Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Czternaście dni tygodnia - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
24 lipca 2012
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
23,00

Czternaście dni tygodnia - ebook

Wiosna 2010 roku. Niebo nad Europą spowite jest mgłą i pyłem z wulkanu, który kilka dni wcześniej wybuchł na Islandii. Paraliż na większości nie tylko europejskich lotnisk. Zamknięte powietrzne korytarze…

Grupa turystów z Polski zostaje zatrzymana w Hurghadzie, gdzie musi spędzić niezaplanowany turnus. Wśród nich czterdziestoletnia okulistka z Częstochowy i architekt z Krakowa.

A do tego Egipt ze swoim niepowtarzalnym klimatem. Wszystko to tworzy romantyczno–sensacyjną przygodę.

Pełna nieoczekiwanych zwrotów akcji, trzymająca w napięciu historia, w której nietuzinkowe postaci, namalowane z humorem, czasami też złośliwie, w sytuacjach niespodziewanych, kryzysowych ujawniają skrywane pragnienia i namiętności, zaskakujące ich samych.

Trzeba specjalnych warunków, żeby człowiek odnalazł człowieka. Warto przeczytać tę książkę, żeby wiedzieć, jak szukać.

Dorota Gawryluk, dziennikarka, prezenterka, gwiazda TV Polsat

Są książki tylko dla kobiet i tylko dla mężczyzn. Powieść Anety Nawrot zadowoli wszystkich. Miłość, sensacja, przygoda w egzotycznej scenerii Egiptu. Czegóż trzeba więcej…

Marcin Wolski, literat, publicysta, satyryk,

twórca m.in. „Polskiego ZOO” i „60 minut na godzinę”

Gdybym był Agnieszką Osiecką, to bym napisał, że to książka o kobiecie po przejściach i mężczyźnie z przeszłością. Ale nie jestem Agnieszką, więc napiszę, że: są dwa światy i ich jest dwoje, do swych miejsc przypięci jak rzepy (on z Krakowa)...

Andrzej Sikorowski, lider i założyciel zespołu „Pod Budą”

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7785-063-3
Rozmiar pliku: 698 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

No i mam swoje pożegnanie z Afryką. W piekle jest chyba chłodniej — pomyślała Kalina Nowicka.

I od razu pożałowała, że na podróż powrotną ubrała się w dopasowany bladoróżowy kostium i założyła nowe złote sandałki na obcasie. Wszystko do siebie pasowało i bardzo ładnie komponowało się z jej delikatną opalenizną i czekoladowymi włosami.

Inni założyli stare sandały. To prawda, że wyglądają w nich okropnie, ale przynajmniej jest im wygodniej niż mnie — przyznała w duchu. Jednak od razu dodała: — Nie poddawaj się, kochana. Jeszcze tylko kawałek i znajdziesz się na lotnisku. Tam będzie zapewne chłodniej i przewiewniej. A jak nadasz ten piekielnie ciężki bagaż, to znów będziesz wyglądać jak dama, a nie jak tamci…

Polacy, którzy razem z nią wracali do kraju, już dotarli na salę odpraw portu lotniczego w Hurghadzie.

Nikt na mnie nie poczekał. Banda niewdzięczników! — złorzeczyła.

Ciągnęła dwie sporych rozmiarów walizki oraz przytwierdzony do jednej z nich mały neseserek, z którym nigdy się nie rozstawała. To właśnie on sprawił, że autobus opuściła jako ostatnia.

W tej niewielkiej torebce było wszystko, bez czego nie ruszała się z Częstochowy. Leki pierwszej pomocy, zestaw do opatrywania i szycia ran. Nawet sprzęt do intubacji. No i oczywiście leki przeciwwstrząsowe. Nie zabrakło też przyrządu do tracheotomii i jeszcze wielu bardzo potrzebnych — zdaniem Kaliny — rzeczy. Słowem, gdyby miała przeprowadzić zabieg, to małą i w pełni wyposażoną salę operacyjną miała przy sobie.

Na podróż neseserek fachowo przytwierdziła do jednej z walizek, ponieważ ze względu na zawartość nie spełniał warunków bagażu podręcznego. A że jak zwykle na zbiórce przed autobusem była pierwsza, to jej walizki zostały położone na samym dnie luku bagażowego. Przed lotniskiem Polacy szybko zabrali swoje walizy i torby, a Kalina czekała. Potem okazało się, że pasek neseserka o coś się zaczepił. Kierowca musiał interweniować i wejść w trzewia autokaru. To wszystko trwało. Grupa poszła więc na lotnisko, a Kalina została sama.

Dopadła w końcu drzwi sali odlotów i po przepuszczeniu waliz przez kontrolę celną weszła do środka.

— Chryste Panie, jeszcze gorzej… — jęknęła. — Nie ma żadnego przewiewu i jeszcze dodatkowo śmierdzi starymi skarpetkami. A w zasadzie woń starych skarpetek w porównaniu z tym, co się tutaj unosi, to naprawdę przyjemny aromat! Na szczęście już niedługo. Spojrzała na zegarek i z wrodzoną sobie precyzją policzyła, że do lądowania w Polsce pozostało jej jeszcze osiem godzin, trzydzieści dwie minuty i — no powiedzmy — dwie sekundy.

Potem kontrola paszportów, odbiór bagażu i podejście do samochodu. Mam nadzieję, że Marcin się nie spóźni. Punktualność na szczęście odziedziczył po mnie, a nie po swoim ojcu. No i jeszcze droga do Częstochowy. Najwyżej trzy godziny. I znajdę się we własnym domu, we własnej wannie… Co za rozkosz!

W końcu będzie mogła porozmawiać z przyjaciółmi. Z kim miała rozmawiać na tej wycieczce? Z żadnym z wczasowiczów nie tylko nie potrafiła się zaprzyjaźnić, ale nawet nawiązać jakieś sensownej kilkuzdaniowej rozmowy. Gdy ktoś dowiadywał się, że Kalina jest lekarzem, od razu prosił o jakąś poradę. Niektórzy chcieli nawet wypisania recepty. Poza tym o czym z tymi ludźmi miała rozmawiać? Uważała, że nie dorównują jej poziomem intelektualnym ani wiedzą. A polityka? Zawsze trzymała się od niej z daleka.

Na szczęście już niedługo. Wrócę do siebie, do swoich znajomych. Do ludzi, z którymi też nie zawsze mogę się dogadać, ale ich znam i nie muszę tracić energii na puste gadki — dodawała sobie otuchy.

Podczas tygodniowego pobytu Kalina rozmawiała jedynie z rezydentką Anią, wysoką, dość inteligentną i miłą młodą dziewczyną, do której najlepiej pasowało określenie „zadbana i energiczna”. Bo cała reszta… Cóż, na Boga, mogło ją łączyć z panem Romanem czy z jego żoną Halinką, bezbarwną blondynką, która była, a jakby jej nie było?

Ledwie ociosani prostacy — myślała.

Jeszcze bardziej przerażała ją pani Janina. Mocno starsza osoba o permanentnym słowotoku. Gadała, gadała, gadała. Przeważnie bez sensu i nie na temat.

Wtrącała się do każdej rozmowy i nie pozwalała się uciszyć. Kalina przypomniała sobie, jak kiedyś przy basenie Halinka opowiadała o swoim piesku, któremu przez cały czas ropieją oczy. Jeszcze nie zdążyła udzielić porady, gdy do rozmowy wtrąciła się starsza pani.

— A ja słyszałam, jak gdzieś w Wielkiej Brytanii przyszyli psu ucho. I nawet nim rusza. — Pani Janina milkła jedynie, kiedy czuła, że może ominąć ją darmowy drink albo jakaś informacja-ploteczka. Ale nie na długo. Po kilku sekundach znów zaczynała komentować rzeczywistość. Komentarze oczywiście miały się tak do rzeczywistości, jak garbaty do ściany.

Za paradoks można uznać, że jedyny mężczyzna na poziomie, czterdziestoletni, ale już całkowicie łysy, pan Artur, okazał się ojcem Arturem, katolickim księdzem. Przez pewien czas Kalina spotykała się z nim i jego kuzynem przy posiłkach. Ale kiedy ksiądz zaczął grzmieć na temat nierozerwalności związków małżeńskich, zaczęła jadać samotnie.

Z kolei pan Czesław, grubo po osiemdziesiątce, podróżujący ze swoim wnukiem Rajmundkiem, nie tylko był kompletnie głuchy, ale także niezwykle zaniedbany. A tego Kalina nie tolerowała.

— Świetne towarzystwo! Banda nieudaczników. Tacy turyści to kompromitacja kraju — mówiła do siebie. — Pierwszy i ostatni raz wybrałam się w równie przypadkowym gronie.

Grupę rodaków Kalina odnalazła przed stanowiskiem odprawy bagażu. Z zaskoczeniem stwierdziła wśród nich obecność przedstawicieli biura podróży.

Pani Anna? Nasza rezydentka? Tutaj? Przecież pożegnała się z nami przed autokarem. Ciekawe, co ich tak zdenerwowało. Gestykulują jak Włosi.

Przyspieszając, nie zauważyła jednej z turystek — pani Joli. Choć prawdę powiedziawszy, pani Joli trudno było nie zauważyć. Wielka, można rzec rozłożysta kobieta z tlenionymi włosami, pełnymi paskudnych czarno-siwych odrostów i odłażącym z paznokci jasnoczerwonym lakierem z niewiadomego powodu przecięła jej drogę. W wyniku zderzenia bagaży walizka blondyny przewróciła się. Zamki puściły i wysypały się setki różnej wielkości skarabeuszy.

— No i jeszcze handlarze-przemytnicy — dezaprobata Kaliny sięgnęła szczytu.

Szybko ominęła zbierającą swój dobytek panią Jolę, delikatnym kopnięciem przesuwając jednego skarabeusza aż na teren portu krajowego.

Jeszcze nim podeszła do grupy Polaków, dobiegły jej podniesione głosy. Na dodatek się kłócą. Zgroza! Najpierw trzeba było ich zbierać z różnych hoteli i większość była oczywiście spóźniona. Potem w tym autobusie bez klimatyzacji, bo zgodnie z egipskim zwyczajem właśnie się popsuła, trzeba było słuchać ich prymitywnych dowcipów i wymigiwać się od drinków z butelek, które musiały zostać opróżnione przed wejściem na lotnisko. Boże, jeśli funkcjonujesz w taki upał, to błagam Cię najpiękniej jak tylko potrafię, spraw, aby ten koszmar jak najszybciej się skończył — gorączkowała się Kalina.

Znów nawykowo spojrzała na zegarek.

Jeszcze tylko osiem godzin, dwadzieścia osiem minut i rozstanę się z nimi raz na zawsze. Dam radę.

Nie mogę przecież zawieść Elizy, mojej terapeutki. Nie dam się wyprowadzić z równowagi tym pseudoświatowcom. Pobyt w Egipcie to miała być terapia… No i była. Wstrząsowa! Gorzej już być nie mogło — westchnęła. Terapeutka mówiła: „Kalinko, najłatwiej opanujesz stres, kiedy pobędziesz sama z sobą. Bez pracy, bez spotkań ze znajomymi. Na łonie natury, nad brzegiem morza… To pomoże ci zebrać myśli, dokładnie rozważyć wszystkie za i przeciw. Wyciągnąć wnioski i stwierdzić, co dla ciebie jest dobre, a co złe. I tym samym zdecydować, jak postąpić. Którą drogę wybrać? Z Jarkiem czy bez niego”.

Na spacery brzegiem morza wybierała się najczęściej bladym świtem. Wtedy jeszcze nie było ludzi i zgiełku. Mogła zatem spokojnie pomyśleć. Jednak obsługa hotelowa przestrzegała ją przed samotnymi przechadzkami o tej porze. Trochę się bała, więc jej spacery nie były szczególnie urozmaicone. Ot, dwieście metrów w prawo i dwieście metrów w lewo, aż do miejsca, w którym palmy zasłaniały czerwoną wieżyczkę. Poranne spacery miały jeszcze ten mankament, że po powrocie, właśnie wtedy, kiedy pojawiało się wspaniałe słońce, dopadała ją senność. A przecież szkoda było spać w pokoju. Tak więc cały dzień była niezadowolona, wkurzona i trochę agresywna. Tydzień minął, a nie udało jej się ani pozbierać wewnętrznie, ani dojść do żadnych konstruktywnych wniosków. Głupia sprawa. Będzie musiała przyznać się terapeutce, że nie odrobiła pracy domowej. A Eliza potrafiła skarcić Kalinę tak, że szło jej w pięty. Co prawda robiła notatki, odnotowując swoje spostrzeżenia, ale kiedy je przejrzała poprzedniego wieczoru, doszła do wniosku, że jest to jedynie jałowe narzekanie, które na pewno nie pomoże jej wyjść z trudnej sytuacji.

Będę musiała jeszcze nad sobą popracować, ale już w bardziej cywilizowanych warunkach — zdecydowała.

— W miejscach, które znam, i wśród ludzi, których da się znieść. W Sopocie, Zakopanem… Chociaż ostatnio i tam coraz trudniej przychodziło jej wytrzymać.

Kiedy już znalazła się przy rezydentce, usłyszała głos pana Romana, człowieczka zadziwiającego w swej naiwności, który zawsze czegoś nie rozumiał. Na przykład tego, że Arab nie może pić alkoholu, bo zabrania mu tego religia. — Proszę państwa, ja tam alkoholikiem nie jestem — powiedział któregoś dnia w barze przy basenie. — Ale nie rozumiem, jak można czcić Boga, który zakazuje tak podstawowej przyjemności. A nawet lekarstwa na bóle żołądka i duszy. Prawda, Halinko?

— Tak, Romeczku.

Tym razem też się dziwił, i to bardzo.

— Czy byłaby pani łaskawa, pani Aniu, raz jeszcze powtórzyć, bo ja nie bardzo wiem, o co chodzi, dlaczego nie lecimy. Przecież jeszcze chwilę temu tablica wyświetlała nasz lot do Warszawy.

— Tak, proszę pana — odpowiedziała rezydentka.

— Ale może nie zauważył pan, że na końcu znajdował się napis Delete, co oznacza, że lot będzie opóźniony.

— Ale tutaj zawsze wszystko jest opóźnione. Tutaj nikomu nigdzie się nie spieszy. Nikt nie szanuje czasu turysty. Czasu, który został opłacony! — wtrąciła, nie kryjąc swego zdenerwowania, Kalina. — A ile tym razem wynosi to opóźnienie? Pół godziny? Godzinę?

Rezydentka nie odpowiedziała, tylko ściszonym głosem zaczęła rozmawiać przez komórkę. Odezwał się za to oparty o ladę wysoki mężczyzna w skórzanym kapeluszu i czerwonej kamizelce.

— Myślę, że będzie pani musiała poczekać nieco dłużej.

— To znaczy ile? — syknęła. Złościła ją sama obecnością tego cholernego Indiany Jonesa, na którego wszyscy musieli czekać przed hotelem kilkanaście minut. Że też kogoś takiego dołączyli do naszej grupy. Wsiowy podrywacz — pomyślała, przypominając sobie, jak w ciągu pięciu minut w autobusie oczarował długonogą blondynkę, która nawet namówiła swoją koleżankę, żeby przesiadły się tak, aby mogli sobie poflirtować.

— Niech pani będzie łaskawa spojrzeć na tablicę — powiedział Kapelusznik.

W tym momencie, jakby pod wpływem magicznych słów, tablica ożyła. Zatrzepotały plastikowe listki. Wszędzie tam, gdzie znajdował się napis Delete, pojawiło się teraz złowrogie Cancelled.

W ciszy, która zapadła, rozległ się głupawy śmiech Rajmundka.

— To niemożliwe…! — Nowicka nie dowierzała własnym oczom.

— Niestety, drodzy państwo — powiedziała rezydentka, która właśnie skończyła rozmawiać przez telefon. — Mamy wyjątkową sytuację. Dwa dni temu na Islandii wybuchł wulkan. Unoszący się z niego pył sparaliżował pracę większości europejskich lotnisk.

— I co, tutaj też dotarł ten pył?! — Kalina podniosła głos. — W CNN pokazywali, że dotyczy to jedynie Europy Zachodniej i Skandynawii. Do Egiptu to przecież spory kawałek.

— Niezupełnie. Samolot, oczywiście, może stąd wystartować, tylko nie miałby gdzie wylądować — powiedziała spokojnie rezydentka. — Korytarze powietrzne nad Polską zostały zamknięte… — A o której je otworzą? — zniecierpliwienie Kaliny niebezpiecznie zbliżyło się do temperatury wrzenia.

— O której? — powtórzyła przedstawicielka biura podróży. — Bardziej na miejscu byłoby pytanie kiedy.

— Jak to kiedy? Proszę sobie nie robić ze mnie żartów. O dwudziestej muszę być na masażu u mojego rehabilitanta pana Wacka. W Czę-sto-cho-wie. Czy pani wie, jak długo czeka się u niego na wizytę?

— Nie wiem, proszę pani, ale nawet gdyby spieszyła się pani na własny ślub, to ja nic nie mogę zrobić — mówiła rezydentka, starając się zachować spokój.

— Co to znaczy „nic nie mogę zrobić”?! — awanturowała się Kalina. — Po prostu nie chce się pani!

Przesiąkła pani tym Egiptem. Co za koszmarny kraj!

Nikomu nie chce się pracować. I w ogóle nikomu niczego się nie chce. Musi pani załatwić nasz lot, i to już.

Jak nie przez Istambuł, to przez Rzym. Wszystko mi jedno. Płacę i wymagam! Pani tutaj jest w pracy i ma pani robić wszystko, żeby turyści czuli się dobrze i żeby bezpiecznie wrócili do kraju. Ja mam na jutro poumawianych pacjentów.

— Bardzo mi przykro… — zaczęła pani Anna.

— Przykro?! Czy pani w ogóle jest w stanie pojąć, o czym ja mówię? Pewnie nie, ale niech mi pani nie wmawia, że coś, co wybuchło tysiące kilometrów stąd, nie pozwala mi wrócić do domu. Niech pani przestanie głupio tłumaczyć i siebie, i tych nierobów. Nie jestem idiotką, żeby uwierzyć w wulkan! Do roboty! No już!

— Nie chciałbym się z panią spierać, ale po tym monologu, który pani wygłosiła z taką ekspresją i zaangażowaniem, wnioskuję, że jednak jest pani idiotką. I to chyba dość niebezpieczną — wtrącił się spokojnie Indiana Jones. — A na wypadek, gdyby chciała pani wiedzieć, kto ośmielił się wyjawić pani prawdę, jestem Paweł Małecki.

Wśród zgromadzonego tłumu rozległy się brawa. Kalinę zamurowało. Nie mogła uwierzyć, że facet wyglądający, jakby przeszedł całą Saharę na piechotę, miał czelność tak się do niej odezwać. Do niej, doktora nauk medycznych. Jednego z najlepszych okulistów w Polsce. Już chciała otworzyć usta, kiedy uprzedziła ją rezydentka.

— Drodzy państwo, jedno jest pewne, dzisiaj nie polecicie — zakomunikowała kategorycznie. — Teraz z powrotem wsiadamy do autobusów i jedziemy do hoteli. Od razu uprzedzam, nie będą to te same hotele, w których państwo mieszkaliście. Jedziemy tam, gdzie są miejsca. Kto będzie miał szczęście, trafi na lepszy, kto trochę mniejsze… No cóż. Mogę tylko zapewnić, że biuro podróży pokrywa zarówno zakwaterowanie, jak i wyżywienie all-inclusive. Są jeszcze jakieś pytania?

— A na czyj koszt mamy zadzwonić do kraju, żeby się usprawiedliwić w pracy i powiadomić rodzinę? — zapytała rzeczowo młoda, ubrana w czerwoną bawełnianą sukienkę, która podkreślała nienaganną figurę, atrakcyjna dziewczyna, przyjaciółka długonogiej blondynki, tej, która w autobusie wpadła w oko Małeckiemu.

— Na koszt biura, pani Mariolu — odrzekła rezydentka. — Proszę, chodźmy. Im szybciej dotrzemy do hotelu, tym większe mamy szanse na lepsze zakwaterowanie. Nie tylko wy dzisiaj nie lecicie.

— A mówiłem, że Egipt to nie jest kraj dla ludzi na poziomie. Tylko ty, Iwonko, tak się upierałaś. Lazurowe niebo, mili ludzie, atrakcje. No i masz swoje atrakcje! — syczał do ucha żony niski pokurcz, którego ego wydawało się przerastać go o dwie głowy.

Kalina spojrzała na niego zdziwiona, do tej pory na tle innych uczestników wycieczki pan Marceli Koliński starał się stwarzać pozory kochającego, ale całkowicie bezradnego męża. Takiego, który bez swojej Gwiazdeczki nie jest w stanie nawet nalać sobie kawy do filiżanki.

Ale widocznie była to tylko połowa prawdy. W sytuacjach prywatnych musiał należeć do wcale nierzadkiego gatunku terrorystów psychicznych. Kalina znała takich wampirów-estetów, co to krew całą wypiją z człowieka, ale skóry nie uszkodzą. Teraz przypomniała sobie, że maskowanie nie zawsze mu się udawało. Kilka dni wcześniej na hotelowym basenie pan Marceli, sądząc, że nikt go nie słyszy, dał próbkę swoich humorów.

— Jak mogłaś mi to zrobić, Gwiazdeczko?

— A co ja takiego zrobiłam? — Zawiodłaś moje zaufanie!

— Jak? Kiedy?

— O, jeszcze się pytasz? A kto zataił przede mną, że w Egipcie o tej porze będzie gorąco jak w piekle?

Kalina osłupiała, ale starając się nie oddychać, słuchała dalej.

— Ale co ja mogłam, Misiaczku? — zakwiliła żona.

— Sprawdzić pogodę przed wyjazdem i zapoznać mnie z najnowszymi prognozami.

— Przecież wiadomo, że to tropiki, że słońce w Egipcie mocniej grzeje.

— Ale żeby tak mocno?! W kwietniu?! Powinnaś mi była o tym powiedzieć i odpowiednio mnie przygotować.

— Przecież ty lubisz, jak jest ciepło.

— Ale nie żar, który się leje na głowę. A wstać rano i zająć jakiś leżak pod parasolem to nie łaska.

Czapki też mi nie zabrałaś!

— Ale już drugiego dnia pobytu ci kupiłam.

— Czerwoną. Mam wyglądać jak krasnoludek.

Jak dostanę porażenia słonecznego, to będziesz miała za swoje… Już teraz mnie suszy.

— Przyniosłam ci wodę.

— Gazowaną, nie naturalną? I z plasterkiem cytryny?

— Barman wcisnął limonkę.

— Pięknie. A ile razy powtarzałem, żebyś nie pozwoliła nikomu wciskać limonki, bo to nie ten smak… W tym momencie zauważył, że na sąsiednim leżaku obudził się pan Roman i błyskawicznie zmienił ton. Pocałował swoją Gwiazdeczkę, stwierdzając, że cudownie byłoby napić się z ukochaną kobietą chłodnego białego wina.

— Zaraz przyniosę — zakwiliła pani Iwonka.

— Ależ kochanie, to ja przyniosę!

W efekcie poszli razem.

— Jak ta Iwonka mogła sobie wybrać takiego faceta na towarzysza życia? — szepnął do Kaliny pan Roman, który podobnie jak ona udawał, że śpi. — I jeszcze pozwalać się tak terroryzować. Przecież jest od niego wyższa o głowę.

— No wie pan! — oburzyła się Kalina, chociaż w głębi duszy zgadzała się z jego obserwacjami. —

Może ma zalety, o których my nie wiemy.

— Niewykluczone — kontynuował niespeszony pan Roman. — Ale jeśli pan Marceli ma zalety, o których raczyła pani wspomnieć, to są one tak doskonale ukryte, że ja, mimo świetnego wzroku, przynajmniej jak na swój wiek, nie potrafię ich dostrzec.

Teraz na lotnisku, czując wzrok Kaliny, Koliński na moment zamilkł, ale ledwo się oddaliła, wrócił do połajanek. Tyle że krótkich i ściszonych.

Przy autobusie był znowu czarujący, a nawet zaproponował Kalinie, że pomoże jej umieścić walizkę w bagażniku.

— Dam radę sama! — warknęła kobieta. — Nie ma co się denerwować. Sytuacja jest trudna, ale jako stary żołnierz, a jestem oficerem od dwudziestu lat, wiem, że trzeba być przygotowanym na każdą ewentualność. A nawet kiedy wymaga tego sytuacja, znosić złe humory innych.

W innych warunkach może by i to Kalinę rozbawiło, na przykład wyobrażenie sobie Kolińskiego na wojnie. Bez żony! Ciekawe, czy jeszcze istnieje funkcja ordynansa?

Ale nie miała sił. Nie potrafiła zebrać myśli. Zapomniała nawet o temperaturze, ciężkich walizkach, smrodzie i niewygodnych sandałkach. Co gorsza, przeczuwała, że to jeszcze nie koniec jej kłopotów.

Najbardziej bała się tego, że kolejne dni będą takie same jak miniony tydzień, nudne i bezczynne, a tego nienawidziła najbardziej.

Zrezygnowana wzięła swój telefon komórkowy i napisała SMS-a do syna: „Marcin, wybuchł jakiś wulkan i odwołali nasz lot. Nie wiem, kiedy wrócę. Będziemy w kontakcie — mama”.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: