Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Żart - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Żart - ebook

Niewielkim miastem na Suwalszczyźnie wstrząsa seria morderstw. Tymczasem do starej willi nad jeziorem wprowadzają się nowi lokatorzy. Kim są stroniący od ludzi samotnicy? Dlaczego kupili dom w miejscu, z którego wszyscy uciekają? Czy ich pojawienie się może mieć związek z tajemniczą śmiercią trzech kobiet?
Gdy niewinna zabawa stanie się grą, w której stawką jest życie…
Czy przypomnisz sobie, co zrobiłaś?
Czy znowu skłamiesz, że to był tylko żart?

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-947316-0-1
Rozmiar pliku: 2,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

***

Siedziała na starym, podniszczonym krześle. W samej koszuli nocnej, lekko pochylona do przodu, z łokciami opartymi na kolanach. W ten sposób łatwiej mogła powstrzymać coraz intensywniejsze drżenie rąk. Zastrzyk, który jej podano, działał co prawda kojąco, wywoływał jednak skutki uboczne. Zawsze miała słaby wzrok, ale teraz wokół rozciągała się mleczna mgła, przez którą ledwo dostrzegała trzymaną tuż przed oczami lekko postrzępioną kartkę papieru.

Czytała powoli, co chwila gubiąc wątek, jakby trudność sprawiało jej samo zrozumienie tańczących przed oczami słów. Wszystko wydawało się niewyraźne, pozbawione znaczenia. Poza przyjemnymi falami ciepła, delikatnie rozbijającymi się o barierę skóry.

Zadania nie ułatwiało jej to, że z trudem mogła rozszyfrować litery zapisane dziwacznym, nieczytelnym charakterem pisma. Z ich ostrych, urywanych krawędzi emanowała nienawiść. Nienawiść, przed którą najchętniej schowałaby się do środka, w najdalszy zakątek samej siebie, gdzie nie pozostało już nic poza błogim ciepłem wypełniającym każdą komórkę ciała.

Nie miała jednak wyboru, musiała odegrać swoją rolę do samego końca.

Kiedy wreszcie skończyła, wyprostowała się z trudem, rozchyliła zdrętwiałe palce i kartka opadła na podłogę jak martwy biały motyl. Mrużąc oczy, spojrzała jeszcze raz w stronę kamery i przez chwilę, gdy ukryty za nią cień nieznacznie się poruszył, wydawało się jej, że rozpoznaje znajomy zarys twarzy.

‒ Dlaczego?

To było jej ostatnie pytanie, zanim rozległ się cichy, gwałtowny świst i osunęła się bezwładnie na podłogę.

***

Dorota Kamińska zgasiła papierosa i zmrużyła zmęczone oczy, wpatrując się po raz kolejny w jaskrawy wyświetlacz telefonu. Dwudziesta pierwsza trzydzieści. Mrok zagarnął już odległe zabudowania, drzewa, drogę, aż w końcu zaczął pochłaniać taras, na którym siedziała, coraz bardziej zziębnięta i zrezygnowana. Musiała wytężać wzrok, żeby dostrzec gasnące zarysy znajomych kształtów, nagle przemienionych w niepokojące odległe fantasmagorie.

Wiktor nadal nie wracał. Jakby zupełnie do niego nie docierało, że mają wystarczająco wiele powodów do zmartwień, i musiał dokładać do tego wszystkiego jeszcze swoje rzekome weekendowe zlecenia.

Nigdy wcześniej nie wyprowadzał jej z równowagi aż do tego stopnia. Zlecenia. I do tego w piątkową noc. Czy mógł wymyślić coś bardziej banalnego? Albo naprawdę uważał ją za idiotkę, której można wmówić każdą brednię, albo po szesnastu latach spędzonych razem czuł się już na tyle pewnie, że nie widział nawet potrzeby ukrywania swoich skoków w bok.

W takich chwilach miała dosyć wszystkiego. Jego niewierności, własnego milczenia, codziennej samotnej walki o utrzymanie pensjonatu i perspektywy bankructwa, która od jakiegoś czasu spędzała jej sen z powiek. Tak jakby cały świat się sprzysiągł, żeby odebrać Dorocie tę resztkę dobrego samopoczucia, w jakie zawsze wprowadzały ją ciepłe lipcowe wieczory.

Tego lata było ich wyjątkowo dużo, a mimo to interesy szły fatalnie. Codziennie zamykała bar wcześniej, bo poza miejscowymi pijaczkami, którzy przynosili powyciągane z rowów butelki i kupowali za kaucję po dwa najtańsze piwa, nikt i tak nie przychodził.

Ostatnie wydarzenia odstraszyły prawie wszystkich turystów, także tych, którzy przyjeżdżali tu od lat. Nic dziwnego, że nawet jej pensjonat, jeden z lepszych w Pomstowie, świecił pustkami. Do tego stopnia, że coraz częściej zastanawiała się, czy nie rzucić tego wszystkiego i nie zacząć znów od początku, gdzie indziej, gdziekolwiek.

I pomyśleć, że do tej pory z roku na rok zyskiwała kolejnych stałych gości, a jeśli miała jakikolwiek powód do zmartwień, to wyłącznie obawę, czy da radę dalej sama prowadzić ów całkiem dochodowy biznes. Coraz poważniej myślała o zatrudnieniu kogoś do pomocy, snuła nawet plany otworzenia kolejnego pensjonatu albo przynajmniej niewielkiego salonu spa. Teraz jednak wyglądało na to, że złote czasy definitywnie się skończyły. Zanosiło się na mocne zaciskanie pasa, jeśli w ogóle miała co marzyć o dalszym spłacaniu kredytu i utrzymaniu się na fali.

Jeszcze rok temu słychać było zewsząd niesione przez jezioro odgłosy zabaw do białego rana. A teraz? Był upalny lipcowy weekend, a mimo to panowała niemal zupełna cisza. Tylko cykady jak zawsze nic sobie nie robiły z ludzkich spraw. Jeśli za dnia snuły się jeszcze po rynku nieliczne pary zakochanych, to wyłącznie dlatego, że jakimś cudem nie dotarła do nich wiadomość o grasującym w okolicy mordercy.

Poza tym Pomstowo wyglądało na wymarłe. Od kiedy w mediach zrobiło się głośno o dwóch niewyjaśnionych zabójstwach, prawie z dnia na dzień zmieniło się w miasto widmo.

Tym bardziej zaskoczyła ją wiadomość, że będzie miała nowych sąsiadów. Tydzień temu ktoś w końcu wprowadził się do opuszczonej willi tuż obok pensjonatu Kamińskich. Jeszcze w latach dziewięćdziesiątych strasząca teraz rudera należała do najbogatszej rodziny w okolicy i prezentowała się całkiem okazale. Potem właściciele zmarli, a ich spadkobiercy wyprzedali całą ziemię na działki. Chętnych nie było tylko na dom, o który podobno długo się procesowali i który od lat powoli popadał w ruinę.

– Ktoś wreszcie doprowadzi ten bajzel do porządku – stwierdziła Monika, dopijając herbatę, i jak zwykle zaczęła się nad sobą użalać. Jej też nie wiodło się najlepiej. Miała podkrążone oczy i wyglądała na jeszcze bardziej przygnębioną niż zazwyczaj. – Ty przynajmniej nie masz sklepu i tego całego szmelcu w środku. Co ja z tym zrobię? Wyrzucę? Mówię ci, to nie tysiąc i jeden drobiazgów, tylko tysiąc i jeden zasranych problemów.

– Złapią go i wszystko wróci do normy. – Dorota próbowała pocieszyć koleżankę, chociaż bez większego przekonania. Sama nie bardzo wierzyła w swoje zapewnienia. Minął już przeszło miesiąc od pierwszego zabójstwa, a sprawca nadal pozostawał nieuchwytny. Do tego jeszcze w mieście nie widać było żadnych szczególnych oznak, które świadczyłyby o tym, że policja traktuje sprawę priorytetowo. Wieczorami krążyło trochę radiowozów i tyle. W dodatku wszystko wskazywało na to, że śledztwo utknęło w martwym punkcie.

– Pewnie, że złapią, ale jak znam życie, to najwcześniej we wrześniu, jak już będzie po wszystkim. Musiało mu się rzucić na głowę akurat w czerwcu? – Monika spojrzała na przyjaciółkę, jakby naprawdę oczekiwała odpowiedzi.

– Rzucić na głowę?

– Odpierdolić, jeśli wolisz. To musi być jakiś pojeb. Słyszałaś, żeby ktoś zdrowy na umyśle zaciukał ot tak dwie przypadkowe kobiety? Normalni ludzie zabijają z konkretnych powodów, po prostu kiedy muszą. Albo dla zysku. Sama mam kilka osób na liście i założę się, że ty też.

– Na pewno jakiś przyjezdny – odpowiedziała Dorota, zapalając kolejnego papierosa.

– I w tym problem! Przyjedzie taki, zrealizuje swoje fantazje i już go nie ma. Potem wraca do swojego biurka w korpo, brandzluje się i marzy o kolejnych wypadach za miasto. Ja pierdolę, idę do domu.

– Odprowadzić cię? Już ciemno – zaoferowała Kamińska.

Monika machnęła tylko ręką.

– O niego się lepiej martw. Jak go spotkam, to urwę skurwielowi jaja.

Mimo to odprowadziła ją kawałek. Pensjonat położony był nieco na uboczu od innych zabudowań, przy nieoświetlonej drodze, wokół której rozciągał się niewielki zagajnik. Za nim Monika miała już niedaleko, wystarczyło skręcić w uliczkę prowadzącą w stronę rynku, gdzie latarnie rozpraszały ciemność bezgwiezdnej nocy.

Dorota wróciła na taras i spojrzała w stronę sąsiedniej posesji. W oknach na parterze paliło się światło, jedyny znak ludzkiej obecności. Za dnia willa nadal sprawiała wrażenie opuszczonej.

Było w tym jednak coś zastanawiającego. Pomijając fakt, że jacyś ludzie zdecydowali się zamieszkać tu właśnie teraz, gdy wszyscy omijali Pomstowo szerokim łukiem, jeszcze jedna rzecz nie dawała Dorocie spokoju – przeprowadzka odbyła się błyskawicznie, w pośpiechu. Ledwo zdążyła się zorientować, że ktoś kupił sąsiedni dom, a tajemnicza para, którą widywała czasem z daleka, już zdołała się wprowadzić.

Ze swojego tarasu miała doskonały punkt obserwacyjny na całą okolicę, a mimo to ani razu nie dostrzegła na ich posesji żadnych ekip remontowych czy samochodów dostawczych. Tak jakby świeżo upieczeni właściciele po prostu weszli do środka i od razu się urządzili. Bez remontu, który na pewno był konieczny, sądząc po tym, jak dom wyglądał z zewnątrz, z zaledwie kilkoma własnymi meblami i tym, co mieli pod ręką.

Nie to jednak było najdziwniejsze w ich nagłym pojawieniu się w Pomstowie.

Dorota Kamińska od początku miała wrażenie, że zna skądś swoją nową sąsiadkę, mimo że nie potrafiła przypomnieć sobie nawet jej imienia. Nigdy nie miała zresztą pamięci do imion, ale twarze to co innego. Twarzy nie zapominała. A ta, chociaż minęło przecież tyle lat, wydawała się znajoma i przywoływała jakieś niejasne, odległe wspomnienia z dzieciństwa.

Mogłaby przysiąc, że gdzieś już widziała tę kobietę. Jednak za każdym razem, kiedy próbowała przywoływać w myślach postacie z dawnych czasów, z niepokojem uświadamiała sobie, że pamięć coraz bardziej ją zawodzi.

Tymczasem sytuacja stawała się z każdym dniem coraz bardziej niezręczna. Widywały się przecież niemal codziennie. Czasem dostrzegała sąsiadkę na podwórku, gdy podlewała kwiaty albo rozwieszała pranie, a mimo to nadal nie wiedziała, czy witać się z nią jak z obcą osobą, czy udawać, że doskonale ją pamięta.

Któregoś dnia zaczęła więc z ciekawości wertować wyciągnięte ze strychu stare albumy ze zdjęciami i ku swojemu zdziwieniu znalazła kilka szkolnych okolicznościówek, robionych co roku dla upamiętnienia kolejnego etapu edukacji. Na każdej z nich widać było grupkę karnie ustawionych w dwóch rzędach dzieci i siedzącą obok wychowawczynię, zawsze w tych samych dużych rogowych okularach. Zmieniały się tylko cyfry na niewielkiej trzymanej przez jedną z uczennic tabliczce: IVa, Va, VIa, VIIa, VIIIa. Na kolejnych fotografiach twarze były coraz bardziej dojrzałe, ubrania i fryzury mniej dziecięce, a nauczycielka – starsza. Większości tych ludzi nie widziała od lat, a mimo to, pod wpływem niespodziewanego znaleziska, ukryte głęboko w pamięci imiona natychmiast wróciły na swoje miejsca. Jednak nie ta twarz i nie to imię. Kobiety nie było na żadnej fotografii albo zmieniła się przez te lata tak bardzo, że nie sposób już było ją rozpoznać.

Kim ty, do diabła, jesteś? – przemknęło Dorocie przez myśl, gdy chowała wspomnienia z powrotem na zakurzoną półkę wśród rupieci.

Kiedy opowiedziała o tym Wiktorowi, spojrzał na nią jak na idiotkę.

– Nie masz innych problemów?

– Po prostu mnie to ciekawi, bo jestem pewna, że skądś ją znam – odpowiedziała urażona. Bolała ją nie tyle reakcja męża, ile fakt, że przestała już przejmować się jego humorami i wolała machnąć na nie ręką, niż wdawać się w kolejne jałowe kłótnie. A to znaczyło, że nieuchronnie docierali do etapu, w którym ludzie żyją już nie z sobą, ale obok siebie. I żadne z nich nie robiło nic, by to zmienić.

Nie oczekiwała płomiennej, romantycznej miłości do grobowej deski. Zawsze bała się jednak, że skończą jak jej rodzice: obojętni wobec siebie, drażliwi, każde ze świadomością, że życie mogło ułożyć się inaczej, lepiej, ciekawiej. I że już na to wszystko za późno. Teraz coraz wyraźniej uświadamiała sobie, że od co najmniej kilku lat jej własny związek zmierzał dokładnie w tę samą stronę. Nie jak łódka niesiona prądem w dół wodospadu, co przynajmniej miałoby jakąś dramaturgię, ale jak tratwa unieruchomiona na bagnistej mieliźnie, z której nie da się popłynąć ani w lewo, ani w prawo.

Wiedziała, że się nie rozwiodą. Ona z powodu przekonań, a Wiktor choćby z wrodzonej awersji do załatwiania nużących formalności. Poza tym także dlatego że w gruncie rzeczy było mu z nią dobrze. Miał wolność, święty spokój, codziennie obiad i czas potrzebny do twórczej pracy, z której jednak na razie nic nie wychodziło.

Wolała się tym nie zadręczać. I dlatego, nie do końca nawet zdając sobie z tego sprawę, cały czas szukała czegoś, czym mogłaby zająć myśli. Tajemnica nowych właścicieli willi doskonale się do tego celu nadawała. Mijały jednak kolejne dni, a Dorota wciąż nie potrafiła sobie przypomnieć, skąd zna tę niepozorną szczupłą brunetkę, z którą nie miała do tej pory okazji zamienić więcej niż kilka grzecznościowych słów.

W końcu postanowiła więc po prostu zaprosić ją na kawę i zwyczajnie pogadać. Jeśli faktycznie kiedyś się znały, to nie widziały się co najmniej dwadzieścia pięć lat, a teraz miały mieszkać płot w płot, co samo w sobie stanowiło okazję do odnowienia starej znajomości. Nawet jeśli pamięć płatała jej figle i nigdy wcześniej się nie spotkały, nie musiały przecież zostawać przyjaciółkami. Wystarczyło się przedstawić, uśmiechnąć i odbębnić rytualne powitanie.

Wiedziała już, że mężczyzna, który zamieszkał z brunetką, wychodzi codziennie rano i wraca około szesnastej, z kolei ona najczęściej przesiaduje w domu. Furtka była uchylona. Dorota podeszła do drzwi i zapukała, ale nikt nie otworzył.

„Stara nieznajoma”, jak zaczęła ją nazywać, wyraźnie unikała jakiegokolwiek kontaktu.

Odniosła takie wrażenie już za pierwszym razem, gdy zobaczyła sąsiadkę na spacerze. Kobieta wysiadała właśnie z samochodu, jednocześnie szukając w torebce telefonu, który dawał o sobie znać głośną melodią popularnego przeboju. Kiedy Kamińska się do niej zbliżyła, brunetka dała tylko znać na migi, że się śpieszy, i szybko zniknęła za drzwiami. Podobnie skończyła się następna próba nawiązania znajomości. Za drugim razem Dorota zauważyła nieznajomą w sklepie i jej uwadze nie umknął kolejny zastanawiający fakt. Chociaż tego dnia było wyjątkowo pochmurno, kobieta nosiła duże ciemne okulary. W dodatku potraktowała Kamińską jak intruza, narzucającego się osobie niemającej najmniejszej ochoty na zacieśnianie kontaktu. Nie powiedziała wprost, że nie życzy sobie towarzystwa, jednak można to było natychmiast wyczuć z niecierpliwego tonu głosu i nerwowego zachowania. Była taktowna, ale nieprzystępna. Wymieniły więc tylko kilka grzecznościowych uwag i brunetka pożegnała się szybko, nawet nie starając się wymyślić jakiegoś sensownego usprawiedliwienia poza zdawkowym: „Przepraszam, śpieszę się”.

I Dorota znowu poczuła się jak idiotka. Z drugiej strony zachowanie kobiety wydawało jej się coraz bardziej podejrzane. Skoro przypadek sprawił, że zamieszkały obok siebie, zwyczaj nakazywał udawać, że zależy im na odnowieniu znajomości albo przynajmniej na poprawnych sąsiedzkich stosunkach. Nieznajoma łamała tę niepisaną zasadę tak ostentacyjnie, że musiało kryć się za tym coś więcej niż tylko brak czasu, a nawet osobista niechęć, do której nie mogła mieć przecież żadnych podstaw.

Czy chodziło o niego? Brunetka zamieszkała w willi z jeszcze bardziej nieprzystępnym postawnym mężczyzną około czterdziestki, co w połączeniu z okularami w stylu żony damskiego boksera nasuwało oczywiste wnioski. Tylko że wszystkie te obserwacje można było zinterpretować na wiele innych sposobów. Śmierć w rodzinie, nałóg, choroba, depresja – różne okoliczności sprawiają, że człowiek staje się odludkiem i zapomina o dobrym wychowaniu. Jedno było pewne – nowa sąsiadka nie należała do najszczęśliwszych ludzi na ziemi. Dorota Kamińska postanowiła ustalić, co się za tym kryje.

Dziwaczne – tylko tak umiała opisać zachowanie kobiety. Im dłużej obserwowała sąsiedni dom, tym bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że naprawdę coś było na rzeczy. Nieznajoma niemal cały czas spędzała zamknięta w środku. Jeśli wychodziła, to najczęściej tylko po to, żeby zrobić szybkie zakupy, po których natychmiast wracała i do końca dnia nie pokazywała się już na zewnątrz. Nie miała też z nikim kontaktu, oczywiście jeśli nie liczyć mieszkającego z nią mężczyzny, który regularnie znikał na pół dnia, a wieczorami zamykał się razem z partnerką w czterech ścianach willi.

Wydawało się też, jakby sam dom niewiele ich interesował i przygotowali go na swój pobyt wyłącznie do tego stopnia, żeby dało się w nim zamieszkać, bez żadnych wygód, byle mieć dach nad głową.

Przez pierwsze dwa dni, na ile mogła to ocenić, obserwując z oddalenia ich okna, tylko pobieżnie uprzątnęli wnętrza, wynieśli na dwór niepotrzebne rzeczy i pomalowali ściany. Nigdy jednak nie zauważyła, żeby światło w willi paliło się na górze, tak jakby do życia wystarczały im jedynie pospiesznie odnowione pomieszczenia na parterze.

Z zewnątrz dom nadal wyglądał dokładnie tak jak wtedy, gdy się do niego sprowadzili. Nie mówiąc już o czymś, co kiedyś musiało być całkiem uroczym ogrodem, a teraz przypominało raczej miniaturową dżunglę. Dorota ani razu nie widziała też, by zeszli nad jezioro, chociaż willa była położona tuż nad wodą. Za taki luksus z pewnością musieli zapłacić więcej, niż kosztowałaby ich jakakolwiek inna posesja w okolicy. Nawet sporo więcej, a mimo to nie wykazywali najmniejszego zainteresowania malowniczą plażą, z której rozciągał się wspaniały widok na drugi brzeg.

Nie potrafiła w żaden sensowny sposób wytłumaczyć, kim byli i co robili nowi sąsiedzi. Dlatego postanowiła narazić się na kolejną śmieszność i spróbować jeszcze raz nawiązać kontakt.

Nie chodziło jej już o odnowienie domniemanej znajomości, co po tylu latach było raczej niemożliwe, a już na pewno nikomu niepotrzebne, ani nawet o kawę, którą na dobrą sprawę zaproponowała wcześniej bardziej z grzeczności niż z autentycznej potrzeby nawiązania kontaktu z bądź co bądź obcą kobietą. Była po prostu coraz bardziej ciekawa, co się za tym wszystkim kryje.

Z tą myślą podniosła się z fotela i wróciła do pustej sypialni.

– Nic się za tym nie kryje, masz po prostu paranoję – usłyszała następnego dnia od Moniki, która wróciła właśnie znad jeziora i energicznie wycierała mokre włosy. Przyjaciółka odwiedzała ją teraz codziennie i wyglądało na to, że już zupełnie machnęła ręką na sklep, który i tak przynosił same straty. Dużo więcej uwagi poświęcała samej sobie, o czym świadczyła nowa, zbyt jaskrawa i niepasująca do niej, blond fryzura.

Monika Szelągowska była szczupłą, niewysoką i całkiem ładną kobietą pod czterdziestkę. Dorota zawsze zazdrościła jej nienagannej figury, małego, zgrabnego nosa i klasycznych rysów twarzy. Sama miała raczej typowo słowiańską urodę, o ile coś takiego w ogóle istnieje. Chociaż z pewnością nikt nie uznałby jej za brzydką, patrzyła w lustro bez większego zachwytu. Trochę zbyt wąskie usta, mysie włosy, które nigdy nie chciały dać się zakręcić, i jakieś sześć–siedem kilo za dużo, z czym od lat nie mogła sobie poradzić – wszystko to razem wzięte sprawiało, że określała się krytycznie jako typ pszenno-buraczany. Poza tym Monika ogólnie trzymała się zdecydowanie lepiej. W przeciwieństwie do Doroty, co pachniało wręcz jakimś paktem z diabłem, prawie nie miała zmarszczek. Do tego jeszcze – w lepszych okresach – wciąż biła od niej młodzieńcza energia, prawdopodobnie dlatego, że nigdy do końca nie dorosła.

– Wszystko da się wytłumaczyć – ciągnęła Monika. – Poza tym co cię to obchodzi? To ich sprawa.

– Nie wierzę, że nie jesteś ciekawa – skwitowała Dorota i wróciła do swoich obowiązków. Dzień był wyjątkowo upalny i nieliczni goście, których dotąd nie odstraszyły morderstwa, wylegiwali się nad wodą. Miała więc niewiele do roboty. Odkurzyła szybko puste pokoje, zrobiła zakupy, podlała rośliny i przez resztę czasu snuła się między fotelem na tarasie a barem, wysłuchując paplaniny Moniki, która coraz bardziej działała jej na nerwy. Czasem tylko ktoś zabłąkał się po piwo i przynajmniej na chwilę miała wtedy przyjaciółkę z głowy.

Kończyła właśnie obsługiwać ostatniego klienta, kiedy Monika znów pojawiła się w drzwiach.

– Idę na chwilę do sąsiadów – oznajmiła nieoczekiwanie i zanim Dorota zdążyła zareagować, już jej nie było.

Wróciła kilka minut później, wyraźnie niezadowolona.

– Nikogo nie było.

– Po co tam w ogóle polazłaś?

– No przecież chciałaś ją poznać.

Kamińska zaczęła żałować, że podzieliła się z przyjaciółką swoimi podejrzeniami. Mogła się przecież domyślić, że nic dobrego nie może z tego wyniknąć.

– I co o tym wszystkim myślisz? – spytała.

Monika wzruszyła ramionami.

– Pewnie ma cię za wariatkę. Zaglądasz jej w okna, łazisz za nią jak nienormalna, co się dziwisz?

W pierwszej chwili Dorota miała ochotę ją opieprzyć. Ale czy ona sama nie zachowywała się podobnie? Wiktor miał rację, robiła z siebie kretynkę. Zawracała głowę obcej osobie tylko dlatego, że pomyliła ją z kimś innym. Czyżby powoli zmieniała się we wścibską, zgorzkniałą wiejską babę, która we wszystkim doszukuje się tematów do plotek?

Pozbyła się Moniki pod jakimś pretekstem, wróciła do pustego baru i wyjęła z lodówki butelkę żołądkowej. Słodkawy zimny płyn trochę poprawił jej nastrój.

Wiktor wrócił tego dnia wcześniej niż zwykle. Na szczęście w ostatniej chwili usłyszała znajomy warkot parkującej toyoty i zdążyła schować napoczętą wódkę. Kiedyś widok tego ciemnookiego bruneta działał na nią mocniej niż najlepszy drink. I wcale nie przeszkadzało jej to, że mężowi daleko było do ideału męskiej urody. Spora jak na jego wiek łysina, widoczna nadwaga... Jeszcze kilka lat temu te niedoskonałości wręcz dodawały mu uroku. Teraz, kiedy wszedł, ledwo zwracając na nią uwagę, uznała tylko, że wygląda na zmęczonego i nieobecnego. Jak zawsze, kiedy miał wyrzuty sumienia.

– Cześć. – Uśmiechnął się nieznacznie i nalał sobie piwa. – Nie zamykasz baru?

– Chciałeś mi coś powiedzieć? – spytała obcesowo, próbując udawać mniej pijaną, niż była. Nie przychodziło jej to łatwo. Spojrzał na nią uważnie i posmutniał jeszcze bardziej.

– Jutro jadę na wystawę do Warszawy. Wracam we wtorek.

– OK – odpowiedziała obojętnie. W tej chwili naprawdę było jej to obojętne.

– O co ci chodzi? Nie rozumiesz, że to dla mnie szansa?!

Wyjął nerwowo z kieszeni kawałek papieru i podsunął jej tak blisko, że litery natychmiast się rozjechały. Poczuła nagle mdłości i odruchowo zamknęła oczy.

– Proszę, imienne zaproszenie. Z datą i miejscem.

Nie miała siły dłużej odgrywać trzeźwej. Oparła się o blat i odpowiedziała zrezygnowana:

– Daj mi już spokój, o nic mi nie chodzi.

– To nie zachowuj się tak, jakbym jechał na jakąś orgię.

Podniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy. Powiedziała, akcentując wyraźnie każde słowo:

– To nie zachowuj się tak, jakbyś jechał na jakąś orgię.

Nie odpowiedział. Westchnął tylko głęboko, jak niewinny skazaniec po usłyszeniu drakońskiego wyroku, po czym schował ostrożnie zaproszenie i wyszedł. Nie pamiętała, jak trafiła z powrotem do sypialni. Zasnęła natychmiast, a jej ostatnią myślą było to, że chciałaby mieć wreszcie własne łóżko, którym nie musiałaby się z nikim dzielić.

Kiedy obudziła się rano z nieznośnym bólem głowy, Wiktora już nie było. Zawsze wstawał wcześnie i zostawiał po sobie nienaganny porządek. Pod tym jednym względem był taki sam jak wtedy, gdy go poznała. O rzeczy troszczył się bardziej niż o ludzi.

Chrzanić go – pomyślała i obiecała sobie już nigdy więcej nie zadręczać się przegranymi sprawami.

Natomiast co do nieznajomej, postanowiła jej na razie unikać. Wydawało się, że nie będzie to trudne, bo sąsiadka z uporem kontynuowała życie odludka i tak jak dotąd przeważnie siedziała zamknięta w czterech ścianach. Jedynym śladem jej obecności był cień, który Kamińska dostrzegała czasem kątem oka za szczelnie zasłoniętymi oknami willi. A gdy wpadły na siebie przypadkiem na mieście, uśmiechnęła się, nieco zakłopotana, rzuciła krótkie „dzień dobry” i obie poszły w swoją stronę.

Coś jednak nadal nie dawało Dorocie spokoju, jakaś niejasna myśl, że ta dziwna kobieta naprawdę ma poważne kłopoty. Tym bardziej że dystans, jaki wyczuwała z jej strony, wydawał się czymś więcej niż tylko skrępowaniem, które często odczuwa się w nowym środowisku lub wobec dawnych znajomych spotkanych po latach. Za każdym razem, gdy widziała ją przemykającą (właśnie tak chodziła nieznajoma: jakby cały czas próbowała pozostać w cieniu i zwracać na siebie jak najmniej uwagi) w ciemnej sukience i dużych czarnych okularach, miała wrażenie, że mija ją cień człowieka, istota tak szczelnie zamknięta we własnej skorupie, że przypominała raczej zjawę niż osobę z krwi i kości.

***
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: