Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Rzym. Ludzie Odrodzenia - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Rzym. Ludzie Odrodzenia - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 869 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I

Wiel­ki łuk Gór Al­bań­skich roz­po­czy­na się w od­da­li, ku pół­no­cy, od­osob­nio­nym kop­cem, na któ­rym usa­do­wi­ła się mała mie­ści­na Co­lon­na, da­ją­ca na­zwi­sko naj­po­tęż­niej­sze­mu rzym­skie­mu ro­do­wi; da­lej ku po­łu­dnio­wi ster­czy Tu­scu­lum o za­mierz­chłej prze­szło­ści, na­stęp­nie sza­rze­je ów klasz­tor Grot­ta­fer­ra­ta, któ­ry Ju­liusz II za­mie­nił w obron­ną twier­dzę, wie­sza się Ma­ri­no peł­ne krwa­wych wspo­mnień i jesz­cze mnó­stwo in­nych ry­cer­skich zam­ków ucze­pi­ło się na po­chy­ło­ściach skał aż po Pa­le­stri­nę. Co­lon­na jest po­cząt­kiem, Pa­le­stri­na kre­sem wiel­ko­ści Co­lon­nów, tam bo­wiem pa­pie­stwo zła­ma­ło ich po­tę­gę. Nad zwie­trza­ły­mi mu­ra­mi zam­ków, nad Gó­ra­mi Al­bań­ski­mi pię­trzą się po­kry­te śnie­giem Góry Sa­biń­skie, któ­re słu­ży­ły ry­cer­stwu za stra­te­gicz­ne opar­cie.

Z owych wy­żyn, z owych gniazd obron­nych spo­glą­da­ły moż­no­wład­cze rody na Rzym po­żą­dli­wym okiem, chcąc wy­drzeć co­kol­wiek z tych bo­gactw, któ­re tam spły­wa­ły z ca­łe­go świa­ta, albo owład­nąć zu­peł­nie mia­sto i sto­li­cę apo­stol­ską. Rody te były po więk­szej czę­ści ob­ce­go po­cho­dze­nia, przy­szły z pół­no­cy, wy­ćwi­czo­ne w wo­jen­nym rze­mio­śle. Po­mię­dzy Rzy­mem a tymi ba­ro­na­mi po­wsta­ło wiecz­ne współ­za­wod­nic­two, wiecz­na wal­ka.

Za Grze­go­rza Wiel­kie­go (590–604) na­le­ża­ła cała Kam­pa­nia, z ma­ły­mi tyl­ko wy­jąt­ka­mi, do ko­ścio­łów i klasz­to­rów rzym­skich, któ­re po ce­sa­rzach we­szły w jej po­sia­da­nie. Tam, gdzie były zie­mie im­pe­ra­to­rów, po­wsta­ło pa­tri­mo­nium be­ati Pe­tii, wła­sność ko­ścio­ła. Taki sto­su­nek utrzy­my­wał się bar­dzo dłu­go i do­pie­ro w XI i XII wie­ku ba­ro­no­wie po­tra­fi­li owład­nąć ni­zi­ny. W pół­noc­nych Wło­szech i w To­ska­nii mia­sta po­chło­nę­ły ba­ro­nów; Rzym nie miał tej siły jak do­brze zor­ga­ni­zo­wa­ne ko­mu­ny, jak Flo­ren­cja, Sie­na,

Piza, i nie mógł dyk­to­wać praw szlach­cie, gdyż we­wnętrz­ne nie­zgo­dy i ze­wnętrz­ne wpły­wy ta­mo­wa­ły roz­wój or­ga­ni­za­cji gmin­nej. W Rzy­mie spie­ra­li się ze sobą pa­pież, ce­sarz i lud na nie­ko­rzyść we­wnętrz­nej siły mia­sta, ko­mu­na więc była za sła­ba, aby po­chło­nąć oko­licz­ną szlach­tę. Rody ry­cer­skie zmu­sza­ły po­wo­li daw­nych wła­ści­cie­li, aby swe ob­sza­ry w Kam­pa­nii od­da­wa­li im w wie­czy­stą dzier­ża­wę. Ko­ścio­ły więc, klasz­to­ry, ka­no­nie, chcąc ura­to­wać przy­najm­niej ty­tuł wła­sno­ści, mu­sia­ły wy­dzier­ża­wiać swe do­bra ba­ro­nom za mar­ny czynsz, bę­dą­cy tyl­ko za­zna­cze­niem, że ma­ją­tek nie do ry­ce­rza na­le­żał. Tu­zin jaj, para ka­pło­nów, becz­ka wina – oto by­wa­ła opła­ta za do­bra o ob­sza­rze mili kwa­dra­to­wej. Feu­dal­ne też sto­sun­ki rzym­skie bar­dzo się róż­ni­ły od ta­kich­że sto­sun­ków na pół­no­cy, feu­da­lizm bo­wiem rzym­ski opie­rał się naj­czę­ściej na wie­czy­stej i dzier­ża­wie, na ko­ściel­nej em­fi­teu­zie.

W cza­sie walk po­mię­dzy mia­stem, ba­ro­na­mi a pa­pie­żem ro­sła anar­chia nie tyl­ko w Rzy­mie, ale i w ca­łej Kam­pa­nii, a gdy pa­pie­stwo osta­tecz­nie z koń­cem XV wie­ku za­pa­no­wa­ło nad szlach­tą i Rzy­mem, po Kam­pa­nii błą­ka­li się już tyl­ko pa­ste­rze no­ma­dzi, któ­rzy tam zstę­po­wa­li na zimę i wio­snę z gór ze swy­mi trzo­da­mi, a na lato wra­ca­li w Ape­ni­ny. Ager ro­ma­nus pu­sto­szał, za­ba­gniał się, a wo­ko­ło Rzy­mu sze­rzy­ła się fe­bra. Pier Da­mia­no, słyn­ny po­eta i kar­dy­nał, któ­ry żył w XI wie­ku, pro­wa­dząc jesz­cze za mło­du pu­stel­ni­cze ży­cie w Ape­ni­nach, w Fon­te Avel­la­na, pi­sał do pa­pie­ża Mi­ko­ła­ja III, że „Rzym, gniaz­do go­rą­czek fe­brycz­nych, ma ob­fi­te żni­wo śmier­ci, a rzym­skie fe­bry tak sta­tecz­ne i wier­ne, że kogo raz opad­ną, bo­daj czy go ży­wym opusz­czą”.

Mia­sto i ko­ściół nie­na­wi­dzi­ły ba­ro­nów, ale ich czę­sto po­trze­bo­wa­ły w ra­zie sa­ra­ceń­skich na­pa­dów, co jesz­cze bar­dziej utrud­nia­ło wza­jem­ne sto­sun­ki, gdyż szlach­ta dro­go ka­za­ła so­bie pła­cić za udzie­lo­ną opie­kę, któ­ra nie­raz bar­dziej nad kra­jem cią­ży­ła ani­że­li da­le­ki nie­przy­ja­ciel. Daw­ny wier­szyk po­wia­da, że go­rzej od pa­pie­ża i ce­sar­skich lu­dzi, bar­dziej od gło­du i mo­ro­wej za­ra­zy dają się Rzy­mo­wi we zna­ki ry­cer­skie rody.

Più as­sai che pe­ste, papa e im­pe­ria­li

Più a Roma sono as­sai cru­di e fa­ta­li.

Più as­sai che fame, Ga­lii e Ara­go­ne­si,

Sa­vel­li, Or­si­ni, Cen­ci e Co­lon­ne­si.II

Z po­mro­ku dzie­sią­te­go wie­ku wy­ła­nia się, jak groź­ny po­sąg w opa­rach Ty­bru, po­stać Teo­do­ry, żony kon­su­la i se­na­to­ra Teo­fi­lak­ta, owej nie­zwy­kłej ko­bie­ty, któ­ra zdo­by­ła so­bie pa­no­wa­nie nad Rzy­mem i pa­pie­stwem. Teo­do­ra mia­ła cór­kę Ma­ro­zię, co do siły cha­rak­te­ru i zręcz­no­ści prze­cho­dzą­cą mat­kę. Pierw­szym jej mę­żem był Al­be­ri­co di Tu­sco­lo, awan­tur­ni­czy ry­cerz po­cho­dze­nia ger­mań­skie­go, któ­ry, jak się zda­je, owład­nął księ­stwem Spo­le­to, a na­stęp­nie zdo­byw­szy Tu­scu­lum, stał się i w Rzy­mie po­tęż­ną oso­bi­sto­ścią. Na­zy­wa­no go Al­be­ri­co di Via Lata, gdyż miał za­mek przy owej uli­cy, mniej wię­cej na tym sa­mym miej­scu, na któ­rym dzi­siaj znaj­du­je się pa­łac Co­lon­nów i słyn­na ich ga­le­ria ob­ra­zów przy pla­cu śś. Apo­sto­łów. Po śmier­ci Al­be­ry­ka wy­szła Ma­ro­zia za mąż za Gwi­do­na z To­ska­nii, a po raz trze­ci za kró­la Włoch, Gwi­do­na z Pro­wan­sji. Ślub tej nie­mło­dej już pary od­był się w zam­ku św. Anio­ła, gdyż Ma­ro­zia stam­tąd wy­ko­ny­wa­ła swe twar­de rzą­dy w Rzy­mie. Nie­daw­no ka­za­ła w piw­ni­cach Mo­les Ad­ria­ni udu­sić pa­pie­ża Jana X, aby syna swe­go osa­dzić na sto­li­cy apo­stol­skiej pod imie­niem Jana XI, te­raz zaś chcia­ła opa­no­wać oprócz pa­pie­stwa jesz­cze i im­pe­rium, ma­rzy­ła o ce­sar­skiej ko­ro­nie dla Hu­go­na. Tak wy­so­ko wspiąć się nie mo­gła, ale syn jej pier­wo­rod­ny, któ­re­go mia­ła z Al­be­ry­kiem, Al­be­ri­co II, stał się za­ło­ży­cie­lem wiel­kie­go rodu hra­biów na Tu­scu­lum, któ­rzy przez część dzie­sią­te­go i pra­wie przez cały wiek je­de­na­sty naj­więk­szy wpływ wy­wie­ra­li na losy Rzy­mu.

Ród ten, po­cho­dzą­cy z pra­oj­ca Ger­ma­ni­na i mat­ki Rzy­mian­ki, za­czął wszak­że upa­dać z koń­cem XI i w pierw­szej po­ło­wie XII Wie­ku, do cze­go mu­sia­ło się przy­czy­nić roz­ro­dze­nie się Tu­scu­la­nów na licz­ne ga­łę­zie i zu­bo­że­nie wsku­tek czę­stych dzia­łów ma­jąt­ko­wych. Rzy­mia­nie wraz z pa­pie­ża­mi nie­na­wi­dzi­li Tu­scu­la­nów, któ­rzy cią­ży­li nad mia­stem i sto­li­cą apo­stol­ską swą po­tę­gą, a gdy w roku 1170 przy­szło do woj­ny po­mię­dzy Rzy­mem a Tu­scu­lum, gór­skie to gniaz­do nie mo­gło się oprzeć prze­mo­cy i prze­szło w po­sia­da­nie ko­ścio­ła. Od­tąd na­zwi­sko Tu­scu­la­nów zni­ka z dzie­jów, a je­den tyl­ko z nich, Pie­tro, sta­je się w po­cząt­ku XII wie­ku dzie­dzi­cem wiel­ko­ści rodu, zmie­nia­jąc wszak­że na­zwi­sko Tu­scu­la­na na Co­lon­nę. Na­zwa mia­stecz­ka, w któ­rym Pie­tro miał swo­ją sie­dzi­bę, sta­ła się go­dłem rodu, któ­ry jesz­cze do dziś dnia na­le­ży do naj­pierw­szych we Wło­szech. Mu­ra­to­ri za­pew­nia, że od tej miej­sco­wo­ści świet­ny dom Co­lon­nów przy­jął swe na­zwi­sko.

Owym dzie­dzic­twem sła­wy, po­tę­gi i znacz­nej czę­ści ma­jąt­ku hra­biów na Tu­scu­lum moż­na tyl­ko wy­tłu­ma­czyć nad­zwy­czaj szyb­ko roz­wi­ja­ją­cy się wpływ Co­lon­nów, któ­rzy już w pierw­szej po­ło­wie XII wie­ku byli naj­po­tęż­niej­szym ro­dem w Rzy­mie i w Kam­pa­nii. Po Tu­scu­la­nach otrzy­ma­li oni część sa­me­go mia­sta Tu­scu­lum, Mon­te Po­rzio, Za­ga­ro­lo i Pa­le­stri­nę. Do tego spad­ku na­le­żał, jak się zda­je, i za­mek Tu­scu­la­nów w Rzy­mie. U Co­lon­nów utrzy­my­wa­ła się tra­dy­cja, że ród ich po­cho­dzi z Nie­miec; Pe­trar­ka i jemu współ­cze­śni byli tego prze­ko­na­nia. We­dług kro­ni­kar­skich po­dań jed­na ich ga­łąź mia­ła swe do­bra we Fran­ko­nii, gdzie się wy­słu­gi­wa­li ce­sar­stwu. Tra­dy­cje te da­dzą się po­go­dzić z tym, co wie­my o Al­be­ry­ku. Mar­cin V Co­lon­na pi­sał dnia 28 maja 1424 do kró­la Wła­dy­sła­wa Ja­gieł­ły, wsta­wia­jąc się za utrzy­ma­niem za­rę­czyn cór­ki kró­lew­skiej Ja­dwi­gi z Fry­de­ry­kiem, mar­gra­bią bran­den­bur­skim, po­nie­waż w ten spo­sób po­łą­czą się Co­lon­no­wie wę­złem po­wi­no­wac­twa z do­mem Ja­giel­lo­nów. „Jak bo­wiem do­wia­du­je­my się od daw­nych przod­ków – do­da­ję pa­pież w swym li­ście – dom nasz de Co­lum­na Ro­ma­na i dom te­raź­niej­szych bur­gra­biów no­rym­ber­skich z jed­ne­go rzym­skie­go idą gniaz­da”. Pa­pież to gniaz­do na­zy­wa „rzym­skim”, bo już­cić wów­czas Co­lon­no­wie już od wie­ków z Ger­ma­nów sta­li się Rzy­mia­na­mi. Ów Fry­de­ryk, bur­gra­bia no­rym­ber­ski, był pra­oj­cem pru­skie­go domu pa­nu­ją­ce­go; stąd też wy­wo­dzi­li póź­niej­si Co­lon­no­wie swe po­wi­no­wac­two z Ho­hen­zol­ler­na­mi.

Ród Co­lon­nów stał też od po­cząt­ku swe­go ist­nie­nia po stro­nie ce­sar­stwa i był za­wsze głów­ną pod­po­rą stron­nic­twa gi­bel­li­nów.

Pierw­szą sła­wą rodu Co­lon­nów był kar­dy­nał Gio­van­ni (1217 – 1241), o któ­rym dzi­siaj jesz­cze opo­wia­da na­pis na mu­rach słyn­ne­go z cen­nych mo­zaik ko­ścio­ła św. Prak­se­dy w Rzy­mie. Pa­pież Ho­no­riusz wy­słał Gio­va­ri­nie­go jako swe­go le­ga­ta do Kon­stan­ty­no­po­la, gdzie kar­dy­nał dzia­łał rze­czy­wi­ście jako nie­wzru­szo­na, sil­na „ko­lum­na” na cześć Boga naj­wyż­sze­go i rzym­skie­go ko­ścio­ła, ta­mqu­am im­mo­bi­lis Ec­c­le­siae Co­lum­na ad ho­no­rem Dei et Ec­c­le­siae Ro­ma­nae. Po­da­nie nie­sie, że na­le­żąc na Wscho­dzie do wy­pra­wy prze­ciw Tur­kom, do­stał się do nie­wo­li, a gdy go bar­ba­rzyń­cy wzię­li na tor­tu­ry, ja­sny pro­mień uka­zał się na nie­bie i taką au­re­olą świę­to­ści twarz jego oto­czył, że nie­wier­ni mę­czyć go za­prze­sta­li i uwol­ni­li jako czło­wie­ka, któ­rym się nie­bo opie­ku­je. W na­gro­dę swych za­sług oko­ło re­li­gii otrzy­mał kar­dy­nał w Kon­stan­ty­no­po­lu ową ko­lum­nę, do któ­rej przy­wią­za­no bi­czo­wa­ne­go Chry­stu­sa, przy­wiózł ją w try­um­fie do Rzy­mu i umie­ścił w swym ko­ście­le św. Prak­se­dy, gdzie się do­tąd znaj­du­je.

Tra­dy­cje rodu Gio­van­nie­go sprze­ci­wia­ły się wszak­że po­wo­ła­niu księ­cia ko­ścio­ła. Grze­gorz IX wy­słał go do An­ko­ny na woj­nę, któ­rą pro­wa­dził z kró­lem En­zio, sy­nem naj­więk­sze­go nie­przy­ja­cie­la sto­li­cy apo­stol­skiej, Fry­de­ry­ka II. Ale kar­dy­nał za­miast wal­czyć z wro­giem za­warł z nim za­wie­sze­nie bro­ni wbrew in­te­re­som ko­ścio­ła, wsku­tek cze­go po­róż­nił się z pa­pie­żem, cof­nął się do ro­dzin­nej for­te­cy, do Pa­le­stri­ny, i oświad­czył się otwar­cie za Fry­de­ry­kiem II. Od tego cza­su po­li­ty­ka Co­lon­nów wo­bec ko­ścio­ła za­wsze idzie tymi sa­my­mi dro­ga­mi; ród ich do­pó­ty wspie­ra Wa­ty­kan, do­pó­ki mu to ko­rzyść przy­no­si, w grun­cie rze­czy jed­nak za­wsze opie­ra się o ce­sar­stwo, aby nie być za­leż­nym od pa­pie­ża. Ce­sar­stwo na­wza­jem sta­ra się wzmac­niać Co­lon­nów, gdyż w nich ma naj­sil­niej­szą pod­po­rę w środ­ko­wych Wło­szech. Co­lon­no­wie sta­ją się nie­mal mo­car­stwem, z któ­rym się li­czą Niem­cy, Fran­cja i Hisz­pa­nia.

Je­dy­nym opar­ciem pa­pie­stwa wo­bec prze­wa­gi Co­lon­nów sta­je się dru­gi ród ry­cer­ski, Or­si­nich, któ­rzy od daw­na byli moż­ną fa­mi­lią w Um­brii, a na­stęp­nie osie­dli­li się w Gó­rach Sa­biń­skich, skąd ze­szli na do­li­ny i za­ję­li pra­wie cały pra­wy brzeg Ty­bru. Z cza­sem po­sie­dli Or­si­ni małe pań­stwo w pół­noc­nej Kam­pa­nii, ziem­skie ich ma­jąt­ki obej­mo­wa­ły ob­szar osiem­dzie­się­ciu mil w ob­wo­dzie. W cią­gu wie­ków wy­ka­zu­ją ich fa­mi­lij­ne kro­ni­ki pię­ciu pa­pie­ży, prze­szło trzy­dzie­stu kar­dy­na­łów i cały sze­reg rzym­skich se­na­to­rów. Gio­van­ni Ga­eta­no Or­si­ni, któ­ry zo­stał pa­pie­żem w roku 1277 pod imie­niem Mi­ko­ła­ja III, przy­czy­nił się naj­wię­cej do wzro­stu ich po­tę­gi, ob­da­rza­jąc swych krew­nych nie­zli­czo­ny­mi do­na­cja­mi. Oj­ciec tego pa­pie­ża miał trzy żony i mnó­stwo sy­nów, wsku­tek cze­go ro­dzi­na Or­si­nich już w XIII wie­ku tak się roz­ro­dzi­ła, że było ich pod do­stat­kiem, aby za­lud­nić nie­bo i pie­kło, a przede wszyst­kim pie­kło”. Dzi­cy, gwał­tow­ni, uspra­wie­dli­wia­li swe­go dra­pież­ne­go niedź­wie­dzia w her­bie, L'orsa rab­bio­sa – po­wia­da o nich Pe­trar­ka. Za­mek Brac­cia­no nad je­zio­rem te­goż na­zwi­ska, któ­ry był głów­ną ich sie­dzi­bą, do dziś dnia daje wy­obra­że­nie o po­tę­dze daw­nych swych wła­ści­cie­li. Cią­ży on swą har­da­ścią i ogro­mem mu­rów nad le­żą­cym u jego stóp mia­stecz­kiem i pra­wie całe je­zio­ro przy­gnia­ta. W Rzy­mie po­sia­da­li Or­si­ni mnó­stwo pa­ła­ców, wież i obron­nych zam­ków. Or­si­ni del Mon­te zaj­mo­wa­li Mon­te Gior­da­no koło mo­stu św. Anio­ła i sta­li się tym sa­mym nie­pro­szo­ny­mi opie­ku­na­mi Wa­ty­ka­nu; dru­gi ich odłam gnieź­dził się przez dłu­gi czas w sa­mym zam­ku św. Anio­ła, trze­ci usa­do­wił się w mu­rach te­atru Mar­cel­la, prze­mie­niw­szy je w obron­ną for­te­cę. A byli jesz­cze Or­si­ni w Ma­ri­no, tuż obok je­zio­ra Al­ba­no, w Li­cen­zy, koło Ti­vo­li, w Pe­ti­glia­no w To­ska­nii, w Ta­ren­cie, a na­wet je­den z ich ro­dów po­szedł za ce­sa­rza­mi na pół­noc, osie­dlił się w Cze­chach w XI wie­ku w zam­ku Ro­sen­berg i dał po­czą­tek li­nii Or­si­nich-Ro­sen­ber­gów, któ­rzy do­tąd w Au­strii ist­nie­ją. Ge­ne­alo­gię Or­si­nich sam sza­tan mu­siał po­wi­kłać, bo z tego la­bi­ryn­tu Gio­van­nich, a przede wszyst­kim nie­zli­czo­nych Na­po­le­onów, na­wet Ariad­na swą ni­cią trud­no by hi­sto­ry­ka wy­pro­wa­dzić po­tra­fi­ła.

Obok tych dwóch naj­po­tęż­niej­szych ro­dów utrzy­my­wa­li się przez dłu­gi czas Sa­vel­li pra­wie na rów­nej z nimi wy­so­ko­ści. Byli oni wła­ści­cie­la­mi Al­ba­no i po­sia­da­li tam za­mek obron­ny. Dwóch Sa­vel­lich, Ho­no­riusz III i IV, byli pa­pie­ża­mi, ostat­ni spo­czy­wa w ko­ście­le Ara Co­eli, gdzie ma nad­zwy­czaj cha­rak­te­ry­stycz­ny na­gro­bek. W Rzy­mie za­ję­li Sa­vel­li pa­gó­rek Awen­tyń­ski, zbu­do­wa­li tam for­te­cę i opa­no­wa­li w XIII wie­ku całą dro­gę na le­wym brze­gu Ty­bru. Ho­no­riusz III po­wie­rzył naj­star­sze­mu ze swe­go rodu dzie­dzicz­ny urząd mar­szał­ka mia­sta Rzy­mu i straż pod­czas conc­la­ve, Sa­vel­li na­le­że­li w XIII wie­ku do stron­nic­twa Co­lon­nów; gdy im jed­nak ten zwią­zek na złe wy­szedł i Eu­ge­niusz IV ka­zał zbu­rzyć za­mek w Al­ba­no, pod­da­li się pa­pie­żom.

Groź­niej­szy­mi nie­przy­ja­ciół­mi pa­pie­stwa byli Fran­gi­pa­ni, zwłasz­cza że w sa­mym Rzy­mie nad­zwy­czaj waż­ne zam­ki obron­ne były w ich po­sia­da­niu. Do nich na­le­ża­ła cała do­li­na Co­los­seum wraz z wiel­kim cyr­kiem tu­dzież łuk Ty­tu­sa, przy któ­rym nie­zdo­by­tą pra­wie po­sta­wi­li wie­żę. Tam ukry­wa­li w r. 1094 pa­pie­ża Urba­na II, gdy prze­ciw­nik jego, pa­pież Gwi­bert, za­jął za­mek św. Anio­ła i więk­szą część mia­sta. Fran­gi­pa­ni ist­nie­li jesz­cze w XIX wie­ku.

W cią­gu dwóch stu­le­ci, od Jana XII (955) do Alek­san­dra III (1159), było na trzy­dzie­stu trzech pa­pie­ży dwu­dzie­stu an­ty­pa­pów, a na­wet raz się zda­rzy­ło (1045), że trzech pa­pie­ży na raz spie­ra­ło się o wła­dzę: Be­ne­dykt IX, Syl­we­ster III i Grze­gorz VI, tria ta­eter­ri­ma mon­stra. Je­den za­jął La­te­ran, dru­gi miał sie­dzi­bę u św. Pio­tra, a trze­ci w San­ta Ma­ria Mag­gio­re. Każ­de­mu z nich słu­żył za opar­cie ja­kiś moż­ny ród, wal­ka o sto­li­cę apo­stol­ską była za­tem po­wszech­na. Rzym strasz­ne prze­cho­dził cza­sy, wszę­dzie się krew lała, nikt nie był pew­ny swe­go mie­nia, wszyst­kie wy­bit­ne rody wal­czy­ły ze sobą o pa­pie­ża, o wła­dzę, o zam­ki, o zie­mie, na­wet o ko­bie­ty.

Po­mię­dzy tymi ro­da­mi, któ­re nę­ka­ły pa­pie­stwo, wy­mie­nić jesz­cze trze­ba Pre­fet­tów di Vico, któ­rzy ol­brzy­mie mie­li po­sia­dło­ści i wła­sne woj­sko utrzy­my­wa­li, przy­po­mnieć Con­tich, An­ni­bal­de­schich, któ­rych Rzym całe wie­ki mu­siał zwal­czać.

Pa­pie­że mie­li przed sobą cięż­kie za­da­nie, aby z tego po­to­pu ludz­kich chci­wo­ści ura­to­wać wol­ność swe­go wy­bo­ru i nie­za­leż­ność sto­li­cy apo­stol­skiej.IV

W cza­sie rzym­skich uro­czy­sto­ści pra­co­wa­li Co­lon­no­wie we Fran­cji, gdzie Fi­lip Pięk­ny sta­nął na cze­le owe­go ru­chu re­wo­lu­cyj­ne­go, któ­ry miał uwol­nić na­ro­dy od rzym­skiej prze­wa­gi. Fi­lip kładł fun­da­men­ty pod bu­do­wę no­wo­żyt­ne­go mo­nar­chicz­ne­go pań­stwa. Z po­mo­cą trze­cie­go sta­nu sta­rał się z jed­nej stro­ny zła­mać po­tę­gę len­nych ma­gna­tów, z dru­giej ogra­ni­czyć wpływ ko­ścio­ła we Fran­cji. W tym przed­się­wzię­ciu do­po­ma­ga­ła mu znacz­na część du­cho­wień­stwa; tak że król, ma­jąc i tam opar­cie, mógł prze­ciw­sta­wić wła­dzy pa­pie­ża wła­dzę kon­cy­lium i w spo­rach swych z Bo­ni­fa­cym od­wo­łać się do du­chow­ne­go so­bo­ru. Fi­lip ugo­dził w ten spo­sób w naj­do­tkliw­szą stro­nę po­li­ty­ki Bo­ni­fa­ce­go, któ­ry, po­dob­nie jak wszy­scy inni pa­pie­że, ni­cze­go dla sto­li­cy apo­stol­skiej tak się nie oba­wiał jak so­bo­rów, któ­re by wła­dzę pa­pie­ską ogra­ni­czyć mo­gły. Bo­ni­fa­cy chwy­cił się zno­wu osta­tecz­ne­go środ­ka i 8 wrze­śnia 1303 rzu­cił klą­twę na Fi­li­pa Pięk­ne­go.

Król fran­cu­ski był jed­nak przy­go­to­wa­ny na grom wa­ty­kań­ski i na ta­kie wy­po­wie­dze­nie woj­ny od­po­wie­dział po­ta­jem­nie uło­żo­ną wy­pra­wą, ma­ją­cą na celu upro­wa­dze­nie pa­pie­ża z Rzy­mu i po­sta­wie­nie go jako oskar­żo­ne­go przed kon­cy­lium, bę­dą­cym pod wpły­wem Fi­li­pa. Zda­je się, że myśl upro­wa­dze­nia Bo­ni­fa­ce­go pod­da­li Co­lon­no­wie fran­cu­skie­mu mo­nar­sze, któ­ry też naj­dziel­niej­sze­mu z nich, Sciar­rze, po­wie­rzył wy­ko­na­nie awan­tur­ni­czej wy­pra­wy wspól­nie z fran­cu­skim ry­cer­stwem. Fi­lip wy­słał kil­ku­set do­świad­czo­nych żoł­nie­rzy do Włoch, a na ich cze­le po­sta­wił Wil­hel­ma de No­ga­ret, p… du Ples­sis i Sciar­rę Co­lon­nę. Za­opa­trzył wy­pra­wę hoj­nie w fun­du­sze, a nad­to dał No­ga­re­to­wi prze­kaz na znacz­ną sumę na dom ban­ko­wy Pe­truc­cich we Flo­ren­cji. Od­dział Fran­cu­zów za­trzy­mał się naj­przód w To­ska­nii, gdzie w zam­ku Stag­gia, w po­bli­żu Sie­ny, miesz­kał Mur­ciat­to di Gu­ido de' Fran­ce­si, to­skań­ski szlach­cic, awan­tur­nik. Mur­ciat­to wy­brał się za mło­du w r. 1290, jak wie­lu in­nych Wło­chów, na pół­noc, do Fran­cji, aby tam szu­kać szczę­ścia. Do­staw­szy się na dwór fran­cu­ski, umiał się przy­po­do­bać kró­lo­wi, któ­ry go uży­wał do swych nie za­wsze czy­stych spe­ku­la­cji pie­nięż­nych, i był do­rad­cą Ka­ro­la de Va­lo­is pod­czas jego wy­pra­wy do To­ska­nii. Fran­cu­zi na­zy­wa­li go mon­sieur Mo­uchat. Król mia­no­wał go swo­im pod­skar­bim i nadał mu roz­ma­ite bar­dzo ko­rzyst­ne przy­wi­le­je na jar­mar­kach w Szam­pa­nii, w Nîmes i w Na­rbon­ne. Włoch spro­wa­dził do Fran­cji tak­że swe­go bra­ta, jed­no­okie­go Biz­zia, i dwóch sio­strzeń­ców, z któ­rych je­den na­zy­wał się Tan Guy, a dru­gi Tot Guy; cała owa szaj­ka spe­ku­lan­tów na­le­ża­ła do tych li­chwia­rzy, ar­gen­tiers, któ­rzy pod pro­tek­cją kró­lew­ską w ha­nieb­ny spo­sób wy­zy­ski­wa­li lud fran­cu­ski i po­ma­ga­li kró­lo­wi fał­szo­wać pu­blicz­ną mo­ne­tę. Gdy mon­sieur Mo­uchat ze­brał duży ma­ją­tek, wró­cił do Włoch, osiadł na zam­ku w Stag­gii i tam zna­leź­li się No­ga­ret i Sciar­rą Co­lon­na, aby uło­żyć spi­sek prze­ciw Bo­ni­fa­ce­mu.

Sciar­ra wraz z kil­ko­ma agen­ta­mi udał się w naj­więk­szej ta­jem­ni­cy na ob­jazd po Kam­pa­nii i do pa­pie­skie­go pa­tri­mo­nium, aby tam prze­kup­stwem i obiet­ni­ca­mi zy­ski­wać wspól­ni­ków spi­sku. Głów­ną swą kwa­te­rę za­ło­żył u swe­go krew­ne­go, Ma­te­usza Or­si­nie­go, w Ma­ri­no, tuż pod okiem pa­pie­ża. Za­da­nie Co­lon­ny nie było trud­ne, gdyż szlach­ta nie­na­wi­dzi­ła Ga­eta­nich, a nad­to ła­ko­ma była na fran­cu­skie pie­nią­dze; przy­stą­pi­li więc wkrót­ce do sprzy­się­że­nia pa­no­wie z Cec­ca­no, ze Scur­co­la, z Mo­ro­la, z Tre­vi, a na­wet Ra­inal­do z Su­pi­no, któ­rym po­wo­do­wa­ła ze­msta. Pa­pież bo­wiem unie­waż­nił mał­żeń­stwo jego sio­stry z Fran­cisz­kiem Ga­eta­nim, aby tego ne­po­ta wy­nieść do kar­dy­nal­skiej god­no­ści. Spi­sek ob­jął samą sie­dzi­bę pa­pie­ża, Ana­gni, gdzie Co­lon­na po­tra­fił po­zy­skać naj­zna­ko­mit­szych tam­tej­szych oby­wa­te­li, Nic­co­la i Ada­nol­fa Pa­pa­re­schich, a przede wszyst­kim sa­me­go mar­szał­ka dwo­ru pa­pie­skie­go, Gof­fre­da Bus­sa. Po­wszech­nie tak­że utrzy­my­wa­no, że kil­ku kar­dy­na­łów bar­dzo do­brze wie­dzia­ło o ca­łym sprzy­się­że­niu, i dzi­wić się tyl­ko moż­na, że po­mi­mo ta­kie­go roz­ga­łę­zie­nia spi­sku ani pa­pież, ani licz­na jego ro­dzi­na nie do­my­śla­ła się na­wet ja­kie­goś nie­bez­pie­czeń­stwa, co się da wy­tłu­ma­czyć tyl­ko wiel­ką nie­na­wi­ścią, jaką całe spo­łe­czeń­stwo pa­ła­ło ku Bo­ni­fa­ce­mu i ku Ga­eta­nim.

Na­pad na Bo­ni­fa­ce­go VIII wy­zna­czo­no na siód­me­go wrze­śnia roku 1303. Spi­sko­wi zgro­ma­dzi­li się w Scur­co­la, ma­łej miej­sco­wo­ści koło Ana­gni, któ­rą Ga­eta­ni ku­pi­li od Su­pi­nów. Woj­sko przy­by­wa­ło tam ma­ły­mi gru­pa­mi, po więk­szej czę­ści w prze­bra­niach. Gdy zaś wszyst­ko było przy­go­to­wa­ne, ru­szył pierw­szy Sciar­ra Co­lon­na na cze­le trzy­stu kon­nych i ma­łe­go od­dzia­łu pie­cho­ty nad ra­nem do Ana­gni, gdzie sprzy­się­że­ni otwar­li mu bra­mę. Za nim wkro­czył No­ga­ret, ka­zał roz­wi­nąć fran­cu­ski sztan­dar i wo­łać: „Niech żyje król Fi­lip!”, lud­no­ści zaś oświad­czył, że przy­szedł za­brać ze sobą pa­pie­ża i sta­wić go przed kon­cy­lium, któ­re go po­cią­gnie do od­po­wie­dzial­no­ści za jego winy. Tłum chęt­nie łą­czył się z na­jeźdź­ca­mi, wi­dząc po­mię­dzy nimi Co­lon­nę i w na­dziei ra­bun­ku, gdyż część żoł­dac­twa rzu­ci­ła się za­raz na dom Pio­tra Ga­eta­nie­go, pa­pie­skie­go sy­now­ca, aby tam wszyst­ko za­bie­rać lub nisz­czyć. Sciar­ra tym­cza­sem ze swo­imi ludź­mi udał się za­raz do pa­pie­skie­go pa­ła­cu, gdzie bra­ma była otwar­ta i nikt nie miał ocho­ty bro­nić Bo­ni­fa­ce­go.

Kar­dy­na­ło­wie wi­dząc, na co się za­no­si, ci­cha­czem po­wy­jeż­dża­li, dwóch po­zo­sta­ło tyl­ko w pa­ła­cu, wier­nych pa­pie­żo­wi, Mi­ko­łaj Boc­ca­si­ni, bi­skup Ostii, i Piotr z Hisz­pa­nii, bi­skup sa­biń­ski. Opusz­czo­ny pa­pież ka­zał się za­py­tać Co­lon­ny, cze­go od nie­go żą­da­ją, a gdy mu od­po­wie­dzia­no, że wolą jest kró­la Fi­li­pa, aby się sta­wił przed kon­cy­lium i pod­dał się te­goż wy­ro­kom, a nad­to, aby zwró­cił ro­dzi­nie Co­lon­nów wszyst­kie za­bra­ne jej do­bra i urzę­dy, pro­sił

Bo­ni­fa­cy o dzie­więć go­dzin cza­su do na­my­słu. Za­le­d­wie mu wszak­że tę zwło­kę przy­zna­no i fran­cu­scy żoł­nie­rze roz­bie­gli się po mie­ście, aby ra­bo­wać, co się dało, pa­pież ka­zał za­mknąć pa­łac i po­sta­no­wił bro­nić się z garst­ką wier­nej służ­by, ma­jąc na­dzie­ję, że tym­cza­sem sy­no­wiec jego, któ­ry zdo­łał uciec, zgro­ma­dzi po­trzeb­ną siłę, aby ode­przeć Fran­cu­zów. Gdy Sciar­ra po dzie­wię­ciu go­dzi­nach zna­lazł pa­łac za­mknię­ty, a po­dob­nie i łą­czą­cą się z nim ka­te­drę, ka­zał ogień pod­ło­żyć pod świą­ty­nię i bra­mę pa­ła­cu wy­rą­bać; ale mimo to do­sta­nie się do kom­nat pa­pie­skich przed­sta­wia­ło jesz­cze tyle trud­no­ści i tyle drzwi trze­ba było wy­ła­my­wać, że Co­lon­na pra­wie ca­łe­go dnia po­trze­bo­wał, aby usu­nąć prze­szko­dy. Gdy pa­pież usły­szał trzesz­cze­nie drzwi, pę­ka­ją­cych pod cio­sa­mi sie­kie­ry, i brzęk tłu­czo­nych okien, ubrał się w strój pon­ty­fi­kal­ny, wło­żył tia­rę na gło­wę, wziął krzyż do ręki i usiadł na tro­nie, są­dząc, że nie znaj­dzie się śmia­łek, któ­ry by się go do­tknąć po­wa­żył. Koło nie­go sta­nę­li owi dwaj kar­dy­na­ło­wie, je­dy­ni wier­ni z ca­łe­go świę­te­go ko­le­gium.

Wresz­cie ostat­nie drzwi pę­kły. Sciar­ra i No­ga­ret uka­za­li się w pro­gu, roz­wście­cze­ni ca­ło­dzien­ną wal­ką i tym, że Bo­ni­fa­cy sko­rzy­stał z dzie­wię­cio­go­dzin­ne­go za­wie­sze­nia bro­ni, aby sy­now­ca wy­słać po po­moc. Ma­je­stat gło­wy ko­ścio­ła nie wstrzy­mał ich kro­ków. Sciar­ra rzu­cił się na pa­pie­ża z obe­lży­wy­mi sło­wy i chwy­cił za ra­mię, aby zrzu­cić go z tro­nu, w czym mu wszak­że No­ga­ret prze­szko­dził. Osiem­dzie­się­cio­let­ni sta­rzec, prze­ję­ty ma­rze­nia­mi Grze­go­rza IX i In­no­cen­te­go III stwo­rze­nia teo­kra­cji, obej­mu­ją­cej całą Eu­ro­pę, ar­cy­ka­płan, mie­nią­cy się do nie­daw­na sę­dzią ce­sa­rzy i kró­lów, prze­bu­dził się, uczuł strasz­ną gro­zę rze­czy­wi­sto­ści, zo­ba­czył prze­wrót, jaki się do­ko­nał wo­ko­ło nie­go.

Upo­je­ni zwy­cię­stwem, na­jeźdź­cy po­sta­wi­li tyl­ko sła­bą straż przy pa­pie­żu, a sami za­czę­li ra­bo­wać kom­na­ty, roz­bi­jać ku­fry, za­wie­ra­ją­ce skar­by Bo­ni­fa­ce­go, za­po­mi­na­jąc na ra­zie o tym, co się dzie­je w mie­ście. Tym­cza­sem kar­dy­nał Fie­schi di La­va­gna sko­rzy­stał z tej nie­ostroż­no­ści, pod­bu­rzył lud w Ana­gni, przed­sta­wia­jąc mu, ja­kie szko­dy po­no­si mia­sto wsku­tek nisz­cze­nia pa­pie­skie­go pa­ła­cu, ze­brał spo­ry od­dział zbroj­nych i z okrzy­kiem „Śmierć na­jeźdź­com, niech żyje pa­pież!” rzu­cił się na Fran­cu­zów, któ­rzy się na­pa­du nie spo­dzie­wa­li. Sciar­ra i No­ga­ret ra­to­wa­li się uciecz­ką i schro­ni­li się do Fio­ren­ti­no, woj­sko ich po­szło w roz­syp­kę;

Ra­inal­da z Su­pi­no schwy­ta­li pa­pie­scy, ale Bo­ni­fa­cy, uszczę­śli­wio­ny tak ła­twym zwy­cię­stwem, prze­ba­czał wszyst­kim, aby so­bie tyl­ko zy­ski­wać zwo­len­ni­ków.

Gdy Or­si­ni w Rzy­mie do­wie­dzie­li się o ka­ta­stro­fie w Ana­gni, wy­sła­li, za­zdrosz­cząc Co­lon­nom chwi­lo­we­go try­um­fu, Ja­ku­ba Or­si­nie­go na cze­le czte­ry­stu jeźdź­ców pod po­zo­rem ochro­ny pa­pie­ża do Ana­gni i upro­wa­dzi­li go do Rzy­mu, do Wa­ty­ka­nu. Pa­pież prze­ko­nał się jed­nak nie­ba­wem, że za­miast więź­niem Co­lon­nów jest w ręku Or­si­nich, któ­rzy go chcą wy­zy­skać dla swych ce­lów. Bo­ni­fa­cy chciał wzy­wać ob­cej po­mo­cy, pi­sał do Ka­ro­la II, kró­la ne­apo­li­tań­skie­go, aby mu wol­ność przy­wró­cił, ale Or­si­ni list prze­ję­li i jesz­cze sil­niej­szą oto­czy­li go stra­żą.

Znę­ka­ny, zła­ma­ny, Bo­ni­fa­cy VIII umarł w Wa­ty­ka­nie w trzy­dzie­ści pięć dni po ka­ta­stro­fie w Ana­gni. Le­gen­da, za­wsze Bo­ni­fa­ce­mu nie­na­wist­na, nie po­zwo­li­ła mu umrzeć na­tu­ral­ną śmier­cią, ale opo­wia­da, że Or­si­ni po­da­li mu w po­tra­wie ja­kąś tru­ci­znę, wsku­tek któ­rej wpadł w strasz­ny szał, za­czął gryźć la­skę, bić gło­wą o mur, a po­krwa­wio­ny i od­cho­dzą­cy od zmy­słów, wzy­wa­jąc po­mo­cy Bel­ze­bu­ba, udu­sił się pod po­dusz­ka­mi swe­go łoża. Hi­sto­ria jed­nak prze­czy temu opo­wia­da­niu i za­pi­su­je, że Bo­ni­fa­cy VIII, wiel­ko­dusz­ny grzesz­nik, ma­gna­ni­mus pec­ca­tor – jak go na­zy­wał Pe­trar­ka, umarł na­tu­ral­ną śmier­cią 11 paź­dzier­ni­ka r. 1303. „Bo­leść – jak po­wia­da kro­ni­karz – ska­mie­nia­ła w jego du­szy i po­cią­gnę­ła do gro­bu dum­ne­go pa­pie­ża”.

Gwałt, za­da­ny Bo­ni­fa­ce­mu w Ana­gni, po­tę­pi­ły wszyst­kie współ­cze­sne szla­chet­ne umy­sły, na­wet naj­więk­szy nie­przy­ja­ciel pa­pie­ża, Dan­te, obu­rzał się na kró­la fran­cu­skie­go. Każe on Ka­pe­to­wi prze­kląć ów czyn nik­czem­ny swe­go na­stęp­cy. A Dan­te szcze­rze nie­na­wi­dził Bo­ni­fa­ce­go za jego in­try­gi zmie­rza­ją­ce do za­bra­nia ca­łej To­ska­nii, jemu przy­pi­sy­wał swo­je wy­gna­nie z Flo­ren­cji i nie oszczę­dzał go wca­le w swo­im po­ema­cie, jed­nak sza­no­wał w nim na­czel­ni­ka ko­ścio­ła, za­stęp­cę Chry­stu­sa na zie­mi.

Mimo to wie­ko­pom­ne zaj­ście w Ana­gni osła­bi­ło urok pa­pie­stwa. Do­tąd, rzec moż­na, nic waż­ne­go nie dzia­ło się na Za­cho­dzie bez pa­pie­skiej wie­dzy, cała Eu­ro­pa, po­mi­mo że czę­sto mia­ła za­tar­gi z Rzy­mem i bun­to­wa­ła się prze­ciw po­li­ty­ce Wa­ty­ka­nu, upa­da­ła na ko­la­na, gdy pa­pież prze­ma­wiał imie­niem Boga; na­ro­dy po­chy­la­ły się przy wy­stą­pie­niu na­miest­ni­ka Chry­stu­so­we­go, jak gro­ma­da wier­nych, gdy ka­płan pod­no­si sa­kra­ment. Kto się nie ugiął przed tą mo­ral­ną po­tę­gą, zo­stał zmiaż­dżo­ny lub po­ni­żo­ny, jak Hen­ryk IV, jak Ar­nold z Bre­scji, jak Fry­de­ryk II lub król Man­fred. Po ka­ta­stro­fie w Ana­gni, któ­rej na­stęp­stwem było usu­nię­cie się pa­pie­ży spod prze­wa­gi rzym­skich moż­no­wład­czych ro­dów i wy­emi­gro­wa­nie do Avi­gno­nu, za­czę­li kró­lo­wie za­prze­czać Rzy­mo­wi pra­wa mie­sza­nia się już nie tyl­ko w po­li­tycz­ne, lecz i w re­li­gij­ne spra­wy kra­jów po­za­wło­skich, a po­mi­mo że pa­pie­że po kil­ku­dzie­się­ciu la­tach wró­ci­li do Rzy­mu, nie zdo­ła­li już nig­dy osią­gnąć tego prze­wod­nie­go sta­no­wi­ska, ja­kie mie­li przed Bo­ni­fa­cym VIII. Po ich po­wro­cie do Rzy­mu za­pa­no­wa­ły cza­sy strasz­ne­go roz­przę­że­nia w ko­ście­le, pod­czas dłu­go­trwa­łej schi­zmy świat ka­to­lic­ki szu­kał bez­u­stan­nie praw­dzi­we­go pa­pie­ża i gdy­by nie so­bo­ry w Kon­stan­cji i w Ba­zy­lei, toby się był ko­ściół rzym­sko­ka­to­lic­ki już wów­czas roz­padł na kil­ka na­ro­do­wych ko­ścio­łów.

Po śmier­ci Bo­ni­fa­ce­go wy­bra­ny zo­stał pa­pie­żem Be­ne­dykt XI, przy­ja­ciel rodu Co­lon­nów, któ­ry na­tych­miast unie­waż­nił cen­zu­ry ko­ściel­ne, wi­szą­ce nad ich gło­wa­mi, od­dał im za­bra­ne do­bra i oby­dwu kar­dy­na­łów Co­lon­nów ob­da­ro­wał wie­lo­ma przy­wi­le­ja­mi, jed­nak na przy­wró­ce­nie im god­no­ści kar­dy­nal­skiej nie sta­ło mu cza­su, gdyż pa­no­wał za krót­ko.

W Pe­ru­gii, gdzie pa­pież umarł w roku 1304, ze­bra­ło się conc­la­ve. Z bez­kró­le­wia w Rzy­mie sko­rzy­stał Ste­fan Co­lon­na, aby za­skar­żyć Pio­tra Ga­eta­nie­go, ne­po­ta Bo­ni­fa­ce­go VIII, przed try­bu­na­łem se­na­tu o wy­na­gro­dze­nie szkód, wy­rzą­dzo­nych ro­do­wi Co­lon­nów przez jego stry­ja, pa­pie­ża. Try­bu­nał na Ka­pi­to­lu oba­wiał się już wte­dy Co­lon­nów i ska­zał Ga­eta­nie­go na za­pła­ce­nie stu ty­się­cy flo­re­nów w zło­cie za znisz­cze­nie Pa­le­stri­ny, Za­ga­ro­la i in­nych po­sia­dło­ści Co­lon­nów. Tym­cza­sem inni Co­lon­no­wie uda­li się do Pe­ru­gii, aby czu­wać nad swy­mi spra­wa­mi w cza­sie conc­la­ve, i z po­mo­cą fran­cu­skich kar­dy­na­łów prze­pro­wa­dzi­li wy­bór ar­cy­bi­sku­pa z Bor­de­aux, sta­wia­jąc mu za wa­ru­nek, że oby­dwu Co­lon­nom, Gia­co­mo­wi i Pio­tro­wi, przy­wró­ci kar­dy­nal­ską god­ność. Wy­bra­ny na­zwał się Kle­men­sem V, prze­niósł sie­dzi­bę pa­pie­ską do Avi­gno­nu i zma­zał do resz­ty wszyst­kie nie­przy­ja­zne akty, któ­re Bo­ni­fa­cy VIII wy­dał prze­ciw Co­lon­nom.V

W lat nie­speł­na pięć­dzie­siąt po śmier­ci Bo­ni­fa­ce­go VIII był Ste­fa­no Co­lon­na, brat smut­nej pa­mię­ci bo­ha­te­ra z Ana­gni, pa­triar­chą rodu, miał oko­ło dzie­więć­dzie­się­ciu lat i Bóg mu po­bło­go­sła­wił dzie­się­cio­ma sy­na­mi. Szlach­ta rzym­ska uwa­ża­ła go za swe­go na­czel­ni­ka i wi­do­mą gło­wę, a w mie­ście ota­cza­no po­wszech­nym po­wa­ża­niem. W mło­do­ści, za pa­pie­ża Mi­ko­ła­ja IV, był na­miest­ni­kiem ku­rii rzym­skiej w Bo­lo­nii, na­stęp­nie mia­no­wał go pa­pież hra­bią Ro­ma­nii, a w koń­cu se­na­to­rem rzym­skim w r. 1292. Gdy jed­nak Bo­ni­fa­cy VIII ogło­sił woj­nę krzy­żo­wą prze­ciw Co­lon­nom i zbu­rzył Pa­le­stri­nę, Ste­fa­no stał się jed­nym z naj­więk­szych wro­gów pa­pie­stwa i on to pod­dał myśl upro­wa­dze­nia pa­pie­ża do Fran­cji i sta­wie­nia go przed so­bo­rem. Po śmier­ci Bo­ni­fa­ce­go wró­cił Ste­fa­no do Rzy­mu w or­sza­ku Hen­ry­ka VII, któ­ry go znów mia­no­wał se­na­to­rem.

Ste­fa­no był wspa­nia­łą po­sta­cią, pe­łen po­wa­gi, spo­ko­ju i ener­gii, ucho­dził za ide­ał ów­cze­sne­go ry­ce­rza. Gdy za młod­szych lat ucie­kał z Tu­scu­lum, wy­słał za nim Bo­ni­fa­cy VIII opraw­ców, aby go za­mor­do­wa­li. Bra­vi spo­tka­li go i za­py­ta­li o na­zwi­sko, na co Ste­fa­no dum­nie od­rzekł: Io sono Ste­fa­no Co­lon­na, cit­ta­di­no ro­ma­no. Sło­wa te były po­wie­dzia­ne z taką god­no­ścią i od­wa­gą, że bra­vi się ulę­kli i nie śmie­li po­rwać się na nie­go. Opo­wia­da­ją tak­że, że po utra­cie Pa­le­stri­ny i in­nych zam­ków za­py­tał się go któ­ryś z krew­nych, czy mu zo­sta­ła jesz­cze jaka twier­dza. Co­lon­na się uśmiech­nął, ude­rzył w pier­si i po­wie­dział: „Ec­co­la, oto moja ostat­nia for­te­ca!” Pe­trar­ka uno­si się nad nim, „ja­kie czo­ło – po­wia­da – jaki głos, jaki wy­raz twa­rzy, jaka po­sta­wa, jaka ży­wość umy­słu w tych la­tach, jaka siła cia­ła! Jest on jak fe­niks, po­wsta­ły z po­pio­łów sta­ro­żyt­nych Rzy­mian, zda­wa­ło mi się, że wi­dzę przed sobą Ju­liu­sza Ce­za­ra albo Scy­pio­na Afry­kań­skie­go”. „Rzecz pra­wie nie do uwie­rze­nia – do­da­je po­eta – że Co­lon­na za­cho­wu­je czer­stwość mło­do­ści, pod­czas gdy cały Rzym się sta­rze­je”.

Pe­trar­ka był w ści­słych sto­sun­kach z Co­lon­na­mi i wie­le im za­wdzię­czał. Jesz­cze w r. 1326, gdy przy­był na miesz­ka­nie do Avi­gno­nu, dał się po­znać Gia­co­mo­wi de­lia Co­lon­na, wów­czas bi­sku­po­wi z Lom­bez, któ­ry wspie­rał mło­de­go po­etę. Bi­skup wziął go ze sobą w le­cie w Pi­re­ne­je, a Pe­trar­ka tak był za­chwy­co­ny uprzej­mo­ścią swe­go pro­tek­to­ra i pięk­no­ścią gór, że pi­sał póź­niej, iż wte­dy prze­żył „lata, jak­by w nie­bie”. Wró­ciw­szy do Avi­gno­nu, zbli­żył się do dru­gie­go Co­lon­ny, do kar­dy­na­ła Gio­van­nie­go, któ­ry tak go po­lu­bił, że „był dla nie­go nie pa­nem, ale praw­dzi­wym oj­cem”, a sto­sun­ki te mia­ły dla mło­de­go po­ety wiel­kie zna­cze­nie, gdyż Co­lon­no­wie „byli wów­czas ozdo­bą dwo­ru w Avi­gno­nie”. Gdy Pe­trar­ka, wie­dzio­ny żą­dzą po­zna­nia no­wych kra­jów, wy­je­chał z Avi­gno­nu, aby zwie­dzić pół­noc­ną Fran­cję i Niem­cy, na­pi­sał do kar­dy­na­ła ów so­net, pe­łen ser­decz­ne­go doń przy­wią­za­nia:

Si­gnor mio caro, ogni pen­sier mi tira

De­vo­to a ve­der voi, ch'io sem­pre veg­gio:

La­mia for­tu­na (or che mi può far peg­gio?)

Mi tie­ne a fre­no, e mi tia­vo­lve, e gira.

W Avi­gno­nie po­znał póź­niej, w r. 1331, Pe­trar­ka tak­że Ste­fa­na Co­lon­nę, któ­ry stał się dla nie­go ide­ałem ma­gna­ta-ry­ce­rza. Sko­ry do unie­sień, po­eta uczcił go wte­dy owym słyn­nym so­ne­tem, za­czy­na­ją­cym się od słów:

Glo­rio­sa Co­lon­na, in cui s'ap­pog­gia

No­stra spe­ran­za e'l gran nome la­ti­no.

Ste­fa­no tak­że bar­dzo po­lu­bił po­etę, a gdy Pe­trar­ka póź­niej (1335) by­wał w Rzy­mie, do­zna­wał za­wsze w ro­dzi­nie Co­lon­nów ser­decz­ne­go przy­ję­cia i cie­szył się, że „tak zna­ko­mi­ty czło­wiek, jak Ste­fa­no, do koń­ca ży­cia oka­zy­wał mu rów­ną przy­jaźń”. „By­łem tam przyj­mo­wa­ny – pi­sze Pe­trar­ka z po­etyc­ką prze­sa­dą – nie jako czło­wiek, ale jako anioł”. Co­lon­no­wie wi­docz­nie ce­ni­li już wów­czas Pe­trar­kę, gdy bo­wiem po­eta we dwa lata póź­niej, w r. 1337, chciał przy­być do Rzy­mu, a cza­sy były wo­jen­ne, wy­je­cha­li na­prze­ciw nie­go do Cam­pa­nil­li: sam bi­skup z Lom­bez, Gia­co­mo Co­lon­na, i młod­szy Ste­fa­no w oto­cze­niu stu zbroj­nych ry­ce­rzy, aby go w dro­dze nie za­cze­pi­li stron­ni­cy Or­si­nich. W Rzy­mie po­znał Pe­trar­ka tak­że dwie cór­ki Ste­fa­na sta­re­go, Gio­van­nę i Agniesz­kę, któ­ry­mi się za­chwy­cał, po­rów­nu­jąc je z naj­cel­niej­szy­mi sta­ro­żyt­ny­mi ma­tro­na­mi.

Gdy w r. 1341 wło­żo­no na Ka­pi­to­lu lau­ro­wy wie­niec na skro­nie po­ety, kil­ku sy­nów Co­lon­ny było przy­tom­nych uro­czy­sto­ści, a młod­szy Ste­fa­no miał na­wet mowę na cześć Pe­trar­ki i na­stęp­nie, dla nie­go wy­dał ucztę w pa­ła­cu Co­lon­nów.

W r. 1343 był Pe­trar­ka zno­wu w Rzy­mie i wte­dy to, jak się zda­je, spo­tkał raz Ste­fa­na, idą­ce­go przez Via Lata ku Ty­bro­wi; sta­rzec zda­wał się być po­chmur­nym i miał do tego po­wo­dy, gdyż wła­śnie Cola di Rien­zi roz­po­czy­nał wal­kę prze­ciw rzym­skim ba­ro­nom, ma­rzył o za­pro­wa­dze­niu ja­kiejś ide­al­nej rze­czy­po­spo­li­tej, ja­kie­goś do­bre­go pań­stwa, bu­ono sta­to, ka­zał ma­lo­wać owe ob­ra­zy pod­bu­rza­ją­ce lud­ność prze­ciw moż­no­wład­com i mie­wał pio­ru­nu­ją­ce mowy, w któ­rych winą upad­ku i upo­ko­rze­nia Rzy­mu mie­nił być moż­ne rody Co­lon­nów, Or­si­nich i inne.

W roz­mo­wie z Pe­trar­ka wy­ra­ził się z pew­ną bo­le­ścią Co­lon­na, iż ma prze­czu­cie, że mimo póź­ne­go wie­ku, wbrew pra­wom na­tu­ry, wszyst­kich swych sy­nów prze­ży­je i sta­nie się ich dzie­dzi­cem. Jak zo­ba­czy­my, to prze­czu­cie w spo­sób tra­gicz­ny nie­ba­wem się speł­ni­ło. La su­per­ba e mar­mo­rea Co­lon­na zdru­zgo­ta­na zo­sta­ła.

Ste­fa­no wi­dział wiel­kie nie­bez­pie­czeń­stwo dla szla­chec­kich ro­dów wo­bec co­raz bar­dziej wzma­ga­ją­cej się po­pu­lar­no­ści rzym­skie­go try­bu­na, któ­ry się nie krył z tym, że chce znisz­czyć ry­cer­stwo, a na­wet orzekł już kon­fi­ska­tę dóbr hra­bie­go na Fon­di, Gio­van­nie­go Ga­eta­ni, po­nie­waż ten­że nie chciał uznać wła­dzy try­bu­na. Tego było Co­lon­nie za wie­le, są­dził więc, że na­de­szła chwi­la, aby złą­czyć nie­przy­ja­zne so­bie rody i wy­stą­pić wspól­nie prze­ciw gro­żą­ce­mu im wszyst­kim nie­przy­ja­cie­lo­wi. Ste­fa­no urzą­dził prze­to ci­cha­czem ze­bra­nie naj­cel­niej­szych przed­sta­wi­cie­li ry­cer­skich ro­dów, na któ­re przy­by­li Or­si­ni, Sa­vel­li, An­ni­bal­de­schi, za­po­mi­na­jąc na chwi­lę wza­jem­nych uraz. Wła­dza try­bu­na tak szyb­ko się wzmo­gła, miał on tyle woj­ska, że ry­cer­stwo nie czu­ło się już dość sil­ne, aby mu otwar­ty sta­wić opór. Zgro­ma­dze­ni po­sta­no­wi­li zgła­dzić tru­ci­zną groź­ne­go wro­ga i w tym celu wy­sła­li do Rzy­mu zręcz­ne­go czło­wie­ka, w któ­rym po­kła­da­li zu­peł­ne za­ufa­nie. Ale try­bun miał wy­bor­nych szpie­gów, a jak tyl­ko ów wy­słan­nik przy­był do Rzy­mu, try­bun ka­zał go schwy­cić i wrzu­cić do wię­zie­nia. Wzię­ty na tor­tu­ry, wy­znał bra­vo wszyst­ko, od­krył cały spi­sek ry­cer­stwa, z cze­go Rien­zi sko­rzy­stał, aby od­dać pod sąd na­czel­ni­ków sprzy­się­że­nia. Uwię­zie­nie ich wy­słan­ni­ka umiał try­bun tak osło­nić ta­jem­ni­cą, że nikt z ry­cer­stwa ani się do­my­ślał, że bra­vo jest już za­mknię­ty w ka­pi­to­liń­skich lo­chach. W cza­sie, gdy ba­ro­no­wie byli prze­ko­na­ni, że ich po­wier­nik kry­je się w Rzy­mie i szu­ka spo­sob­no­ści speł­nie­nia swe­go za­da­nia, za­pro­sił Rien­zi ry­cer­stwo na wiel­ki ban­kiet, 14 wrze­śnia, pod po­zo­rem, ja­ko­by chciał się z nimi po­ro­zu­mieć. Ry­cer­stwo, nie po­dej­rze­wa­jąc nic złe­go, zgro­ma­dzi­ło się na Ka­pi­to­lu, ba­wi­ło się we­so­ło i do­pie­ro przy koń­cu uczty nie mógł się sta­ry Ste­fa­no po­wstrzy­mać, aby nie rzu­cić po­mię­dzy zgro­ma­dzo­nych py­ta­nia, co z więk­szą ko­rzy­ścią jest dla ludu, oszczęd­ność czy roz­rzut­ność try­bu­na. A gdy się zda­nia spie­ra­ły, Ste­fa­no z iro­nią wziął do ręki skra­wek kosz­tow­ne­go płasz­cza, któ­ry Rien­zi miał na so­bie, i gło­śno po­wie­dział, że try­bu­no­wi, któ­ry uda­je chrze­ści­jań­ską po­ko­rę, bar­dziej by przy­sta­ła suk­nia Bi­zo­cha ani­że­li te pysz­ne je­dwa­bie. Try­bun zbladł z gnie­wu, po­le­cił wejść swej gwar­dii, od­pro­wa­dzić Ste­fa­na do sali są­do­wej, in­nych zaś ba­ro­nów, któ­rzy bra­li udział w uczcie, ka­zał uwię­zić w ka­pi­to­liń­skich piw­ni­cach.

Ste­fa­no gnie­wał się, pro­te­sto­wał, nie przy­pusz­czał bo­wiem, aby się po­wa­żo­no tar­gnąć na jego w ca­łym mie­ście po­wa­ża­ną oso­bę, a gdy go za­mknię­to w sali se­na­tu, gdzie na­wet łóż­ka nie było, cho­dził całą noc, jak lew w klat­ce, bił pię­ścia­mi o drzwi i o mur i wo­łał na stró­żów, aby go wy­pu­ści­li.

Rów­no­cze­śnie we­zwał Rien­zi pod roz­ma­ity­mi po­zo­ra­mi in­nych ba­ro­nów, któ­rzy nie mie­li za­pro­sze­nia na ban­kiet, aby przy­by­li na Ka­pi­tol, i w mia­rę jak przy­jeż­dża­li, ka­zał ich jak zwy­kłych zbrod­nia­rzy wrzu­cać do wię­zie­nia. W ten spo­sób ubez­wład­nił Pio­tra di Aga­bi­to i Gio­van­nie­go Co­lon­nów. Tego ostat­nie­go nie­daw­no mia­no­wał do­wód­cą ar­mii, ma­ją­cej uśmie­rzyć bunt Ga­eta­nich. Prócz Co­lon­nów za­mknął try­bun trzech głów­nych Or­si­nich: Gior­da­na del Mon­te, Ra­inal­da de Ma­ri­no i Ber­tol­da, hra­bie­go na Vi­co­va­ro. Je­dy­nie młod­szy Ste­fa­no Co­lon­na, Luca Sa­vel­li i Gior­da­no de Ma­ri­no prze­czu­li pod­stęp i nie przy­by­li do Rzy­mu.

Na­za­jutrz po ban­kie­cie zwo­łał Rien­zi zgro­ma­dze­nie wier­nych so­bie rzym­skich oby­wa­te­li, wy­ja­wił im całą in­try­gę ba­ro­nów, iż na­sta­wa­li na jego ży­cie, i oświad­czył, że tyl­ko w wy­tę­pie­niu tych zbrod­ni­czych ro­dów wi­dzi je­dy­ny spo­sób uspo­ko­je­nia pań­stwa. Zgro­ma­dze­nie przy­kla­snę­ło od­wa­dze i sta­now­czo­ści try­bu­na, a nie­ba­wem dzwon ka­pi­to­liń­ski oznaj­mił mia­stu i ofia­rom, za­mknię­tym w mu­rach, że strasz­ny sąd się od­bę­dzie. Tym­cza­sem ka­zał try­bun, któ­ry wszę­dzie lu­bił prze­py­chem dzia­łać na ima­gi­na­cję ludu, osło­nić ścia­ny par­la­to­rium ka­pi­to­liń­skie­go ma­ka­ta­mi z czer­wo­ne­go i bia­łe­go je­dwa­biu, jak­by na jaką ra­do­sną uro­czy­stość, i tam usta­wić kloc, na któ­rym mie­li kłaść gło­wy Co­lon­no­wie, Or­si­ni, Sa­vel­li we­dług star­szeń­stwa, za po­rząd­kiem. Księ­ży fran­cisz­ka­nów ro­ze­słał try­bun do cel wię­zien­nych, aby przy­go­to­wa­li na śmierć ska­za­nych. Ste­fa­no Co­lon­na nie przy­jął księ­dza, nie chciał się spo­wia­dać, mó­wiąc, że nie upo­rząd­ko­wał swo­ich in­te­re­sów i nie spo­dzie­wał się śmier­ci.

Oko­ło dzie­wią­tej z rana otwar­to ową przy­stro­jo­ną salę Ka­pi­to­lu, lud się ci­snął, prze­ję­ty zgro­zą i cie­ka­wo­ścią, aby wy­słu­chać wy­ro­ku, któ­ry miał po­wa­lić całe ry­cer­stwo. Nie­ba­wem wszedł Rien­zi na try­bu­nę, wspa­nia­le przy­odzia­ny tym sa­mym płasz­czem, któ­ry Ste­fa­no Co­lon­na wy­szy­dzał, i ku wiel­kie­mu zdu­mie­niu zgro­ma­dzo­nych za­czął mó­wić ła­god­nie, po­jed­naw­czo, wziąw­szy za te­mat sło­wa co­dzien­nej mo­dli­twy „I od­puść nam na­sze winy, jako i my od­pusz­cza­my”. Wzy­wał lud, aby ry­cer­skim ro­dom za­po­mniał ich zbrod­ni, gdyż nie ma wąt­pli­wo­ści, że się po­pra­wią i że na przy­szłość będą wspól­nie pra­co­wa­li dla do­bra rze­czy­po­spo­li­tej i od­da­dzą się… służ­bie ludu. Po czym prze­rwał swą mowę i ka­zał więź­niów przy­wo­łać do sali. Przy do­brze zna­nym lu­do­wi smut­nym od­gło­sie trąb, któ­re za­zwy­czaj się od­zy­wa­ły, gdy pro­wa­dzo­no ska­za­nych na śmierć, we­szli ry­ce­rze, czar­no ubra­ni, po­zba­wie­ni wszel­kich oznak swych god­no­ści, po­nu­rym wzro­kiem ba­da­jąc zgro­ma­dze­nie. Gdy drzwi za nimi za­mknię­to i na­sta­ła ci­sza, try­bun zwró­cił się do nich i swo­im tu­dzież ludu imie­niem oświad­czył, że rzu­ca za­sło­nę na ich do­tych­cza­so­we nie­przy­ja­zne czy­ny, że im prze­ba­cza wszyst­ko, co prze­ciw rze­czy­po­spo­li­tej za­wi­ni­li, a da­jąc ten nie­zwy­kły do­wód za­ufa­nia, spo­dzie­wa się, że nig­dy nie bę­dzie ża­ło­wał swej wspa­nia­ło­myśl­no­ści. Co wię­cej, za­cie­ra­jąc zu­peł­nie prze­szłość, któ­ra lud rzym­ski i szlach­tę dzie­li­ła, po­wie­rzył za­raz nie­daw­nym jesz­cze swym nie­przy­ja­cio­łom naj­waż­niej­sze miej­skie urzę­dy, za­mia­no­wał Ste­fa­na Co­lon­nę, Ber­tol­da, Orsa i Ar­nol­da Or­si­nich kon­su­la­mi i za­szczy­cił ich, rów­nie jak Gior­da­na Or­si­nie­go, god­no­ścią pa­try­cju­szow­ską; Coli Or­si­nie­mu zaś nadał ka­pi­ta­nat woj­ny, a in­nym przy­wód­com szlach­ty sta­no­wi­ska woj­sko­we w Kam­pa­nii i w To­ska­nii. Aże­by zaś temu uro­czy­ste­mu po­jed­na­niu i na ze­wnątrz dać znak wi­do­my, po­da­ro­wał każ­de­mu z więź­niów pier­ścień­po­świę­co­ny, płaszcz ob­szy­ty kosz­tow­nym fu­trem tu – dzież sztan­dar ha­fto­wa­ny zło­tem, po czym ka­zał im zło­żyć przy­się­gę na wier­ność ko­ścio­ło­wi, lu­do­wi rzym­skie­mu i jego na­czel­ni­ko­wi. Akt po­jed­na­nia za­koń­czy­ła uczta, po któ­rej Rien­zi ob­jeż­dżał kon­no uli­ce Rzy­mu w oto­cze­niu swych no­wych mnie­ma­nych przy­ja­ciół.

Nie­spo­dzie­wa­na, za­dzi­wia­ją­ca zmia­na w po­stę­po­wa­niu try­bu­na ze swy­mi więź­nia­mi nie wy­pły­wa­ła jed­nak z ja­kie­goś unie­sie­nia szla­chet­ne­go, ale mia­ła swo­je głęb­sze, po­li­tycz­ne po­wo­dy. Już o świ­cie przy­szło do try­bu­na kil­ku po­waż­nych rzym­skich oby­wa­te­li, przed­sta­wia­jąc mu, że wia­do­mość o uwię­zie­niu naj­zna­ko­mit­szych przed­sta­wi­cie­li ry­cer­stwa bar­dzo przy­kre zro­bi­ła wra­że­nie po­mię­dzy lu­dem, a co wię­cej, że ten gwał­tow­ny za­mach na ży­cie zna­ko­mi­tych oby­wa­te­li rzym­skich wy­wo­ła na dwo­rze pa­pie­skim w Avi­gno­nie nie­przy­ja­zne in­try­gi prze­ciw try­bu­no­wi. Lud rzym­ski uwa­ża ry­cer­stwo, po­mi­mo wszel­kich nad­użyć, ja­kich się Co­lon­no­wie, Or­si­ni i inni do­pusz­cza­ją, za chwa­łę i ozdo­bę mia­sta, a świet­ność ich or­sza­ków, ich od­wa­ga, ich bo­gac­twa, wszyst­ko to ota­cza ich w oczach po­spól­stwa pew­ną au­re­olą, któ­rą znisz­czyć by­ło­by nie­bez­piecz­nie. Rien­zi, któ­ry całą swą siłę opie­rał na sym­pa­tiach ludu, zro­zu­miał, że akt okru­cień­stwa wo­bec tylu zna­ko­mi­tych rzy­mian mógł­by pod­ko­pać jego sta­no­wi­sko, a nie­chęć tłu­mów zwró­ci­ła­by się ła­two prze­ciw nie­mu. Po­sta­no­wił więc oka­zać się wspa­nia­ło­myśl­nym i swą nie­spo­dzie­wa­ną ła­god­no­ścią jesz­cze bar­dziej pod­bić so­bie ser­ca rzym­skie­go ludu. W ogó­le olśnie­wa­nie umy­słów te­atral­ny­mi wy­stą­pie­nia­mi było jed­ną z wła­ści­wo­ści Rien­zie­go; chęt­nie też dał się na­kło­nić do czy­nu, któ­ry go pod­no­sił w opi­nii pu­blicz­nej i da­wał mu przy­do­mek „ła­god­ne­go”, „ła­ska­we­go”. Ale głęb­si po­li­ty­cy, zna­ją­cy do­brze mści­we uspo­so­bie­nie ry­cer­stwa, uwa­ża­li po­stą­pie­nie try­bu­na za wiel­ki błąd, któ­ry naj­smut­niej­sze po­cią­gnie za sobą na­stęp­stwa.

Ry­cer­stwo nie wie­rzy­ło też try­bu­no­wi, lu­dzie tak do­świad­cze­ni, jak Ste­fa­no Co­lon­na, zro­zu­mie­li do­brze, że nie­spo­dzie­wa­na ła­god­ność Rien­zie­go wy­pły­wa­ła wła­ści­wie z oba­wy przed sto­li­cą apo­stol­ską i przed lu­dem rzym­skim, a prze­wi­du­jąc, że try­bun mógł­by sko­rzy­stać z pierw­szej nada­rza­ją­cej się spo­sob­no­ści, aby ich zno­wu uwię­zić, żą­da­li uro­czy­ste­go po­no­wie­nia zgo­dy, za­war­tej po­mię­dzy nimi a Rien­zim. Try­bun, dla któ­re­go wszel­ki uro­czy­sty akt był po­żą­da­ną spo­sob­no­ścią oka­za­nia swej wła­dzy, chęt­nie przy­stał na nowe pak­ty. Sam więc uło­żył pro­gram tej uro­czy­sto­ści, ma­ją­cej ce­chę re­li­gij­ną. W ka­pi­to­liń­skim ko­ście­le, w Ara Co­eli, wy­słu­cha­li ba­ro­no­wie mszy uro­czy­stej, spo­wia­da­li się, po czym ka­płan od­mó­wił mo­dli­twę Sa­lo­mo­na „Pa­nie, wy­słu­chaj próśb twe­go słu­gi”, a gdy do­szedł do słów „Boże, po­mścisz czło­wie­ka spra­wie­dli­we­go, a uka­rzesz grzesz­ni­ka”, do­tknął ręką każ­de­go z klę­czą­cych, po­mię­dzy któ­ry­mi i sam try­bun się znaj­do­wał, po – bło­go­sła­wił i dał im ko­mu­nię. Gdy na­stęp­nie ba­ro­no­wie raz jesz­cze za­przy­się­gli wier­ność rzym­skiej rze­czy­po­spo­li­tej, od­by­ła się wiel­ka pro­ce­sja na upro­sze­nie Mat­ki Bo­skiej, aby po­bło­go­sła­wi­ła temu przy­mie­rzu szlach­ty i ludu. Pro­ce­sja, w któ­rej bra­ły udział tłu­my i całe pra­wie du­cho­wień­stwo rzym­skie, szła od La­te­ra­nu do San­ta Ma­ria Mag­gio­re, a da­lej aż do św. Pio­tra i za­koń­czy­ła się od­śpie­wa­niem hym­nu Te Deum lau­da­mus.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: