Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Następna dziewczyna - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
1 stycznia 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Następna dziewczyna - ebook

Sobotnia noc. Policja przyprowadza do domu siedemnastoletnią dziewczynę. Sophie nie ma kontaktu z rzeczywistością, powtarza coś niezrozumiałego...

Rano okazuje się, że jej przyjaciółka nie wróciła do domu. A potem policja znajduje ciało dziewczyny…

Policjantka prowadząca śledztwo podejrzewa, że Sophie była świadkiem morderstwa.

Dziewczyna twierdzi, że nic nie pamięta. Ale dręczą ją przebłyski przerażających scen. Ktoś przysyła jej niepokojące maile. Ktoś ją śledzi.

Matka czuje, że córka nie mówi wszystkiego. Że jest w niebezpieczeństwie. Lecz sama aż zbyt dobrze wie, co to znaczy się bać… Od dwóch lat strach paraliżuje ją, niszczy jej życie, jej małżeństwo, jej rodzinę. Teraz jednak za wszelką cenę musi się z nim zmierzyć, by powstrzymać mordercę. Kimkolwiek jest. Bo wie, że jego celem jest teraz Sophie.

Kategoria: Sensacja
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-241-6192-8
Rozmiar pliku: 2,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

Sobota

Ćśś… Cicho bądź. – Lewą ręką rozluźnia pasek knebla. Prawą ciągnie pukiel długich kręconych włosów. Skręca je, żeby nie mogła ruszyć głową. Tak mocno, że nie może się od niego odsunąć. Tak mocno, że czarne sztuczne kosmyki odczepiają się i odrywają od prawdziwych włosów; ciche trzaski wydają jej się dziwnie głośne.

Knebel uderza miękko o betonową podłogę, niewinny dźwięk kontrastuje z funkcją, jaką przed chwilą spełniał.

– Siedź cicho. Nie ruszaj się. Zaraz będzie po wszystkim.

Przyciska głowę do jej skroni, mocno. Jego śliski, lepki pot pokrywa jej czoło, gdy przywiera do niej i trze głową, poruszając nią na boki. Jej nozdrza atakuje odrażający smród. Stara się nie oddychać. Strach bierze górę; z jej suchych warg wymyka się cichy jęk.

– Nie. Cicho. Mówiłem. – Jego głos jest ochrypły, groźny.

Jej oczy są szeroko otwarte i wilgotne od świeżych łez – na twarzy ma ślady po starych. Otwiera usta, lekko, ośmiela się wyszeptać słowa, które wrzeszczą jej w głowie.

– Proszę, nie zabijaj mnie.

On dostrzega lekki ruch jej warg i natychmiast przyciska do nich dłoń, tłumiąc słowa, nim zdążą się uformować. Przez szpary pomiędzy jego miękkimi palcami może się tylko przecisnąć jej oddech; stłumiony wydech.

Jej ostatni.1

Karen

Szczekanie psa uprzedziło ją o nocnej wizycie, zanim rozległ się dzwonek. Do środka przedostały się stłumione głosy, gdy Mike otworzył drzwi. Po chwili zagrzmiał inny. Karen zerwała się z kanapy, złapała psa i wybiegła na korytarz. Nie spodziewała się widoku, jaki ją przywitał.

Zaklinowana między dwoma policjantami dziewczyna wyglądała jak siedem nieszczęść.

Sophie.

– Co się stało? – Podbiegła, upuszczając Baileya na podłogę. Szczekanie zamieniło się w warczenie; zignorowała je, skupiona tylko na córce. Łzy zostawiły ślady na przesadnie umalowanej twarzy Sophie, szminka się rozmazała i miejscami wytarła, czerwień wylała się poza kontur warg.

– Nie zrobiła nic złego, mieliśmy obowiązek odwieźć ją do domu. – Policjant mówił dalej, ale Karen, w panice, nie słuchała go. Boże, co jej się stało?

Sophie nagle wyglądała na młodszą niż na swoje siedemnaście lat; jej córeczka ledwie trzymała się na nogach, opierała się o ścianę ganku, próbowała poruszyć wargami i wydobyć z siebie logiczne słowa. Bez skutku.

Do przerażonej Karen dotarły strzępy tego, co mówili policjanci.

– …błąkała się sama po głównej ulicy… – Otarła mokrą twarz Sophie mankietem swojego rękawa. – … ubrana na czarno… niebezpiecznie… – Chwyciła ją za ręce i spojrzała w czarne oczy z rozszerzonymi źrenicami. Ile wypiła?

Stali we troje na ganku, drzwi były otwarte – policjanci, wysocy, oficjalni, w progu. Firanka u sąsiadów poruszyła się. Karen drżącymi dłońmi usiłowała podtrzymać Sophie, która w czarnych szpilkach ślizgała się na podłodze. Nie patrzyła na Mike’a, ledwie do niej docierało, że dziękuje policjantom.

– Dlaczego byłaś sama? – krzyknęła. – Znowu cię zostawili? – Nie obchodzili jej policjanci, sąsiedzi ani uciszanie Mike’a dobiegające z lewej strony; wszystko się zlewało.

Sophie gapiła się na nią bezmyślnie, jej wzrok był obcy. Jasnoniebieskie żywe oczy, które Karen tak dobrze znała, były ciemne, pozbawione emocji. Pozbawione wszystkiego. Ale matka dostrzegła w nich przerażoną dziewczynę. To nie była wina alkoholu.

Po wyjściu policjantów w salonie eksplodowały wzburzone głosy.

– Co ty sobie wyobrażasz, Sophie? – krzyknął Mike parę centymetrów od jej bladej twarzy. – Jedzie od ciebie alkoholem. – Cofnął się.

– Nie wiem, co robiła… – Sophie uniosła głowę, próbując skupić wzrok.

– Kto, kochanie? – Karen kucnęła obok Sophie, jej słowa były spokojniejsze, łagodniejsze niż te, które wykrzyczał Mike.

– Nie wiem, kto to jest. – Mówiła nieskładnie, jakby sylaby wydostające się z jej ust były bez związku z ruchem warg. – Skąd mam wiedzieć, dlaczego Amy chciała być Amy?

– Brałaś coś, Sophie? – Mike znów się przysunął, chwycił ją za rękę i zmusił, żeby usiadła na zarwanej kremowej sofie.

– Nie. Nie…

– Mike! Ona jest tak pijana, że nawet nie wie, co do niej mówisz. – Karen szukała na jego twarzy cienia zrozumienia, wiedziała, że oboje w swoim czasie bywali w podobnym stanie. Przecież każdemu nastolatkowi zdarza się upić.

– To niby ma być usprawiedliwienie? Karen, spójrz na nią. Jest wpół do jedenastej, była poza domem zaledwie od szóstej. – Wstał i zaczął chodzić po pokoju. W końcu usiadł ciężko na kanapie naprzeciwko, potarł twarz i obiema dłońmi nerwowo przeczesał siwiejące włosy. – Mogło ci się coś stać. Rozumiesz, Sophie? – wyrzucił z siebie z grymasem na twarzy. – Tę nieprzyjemną minę Karen widziała już wcześniej.

Krótkie parsknięcia śmiechu. Nienaturalne. Nie był to lekki, zaraźliwy śmiech Sophie: ten był ponury, upiorny.

– Bawi cię to? – Mike rzucił się w stronę Sophie na wpół siedzącej, na wpół skulonej, z głową na piersi, jakby była za ciężka, żeby ją utrzymać. Jeden ruch i przycupnięta na skraju kanapy dziewczyna znalazłaby się na podłodze.

– Proszę. – Karen powstrzymała go wyciągniętą dłonią. Mrużyła oczy, chciała, żeby wyszedł z pokoju; chciała sobie poradzić jak najlepiej, a jego złość jej w tym przeszkadzała. Oderwała wzrok od jego oczu. – Sophie, kochanie, byłaś z Amy?

– Co z tego, że chciała być Amy? – Ciągle to samo. Nie ma co, nie zanosiło się na to, że uda się wydobyć z niej coś sensownego.

Karen odetchnęła kilka razy głęboko, żeby zapanować nad kiełkującą głęboko w niej złością. Kumple Sophie najwyraźniej ją zostawili. Zresztą nie pierwszy raz – nie dalej jak trzy miesiące temu Mike musiał zwlec się z łóżka w środku nocy i jechać po Sophie, bo została sama w Torquay bez pieniędzy, a jej tak zwani przyjaciele zniknęli. Nie dało się tego skwitować stwierdzeniem: „takie już są te dzisiejsze nastolatki”, to było okropnie egoistyczne – przez to dochodziło do takich właśnie sytuacji.

– Muszę do łazienki. – Sophie zerwała się z kanapy. – Chcę sikuuu… – przeciągała słowa.

– Zaprowadzę cię. – Karen jedną ręką podtrzymywała ją w pasie, drugą wyciągała przed siebie, żeby łatwiej utrzymać równowagę, kiedy szły do łazienki. Wyglądały jak para związanych ze sobą dzieci, które mają wziąć udział w wyścigu na trzech nogach. Mike, czerwony na twarzy, dużymi krokami spacerował po salonie tam i z powrotem.

Karen czekała pod drzwiami, opierając o nie głowę. Zanosiło się na to, że czeka ich długa noc. Usłyszała szum spłukiwanej wody, a potem brzęk.

– Wszystko w porządku, Sophie?

Znów chichot, Sophie poślizgnęła się i wypadła za drzwi. Razem wróciły do salonu. Do Mike’a, który nadal spacerował, ze złością stawiając kroki.

– Muszę ją zaprowadzić do łóżka.

– Co ty powiesz. – Odwrócił od nich wzrok.

Karen ustawiła Sophie przodem do schodów.

– Możesz jej przynieść szklankę wody?

Mike sapnął i zniknął w kuchni. Karen zaprowadziła Sophie na górę, z trudem panując nad bezwładnym ciałem dziewczyny, która w jednej chwili się śmiała, a za moment płakała, a przecież nie dalej jak parę godzin temu wyszła z domu elegancka i piękna w nowej czarnej sukience. Karen zacisnęła powieki. Nie może się teraz rozpłakać. Jeszcze nie. To nie była jej Sophie. To nie była Sophie, która troszczyła się o przyjaciół: pomagała im się podnieść, kiedy upadli, pozwalała im się wypłakać na ramieniu, odprowadzała do domu, gdy byli pijani.

Dlaczego zostawili ją w takim stanie? A może to Sophie ich zostawiła? Bełkotała coś o Amy, wydawało się, że się o nią martwiła. Karen ścisnęło w piersiach.

Gdzie jest Amy?2

Karen siedziała z nogami zgiętymi w kolanach, oparta o tapicerowany miękkim aksamitem zagłówek, stukając w wyświetlacz telefonu.

– Co robisz? – spytał Mike, podchodząc do łóżka od swojej strony.

– Piszę do Liz.

– Boże drogi, Karen, jest środek nocy. Daj spokój. – Usiadł na brzegu łóżka i zdjął spodnie. Monety z kieszeni wysypały się na drewnianą podłogę, pobrzękując i tocząc się we wszystkie strony. – Cholera!

– Muszę wiedzieć, czy Amy dotarła cała i zdrowa do domu. – Karen wymówiła te słowa cicho, bo myślała, że jeżeli powie je łagodnie, on zrozumie tę jej potrzebę.

– Sophie jest tak nadźgana, że nie będzie miała pojęcia, z kim była. Zresztą i tak na pewno się od nich odłączyła, reszta pewnie będzie siedzieć w pubie do trzeciej. Nie przejmuj się, Liz. Kładź się spać. – Był zmęczony. Rozdrażniony. Karen wiedziała, że nie znosi, kiedy ona nie umie odpuścić.

– Na pewno nie zasnę. Moim zdaniem to nie tylko alkohol.

– Daj spokój. – Podskoczył na łóżku parę razy, żeby się umościć i naciągnął kołdrę pod szyję. Odwrócił się do niej plecami.

– Mike – błagała, chcąc ciągnąć rozmowę mimo jego ostrzegawczego tonu. Chodziły jej po głowie różne niepokojące myśli. – Nie wydaje ci się, że wyglądała jakby zażyła narkotyki? Może ktoś jej podał? Mówiła, jakby…

– Chyba żartujesz! – Mike zerwał z siebie kołdrę, odsłaniając umięśniony tors, i usiadł, wściekły. – Policja bardziej by się chyba przejęła, gdyby podejrzewała, że doszło do przestępstwa? Pracowałaś z bandą porąbanych przestępców, ale to wcale nie znaczy, że Sophie stanie się celem gwałcicieli, jak tylko wyjdzie z domu.

Karen poczuła ból.

– To ty na nią nakrzyczałeś, że mogło jej się coś stać, to chyba były twoje słowa?

Potarł twarz ze złością i jęknął.

– Chodziło mi o to, że mogła się przewrócić i wylądować w rowie, owszem, przeszło mi przez myśl, że ktoś mógłby ją wykorzystać. Ale nic takiego się nie stało. Ty za to mówisz, że ktoś celowo nafaszerował ją narkotykami. Pojęcia nie mam, co ci chodzi po głowie. A teraz daj mi spać, porozmawiamy z nią rano. To na pewno tylko jakiś żałosny dramat nastolatków, jakaś głupia sprzeczka z Amy, i tyle. – Odwrócił się z powrotem twarzą do okna, tyłem do niej.

Łza spłynęła po policzku Karen i skapnęła na kołdrę. Przez chwilę Karen wpatrywała się w kroplę zabarwioną tuszem do rzęs, a potem rozmazała ją palcem. Jak on może być taki bezduszny? Irytacja przesłoniła mu wszystko, co o niej wiedział, jej traumatyczne przeżycie: napad, prawie dokładnie dwa lata temu. Zapomniał, dlaczego taka jest? Patrzyła w dół bezmyślnie. Poszwę trzeba będzie wyprać. Uniosła głowę i przez chwilę wpatrywała się w plecy mężczyzny, który od dwudziestu trzech lat był jej mężem. W końcu zaczęła pisać dalej.

„Cześć, Liz, przepraszam, że piszę tak późno, chciałam się dowiedzieć, czy wiesz coś o Amy? Sophie przyprowadziła do domu policja w wiadomym stanie – nie wiem, dlaczego nie była z innymi! Mam nadzieję, że reszta dziewczyn ma się lepiej. Proszę, napisz jak to przeczytasz”.

Przełączyła telefon na wibracje i wsunęła pod poduszkę. Wzięła z szafki nocnej sertralinę, włożyła dwie tabletki do ust, przełknęła bez popijania i poszła zajrzeć do Sophie.3

Niedziela

Do snu Karen wdarło się pobrzękiwanie talerzy i sztućców. Która godzina? W kościele w oddali biły niedzielne dzwony, niskie dźwięki niosły się i znikały z wiatrem. Kiedyś przynosiły jej ulgę, nawet ukojenie. Jednak ostatnio stały się irytujące, przypominały, jak długo mieszka w Ambrook. Dziesięć lat temu przeprowadzka z miasta do małego spokojnego miasteczka w hrabstwie Devon wydawała się dobrym pomysłem. Na sielankowy tradycyjny wiejski domek nie mogli sobie pozwolić, zadowolili się więc bardziej nowoczesnym, mniej zjawiskowym bliźniakiem. Rekompensowały to widoki na wzgórza Dartmoor. Teraz nawet one nie robiły na niej wrażenia. Jednak na kolejną przeprowadzkę było za późno, jej obecny stan by na to nie pozwolił.

Otworzyła oczy, słysząc odgłosy cichego dreptania. Na jej nogach wylądował ciężar. Bailey przyczołgał się do jej twarzy i dał porannego buziaka. Pogłaskała go niemrawo po brzuchu. Nagle poderwała się i usiadła. Odwróciła się w stronę Mike’a. Pusto. To on hałasuje w kuchni. Zerknęła na budzik i zobaczyła, że jest za piętnaście dziewiąta. Dlaczego jej nie obudził?

Odsunęła Baileya, wsunęła kapcie, chwyciła szlafrok i przeszła przez piętro. Przystanęła przed drzwiami Sophie, nasłuchiwała ruchu, próbując usłyszeć odgłos oddychania. Oby tylko oddychała. Oby nie udławiła się na śmierć własnymi wymiocinami. Położyła drżącą dłoń na klamce. Zaglądała do córki kilka razy w czasie niespokojnej nocy, ale ostatni raz była u niej trzy godziny temu. Wzięła głęboki oddech i otworzyła drzwi.

Na brzuchu. Jasnobrązowe włosy rozrzucone na poduszce częściowo zakrywały jej twarz. Dokładnie w tej samej pozycji, w jakiej ją zostawiła. Karen słyszała jedynie własny oddech: szybkie płytkie hausty. Dlaczego Sophie nie wydaje żadnych odgłosów? Wyciągnęła rękę, trzymała ją przez chwilę w powietrzu, aż w końcu pozwoliła jej delikatnie opaść na plecy córki. Jej palce dotknęły ciepła. Ramiona Karen rozluźniły się. Dzięki Bogu.

– Sophie – wyszeptała. A po chwili głośniej: – Sophie.

Sophie poruszyła się pod dłonią Karen, otworzyła oczy. Nadal ciemne, nadal mętne.

– Co jest? – Jedną dłonią wytarła mokre wargi, odwróciła się i usiadła.

– Jak się czujesz?

– W porządku. – Ziewnęła. – Zmęczona. – Marszcząc brwi, przesunęła dłonią po krawędzi łóżka, z góry na dół po brzegu materaca przy ścianie. – Widziałaś mój telefon?

Karen zostawiła go w kuchni na blacie po kilku nieudanych próbach odnalezienia wiadomości, które mogłyby rzucić nieco światła na sytuację.

– Tak, jest na dole.

– Och. – Sophie wyglądała na zmieszaną. Nigdy nie rozstawała się z telefonem.

– Jak dotarłaś wczoraj do domu? – Karen pomyślała, że załatwi sprawę spokojnie. Chciała to usłyszeć z ust Sophie, chciała, żeby poczuła wyrzuty, że narobiła tyle zamieszania.

– Hm… taksówką? – Usiadła na skraju łóżka, wzrokiem mierząc pokój. – Gdzie moja torebka?

– Sophie. – Głos Karen stał się ostrzejszy. – Też na dole. Nie przyjechałaś do domu taksówką. Nie pamiętasz, jak wróciłaś?

Sophie patrzyła przed siebie i długo się nie odzywała.

– No to ktoś mnie musiał podwieźć – powiedziała w końcu, patrząc na Karen. Minę miała obojętną, bez śladu poczucia winy, najmniejszej oznaki odzyskanego nagle wspomnienia policyjnego wozu.

– Do diabła, Sophie. – Karen energicznie założyła ręce na piersiach.

– Co? Nie pamiętam, i tyle. Przecież wróciłam cała i zdrowa. – Znów się położyła i przykryła kołdrą. – Jestem zmęczona, chce mi się spać.

– Nie kpij sobie. – Karen dostała wypieków. Próbowała być łagodna, ale zjeżyła się, widząc obojętność Sophie. – Mam ci powiedzieć, jak wróciłaś do domu?

– E, tam. Możesz mi dać spokój? Porozmawiamy później.

Karen zdarła z niej kołdrę.

– Nie, Sophie, porozmawiamy o tym w tej chwili.

– Ja pierdolę, mamo.

– Nie wierzę, że nie pamiętasz. – Przysunęła głowę do twarzy Sophie. – Do domu przywiozła cię policja, Sophie. Policja. – Spojrzała na nią gniewnie, czekając na reakcję, na: „Przepraszam, mamo”. Ale nie. Nie odezwała się. – Masz zamiar coś powiedzieć? Twój ojciec odchodził od zmysłów.

Uśmiech na twarzy Sophie był dla Karen jak policzek. Jak śmie się uśmiechać! Może Mike miał rację? Może ona uważa, że to zabawne?

– Dobra, mamo. Dość tego. Rozumiem. Nie powinnam tyle pić, wkurzyłam ciebie i tatę, wróciłam późno, pewnie was obudziłam. Przepraszam. Dość tych żartów. Tobie też chyba zdarzyło się upić? Możesz mnie teraz zostawić w spokoju? Chcę się wyspać. – Sophie spojrzała na Karen szeroko otwartymi oczami. – Ej, i nie przechylaj tak głowy, zawsze tak robisz, jak myślisz, że ktoś kłamie…

Karen energicznym ruchem podniosła głowę.

– Chyba kpisz. Dość? Ja jeszcze nawet nie zaczęłam. To nie żarty. Wierz mi, wczoraj w nocy nie było nam wcale do śmiechu. Nie obudziłaś nas nad ranem. Przywieźli cię do domu o wpół do jedenastej, do licha. Cholera, jakim cudem tak szybko zdążyłaś się doprowadzić do takiego stanu? – Zanim Sophie zdążyła odpowiedzieć, dodała: – Może dlatego robię tak głową. – Karen znów przechyliła ją wymownie. Zamilkła i czekała na wyjaśnienia.

Była zła, ale zdumienie na twarzy Sophie ją zastanowiło. Naprawdę nie pamięta policji. Poczuła, że ściska ją w żołądku. Popchnęła Sophie, żeby usiąść przy niej na łóżku. Chwyciła ją za rękę.

– Dlaczego byłaś sama? Gdzie się podziali twoi kumple?

– Hm… Nie wiem. Nie pamiętam.

– Postaraj się. Proszę. To ważne.

– Dlaczego?

– Jeszcze pytasz? Włóczyłaś się sama, pijana, przy rondzie na głównej drodze wyjazdowej z miasta. A jak cię przywieźli, bełkotałaś bez składu i ładu o Amy, powtarzałaś coś o tym, że nie wiesz, że ona chciała być Amy…

– Dziwne. – Sophie spuściła głową. – Nie rozumiem…

– Ja też nie. Dlaczego odłączyłaś się od kolegów? A może to oni cię zostawili, jak zwykle?

– Oj, mamo, nie zaczynaj. – Cofnęła rękę z dłoni Karen. – Muszę pomyśleć. Nie mogę… – Potarła twarz. – Jestem za bardzo zmęczona, muszę się wyspać.

Karen siedziała jeszcze chwilę i przyglądała się Sophie. Wczoraj wieczorem czuła, że nie chodzi o zwykłe upicie.

Teraz była tego pewna.4

I co, wstała ta pijaczka? – Mike na chwilę uniósł wzrok znad iPada, kiedy Karen weszła do kuchni, ale natychmiast skierował go z powrotem na coś, co interesowało go bardziej. W wolne dni, jeśli nie oglądał telewizji albo nie siedział w biurze, nie odrywał wzroku od ukochanego iPada. Karen żałowała, że mu go kupiła.

– Byłam ją obudzić. – Karen minęła go, idąc do czajnika. Włączyła przycisk. – Chcesz kawy?

Nie odpowiedział.

– Mike – krzyknęła. – Chcesz kawy?

– A, nie. Niedawno piłem. – Położył iPada na blacie. – I co miała do powiedzenia? Tłumaczyła się?

– Nic nie pamięta…

– Akurat. Można było przypuszczać, że się wszystkiego wyprze.

– Nie, chyba tak nie jest, ona chyba naprawdę nie pamięta.

– Nie bądź taka beznadziejnie naiwna. – Prychnął, nabrał tego denerwującego zwyczaju, żeby bagatelizować to, co mówi Karen. – Wiedziała, że będzie mieć kłopoty, więc szuka łatwego wyjścia z sytuacji tym całym niedorzecznym „nie pamiętam”. – Machnął ręką teatralnie. – Na mnie to nie działa. – Wstał, odsuwając wysoki stołek. Karen skrzywiła się, słysząc skrzypnięcie.

– Co robisz?

– Mam się zamiar dowiedzieć, co się właściwie wydarzyło. – Był już przy drzwiach kuchennych.

– Nie. Nie jest na to jeszcze gotowa, niczego od niej nie wyciągniesz.

Odwrócił się zamaszyście do Karen.

– Zrobię to, co uważam za stosowne. Była nieprzytomna. Musi mieć świadomość, jakie sprawiła kłopoty i na co cię naraziła.

– Przecież właściwie nie…

– Dość. – Spojrzał groźnie. – Przestań jej bronić. Zrobiła coś złego, musi ponieść konsekwencje. – Zniknął na schodach.

Karen stała, mieszając kawę i zastanawiała się, co z tego wyniknie. Naskoczy na nią, ona zrobi scenę, potem za jej reakcję Mike będzie obwiniał Karen – wina za wady Sophie zawsze spadała na nią; potem będzie nie do zniesienia przez mniej więcej tydzień, aż w końcu do niego dotrze, że przesadził i będzie przepraszał. Westchnęła i wypiła łyk kawy w nadziei, że stłumi przybierające na sile mdłości. Z kubkiem w ręce zakradła się przed schody. Krzyków nie słychać. Uniosła brwi. Dziwne. Stała przez chwilę i nasłuchiwała w skupieniu. Jedynie stłumione głosy.

Drzwi pokoju Sophie otworzyły się. Karen czmychnęła z powrotem do kuchni, rozlewając po drodze gorący płyn. Szlag. Słysząc jego kroki na schodach, szybko usiadła przy wyspie.

– I co? – Spojrzała na niego, gdy wchodził.

– Masz rację.

Karen o mało nie upuściła kubka.

– Jak to?

– Naprawdę nie ma pojęcia o wczorajszej nocy. – Opadł ciężko na stołek naprzeciwko niej. – Jak to możliwe? Nie mogę pojąć, jak mogła się tak spić, żeby nie pamiętać, co się działo po siódmej. Niedobrze. Całkiem niedobrze. – Wodził palcem wskazującym po dolnej wardze.

Karen przebiegły ciarki. Dokuczliwy niepokój ścisnął mocniej w żołądku. Nie sprawdzała telefonu. Liz odpisała? Wstała i pobiegła do sypialni. Wyciągnęła telefon, kliknęła w wyświetlacz, żeby otworzyć wiadomości. Serce jej podskoczyło. Liz odpisała parę godzin temu.

„Amy nie wróciła do domu. Nie odbiera komórki, może Sophie wie, gdzie ona jest? Liz”

Karen zbiegła po schodach, wpadła do kuchni i przystawiła telefon Mike’owi pod nos.

– Mówiłem, żebyś do niej nie pisała, Karen.

– Chyba żartujesz? Będziesz się teraz o to wściekał? Przeczytałeś? Cholera. Sophie bełkotała wczoraj o Amy, a Amy zaginęła.

– Przecież nie zaginęła tak naprawdę. – Jego ton był sarkastyczny, taki, jakiego używa się wobec niewinnej dziecięcej ignorancji. – Została u kogoś na noc i odsypia kaca. Jak Sophie!

Słuszna uwaga. Pewnie miał rację. Ale dlaczego czuła ten niepokój, wijącą się nić strachu w brzuchu? Jak miała powiedzieć Liz, że Sophie nie pamięta nic z wczorajszej nocy i że nie ma pojęcia, gdzie jest Amy?

Jeszcze raz przeczytała wiadomość i odpisała.6

Wtorek 19.00

Gdzie byłaś, kochana? Mam nadzieję, że odpiszesz do wieczora. Mam dość wysyłania wiadomości i mejli, na które nie dostaję odpowiedzi. Tęsknię za rozmową z Tobą, to już 2 dni! Chcę wiedzieć, jak tam plany naszej »randki«, mam wrażenie, że czekam całą wieczność! Cierpliwość faceta ma granice. Buziaki.

Piątek 23.57

Przepraszam, że nie odpisywałam. Byłam strasznie zajęta. Dużo się ostatnio u mnie dzieje, nie wiem, czy będę mogła się pojawić na jutrzejszej randce, coś mi wypadło. Wygląda na to, że będziesz musiał jeszcze trochę poczekać! Buziaki.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: