Sekretny świat dziewczyn - ebook
Sekretny świat dziewczyn - ebook
Faceci sprawiają więcej problemów niż (byłe) najlepsze przyjaciółki!
Marylin świetnie wie, ze bycie cheerleaderką wiąże się z pewnymi obowiązkami. Trzeba się uśmiechać, przyjaźnić się z właściwymi ludźmi i mieć nienaganny manicure. Ale to nie wszystko... Oprócz nakazów są jeszcze zakazy. Nie rozmawiaj z tym i tamtym, nie spotykaj się z niewłaściwymi chłopakami, na przykład z Benjaminem, przewodniczącym szkolnego samorządu. Problem w tym, że Marylin naprawdę lubi Banjamina i zrobi wszystko, byle tylko przekonać do niego inne cheerleaderki.
Ale Kate problemy Marylin są po prostu idiotyczne. Kate jest Kate i, jeśli komuś się to nie podoba, to do widzenia. Ostatnio Kate spędza dużo czasu z przystojnym Matthew, który, tak jak ona, interesuje się muzyką. Gdy chłopak mówi jej, że szkolne radio potrzebuje dofinansowania ze strony samorządu, Kate obiecuje, że zrobi wszystko, by tylko mu pomóc.
Marylin i Kate są w kropce i tylko jedna z nich może osiągnąć swój cel... Ale czy naprawdę jest o co walczyć? Może obydwie uparły się, by zdobyć coś, na czym tak naprawdę wcale im nie zależy?
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7686-343-6 |
Rozmiar pliku: | 364 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Marylin myślała, że się jej upiecze. Sądziła, że można być jednocześnie szkolną czirliderką i przedstawicielką samorządu uczniowskiego. Wydawało jej się, że można przyjaźnić się z Mazie Calloway i jednocześnie z Rhettą Mayes. Łudziła się, że może umawiać się na randki z przewodniczącym samorządu a nie kapitanem szkolnej drużyny futbolowej i że to będzie w porządku.
Marylin wydawało się, że może mieć wszystko naraz i wszyscy dookoła będą się nią zachwycać, bić brawo i wspierać ją pod każdym względem, zupełnie jak publiczność telewizyjnych reality show podczas ostatnich pięciu minut programu.
Potem stwierdziła, że na tym polega problem, jeżeli chodzi o dwa tygodnie ferii zimowych. Kiedy ma się dwa tygodnie wolnego od szkoły, człowiekowi zdaje się, że życie jest łatwe, pełne choinek, gorącej czekolady i rodzice nawet starają się ze sobą nie kłócić, kiedy się spotykają. Życie, które polega głównie na oglądaniu telewizji i dostawaniu w prezencie nowych ciuchów oraz na przeglądaniu ilustrowanych magazynów po to, aby znaleźć nowe fryzury, które można sobie zrobić na głowie bez obcinania włosów. Życie sprowadzające się do tego, że nie przejmujesz się, co inni sobie pomyślą, bo wszyscy zajęci są swoimi sprawami i nie mają czasu, żeby zwracać uwagę na to, co masz na sobie i z kim się zadajesz.
Mazie na większość ferii wyjechała z miasta. Chociaż wysyłała mnóstwo SMS-ów, wszystkie były o tym samym – o tym, jakich fajnych chłopaków poznaje w kurorcie, do którego pojechała na narty. Czasem, kiedy znajdowały się razem w tym samym pokoju, Mazie bez przerwy wtrącała się w życie Marylin. Dlaczego Marylin przechadzała się po korytarzu z Jody Reed, skoro wszyscy wiedzą, że Jody dwa razy w tygodniu chodzi na zajęcia do logopedy? Kiedy Marylin wreszcie sprawi sobie smartfona? Dlaczego Marylin kupiła te buty? Kto, na litość boską, nosi zielone buty?
Naprawdę, było to męczące. Dlatego też dwa tygodnie przerwy były dla Marylin niczym relaksujące wakacje w spa. Jasne, spotykała się z innymi czirliderkami w centrum handlowym, wybrała się na imprezę z nocowaniem do Ruby Santiago i na drugą imprezę do Ashley Greer, jednak przez większość czasu siedziała sobie spokojnie w domu albo w mieszkaniu ojca. Z reguły Marylin nie uważała rozwodu rodziców za okoliczność sprzyjającą. Tak naprawdę, była to najokropniejsza rzecz, jaka kiedykolwiek jej się przydarzyła. Musiała jednak przyznać, że dzięki temu miała mnóstwo wymówek, pozwalających jej nie robić tego, na co nie miała ochoty. „Dziś po południu muszę iść do ojca – mówiła, kiedy dzwoniła któraś z nich – Ruby, czy Ashley, czy Caitlin. – Może jutro uda mi się wyrwać!”.
Pierwszego dnia po feriach, wsiadając do autobusu, Marylin czuła się wypoczęta. Gotowa była na spotkanie z Mazie, Ruby i innymi czirliderkami. Miała wrażenie, że może nawet opowiedzieć im, jak to Benjamin Huddle któregoś popołudnia przyszedł do jej domu, a potem razem ulepili bałwana. Był taki miły i zabawny, że aż miała ochotę wysłać o tym SMS-a do kogoś, zwłaszcza że miała nowy telefon, jednak jej przyjaciółka Kate telefonu nie miała wcale, w dodatku była niedziela, a jej przyjaciółce Rhetcie w niedzielę nie wolno było używać żadnych elektronicznych urządzeń.
Ponieważ była raczej pewna, że z jej przyjaciółek tylko Kate i Rhetta potrafią docenić nadzwyczajne zalety Benjamina Huddle’a, jedyne, co Marylin mogła zrobić, to napisać o tym w pamiętniku – jak płatki śniegu osiadały na rzęsach Benjamina i jak pomógł jej młodszemu braciszkowi, Peteyowi, ulepić śniegowego Alberta Einsteina. Jednak teraz, wsiadając do szkolnego autobusu, pomyślała, że czas już powiadomić o istnieniu Benjamina swoje koleżanki czirliderki. Wiedziały przecież, że poszła z nim na tamto przedstawienie szkolne. Czy będą w szoku, kiedy im powie, że Benjamin przyszedł do jej domu? Że jej się podoba i może nawet uważa go za kogoś w rodzaju swojego chłopaka, chociaż tak oficjalnie, to ze sobą nie są?
Kate siedziała w tyle autobusu. Marylin siadła obok niej i odezwała się:
– Naprawdę powinnaś sobie sprawić telefon. Teraz wszyscy tylko wysyłają sobie SMS-y. Nikt już nie rozmawia.
– Ja rozmawiam – odparła Kate, a w jej głosie słychać było upór. – Lubię brzmienie ludzkiego głosu.
Marylin westchnęła. Kate Faber była najbardziej frustrującą osobą na tej planecie. Marylin i Kate przyjaźniły się od przedszkola i chociaż nie spędzały już ze sobą aż tyle czasu co kiedyś, nadal łączyła je silna więź. Nie znaczyło to jednak, że Kate nie doprowadzała Marylin do obłędu. Kate była inteligentna i miała fajne poczucie humoru, byłaby przy tym naprawdę ładna – zwłaszcza, gdyby nauczyła się ubierać i zrobiła coś ze swoimi włosami. Chyba jednak brakowało jej tego genu, który wszystkim normalnym ludziom każe zabiegać o popularność albo przynajmniej starać się zanadto nie wyróżniać. No, pewnie. Gdzieżby tam Kate wysyłała SMS-y. No, pewnie, musi nosić takie wielkie czarne buciory, w których wygląda jak drwal albo strażak. Na tym właśnie polegał styl Kate, co jednak Marylin zupełnie nie trafiało do przekonania.
– Cóż, skoro nie obchodzi cię, że zostajesz w tyle za całym światem… – powiedziała Marylin i wzruszyła ramionami.
– Nie obchodzi mnie – przyznała Kate – byle świat zostawił mi moją gitarę.
No, jasne. Gitara. Jak mogła zapomnieć o gitarze Kate? To jeszcze jedna z tych rzeczy. Jakoś zeszłej jesieni Kate dorwała gitarę i teraz stała się miss rock and rolla. I zadawała się z ósmoklasistą, niejakim Matthew Hollerem. Marylin musiała przyznać, że jest przystojny, nie zaliczał się jednak do chłopaków, z którymi należałoby się zadawać, jeżeli ktoś ma dobre stopnie i nie chce mieć kłopotów.
Z punktu widzenia Marylin istniały trzy kategorie chłopaków, z którymi można się pokazać: sportowcy, ci działający w samorządzie i niektórzy członkowie orkiestry, zwłaszcza trębacze i bębniarze. Jak się nad tym zastanowić, dawało to całkiem spory wybór chłopaków, nawet jeżeli wykluczyć takiego Matthew Hollera czy Seana Kima, który co prawda jest przystojny, ale gra na klarnecie, więc stawia się w ten sposób poza konkurencją.
Tak czy inaczej, Marylin nie zamierzała wdawać się w dyskusję z Kate na temat Matthew Hollera i tego, z jakimi chłopakami można się pokazać, a z którymi nie należy. Nie zamierzała marnotrawić energii na coś, na co i tak nie mogłaby nic zaradzić. Nie, nie, naprawdę musiała się skupić! Należała do gimnazjalnego zespołu czirliderek i była przedstawicielką szkolnego samorządu. Na nogach miała szałowe balerinki w lamparcie cętki kupione kilka dni wcześniej w Target i chociaż strasznie marzła w stopy, bo przecież do balerinek w lamparcie cętki raczej nie wkłada się skarpetek, w niczym jej to nie przeszkadzało. W plecaczku miała nowy błyszczyk, w plastikowym pudełku śniadaniowym hummus i wszyscy ją lubili, i uważali, że jest ładna. Wszystko to razem tworzyło obraz fantastycznego życia. Może nie doskonałego – zdaniem Marylin, jej życie już nigdy nie mogło stać się doskonałe, skoro rodzice się rozwiedli – ale życia, którego większość dziewczyn jej zazdrościła.
Marylin zerknęła na Kate, która kartkowała magazyn o nazwie „American Songwriter”. No, dobrze. Kate przypuszczalnie jej nie zazdrościła. Ale przecież… No, Kate to Kate. Nie można oczekiwać, że będzie czuła to, co czują normalni ludzie. Można natomiast spodziewać się, że człowiek usłyszy od niej prawdę, a chociaż Marylin nie zawsze lubiła słyszeć prawdę, zdawała sobie sprawę, że dobrze jest mieć w swoim życiu osobę taką jak Kate.
Jednak jedna Kate wystarczy. Jedna Kate całkowicie załatwiała sprawę.
Podczas ferii Marylin zaczęła pisać powieść. Natchnął ją do tego film, który obejrzała w mieszkaniu ojca w Nowy Rok. Film był o dziewczynie porzuconej głęboko w leśnym pustkowiu razem z braciszkiem, który w dodatku był głuchy i ich psem, golden retrieverem wabiącym się Trevor. Dziewczyna i jej brat pojechali tam na wycieczkę z mamą i ojczymem, aż tu pewnego ranka obudzili się i stwierdzili, że nikogo nie ma – oprócz Trevora. Musieli sami odnaleźć drogę powrotną i jakoś radzić sobie w tej dziczy.
Marylin, oglądając ten film, siedziała na wersalce z Peteyem, oboje z nogami przykrytymi kocem, między nimi stała gigantyczna miska z popcornem. Nie sądziła, że ten film jej się tak spodoba, nawet nigdy nie spała w namiocie i nie przypuszczała, że mogłaby mieć na to ochotę – za dużo robactwa i tak dalej – poza tym z zasady wolała raczej filmy romantyczne, nie przygodowe. Tak naprawdę, gdyby nie pies Trevor, starałaby się namówić Peteya, żeby obejrzeli coś innego. Tylko że Trevor był taki słodki, a Marylin zawsze chciała mieć psa, więc postanowiła dać szansę filmowi Sami w lesie.
Kiedy film się skończył, nie mogła się doczekać, żeby już zacząć pisać. Często jej się to zdarzało z filmami; jeżeli historia naprawdę jej się spodobała, nabierała chęci, żeby na jej bazie wymyślić własną opowieść. Tym razem wpadła na pomysł, żeby napisać o dziewczynie, którą porzucili rodzice, ale nie w lesie, tylko w domku na przedmieściu. Opowieść Marylin miała się zacząć rano, po wyjściu rodziców, kiedy dziewczyna, siódmoklasistka, budzi się i woła głośno: „Mamo, nie wiesz, co zrobiłam z zeszytem do historii?” Jednak mama nie odpowiada, bo nie ma jej w domu, zresztą taty też. W domu została tylko ta dziewczyna, którą Marylin postanowiła nazwać Christina (bo zawsze uwielbiała to imię) oraz jej braciszek, Curtis.
W szufladzie biurka ojca Marylin znalazła blok żółtego papieru do pisania i zabrała go sobie do pokoju. Było w pół do jedenastej. W zasadzie o jedenastej powinna już zgasić światło i iść spać, jednak kiedy oderwała się wreszcie od pisania, budzik na jej nocnym stoliku pokazywał kwadrans po pierwszej. Napisała do tego czasu czternaście stron. Christina i Curtis właśnie znaleźli list, w którym rodzice pisali, że zamierzają wziąć rozwód i potrzebują trochę czasu dla siebie. Dzieci na pewno sobie bez nich poradzą, w kuchni jest mnóstwo rzeczy do jedzenia, w szufladzie na rupiecie zostawili sto dolarów – a poza tym któreś z nich niedługo pojawi się w domu, żeby wszystko wyjaśnić.
Marylin wiedziała, że natychmiast powinna zgasić światło i iść do łóżka. Dziwiła się nawet, bo w takich sytuacjach ojciec zazwyczaj stukał do drzwi i przypominał jej, że pora spać. Tyle że w żaden sposób nie potrafiłaby usnąć. Taka była wkurzona na rodziców ze swojego opowiadania, czuła się tak, jakby w jej żyłach wędrowały jakieś mrówki. Jak można zrobić coś takiego swoim dzieciom? Tak po prostu zostawić je same w domu, bez żadnego wyjaśnienia?
W filmie czarnym charakterem okazał się ojczym, który namówił matkę dzieci, żeby je opuściła. W opowiadaniu Marylin porzucenie dzieci, chociaż tymczasowe, było decyzją obojga rodziców. Nie potrafili dogadać się w żadnej innej sprawie, ale akurat na to się zgodzili – że dzieci nie są tak ważne, jak ich własne szczęście. Następnego dnia zadzwoniła do Rhetty i odczytała jej, co do tej pory napisała. Rhetta wysłuchała uważnie, a kiedy Marylin skończyła, milczała przez krótką chwilę, po czym stwierdziła:
– Naprawdę dobra rzecz, ale nie jestem pewna, czy czytelnicy uwierzą, że rodzice Christiny naprawdę zostawili swoje dzieci na pastwę losu. No, bo wiesz, to raczej dosyć radykalne posunięcie.
Marylin zastanowiła się przez moment.
– Może to takie opowiadanie, które rozumieją tylko dzieci z rozbitych rodzin – odparła w końcu.
– Możliwe – zgodziła się z nią Rhetta. – Z jednym zastrzeżeniem, Marylin – twoi rodzice nie zostawili cię samej. W pewnym sensie porzucili się wzajemnie, ale ciebie przecież nie porzucili.
Marylin zdała sobie sprawę, że skwapliwie kiwa głową do telefonu.
– To jest dokładnie to samo – powiedziała przez zaciśnięte gardło. – Nikt tego nie potrafi zrozumieć. A to naprawdę dokładnie to samo.
Marylin zamierzała spędzić resztę dnia na pisaniu swojego opowiadania, jednak kiedy zasiadła do pracy, nie potrafiła wykombinować, co dalej powinno się zdarzyć. Próbowała opisać scenę z udziałem Christiny i Curtisa w kuchni, przed pójściem do szkoły. Christina chciała zrobić dla Curtisa specjalne śniadanie: gofry z bekonem, zorientowała się jednak, że nie potrafi obsługiwać gofrownicy, a w dodatku nigdy przedtem jeszcze nie przysmażała bekonu. Curtis mówi na to, że nic nie szkodzi, bo tak naprawdę to miał ochotę na płatki z mlekiem.
Z jakiegoś powodu Marylin utkwiła właśnie w tym punkcie, Christina i Curtis siedzieli przy tym stole w kuchni i siedzieli, każde z michą płatków Special K. Za każdym razem, kiedy próbowała nakłonić któreś z nich, żeby coś powiedziało – nic z tego. Gapili się tylko na siebie i oboje pakowali sobie do ust kolejne łyżki płatków.
W końcu uznała, że to głupota. Rhetta miała rację. Nikt nie uwierzyłby, że rodzice mogą tak po prostu zostawić swoje dzieci. Poza tym to przygnębiające. Marylin nie zamierzała zaś poddawać się przygnębieniu. Nie była kimś, kto przejawiałby skłonności do depresji. Doszła natomiast prędko do konkluzji, że jest kimś, kto potrzebuje nowej pary butów.
Wytknęła głowę za drzwi i zawołała przez korytarz:
– Tatusiu? Możesz mnie zawieźć do Target?
– Jasne, kochanie – usłyszała dochodzącą z jadalni odpowiedź ojca. – Daj mi tylko skończyć pisać maila.
Kiedy wróciła do domu, zaczęła nowe opowiadanie:
o czirliderce z gimnazjum, która musiała wybrać spośród trzech chłopaków, którzy się w niej zakochali. Właśnie takie opowiadania powinnam pisać – stwierdziła w duchu, przypatrując się z upodobaniem swoim nowym balerinkom (w lamparcie cętki). Przecież nikt nie lubi przygnębiających historii.
Idąc korytarzem B gimnazjum Brennera P. Dunna, Marylin zdała sobie sprawę, że coś jest nie tak, kiedy znalazła się w odległości kilku metrów od szafki należącej do Ruby Santiago. Stały tam wszystkie czirliderki, Ruby pośrodku, Mazie obok niej, wszystkie wykrzykiwały „ach” i „och” na widok gwiazdkowych łupów, nowych swetrów i kolczyków czy zestawów do makijażu. Inne laski stały wokół, lecz poza kręgiem, mogły tylko marzyć, żeby się do niego dostać i także wykrzykiwały „ach” oraz „och”, a czirliderki naturalnie je ignorowały. Zbliżając się, Marylin przyozdobiła oblicze swoim najpromienniejszym uśmiechem. Machinalnie przyczesała włosy. Naprzód – powiedziała do siebie w myśli. – Zaczyna się nowe, fantastyczne półrocze.
W następnej chwili Ashley Greer odwróciła się i zobaczyła Marylin. Wyraz jej twarzy natychmiast się zmienił. Chwilę przedtem była rozanielona i zachowywała się tak, jakby nowa paletka cieni do powiek Mazie była najciekawszą rzeczą na świecie, by w następnej sekundzie wyglądać niczym szakal, który właśnie natknął się w lesie na rannego królika. Marylin poczuła, że coś ściskają w żołądku. Doskonale zdawała sobie sprawę, że ten wyraz na twarzy Ashley to nie jest dobry znak.
– Patrzcie, patrzcie! Nadchodzi pani Huddle! – zawołała Ashley do innych czirliderek, a one wszystkie odwróciły się w stronę Marylin, jednocześnie, jakby były jednym organizmem albo marionetkami przyczepionymi do jednego sznurka.
Aha, czyli już wiedzą. No i dobrze, co z tego? Uśmiech pozostał przyklejony do twarzy Marylin, gdy stanęła przy szafce Ruby. Benjamin Huddle to przecież zupełnie w porządku chłopak. Ba, nawet więcej niż w porządku! Przystojny. Działa w samorządzie. Owszem, nad jego garderobą można by nieco popracować. Marylin zaplanowała już zresztą kilka bardzo subtelnych sugestii, które z czasem powinny rozwiązać ten problem.
– Ojejku, przestań – zapiszczała Marylin swoim najbardziej czirliderkowatym głosikiem, który dawał do zrozumienia: „Daj spokój, wiem, że mi dokuczasz, bo mnie tak strasznie lubisz”. Tytułem wyjaśnienia dodała: – Nie jestem żadną panią Huddle. My nawet nie… No, nic. W każdym razie nie w tej chwili.
– Ani w tej chwili, ani w żadnej – warknęła Mazie i podeszła do Marylin. – Nasz skład trzyma się z daleka od geeków. Nie wiedziałaś o tym? – Chwyciła Marylin za łokieć. – A teraz chodź ze mną. Musimy porozmawiać.
Chwilę potem wlekła już Marylin za sobą korytarzem, minęły bibliotekę i skierowały się do ubikacji dla dziewczyn.
– Boli mnie przez ciebie ręka! – poskarżyła się Marylin. Próbowała się wyrwać, ale Mazie ścisnęła ją tylko jeszcze mocniej.
– Przez ciebie boli mnie serce – rzuciła przez zaciśnięte zęby. – Chodź wreszcie.
W ubikacji były dwie dziewczyny, czesały się, ale jedno spojrzenie Mazie natychmiast wygnało je za drzwi. Mazie zaprowadziła Marylin do luster i odwróciła ją tak, że Marylin stanęła twarzą w twarz z własnym odbiciem.
– Popatrz na siebie – poleciła Mazie. – Widzisz, kim jesteś? Jesteś jedną z nas. A my postępujemy w pewien określony sposób. Ubieramy się w określony sposób i mamy chłopaków w określonym typie, krótko mówiąc, zachowujemy się tak, jak się tego od nas oczekuje. Której części nie załapałaś?
– Jak… Jak to nie załapałam? – odpowiedziała słabym głosem Marylin. – Zauważyłaś moje buty?
Mazie spojrzała w dół.
– W porządku, jeżeli chodzi o ciuchy, załapałaś. I bardzo dobrze. Cieszę się, że chociaż to jedno załapałaś. Natomiast nie kumasz, o co chodzi z ludźmi. Wiem, wiem, że jesteś taką przyjaciółką całego świata i jesteś miła, i tak dalej – i do pewnego momentu to nawet fajne. Jednak kłopot z tobą polega na tym, że gotowa jesteś rozmawiać dosłownie z każdym. A także przyjaźnić się z każdym. Tego najwyraźniej nie załapałaś, że jesteś kimś wyjątkowym. My wszystkie jesteśmy wyjątkowe. Przykro mi, że muszę ci to powiedzieć, ale Ruby naprawdę się na ciebie wkurzyła.
Marylin pobladła. Zarówno Mazie jak i Marylin, dobrze wiedziały, że opinia Ruby była najważniejsza. Jeżeli ktoś cieszył się względami Ruby, otwierały się przed nim wszystkie drzwi, same z siebie. Zawodnicy uprawiający wszystkie dziedziny sportu od futbolu po lekkoatletykę oglądali się za nim. Nauczyciele, z którymi nigdy się nie miało lekcji, uśmiechali się do niego i machali ręką na powitanie w korytarzu. Sprzątaczki dbały, żeby drzwiczki jego szafki lśniły od czystości.
Kto zaś zadarł z Ruby, lądował na Syberii. Po prostu przestawał istnieć.
Marilyn usłyszała cichy głosik: „I kogo to obchodzi?” To był głos Kate, a zabrzmiał tak wyraźnie, że Marylin nawet rozejrzała się, żeby sprawdzić, czy Kate też znalazła się w łazience. Zerknęła pod drzwi kabin, wypatrując czarnych buciorów Kate. Ale Kate tam nie było, tylko ten jej natrętny głosik w głowie Marylin. Marylin przypuszczała, że takie rzeczy się dzieją, kiedy ludzie znają się ze sobą niemal od urodzenia. Wiesz, co sobie myślą na jakiś temat, niezależnie od tego, czy znajdują się w tym samym pomieszczeniu. Tak czy inaczej, łatwo Kate powiedzieć coś takiego. Może sobie mówić: „Kogo to obchodzi?”, bo mówi szczerze. W każdym razie do pewnego stopnia szczerze. Marylin nie wierzyła, żeby Kate tak naprawdę to wszystko wcale nie obchodziło. Po prostu lepiej się maskowała niż większość ludzi.
Natomiast Marylin bardzo to wszystko obchodziło. Wiedziała to o sobie od zawsze. Nigdy się tego przed samą sobą nie wypierała: owszem, obchodziło ją bardzo. Bardzo, bardzo. Obchodziło ją, żeby ludzie uważali, że jest ładna, i żeby byli zdania, że jest miła. Obchodziło ją, czy jest popularna. Szkoda, że większość ludzi nie zdaje sobie sprawy, jaka to ciężka praca! Kiedy zabiegasz o popularność, musisz na wszystko uważać, dbać o wszystko – o to, jak wyglądasz, co mówisz, do kogo to mówisz – i mieć na uwadze, co ten ktoś potem sobie o tym pomyśli. Krótko mówiąc, trzeba przywiązywać wagę do najdrobniejszych szczegółów.
Marylin przyglądała się swojemu odbiciu. Co też sobie myślała? Jakim cudem wyobrażała sobie, że może mieć wszystko naraz? Skąd przyszła jej do głowy szalona myśl, że może być osobą popularną i jednocześnie mieć chłopaka, którego nie akceptuje Ruby Santiago? Że może kumplować się z Rhettą Mayes, która ubiera się na czarno i bez przerwy rysuje coś w wielkim szkicowniku, a poza tym pewnie zrobi sobie piercing w nosie, kiedy tylko znajdzie kogoś, kto zechce wyświadczyć jej tę przysługę?
Ale Rhetta jest twoją przyjaciółką – szepnął do ucha Marylin cichutki głosik Kate. – Nocowałaś u niej. Ona cię rozumie. Wprawia cię w dobry humor, śmiejecie się razem.
Marylin potrząsnęła głową. Wymyśli jakoś, co zrobić z Rhettą. Może uda się to tak załatwić, że będą przyjaźnić się tylko w szkole. Bądź co bądź miały razem prawie wszystkie lekcje, więc nie będzie tak, żeby się nie widywały. W dodatku biorąc pod uwagę, że od tego semestru będzie chodziła na koszykówkę, Marylin pewnie i tak nie miałaby czasu, żeby spotykać się z Rhettą po szkole. A zresztą, Rhetta zrozumie.
„Nie, nie zrozumie” – pisnął cichy głos Kate.
Marylin wzięła głęboki wdech. Rhetta zrozumie – powtórzyła w myślach. Może uda się ją namówić, żeby zajęła się dekoracjami i makijażem do wiosennego musicalu, wtedy Rhetta też będzie miała pełne ręce roboty.
Dokładnie, żaden problem. Marylin uśmiechnęła się do siebie w lustrze. Ten uśmiech wyglądał sztucznie, ale trudno. Teraz jeszcze tylko należało rozwiązać problem z Benjaminem Huddle. Jeden z przednich zębów rósł mu krzywo i to w sposób, który budził zachwyt Marylin. Czy potrafiłaby się wyrzec czegoś tak fajnego? Albo tego, jak łobuzersko się do niej uśmiechał. Czy gotowa była poświęcić ten uśmiech, by zachować popularność?
Niestety, ale Marylin znała odpowiedź. Chciało jej się od tego płakać i w dodatku chyba znaczyło, że tak naprawdę wcale nie jest tak miłą osobą, jak jej się wydawało. Jej fajność była wyłącznie powierzchowna.
Ale to dlatego, że moi rodzice się rozwiedli – zapewniła siebie samą Marylin. – Właśnie dlatego zależy mi na popularności. Nic na to nie poradzę. To nie moja wina.
„Akurat” – odezwał się głos Kate, tylko tym razem o wiele głośniej. – „Gadanie”.
Marylin pomyślała, że ta jej wewnętrzna Kate mogłaby się wreszcie zamknąć. Życie Marylin było i tak dostatecznie trudne bez tego, żeby ktoś bez przerwy wtrącał się ze swoimi komentarzami – choćby ten ktoś nawet akurat nie przebywał w tym samym pomieszczeniu.
– Powiedz Ruby, żeby się nie przejmowała – odpowiedziała, zwracając się do Mazie. Sięgnęła do plecaczka po błyszczyk. – Wszystko ze mną jest w porządku. Ten Benjamin nawet specjalnie mi się nie podoba. Pomyślałam sobie tylko, że jeżeli pójdę z nim na imprezę, jest szansa, że pomoże nam załatwić fundusze na nowe mundurki.
Na twarzy Mazie pojawił się błysk zrozumienia: uśmiechnęła się do Marylin i skinęła głową.
– Sądziłam, że coś kombinujesz – stwierdziła i poklepała Marylin po ramieniu. – Dlatego stanęłam w twojej obronie, kiedy Ruby zaczęła zadawać całą masę pytań o tych twoich tak zwanych przyjaciół. „Marylin coś kombinuje, zaczekaj, to się dowiemy” – dokładnie tak jej powiedziałam, no i okazuje się, że miałam rację. Super. Ale numer, na pewno nie zdaje sobie sprawy, po co owinęłaś go sobie wokół palca.
No, raczej – przemknęło przez myśl przygnębionej Marylin, kiedy wychodziła za Mazie z łazienki. – Z całą pewnością nie zdaje sobie z tego sprawy, skoro nawet ja jeszcze przed chwilą o tym nie wiedziałam.
* * *
– Mam złą wiadomość.
Rhetta odwróciła się właśnie na krzesełku i pochyliła się w stronę Marylin. Akurat tego dnia nie wyglądała jak wampir. Zazwyczaj Rhetta nosiła czarne ciuchy, które podkreślały bardzo jasną karnację, jednak tego dnia miała akurat na sobie dżinsy jak wszyscy normalni ludzie, i chociaż jej T-shirt był czarny, był zarazem jakby jedwabny i z dekoltem w kształcie litery V. Gdyby tylko Marylin zdołała uzmysłowić tej dziewczynie, jak świetnie wyglądałaby w różowym!
– Co się stało? – spytała Marylin. Zastanawiała się, czy owe złe wieści Rhetty mogą mieć jakimś niesamowitym przypadkiem cokolwiek wspólnego z rozmową, którą Marylin odbyła pięć minut wcześniej z Mazie w ubikacji.
– Mam szlaban – oznajmiła Rhetta. Oparła się podbródkiem o oparcie krzesła, jakby uszło z niej całe powietrze. – Nie uwierzysz, ale na cały miesiąc. I to tylko za to, że pojechałam z Toddem Venable do sklepu Quick-E po spotkaniu młodzieżowym w niedzielę, zamiast wrócić prosto do domu z Samanthą Werther, jak obiecywałam. Todd odwiózł mnie pod sam dom całą i zdrową, nie zalicza się zresztą do dewiantów i seryjnych morderców. Gra na perkusji w przykościelnym zespole!
Ojciec Rhetty był pastorem, przy czym raczej słynął z tego, że jest wyluzowany i nowoczesny. Jednak z drugiej strony Marylin domyślała się, że perkusista w zespole, to tak czy inaczej perkusista w zespole, nawet jeżeli kapela gra piosenki o Jezusie.
– Czy twój tato wywalił Todda z zespołu?
– Nie – Rhetta potrząsnęła głową. – Nie, ale odbył z nim w swoim gabinecie długą rozmowę, co jest o wiele gorsze. Kiedy mój tato zaczyna prawić kazanie, potrafi truć mniej więcej dziesięć lat bez przerwy.
– Przykro mi, że masz szlaban – powiedziała Marylin. – A w czym to właściwie ma się przejawiać?
Okazało się, że oznaczał on dokładnie to, na co liczyła Marylin. Przez cały następny miesiąc Rhetta miała nie wychodzić z domu, chyba że w towarzystwie rodziny oraz do kościoła w niedzielę – rano i wieczorem – a także w środę wieczorem.
– Przez trzydzieści dni moje życie towarzyskie polegać będzie na uczestnictwie w nabożeństwach i na niczym więcej – skarżyła się Rhetta. – Czy to nie żałosne?
– Mogłoby być gorzej – zauważyła Marylin. – Mogli przecież zakazać ci chodzić do kościoła.
– Akurat – Rhetta ciężko westchnęła. – Na to bym raczej nie liczyła.
Pani Clewes rozpoczęła lekcję, toteż Rhetta odwróciła się, a Marylin oparła się wygodnie i odetchnęła z ulgą. Przez cały miesiąc nie będzie musiała szukać wymówek, dlaczego nie może spotykać się z Rhettą po szkole. A kto wie, co może się zdarzyć przez tak długi czas? Kto wie, może ojciec Rhetty postanowi zostać misjonarzem w Chinach? Oczywiście, Marylin tęskniłaby za Rhettą, ale gdyby przyjaciółka wyjechała, rozwiązałoby to definitywnie jeden z jej poważnych problemów.
A potem Marylin wpadła na tak genialną myśl, że aż musiała się powstrzymać, żeby nie wykrzyczeć tego na głos przy całej klasie. Przecież wcale nie będzie musiała się wyrzec spotkań z Benjaminem Huddle! Mazie już myśli, że Marylin zadaje się z Benjaminem wyłącznie po to, aby go wykorzystać i zdobyć dla czirliderek nowe mundurki. A to znaczy, że będzie mogła spotykać się z Benjaminem, ile zechce i kiedy zechce. I gdyby któraś z nich zaczęła się czepiać, wystarczy tylko westchnąć, jakie to śliczne byłyby te mundurki, gdyby udało się zdobyć na nie kasę. I mrugnięcie okiem. I drugie! Będzie miała całkowite poparcie Ruby i Mazie. Jeszcze będą nalegać, żeby nie zaniedbywała sprawy: niech się spotyka z Benjaminem, proszę bardzo!
Jestem genialna – powiedziała sobie Marylin. Wyciągnęła zeszyt do algebry. – Jestem do tego stopnia genialna, że aż samą siebie napawam przerażeniem.
Na lekcji przyrody pani Patel obwieściła, że w tym roku od samego początku zajmować się będą ewolucją i spytała, czy ktoś ma coś przeciwko temu. Kilka głów zwróciło się w stronę Rhetty, bo wszyscy wiedzieli, że jej ojciec jest pastorem, ale ona tylko wzruszyła ramionami i stwierdziła:
– Dla mnie ewolucja jest w porządku.
– Doskonale! – ucieszyła się pani Patel. – Moim zdaniem siódma klasa to w sam raz odpowiedni moment, żeby zająć się Darwinem i jego koncepcjami doboru naturalnego oraz przetrwania najsilniejszych jednostek. Czy ktoś może mi wyjaśnić, co znaczy to określenie, „przetrwanie najsilniejszych jednostek”?
Ręka Christopha Jennera wystrzeliła w górę.
– Chodzi o to, że przeżyją tylko silni!
Pani Patel przytaknęła.
– Mniej więcej, na tym z grubsza polega ta teoria. Co więcej, silni przeżyją dzięki temu, że nie będą oglądać się na słabych. Czy coś wam to przypomina?
Wszyscy od razu skojarzyli, Marylin też. Przecież stanowiło to znakomite podsumowanie istoty jej życia. W oczach kogoś takiego jak Kate, Marylin mogła wydać się osobą płytką albo głupią, bo chciała być popularna, jednak tu chodziło właśnie o przetrwanie. Nie każdy bowiem potrafi przetrwać poza stadem, tak jak Kate. A kiedy żyje się w stadzie, cóż, chyba lepiej trzymać się odpowiednich osób, zgadza się? Kiedy człowiek zadaje się ze słabymi, niepopularnymi osobami, wilki z miejsca go pożrą.
Rhetta podniosła rękę.
– Czy to znaczy, proszę pani, że „przetrwanie najsilniejszych jednostek” dotyczy wszystkich zwierząt, także istot ludzkich?
– Tak, w przypadku ludzi to bardziej skomplikowane – odpowiedziała pani Patel. – Czy uważasz takie podejście za kontrowersyjne?
Rhetta umilkła na krótką chwilę, a potem odezwała się:
– Chyba niepokoi mnie to dlatego, że ludzie może i są zwierzętami, ale jednocześnie pozostają… No, ludźmi, że tak powiem. A jako ludzie kierujemy się zasadami moralnymi i temu podobnymi, z których wynika, że powinniśmy opiekować się słabszymi. Na przykład starymi ludźmi albo niepełnosprawnymi.
– Rhetta rozejrzała się po klasie, popatrzyła znowu na panią Patel. – Czy to, co mówię, ma sens?
– Oczywiście, jak najbardziej – potwierdziła pani Patel. – Zgadzam się z tobą. Niektórzy ludzie przyjęli koncepcję przetrwania najsilniejszych jednostek w formie ekstremalnej, wbrew zasadom moralności. My jednak będziemy ją rozważać w świetle osiągnięć nauk ewolucyjnych oraz genetyki. Mam nadzieję, że podobnie jak ja stwierdzicie, iż to fascynująca dziedzina. A teraz proszę otworzyć zeszyty.
Niektórzy z uczniów sięgali po zeszyty z wyraźną niechęcią; Marylin była pewna, że liczyli na dyskusję podczas lekcji, czyli że będą omawiać z panią Patel kwestię popularności i niepopulamości w szkole. Tak gdzieś od szóstej klasy stanowiło to temat, który wszystkich interesował. Gdy na przykład omawiano wojnę o niepodległość Stanów Zjednoczonych, zawsze trafił się ktoś, kto podnosił rękę i mówił: „No, bo to było tak, że koloniści to byli jak niepopularni uczniowie, a Brytyjczycy to ci popularni”. A potem ktoś wdawał się w spór, że to przecież na odwrót, zaraz ktoś dodawał, że król Jerzy był tyranem, właśnie jak tacy starsi i silniejsi, co znęcają się nad słabszymi… Zanim udało się ustalić, kto w tym konflikcie był popularny, a kto niepopularny, kończyła się lekcja.
Kiedy rozległ się dzwonek, Marylin wraz ze stadem wydostała się na korytarz, gdzie porwał ją wartki nurt tłumu, przez który, z kolei, co szybsi i agresywniejsi członkowie społeczności przepychali się, potrącając innych. Nagle poczuła czyjąś rękę obejmującą ją za ramiona. Uniosła głowę i ujrzała Willa Nortona, futbolistę z ósmej klasy.
– Pozwól, że cię odprowadzę – powiedział, spoglądając na nią z uśmiechem. – Tutaj rządzi prawo dżungli.
– Rzeczywiście – przyznała mu rację Marylin, uśmiechając się najpiękniej jak potrafi, jednak zarazem poczuła się nieswojo, tak jakby dowiedziała się o klasówce, do której zapomniała się przygotować. Bzdury – zganiła samą siebie. – Przecież nikt nie robi klasówki w pierwszy dzień semestru. Wszystko jest w porządku – przekonywała siebie samą. – Absolutnie nie ma czym się przejmować.
Spostrzegła Mazie i Ashley idące w ich stronę: uśmiechały się i machały rękami, zupełnie jakby ucieszyły się na jej widok. Marylin też prawie się ucieszyła – bo to w końcu dziewczyny z jej paczki, to dzięki nim nie musiała lękać się wilków. Tylko że zaraz potem Mazie zasłoniła dłonią usta i wyszeptała coś do ucha Ashley, cały czas gapiąc się na Marylin, i wtedy Marylin już wcale nie czuła się bezpieczna. Wprost przeciwnie: odniosła wrażenie, że wilki podeszły znacznie bliżej, niż przypuszczała…