Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ćwiartka raz - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
4 czerwca 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Ćwiartka raz - ebook

„Ćwiartka raz” to zaproszenie do wspólnej podróży sentymentalnej przez wyjątkowe ćwierćwiecze w wolnej Polsce. To subiektywny przegląd tego, jakie zmiany zaszły w popkulturze, świadomości i gustach.

„Ćwiartka raz” to opowieść o ludziach i czasach przez pryzmat ich aktywności, również medialnej. To odkrywanie, jak wolność, technologia i prawa rynku odmieniają sposób myślenia, mówienia i konsumowania. Jak zmieniają się bohaterowie mediów i ich odbiorcy.

„Ćwiartka raz” to wreszcie rachunek zysków i strat. A raczej uświadomienie konsekwencji słów, czynów, wyborów, których w dobie elektronicznych mediów nie da się wymazać albo wymazywać nie wolno.

25 lat temu stało się coś kosmicznie fajnego. Coś, co było jak Boże Narodzenie w lecie, co teraz banda lansowanych medialnie baranów z różnych politycznych opcji, którzy zasmradzają mi rzeczywistość, chce ubrudzić szambem i zawłaszczyć. Dlatego ta książka na pewno nie jest o nich.

Ta książka jest, rzecz jasna, o mnie, ale przede wszystkim o tym, co przez te 25 szalonych lat ukształtowało mnie w kraju nad Wisłą jako osobę, która teraz, siedząc w swoim mieszkaniu kupionym na kredyt, który spłacać będę do śmierci, pisze na hipsterskim komputerze, przedstawiając bezczelnie subiektywną wersję świata. Mojego świata. Filmów, piosenek, płyt, książek, gazet, komiksów, programów telewizyjnych i radiowych, gadżetów, diet, nałogów, celebrytów, gwiazd i innych zjawisk…

Nie jest to książka naukowa. Nie aspiruje do roli encyklopedii. Jest na to zbyt osobista, a co za tym idzie – wyrywkowa i zabawna. Ta książka, co ważne w naszym pięknym kraju, gdzie wszystko jest polityką, nawet grypa, pogoda i kwiatki na klombie, nie ma opcji politycznej i nie przynależy do żadnej partii.

Bardzo bym chciała, aby była dla Was jak fenomenalny rollercoaster wspomnień. Czysta przyjemność. Jak dobry seks, dobre wino, dobra myśl. To jest mój subiektywny dowód na to, że bardzo było warto zrobić parę – albo i więcej – rzeczy, i nie mamy powodu do kompleksów w wielu dziedzinach. A że jestem bezczelna, mam ego jak Pałac Kultury albo Wawel, wszystko będzie z mojej perspektywy. A co!

Bo, śmiem twierdzić, że mam i my wszyscy mamy za sobą absolutnie rewelacyjne 25 lat. Najdłuższy związek z wolnością w naszej pokręconej historii. Jak każdy związek miał on swoje wzloty i upadki, ale rozwodu nie będzie. Powinniśmy być z siebie dumni jak diabli i nie możemy pozwolić, żeby politycy i frustraci nam to zepsuli.

Bo to my, pan, pani, społeczeństwo, a nie oni, zrobiliśmy kawał świetnej roboty. Było warto. Warto jak cholera. Pierwsze 25 lat za nami.

Karolina Korwin Piotrowska

Karolina Korwin Piotrowska – dziennikarka, felietonistka i pisarka. Z wykształcenia historyk sztuki, z zamiłowania promotorka kultury, znawczyni filmu i miłośniczka psów. Pracowała w Radiu Kolor u boku Wojciecha Manna i Krzysztofa Materny, Radiu Zet, Radiu PiN, telewizji E!Entertainment, zawsze prowadząc autorskie programy. Była szefem promocji filmu „Ogniem i mieczem” Jerzego Hoffmana na targach filmowych w Cannes, pracowała w biurze prasowym filmu „Pianista” Romana Polańskiego. Szefowała działom i redakcjom w magazynach „Pani”, „Uroda”, „Marie Claire”, „Sukces”, „Party”, portalach Plejada i tvn.pl. Obecnie prowadzi w TVN Style z Tomaszem Kinem program „Magiel towarzyski”, pisze felietony do tygodnika „Wprost”, „Art&Business” i dwutygodnika „Grazia”.

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7961-786-9
Rozmiar pliku: 13 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Ćwiartka raz to zaproszenie do wspólnej podróży sentymentalnej przez wyjątkowe ćwierćwiecze w wolnej Polsce. To subiektywny przegląd tego, jakie zmiany zaszły w popkulturze, świadomości i gustach.

Ćwiartka raz to opowieść o ludziach i czasach przez pryzmat ich aktywności, również medialnej. To odkrywanie, jak wolność, technologia i prawa rynku odmieniają sposób myślenia, mówienia i konsumowania. Jak zmieniają się bohaterowie mediów i ich odbiorcy.

Ćwiartka raz to wreszcie rachunek zysków i strat. A raczej uświadomienie konsekwencji słów, czynów, wyborów, których w dobie elektronicznych mediów nie da się wymazać albo wymazywać nie wolno.

Karolina Korwin Piotrowska – dziennikarka, felietonistka i pisarka. Z wykształcenia historyk sztuki, z zamiłowania promotorka kultury, znawczyni filmu i miłośniczka psów. Pracowała w Radiu Kolor u boku Wojciecha Manna i Krzysztofa Materny, w Radiu Zet, Radiu PiN, telewizji E! Entertainment, zawsze prowadząc autorskie programy. Była szefem promocji filmu Ogniem i mieczem Jerzego Hoffmana na targach filmowych w Cannes, pracowała w biurze prasowym filmu Pianista Romana Polańskiego. Szefowała działom i redakcjom w magazynach „Pani”, „Uroda”, „Marie Claire”, „Sukces”, „Party”, portalach Plejada i tvn.pl. Obecnie prowadzi w TVN Style z Tomaszem Kinem program Magiel towarzyski, pisze felietony do tygodnika „Wprost” i dwutygodnika „Grazia”.OD AUTORKI

„Morda w kubeł! Byłaś na wyborach 4 czerwca? Karteczkę do głosowania ładnie wypełniłaś? To masz”, powiedział mój kumpel, gdy ponad rok temu wyrzuciłam z siebie to, co mnie boli. Że w mediach widzę paradę wypomadowanych głupków w garniturach, którzy przez cały dzień opowiadają innym głupkom w garniturach, jak to jest fajnie i patriotycznie być idiotą i że chodzi w tym wszystkim przecież o Polskę, którą oni kochają tak bardzo, że zaczyna ta miłość przypominać sadomasochistyczny związek, w którym mąż bije żonę, uwłacza jej godności i tłumaczy, że robi to wszystko z miłości do niej. Ta Polska jest czasem jak zmęczona kobieta lekkich obyczajów, którą każdy z nich, bez względu na polityczną opcję, wiele razy miał, i to za darmo, ale wszystko to z miłości i patriotyzmu przecież. Oglądając telewizyjne wiadomości, przez pierwsze minuty widzimy więc tę paradę dumnych z siebie i domorosłych kretynów, którzy na pierwszy rzut oka powinni być zamknięci w zakładach dla obłąkanych albo wysłani w kosmos, bo ludzkość, nawet ta najbardziej perwersyjna, ma swoje granice obciachu. Ale nie, oni nadal są i dają głos ogłupiałym w pogoni za słupkami oglądalności mediom, przekonani o swojej zajebistości aż strach. Czasem na koniec programu, dla picu, ku uciesze ciemnego ludu, jest historia jakiejś dzielnej sierotki z kotkiem/skretyniałej celebrytki odkrywającej w sobie Boga/strażaka, który wziął ślub ze swoim samochodem/babci, która zabiła całą rodzinę, a potem zjadła ją pod postacią gulaszu ugotowanego według przepisu kucharza znanego z telewizji. Świat jest chory i media to pokazują, bo mamy wolne media. Cena demokracji. Jak mówił Churchill: „Demokracja to najgorszy system, ale nie wymyślono nic lepszego…”. No tak, mam za swoje. Wszyscy mamy. Morda w kubeł. Czy na pewno?

Popijając dużą latte z dodatkowym espresso (#slow life), w modnej kawiarni dla hipsterów w centrum miasta (#lans), nowoczesnym odpowiedniku targu bydła lub żywego towaru dla modnych, aspirujących lub zdesperowanych (#modelka, #dziennikarz, #posiadacz iPhone’a), zastanawiając się, co ja robię w tym miejscu, bo chyba wylansowana jestem już na maksa, doznałam olśnienia. To nie było jak w komiksie czy grze komputerowej. Ziemia się nie rozstąpiła, rzeki nagle nie wylały, słońce nadal świeciło, niebo trwało niezmącone i nie wychylił się z niego nikt na chmurce czy tęczy, z brodą czy bez. Nie było to też uderzenie gorąca od latte. Ani od menopauzy, bo na to stanowczo za wcześnie.

Tak po prostu, olśniło mnie. Pomyślałam sobie, że żaden, nawet demokratycznie wybrany głupek w garniturze nie zepsuje mi tego, że dwadzieścia pięć lat żyję w wolnym kraju. Jestem wolnym człowiekiem. Nie tylko dlatego, że 4 czerwca 1989 roku, jako osiemnastolatka, idąc na wybory, w najśmielszych snach nie myślałam, że dożyję mojego obecnego wieku, bo byłam przekonana, że ludzie tak długo nie żyją. Serio. No chyba że w książkach historycznych. Uważałam wtedy, że górną granicą życia jest trzydziestka, i zgodnie z tymi założeniami dziś już nie żyję, choć jak na rozkładającego się od jakiegoś czasu trupa mam się świetnie. Ba, prawdziwy cud, bo mam się coraz lepiej. Ale cud dlatego że gdyby te dwadzieścia pięć lat temu ktoś mi powiedział, ile i jak szybko się tu zmieni po tym, jak ja i wielu innych wrzuciliśmy kartkę do urny w lokalu wyborczym, puknęłabym się w głowę i wróciłabym spakować walizki, bo wyjazd był często jedyną alternatywą dla tych, którzy chcieli „żyć normalnie”.

Nie wyjechałam. Studia skończyłam. Mam międzynarodowy, kupowany za własne pieniądze i zwożony z całego świata księgozbiór wielkości niemal Biblioteki Narodowej. Chłopaków zmieniałam częściej niż psy. Pojawiły się nowe ulice, a stare zmieniły swoje nazwy, ale marzenia, bezczelne i cudowne, mam nadal. Mam je tutaj, w Polsce, choć często mówię „cholerny kraj”, ale to moje chwiejne czasem uczucie dla umiłowanej ojczyzny to też jest wolność. Wiem jedno − wolność jest super.

Dwadzieścia pięć lat temu stało się coś kosmicznie fajnego. Coś, co było jak Boże Narodzenie w lecie, co teraz owa banda lansowanych medialnie baranów z różnych politycznych opcji, którzy zasmradzają mi rzeczywistość, chce ubrudzić szambem i zawłaszczyć. Dlatego ta książka na pewno nie będzie o nich. Nie będzie o politykach. Mam ich w dupie. Dokładnie tam. Zasłużyli sobie na to. I świadomość tego, że żaden nadęty cenzor ani polityczny komisarz nie wytnie mi z tekstu słowa „dupa”, jest fantastyczna. Nikt nie wytnie mi też wielu innych „brzydkich” słów, które na pewno tu padną.

Ta książka będzie, rzecz jasna, o mnie, ale i tym, co na przestrzeni tych dwudziestu pięciu szalonych lat ukształtowało mnie w kraju nad Wisłą, jako osobę, która siedząc teraz w swoim mieszkaniu − kupionym na kredyt, który spłacać będę do śmierci − pisze na hipsterskim komputerze, przedstawiając bezczelnie subiektywną wersję świata. Mojego świata. Filmów, piosenek, płyt, książek, gazet, komiksów, programów telewizyjnych i radiowych, gadżetów, diet, nałogów, celebrytów, gwiazd i innych zjawisk…

Nie będzie to też książka naukowa. Nie aspiruje do roli encyklopedii − będzie na to zbyt osobista, a co za tym idzie, wyrywkowa i zabawna. Ta książka, co ważne w naszym pięknym kraju, gdzie wszystko jest polityką, nawet grypa, pogoda, kibelek i kwiatki na klombie, nie ma opcji politycznej i nie przynależy do żadnej partii. Każdy, kto będzie usiłował przykleić ją do jakiejkolwiek opcji politycznej, dostanie z liścia i w krocze. Uprzedzam.

Bardzo bym chciała, aby ta książka była dla Was jak fenomenalny rollercoaster wspomnień. Czysta przyjemność. Jak dobry seks, dobre wino, dobra myśl. To mój subiektywny dowód na to, że było warto zrobić parę albo i więcej rzeczy i nie mamy powodu do kompleksów w wielu dziedzinach. A że jestem bezczelna, mam ego jak Pałac Kultury albo Wawel, wszystko będzie z mojej perspektywy. A co!

Bo, śmiem twierdzić, mam i my wszyscy mamy za sobą absolutnie rewelacyjne dwadzieścia pięć lat. Najdłuższy związek z wolnością w naszej pokręconej historii. Jak każdy związek, miał swoje wzloty i upadki, ale rozwodu nie będzie. Możemy być z siebie dumni jak diabli i nie pozwólmy, żeby politycy i frustraci nam to zepsuli.

Bo to my, Pan, Pani, społeczeństwo, a nie oni, zrobiliśmy kawał świetnej roboty. Było warto. Warto jak cholera.

Pierwsze dwadzieścia pięć lat za nami. Oby następne ćwiartki były równie ciekawe.1989

czyli „Nie śpij, bo cię przegłosują”

„Obyś żył w ciekawych czasach” − o prawdziwości tych słów Polacy przekonali się dokładnie 4 czerwca 1989 roku. To była niedziela. Imieniny Franciszka i Karola. Pierwsze częściowo wolne wybory parlamentarne w Polsce po 1945 roku. Pogoda tego dnia była piękna. Jak podawały media: „Włosko-bałkański niż wpycha się nad Polskę od południa”. Temperatura 16–19 stopni. Frekwencja wyborcza wyniosła sześćdziesiąt dwa procent.

Pamiętam, że moja matka, idąc pierwszy raz w życiu na głosowanie, założyła niewygodne, ale eleganckie szpilki. Po powrocie do domu zrzuciła buty, nalała sobie koniaku i włączyła Wolną Europę. Dla niej, dla pokolenia zniszczonego przez komunizm, to było wielkie święto − zagłosować na tych, na których się chciało, i mieć poczucie, że ma się na coś realny wpływ. Czy ja miałam takie poczucie? Nie, nie bardzo, może dlatego, że nie wyobrażałam sobie innego obrotu sprawy niż ten, który nastąpił potem. To były moje pierwsze w życiu wybory. Pierwsze z wielu. I to chyba fajnie, że od razu, na starcie obywatelskiego życia, poczułam realną siłę mego głosu.

Dzisiaj, przyzwyczajona do tego, że w tak ważnym dniu współczesne media nie mówiłyby o niczym innym niż o wyborach − realizując wielogodzinne wieczory wyborcze, elektryzujące widzów i polityków, lansujące dziennikarzy politycznych, będące niczym finał wyborów miss − rzucam okiem na program telewizyjny z weekendu 3−4 czerwca 1989 roku. Mikrofilm w bibliotece przesuwa się powoli, a ja wraz z nim cofam się o dwadzieścia pięć lat… Aż sama się dziwię, że robię to na trzeźwo. Bo wiem jedno − to będzie szok, a nie miła podróż wehikułem czasu. Jeden z wielu szoków, na które skazuję się, pisząc tę książkę.

Oglądam więc dziś to, co czytałam wtedy na pewno − stare numery „Gazety Wyborczej”, która po raz pierwszy ukazała się 8 maja. Miała osiem stron, kiepski papier, przygotowali ją dziennikarze związani z podziemnym „Tygodnikiem Mazowsze”. To dla mnie jedyne źródło wiedzy o tamtych czasach. Innych gazet codziennych ze zwykłej przyzwoitości nie brałam do ręki.

Już 1 czerwca w telewizji pokazano Gorączkę, film Agnieszki Holland, wówczas reżyserki na indeksie, czyli takiej, której filmy zdobywały nagrody na międzynarodowych festiwalach, miewały nominacje do Oscara (w 1985 roku Gorzkie żniwa), ale nie były pokazywane w kinach ani tym bardziej w oficjalnych mediach. Holland od 1981 roku nie mieszkała w Polsce, przebywała na emigracji, m.in. we Francji i Niemczech. Gorączka, jej przedostatni film wyprodukowany w Polsce przed emigracją, powstała w 1980 roku, na fali euforii porozumień sierpniowych. Film opowiadał o upadku młodych idealistów, o tym, jak realia i papierowy zapał tłumów zabijają wszelki autentyczny rewolucyjny bunt. Był to film proroczy, ze świetnymi rolami młodych wówczas Bogusława Lindy i Adama Ferencego. Wyemitowanie Gorączki w oficjalnej telewizji było na pewno powiewem czegoś do tej pory niespotykanego. Niedługo po czerwcowych wyborach Holland, pierwszy raz po ośmiu latach, przyjeżdża do Polski. Udzieli wywiadu m.in. „Gazecie Wyborczej”, w którym będzie mówić o wielkiej nadziei związanej z wolnością i o tym, że pracuje nad filmem Europa, Europa.

Najlepsze

Piosenka:

De Mono Kochać inaczej

Złota Kaczka dla filmu Przesłuchanie

Nagroda Kościelskich dla Jerzego Pilcha

Jedyny Wiktor dla Jana Pawła II

W numerze weekendowym „Gazety Wyborczej” z 3−4 czerwca Krystyna Janda, pamiętna Agnieszka z Człowieka z marmuru Andrzeja Wajdy, aktorka związana z opozycją, najjaśniejsza wówczas gwiazda polskiego kina, postać szanowana, co dzisiaj zbyt wielu gwiazdom się nie zdarza, mówi wprost: „Wybieram «Solidarność». Pierwszy raz w życiu będę głosować, bo zależy mi na tym i interesują mnie te wybory”. To był jedyny chyba − aż do referendum w sprawie przystąpienia do Europy − moment, kiedy tak otwarcie wielkie gwiazdy, nienazywane wtedy celebrytami, mówiły o swoich politycznych przekonaniach. Miało to ogromną siłę. Podobnie jak zabawne dziś dla nas slogany, drukowane na dole stron „Gazety Wyborczej”: „Weźcie żony, okulary i długopisy” albo „By kryzysu przyszedł kres, popierajmy Panią «S»!”.

Mikrofilm przewija się nadal…

Były wtedy dwa oficjalne programy telewizji. Kablówka nie istniała. Nieliczni szczęściarze oglądali przywożone głównie z Niemiec amerykańskie filmy akcji piratowane na kasetach VHS albo mieli anteny satelitarne, ale o tym dalej… Zaglądam do programu telewizji z 4 czerwca 1989 roku. Program Pierwszy ruszył w niedzielę o 7.15 „Programem dnia” − spiker siedzi i czyta, co czeka na widzów w okienku. Spiker, czyli prezenter − gadająca głowa, zwykle żeńska; wiecznie dziewczęca, frywolna i roześmiana Edyta Wojtczak; wytworna i dostojna, zdecydowanie najpiękniejsza ze wszystkich Bogumiła Wander lub sztywno ufryzowana Krystyna Loska w ekstrawaganckich, kiczowatych, tonących w koronkach i falbanach bluzkach. Był też „rodzynek” − kultowy, elegancki, jakby przedwojenny Jan Suzin i jego okulary w grubej oprawie oraz charakterystyczny niski, niemal erotycznie brzmiący głos. Potem, o 7.35, Wszechnica Rodziny Wiejskiej, a następnie kolejno: „Po gospodarsku: Magazyn spraw wiejskich”, o 9.00 Teleranek, program dla młodzieży, o 11.10 „Koncert życzeń” − rzecz wówczas o tyle kultowa, że czasem pokazywano tam teledyski, ale generalnie spory, choć urokliwy paździerz (dzisiaj z sukcesem odświeżony i zmartwychwstały w TVS albo Telewizji Trwam − jeśli ktoś nie zna pierwowzoru, będzie zadowolony); o 13.25 „Z dedykacją dla mamy i taty − X Festiwal Piosenki i Tańca Dziecięcego Konin ’89”. Potem Teatr Młodego Widza, a w nim Bezgrzeszne lata Kornela Makuszyńskiego (kiedyś dbano o jakość języka polskiego młodego pokolenia i nie było polszczyzny z rynsztoka à la Warsaw Shore). W połowie dnia równolegle ruszał program II TVP, a w nim tego dnia m.in. polski serial Najdłuższa wojna nowoczesnej Europy, program Goście Daniela Passenta – (Passent, dziś znany bardziej jako ojciec Agaty, żony Kuczoka, wtedy był jednym z niewielu inteligentnych dziennikarzy w polskich mediach, wykształcony, ze swadą prowadził wywiady; „100 pytań do…” − rzecz ważna w tamtych czasach, namiastka wolnego dziennikarstwa i jedyne miejsce, w którym padały czasami niezbyt wygodne pytania do gościa w studiu, zadawane przez różnych dziennikarzy, także pyskatych jak na ówczesne czasy korespondentów zagranicznych, którzy wyrastali na gwiazdy). Zaraz potem materiał z Festiwalu Moniuszkowskiego w Kudowie-Zdroju, który dziś pewnie wylądowałby na kanale TVP Kultura o godzinie 24.08, jeśli w ogóle. O 20.00 na TVP2 4 czerwca pokazano „Pod stopą wiatr” − był to program artystyczny z okazji siedemdziesięciolecia Polskiego Komitetu Olimpijskiego, a o 21.45 dwunasty odcinek serialu produkcji USA Wichry wojny. Pamiętam, że oglądałam. To był hit. Amerykański rodzynek, z założenia fantastyczny, bowiem wtedy wszystko, co było z USA, było cudne. Genialne. Wspaniałe po prostu.

Wracam do TVP1. O 17.15 Teleexpress − jedyny wówczas program informacyjny realizowany w szybki, zgrabny, niemal „światowy” sposób, kiedyś genialna szkoła dziennikarstwa i bilet do zasłużonej medialnej sławy, istnieje do dzisiaj. O 18.15 magazyn Antena o tym, co się dzieje w telewizji, miał swój odpowiednik w wersji drukowanej jako tygodnik. Godzina 19.00 to był czas Wieczorynki − wtedy hitem były nowe dla nas, dziś już nieśmiertelne, Smerfy, a o 19.30 zaczynał się Dziennik Telewizyjny, najbardziej wówczas znienawidzony, jedyny oficjalny program informacyjny w TVP. W tym historycznym dniu prowadzi go Krzysztof Bartnicki. Podają w nim dokładnie, ile czasu spędził w lokalu wyborczym, głosując, generał Wojciech Jaruzelski… Na końcu kamery pokazują zadowolonego Lecha Wałęsę z żoną i synem; uparcie nie mówi, na kogo głosował. Odjeżdża czerwoną taksówką. Dzisiaj zapewne kolor samochodu spędzałby sen z powiek poszukiwaczom spisków wszelkich, wtedy nikogo to nie obchodziło. Tak, to były czasy, kiedy dno było jedno. Kolejnych wówczas jeszcze nie szukano.

Newsy o głosowaniu są jak każde inne. Nie ma odświętnego nastroju, atmosfera nie jest napięta. Pokazowa propagandowa olewka.

O 20.00 na TVP1 emitują serial Ucieczka z miejsc ukochanych, potem program publicystyczny, niedawno zdjęty z anteny „7 dni świat”, „Sportowa niedziela”, a o 22.05 Sławne kobiety i ich czasy − Marilyn Monroe. Dzień kończy Dziennik Telewizyjny. Tyle. Nie ma wielkich emocji, nie ma oczekiwania. Nuda.

Ważne

8 maja – ukazał się pierwszy numer „Gazety Wyborczej” pod redakcją Adama Michnika.

28 października – na koniec wywiadu w głównym wydaniu Dziennika, aktorka Joanna Szczepkowska powiedziała „Proszę Państwa, czwartego czerwca osiemdziesiątego dziewiątego roku skończył się w Polsce komunizm”. Trzy tygodnie później – 18 listopada – Dziennik Telewizyjny został zastąpiony przez Wiadomości TVP.

Wieczorem wszyscy jak jeden mąż rzucili się zamiast do telewizorów, do odbiorników radiowych. Ale nie po to, aby posłuchać oficjalnego głosu z Polskiego Radia. Chcieli usłyszeć Głos Ameryki albo bardziej popularnej Wolnej Europy − stacji istniejącej od 1949 roku, która nadawała z Monachium audycje w wielu językach, w tym po polsku, będącej niezależnym od oficjalnego źródłem informacji o tym, co dzieje się w Polsce i na świecie. Nikt nie wierzył w oficjalne media, nie każdy miał dostęp do niezależnych wydawnictw czy bibuły, więc Radio Wolna Europa było „jazdą obowiązkową”, szczególnie że czas był gorący i bano się, że „wejdą Ruscy”. Dla tych, co nie wiedzą lub nie pamiętają − kiedyś w Polsce stacjonowały wojska radzieckie, dokładnie od 1945 roku. Dla wielu była to po prostu okupacja Polski przez obce wojsko. Wtedy, w czerwcu 1989, również były (i były do 1993 roku), plotkowano więc po sklepach, autobusach i poczekalniach u lekarza, że teraz, gdy opozycja może wziąć parlamentarną większość, „na pewno wejdą Ruscy”. Owi „Ruscy” byli straszakiem, czymś na kształt ówczesnej urban legend, czyli przekazywanej z ust do ust legendy miejskiej. Jednak nikomu, gdy o tym opowiadał, nie było do śmiechu, bo widok czołgów na ulicach, choćby pamiętnych scen ze stanu wojennego, cały czas tkwił w pamięci wielu. Kolejne pokolenia Polaków wyrastały w uzasadnionym strachu przed „Ruskimi”, którzy mogą wejść w każdej chwili, z czołgami, bronią, i nikomu wesoło nie będzie. Tak było i wtedy. Z jednej strony owi „Ruscy”, z drugiej − wolne wybory, nadzieja na coś nowego, lepszego. I wiadomości z monachijskiego radia…

Wolna Europa i Głos Ameryki podawały informacje o nastrojach w Polsce, o wstępnych wynikach wyborów, o tym, że wszystko wskazuje na to, iż władza komunistyczna, zwana pieszczotliwie „komuchami”, prawdopodobnie musi się pakować i oddać część berła. I już wtedy było jasne, że zmieni się wiele. Ale że aż tyle?

Z tamtego wieczoru pamiętam doskonale mój spacer z psem. To był czarny średni pudel, nazywał się Moniek, kompletny wariat. Kudłata kulka o mentalności bulteriera i sercu lwa. Ze wszystkich pootwieranych okien na ulicy dolatywały dźwięki Radia Wolna Europa, jakbym siedziała w jednym wielkim radiowym odbiorniku. A ta akustyka! To robiło wrażenie ogromne i pomagało tym, którzy w domu stacji tej włączyć nie mogli, bowiem była ona nieustannie i skutecznie zagłuszana przez władze. Wystarczyło wyjść na spacer i wolność leciała ze wszystkich stron. Patetyczne? Może. Widziałam na własne oczy.

Wracam do mikrofilmu. W poniedziałek po naszych wyborach wszystkie gazety piszą o masakrze na placu ­Tian’an­men w Chinach i czekają na oficjalne wyniki wyborów. 7 czerwca „Gazeta Wyborcza” podaje pierwsze nieofic­jalne wyniki wyborów. Klęska komunistów. Zwycięstwo opozycji. Będzie nowy rząd. Idzie nowe.

Dzień później w tej samej gazecie czytam słowa Wiesława Stradowskiego: „Książka staje się towarem luksusowym, coraz rzadziej dostępnym spauperyzowanej inteligencji”. Brzmi znajomo i aktualnie nawet po dwudziestu pięciu latach, prawda?

Rzut oka na program telewizyjny, obok „Teatru dla dzieci” − Zielona Góra ’89. Artyści radzieckiej estrady, Teatr Telewizji, Telewizyjny Teatr Prozy, a także ówczesny symbol wszelkiego obciachu, czyli brazylijski serial Panna dziedziczka, pokazywany zawsze w niedziele w TVP1. Media złośliwie, choć realistycznie, piszą, porównując liczby: liczba odcinków serialu Panna dziedziczka − sto siedemdziesiąt, liczba filmów produkowanych rocznie w Polsce − trzydzieści pięć. Znamienne w sumie do dzisiaj. Zmieniło się niewiele, choć jakościowo jest lepiej. Zarówno jeśli chodzi o poziom seriali, jak i filmów.

W „Wyborczej” hitem są drukowane na końcu gazety „Notowania”. Nie wiem, kto to pisał, ale z dzisiejszej perspektywy mówią one więcej o Polsce tamtych czasów niż niejeden podręcznik do historii. Na przykład: zestawienie ceny najtańszego pokoju hotelowego − 3800 złotych z ceną za wypożyczenie namiotu na jedną dobę − 1000 złotych; miejsce Polski na międzynarodowej liście bezpieczeństwa i celowości inwestowania − pozycja 35., czyli ostatnia; butelka dla niemowlaka (dostępna niemal jedynie w Peweksach) − 3,5 dolara, butelka wódki − zaledwie dolar. Procent małżeństw posiadających mieszkanie w dniu ślubu wynosił 20, podczas gdy w tym samym czasie w Bibliotece Uniwersytetu Warszawskiego były aż 293, zapewne bardzo mądre, książki poświęcone spółdzielczości mieszkaniowej. W 17% gospodarstw domowych nie było ani jednej książki, a ceny książek w ciągu kwartału wzrastały aż o 200%. W Polsce było wtedy oficjalnie zarejestrowanych milion alkoholików i przypadało na nich… dziesięć ośrodków odwykowych.

Już wtedy raziły dramatyczne różnice w zarobkach. „Wyborcza” podaje, że modelka na plenerze fotografii erotycznej na zamku w Książu zarabia 60 000 złotych, a średnie wynagrodzenie pracownika kultury i sztuki w przedsiębiorstwach państwowych w 1988 roku wynosiło 45 923 złote, zaś striptizerka w restauracji za jeden występ inkasowała 4000. Czyli już wtedy bardziej opłacało się pokazywanie cycków (tyle że były wyłącznie autentyczne) i nie zmieniło się to do dzisiaj. Niestety. Natalia Siwiec i jej klony nie wzięły się znikąd.

W 1989 roku 40% młodzieży polskiej nie uprawiało żadnego sportu, choć nie spędzało jak teraz tylu godzin przed telewizorem czy komputerem; tylko 10% dzieci miało zapewniony letni wypoczynek, kiedy w tym samym czasie godzina lekcji tenisa kosztowała 5000 złotych, tyle samo co para adidasów dziecięcych (dostępnych oczywiście tylko w Peweksie, na bazarach lub w komisach) czy bilet na konkurs Miss Striptizu.

Sandały damskie w sklepie kosztowały 33 000 złotych. Jeśli w ogóle były.

Polak wypijał średnio rocznie 6,8 litra alkoholu na głowę, wliczając noworodki, dzieci i staruszki. Dzisiaj wóda leje się nawet bardziej niż wtedy. Ale o tym potem.

W Polsce było w tamtym czasie około miliona młodych matek i 100 000 miejsc w żłobkach dla ich pociech, a rodziny z trójką i więcej dzieci wynosiły 10% wszystkich. Aż 35% Polaków żyło na obszarach zagrożenia ekologicznego, a tylko 50% polskich rzek spełniało jakiekolwiek normy czystości, reszta to były ścieki. Co najciekawsze − w 1989 roku zaledwie 5,1% z nas wierzyło, że można do czegoś dojść uczciwą pracą, pracując w gospodarce uspołecznionej.

Po wyborach coraz więcej jest spektakularnych powrotów do Polski Polaków z wieloletniej emigracji. Wracają m.in. Adam Zagajewski, współpracownik „Zeszytów Literackich”, i Anna Prucnal, aktorka, która w 1980 roku grała w Mieście kobiet Federico Felliniego − przyjechała do Polski pierwszy raz od osiemnastu lat. Po trzydziestu pięciu latach od powstania po raz pierwszy oficjalnie w Polsce ukazuje się wydany przez Res Publicę Dziennik 1954 Leopolda Tyrmanda, wersja jeszcze okrojona przez cenzurę. W telewizji pokazują „półkowniki”, czyli filmy zatrzymane przez cenzurę, które przeleżały w magazynach, na półkach (stąd nazwa) wiele lat z obawy, że mogłyby nieść niepoprawne politycznie treści. To m.in. filmy dokumentalne o Piwnicy pod Baranami czy Tadeuszu Kantorze.

Centrala Dystrybucji Filmów − dziwny twór, który kupował filmy zagraniczne i dystrybuował je w kinach − dumnie zapowiada „odwilż”, bowiem na polskie ekrany po latach mają wreszcie wejść takie zakazane do tej pory w Polsce hity światowego kina, jak M.A.S.H., Łowca jeleni czy nakręcony w 1988 roku za granicą film Zabić księdza Agnieszki Holland, opowiadający o zabójstwie księdza Popiełuszki. Na liście filmów do dystrybucji na rok 1990 znalazły się m.in. Wall ­Street, Rain Man czy Rybka zwana Wandą.

W gazetach z pierwszych miesięcy po czerwcu ’89 mamy praktyczne przepisy na gulasz bez mięsa, biszkopt bez jajek i konfitury bez cukru. W działach z modą − porady, jak zrobić jedną sukienkę z dwóch, kołdrę ze starych koców i narzut lub czapkę i szalik na zimę z resztek po zrobieniu swetra… Bo wtedy, co dzisiaj jest niemal nie do pomyślenia, nie było sieciówek i swetry robiono własnoręcznie (nie każdego stać było na bazar, butik czy Pewex).

Tak było…

Wyłączam mikrofilm.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: