Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kolacja z zabójcą - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
Kwiecień 2007
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Kolacja z zabójcą - ebook

Irina Filatowa, wybitny naukowiec z instytutu badawczego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, zostaje znaleziona martwa w swoim mieszkaniu. Z początku sprawa wydaje się prosta – nieszczęśliwy wypadek, spowodowany awarią elektryczności. Śledztwo ujawnia jednak, że było to okrutne i drobiazgowo zaplanowane morderstwo. Analityk milicyjny, major Anastazja Kamieńska, podczas żmudnego dochodzenia ustala tożsamość sprawcy. Ten jednak dysponuje niepodważalnym alibi. Nastia, za zgodą zwierzchników, zmienia swój wygląd, mieszkanie, a nawet osobowość, by dotrzeć do podejrzanego. Naraża się na śmiertelne niebezpieczeństwo – jej tropem podąża zawodowy zabójca... Kolacja z zabójcą to kolejna na polskim rynku, znakomita powieść „rosyjskiej Agathy Christie”, z intrygującą fabułą i sugestywnym obrazem kryminalnej Moskwy.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7747-097-8
Rozmiar pliku: 800 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1

Zabójców było trzech – Zleceniodawca, Organizator i Wykonawca.

W najlepszym nastroju był tej nocy Zleceniodawca. Podjął decyzję, wydał stosowne instrukcje i czekał teraz na wyniki. Zdecydował się na to dopiero po długich namysłach i kalkulacjach oraz wielokrotnych próbach rozwiązania problemu za pomocą innych, mniej drastycznych środków – pieniędzy, namów i pogróżek. Tak w ogóle to nie chciał wcale zabijać, ale jeszcze mniej – ryzykować swego statusu społecznego. Dzięki pięknej komsomolsko-partyjnej przeszłości został w wieku czterdziestu dwóch lat zawodowym kierownikiem. Oznaczało to, że do jego podstawowych obowiązków należało wysuwanie pomysłów, które by się spodobały szefostwu, i właściwy dobór potrafiących realizować owe pomysły osób, które można było, w razie czego, obarczyć odpowiedzialnością za niepowodzenie. Zleceniodawca, jak wszyscy kierownicy tego typu, nigdy nie robił niczego sam. Po wydaniu polecenia mógł z ulgą odetchnąć i nie martwić się już tym, że coś pójdzie nie tak, ponieważ był święcie przekonany, że wszystkie jego rozkazy zostaną wykonane. Podstawą sumienności podwładnych był strach. A on potrafił ich zastraszyć. Tak więc i tym razem, podjąwszy decyzję, przerzucił całą odpowiedzialność na Organizatora i po raz pierwszy od pół roku mógł spać spokojnie.

Organizator natomiast całkiem stracił spokój. Dokładnie od chwili, kiedy Zleceniodawca skontaktował się z nim niespodziewanie dwa tygodnie temu i zażądał spotkania. Organizator zajmował teraz wyższe stanowisko niż jego dawny znajomy i myślał z niechęcią, że ten chce go pewnie o coś prosić, szantażując dawną zażyłością. Ale sprawa wyglądała gorzej, niż się spodziewał. Mogła wywołać gigantyczny skandal, w który, w razie powstania jakichś komplikacji, zostałby wciągnięty również on. Wszystko zależy od tego, czy zechcą wywlekać ją na światło dzienne. I jeśli wypłynie przy tym jego nazwisko albo choćby najmniejsze podejrzenie o jego udziale, psy z ugrupowania Kowalowa bez zastanowienia rzucą się na niego ku radości własnej i pismaków. A przeszłość miał, trzeba przyznać, nieciekawą. Po prostu nikomu nie przyszło dotychczas do głowy, by w niej grzebać. Ale jak już zaczną – to koniec z nim.

Po otrzymaniu zlecenia Organizator znalazł Wykonawcę i przekazał mu wszystkie informacje, jakie otrzymał od Zleceniodawcy. Robota miała być wykonana do poniedziałku. Dziś jest piątek, no, już prawie sobota. Ale telefon jak na razie milczy. Organizator nie spał czwartą noc z rzędu, naopowiadał żonie jakichś bajeczek o pilnym sprawozdaniu dla Kancelarii Prezydenta i z przerażeniem czekał teraz w kuchni. Na co? Na wiadomość, że nie ma już żadnego niebezpieczeństwa i sprawa nie wypłynie? Czy na to, że Wykonawcy się nie udało i trzeba szukać innego rozwiązania? Niezależnie jednak od wiadomości, mógł się spodziewać, że albo za jakiś czas zostanie pokonany przez swoich politycznych przeciwników, albo wsadzą go do więzienia za współudział w zabójstwie. Wszystko zależy od tego, kto okaże się szybszy. Wykonawca był oczywiście człowiekiem, na którym można polegać, i miał dobre referencje. Tylko od niego teraz zależało, czy Zleceniodawca i Organizator stracą swoje eksponowane stanowiska i zostaną potraktowani jak pospolici przestępcy. Wszystko było w jego rękach. Wszystko.

Nie spał też Wykonawca, ale nie dlatego, że się martwił. Był po prostu w pracy. Czekał na swoją ofiarę.

Wiedział, że osoba, którą ma zlikwidować, jest w delegacji i pojawi się w pracy dopiero w poniedziałek. W takich wypadkach, o ile się orientował, ludzie wracali do domu albo w czwartek, robiąc sobie wolny piątek, albo w piątek czy sobotę. Na wszelki wypadek rozlokował się w mieszkaniu ofiary już w czwartek w środku dnia. Był przekonany, że nikt mu nie przeszkodzi. Siedział tu już trzydzieści sześć godzin w chirurgicznych rękawiczkach i foliowych workach na adidasach. Był prawdziwym myśliwym i długie oczekiwanie wcale mu nie przeszkadzało. Potrafił godzinami trwać w tej samej pozycji, jakby pogrążony w letargu, nie wydając przy tym żadnych odgłosów. Podnosił się co jakiś czas z fotela, by rozprostować nogi, pił herbatę, jadł przyniesione ze sobą kanapki i czekoladę, szedł do łazienki, mył twarz i znowu wracał na miejsce. Zdejmował też czasami rękawiczki, by dać skórze pooddychać. Rozbawiło go, że w budynku naprzeciw mieści się szkoła milicyjna. Biorąc to pod uwagę, wprowadził pewne drobne zmiany do starannie przygotowanego zawczasu planu zabójstwa, co trochę poprawiło mu nastrój. Tak w ogóle był człowiekiem poważnym, a nawet surowym, i poczucie humoru miał raczej wisielcze.

Nie zastanawiał się nad tym, że od sukcesu tej operacji może zależeć czyjaś pozycja, a nawet życie.

Miał robotę i martwił się wyłącznie tym, że od jej wykonania zależy jego reputacja, a więc i przyszłe zlecenia i zarobki. Nie należał do żadnej tak zwanej grupy mafijnej, jak określa to prasa, ponieważ nie miał o tych ludziach zbyt wysokiego mniemania. Pracował dla osób wysoko postawionych, które wymagały absolutnej dyskrecji; nikomu nie mogło nawet przyjść do głowy, że chodzi o zabójstwo. Specjalizował się w nieszczęśliwych wypadkach i nagłej śmierci. Nie miał jak na razie żadnych wpadek, chociaż pracowało mu się ostatnio coraz trudniej. Rok temu zmarł człowiek, który był jego ojcem chrzestnym – w tym sensie, że to on nauczył go fachu: wytrwałości, staranności, cierpliwości i przezorności. Był nie tylko nauczycielem, ale i jego pierwszym zleceniodawcą, który sprawdził go w akcji i zapewnił mu start w tej profesji. Był specjalistą najwyższej klasy, jeśli chodzi o bezpieczeństwo i zacieranie śladów. Wykonawca oczywiście się domyślał, że jego „nagła” śmierć była tak naprawdę starannie ukartowanym zabójstwem. Doświadczony fachowiec od razu dostrzeże rękę profesjonalisty. No cóż, wielka polityka nie lubi brudnej roboty. Póki żył chrzestny, Wykonawca miał do czynienia wyłącznie z ludźmi z jego otoczenia, wielokrotnie sprawdzonymi, na których można było całkowicie polegać. A teraz musiał zachowywać wyjątkową ostrożność, bo nikt już nie sprawdzał nowych zleceniodawców. To ostatnie zlecenie też otrzymał nie wiadomo od kogo. Po prostu znalazł w swojej skrzynce pocztowej zaproszenie na jubileusz pięćdziesięciolecia, który miał się odbyć w restauracji moskiewskiego hotelu „Belgrad” 6 czerwca o godzinie 19. Wsiadł więc w pociąg do Moskwy i w wyz naczonym dniu zjawił się pod hotelem o godzinie dwudziestej trzeciej (do pory wskazanej w zaproszeniu trzeba było dodać cztery godziny). Dalej wszystko potoczyło się według wypracowanego przez lata schematu. Już po dziesięciu minutach otrzymał zlecenie, podyktowano mu powoli i wyraźnie potrzebne dane oraz wręczono zaliczkę. I na tym koniec. Żadnego zbędnego gadania. W tym środowisku od zawsze przestrzegano pewnych reguł, nigdy nie rozmawiano o gwarancjach i nie posługiwano się oszustwem. Dobrze funkcjonujący system kontroli wykluczał jakiekolwiek niespodzianki i Wykonawca mógł być absolutnie pewny, że właściwe osoby zatroszczą się o to, by dostał na czas należne mu wynagrodzenie i solidnie wykonał zlecenie.

Nigdy nie miewał złych przeczuć. Nie łudził się, że jest wyjątkowy i że nigdy nie powinie mu się noga. Świetnie zdawał sobie sprawę z tego, że pewnego dnia albo sam popełni błąd, albo przestaną mu sprzyjać okoliczności, i traktował to z filozoficznym spokojem. Nie był sadystą i nie zabijał dla przyjemności. Po prostu dobrze wykonywał swoją pracę i dotarł do środowiska, w którym zawsze będzie zapotrzebowanie na tego typu usługi.

* * *

Tłum przy stanowisku odprawy pasażerów przerzedził się i Zacharow trącił w łokieć swego towarzysza.

– Idziemy, Arkadiju Leontjewiczu. Odprawa na pański lot już się kończy.

Niemłody Arkadij Leontjewicz nerwowo poprawił okulary i ruszył w stronę stanowiska.

– Bardzo panu dziękuję, Dima. – Uśmiechnął się sztucznie, odbierając od pracownicy lotniska swój bilet.

– Miło mi było pana poznać. Proszę przekazać szefowi moje podziękowania. Rozumiem, że gratyfikacji nie przyjmujecie?

– Jest to absolutnie wykluczone – potwierdził Zacharow. – Wszystkie opłaty dokonywane są na firmę.

– Szkoda – westchnął z żalem Arkadij Leontjewicz.

– Chciałbym podziękować panu osobiście. Jestem bardzo zadowolony z pańskich usług. Ale jak nie wolno…

– Najlepszym podziękowaniem dla nas będzie ponowne skorzystanie z usług naszej firmy w przyszłości.

Mówiąc to, Dima lekko popchnął swego klienta w stronę wyjścia. „Idź już w końcu – pomyślał ze znużeniem.

– Druga w nocy, chce mi się spać, a ty mi zawracasz głowę swoją wdzięcznością”.

– Udanego lotu, Arkadiju Leontjewiczu! Proszę zgłosić się do nas, kiedy będzie pan ponownie w Moskwie.

– Ależ oczywiście, Dima, oczywiście. Będę odtąd korzystał wyłącznie z usług pańskiej firmy. Jeszcze raz dziękuję!

Pożegnawszy Arkadija Leontjewicza, Dima odetchnął z ulgą. Niełatwa to praca – zapewniać ochronę osobistą tchórzliwym milionerom.

Wyszedł z terminalu lotniczego i pobiegł do samochodu. W ciągu tych prawie dwóch godzin, które spędził z klientem na lotnisku, deszcz nie tylko nie ustał, ale rozpadał się na dobre. Dima uruchomił silnik i już chciał ruszać, kiedy zauważył kobietę, powoli idącą od strony przylotów. Nie miała parasolki, niosła wielką sportową torbę i wyglądała na trochę zagubioną. Autobusy do miasta już nie kursowały i Dima pomyślał ze współczuciem, że będzie musiała czekać na lotnisku do rana, siedząc na torbie w przemoczonym ubraniu, i pewnie się przeziębi. Albo weźmie taksówkę, za którą zapłaci dwa razy więcej, niż zarabia miesięcznie.

Zacharow mignął światłami i powoli podjechał do kobiety.

– Pani do miasta? – zapytał przez opuszczoną szybę w tylnych drzwiach.

– Południowo-Zachodnia¹, ulica Wołgina. Podwiezie mnie pan? – Nie usłyszał w jej głosie ani radości, ani ulgi. Wyglądała na całkowicie zrezygnowaną.

– Proszę wsiadać. – Dima szybko zamknął szybę i otworzył drzwi.

– Wie pani, ile to będzie kosztowało? – zapytał jeszcze, zanim ruszył.

– Domyślam się – uśmiechnęła się pasażerka, ustawiając torbę na kolanach.

– Patola – sprecyzował Zacharow, patrząc na nią wyczekująco. Był zdecydowany podrzucić ją do miasta, nawet jeśli nie będzie miała pieniędzy; i tak musiał jechać z Wnukowa przez Południowo-Zachodnią. Nie spodobała mu się jednak obojętność kobiety, której przecież trafił się spory fart – może dojechać z lotniska do miasta w środku nocy za jedną trzecią ceny.

A ona tymczasem rzuciła tylko z roztargnieniem:

– Tak – tak, oczywiście. Zwykle biorą więcej. A może się mylę?

– Nie myli się pani – rzekł z uśmiechem Dima. – Taksówkarze i łebkarze biorą za takie podwiezienie w nocy minimum trzy tysiące.

– A pan?

– Nie jestem łebkarzem. Odprowadzałem kolegę i miałem już wracać do domu, ale zobaczyłem panią, taką przemokniętą, samotną, z ciężką torbą i zrobiło mi się pani żal prawie do łez. Nie pojechałaby pani za trzy tysiące, prawda?

– Tak – sucho odparła pasażerka. Był przekonany, że nie ma żadnych pieniędzy, nawet tego tysiąca.

Próbował przyjrzeć się jej dyskretnie w świetle latarni. Około trzydziestki, może ciut więcej, zmęczona, mocno umalowana twarz, krótkie czarne włosy, ciuchy niedrogie, sztuczna biżuteria. Na zakręcie lekko przechyliła się w jego stronę i Dima poczuł zapach drogich perfum Cinnabar – akurat znał się na perfumach. Coś takiego – zdziwił się – perfumy kosztują tyle samo, co całe jej ubranie.

Kobieta rozpięła zamek błyskawiczny torby i wyjęła z niej mały ręczniczek, którym zaczęła wycierać włosy.

– Jak to się stało, że nie ma pani parasolki w taką pogodę? – zapytał ze współczuciem Dima.

– Nie lubię targać w delegację za dużo rzeczy – ucięła pasażerka. Ale szybko się zreflektowała i dodała, nie chcąc być niegrzeczną: – Nigdy nie wiadomo, gdzie człowiek trafi, lepiej więc mieć przy sobie tylko lekką torbę. Prawda?

– Często pani jeździ? – zapytał Zacharow.

– Różnie. – Wzruszyła ramionami. – Zdarza się, że przez cały rok nie ruszam się z Moskwy, a potem delegacje sypią się jedna za drugą, nie zdążę się rozpakować, a tu znów muszę się zbierać.

– A co to za praca? – Dima był gotów rozmawiać „o niczym”, byle tylko nie nudzić się w czasie jazdy.

– Zwykła praca. Niby naukowa.

– Czemu niby? – zdziwił się Dima.

– Bo ci, co się nią zajmują, uważają ją za naukową. Cała reszta jest przekonana, że przejadamy niepotrzebnie państwowe pieniądze, zajmując się pustym gadaniem a nie pracą naukową.

– Ale jeśli wysyłają panią w delegację, to znaczy, że pani praca jest jednak potrzebna. Prawda?

– Nie. Wykorzystują nas nie jako pracowników naukowych, ale jako tanią siłę roboczą. Na przykład w czasie kontroli, kiedy brakuje pracowników. A nasza wiedza nie jest, niestety, nikomu potrzebna.

– Dlaczego?

– Ponieważ są trzy sfery, w których każdy uważa się za znawcę: polityka, wychowanie dzieci i walka z przestępczością. Wszyscy nie wiadomo czemu uważają, że w tych sprawach wystarczy zdrowy rozsądek, a nie badania naukowe. Widział pan kiedyś, jak ludzie krzywo się uśmiechają, słysząc o „doktorze nauk pedagogicznych”?

– A pani jest właśnie takim doktorem? – Nie mógł powstrzymać się od uśmiechu.

– Nie, jestem prawnikiem. Ale moja sytuacja nie jest lepsza. Wie pan, jak patrzą na nas urzędnicy w ministerstwach, kiedy przynosimy im wyniki badań? Jak na błagających o jałmużnę grafomanów. Znów ci natrętni naukowcy nabazgrali jakieś bzdury, nic, tylko piszą i piszą. My tu próbujemy zahamować gwałtowny wzrost przestępczości, a oni nam przeszkadzają, zmuszają do czytania jakichś głupot. A po paru tygodniach otwiera człowiek gazetę, a tam wywiad z jakimś ministerialnym urzędnikiem, gdzie widzi czarno na białym własne wypowiedzi, podpisane cudzym nazwiskiem. I honorarium za to też otrzymuje kto inny.

– Duże są te honoraria?

– Groszowe. Ale nie o to chodzi! Człowiek po prostu podle się czuje, kiedy traktują go jak kompletne zero, mięczaka, któremu można ukraść każdą myśl, nawet mu za to nie dziękując, o przeprosinach już nie wspomnę. A wie pan, co w tym wszystkim jest najśmieszniejsze? Większość z owych kacyków wręcz marzy o stopniu naukowym. Sami oczywiście nie są w stanie napisać żadnej pracy. Znajdują więc jakiegoś profesora z dorobkiem, który pisze ją dla nich w zamian za skrzynki koniaku i wczasy nad ciepłym morzem. A po obronie ci świeżo upieczeni doktorzy gnębią naukowców jeszcze bardziej, powtarzając: „Sam mam stopień naukowy, więc znam się na tym nie gorzej od was!”. Śmieszne, prawda?

Dima nic nie powiedział. Też by mógł wyznać w porywie szczerości swojej przypadkowej pasażerce, że przepracował w milicji ponad dziesięć lat i zetknął się tam właśnie z takim stosunkiem do wiedzy teoretycznej, o jakim przed chwilą mówiła. Mógłby ponarzekać na krótkowzroczność szefów i niesprawiedliwy los. Opowiedzieć, jak po odejściu z milicji zaczął pracować w prywatnej firmie, zajmującej się, nazwijmy to, zapewnieniem „bezpieczeństwa w biznesie”. I rozmowa mogłaby się stać bardziej rzeczowa, bardziej szczera i pewnie znaleźliby kilku wspólnych znajomych, może nawet by się polubili, a ich spotkanie nie skończyłoby się tak, jak się skończyło. Mogłoby się tak stać. Ale się nie stało, bo Dima Zacharow nic nie powiedział.

Samochód zatrzymał się na czerwonym świetle na dobrze oświetlonym skrzyżowaniu.

– Wiem, o czym pan teraz myśli – powiedziała nagłe pasażerka. – Próbuje pan zgadnąć, czy mam pieniądze.

– Doszedłem do wniosku, że nie – wyznał szczerze zaskoczony Zacharow.

– Prawie pan zgadł. Przy sobie rzeczywiście nie mam, ale proszę się nie denerwować – mam w domu. – Uśmiechnęła się. – Wiem, że nie wyglądam na taką, co szasta pieniędzmi.

Parę minut później byli już pod budynkiem szkoły milicyjnej na ulicy Wołgina.

– Teraz w lewo – powiedziała kobieta – i znów w lewo wzdłuż domu. Proszę zatrzymać się tu, obok bramy Budynek był otoczony szerokim pasem zieleni i Dima pomyślał, że cała zmoknie, zanim wejdzie do środka. Zrobiło mu się żal tej kobiety, zmęczonej ciągłymi delegacjami, na którą nikt nie czeka i która przyzwyczaiła się liczyć tylko na siebie.

– Może wjadę do bramy, będzie pani bliżej do wejścia – zaproponował.

– Dziękuję panu – powiedziała z wdzięcznością, otwierając torebkę. – Zostawię w zastaw dowód, dobrze? A może wejdzie pan ze mną na górę?

– Raczej nie – mruknął Dima. – W naszych czasach nie można samochodu spuścić z oka – od razu rozbiorą na części. Musiałbym go zamykać, zdejmować lusterka i wycieraczki – za długo to potrwa. Niech pani lepiej zostawi dowód.

– Zaraz wracam – rzuciła, wysiadając z wozu.

Dima zawrócił i postawił samochód tak, żeby łatwiej móc później wyjechać, zgasił silnik i światła. Siedział w nagrzanym wozie, palił i leniwie rozmyślał o jutrzejszym dniu. O dziesiątej ma być w pracy, o dwunastej trzydzieści musi odebrać Wierę ze szkoły, zawieźć ją do babci na daczę i wrócić na piątą do miasta, bo o piątej siedemnaście przyjeżdża pociągiem Berlin-Moskwa kolejny stuknięty klient, wystraszony pogłoskami o przestępczości szalejącej w rosyjskiej stolicy Trzeba go zawieźć z Dworca Białoruskiego do hotelu. Na wieczór Dima na razie nic nie planował, bo szef uprzedził go, że to nie jest zwykły klient i, prócz ochrony osobistej, może potrzebować pomocy w uzyskaniu pewnych informacji…

Dima zerknął na zegarek. Za dwadzieścia trzecia. Czekał już piętnaście minut. Dziwne. Nie wyglądała na naciągaczkę, a poza tym zostawiła dowód. Pieniędzy nie może znaleźć czy co? Wyjechała w delegację, a mąż wszystko przepił. Albo synalek wydał forsę na jakieś głupoty. Przekartkował dowód. Irina Siergiejewna Fiłatowa, moskwianka, zdjęcie na pewno jej, wpisy o zawarciu związku małżeńskiego i jego unieważnieniu, meldunek. Dzieci nie są wpisane, więc jest bezdzietna.

Otworzyły się drzwi na klatkę schodową, rzucając kwadrat światła na asfalt. Dima chciał już opuścić szybę, ale z budynku wyszedł jakiś mężczyzna. Ile można czekać? Otworzył ponownie dowód na stronie z zameldowaniem, zerknął na numer mieszkania i zdecydowanie wysiadł z wozu.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: