Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Dama kameliowa. La Dame aux camélias - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
2 listopada 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dama kameliowa. La Dame aux camélias - ebook

Dama kameliowa (La dame aux camèlias) – powieść społeczno-obyczajowa autorstwa Aleksandra Dumasa (syna). Powieść jest oparta na autentycznej biografii kurtyzany Marie Duplessis i historii jej romansu z pisarzem (…) Akcja Damy kameliowej rozpoczyna się tuż po śmierci głównej bohaterki, słynnej paryskiej kurtyzany Małgorzaty Gautier. Jej ukochany Duvall chce odkupić od narratora pamiątkową książkę po niej, którą narrator wcześniej nabył na licytacji jej majątku. Opowiada mu historię ich miłości. W ten sposób przedstawiona została cała historia romansu Duvalla i Gautier. Dama kameliowa jest uznawana za szczytowe osiągnięcie melodramatu. (http://pl.wikipedia.org/wiki/Dama_kameliowa)

La Dame aux camélias raconte l’amour d'un jeune bourgeois, Armand Duval, pour une courtisane, Marguerite Gautier, atteinte de tuberculose. La narration constitue un récit dans le récit, puisqu’Armand Duval raconte son aventure au narrateur initial du roman. Dans le demi-monde parisien chic, où se côtoient riches amateurs et femmes légères, le jeune Armand Duval tombe amoureux de la jeune et belle Marguerite Gautier, une des reines de ce monde éphémère de la noce. Devenu l'amant de Marguerite, Armand obtient d'elle qu'elle renonce à sa vie tapageuse pour se retirer avec lui à la campagne, non loin de Paris. Mais la liaison est menacée par le père d’Armand, qui obtient de Marguerite qu'elle rompe avec son fils, sous prétexte que son autre enfant, la jeune sœur d'Armand doit épouser un homme de la bonne société. Jusqu'à la mort de Marguerite, Armand sera persuadé qu'elle l'a trahi avec un nouvel amant, et quitté volontairement. La mort pathétique de Marguerite, abandonnée et sans ressources conclut l'histoire racontée par le pauvre Armand Duval lui-même.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7950-406-0
Rozmiar pliku: 798 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Dama kameliowa

Rozdział I.

Jestem przekonania, że niemożna stworzyć żadnej kreacyi, nie poznawszy dobrze ludzi, podobnie jak nie można mówić jakimkolwiek językiem, nie nauczywszy się go wprzódy.

Nie mam jeszcze lat, w których się tworzy – zadawalniam się więc opowiadaniem.

Uprzedzam jednak czytelników o prawdziwości tej historyi, której wszystkie osoby – z wyjątkiem bohaterki – żyją dotąd.

Wreszcie w Paryżu są jeszcze świadkowie większej części faktów, które tu zebrałem, a którzy w razie gdyby moje świadectwo nie wystarczało, mogą je potwierdzić. Dziwnym zbiegiem okoliczności, ja tylko jeden mogłem o nich pisać, gdyż tylko ja sam byłem powiernikiem ostatnich szczegółów, bez których niepodobna skreślić opowieści zajmującej i całkowitej.

Oto jakim sposobem te szczegóły doszły do mej wiadomości:

Dnia 12 marca 1847 r. spostrzegłem przy ulicy Laffitte ogromny żółty afisz, który donosił o sprzedaży mebli i przedmiotów zbytku a ciekawości. Sprzedaż następowała w skutek śmierci. Afisz nie wymieniał wcale zmarłej osoby, lecz sprzedaż miała się odbyć przy ulicy d’Antin, Nr. 9, dnia 16, od południa do 5-ej wieczorem.

Prócz tego afisz donosił, że można w dniach 13 i 14 zwiedzić mieszkanie i meble.

Byłem zawsze lubownikiem wszelkich kuryozów. Przyrzekłem sobie nie opuścić sposobności, jeżeli nie dla kupienia czegoś, to przynajmniej dla widzenia.

Nazajutrz udałem się na ulicę d’Antin, Nr. 9.

Było jeszcze dość wcześnie, a przecież w mieszkaniu było już pełno osób płci obojej; kobiety, jakkolwiek okryte jedwabiem i kaszmirem, na które przed domem czekały eleganckie pojazdy, oglądały ze zdumieniem i z uwielbieniem nawet, zbytek rozwijający się przed ich oczami.

Później zrozumiałem to uwielbienie i zdumienie, gdyż począwszy przypatrywać się pilnie, łatwo poznałem, że znajduję się w mieszkaniu kobiety utrzymywanej. Wreszcie, jest jedna rzecz, którą kobieta światowa pragnie zawsze widzieć, a były tutaj kobiety z wielkiego świata, to jest wewnętrzne mieszkanie tych dam, których ekwipaże zaćmiewają codziennie ich własne, które mają podobnie jak i one i obok nich swą lożę w Operze i w teatrze Włoskim i które rozwijają w Paryżu przepych swej piękności, swych klejnotów i skandali...

Ta, u której się znajdowałem, była umarłą. Najuczciwsze więc kobiety mogły wniknąć aż do wnętrza jej mieszkania. Śmierć przeczyściła powietrze tej świetnej kałuży, a zresztą, jeśliby tego była potrzeba, mogły się wymówić, że przyszły na licytacyę, nie wiedząc do kogo przychodzą. Czytały afisz, chciały obejrzeć to, o czem on mówił i wybrać sobie coś naprzód, co im wcale nie przeszkadzało poszukiwać, pośród tych cudów, rysów tego życia zalotnicy, o której im bezwątpienia opowiadano tyle dziwnych rzeczy.

Na nieszczęście tajemnica umarła wraz z boginią, i pomimo całej dobrej chęci, damy te znalazły tylko to, co było do sprzedania po zgonie, a nie z tego co się sprzedawało za życia lokatorki.

Wreszcie, było w czem wybierać zaprawdę! Ruchomości były przepyszne. Meble z różanego drzewa, wazy z serwskiej i chińskiej porcelany, statuetki z saskiej; jedwabie, zasłony, adamaszki – niczego tu nie brakowało!

Przechadzałem się po mieszkaniu, śledząc ciekawie damy idące przedemną. Weszły one do pokoju obitego perską makatą i już i ja miałem tam wejść, gdy one natychmiast ztamtąd wyszły z uśmiechem, jak gdyby się wstydziły swej ciekawości. Pragnąłem jak najprędzej dostać się do tego pokoju. Był to buduar przepełniony wszystkiemi temi szczegółami, które towarzyszą zawsze śmierci.

Na wielkim stole przystawionym do ściany, długim na sześć, a szerokim na trzy stopy, świeciły wszystkie skarby od Ancoca i Odiota. Była to wspaniała kolekcya a żaden z tysiącznych tych przedmiotów tak potrzebnych do toalety kobiety takiej jak ta, u której byliśmy, nie był z innego metalu, jak tylko ze złota lub srebra. Zbiór ten mógł tylko powoli urastać, a nie jedna miłość do tego się przyczyniła...

Co do mnie, obznajmiony z buduarami tego rodzaju, bawiłem się badaniem tych drobnostek i spostrzegłem, że wszystkie te utensylia, przepysznie cyzelowane, nosiły na sobie różne znaki i rozmaite korony.

Patrzałem na nie – a każdy przedmiot przypominał mi prostytucyę biednej dziewczyny i mówiłem sobie, że Bóg był łaskaw na nią, nie karząc jej zwyczajnie, to jest że pozwolił jej umrzeć wśród zbytku i piękności, jeszcze przed nadejściem starości, tej pierwszej śmierci zalotnicy.

I w rzeczy samej, cóż smutniejszego nad widok występku w starości, mianowicie u kobiety? Nie ma ona w sobie żadnej godności i nie budzi żadnego interesu. Ten wiekuisty wyrzut, nie tego, że szła złą drogą, lecz tego że źle liczyła, że źle używała pieniędzy, jest najboleśniejszą rzeczą, o jakiej słyszeć można. Znałem starą zalotnicę, której nic nie pozostało z przeszłości, prócz córki równie ładnej, jeśli można wierzyć jej współczesnym, jak matka. To biedne dziecko, do którego matka nigdy nie mówiła: ˝jesteś moją córką˝, jak tylko na to, by jej rozkazać, ażeby żywiła ją w starości, podobnie jak ona żywiła ją w dzieciństwie, ta biedna istota nazywała się Ludwiką i, posłuszna swej matce, była tem, czem matka, pomimowoli, bez namiętności, bez przyjemności, jak gdyby to było jej rzemiosłem, o nauczeniu jej którego nikt nie pomyślał...

Ciągły widok występku, występku bezustannego, podsycanego chorobliwym stanem tej dziewczyny, był w niej świadomością złego i dobrego, które w nią może Bóg wszczepił, a którego nikt nie rozwinął.

Przypominam sobie zawsze tę młodą dziewczynę, włóczącą się codzień prawie o jednej godzinie po bulwarach. Matka towarzyszyła jej ciągle i z taką pilnością, jak prawdziwa matka towarzyszy prawdziwej swej córce. Byłem wówczas bardzo młody i gotowy do przyjęcia miałkiej moralności mego wieku. Przypominam jednak sobie, że widok tego bezwstydnego czuwania, budził we mnie niesmak i pogardę.

Trzeba przyznać, że nigdy twarz dziewicy nie nosiła na sobie podobnego wyrazu niewinności i cierpienia melancholijnego.

Powiedziałbyś: – posąg rezygnacyi...

Pewnego dnia twarz dziewczyny rozjaśniła się. Wśród występku, którego program przepisywała matka, zdawało się grzesznicy, że Bóg dozwala jej szczęścia. I wreszcie, dla czegóż Bóg, który ją stworzył, bezsilną, miałby ją zostawić bez pociechy, wśród ciężaru bolesnego życia? Pewnego więc dnia spostrzegła, że zostanie matką i wszystko, co było jeszcze w niej czystego, zadrżało z radości. Dusza ma dziwne tajemnice. Ludwika pobiegła do matki z wiadomością o swem szczęściu. Wstyd to wyznać, a przecież nie tworzymy tutaj faktów niemoralnych dla przyjemności, mówimy prawdę, o której lepiejby było zapewne milczeć, gdybyśmy nie byli przekonania, że trzeba od czasu do czasu podnosić męczeństwo tych istot, które potępiają bez wysłuchania, któremi gardzą bez sądu; straszne to – przyznajemy – lecz matka odrzekła córce, że nie wystarcza dla nich dwóch na życie, a cóż dopiero dla trojga, że podobne dzieci są najmniej potrzebne i narażają na próżną stratę czasu.

Nazajutrz lekarka, a przyjaciółka matki, przyszła do Ludwiki, która przeleżała kilka dni w łóżku i wstała z niego jeszcze bledsza i słabsza niż dawniej.

W trzy miesiące później, pewien człowiek ulitował się nad nią i rozpoczął leczyć ją moralnie i fizycznie – lecz ostatni cios był zbyt gwałtowny i Ludwika wkrótce umarła...

Matka jeszcze żyje – jak? Bóg to wie!

Historya ta przypomniała mi się w chwili, gdym przeglądał owe kosztowne drobiazgi i dość dużo czasu musiało upłynąć na mej zadumie, gdyż prócz mnie i pilnującego, nie było już nikogo w pokoju. Ten ostatni, stojąc we drzwiach, pilnie patrzał, czym czego nie wziął.

Zbliżyłem się do tego człowieka, w którym tyle niepokoju obudziłem.

– Czy nie mógłbyś mi pan – zapytałem się go – powiedzieć nazwiska tej damy, która tu mieszkała?

– Panna Małgorzata Gautier.

Dziewczynę tę znałem z nazwiska i widzenia.

– Jakto – zawołałem – Małgorzata Gautier umarła?

– Tak, panie.

– I kiedyż to?

– Zdaje się, że przed trzema tygodniami.

– A dla czego pozwalają oglądać jej mieszkanie?

– Dłużnicy sądzą, że to podniesie cenę rzeczy. Publiczność może sobie wprzód obejrzeć meble i materye – rozumiesz pan, to zachęca do kupna...

– A więc ona miała długi?

– Ho, ho, panie, mnóstwo!...

– Lecz licytacya pokryje takowe zapewne?

– Ba, nawet przewyższy!

– A komuż się dostanie przewyżka?

– Rodzinie.

– Miała więc rodzinę?

– Zdaje się.

– Dziękuję panu.

Pilnujący skłonił mi się i wyszedłem.

– Biedna dziewczyna – rzekłem wchodząc do siebie – musiała smutnie umierać, bo w jej stanie przyjaciół wtedy się ma tylko, kiedy się jest zdrową.

Bądź co bądź, litowałem się nad losem Małgorzaty Gautier. Może się to wielu wydawać śmiesznem, lecz noszę w sobie niewyczerpane przebaczenie dla zalotnic, a nawet nie zadaję sobie trudu, by poddawać dyskusyi to moje widzenie rzeczy.

Pewnego dnia, idąc po pasport do prefektury policyi, spostrzegłem na jednej z przyległych ulic dziewczynę, którą prowadziło dwóch żandarmów. Nie wiem co zrobiła ta dziewczyna, lecz widziałem że płakała gorącemi łzami, tuląc kilkomiesięczne dziecię, z którem gwałtem ją rozdzielano. Od tej chwili, nie potrafię gardzić kobietą, którą pierwszy raz widzę.

Rozdział II.

Licytacya była naznaczona na 16 marca.

Zrobiono dzień przerwy między zwiedzaniem a sprzedażą, a to dla tego, by można było zdjąć obicia firanki, zasłony i t. d.

Podówczas dopiero co powróciłem z podróży. Było to bardzo naturalne, że niezawiadomiono mię o śmierci Małgorzaty. Była ona piękną, lecz o ile szczególne jej życie robiło wiele wrzawy, o tyle śmierć przeszła niepostrzeżoną. Są to słońca, które zachodzą podobnie jak wschodzą – bez blasku. Śmierć ich, jeśli umierają młode, przebiega przez Paryż w jednej chwili, dowiadują się o niej zaraz jej kochankowie, gdyż w naszej stolicy wszyscy kochankowie jakiejś dziewczyny żyją ze sobą w przyjaźni, zamieniają kilka wspomnień i życie ich płynie dalej, wypadku zaś nie zroszą nawet łzą jedną...

Dzisiaj, mając lat dwadzieścia pięć, nie płacze się nad byle czem. Do tego mają prawo tylko krewni, jeśli płacą za łzy...

Co do mnie, jakkolwiek moja cyfra nie znajdowała się na żadnym z kosztownych drobiazgów Małgorzaty, to instyktowne współczucie, ta litość naturalna, do której przed chwilą się przyznałem, kazała mi dumać nad jej śmiercią dłużej, niż może na to zasłużyła.

Przypomniałem sobie, że spotykałem bardzo często Małgorzatę na Polach Elizejskich, gdzie prawie codzień jeździła w niebieskiem coupé, zaprzeżonem w dwa przepyszne konie; zauważyłem w niej dystynkcyę, którą podnosiła jeszcze wyjątkowa jej piękność.

Nieszczęśliwe te osobistości są zawsze w towarzystwie czyjemś.

Ponieważ żaden mężczyzna nie zgodzi się na to, by afiszował publicznie miłość swoją dla niej, ponieważ one nienawidzą samotności, włóczą więc zawsze za sobą, albo takie, które, mniej szczęśliwe, nie mają powozu, albo którąkolwiek ze starych elegantek, nieumiejących ukazać źródła swej elegancyi, a do których bez wahania można się udać, jeśli chcemy zaczerpnąć jakichkolwiek wiadomości o kobiecie, której towarzyszą.

Z Małgorzatą atoli inaczej się rzeczy miały. Przybywała ona na Pola Elizejskie zawsze sama w swoim powozie, w którym kryła się jak mogła, w zimie owinięta wielkim kaszmirowym szalem, w lecie ubrana w bardzo skromną suknię – a jeśli spotkała na swym ulubionym spacerze, jakiego mężczyznę znajomego jej dobrze, uśmiechała się do niego w ten sposób, że i księżna mogłaby się tak uśmiechać.

Nie jeździła ciągle, jak to zwykły robić jej koleżanki, po Elizejskich Polach, lecz konie unosiły ją szybko do Lasku. Tam wysiadała z powozu, spacerowała przez godzinę, poczem wszedłszy znów do swego coupé, wracała pędem do siebie.

Wszystkie te okoliczności, których nieraz byłem świadkiem, przypomniały mi się i żałowałem tej dziewczyny, jak się żałuje całkowitego zniszczenia dzieła piękna.

Przytem nie zdarzyło mi się widzieć bardziej zachwycającej piękności jak u Małgorzaty.

Wysoka a drobna aż do przesady, posiadała w najwyższym stopniu sztukę ukrywania wad naturalnych, pod skromnym strojem, jaki przywdziewała na siebie. Jej szal kaszmirowy, którego końce dotykały ziemi, pozwalał z obu stron widzieć ogoniastą, jedwabną suknię, a mufka, w którą chowała ręce, miała tak estetycznie ułożone frendzle, że najwybredniejszy smak zadowolnić mogłyby.

Głowa, istny cud, była przedmiotem szczególnej kokieteryi. Była ona mała, a natura, jakby powiedział Musset, utworzyła ją z całą starannością.

Włóż w owal nieopisanego wdzięku dwoje ócz czarnych, przykrytych powiekami tak czystego rysunku, że zdawały się być dziełem artysty; przysłoń te oczy długiemi rzęsami, które, spuszczając się, rzucały cień na różową barwę policzków; nakreśl nos delikatny, prosty a szlachetny o nozdrzach nieco otwartych, pod wpływem gorącego oddechu zmysłowego życia; narysuj usta regularne, których wargi rozkosznie się unosiły nad zębami białemi jak mleko i zabarw skórę kryjącą te wdzięki odrobiną karminu – a będziesz miał całość tej główki czarownej.

Włosy hebanowej czarności błyszczące z natury – lub nie, jeśli chcecie – dzieliły się nad czołem w dwa bogate zwoje i gubiły się na tyle głowy, dozwalając widzieć koniec ucha, u którego błyszczały dwa brylanty, wartości od czterech do pięciu tysięcy franków każdy.

Jakim sposobem ten żywot palący pozostawił na twarzy Małgorzaty wyraz dziewiczości, dzieciństwa nawet, będący jej charakterystycznem znamieniem – tego, przyznaję, nie rozumiem.

Małgorzata miała swój portret, robiony przez Vidala, jedynego człowieka, którego ołówek mógł ją oddać. Po jej śmierci miałem portret przez kilka dni w swojem ręku, a był on tak zadziwiająco podobnym, że mi dopomógł do skreślenia jej obrazu, do czego pamięć mi nie wystarczała.

Między szczegółami tego rozdziału, niektóre doszły mojej wiadomości dopiero później, lecz spisałem je natychmiast, by nie wracać już do nich w chwili, kiedy się rozpocznie opowieść jej życia.

Małgorzata bywała obecną na wszystkich pierwszych przedstawieniach teatralnych i przepędzała swoje wieczory na widowskach lub balach. Każdą razą, kiedy grano nową sztukę, można było być pewnym, że się ją obaczy wraz z trzema rzeczami, które jej nigdy nie opuszczały i które zajmowały zawsze przednią poręcz loży: lornetka, pudełko cukierków i bukiet kamelij.

Przez dwadzieścia pięć dni miesiąca kamelie były białe, a przez pięć ostatnich – czerwone; nikt nie znał przyczyny tej rozmaitości barw, którą zaznaczam i nie mógł jej wytłumaczyć, którą wszakże zauważyli wszyscy uczęszczający do teatrów.

Nie widziano nigdy u Małgorzaty innych kwiatów jak tylko kamelie. Z tego też względu, zwano ją u pani Barion, jej kwiaciarki – ˝Damą kameliową˝ i ten przydomek jej został.

Tymczasem od trzech lat blizko, od czasu podróży do Bagnères, żyła tylko ze starym księciem cudzoziemskim, nadzwyczaj bogatym, który usiłował wyciągnąć ją z brudów przeszłości, na co ona chętnie przystawała.

Oto, co mi o tem mówiono:

Na wiosnę, r. 1842 Małgorzata była tak słabą, tak zmienioną, że lekarze nakazali jej wody i wyjazd do Bagnères.

Tam, wpośród chorych, znajdowała się córka księcia, która chorowała nietylko na tę samą słabość, ale miała nawet taką samą twarz jak Małgorzata, tak dalece, że możnaby je wziąść za dwie siostry. Tylko, że młoda księżna była w trzecim stopniu suchot i w kilka dni po przybyciu Małgorzaty – umarła.

Pewnego dnia, książę, pozostały w Bagnères, jak ten, któremu pochowano w ziemi część serca, spostrzegł Małgorzatę na zakręcie jednej alei.

Zdawało mu się, że widzi cień swego dziecięcia, i idąc ku niej wziął ją za rękę, uścisnął ze łzami i nie pytając się, kto ona, prosił o pozwolenie odwiedzenia jej i kochania w niej żywego obrazu swej zmarłej córki.

Małgorzata, będąc sama jedna w Bagnères, tylko ze swą pokojową, a zresztą nie obawiając się kompromitacyi, przyzwoliła na to, czego żądał książę.

W Bagnères znajdowali się ludzie, którzy ją znali – ci więc ostrzegli księcia o prawdziwem stanowisku panny Gautier. Był to cios dla starca, gdyż tutaj kończyło się podobieństwo do jego córki, lecz już było za późno! Młoda ta kobieta stała się potrzebą jego serca i jedynym powodem, jedyną przyczyną życia.

Nie czynił jej żadnych wyrzutów, nie miał do tego prawa, lecz zapytał jej, czy się czuje zdolną do zmiany życia, ofiarując za to poświęcenie wszelkie wynagrodzenia, jakich tylko pragnie. Ona przyrzekła.

Trzeba tu zaznaczyć, że natura Małgorzaty, pełna entuzyazmu, była podówczas chora. Przeszłość wydawała jej się główną przyczyną choroby, a pewien rodzaj przesądu kazał się spodziewać, że Bóg jej zostawi zdrowie i piękność, w zamian za pokutę i nawrócenie.

Jakoż w rzeczy samej, wody, przechadzki, naturalne zmęczenie, sen – przywróciły jej powoli zdrowie, kiedy lato miało się już ku końcowi.

Książę towarzyszył Małgorzacie do Paryża, gdzie ją odwiedzał podobnie jak w Bagnères.

Związek ten, którego ani istotnego początku, ani powodów nie znano, spowodował wielkie zdumienie, gdyż książę, znany ze swego wielkiego majątku, począł być rozrzutnym.

Szukano przyczyn tego zbliżenia się starego księcia do młodej kobiety w rozpuście, zbliżenia tak częstego między bogatymi starcami. Przypuszczano wszystko, prócz tego co było.

A przecież uczucia tego nowego ojca Małgorzaty były tak czyste, że wszelki związek niebędący związkiem serca, wydawał mu się zbrodnią i nigdy nie wyrzekł do niej słowa, któregoby jego córka nie mogła słyszeć.

Daleką jest od nas myśl idealizowania naszej bohaterki. Przyznajemy więc, że dopóki była w Bagnères, przyrzeczenie dane księciu łatwem było do dotrzymania, lecz kiedy powróciła do Paryża, zdawało się tej dziewczynie przywykłej do życia gorączkowego, do balów, do orgij, że samotność, przerywana tylko peryodycznemi odwiedzinami księcia, zabije ją z nudów a palący oddech dawniejszego życia ciążył na jej głowie i sercu.

Dodajcie, że Małgorzata wróciła ze swej podróży piękniejszą niż przedtem była, że miała lat dwadzieścia i że uśpiona tylko, bo nie zwyciężona, choroba budziła w niej febryczne żądze, będące zawsze rezultatem chorób piersiowych.

Z wielką więc boleścią książę dowiedział się od swych przyjaciół, szpiegujących postępowanie młodej kobiety, że ta, w chwili, w której nie spodziewa się jego przybycia, przyjmuje wizyty, i że te wizyty przedłużają się nieraz bardzo...

Zapytana, Małgorzata wyznała wszystko księciu, radząc mu bez żadnej wstecznej myśli, by przestał nią się zajmować, gdyż nie czuje w sobie siły do dotrzymania przyrzeczenia i że nie chce dłużej przyjmować dobrodziejstw człowieka, którego zdradza.

Książę przez ośm dni nie pokazał się; było to wszystko, co mógł zrobić, a ósmego dnia przyszedł błagać Małgorzaty, by go przyjęła, obiecując jej, że ją weźmie taką jak jest, byle tylko mógł ją widzieć i przysiągł jej, że nigdy żadnego wyrzutu jej nie uczyni.

Oto jak się miały rzeczy w trzy miesiące po powrocie Małgorzaty, to jest w listopadzie lub grudniu 1842 roku.La dame aux camélias

Chapitre I.

Mon avis est qu’on ne peut créer des personnages que lorsque l’on a beaucoup étudié les hommes, comme on ne peut parler une langue qu’à la condition de l’avoir sérieusement apprise.

N’ayant pas encore l’âge où l’on invente, je me contente de raconter.

J’engage donc le lecteur à être convaincu de la réalité de cette histoire, dont tous les personnages, à l’exception de l’héroïne, vivent encore.

D’ailleurs, il y a à Paris des témoins de la plupart des faits que je recueille ici, et qui pourraient les confirmer, si mon témoignage ne suffisait pas. Par une circonstance particulière, seul je pouvais les écrire, car seul j’ai été le confident des derniers détails sans lesquels il eût été impossible de faire un récit intéressant et complet.

Or, voici comment ces détails sont parvenus à ma connaissance. – Le 12 du mois de mars 1847, je lus, dans la rue Laffitte, une grande affiche jaune annonçant une vente de meubles et de riches objets de curiosité. Cette vente avait lieu après décès. L’affiche ne nommait pas la personne morte, mais la vente devait se faire rue d’Antin, n° 9, le 16, de midi à cinq heures.

L’affiche portait en outre que l’on pourrait, le 13 et le 14, visiter l’appartement et les meubles.

J’ai toujours été amateur de curiosités. Je me promis de ne pas manquer cette occasion, sinon d’en acheter, du moins d’en voir.

Le lendemain, je me rendis rue d’Antin, n° 9.

Il était de bonne heure, et cependant il y avait déjà dans l’appartement des visiteurs et même des visiteuses, qui, quoique vêtues de velours, couvertes de cachemires et attendues à la porte par leurs élégants coupés, regardaient avec étonnement, avec admiration même, le luxe qui s’étalait sous leurs yeux.

Plus tard, je compris cette admiration et cet étonnement, car, m’étant mis aussi à examiner, je reconnus aisément que j’étais dans l’appartement d’une femme entretenue. Or, s’il y a une chose que les femmes du monde désirent voir, et il y avait là des femmes du monde, c’est l’intérieur de ces femmes, dont les équipages éclaboussent chaque jour le leur, qui ont, comme elles et à côté d’elles, leur loge à l’Opéra et aux Italiens, et qui étalent, à Paris, l’insolente opulence de leur beauté, de leurs bijoux et de leurs scandales.

Celle chez qui je me trouvais était morte: les femmes les plus vertueuses pouvaient donc pénétrer jusque dans sa chambre. La mort avait purifié l’air de ce cloaque splendide, et d’ailleurs elles avaient pour excuse, s’il en était besoin, qu’elles venaient à une vente sans savoir chez qui elles venaient. Elles avaient lu des affiches, elles voulaient visiter ce que ces affiches promettaient et faire leur choix à l’avance; rien de plus simple; ce qui ne les empêchait pas de chercher, au milieu de toutes ces merveilles, les traces de cette vie de courtisane dont on leur avait fait, sans doute, de si étranges récits.

Malheureusement les mystères étaient morts avec la déesse, et, malgré toute leur bonne volonté, ces dames ne surprirent que ce qui était à vendre depuis le décès, et rien de ce qui se vendait du vivant de la locataire.

Du reste, il y avait de quoi faire des emplettes. Le mobilier était superbe. Meubles de bois de rose et de Boule, vases de Sèvres et de Chine, statuettes de Saxe, satin, velours et dentelle, rien n’y manquait.

Je me promenai dans l’appartement et je suivis les nobles curieuses qui m’y avaient précédé. Elles entrèrent dans une chambre tendue d’étoffe perse, et j’allais y entrer aussi, quand elles en sortirent presque aussitôt en souriant et comme si elles eussent eu honte de cette nouvelle curiosité. Je n’en désirai que plus vivement pénétrer dans cette chambre. C’était le cabinet de toilette, revêtu de ses plus minutieux détails, dans lesquels paraissait s’être développée au plus haut point la prodigalité de la morte.

Sur une grande table, adossée au mur, table de trois pieds de large sur six de long, brillaient tous les trésors d’Aucoc et d’Odiot. C’était là une magnifique collection, et pas un de ces mille objets, si nécessaires à la toilette d’une femme comme celle chez qui nous étions, n’était en autre métal qu’or ou argent. Cependant cette collection n’avait pu se faire que peu à peu, et ce n’était pas le même amour qui l’avait complétée.

Moi qui ne m’effarouchais pas à la vue du cabinet de toilette d’une femme entretenue, je m’amusais à en examiner les détails, quels qu’ils fussent, et je m’aperçus que tous ces ustensiles magnifiquement ciselés portaient des initiales variées et des couronnes différentes.

Je regardais toutes ces choses dont chacune me représentait une prostitution de la pauvre fille, et je me disais que Dieu avait été clément pour elle, puisqu’il n’avait pas permis qu’elle en arrivât au châtiment ordinaire, et qu’il l’avait laissée mourir dans son luxe et sa beauté, avant la vieillesse, cette première mort des courtisanes.

En effet, quoi de plus triste à voir que la vieillesse du vice, surtout chez la femme? Elle ne renferme aucune dignité et n’inspire aucun intérêt. Ce repentir éternel, non pas de la mauvaise route suivie, mais des calculs mal faits et de l’argent mal employé, est une des plus attristantes choses que l’on puisse entendre. J’ai connu une ancienne femme galante à qui il ne restait plus de son passé qu’une fille presque aussi belle que, au dire de ses contemporains, avait été sa mère. Cette pauvre enfant à qui sa mère n’avait jamais dit: tu es ma fille, que pour lui ordonner de nourrir sa vieillesse comme elle-même avait nourri son enfance, cette pauvre créature se nommait Louise, et, obéissant à sa mère, elle se livrait sans volonté, sans passion, sans plaisir, comme elle eût fait un métier si l’on eût songé à lui en apprendre un.

La vue continuelle de la débauche, une débauche précoce, alimentée par l’état continuellement maladif de cette fille, avait éteint en elle l’intelligence du mal et du bien que Dieu lui avait donnée peut-être, mais qu’il n’était venu à l’idée de personne de développer.

Je me rappellerai toujours cette jeune fille, qui passait sur les boulevards presque tous les jours à la même heure. Sa mère l’accompagnait sans cesse, aussi assidûment qu’une vraie mère eût accompagné sa vraie fille. J’étais bien jeune alors, et prêt à accepter pour moi la facile morale de mon siècle. Je me souviens cependant que la vue de cette surveillance scandaleuse m’inspirait le mépris et le dégoût.

Joignez à cela que jamais visage de vierge n’eut un pareil sentiment d’innocence, une pareille expression de souffrance mélancolique.

On eût dit une figure de la Résignation.

Un jour, le visage de cette fille s’éclaira. Au milieu des débauches dont sa mère tenait le programme, il sembla à la pécheresse que Dieu lui permettait un bonheur. Et pourquoi, après tout, Dieu, qui l’avait faite sans force, l’aurait-il laissée sans consolation, sous le poids douloureux de sa vie? Un jour donc, elle s’aperçut qu’elle était enceinte, et ce qu’il y avait en elle de chaste encore tressaillit de joie. L’âme a d’étranges refuges. Louise courut annoncer à sa mère cette nouvelle qui la rendait si joyeuse. C’est honteux à dire, cependant nous ne faisons pas ici de l’immoralité à plaisir, nous racontons un fait vrai, que nous ferions peut-être mieux de taire, si nous ne croyions qu’il faut de temps en temps révéler les martyres de ces êtres, que l’on condamne sans les entendre, que l’on méprise sans les juger; c’est honteux, disons-nous, mais la mère répondit à sa fille qu’elles n’avaient déjà pas trop pour deux et qu’elles n’auraient pas assez pour trois; que de pareils enfants sont inutiles et qu’une grossesse est du temps perdu.

Le lendemain, une sage-femme, que nous signalons seulement comme l’amie de la mère, vint voir Louise, qui resta quelques jours au lit, et s’en releva plus pâle et plus faible qu’autrefois.

Trois mois après, un homme se prit de pitié pour elle et entreprit sa guérison morale et physique; mais la dernière secousse avait été trop violente, et Louise mourut des suites de la fausse couche qu’elle avait faite.

La mère vit encore: comment? Dieu le sait.

Cette histoire m’était revenue à l’esprit pendant que je contemplais les nécessaires d’argent, et un certain temps s’était écoulé, à ce qu’il paraît, dans ces réflexions, car il n’y avait plus dans l’appartement que moi et un gardien qui, de la porte, examinait avec attention si je ne dérobais rien.

Je m’approchai de ce brave homme à qui j’inspirais de si graves inquiétudes.

– Monsieur, lui dis-je, pourriez-vous me dire le nom de la personne qui demeurait ici?

– Mademoiselle Marguerite Gautier.

Je connaissais cette fille de nom et de vue.

– Comment! dis-je au gardien, Marguerite Gautier est morte?

– Oui, monsieur.

– Et quand cela?

– Il y a trois semaines, je crois.

– Et pourquoi laisse-t-on visiter l’appartement?

– Les créanciers ont pensé que cela ne pouvait que faire monter la vente. Les personnes peuvent voir d’avance l’effet que font les étoffes et les meubles; vous comprenez, cela encourage à acheter.

– Elle avait donc des dettes?

– Oh! monsieur, en quantité.

– Mais la vente les couvrira sans doute?

– Et au-delà.

– À qui reviendra le surplus, alors?

– À sa famille.

– Elle a donc une famille?

– À ce qu’il paraît.

– Merci, monsieur.

Le gardien, rassuré sur mes intentions, me salua, et je sortis.

– Pauvre fille! me disais-je en rentrant chez moi, elle a dû mourir bien tristement, car, dans son monde, on n’a d’amis qu’à la condition qu’on se portera bien. Et malgré moi je m’apitoyais sur le sort de Marguerite Gautier.

Cela paraîtra peut-être ridicule à bien des gens, mais j’ai une indulgence inépuisable pour les courtisanes, et je ne me donne même pas la peine de discuter cette indulgence.

Un jour, en allant prendre un passeport à la préfecture, je vis dans une des rues adjacentes une fille que deux gendarmes emmenaient. J’ignore ce qu’avait fait cette fille; tout ce que je puis dire, c’est qu’elle pleurait à chaudes larmes en embrassant un enfant de quelques mois dont son arrestation la séparait. Depuis ce jour, je n’ai plus su mépriser une femme à première vue.

Chapitre II.

La vente était pour le 16.

Un jour d’intervalle avait été laissé entre les visites et la vente pour donner aux tapissiers le temps de déclouer les tentures, rideaux, etc.

À cette époque, je revenais de voyage. Il était assez naturel que l’on ne m’eût pas appris la mort de Marguerite comme une de ces grandes nouvelles que ses amis apprennent toujours à celui qui revient dans la capitale des nouvelles. Marguerite était jolie, mais autant la vie recherchée de ces femmes fait de bruit, autant leur mort en fait peu. Ce sont de ces soleils qui se couchent comme ils se sont levés, sans éclat. Leur mort, quand elles meurent jeunes, est apprise de tous leurs amants en même temps, car, à Paris presque tous les amants d’une fille connue vivent en intimité. Quelques souvenirs s’échangent à son sujet, et la vie des uns et des autres continue sans que cet incident la trouble même d’une larme.

Aujourd’hui, quand on a vingt-cinq ans, les larmes deviennent une chose si rare qu’on ne peut les donner à la première venue. C’est tout au plus si les parents qui payent pour être pleurés le sont en raison du prix qu’ils y mettent.

Quant à moi, quoique mon chiffre ne se retrouvât sur aucun des nécessaires de Marguerite, cette indulgence instinctive, cette pitié naturelle que je viens d’avouer tout à l’heure me faisaient songer à sa mort plus longtemps qu’elle ne méritait peut-être que j’y songeasse.

Je me rappelais avoir rencontré Marguerite très souvent aux Champs-élysées, où elle venait assidûment, tous les jours, dans un petit coupé bleu attelé de deux magnifiques chevaux bais, et avoir alors remarqué en elle une distinction peu commune à ses semblables, distinction que rehaussait encore une beauté vraiment exceptionnelle.

Ces malheureuses créatures sont toujours, quand elles sortent, accompagnées on ne sait de qui.

Comme aucun homme ne consent à afficher publiquement l’amour nocturne qu’il a pour elles, comme elles ont horreur de la solitude, elles emmènent ou celles qui, moins heureuses, n’ont pas de voiture, ou quelques-unes de ces vieilles élégantes dont rien ne motive l’élégance, et à qui l’on peut s’adresser sans crainte, quand on veut avoir quelques détails que ce soient sur la femme qu’elles accompagnent.

Il n’en était pas ainsi pour Marguerite. Elle arrivait aux Champs-élysées toujours seule, dans sa voiture, où elle s’effaçait le plus possible, l’hiver enveloppée d’un grand cachemire, l’été vêtue de robes fort simples; et, quoiqu’il y eût sur sa promenade favorite bien des gens qu’elle connût, quand par hasard elle leur souriait, le sourire était visible pour eux seuls, et une duchesse eût pu sourire ainsi.

Elle ne se promenait pas du rond-point à l’entrée des Champs-élysées, comme le font et le faisaient toutes ses collègues. Ses deux chevaux l’emportaient rapidement au Bois. Là, elle descendait de voiture, marchait pendant une heure, remontait dans son coupé, et rentrait chez elle au grand trot de son attelage.

Toutes ces circonstances, dont j’avais quelquefois été le témoin, repassaient devant moi, et je regrettais la mort de cette fille comme on regrette la destruction totale d’une belle œuvre.

Or, il était impossible de voir une plus charmante beauté que celle de Marguerite.

Grande et mince jusqu’à l’exagération, elle possédait au suprême degré l’art de faire disparaître cet oubli de la nature par le simple arrangement des choses qu’elle revêtait. Son cachemire, dont la pointe touchait à terre, laissait échapper de chaque côté les larges volants d’une robe de soie, et l’épais manchon qui cachait ses mains et qu’elle appuyait contre sa poitrine, était entouré de plis si habilement ménagés, que l’œil n’avait rien à redire, si exigeant qu’il fut, au contour des lignes.

La tête, une merveille, était l’objet d’une coquetterie particulière. Elle était toute petite, et sa mère, comme dirait de Musset, semblait l’avoir faite ainsi pour la faire avec soin.

Dans un ovale d’une grâce indescriptible, mettez des yeux noirs surmontés de sourcils d’un arc si pur qu’il semblait peint; voilez ces yeux de grands cils qui, lorsqu’ils s’abaissaient, jetaient de l’ombre sur la teinte rose des joues; tracez un nez fin, droit, spirituel, aux narines un peu ouvertes par une aspiration ardente vers la vie sensuelle; dessinez une bouche régulière, dont les lèvres s’ouvraient gracieusement sur des dents blanches comme du lait; colorez la peau de ce velouté qui couvre les pêches qu’aucune main n’a touchées, et vous aurez l’ensemble de cette charmante tête.

Les cheveux, noirs comme du jais, ondés naturellement ou non, s’ouvraient sur le front en deux larges bandeaux, et se perdaient derrière la tête, en laissant voir un bout des oreilles, auxquelles brillaient deux diamants d’une valeur de quatre à cinq mille francs chacun.

Comment sa vie ardente laissait-elle au visage de Marguerite l’expression virginale, enfantine même qui le caractérisait, c’est ce que nous sommes forcés de constater sans le comprendre.

Marguerite avait d’elle un merveilleux portrait fait par Vidal, le seul homme dont le crayon pouvait la reproduire. J’ai eu depuis sa mort ce portrait pendant quelques jours à ma disposition, et il était d’une si étonnante ressemblance qu’il m’a servi à donner les renseignements pour lesquels ma mémoire ne m’eût peut-être pas suffi.

Parmi les détails de ce chapitre, quelques-uns ne me sont parvenus que plus tard; mais je les écris tout de suite pour n’avoir pas à y revenir, lorsque commencera l’histoire anecdotique de cette femme.

Marguerite assistait à toutes les premières représentations et passait toutes ses soirées au spectacle ou au bal. Chaque fois que l’on jouait une pièce nouvelle, on était sûr de l’y voir, avec trois choses qui ne la quittaient jamais, et qui occupaient toujours le devant de sa loge de rez-de-chaussée: sa lorgnette, un sac de bonbons et un bouquet de camélias.

Pendant vingt-cinq jours du mois, les camélias étaient blancs, et pendant cinq ils étaient rouges; on n’a jamais su la raison de cette variété de couleurs, que je signale sans pouvoir l’expliquer, et que les habitués des théâtres où elle allait le plus fréquemment et ses amis avaient remarquée comme moi.

On n’avait jamais vu à Marguerite d’autres fleurs que des camélias. Aussi chez madame Barjon, sa fleuriste, avait-on fini par la surnommer la Dame aux Camélias, et ce surnom lui était resté.

Je savais, en outre, comme tous ceux qui vivent dans un certain monde, à Paris, que Marguerite avait été la maîtresse des jeunes gens les plus élégants, qu’elle le disait hautement, et qu’eux-mêmes s’en vantaient, ce qui prouvait qu’amants et maîtresse étaient contents l’un de l’autre.

Cependant, depuis trois ans environ, depuis un voyage à Bagnères, elle ne vivait plus, disait-on, qu’avec un vieux duc étranger, énormément riche et qui avait essayé de la détacher le plus possible de sa vie passée, ce que, du reste, elle avait paru se laisser faire d’assez bonne grâce.

Voici ce qu’on m’a raconté à ce sujet.

Au printemps de 1842, Marguerite était si faible, si changée que les médecins lui ordonnèrent les eaux, et qu’elle partit pour Bagnères.

Là, parmi les malades, se trouvait la fille de ce duc, laquelle avait non seulement la même maladie, mais encore le même visage que Marguerite, au point qu’on eût pu les prendre pour les deux sœurs. Seulement la jeune duchesse était au troisième degré de la phtisie, et peu de jours après l’arrivée de Marguerite elle succombait.

Un matin, le duc, resté à Bagnères comme on reste sur le sol qui ensevelit une partie du cœur, aperçut Marguerite au détour d’une allée.

Il lui sembla voir passer l’ombre de son enfant et, marchant vers elle, il lui prit les mains, l’embrassa en pleurant, et, sans lui demander qui elle était, implora la permission de la voir et d’aimer en elle l’image vivante de sa fille morte.

Marguerite, seule à Bagnères avec sa femme de chambre, et d’ailleurs n’ayant aucune crainte de se compromettre, accorda au duc ce qu’il lui demandait.

Il se trouvait à Bagnères des gens qui la connaissaient, et qui vinrent officiellement avertir le duc de la véritable position de mademoiselle Gautier. Ce fut un coup pour le vieillard, car là cessait la ressemblance avec sa fille; mais il était trop tard. La jeune femme était devenue un besoin de son cœur et son seul prétexte, sa seule excuse de vivre encore.

Il ne lui fit aucun reproche, il n’avait pas le droit de lui en faire, mais il lui demanda si elle se sentait capable de changer sa vie, lui offrant en échange de ce sacrifice toutes les compensations qu’elle pourrait désirer. Elle promit.

Il faut dire qu’à cette époque, Marguerite, nature enthousiaste, était malade. Le passé lui apparaissait comme une des causes principales de sa maladie, et une sorte de superstition lui fit espérer que Dieu lui laisserait la beauté et la santé, en échange de son repentir et de sa conversion.

En effet, les eaux, les promenades, la fatigue naturelle et le sommeil l’avaient à peu près rétablie quand vint la fin de l’été.

Le duc accompagna Marguerite à Paris, où il continua de venir la voir comme à Bagnères.

Cette liaison, dont on ne connaissait ni la véritable origine, ni le véritable motif, causa une grande sensation ici, car le duc, connu par sa grande fortune, se faisait connaître maintenant par sa prodigalité.

On attribua au libertinage, fréquent chez les vieillards riches, ce rapprochement du vieux duc et de la jeune femme. On supposa tout, excepté ce qui était.

Cependant le sentiment de ce père pour Marguerite avait une cause si chaste, que tout autre rapport que des rapports de cœur avec elle lui eût semblé un inceste, et jamais il ne lui avait dit un mot que sa fille n’eût pu entendre.

Loin de nous la pensée de faire de notre héroïne autre chose que ce qu’elle était. Nous dirons donc que tant qu’elle était restée à Bagnères, la promesse faite au duc n’avait pas été difficile à tenir, et qu’elle avait été tenue; mais une fois de retour à Paris, il avait semblé à cette fille habituée à la vie dissipée, aux bals, aux orgies même, que sa solitude, troublée seulement par les visites périodiques du duc, la ferait mourir d’ennui, et les souffles brûlants de sa vie d’autrefois passaient à la fois sur sa tête et sur son cœur.

Ajoutez que Marguerite était revenue de ce voyage plus belle qu’elle n’avait jamais été, qu’elle avait vingt ans, et que la maladie endormie, mais non vaincue, continuait à lui donner ces désirs fiévreux qui sont presque toujours le résultat des affections de poitrine.

Le duc eut donc une grande douleur le jour où ses amis, sans cesse aux aguets pour surprendre un scandale de la part de la jeune femme avec laquelle il se compromettait, disaient-ils, vinrent lui dire et lui prouver qu’à l’heure où elle était sûre de ne pas le voir venir, elle recevait des visites, et que ces visites se prolongeaient souvent jusqu’au lendemain.

Interrogée, Marguerite avoua tout au duc, lui conseillant, sans arrière-pensée, de cesser de s’occuper d’elle, car elle ne se sentait pas la force de tenir les engagements pris, et ne voulait pas recevoir plus longtemps les bienfaits d’un homme qu’elle trompait.

Le duc resta huit jours sans paraître, ce fut tout ce qu’il put faire, et, le huitième jour, il vint supplier Marguerite de l’admettre encore, lui promettant de l’accepter telle qu’elle serait, pourvu qu’il la vît, et lui jurant que, dût-il mourir, il ne lui ferait jamais un reproche.

Voilà où en étaient les choses trois mois après le retour de Marguerite, c’est-à-dire en novembre ou décembre 1842.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: