trolli sasankami łąkowymi. Żmijowiec zwyczajny jarzył się w rowach, w których kwiaty łapały ostrożne promienie wieczornego słońca, przedzierające się między uciekającymi chmurami. Połacie najczerwieńszych maków, jasnozielony ciemiężyk białokwiatowy, a nieco dalej, nieopodal plaży, pod krzywymi, wysmaganymi przez wiatr pniami drzew wysokie łodygi buławnika mieczolistnego – nadmorska łąka mieniła się feerią barw, które wywoływały w niej ogromną radość. Kilka godzin wcześniej szła dokładnie tą samą drogą, z bochenkiem świeżo upieczonego chleba, zawiniętym w kraciastą biało-niebieską ścierkę, a mimo to wszystko wydawało jej się zupełnie inne. Widok morza był tak urzekający, że musiała się zatrzymać i przez chwilę po prostu chłonąć całe to piękno tak, aby stało się częścią tego magicznego wieczoru. Czuła się lekko na sercu, wypełniała ją miłość do wszystkiego i wszystkich.

Usłyszała chrzęst żwiru i odwróciła głowę. Ktoś jechał na rowerze. Na razie był jeszcze za zakrętem. A jeśli to ktoś znajomy? – pomyślała. I zapyta ją, skąd wraca? Byłoby to takie niepotrzebne. Nawet jeśli nic się nie wydarzyło, przeżycia dzisiejszego wieczoru nie powinny być kwestionowane ani poruszane w trywialnej rozmowie z kimś postronnym. To było święte spotkanie i tajemnica. Dokładnie jak to, co wydarzyło się pół roku wcześniej w czasie klasowego zjazdu, po którym udało jej się przekonać Larsa do wynajęcia domku w Sysne. Spotkali się po dwudziestu pięciu latach. Przeszłość i teraźniejszość zlały się w jedno w chwili nieoczekiwanej bliskości. Martin był jej młodzieńczą miłością. Fakt, że człowiek oddał się kiedyś komuś bezwarunkowo, rodzi bliskość. Nigdy tak naprawdę nie zapomniała ich miłosnych zabaw. Wciąż do nich wracała w marzeniach – możliwe, że z braku nowych doznań. W życiu z Larsem erotyka zawsze musiała ustępować miejsca polityce. To melodia z przeszłości sprawiła, że coś w niej drgnęło. Wino i wspomnienia to śmiertelnie niebezpieczna mieszanka. Kiedy tańczyli z Martinem, poczuła zapach jego skórzanej kurtki, papierosów i świeżo wypranej bawełnianej koszuli. Jego zapach. Tak dobrze znany i wywołujący natychmiastowe skojarzenie z podnieceniem. Martin zaczął zwalniać, dopóki zupełnie się nie zatrzymali. Ale nie puścił jej dłoni i nie przestał na nią patrzeć. Stali w zupełnym bezruchu. Przyglądał się jej, a ona zatopiła się w jego szarych, błyszczących oczach, przywodzących na myśl fale na sennym morzu, gdzieś poza czasem. Czuła na plecach spojrzenia innych, słyszała szepty i chichoty. Pospiesznie powiedziała:

– Kocham swojego męża.

Wybuchnął śmiechem, widząc jej nagłe zakłopotanie. To był przyjazny, łagodny śmiech. Potem znów poprowadził ją do tańca. Właściwie nic się nie stało. A może właśnie wtedy wszystko się wydarzyło? Bo dlaczego nagle zaczęła się bronić? Kocham swojego męża. Czy to nie tym zdaniem najbardziej się odsłoniła? Jakby czuła potrzebę natychmiastowego wyznaczenia granicy.

Chrzęst żwiru rozlegał się coraz bliżej. Elvira zeszła z drogi i skuliła się za krzakami głogu. Ostre jak igła kolce przejechały po jej gołych nogach, ale stała nieruchomo, czekając, aż rowerzysta ją minie. Sten Åkerblom, grabarz, nawet nie odwrócił głowy w jej stronę. Jechał, zapatrzony w rozmigotane morze. Może był tak samo urzeczony pięknem natury jak ona. Zatrzymał się dopiero przy kopcu usypanym na pamiątkę katastrofy w Czarnobylu. To był kopiec ofiarny, na który mijający go ludzie dorzucali kolejne kamienie, wierząc, że to pomoże uniknąć przyszłych nieszczęść. Sten zsiadł z roweru i długo szukał na plaży odpowiedniego kamienia. W końcu znalazł, rzucił i wsiadł na rower. Kiedy odjeżdżał, wieczorna bryza rozwiewała jego gęste kasztanowe włosy.

^(*) ^(*) ^(*)

Samochód Larsa stał przed domem. Elvira drgnęła. To zupełnie nie pasowało do marzeń, którym się oddawała. Nie spodziewała się męża tak szybko. Wolno ruszyła w jego stronę. Czy zauważy, że w oczach kogoś innego poczwarka przeobraziła się właśnie w motyla?

– Gdzie byłaś?

Pytanie zadał dość obojętnym tonem. Nawet na nią nie spojrzał, gdy spotkali się koło świerków. Wokół jego głowy krążyła końska mucha i cała jego uwaga była skierowana właśnie na nią. Machał rękami w powietrzu, aż w końcu udało mu się ją pacnąć, kiedy usiadła na jego wysokim czole. Owad zostawił po sobie krwawą plamę.

– Spacerowałam nad morzem. Jest tak pięknie. Po deszczu powietrze jest cudowne.

To była połowa prawdy. Nie było to kłamstwo, ale informacja wprowadzająca w błąd. Jednak to, co zostaje niewypowiedziane, jest może większym i bardziej niebezpiecznym kłamstwem niż czysta nieprawda. Dlaczego nie potrafiła powiedzieć wszystkiego wprost? Poszłam do Martina i Susanne z bochenkiem chleba. Zastałam tylko Martina. Aha, skwitowałby pewnie Lars. A może ton jej głosu zdradziłby mu, że to nie wszystko? Tego się bała. Właściwie nie miała nic do ukrycia. Nic się nie wydarzyło. Nic, co można by ubrać w słowa. Wszystko działo się gdzieś poza nimi, w spojrzeniach i w sposobie, w jaki ręce Martina pracowały z gliną.

– Co będzie na obiad?

– Wiesz, że obiad sam się nie wyczaruje. Ktoś będzie musiał go zrobić.

– Cholera, tylko nie zaczynaj. Jestem zmęczony. Miałaś cały dzień na to, żeby zrobić zakupy i coś przygotować. Czym ty jesteś wysmarowana na szyi? Nie, nie tu, pod brodą.

– Na szyi?

Przejechała po niej dłonią, zobaczyła gliniany pył i się uśmiechnęła.

– Nie wiem. Może to puder trolli? Taki, który zamienia wiedźmy w księżniczki.

Zrobiła grymas, żeby pokazać, jak wyglądała przed przemianą. Ale Lars nie był w humorze do żartów. Rzucił jej tylko zmęczone spojrzenie, wsunął sobie gazetę pod pachę i ruszył w stronę domu.

mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: