- W empik go
Łosoś a'la Africa - ebook
Łosoś a'la Africa - ebook
„Łosoś a la Africa” Michała Krupy to kontynuacja wcześniejszych losów bohaterów: Macieja, Agaty, kapitana Zbigniewa Lisieckiego i majora Karola Nowaka przedstawionych w pierwszej powieści autora - „Łosoś norwesko – chiński”. Wśród pozostałych istotnych bohaterów są także: Sobieski – podkomendny kapitana, Kunegunda – asystentka i prawa ręka kapitana, następczyni Jakubiaka, wódz plemienny i kilku innych, które częściej lub rzadziej uczestniczą w fabule tego utworu. Tym razem dzięki bohaterom przenosimy się do Afryki, a bliżej do regionu, gdzie ma miejsce wojskowa misja pokojowa. Stacjonują tam głównie wojska polskie i amerykańskie, a ich przedstawiciele weszli w konflikt z rdzennym afrykańskim plemieniem, co rodzi szereg zabawnych, ale też mrożących krew w żyłach sytuacji.
Autor w sposób kunsztowny, z dużą dozą śmiechu, opisuje ludzi, wydarzenia i relacje międzyosobowe: „Dąb. Można by wiele o nim opowiadać. Nie był może bystry w działaniach operacyjnych, nie był też może zbyt rozwiniętym człowiekiem, z którym można by podjąć ciekawą dyskusję o sensie istnienia ludzkości na Ziemi, ale był niezrównany w pędzeniu bimbru. Z czego on go robił? Tego nie wiedział nikt i dlatego stał się mimochodem najbardziej strzeżonym członkiem naszego plutonu. A bimber spod jego ręki był przedni. Nawet amerykańcy ustawiali się w zapisy, by za grube dolary dostać choć manierkę”.
Powieść ta jest historią pełną zwrotów akcji, sensacyjnych wydarzeń, komicznych postaci, czasami abstrakcyjnych lub rubasznych wypowiedzi, ale przede wszystkim zawiera dużą dawkę wytrawnego humoru.
Kategoria: | Sensacja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7900-285-6 |
Rozmiar pliku: | 831 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Agata siedziała w fotelu z podkurczonymi nogami i bawiła się kubkiem wypełnionym zimną kawą. Nie patrzyła na mnie, tylko w wirujący czarny płyn. "Oho! Coś jest na rzeczy!" pomyślałem. Ostatnio coraz częściej miewała takie nastroje. Niby zadowolona z życia, a jednak nieobecna. Nie ma to jak związek dwóch osób przeciwnej płci. Życie nauczyło mnie już, że kobiety różnią się od mężczyzn w sposób znaczny. My mężczyźni nie dzielimy włosa na czworo, nie szukamy cały czas dziury w całym. My po prostu żyjemy, poszukując nowych zdobyczy. Przynajmniej ja i mój dobry kumpel Filip. Kocham Agatę. Nigdy na nikim tak mi nie zależało jak na niej. Jest spełnieniem moich marzeń. Zarówno seksualnych jak i … no właśnie. Dobrze mi z nią. Mieszkamy razem, ona jest zawziętą bizneswomen, a ja nadal pracuję jako pasożyt ludzkości w roli bankiera.
- Naprawdę cukiereczku? Wyjdźmy gdzieś. Na przykład do kina. Co ty na to? Albo do knajpy na imprezę, kawiarnia, spacer po mieście... Co tylko chcesz. No dalej! Podnieś się z fotela i zróbmy coś!
- Słodki jesteś Maciej, ale nie o takie znudzenie mi chodzi.
No i zaczyna się. Czy w ogóle istnieją rodzaje znudzenia?! Jeżeli tak, to jakie?
- Wiem, o co ci chodzi - szczery uśmiech zawitał na mojej twarzy.
- Nie, nie o to. Możesz mnie bzyknąć jeśli chcesz, ale to nie to.
No to kurwa co?! Ukryłem moje dość intensywnie zagotowanie pod osłoną nadal uśmiechniętej twarzy. Jestem dobry w tych gierkach. Wyćwiczyłem to w zawodzie, jaki sobie sam kiedyś dawno temu wybrałem. Grałem dalej i podszedłem do mojej Agaty, po czym uklęknąłem przy niej.
- Agatko ty moja, powiedz mi o co ci chodzi, bo ja, prosty Maciej, nie rozumiem, a chcę zrozumieć, bo cię kocham.
Agata nadal wpatrywała się w kawę. Co ona tam widzi?!
- Ptaszynko.
- Nie nazywaj mnie tak.
- No to jak mam cię nazywać?! Kocham cię i wiesz, że zrobię dla ciebie wszystko! Ale nie wiem, o co ci chodzi! Jestem inteligentnym facetem, wydałem nawet książkę...
- Tak, wydałeś... w moim wydawnictwie.
- To nie jest ważne. Fakt jest faktem, że zaistniałem publicznie, a to znaczy, że nie jestem głupi.
- Czy ty wiesz Maciej ile sprzedaliśmy egzemplarzy twojego „bestselleru”? Nie wiesz? To ci powiem. Trzy sztuki. Maciej sprzedaliśmy trzy książki pod twoim nazwiskiem. Nie mów mi więc, że jesteś pisarzem.
- Trzy to jednak lepiej niż nic, prawda?
- Oczywiście! Jedną kupiłam ja, drugą Filip, a trzecią twoja pierwsza żona.
- Agata, powiedz mi, co cię gryzie? Mówisz, że się nudzisz. OK, mogę zrozumieć, że masz kasę, firmy, które same na siebie zarabiają i oczywiście mnie... Agata, chyba nie chcesz mi powiedzieć, że...
- Że co?
- No, że koniec z nami, albo że masz kogoś innego?
- Nie, nic z tych rzeczy Maciej. Ja też ciebie kocham. Chyba, ale męczy mnie ta codzienność, te rutyny i ten codziennie zajebisty seks. Rozumiesz mnie?
- Nie. Tego nie rozumiem.
- O Jezu Maciej, jakiś ty głupi. Słuchaj mnie. Fajnie mi z tobą. Mamy kasę, spokojne życie... no właśnie, potrzebuję akcji, działania, niepewności, dreszczyku emocji, adrenaliny...
- Aaaa, to już wiem co cię trapi...
- Wiesz? Uśmiechnęła się, szczerze spoglądając mi wreszcie w oczy. Jej wzrok emanował nadzieją.
- Jutro, albo nie! Dzisiaj polecę jeszcze do seks-shopu i kupię coś naprawdę mocnego! Jakieś kajdanki, pejcz, skóry i wysokie obcasy. Może nawet mają taką klatkę dla psów. Zabawimy się w sado-macho! Trafiłem?
- Nie, nie trafiłeś. Maciej, posłuchaj mnie. Nie chodzi mi o seks, nie chodzi mi o kino i inne romantyczne pierdoły! Potrzebuję akcji, strzelanin, ucieczek... polowania.
Poddałem się. Moja wiedza o kobietach, bądź co bądź opisana w mojej książce, legła w gruzach. Agata była przypadkiem niepodlegającym ogólnie przyjętym standardom. Ona była inna, ona była Agatą.
- Czego ode mnie oczekujesz? Zapytałem, choć już wiedziałem, że zadając to pytanie robię błąd.
- Wyjedźmy gdzieś Maciej. Wyrwijmy się z tego zapyziałego miasta! Zaznajmy przygody!
Kamień spadł mi z serca.
- No to trzeba było tak od razu! Agatko ty moja! Jutro znajdę jakieś fajne oferty w biurach podróży. Co by cię interesowało? Hiszpania? Grecja? Może Egipt?
- Raczej myślałam o Syberii.
Kamień powrócił na swoje miejsce.
- Gdzie?! Zapytałem, nie dowierzając w moje odczucia słuchowe.
- Na Syberię na przykład. Maciej, nie miałeś nigdy ochoty zapolować na przykład na tygrysa, albo na półtonowego łosia?! No wiesz, mrozy, minus dwadzieścia stopni na przykład, śnieg, zamiecie, żadnej żywej duszy w promieniu setek kilometrów. Tylko ty i trop zwierzęcia. Taki tygrys syberyjski... to by było trofeum. Pomyśl tylko! Spanie w szałasach zrobionych z gałęzi drzew, walka o ogień i ciepło, walka o przetrwanie, walka o...
Tego było dla mnie za wiele. To o czym mówiła Agata nie tyle co mnie przeraziło, co po prostu nie mieściło się w mojej głowie! Jaka Syberia?! Jakie tygrysy?! O czym ona mówi?!
- Agatko ty moja. Najsłodsza i najbardziej seksowna... o czym ty do mnie mówisz?!
- O akcji Maciej!! Ja potrzebuję akcji!! Polowania i seksu w dziczy! W szałasie na przykład, albo we krwi tygrysa syberyjskiego! Chcę zrobić coś co wiąże się z wytryskiem adrenaliny i wielkim podnieceniem! Wytropmy razem wielkiego zwierzaka. Zabijmy go i kochajmy się później na jego skórze! Maciej co ty na to?
- Może od razu zapolujmy na Yeti, co?
- Może być Yeti! Widzę, że zaczynasz czuć klimat! To dobrze mój ty myśliwy!
Wyraz twarzy Agaty momentalnie się zmienił. Zauważyłem błysk w jej oczach, porównywalny do wybuchu bomby termojądrowej. Dobra! Chcesz Yetiego, to go dostaniesz! Tu i teraz! A jutro, mam nadzieję, że będzie tak jak wcześniej. Czasami trzeba poświęcić się dla ratowania związku.
- No to teraz Yeti zje cię na kolację!!! Krzyczę, wstając na nogi i podnosząc ręce. Zacząłem chodzić po pokoju, udając niedźwiedzia. Przynajmniej tak mi się wydawało.
- Teraz pożrę cię ty ludzka istoto! Hu, hu, hu!! - chodzę ciężkim krokiem z rękami uniesionymi w górze i udaję Yeti.
- Maciej, uspokój się. Czy ty rozumiesz, co ja do ciebie mówię?
Zrezygnowany stanąłem w miejscu i opuściłem ręce. Spojrzałem na Agatę. Już wtedy byłem pewny, że czeka mnie coś, czego chętnie bym chciał uniknąć.
RAPORT Z ODPRAWY
27.06.2013 Zimbabwe Gwanda
Na odprawie stawili się plutonowy Karol Nowak, Pierwszy, Drugi, Trzeci, Dąb, Brzoza i Świerk. Zebraniu przewodniczył pułkownik armii amerykańskiej John „Mac coś tam”.
1. Punkt pierwszy odprawy - podział obowiązków i zadań na rozpoczynający się tydzień.
2. Pułkownik rozwinął tajną mapę rejonu z zaznaczonymi najnowszymi punktami kontroli ludności cywilnej. Zaobserwowane flagi: polska i czeska.
3. Dwójka podnosi rękę w celu zadania oficjalnego pytania.
4. Prośba o pytanie odrzucona machnięciem ręki jebanego pułkownika.
5. Dwójka nie poddaje się, trzymając swoją prawicę w górze.
6. Pułkownik po rozdaniu obecnych rozkazów, poinstruował nas przy pomocy tłumacza, w których miejscach spędzimy najbliższy tydzień naszej walki o pokój na świecie.
7. Pojawiły się następne ręce w górze.
8. Pułkownik z ignorancją przeszedł do następnych punktów odprawy.
9. Co mówił, nikt nie zrozumiał i nawet nikt nie starał się zrozumieć. My, czyli siły zbrojne Rzeczpospolitej Polskiej wciąż nie byliśmy zgodni z rozkazami dotyczącymi punktu pierwszego, czyli rozmieszczenia NAS na mapie.
10. Tłumacz tłumaczył, ale biorąc pod uwagę, że też trzymałem rękę w górze, nie za wiele do mnie docierało. W końcu jestem obecnie tylko plutonowym, a nie majorem. Ale to taka tylko dygresja, o ile szanowny pan kapitan to słowo oczywiście zrozumie. Fakt jest faktem, że odprawa stanęła w martwym punkcie. Nikt nie słuchał amerykańca i tłumacza, bo każdy rwał się do zadania pytania.
11. Fuck! Zanotowana reakcja amerykańca, znaczy się pułkownika armii amerykańskiej, naszego sojusznika i przyjaciela na dobre i złe.
12. Tłumacz: Kurwa!
13. Pułkownik coś po swojemu, ale tłumacz dawał po polsku - O co wam chodzi?! Po co te ręce w górze?! Rozkaz to rozkaz i nie dyskutować!
Tłumacz wczuł się w rolę i nawet krzyknął na nas. Propozycja zwykłego plutonowego - wysłać go na misję tam, gdzie nas się nie dało.
14. Ręce nadal w górze. Dwójka cierpliwie walczył o prawidłowe krążenie w prawej dłoni, ściskając i prostując palce.
15. Pułkownik poddał się. Zapytał przez tłumacza, o co nam chodzi. Użył słowa kurwa po amerykańsku, ale to to nie może znaleźć się w oficjalnym raporcie, bo mogłoby to wpłynąć na stosunki polsko-amerykańskie.
16. Pierwszy odezwał się Dwójka. Cytuję: Czemu , kurwa my mamy stać za każdym jebanym razem na tych pierdolonych drogach i przeszukiwać tych czarnuchów od świtu do jebanego zmierzchu, stojąc w w jebanym słońcu bez jebanego skrawka cienia, a jebani amerykańcy siedzą sobie w bazie i popijają jebane zimne piwko, albo dupczą jebane, chore na hiv miejscowe? Czyż to kurwa jest jebana sprawiedliwość?!
17. Pułkownik coś zanotował, po czym spojrzał na las rąk wzniesionych do góry. Kiwnął głową na Świerka.
- Jego wypowiedź: Ja się kurwa na to nie pisałem. Pierdolę to! Znowu stać na jakiejś polnej drodze i sprawdzać toboły miejscowych. Mam to w dupie!
18. Pułkownik uśmiechnął się. Nie było to profesjonalne. W naszych, polskich służbach nie śmiejemy się z wypowiedzi zebranych. Ale to tylko taka prywatna uwaga skromnego PLUTONOWEGO. Nic poza tym. Proszę tego nie brać sobie tego do SERCA Panie wciąż Kapitanie.
19. Pułkownik Najlepszej Armii Świata wyszedł, zostawiając nas samych w celu dopracowania szczegółów wyznaczonych nam zadań.
20. Świerk: Pierdolę to. Mam już odparzenia słoneczne nawet na uszach!
21. Brzoza: Ni chuja!
22. Dwójka: Major zna moje zdanie. Czas zastrajkować.
23. Ja: Nie jestem majorem. Zdegradowano mnie za Poznań do stopnia PLUTONOWEGO.
24. Świerk: Byłem w Poznaniu. Ledwo przeżyłem, ale Pan będzie dla mnie zawsze MAJOREM.
25. Dąb: dla mnie to powinien Pan awansować na GENERAŁA, za Poznań, a nie kiblować tu w tym Zimbabwe na misji pokojowej.
26. Podjąłem decyzję zakończenia marudzenia i zasugerowałem rozpoczęcie rozpisania grafiku kto z kim i kiedy będzie stać na tej pierdolonej drodze polnej.
27. Ustalenie grafiku zajęło nam pięć minut. Wszyscy byli zgodni, że trzeba w biedzie trzymać się w kupie, a raczej nikt nie chciał odbywać warty bez Dębu. Dlaczego? Wiadomość ściśle tajna, podlegająca zaszyfrowaniu.
28. Przydzielenie racji dziennych puszek i płynów odbyło się bez większych zakłóceń. Chińska fasolka po bretońsku smakuje przecież tak samo na całym świecie.
29. Ja: Życzyłem wszystkim zebranym powodzenia w akcji i powrotu w całości. W końcu jesteśmy na misji pokojowej i w każdej chwili może kogoś ukąsić wąż, lub dopaść jakaś choroba choćby malaria, albo inny hiv.
Koniec cotygodniowego raportu
Plutonowy Karol Nowak - oddany wojownik o wolność i suwerenność naszej ukochanej ojczyzny.
Ps.
Przepraszam za skreślenia, ale raport pisałem na żywca, a w dobie elektroniki zaobserwowałem chroniczny brak papieru do pisania.
Kapitan Zbigniew Lisiecki, siedząc w swoim wypasionym fotelu, czytał raport już po raz trzeci. Ten był wyjątkowy. Poprzednie miał w zwyczaju przeglądać maksymalnie dwa razy. Popatrzył jeszcze raz na ilość skreślonych słów i stwierdził, że ich liczba z tygodnia na tydzień zwiększa się. Pierwszy raport, jaki został mu dostarczony był wręcz przykładem wzorowo napisanego dokumentu. Nawet pieczątka dumnie prężyła się na dole kartki. „Im głębiej w las tym więcej drzew” - pomyślał. Obecnie można było wyczuć ze słów Karola jakby nutkę irytacji i poddenerwowania. Delikatnie mówiąc. On sam też nie miał lekko. Cały ciąg wypadków, których apogeum zniszczyło starówkę Poznania o mało co nie zrzuciłoby także i jego z piastującego stanowiska. To byłaby życiowa porażka, to oznaczałoby też śmierć jego błyskotliwej kariery. Poznań, Agata. Ileż to razy budził się zlany zimnym potem, mając przed oczami obrazy, w których koszmarna wyobraźnia mieszała się z prawdziwymi przeżyciami tamtych dni. Kapitan Lisiecki pewnego dnia zdecydował się na sięgnięcie po pomoc u specjalisty. Od tego dnia spotykał się regularnie z rządowym psychologiem. Pomogło. Zbigniew prywatnie i kapitan zawodowo mogli spojrzeć w swoje odbicie w lustrze, bez uprzedniego obalenia przynajmniej ćwiartki wódki. Stan trzeźwości kapitana czasami dosięgał nawet godzin późno-porannych. Niestety były nadal momenty w jego dniu, z którymi jeszcze sobie nie poradził. Tak, oczywiście! Miał wyrzuty sumienia, że zrobił z Karola kozła ofiarnego i sam osobiście zdegradował go do plutonowego. Premier, ten wścibski kurdupel, dopominał się bardziej surowej kary. Według niego powinno się ówczesnego majora ukamienować na pręgierzu, właśnie na starym rynku w Poznaniu. Obaj jednak panowie spotkali się pośrodku, wybierając wspólnie miejsce odbycia dwuletniej misji pokojowej, z możliwością przedłużenia. Dotyczyło to także tych wszystkich agentów, którzy podczas misji przejęcia Agaty zabili więcej niż pięciu ludzi. Policjantów liczono podwójnie. Tak... Agata. Agentka Agata. W zasadzie cała ta rozpierducha nic nie wyjaśniła. Agentka wraz z dokumentami rozpłynęła się w powietrzu i nikt tak do końca nie dowiedział nawet co w nich było. Jest oczywiście poszukiwaną, ale kapitan wątpił, by kiedykolwiek jakiekolwiek służby trafiły na jej ślad.
To były jednak przemyślenia Kapitana, które brał na sucho. Nie wzruszał się, ani nie okazywał emocji. Tak po prostu wygląda przesrane życie w służbach. Dopóki jest dobrze, dostajesz medale i awansujesz. Wystarczy jednak jeden błąd i lecisz na ryj.
Najgorsze nadchodziło, gdy musiał wezwać swojego nowego sekretarza. Kapitan starał się nie robić tego zbyt często. Miał ku temu kila powodów. Przede wszystkim sztywność nowego, i nie mniej pewność siebie, wkurzały go pod niebiosa. Za nic! Za nic nie można było sekretarza wyprowadzić z równowagi. Kawę podawał w kubku w ilości odpowiedniej, nawet perfekcyjnej, dokumenty zjawiały się na biurku zanim zostały jeszcze wydrukowane. Znakomicie spławiał petentów i byłby najwierniejszym psem jakiego miał, gdyby nie ujawniona z czasem skrywana miłość ojcowska do Jakubiaka. Jakubiak, kiedyś najbardziej znienawidzony człowiek przez kapitana. Życzył mu śmierci każdego dnia, a wymyślanie wyrafinowanych na nim mordów sprawiało mu perfidną przyjemność. Teraz, gdy go nie już wśród żywych, kapitan po prostu rozkleja się i płacze jak dziecko widzące śmierć swojej mamusi pod kołami tira. Trauma do końca życia.
Zapraszamy do skorzystania z oferty naszego wydawnictwa.
Wydawnictwo Psychoskok