Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Widzę Cię - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
1 września 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Widzę Cię - ebook

Nowy thriller autorki międzynarodowego bestsellera "Pozwolę Ci odejść".

Gdy Zoe Walker zauważa swoje zdjęcie w sekcji ogłoszeń londyńskiej gazety, postanawia się dowiedzieć, jak się tam znalazło. Rodzina jest przekonana, że osoba z ogłoszenia tylko Zoe przypomina. Nazajutrz w gazecie pojawia się zdjęcie innej kobiety, a dzień później – kolejnej. I każda z nich pada ofiarą przestępstwa.

"Widzę Cię" to psychologiczny thriller jednej z najgłośniejszych i najbardziej cenionych angielskich debiutantek roku 2015. Powieść, która nie pozwoli zasnąć. Tym bardziej przekonująca, że Mackintosh służyła w policji kryminalnej. Konieczności przeczytania jeszcze jednej strony nabiera tu zupełnie nowego wymiaru.

Clare Mackintosh odeszła z policji w roku 2011, by jako wolny strzelec zająć się dziennikarstwem. Pracowała również jako konsultant do spraw mediów społecznościowych. Jest założycielką Chipping Norton Literary Festival. Obecnie mieszka w Cotswolds z mężem oraz trójką dzieci i pisze na pełny etat.

Kategoria: Sensacja
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8123-477-1
Rozmiar pliku: 695 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Mężczyzna za mną stoi tak blisko, że od jego oddechu zwilgotniała mi skóra na karku. Wysuwam stopę o kilka centymetrów i przyciskam się do szarego płaszcza, który pachnie mokrym psem. Od początku listopada chyba nawet na chwilę nie przestało padać i z rozgrzanych, stłoczonych ciał unosi się para. W udo dziabie mnie teczka. Gdy pociąg szarpie na zakręcie, utrzymuję się w pionie dzięki otaczającej mnie ludzkiej masie, a także dzięki własnej ręce, niechętnie przyłożonej do szarego płaszcza w celu zyskania chwilowego podparcia. Na stacji Tower Hill wagon wypluwa kilkunastu pasażerów, połyka trzy razy tylu, a wszyscy prą, by jak najszybciej dotrzeć do domu na weekend.

– Przesuwać się w głąb wagonu! – rozlega się komunikat.

Nikt się nie rusza.

Szary płaszcz zniknął, a ja wśliznęłam się na jego miejsce, lepsze, bo mogę dosięgnąć poręczy, no i nie mam już na szyi cudzego DNA. Torebka okręciła mi się na plecy, więc ciągnę ją na przód. Para japońskich turystów trzyma na piersiach gigantyczne plecaki, zajmujące przestrzeń, w której zmieściłyby się dwie osoby. Kobieta pod przeciwną ścianą zauważa, że na nich patrzę. Łapie moje spojrzenie i solidarnie się krzywi. Godzę się na ten przelotny kontakt wzrokowy, po czym spoglądam w kierunku swoich stóp. Otaczają mnie rozmaite buty: męskie – duże i lśniące pod prążkowanymi nogawkami, damskie – na obcasach i kolorowe, palce wciśnięte w nieprawdopodobne noski. Pośród nóg dostrzegam parę eleganckich pończoch: nieprzezroczysty czarny nylon niknący w śnieżnobiałych adidasach. Nie widzę ich właścicielki, ale wyobrażam sobie, że ma ponad dwadzieścia lat, a w przepastnej torebce albo w pracy, w szufladzie, parę zawrotnej wysokości szpilek.

Nigdy nie nosiłam butów na obcasach za dnia. Zaszłam w ciążę, ledwie zdążyłam wyrosnąć ze sznurowanych trzewików Clarks, a przy kasie w Tesco lub podczas ostrożnego manewrowania wózkiem z berbeciem na głównej ulicy handlowej szpilki nie są najlepszym wyborem. Do tego z wiekiem zmądrzałam. Godzina jazdy metrem do pracy, godzina drogi powrotnej. Pięcie się po zepsutych ruchomych schodach. Zderzanie z wózkami dziecięcymi oraz rowerami. I w imię czego? Ośmiu godzin za biurkiem. Obcasy zostawiam na świąteczne okazje. Na co dzień noszę uniform: czarne spodnie i elastyczny top, który nie wymaga prasowania i jest na tyle schludny, że ujdzie za strój biurowy, w szufladzie zaś trzymam blezer na te ruchliwe dni, kiedy to drzwi nieustannie się otwierają, a ciepło ucieka wraz z pojawieniem się każdego potencjalnego klienta.

Pociąg się zatrzymuje, a ja wychodzę na peron. Stąd pojadę kolejką naziemną, którą zresztą wolę, choć często bywa równie zatłoczona. Pod ziemią ogarnia mnie niepokój – nie mogę oddychać, choć wiem, że to tylko rojenia. Chciałabym pracować w miejscu, do którego da się dotrzeć piechotą, ale to marzenie ściętej głowy. Sensowną pracę można znaleźć tylko w strefie pierwszej; hipoteki, na które nas stać – w czwartej.

Na pociąg muszę zaczekać, więc ze stojaka obok automatu z biletami biorę egzemplarz „London Ga­zette”. Ponure nagłówki korespondują z dzisiejszą datą: piątek, trzynasty listopada. Policja udaremniła kolejny spisek terrorystyczny, trzy początkowe strony zapchane są fotografiami materiałów wybuchowych, skonfiskowanych w mieszkaniu w północnym Londynie. Przebiegam wzrokiem zdjęcia brodatych mężczyzn i wyruszam na poszukiwanie luki w kolejce, która utworzyła się pod znakiem z numerem peronu, czyli tam, gdzie otworzą się drzwi wagonu. Zanim do środka napłyną ludzie, dzięki przemyślanej strategii wślizguję się na moje ulubione miejsce – na końcu rzędu foteli, gdzie mogę oprzeć się o szklaną barierkę. Wagon wypełnia się szybko, a ja spoglądam po stojących i czuję podszytą poczuciem winy ulgę, że nie ma między nimi nikogo starszego ani w widocznej ciąży. Wprawdzie jestem w butach na płaskim obcasie, ale od wystawania przez prawie cały dzień przy szafach z aktami bolą mnie stopy. Nie ja powinnam segregować dokumenty. Przychodzi do nas dziewczyna, która zajmuje się kserowaniem fiszek dotyczących nieruchomości i utrzymywaniem porządku w szafkach, ale wyjechała na dwa tygodnie na Majorkę, a z tego, co dziś zobaczyłam, od dawna niczego nie układała. Nieruchomości mieszkaniowe pomieszane są z komercyjnymi, domy do wynajęcia z domami na sprzedaż, no i popełniłam błąd, mówiąc o tym głośno. „To lepiej je posortuj, Zoe” – skwitował Graham. Zamiast więc rezerwować terminy prezentacji lokali, stałam przed gabinetem Grahama w omiatanym przeciągiem korytarzu, żałując, że otworzyłam usta.

Praca w Hallow & Reed nie jest zła. Dawniej przez jeden dzień w tygodniu prowadziłam im księgi rachunkowe i gdy kierowniczka biura poszła na urlop macierzyński, Graham poprosił mnie, żebym ją zastąpiła. Jestem księgową, nie sekretarką, lecz pensja była sowita, a ja straciłam kilku klientów, więc skorzystałam z okazji. Po trzech latach nadal tu jestem.

Gdy docieramy na stację Canada Water, w wagonie jest już luźno i ci, którzy stoją, stoją z wyboru. Facet siedzący obok mnie tak szeroko rozłożył nogi, że swoje muszę odsunąć, a kiedy spoglądam na rząd pasażerów naprzeciwko, widzę, że dwóch innych mężczyzn robi to samo. Świadomie? A może to jakaś wrodzona potrzeba górowania nad innymi? Kobieta siedząca dokładnie przede mną przesuwa torbę na zakupy i słyszę niemożliwy do pomylenia brzęk butelki wina. Mam nadzieję, że Simon pomyślał, by wstawić jedno do lodówki. To był długi tydzień i chcę już tylko skulić się na sofie i oglądać telewizję.

Na którejś stronie „London Gazette” jakiś były finalista X-Factor narzeka na presję, z jaką wiąże się sława, ale większą część szpalty wypełnia debata o ochronie prywatności. Czytam bez zrozumienia – oglądam zdjęcia i przebiegam wzrokiem po nagłówkach, żeby nie czuć się tak całkiem na bocznym torze. Nie pamiętam, kiedy po raz ostatni przeczytałam całą gazetę bądź usiadłam, żeby od początku do końca obejrzeć wiadomości. Zawsze są to tylko urywki na Sky News przy śniadaniu albo nagłówki przeczytane nad czyimś ramieniem w drodze do pracy.

Pociąg zatrzymuje się między Sydenham a Crystal Palace. Słyszę z głębi wagonu pełne frustracji westchnienie, ale nie fatyguję się popatrzeć, kto je wydał. Zapadł już zmierzch i gdy spoglądam w okno, widzę tylko odpowiadającą mi wzrokiem własną twarz, jeszcze bledszą niż w rzeczywistości i zniekształconą przez deszcz. Zdejmuję okulary i pocieram wgłębienia, które zostawiły po obu stronach nosa. Słyszymy potrzaskujący komunikat, ale jest tak wytłumiony i wygłoszony z tak silnym akcentem, że nie sposób go zrozumieć. Mógł dotyczyć czegokolwiek, od awarii semafora po zwłoki na torach.

Mam nadzieję, że nie chodzi o zwłoki. Myślę o mojej lampce wina, o Simonie masującym mi stopy na sofie i czuję się winna, że w pierwszym odruchu skupiłam się na własnej wygodzie, a nie na rozpaczy jakiegoś nieszczęsnego samobójcy. Ale nie, to na pewno nie trup. Pora na trupy to poniedziałkowe ranki, nie piątkowe wieczory, kiedy od powrotu do pracy dzielą trzy błogosławione dni.

Rozlega się zgrzytanie, po którym zapada cisza. Niezależnie od przyczyny opóźnienie się przeciągnie.

– Nie jest to dobry znak – odzywa się mężczyzna obok mnie.

– Hmm… – odpowiadam wymijająco.

Wracam do przerzucania stronic gazety, lecz sport mnie nie interesuje, a za nim są przede wszystkim ogłoszenia i recenzje sztuk teatralnych. W tym tempie dotrę do domu dopiero po siódmej, więc zamiast pieczonego kurczaka, którego zaplanowałam, będziemy musieli zjeść na obiadokolację coś lekkiego. Simon gotuje w tygodniu, a ja w piątkowe wieczory i w weekendy. Wyręczałby mnie także w te dni, gdybym go poprosiła, ale nie mogę na to pozwolić. Nie mogę dopuścić, żeby gotował dla nas – dla moich dzieci – codziennie. Może kupię coś na wynos.

Omijam dział biznesowy i spoglądam na krzyżówkę, ale nie mam przy sobie długopisu. Czytam więc ogłoszenia. Może znajdę pracę dla Katie? Albo dla siebie, skoro już o tym mowa, choć wiem, że nigdy nie odejdę z Hallow & Reed. Płacą dobrze, znam swoje obowiązki – już je znam – i gdyby nie szef, byłoby idealnie. Klienci w większości są uprzejmi. To z reguły początkujący biznesmeni, szukający przestrzeni biurowej, tudzież firmy, którym się powiodło i które potrzebują większej siedziby. Mieszkaniami zajmujemy się marginalnie, ale lokale nad sklepami dobrze schodzą wśród osób, które kupują po raz pierwszy lub szukają czegoś mniejszego. Poznałam wielu ludzi od niedawna będących w separacji. Czasami, jeśli mam odpowiedni nastrój, zapewniam ich, że wiem, przez co przechodzą. „I dobrze się skończyło?” – pytają zawsze kobiety. „To była najlepsza decyzja w moim życiu” – odpowiadam z pewnością siebie, bo właśnie to chcą usłyszeć.

Nie trafiam na pracę odpowiednią dla dziewiętnastolatki, która pragnie zostać aktorką, ale zaginam róg strony z ofertą dla kierownika biura. Sprawdzić nie zaszkodzi. Wyobrażam sobie, jak wchodzę do gabinetu Grahama Hallowa i wręczam mu wymówienie, oznajmiając, że nie zamierzam tolerować zwracania się do mnie, jakbym była brudem na podeszwie jego buta. Potem spoglądam na pensję podaną pod nazwą stanowiska i przypominam sobie, jak długo pięłam się ku poborom, z których rzeczywiście da się wyżyć. Lepszy znany diabeł... Czyż nie tak mawiają?

Ostatnie strony to już same roszczenia odszkodowawcze i finanse. Starannie omijam oferty pożyczkodawców – przy takich odsetkach trzeba być wariatem albo desperatem – i przesuwam spojrzenie na dół, na reklamy sekstelefonów.

Mężatka szuka dyskretnych przygodnych wrażeń. Jeśli chcesz zobaczyć zdjęcia, wyślij SMS o treści ANGEL na numer 69998.

Marszczę nos bardziej z powodu kosmicznej ceny za esemesa niż oferowanej usługi. Kim jestem, żeby osądzać innych? Mam już odwrócić stronę, z rezygnacją gotowa poczytać o wczorajszym meczu, kiedy pod anonsem Angel widzę kolejny.

Przez sekundę podejrzewam, że mam zbyt zmęczone oczy. Mrugam intensywnie, ale nic to nie zmienia.

Widok absorbuje mnie bez reszty – nie zauważam nawet, że pociąg znowu rusza. Zrywa się nieoczekiwanie, a mną rzuca w bok, więc odruchowo wyciągam rękę i dotykam uda sąsiada.

– Przepraszam.

– Nie ma za co, nic się nie stało.

Uśmiecha się, a mnie jakoś udaje się odpowiedzieć tym samym. Ale serce mi wali i znów wpatruję się w ogłoszenie. Jest w ramce, umieszczono w nim takie samo ostrzeżenie o kosztach rozmów telefonicznych jak w innych, a u góry widnieje numer 94393 243243. Adres strony internetowej to www.ktosciprzeznaczony.com. Ale ja patrzę na zdjęcie. Jest przycięte tak, by ukazywało w zasadzie samą twarz, lecz wyraźnie widać jasne włosy i fragmencik czarnego topu na ramiączkach. Kobieta jest starsza od pozostałych stręczących swe usługi, chociaż na podstawie tak ziarnistej fotografii trudno precyzyjnie określić wiek.

Z tym że ja wiem, ile ma lat. Czterdzieści.

Bo kobieta z anonsu to ja.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: