Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wstrzymaj oddech - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
11 stycznia 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt chwilowo niedostępny

Wstrzymaj oddech - ebook

Alex się stacza. Powoli, ale nieuchronnie odcina się od wszystkiego oprócz swojej jedynej prawdziwej miłości –alkoholu, do chwili, kiedy musi napisać reportaż z oddziału pacjentów w śpiączce, gdzie spotyka Amy. Amy jest stracona dla świata. W wieku piętnastu lat została napadnięta i porzucona na śmierć w parku niedaleko własnego domu. Napastnika nigdy nie znaleziono. Od tamtego czasu Amy dryfuje w bezczasowej pustce, nawet lekarze nie wiedzą, na ile jest świadoma. Alex i Amy dorastały na tym samym przedmieściu, słuchały tej samej muzyki, flirtowały z tymi samymi chłopcami. I gdy Alex zaczyna badać sprawę napadu, otwiera drzwi do tego samego niebezpieczeństwa, które sprawiło, że Amy zapadła w śpiączkę...

Pikantna intryga, szybka akcja i cudownie skomplikowane postacie. Od czasu Dziewczyny w pociągu żaden thriller tak mnie nie wciągnął

Tess Gerritsen

Nie próbuj oddychać, nie próbuj niczego planować, właściwie nie próbuj się niczym zajmować, dopóki nie skończysz debiutanckiej powieści Holly Seddon, bo muszę cię ostrzec –wciągnie cię od pierwszej strony... Błyskotliwa, porywająca, musisz to przeczytać .

„Glamour”

Pierwszorzędna psychodrama.

„Independent”

Kategoria: Sensacja
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8031-534-1
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział pierwszy Amy

18 lipca 1995

Muzyka łomotała w ciele Amy i ściskała ją za serce. Muzyka tak głośna, że bębenki w jej uszach wibrowały, a kruche ptasie żebra grzechotały. Muzyka była wszystkim. No, prawie wszystkim.

Później gazety nazwą piętnastoletnią Amy Stevenson „promyczkiem słońca” i napiszą, że „miała całe życie przed sobą”. Britpop huczał w jej słuchawkach, kiedy wędrowała dłuższą drogą do domu, ze zwisającym plecakiem na ramieniu.

Amy miała chłopaka, Jake’a. Kochał ją i ona go kochała. Byli ze sobą już prawie od ośmiu miesięcy, w szkole na przerwach odbywali romantyczne spacery wokół górnego boiska. Gorące dłonie złączone, serca bijące szybko jednym rytmem.

Amy miała też dwie najlepsze przyjaciółki: Jenny i Becky. Cała trójka nieustannie kręciła się w wirze plotek, obmowy i współzawodnictwa. Każdy pijacki sobotni wieczór wypełniały bełkotliwe reminiscencje: „a on powiedział... a ona powiedziała...”, zakończone łzawymi uściskami skruchy.

Wieczór poza domem oznaczał cytrynówkę w Memorial Parku albo likier brzoskwiniowy i lemoniadę w pubie The Sleeper, gdzie nie wylegitymowano by nawet pięciolatka. Szkolne wieczory oznaczały telefony od osiemnastej, kiedy włączała się tańsza taryfa. Amy gadała, dopóki jej ojczym Bob nie wszedł do bawialni i nie zmierzył jej spojrzeniem: czas na obiad, odczep się od mojego telefonu. W czwartkowe wieczory oglądano Top of the Pops i EastEnders, w piątki Przyjaciół i The Word.

Z każdym krokiem Kickers, plecak Amy, robił się cięższy. Przesunęła go niezdarnie na drugie ramię, zaczepiając o kabelki tak, że jedna słuchawka wypadła jej z ucha i z zewnątrz wtargnęły odgłosy realnego świata.

Wybrała dłuższą drogę do domu. Poprzedniego dnia wróciła wcześnie i zaskoczyła Boba w kuchni, jak mieszał zabielacz do kawy w swoim ulubionym kubku. Najpierw uśmiechnął się i wyciągnął ramiona do uścisku, zanim się zorientował, że dotarła do domu w rekordowym czasie, więc widocznie poszła przez pole.

Przez pół godziny musiała siedzieć i wysłuchiwać kazania Boba o wracaniu do domu bezpieczną trasą, po ulicy.

– Mówię to, bo cię kocham, Ames, oboje cię kochamy i chcemy tylko, żebyś była bezpieczna.

Amy słuchała, wierciła się na krześle i powstrzymywała ziewanie. Kiedy wreszcie skończył, popędziła na górę, rzuciła się na łóżko i rozsypała dookoła pudełka z płytami CD, układając gniewny miks. Rage Against The Machine, Hole i Faith No More.

Ponieważ zaskoczyła Boba poprzedniego dnia, wiedziała, że prawdopodobnie będzie już w domu. Czeka, żeby ją przyłapać i znowu zmyć jej głowę. Nie warto się narażać, chociaż we wtorki dłuższy spacer był szczególnie męczący. Plecak bardziej jej ciążył, bo w tym dniu miała francuski i historię, i do obu idiotycznie grube podręczniki.

Amy z całego serca nie znosiła francuskiego; nauczyciel był palantem, no i po co nadawać rodzaj łyżce? Ale podobał jej się pomysł, żeby znać ten język. Francuski był seksowny. Wyobrażała sobie, że uwodzi kogoś trochę bardziej wyrafinowanego od Jake’a, szepcząc mu do ucha po francusku. Mogła uwieść kogoś starszego. Dużo starszego.

Oczywiście kochała Jake’a, nie kłamała, kiedy to mówiła. Starannie wypisała jego imię korektorem na swojej torbie i kiedy myślała o przyszłości, on tam był. Ale w ciągu ostatnich tygodni coraz wyraźniej widziała dzielące ich różnice.

Jake, ze swoim szerokim uśmiechem i ciemnobrązowymi oczami szczeniaka, był taki miły, tak przyjemnie spędzało się z nim czas. Jednak kiedy byli razem, z trudem zbierał się na odwagę, żeby wsunąć rękę pod jej szkolną bluzkę. Przez całe przerwy na lunch całowali się na górnym boisku, raz nawet położył się na niej, ale noga jej zdrętwiała i musiała się przesunąć, a on tak się przejął, że przez resztę dnia prawie się nie odzywał.

Mijał miesiąc za miesiącem, a ona wciąż była dziewicą. To się robiło krępujące. Nie chciała być ostatnia, nie znosiła przegrywać w żadnej dziedzinie.

Pomijając frustrację, Amy miała nadzieję, że Jake opuści trening dżudo, żeby się z nią spotkać. On i jego młodszy brat Tom codziennie byli odwożeni do domu, bo ich przemądrzała mamusia pracowała jako szkolna sekretarka. Rodzina Jake’a mieszkała w jednym z okazałych domów na Royal Avenue. Zawsze zdążył wrócić, zanim Amy dotarła do szeregowego domu z dwiema sypialniami na Warlingham Road, gdzie mieszkała z Bobem i swoją mamą Jo.

Mama Jake’a, Sue, nie lubiła Amy. Widziała w niej kogoś, kto zepsuje jej ukochanego synusia. Amy podobało się, że traktują ją jak nierządną kobietę. Podobało jej się, że w ogóle traktują ją jak kobietę.

Amy Stevenson miała sekret. Sekret, który sprawiał, że serce jej łomotało i żołądek się kurczył. Żadna z jej przyjaciółek nie znała tego sekretu, a Jake oczywiście nic nie wiedział. Jake nigdy się nie dowie. Nawet jego mama, ze swoim potępiającym spojrzeniem, nigdy by nie zgadła.

Sekret Amy był starszy. Absolutnie, kategorycznie mężczyzna. Ramiona miał szersze od Jake’a, głos niższy i wygłaszał niegrzeczne uwagi w taki sposób, jakby miał do tego prawo. Był wysoki, chodził pewnym krokiem i nigdy się nie spieszył.

Jej sekret używał płynu po goleniu, nie maści przeciw trądzikowi, i jeździł samochodem, nie rowerem. Miał gęste, ciemne włosy, nie piaskową strzechę jak Jake. Ścięte krótko, po męsku. Widziała przez koszulę ciemne włosy w płytkim zagłębieniu pośrodku jego klatki piersiowej. Jej sekret rzucał długi, mroczny cień.

Kiedy Amy o nim myślała, nerwy jej eksplodowały i głowę wypełniał jaskrawobiały szum, który zagłuszał wszelki rozsądek.

Jej sekret dotykał jej talii tak, jak mężczyzna dotyka kobiety. Otwierał przed nią drzwi, nie jak chłopcy z jej klasy, którzy wysypywali się na korytarz niczym srebrne kulki w automacie do gry.

Mama Amy powiedziałaby, że jest „wysoki, ciemny i przystojny”. Nie musiał się popisywać, nie potrzebował się przechwalać. Nawet najładniejsze dziewczyny w szkole nie pomyślałyby, że mają jakieś szanse. Żadna z nich nie podejrzewała, że Amy miała więcej niż szanse. Dużo więcej.

Amy wiedziała, że będzie musiał pozostać sekretem, i to krótkotrwałym. Przecinkiem w jej historii, niczym więcej. Wiedziała, że powinna trzymać to zamknięte w pudełku: idealne, kompletne, prywatne, całkowicie odseparowane od reszty jej ścieżki dźwiękowej. Właściwie to już się stało wspomnieniem. Za parę miesięcy ona wciąż będzie się obściskiwać z Jakiem podczas przerwy na lunch, kłócić się z przyjaciółkami, wykręcać od odrabiania lekcji, słuchać co wieczór Marka i Larda w Radiu One. Wiedziała o tym. Powiedziała sobie, że tak będzie okej.

To, co czuła, kiedy on dotykał jej biodra albo odgarniał włosy z twarzy, przypominało elektryczny wstrząs. Same czubki jego palców sprawiały, że jej ciało śpiewało, zagłuszając wszystko inne na świecie. Amy była jednocześnie podniecona i przerażona na myśl, co on jej może zrobić, czego może od niej chcieć. Czy kiedykolwiek będą mieli szansę? A jeśli tak, czy będzie wiedziała, jak się zachować?

Tamten pocałunek w kuchni, tuż za ścianą głosy innych ludzi. Jego ręce na jej twarzy, łaskotanie zarostu, jakiego nigdy dotąd nie czuła. Ten jeden króciutki pocałunek, przez który nie spała po nocach.

Amy skręciła w Warlingham Road i rozpoczęła rytuał. Postawiła torbę na kruszącym się betonowym murku. Odwinęła pasek spódnicy i ją obciągnęła. Pogrzebała w swoich rzeczach, znalazła dezodorant Chic Impulse i wiśniowy balsam do ust.

Potrząsnęła sprayem i rozpyliła w powietrzu odrobinę słodkiego zapachu. Potem, rozejrzawszy się wstydliwie, weszła w uperfumowaną chmurkę, jak robiła jej mama przed wyjściem do klubu.

Przejechała balsamem po górnej wardze, potem po dolnej, zacisnęła usta, cmoknęła i osuszyła nadmiar błyszczyku rękawem swetra. Na wypadek, gdyby Jake czekał, chciała się przygotować, ale nie dać po sobie poznać, że się starała.

Walkman Amy dalej zalewał jej uszy muzyką. Zaczęło się Do You Remember The First Time? Pulp i Amy się uśmiechnęła. Jarvis Cocker szczerzył się i mrugał do niej, kiedy upchnęła wszystko z powrotem w torbie, zarzuciła ją na drugie ramię i ruszyła dalej.

Zobaczyła na ulicy furgonetkę Boba. Od domu dzieliło ją jeszcze dwanaście budynków. Mrużąc oczy, spostrzegła, że ktoś idzie w jej stronę.

Po sposobie, w jaki się poruszał – wyprostowany, zdecydowany, pewny siebie – poznała, że to nie Jake. Jake przemykał bokiem jak spłoszony krab, na wpół idąc, na wpół biegnąc. Smukła talia postaci świadczyła o tym, że to nie Bob, którego figura przypominała kartofel.

Kiedy Amy uświadomiła sobie, kto to jest, ogarnęły ją mdłości.

Czy ktoś go widział?

Czy Bob go widział?

Jak mógł zaryzykować przyjście do domu?

Ponad wszystkim górowały radosne uniesienie i przypływ adrenaliny, przyciągające ją do niego niczym stalowe opiłki do magnesu.

Jarvis Cocker wciąż szeptał jej świństwa do ucha; chciała go wyłączyć, ale nie miała ochoty szarpać się z walkmanem.

Nie odrywając wzroku od swojego sekretu i zagryzając wargi, naciskała jeden klawisz za drugim, aż trafiła na właściwy i muzyka ucichła. Zrównali się ze sobą. On uśmiechnął się i powoli wyciągnął rękę. Wyjął jej z ucha jedną słuchawkę, potem drugą. Musnął palcami policzek. Amy z trudem przełknęła ślinę, niepewna co do zasad.

– Cześć, Amy – powiedział, wciąż uśmiechnięty. Jego zielone oczy błyszczały; rzęsy miał tak ciemne, że wydawały się mokre. Przypominał jej Johna Travoltę ze starej fotografii, myjącego twarz pomiędzy zdjęciami do Gorączki sobotniej nocy. Wydrukowano ją w jednym z jej muzycznych magazynów i chociaż uważała, że Travolta to trochę burak, zdjęcie było bardzo fajne. Wkleiła je do swojego szkicownika w twardych okładkach.

– Cześć... – odpowiedziała głosem odrobinę głośniejszym od szeptu.

– Mam dla ciebie niespodziankę... wsiadaj.

Wskazał na swój samochód, forda escorta w rudym kolorze, i elegancko otworzył przed nią drzwi niczym szofer.

Amy rozejrzała się.

– Nie wiem, czy powinnam, mój ojczym pewnie patrzy.

Zaledwie jej słowa przebrzmiały, usłyszała trzask otwieranych drzwi domu i zanurkowała za forda.

Parę kroków dalej Bob ze stęknięciem postawił na chodniku skrzynkę z narzędziami. Sapiąc ciężko, wygrzebał z kieszeni kluczyki i otworzył furgonetkę. Nie zdając sobie sprawy z tego, że jest obserwowany, władował skrzynkę na fotel pasażera i zatrzasnął drzwi wielkimi, owłosionymi rękami. Poczłapał do drugich drzwi, wgramolił się za kierownicę i odjechał ze zgrzytaniem biegów; tył furgonetki trząsł się jak merdający ogon.

Mimo całego podniecenia i gotowości coś w Amy bardzo chciało wybiec na jezdnię i wskoczyć do furgonetki, znowu być dzieckiem i poprosić Boba, żeby jej pozwolił zmieniać biegi.

– To był twój ojczym?

Amy wstała, otrzepała się z kurzu i w milczeniu kiwnęła głową.

– No to problem rozwiązany. Wsiadaj.

Posłał jej szeroki, nieszczery uśmiech. I to było tyle. Amy nie miała więcej wymówek, więc wsiadła do samochodu.Rozdział drugi Alex

7 września 2010

Oddział szpitalny tonął w martwej ciszy. Dziewięć milczących, nieruchomych ciał spoczywało sztywno pod schludnymi pastelowymi kocami.

Alex Dale pisała o przedwcześnie urodzonych dzieciach, których życie trwało zaledwie sekundy, ulotne niczym garstka złocistego pyłu.

Pisała też o chorobach zwyrodnieniowych i zależności od maszyn, kiedy o przyszłości człowieka decyduje jedno niedbałe naciśnięcie guzika. Wyszczególniła nawet wszystkie cierpienia związane z odejściem jej matki, ale pacjenci leżący przed nią doświadczali całkiem innej śmierci za życia.

Obwisłe twarze na oddziale zaburzeń neurologicznych w Tunbridge Wells Royal Infirmary poznały wcześniejsze życie. Nie jak wcześniaki, które nie znały niczego oprócz macicy, wpychanych rurek i ciepła rąk zrozpaczonych rodziców.

Ci pacjenci nie przypominali osób cierpiących na demencję, tkwiących w dziecięcym zastoju przerywanym niekiedy terrorem wspomnień.

Ci sztywni ludzie na oddziale Bramble byli inni. Ich życie nie zanikało stopniowo, tylko nagle się urwało. I ciągle gdzieś tam byli.

Niektórzy mrugali powoli, obracali lekko głowy do światła i płynnie zmieniali wyraz twarzy. Inni zastygli w stop-klatce: w trakcie uroczystości, w spoczynku albo w środku traumy. Wszyscy byli teraz uwięzieni w bezgłośnym krzyku.

– Takich pacjentów przez lata spisywano na straty – powiedziała przełożona oddziału o kasztanowych włosach i najgłębszych zmarszczkach wokół oczu, jakie Alex dotąd widziała. – Nazywano ich warzywami. – Zamilkła na chwilę i westchnęła. – Niektórzy wciąż ich tak nazywają.

Alex kiwnęła głową, zapisując rozmowę chaotyczną stenografią w notesie Moleskine.

Przełożona oddziału kontynuowała:

– Ale problem w tym, że oni nie są jednakowi i nie powinno się ich spisywać na straty. To indywidualne przypadki. Niektórzy są całkowicie nieświadomi, ale inni zachowali minimalną świadomość, a to nie ma nic wspólnego ze śmiercią mózgu.

– Jak długo zwykle tu leżą, zanim wyzdrowieją? – zapytała Alex; jej długopis zawisnął nad kartką.

– Bardzo niewielu odzyskuje zdrowie. Tego lata jeden chłopak wrócił do domu, pod całodobową opiekę rodziców i siostry, ale to był pierwszy taki przypadek od lat.

Alex uniosła brwi.

– Większość jest tu od dawna – dodała przełożona. – I większość tutaj umrze.

– Czy mają wielu odwiedzających?

– O tak. Niektórzy mają rodziny, które przechodzą przez to wszystko co tydzień, przez całe lata. – Przystanęła i obrzuciła łóżka badawczym wzrokiem.

– Ja chyba bym tak nie mogła. Trudno sobie wyobrazić, żeby przychodzić tydzień po tygodniu i nic nie dostawać.

Alex próbowała odepchnąć obrazy swojej rozczochranej matki, wpatrującej się tępo w twarz jedynej córki i proszącej o bajkę na dobranoc.

Przełożona oddziału zniżyła głos; przy kilku chorych siedzieli odwiedzający.

– Dopiero niedawno się zorientowaliśmy, że pod powierzchnią kryją się oznaki życia. Niektórzy z takich pacjentów – wskazała na łóżka za plecami Alex – i mówię tu o garstce na całym świecie, zaczęli się nawet komunikować.

Zatrzymała się. Obie kobiety stały na środku oddziału, otoczone przez łóżka i zasłony. Alex uniesieniem brwi zachęciła przełożoną, żeby mówiła dalej.

– Właściwie to nie całkiem tak. Oni się komunikowali przez cały czas, tylko lekarze przedtem nie wiedzieli, jak ich słuchać. Nie wiem, ile pani przeczytała na ten temat, ale po roku sąd może zdecydować o odłączeniu od maszyn, jeśli one podtrzymują ich przy życiu. A przy tych cięciach budżetowych... – zawiesiła głos.

– Jakie to okropne nie móc mówić – zauważyła Alex, gryzmoląc notatki. Chwiała się, ogarnięta mdłościami, wśród elektrycznego szumu szpitalnego oddziału.

Alex pisała do weekendowego dodatku reportaż o doktorze Haynesie, nieuchwytnym lekarzu badającym skany mózgu, które wychwytywały ślady komunikacji u tego rodzaju pacjentów. Jeszcze nie spotkała doktora, a czas jej się kończył. Bynajmniej nie był to jej najlepszy artykuł.

Na oddziale znajdowało się jedno puste łóżko, pozostałe dziewięć było zajętych. Na wszystkich leżały identyczne błękitne koce, każde oddzielały od innych jasnofioletowe zasłony.

W tych pastelowych boksach pielęgniarki i sanitariusze mogli dźwigać pacjentów do pozycji siedzącej, wycierać im zaślinione usta i ubierać ich w rzeczy przyniesione z domu lub darowane przez sympatyków, którzy woleli się trzymać z daleka.

Gdzieś za recepcją brzęczało radio, stare przeboje przeplatane trajkotaniem prezentera. Prawie niedosłyszalna muzyka rywalizowała z rzężącymi oddechami pacjentów oraz syczeniem i pikaniem aparatury.

Plakat w najdalszym kącie sali przyciągnął uwagę Alex. To był Jarvis Cocker z Pump, o wiotkich nadgarstkach, spowity w tweed. Wytężyła wzrok, żeby zobaczyć nazwę czasopisma, z którego go starannie wyjęto.

Magazyn „Select”. Dawno zlikwidowany, dawno zapomniany, był ulubionym pismem nastoletniej Alex. Zasypywała wydawcę listami bez odpowiedzi, błagając o zatrudnienie, w czasach, kiedy muzyka wydawała się jedyną miłością, o której ktokolwiek chciałby pisać albo czytać.

Przełożona w ciemnoniebieskim uniformie, która oprowadzała Alex, została zatrzymana. Alex spostrzegła, jak rozmawia cicho i poważnie z mężczyzną o załzawionych oczach, odwiedzającym pacjentkę w sztywnej różowej podomce.

Alex na palcach przysunęła się do narożnego boksu. Po porannym biegu ból przeszywał jej golenie. Skrzywiła się, kiedy przyspieszyła kroku. Cienkie podeszwy balerinek obcierały jej pęcherze, jakby stąpała po żwirze.

Większość pacjentów była co najmniej w średnim wieku, ale narożny boks emanował niespokojną atmosferą młodości.

Zasłony były zaciągnięte niedokładnie, tylko do połowy, i Alex weszła po cichu w dużą lukę. Chociaż w boksie panował półmrok, widziała, że Jarvis Cocker nie jest sam. Obok niego młody Damon Albarn z Blur robił głupią minę do aparatu. Obu starannie wyjęto z „Selectu” przed laty i przypięto pineskami, na których osiadł kurz.

Scena była nieruchoma. Koc na łóżku zakrywał pagórki kolan. Na wykrochmalonym prześcieradle leżały krzywo dwa chude ramiona, posiniaczone, pokryte gęsią skórką, wystające ze spranego niebieskiego podkoszulka.

Do tej chwili Alex starała się nie patrzeć bezpośrednio na żadnego z pacjentów. Zdawało jej się, że to niegrzecznie gapić się na zastygłe twarze niczym gawiedź w cyrku. Nawet teraz zawahała się obok łóżka britpopu jak nieśmiałe dziecko. Spojrzała na lśniąco białą aparaturę wiszącą nad łóżkiem i przez chwilę niepotrzebnie gryzmoliła w notatniku, zwlekając, zanim wreszcie spuściła wzrok na czubek głowy młodej kobiety.

Włosy miała w głębokim, ciemnym kasztanowym odcieniu, długie i splątane, tylko z przodu przycięte w nierówną grzywkę. Piękne niebieskie oczy, na wpół otwarte, przypominały marmurowe kulki. Alex, ze swoimi długimi, ciemnymi włosami związanymi w koński ogon i oczami koloru morskiej wody, wyglądała niemal jak jej lustrzane odbicie.

Gdy tylko objęła wzrokiem całą twarz pacjentki, wzdrygnęła się i cofnęła.

Znała tę kobietę.

Była tego pewna, ale ten błysk rozpoznania nie miał żadnych konkretnych podstaw.

Czując paniczne łomotanie pulsu w skroniach, Alex zebrała się na odwagę, żeby ponownie spojrzeć, nieufnie, jakby patrzyła przez palce. Tak, znała tę kobietę, znała tę twarz.

Jeszcze nie tak dawno temu Alex miała pamięć jak brzytwa, przypomniałaby sobie nazwisko w mgnieniu oka. Mentalny wizytownik mocno zardzewiał.

Usłyszała szybko zbliżające się ciężkie stopy na grubych, płaskich podeszwach. Nagle wszystko skojarzyła.

– Bardzo przepraszam – wysapała przełożona, podchodząc. – Na czym skończyłyśmy?

Alex obejrzała się na swoją przewodniczkę.

– Czy to jest...?

– Tak, to ona. Ciekawa byłam, czy pani ją rozpozna. Pewnie była pani bardzo młoda.

– Byłam w tym samym wieku. To znaczy jestem w tym samym wieku.

Serce Alex waliło; wiedziała, że kobieta na łóżku nie mogła jej tknąć, a jednak czuła strach.

– Jak długo ona tu jest?

Przełożona spojrzała na leżącą i przysiadła lekko na prześcieradle obok zgięcia łokcia.

– Prawie od tamtego czasu – powiedziała cicho.

– Boże, biedactwo. W każdym razie... – Alex nieznacznie pokręciła głową. – Tak, przepraszam, mam do pani jeszcze kilka pytań, jeśli można.

– Oczywiście. – Pielęgniarka się uśmiechnęła.

Alex odetchnęła głęboko i wzięła się w garść.

– Może to niemądre pytanie, ale czy macie problemy z lunatykowaniem?

– Nie, to nie problem. Oni nie mogą się poruszać.

– Och, oczywiście. – Alex drugim końcem długopisu odgarnęła pasmo włosów z oczu. – Trochę mnie zdziwiła ochrona na oddziale... czy to standard?

– Nie siedzimy na straży przy drzwiach non stop, tylko kiedy jest ruch. Przez resztę czasu zwykle przebywamy w biurze, bo mamy dużo papierkowej roboty. Ale traktujemy bezpieczeństwo bardzo poważnie.

– Czy dlatego musiałam się wpisać?

– Tak, prowadzimy rejestr wszystkich odwiedzających – wyjaśniła przełożona. – Sama pani rozumie, że z tymi ludźmi każdy może zrobić, co zechce, jeśli ma takie skłonności.

*

Alex powoli wjechała w pomarańczowy blask słońca, mrugając gwałtownie. Amy Stevenson. Kobieta na łóżku. Wciąż piętnastoletnia, z jej plakatami britpopu, rozczochranymi włosami i dziewczęcymi oczami.

Kiedy Alex zwolniła przed przejściem dla pieszych, przytulona para nastolatków w granatowych mundurkach, splecionych niczym trójnożna drużyna wyścigowa, prawie wpadła na maskę jej czarnego volkswagena polo.

Nie mogła przestać myśleć o Amy. Amy Stevenson, która pewnego dnia wyszła ze szkoły i nigdy nie dotarła do domu. Zaginiona Amy. Tragiczna telegeniczna nastolatka w szkolnym mundurku; uśmiechnięta szkolna fotografia pokazywana w każdym ogólnokrajowym wydaniu wiadomości; zapłakana matka Amy i zatroskany ojciec czy raczej ojczym? Tłumy jej szkolnych koleżanek zgromadzonych na „specjalnym zebraniu” w szkole, sfilmowanych do wieczornego dziennika.

Z tego, co Alex pamiętała, ciało Amy znaleziono kilka dni później. Informacje o polowaniu na sprawcę dominowały w wiadomościach przez kilka miesięcy, a może tygodni? Alex była w tym samym wieku co Amy i pamiętała, jaki przeżyła wstrząs, kiedy sobie uświadomiła, że nie jest nietykalna.

Dorastała w odległości trzydziestu minut jazdy od Amy. Ktoś mógł ją zgarnąć z ulicy w każdej chwili, w biały dzień.

Amy Stevenson: największa sensacja 1995 roku, spoczywająca w ludzkim archiwum.

*

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.PODZIĘKOWANIA

Opisując stan Amy, w dużym stopniu posłużyłam się licencją artystyczną, ale Royal Hospital for Neuro-disability jest wspaniałą organizacją i ma przełomowe osiągnięcia, więc zgłoście się do nich, jeśli interesują was raczej fakty niż moja zbeletryzowana opowieść.

Tak wielu ludzi pomogło w stworzeniu tej książki i przepraszam wszystkich, których przeoczyłam, ale najpierw muszę podziękować Nicoli Barr, mojej niesamowitej agentce. Nigdy się nie odwdzięczę za jej cierpliwość, przenikliwość, doping, debugowanie i brunche. Wszyscy w Greene & Heaton są cudowni, naprawdę, ale chciałabym podziękować genialnej Kate Rizzo.

Moi redaktorzy po obu stronach Atlantyku pomogli uformować tę książkę w coś, z czego jestem taka dumna, że nawet nie potrafię tego wyrazić (nie najlepsza forma jak na pisarkę). Sara O’Keeffe i Maddie West z Corvus/Atlantic, Linda Marrow z Ballantine/Penguin Random House – dziękuję wam bardzo.

Ilanie, za pokazanie mi, jak to się robi, ty cholerna pionierko. Sarze, która sama jest wspaniałą pisarką i bardzo cierpliwą, dodającą otuchy czytelniczką.

Mojej najlepszej przyjaciółce Carole, która wcale nie przypomina przyjaciółek Amy, chociaż kiedyś podgoliła mi włosy na ławce w parku i piłyśmy razem likier z lemoniadą. Midlanderom, których stała przyjaźń jest źródłem wielkiej dumy oraz bólu brzucha ze śmiechu. Wasza playlista pomogła, kocham was. Moim kolegom z News International & Associated – dzięki za wspomnienia. I dzięki ci, Romi, za herbatę i uściski.

Miałam wielkie szczęście, że moja mama i mój tata nigdy nie robili niczego w nudny sposób i nie mówili, że powinnam po prostu znaleźć rozsądną pracę. Cristy i Vik, które są nie tylko moimi siostrami, ale też przyjaciółkami. I Richowi, którego siłę, mądrość i cytaty z Futuramy często wspominałam, pisząc tę książkę. Serdecznie żałuję, że jej nie zobaczył. Miał rację.

I oczywiście nieskończone podziękowania dla miłości mojego życia, Jamesa, i naszej gromadki zabawnych, kochanych, śpiewających niegrzeczne piosenki, śmiesznych i żądnych przygód dzieciaków: Pops, Niedźwiadka, Małych Nóżek i Fu.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: