Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Punkt - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
25 maja 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Punkt - ebook

Punkt to opowieść o świecie bez bólu. O życiu w rzeczywistości – mogłoby się wydawać  - idealnej. Akcja powieści toczy się w niedalekiej przyszłości, w świecie, w którym trzeba być połączonym z siecią i raportować swój status. Najlepiej widziane są statusy w rodzaju: „szczęśliwy”, „megafrajda”, „w świetnej formie”. Wartość jednostki i jej użyteczność społeczna są określane liczbą znajomych. Prawdziwych i wirtualnych. Wprawdzie kryzys finansowy pozbawił ludzi prawa do urlopu i podróży, ale w zamian za to postęp cywilizacyjny uwalnia ich od cierpienia. Każdy dorosły może, a każde dziecko musi poddać się operacji „usuwania bólu”. Ból usuwa się przez wszczepienie cierpiącym tzw. błękitnego punktu. Jak bardzo ten nowy wspaniały świat może być niebezpieczny, przekonają się Silas i Astrid, niepokorni licealiści, którzy nie chcą żyć tak jak wszyscy. Żeby wywalczyć sobie prawo do życia według własnych reguł i do bycia razem, będą musieli zaryzykować wszystko i przechytrzyć system stworzony przez dorosłych.

Autorką Punktu jest Florence Hinckel, francuska pisarka, znana polskim czytelnikom z tomu Yannis, serii „U4”.

 

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-946509-6-4
Rozmiar pliku: 1,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1

– JAKI JEST TWÓJ ZNAK ZODIAKU, SILAS?

Marion ma bzika na punkcie astrologii. Benjamin, jej chłopak, a jednocześnie mój najlepszy kumpel, uśmiecha się pod nosem. Astrid odpowiada za mnie:

– Daj spokój, Marion. Silas nie wierzy w te głupoty.

– Hej, to nieprawda! Nie wierzę w horoskopy, zgoda. Ale gwiazdy są pełne tajemnic…

– Jest Strzelcem – wyjawia Benjamin.

Wiem, że Astrid też nie wierzy w astrologię. Nie cierpi, gdy ktoś mówi jej, co ma robić, mówić albo czuć. Sama potrafi wyrobić sobie zdanie na każdy temat, a przede wszystkim nie boi się nim dzielić. To właśnie w niej kocham. W sumie to kocham ją całą. Wiem, że koledzy nabijaliby się ze mnie, gdybym się z tym przed nimi zdradził.

Ukrywam też, z jaką przyjemnością pozwalam moim myślom swobodnie podążać w nieznane rejony. To dlatego, że nie surfuję za dużo po Sieci, a w każdym razie znacznie mniej niż inni. Zresztą z tego powodu znajomi często dziwnie na mnie patrzą, jakbym był kosmitą. Ale trudno znaleźć czas na rozmyślanie, gdy nieustannie tkwi się w internecie. Jednak im to chyba nie przeszkadza. Przeciwnie, wydają się szczęśliwi. Ja jestem inny. Czuję to od małego. Już w przedszkolu częściej płakałem, nie znosiłem niesprawiedliwości i smuciłem się, kiedy karano moich kolegów. Dużo też marzyłem, co niepokoiło mamę. „Uważaj – powtarzała – ci, którzy za bardzo różnią się od innych, są nieszczęśliwi”. Jednak bycie takim jak inni nigdy nie dawało mi szczęścia.

Często więc wyłączam komputer i telefon, chociaż wiem, że później zaleją mnie wiadomości w stylu: „Twoi przyjaciele czekają na wiadomości od Ciebie, nie pozwól, by dłużej się niepokoili” albo „Od kilkunastu minut nie łączyłeś się z Siecią, bądź na bieżąco”, czy „Igrek i Iks czekają na Twoją odpowiedź”… W końcu więc łączę się z Siecią, żeby nikomu nie robić przykrości, a przede wszystkim, by nie wyjść na zupełnego odludka. Pospiesznie wszystkim odpowiadam, jakbym wypełniał obowiązek, żeby zapewnić sobie cenne chwile spokoju. Tylko tak mogę zyskać odrobinę wolności.

Na przykład rozkoszną swobodę rozmyślania o pieprzyku nad rudą brwią Astrid. Lubię piegi, które nierównomiernie pokrywają jej nos i policzki, niczym konstelacje na bezchmurnym niebie. I usta błyszczące jak skórka wiśni, które mi dawano, kiedy byłem mały.

Jej biała szyja tworzy lekki łuk. Skóra Astrid jest niemal półprzezroczysta i nigdy się nie opala. Na tarasie kawiarni Studenckiej na placu Głównym kilka dziewczyn śmieje się, krążąc między stolikami, albo sączy napoje, ale ja widzę tylko Astrid. Astrid lśni. Astrid jest najpiękniejsza. Tylko jej nie mogę przestać podziwiać, tylko ona wywołuje u mnie radość. Pochyla się nad czasopismem na tablecie Marion. Palcem przesuwa po monitorze, żeby rozwinąć opisy wszystkich znaków zodiaku.

– Popatrzmy, co też w przyszłym tygodniu czeka jedną dwunastą mieszkańców naszego kraju… Niech zgadnę… Spokój, szczęście i radość? A to ci niespodzianka!

Dotyka obrazka ukazującego centaura i łagodnym, modulowanym szeptem zaczyna czytać:

– Nastoroskop wita. Drogi Strzelcu, chodzisz z głową w chmurach. Bardziej żyjesz marzeniami niż rzeczywistością. A przecież w szkole czeka na ciebie specjalnie przygotowany program. Spróbuj lepiej ukierunkować swoją energię. W tym tygodniu zadbaj o wygląd i dobrze się odżywiaj. Wesoły wieczór z przyjaciółmi powinien rozbudzić twoją wyobraźnię, którą tak bardzo cenisz. W miłości: on lub ona już cię nie kocha, ale bardzo szybko o tym zapomnisz i zaczniesz życie od nowa. Pamiętaj: przyjemność i radość są jedynymi dopuszczalnymi uczuciami!

Astrid wybucha śmiechem.

– Kurczę, Silas, mówią, że już cię nie kocham, ale najwyraźniej to nic nie szkodzi! Proste, co? A inne znaki? Czy ktoś w ogóle doświadczy cierpienia i smutku? Nie? Jasne, że nie. Przecież nie mamy do tego prawa.

Marion wyłącza tablet i rzuca zdumione spojrzenie przyjaciółce.

– Co cię ugryzło, Astrid? Co to za pomysł z tym „prawem do cierpienia”?

– No cóż, na przykład nikt nie może mnie powstrzymać przed rzuceniem się pod samochód, ale mogę też tego nie zrobić. To nadal pozostaje moim wyborem, rozumiesz?

Coś mi tu nie gra. Astrid nagle wydaje mi się całkiem obca. Kładę dłoń na jej ramieniu.

– Wszystko w porządku?

Wzdycha, uśmiecha się i delikatnie całuje mnie w usta.

– Tak, najzupełniej, nie martw się o mnie. Po prostu jestem trochę zmęczona. To pewnie te próbne egzaminy, za dużo kucia.

Marion kiwa głową z miną wyrażającą pełne zrozumienie.

– Przepraszam was na chwilę – mówi cicho Astrid. – Muszę iść do toalety.

Taras znajduje się na placu Głównym, więc żeby dostać się do środka kawiarni, trzeba przejść przez ulicę. Kiedy Astrid się oddala, Marion wkłada tablet do torebki, a Benjamin nachyla się do mnie, potrącając nasze szklanki z colą.

– Co jej się stało?

Zakłopotany wzruszam ramionami. Później w trójkę rozmawiamy o zajęciach szkolnych, które teraz wymagają od nas sporo czasu i energii. Dla odprężenia nabijamy się przez chwilę z nauczycieli, po czym Benjamin woła:

– Nie traćcie ducha, wkrótce wakacje! I słuchajcie, ja stawiam. Nie dajcie się prosić, to dla mnie przyjemność – zapewnia, wyjmując bony obiadowe.

– Och, dziękuję, skarbie – mizdrzy się Marion.

– Ekstra, stary, odwdzięczę ci się – rzucam.

Ben klepie mnie po ramieniu, odsuwając krzesło, i toruje sobie drogę między stolikami. Astrid ciągle nie wraca. Marion siedzi naprzeciwko mnie, bawiąc się słomką w pustej szklance, a po chwili się uśmiecha.

– Wiesz może, dlaczego Astrid jest dzisiaj taka… – zaczynam.

I nie kończę. Rozlega się pisk opon nagle hamującego samochodu i huk, który sprawia, że podskakuję na krześle. O dziwo, nie reaguję natychmiast, bo mój wzrok przykuwa przerażone spojrzenie Marion. Dziewczyna rozwiera szeroko oczy, a jej usta otwierają się w niemym krzyku.

W jednej chwili na placu za moimi plecami rozpętuje się piekło. W końcu oglądam się za siebie. Na jezdni zbiera się tłum. Słychać krzyki. Wołania o pomoc. Nad asfaltem unosi się szary kurz. Nagle zapada cisza, ale chyba dzieje się to tylko w mojej głowie. Niczym dźwiękowa czarna dziura. Słońce mnie oślepia. Astrid. Gdzie jest Astrid? Wciąż jej nie ma. Wstaję, słaniając się na nogach.

Kurz wreszcie opada.

Widzę dymiący samochód wbity w konstrukcję bilbordu, na którym nadal migocze slogan: „Nie czekaj dłużej, podaruj swoim zmysłom najnowsze perfumy Fleur des Délices”.

I wreszcie do mnie dociera.

Dociera do mnie, że przed kawiarnią Studencką doszło do wypadku.

Wśród krzyków rozróżniam głos Benjamina.

Odwracam głowę.

Czy na czarnym asfalcie leżą ognistorude włosy rozsypane niczym kwiaty?

Dostrzegam Benjamina opartego o reklamę.

Krzyczy na całe gardło.

Jego noga…

Przed moimi oczami pojawia się mgła, a potem ogarnia mnie ciemność…ROZDZIAŁ 2

KIEDY PO RAZ PIERWSZY ZOBACZYŁEM ASTRID, POMYŚLAŁEM SOBIE: „A TA DZIEWCZYNA, CO TO ZA JEDNA?”.

To był pierwszy dzień szkoły, a ona w czasie wakacji przeprowadziła się do naszego miasta. Być może wcześniej mijaliśmy się na ulicy, ale nie zwróciłem na nią uwagi. Nie należy do dziewcząt, za którymi chłopaki się oglądają ani na widok których gwiżdżą i patrzą na siebie porozumiewawczo. Dopiero po jakimś czasie, gdy czekaliśmy na wychowawcę, zdecydowałem, czy mi się podoba. Potem zaczęła z kimś rozmawiać i szeroko się uśmiechnęła.

Najpierw to właśnie przykuło moją uwagę.

Później poczuła chyba, że ją obserwuję, i rzuciła mi uważne spojrzenie.

A ja nie mogłem oderwać wzroku od jej zielonych oczu.

Zamrugała szybko i odwróciła się, żeby wejść do klasy.

Zafascynowała mnie lekkość jej ognistych włosów.

Wszedłem do sali i zobaczyłem, że waha się, w której ławce usiąść. Marion dała jej znak, a ona nagle zawróciła, potrącając mnie pod drodze. Roześmiała się i przeprosiła głębokim głosem.

W tym momencie całkiem zwariowałem na jej punkcie.

Nie jestem typem przystojniaka. Uspokajała mnie jednak myśl, że o niej też trudno powiedzieć, aby była konwencjonalną pięknością. Ślicznotki nigdy nie były dla mnie. Nawet nie próbowałem ich podrywać. Choć kiedy widzę, z jakimi gośćmi czasem chodzą, myślę sobie, że może i miałbym u nich jakieś szanse… Zawsze jednak za bardzo bałem się dostać kosza. Poza tym należę do ginącego gatunku prawdziwych romantyków. Nadwrażliwców, którzy w kilka sekund oblewają się rumieńcem, a takie dziewczyny bezlitośnie się z nich nabijają. Byle co mnie wzrusza i to jest strasznie wkurzające! Żaden ze mnie twardziel. Ciągle staram się ukryć tę swoją wrażliwość i nawet nieźle mi to wychodzi. Stało się to moją drugą naturą, a przede wszystkim warunkiem przeżycia. Dzięki talentowi do mimikry nie jestem pariasem w liceum, a nawet udało mi się zrobić wrażenie na niektórych dziewczynach i kilka razy się całować. Nigdy jednak nie spotykałem się z nikim dłużej niż dwa, może trzy dni. Za każdym razem myślałem, że jestem zakochany, więc te nagłe zerwania zawsze były dla mnie ciosem, chociaż nikt się tego nie domyślał. Byłem naiwny. Teraz już wiem, co to znaczy prawdziwa miłość… Wiem od chwili, w której usłyszałem głęboki głos Astrid.

Dla Astrid zdobyłbym gwiazdkę z nieba. Domyślam się, jak banalnie brzmią te słowa, a jednak to prawda. Nie mam pojęcia, co by się stało, gdyby nie zechciała ze mną chodzić. Pewnie musiałbym o niej zapomnieć. Po prostu. Zapomnieć o bólu, który sprawiłaby mi jej odmowa.

Być może nic by się między nami nie wydarzyło, gdyby nie pewien zbieg okoliczności. Niedługo po rozpoczęciu roku szkolnego mama zaciągnęła mnie na darmowe spotkanie grupy terapeutycznej dla rodzin, prowadzone przez psychologa zatrudnionego przez rząd. Początkowo nie przypuszczałem nawet, że okaże się ono dla mnie darem od losu; traktowałem je bardziej jak utrapienie.

Nigdy wcześniej nie byłem u psychologa, chociaż każdy nieletni, który ukończył sześć lat, ma prawo do jednej wizyty rocznie w całości finansowanej z ubezpieczenia społecznego. U w a ż a s i ę, że jest to konieczne dla prawidłowego rozwoju dziecka. Moi rodzice są innego zdania. Jednak Ministerstwo Zdrowia zdecydowało, że począwszy od piętnastego roku życia wizyty te będą obowiązkowe i mają być wpisywane do książeczki zdrowia, tak samo jak szczepienia. Niczym świadectwo zdrowia psychicznego! „Czy oni nas wszystkich biorą za wariatów?” Tymi słowami mój ojciec skomentował tę decyzję.

Tacie udało się uniknąć wizyty u psychologa pod pretekstem spotkania absolwentów dziennikarstwa w dziesiątą rocznicę zakończenia studiów. Farciarz! Z duszą na ramieniu i niechętnie musieliśmy się więc udać na konsultację bez niego.

Mama z pewnością także znalazłaby sobie coś lepszego do roboty. Ona też różni się od innych, co może tłumaczyć mój przypadek. Jest malarką i ostatnio zajęła się cyklem abstrakcyjnych obrazów, w który wkłada całą energię. Psycholodzy bez wątpienia uznaliby to za czyste szaleństwo. Ten rodzaj samotniczej twórczości, podobnie jak wszystkie działania artystyczne, są obecnie raczej źle widziane. Za zdrowe i na czasie uważa się tylko działanie w zespole oraz spędzanie wolnego czasu w licznym towarzystwie! Im więcej ma się prawdziwych lub wirtualnych znajomych, tym większe szanse na zdobycie kolejnych, a ich liczba bywa nawet kryterium przyjęcia do niektórych szkół. Ponieważ w czasie kryzysu gospodarczego jest mało pracy, ściganie się na liczbę znajomych stało się sportem narodowym. Mama nigdy nie miała upodobania do rywalizacji. Poza tym pogardza hipokryzją tych niemal przymusowych „przyjaźni”.

Mimo to niepokoi ją, że zachowuję się i myślę tak jak ona. Wiem, że boi się o moją przyszłość. Obawia się, że żaden pracodawca nie będzie chciał mnie zatrudnić.

‒ Często chciałabym pomóc ojcu finansowo, ale musiałabym zmienić pracę, a na to jest już za późno. W moim wieku nie da się rozpocząć nowej kariery zawodowej. Ty nie możesz powtórzyć mojego błędu. Trzeba być niezależnym. Chcę, żebyś taki był. Nie idź moją drogą – przestrzega mnie.

Nie wiem, co myśleć, kiedy mówi do mnie w taki sposób. Czy mama jest tchórzem, czy bohaterką? Pozostała wierna swoim przekonaniom i jestem pewien, że nawet bez wsparcia finansowego ze strony ojca dałaby sobie jakoś radę. Kiedy jednak chodzi o mnie, wszystkiego się boi. Wyjaśniam jej, że wolałbym, żeby bardziej we mnie wierzyła. Co najmniej tak bardzo, jak w siebie, kiedy była młoda.

‒ Presja społeczna jest większa niż wtedy – odpowiada wówczas – a kryzys gospodarczy jeszcze głębszy.

Jej wzrok przesłania cień smutku i rozmowa na tym się kończy.

Mama i ja znaleźliśmy się więc u doktora Vallette’a, który jako rządowy psycholog całkiem wygodnie się urządził i nieustannie powtarzał, że dialog to klucz do wszystkiego. Na spotkanie stawiło się jakieś piętnaście osób, nastolatki z rodzicami. Doktor siedział w jaskrawoczerwonym fotelu kuli i bardzo powoli wypowiadając słowa oraz głaszcząc brodę, przepytywał właśnie jakiegoś grubasa o zmarszczonych brwiach.

– Ilu przyjaciół ma pański syn? Odpowiedni krąg znajomych to klucz do szczęścia. Wie pan, nic nie zastąpi…

Nie dokończył myśli, która zawisła w powietrzu przerwana przez huk. Zarówno ja, nagle wyrwany z letargu, jak i wszyscy pozostali odruchowo odwróciliśmy się w stronę otwartych drzwi i zobaczyliśmy postać leżącą na podłodze oraz jadącą jeszcze deskorolkę. Deska zatrzymała się u moich stóp. Niezdara okazała się dziewczyną, a co jeszcze lepsze, była to Astrid.

Z tyłu stali jej rodzice i trzymali się za głowy z zafrasowanymi minami. Rany, czy musiała nam zafundować takie przedstawienie? Nikt nie ośmielił się roześmiać ani nawet skomentować wydarzenia, bo stał się cud: Astrid nigdy nie wyglądała piękniej niż wtedy. Była potargana i uśmiechała się od ucha do ucha. Mimo że upadła w kałużę napoju gazowanego. Bez trudu odtworzyłem kilka sekund poprzedzających upadek. Jechała na desce z puszką w ręku, nie wyrobiła się na zakręcie, z rozpędem uderzyła w drzwi, rozlała napój i wreszcie wykonała lot ślizgowy. Mimo to z pewną miną usiadła na krześle. Jej rodzice weszli za nią do sali i usiedli z boku, cali czerwoni ze wstydu, a może i ze złości. Z przesadnie rozradowanej twarzy Astrid wywnioskowałem, że tego typu spotkania lubi tak samo jak ja, ale postanowiła dać temu wyraz w nieco bardziej hałaśliwy sposób.

Z wysoko uniesioną głową omiotła spojrzeniem zebranych i przejawiła zdziwienie na mój widok. Uniosłem brwi i wzruszyłem ramionami. Uśmiechnęła się, a ja odpowiedziałem jej tym samym. Niestety, dokładnie w tym momencie mama postanowiła dodać coś od siebie. Wcześniej nie miała nic do powiedzenia, czując, że musimy trzymać się razem. Teraz za to zaczęła opowiadać, że już nie wie, co robić, żeby dwaj mężczyźni, z którymi mieszka, wyrzucali kartonowe rolki po papierze toaletowym do kosza, zamiast rozrzucać je po podłodze.

– To może wyglądać na nic nieznaczący drobiazg, ale rozumie pan jego wymowę symboliczną, prawda?

Nie wiedziałem, że matka ma takie zdolności aktorskie! Jak ona wpadła na ten genialny, choć superobciachowy pomysł? Dałem się nabrać na jej niewzruszony ton głosu, podczas gdy ona w głębi duszy pękała pewnie ze śmiechu.

„Chodzi o spryt” – wyjaśniła mi kiedyś w domu. „Tylko spryt pozwala na zręczny unik. To nie znaczy, że trzeba być hipokrytą albo kłamcą. To tylko nabijanie się z absurdalnego systemu bez ryzyka stania się jego ofiarą”. Doktor Vallette oczywiście natychmiast zrozumiał symboliczną wymowę tego drobiazgu i musiałem publicznie obiecać, że będę bardziej dbał o porządek i szanował przestrzeń, w której mieszkam, żeby zachować szacunek do siebie oraz ze względu na moich rodziców. Zadowolony doktorek natychmiast wysłał do Sieci wiadomość potwierdzającą, że mama i ja jesteśmy na najlepszej drodze do odzyskania harmonii, równowagi, radości i wszelkich możliwych życiowych przyjemności, w skrócie − do szczęścia. A ja dzięki temu otrzymałem zaświadczenie o zdrowiu psychicznym.

Jestem pewien, że zaczerwieniłem się po uszy, kiedy przytakiwałem słowom psychologa. Z prawej strony usłyszałem parsknięcie. Pomyślałem, że Astrid pewnie się ze mnie nabija. Oblewanie się rumieńcem przy byle okazji jest okropnym przejawem słabości. Myślałem, że umrę ze wstydu, ale jednak odwróciłem się, żeby na nią spojrzeć. Astrid zrobiła do mnie minę, a na widok mojej twarzy wyrażającej jednocześnie zdumienie i ulgę nie mogła powstrzymać się od otwartego śmiechu.

Spotkanie potoczyło się dalej. Ojciec Astrid, w przeciwieństwie do swojej żony, która najwyraźniej przyszła tu wbrew sobie, słuchał z uwagą psychologa i w pewnym momencie zadał pytanie:

– Pomówmy o złości… Wydaje mi się, że nastolatki są bardzo wybuchowe. Od kilku lat potrafimy radzić sobie z cierpieniem psychicznym, ale jak zwalczyć złość? Czy myśli pan, że…

– Wszystko jest ze sobą powiązane – przerwał mu doktor Vallette. – Co wywołuje złość? To uczucie pojawia się w wyniku przykrości, która wywołuje frustrację. A czym jest frustracja? Jedną z form cierpienia!

Ciągnął swój wywód w ten sposób przez następny kwadrans, wyjaśniając kluczową rolę psychologów rządowych w ujawnianiu źródeł naszego cierpienia i lepiej ukierunkowanej walce z bólem psychicznym.

– Widzą państwo, jakie to wszystko jest proste. Tak… Czy zgodzą się państwo, żebym wysłał do Sieci wiadomość głosową z odpowiedzią na pańskie pytanie? Może okazać się użyteczna także dla innych osób.

Matka Astrid zgodziła się ze zmartwionym wyrazem twarzy, a później położyła rękę na ramieniu córki, jakby chciała ją uspokoić. Zastanawiałem się dlaczego. Być może nie miało to nic wspólnego z tą rozmową, z której nic nie rozumiałem i która, prawdę mówiąc, zupełnie mnie nie obchodziła. Wszyscy traciliśmy tu czas… Pod koniec Astrid podeszła, żeby dać mi całusa, i szepnęła mi na ucho:

– Wydaje mi się, że powinniśmy porozmawiać z dala od rodziców, jak myślisz? Mam ochotę pospacerować. Przejdziesz się ze mną?

Spodziewałem się, że zaproponuje mi wypad do miasta, tymczasem miała zupełnie inny, zadziwiający plan.

• • •

Las nie leży bardzo daleko od centrum. Można się do niego dostać w jakieś dziesięć minut. Mimo to od dawna tam nie jeżdżę. W dzieciństwie często bywaliśmy z rodzicami w lesie, ale im stawałem się większy, tym bardziej chciałem odkrywać dalsze tereny. Nigdy jednak nie mogliśmy wyjechać z miasta, bo tata musiałby wziąć dwa dni wolne z rzędu. Sam chętnie skorzystałby z dłuższego urlopu, ale koledzy uznaliby, że się leni, a pracodawcy szybko znaleźliby kogoś na jego miejsce. Dlatego właśnie od urodzenia nigdy nie wyjechałem poza miasto. To jest do bani, ale tak właśnie jest.

W tym lesie obchodziliśmy na przykład moje urodziny. Uwielbiałem to miejsce. Spędzałem tu czas na obserwowaniu owadów, zbieraniu opadłych liści, wchodzeniu na drzewa albo po prostu kontemplowaniu gry światła przenikającego przez listowie i słuchaniu wiatru w gałęziach. Krótko mówiąc, na zajęciach, które wydają się czcze i śmieszne, kiedy jest się starszym. A poza tym przecież spędzanie czasu w samotności i oddawanie się marzeniom to strata czasu. Teraz wychodzę do centrum handlowego na placu Głównym, do kafejki internetowej, sali gier albo biura podróży wirtualnych, a najczęściej zostaję w domu albo idę do kumpli. I zawsze jestem podłączony do Sieci. Jednak staram się też wygospodarować choć trochę czasu na marzenia.

Stosuję pewien wybieg, żeby nie zostać zasypany wiadomościami. Dokładnie planuję czas ucieczki w krainę marzeń. Ustawiam status „sen”, co daje mi chwilę spokoju. Jeszcze tylko dwa statusy mają taką samą moc: „w szpitalu” i „zmarły”, ale one zawsze wywołują komentarze. Oczywiście gdyby ktoś zwrócił uwagę na moje zbyt częste kłamstwo, zwłaszcza w środku dnia, zyskałbym opinię wałkonia pierwszej wody, tym bardziej że od trzech lat wiadomo, jak leczyć napady senności. Dlatego zawsze mam się na baczności. Po ustawieniu statusu „sen” kładę się na łóżku, zamykam oczy i wyobrażam sobie słońce prześwitujące między liśćmi i wiatr szumiący w gałęziach…

Gdyby przyłapano nas na spacerze w lesie, byłoby to samobójstwo towarzyskie. A jednak właśnie tam wyciągnęła mnie Astrid… Po wyjściu z autobusu wystukałem na swoim telefonie słowo „sen”, a moja towarzyszka, widząc to, wybuchła śmiechem.

– Masz rację, dzięki temu zostawią nas w spokoju, będziemy tylko we dwoje.

I również włączyła status „sen” w swoim telefonie. A potem powiedziała szeptem, jakby do siebie:

– Uwielbiam tu przyjeżdżać. Mam w domu zielnik z wieloma gatunkami roślin, które zebrałam w tym lesie…

Patrzyłem na Astrid sunącą w milczeniu na deskorolce i próbowałem odgadnąć, czy się ze mnie nabija, ale ona wydawała się całkiem poważna. Z wdziękiem wykonała zakręt, po czym zeskoczyła z deski, która siłą rozpędu wjechała na pień klonu. Astrid złapała w powietrzu jej koniec i usiadła na korzeniu. Siadłem obok i odchyliłem głowę, żeby podziwiać majestat ogromnego drzewa. Tymczasem Astrid zebrała bukiet z opadłych liści – żółtych, zielonych i czerwonych. Przez chwilę bawiła się nimi, a one szeleściły pod jej palcami, a później na mnie spojrzała.

– Zaczerwieniłeś się czy mi się przywidziało?

– Jest jesień – odpowiedziałem. – O tej porze roku wszystko się czerwieni, nie?

Roześmiała się. Później podniosła rękę nad moją głowę i obsypała mnie liśćmi. To było jak bardzo łagodny deszcz. Zamknąłem oczy, żeby grać zgodnie z zasadami.

Po chwili poczułem muśnięcie na swoich wargach. Nigdy nie doświadczyłem czegoś równie cudownego.ROZDZIAŁ 3

„GDZIE JA JESTEM?”

Otwieram oczy. Wszystko jest białe. I ten zapach… Środek odkażający, chlor albo roztwór formaliny. Cuchnie szpitalem, oto gdzie się znalazłem. Leżę w łóżku. Obok mnie stoi inne łóżko, w którym śpi chłopak o bardzo ciemnych włosach. Ręce ma wyciągnięte wzdłuż ciała, a prześcieradło ciasno owija jego tors, przez co wydaje się martwy. Ledwie dostrzegalny oddech unosi jednak jego klatkę piersiową. Ogarnia mnie nagła panika i zrywam z siebie prześcieradło, żeby ocenić rozmiar szkód. Uff, wszystkie moje członki i cała reszta są na miejscu. Próbuję ruszyć najważniejszymi mięśniami i mi się to udaje. Dotykam głowy, twarzy. Moje ciało wydaje się całe i zdrowe. Mam tylko straszną migrenę. Wracają do mnie obrazy i wspomnienia ostatnich wydarzeń…

– Astrid! Gdzie jest Astrid? Gdzie ona jest?!

Krzyczę na całe gardło, ale to nie przeszkadza mojemu sąsiadowi. Nie poruszył nawet palcem ani nie otworzył oczu. Drzwi pokoju się otwierają i spiesznym krokiem podchodzi do mnie pielęgniarka.

– Wszystko dobrze – mówi łagodnym tonem. – Uspokój się, po prostu zemdlałeś. Nic ci nie jest.

– Gdzie jest Astrid? Chcę wiedzieć, gdzie ona jest!

– Powiadomimy twoich rodziców, jak tylko…

– Mówię o mojej dziewczynie Astrid! Była ze mną na placu Głównym, w kawiarni Studenckiej, i przechodziła przez ulicę, kiedy…

– …

– Astrid Clozel. Ruda, z zielonymi oczami, niewysoka.

– Uspokój się. Zaczniemy od zidentyfikowania ciebie. Nie ruszaj się i otwórz oczy.

Wyjmuje z kieszeni laserowy identyskop i skanuje źrenicę mojego oka. Z urządzenia dochodzi do mnie cichy głos: „Silas Lopez, piętnaście lat, mężczyzna, zarejestrowany”. Później zbliża się do mojego współlokatora i poddaje go tej samej procedurze. Ciągle się nie obudził, a jego widok sprawia, że po plecach przechodzą mi ciarki. Pielęgniarka odwraca się do mnie, kładąc dłoń na przycisku otwierającym drzwi.

– Posłuchaj, obiecuję dowiedzieć się czegoś na temat twojej przyjaciółki. Wrócę, gdy tylko będę coś wiedziała. A tymczasem odpocznij. Potrzebujesz tego.

Nie wiem, jak długo leżę z zamkniętymi oczami, kiedy w końcu do pokoju wchodzą rodzice. Mama podbiega do łóżka i mnie przytula. Niemal płacze. Na szczęście się powstrzymuje! Tata zachowuje się lepiej, ale widzę, że też jest zdenerwowany. Widząc to, czuję niepokój.

– Co… Co się stało? – pytam.

– Silas, nawet nie wiesz, jak nam ulżyło! Kiedy powiedziano nam o wypadku, baliśmy się, że ty też…

– Prawie nic nie pamiętam… Wydaje mi się, że widziałem rannego Benjamina… a poza tym… nie, nie jestem pewien… Gdzie jest Astrid?

– Od razu przybiegliśmy do ciebie. Nic nie wiemy. Jesteś pewien, że dobrze się czujesz? Lekarz powiedział, że kiedy zemdlałeś, uderzyłeś się w głowę. Zapewniał nas, że nie masz wstrząsu mózgu, ale wolę się upewnić, czy naprawdę dobrze się czujesz.

Nie cierpię, kiedy mama tak się zachowuje. Gdybym się tak bardzo nie denerwował, zacząłbym udawać, że zapomniałem swojego imienia, a może nawet zapytał, kim jest. Dla żartu. Ale teraz nie mam ochoty na kawały.

Pielęgniarka wróciła do sali.

– Dzień dobry państwu. Silasie, lekarz upoważnił mnie do zapoznania cię ze szczegółami dotyczącymi wypadku.

– Tak?

– Wszystko wskazuje na to, że twój stan zdrowia jest dobry. Po prostu zemdlałeś pod wpływem emocji…

Wiem, że oblewam się rumieńcem. Pielęgniarka mówi na wpół żartobliwym, na wpół karcącym tonem. Dałem dowód swojej słabości i mam się czego wstydzić. Mamroczę pod nosem:

– Proszę mi wszystko opowiedzieć…

– A zatem posłuchaj… Pojazd, który wpadł w poślizg, to była ciężarówka. Cztery osoby nie zdążyły uniknąć zderzenia i ucierpiały w wypadku. Między innymi ten młody człowiek obok ciebie, w którego samochód uderzył z rozpędu z taką siłą, że chłopak został odrzucony na odległość kilku metrów. Teraz jest w śpiączce. Wśród ofiar znalazł się też chłopczyk… który niestety poniósł śmierć na miejscu…

‒ O mój Boże ‒ szepcze mama.

Ona, która wcale nie wierzy w Boga.

‒ A poza tym ‒ ciągnie pielęgniarka ‒ niejaki Benjamin, który pytał o ciebie. Mówi, że jest twoim kolegą. Widział, jak tracisz przytomność. Ciężarówka… zmiażdżyła mu nogę. Będziemy musieli ją amputować. Nie musisz się jednak martwić, nic nie zagraża jego życiu.

Mama zasłania usta ręką. Ja zaciskam dłonie na prześcieradle. Wydaje mi się, że z twarzy odpłynęła mi cała krew.

– A Astrid?

– No cóż…

Nagle brakuje mi powietrza. Przez głowę przebiega mi jedna myśl.

– Czy tam… Czy tam była… Kto jest czwartą ofiarą? KTO?

Tata zbliża się i chwyta mnie za rękę, prosząc, żebym pomyślał o czymś innym.

– ODPOWIEDZCIE MI!

Nawiedzają mnie straszne obrazy.

– ODPOWEDZCIE ALBO WSZYSTKO TU ROZWALĘ!

– Powstrzymajcie go! – krzyczy pielęgniarka.

Ojciec przytrzymuje mnie w żelaznym uścisku. Bezsilność, wściekłość, strach i smutek sprawiają, że zaczynam się wydzierać. Nigdy w życiu jeszcze tak nie wrzeszczałem. Pozostało mi na tyle przytomności umysłu, żeby zauważyć bladość mamy.

– Nagły przypadek – mówi pielęgniarka, wyjmując telefon. – Wzywam ekipę ULEC.ROZDZIAŁ 4

CZASAMI MOŻNA ZOBACZYĆ ICH INTERWENCJE NA ULICY. Przemieszczają się po mieście pędzącą żółtą karetką, która gwałtownie zatrzymuje się w miejscu wezwania. Wysiada z niej czterech pielęgniarzy ubranych w żółte kombinezony z literami „U”, „L”, „E” i „C” oraz ochrona. Jeden z członków personelu niesie czarną walizkę. Ekipa kieruje się w stronę celu, który obezwładnia z niewzruszoną stanowczością. Pielęgniarz z walizką wyjmuje przyrząd podobny do pistoletu z westernów kosmicznych. Mierzy z broni i strzela. Osoba, w którą wycelował, osuwa się na ziemię jak marionetka z podciętymi sznurkami. Później członkowie ekipy przenoszą nieprzytomnego delikwenta do karetki. Zazwyczaj dwa albo trzy dni później znów spotyka się go na ulicy, zupełnie odmienionego, z luminescencyjnym niebieskim punktem na prawym nadgarstku. Tym razem jest olimpijsko spokojny i nie przejawia żadnych wymagających interwencji objawów hiperagresji.

Ostatni raz widziałem podobną scenę zeszłego roku w drodze do liceum. Celem był Thomas, uczeń ostatniej klasy. Dzień wcześniej dowiedział się, że po raz drugi oblał egzamin maturalny. Nie z powodu lenistwa, braku motywacji czy niewystarczającej inteligencji ‒ nic z tych rzeczy. Po prostu musiał wieczorami pracować w barze szybkiej obsługi, żeby zarobić na wymarzone studia medyczne. Obowiązki te tak go wykańczały, że nie był w stanie skupić się na nauce. Z powodu zmęczenia robił błędy w rachunkach… Wiedział, że za rok nie będzie już mógł wziąć udziału w rekrutacji, bo przekroczy granicę wieku, w jakim przyjmuje się na studia. Wszystkie jego marzenia legły więc w gruzach. Od trzech lat na uczelnie wyższe można zdawać tylko do dwudziestego roku życia; zasadę tę wprowadzono ze względu na oszczędności w Ministerstwie Szkolnictwa Wyższego i chęć ograniczenia liczby studentów. A Thomas marzył o ratowaniu życia. Tego dnia rano rodzice chłopaka znaleźli w jego pokoju zatrważający rozpaczliwy list. Ich syn zamierzał dokonać samospalenia przed bramą liceum, żeby zamanifestować swoją wściekłość i rozczarowanie. Przerażeni skontaktowali się z ULEC, czyli Urzędem Leczenia i Eliminacji Cierpień. Thomas z kanistrem benzyny w plecaku zniknął w żółtym pojeździe, zanim dotarł na teren przed szkołą.

Tydzień później znów go ujrzeliśmy. Wydawał się pogodny i nic nie wskazywało na to, żeby pamiętał o cierpieniu związanym z poniesioną porażką. Niebieski punkcik połyskiwał w zagłębieniu po wewnętrznej stronie jego nadgarstka. Ten świecący znak umieszcza się na pamiątkę usunięcia cierpienia. Zabieg nazywany jest „resetem”. Na początku roku szkolnego zobaczyliśmy na wysepce ronda uśmiechniętego Thomasa przycinającego glicynie. Został miejskim ogrodnikiem-dekoratorem. „To przecież świetny zawód, a on wydaje się całkiem zadowolony” – pamiętam, że na jego widok tak sobie pomyślałem. Przypominam też sobie towarzyszący tej myśli przenikliwy niepokój. Przenikliwy, ale ulotny. „Każdy może być szczęśliwy niezależnie od roli odgrywanej w społeczeństwie, bo ono potrzebuje różnorodności”. To jedno ze zdań, którego uczymy się na filozofii.

Cztery postacie wtargnęły do szpitalnego pokoju. Jedna z nich wycelowała we mnie pistolet.

– Nie chcę – powiedziałem bezbarwnym głosem.

– Jesteś nieletni i nie wiesz, co jest dla ciebie dobre – odparła jedyna kobieta w zespole, akcentując poszczególne słowa. – Poza tym nie potrafisz opanować swoich negatywnych uczuć.

– Tato, mamo, ja nie chcę. Proszę, powiedzcie im.

– Z pewnością nie ma potrzeby tego robić – próbuje powstrzymać ich tata.

– Takie jest prawo, proszę pana. Żadne dziecko nie zasługuje na cierpienie, dobrze pan o tym wie.

– Oczywiście – przyznaje szeptem mama. – Ale…

– Mamo…!

– Czy wcześniej nie powinien zobaczyć go psycholog dyżurny? – pyta cicho mama. – Żeby dokładnie określić, jaki rodzaj cierpienia powinien zostać wyeliminowany?

– Jego przypadek wydaje się oczywisty.

Zaczynam się wydzierać:

– Nic nie jest oczywiste, nic!

– Po zabiegu poczujesz się znacznie lepiej – zapewnia mnie kobieta.

Oczekuję kolejnego podstępu mamy. Oczekuję, że mnie uratuje, tak jak ratowała mnie dotychczas. Ale w kącikach jej oczu widzę łzy, a jej usta cicho wypowiadają dwie sylaby: „wybacz”.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: