Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Pamiętniki kasztelana Narcyza Olizara: dwie części razem - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pamiętniki kasztelana Narcyza Olizara: dwie części razem - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 372 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRZED­MO­WA WY­DAW­CY.

Jed­ną z tych po­sta­ci że­la­znych, scho­dzą­cej ze sce­ny eu­ro­pej­skie­go ży­cia nie­szczę­snej Pol­ski, ja­kie niby me­te­ory jej ostat­niej siły, jako fi­la­ry pod­po­ry ra­zem z całą, bu­do­wą, nie­zwal­czo­ne ru­nę­ły, by po­grze­bać ra­czej wiel­kość swą w gru­zach ist­nie­nia, ni­że­li ugiąć się pod brze­mie­niem cię­ża­ru nie­wo­li, był­by za­iste kasz­te­lan Nar­cyz Oli­zar, gdy­by nie oko­licz­no­ści, któ­re mu los inny zgo­to­wa­ły.

Hra­bia Nar­cyz Oli­zar, po­mi­mo iż sta­no­wi­skiem i ma­jąt­kiem li­czył się na Wo­ły­niu do kla­sy ma­gna­tów, kla­sy przez nie­go sa­me­go iro­nicz­nie ozna­czo­nej, był on prze­cie Po­la­kiem sta­rej daty co do ob­cho­dze­nia się z wyż­szy­mi i rów­ny­mi ludź­mi, a no­wa­to­rem przez wy­so­kie wy­kształ­ce­nie i ogła­dę z niż­szy­mi. Nie zna­le­zio­no w ca­łej oko­li­cy wła­ści­cie­la, któ­re­mu­by wło­ścia­nie wię­cej byli od­da­ni, jak w do­brach jego, i któ­rzy tyle do­wo­dów przy­wią­za­nia od­da­li jemu i fa­mil­ji jego w chwi­lach prze­śla­do­wa­nia, wy­szu­ku­jąc ukry­wa­ją­ce się ko­bie­ty.

i dzie­ci, aby je wspo­ma­gać, strzedz od na­pa­du nie­przy­ja­cie­la, gdy po­wąt­pie­wa­no o ich uczu­ciach. – Ale nie moż­na było w nim zna­leźć tej sta­ro­pol­skiej, je­że­li sła­bo na­zwę, pro­sto­dusz­no­ści w dziw­nem z dumą, po­łą­cze­niu – i owszem ogła­da fran­cu­ska cał­ko­wi­cie ród ten prze­sią­kła, nie na­ru­sza­jąc uczuć ser­ca, ru­gu­jąc z umy­słu je­dy­nie przy­wa­ry i zdo­biąc go by­stro­ścią no­we­go po­ję­cia mi­ło­ści oj­czy­zny. Jed­nem sło­wem, hra­bia Nar­cyz Oli­zar uczy­nił to, coby wszy­scy pra­wi ma­gna­ci uczy­nić won­czas po­win­ni: oświa­tę za­chod­nią przy­jął i ugrun­to­wał na po­trze­bach kra­jo­wych, na pol­skiem ser­cu, na mi­ło­ści swej sta­rej oj­czy­zny.

Z tego po­wo­du na­le­żał on, je­den z pierw­szych, do to­wa­rzy­stwa Ko­sy­nie­rów; gdy zaś na­czel­nik jego wpadł w szpo­ny wro­ga, wy­bra­ny zo­stał na­czel­ni­kiem na Wo­ły­niu i prze­pro­wa­dził or­ga­ni­za­cję po­wsta­nia tam­tej­sze­go, nie­ste­ty sła­bej pró­by siły, znisz­czo­nej przez nie­oględ­ność głów­nych prze­wódz­ców z po­rę­ki ist­nie­ją­cej wów­czas siły na­ro­do­wej cy­wil­nej i zbroj­nej w Za­mo­ściu.

O ile było w sta­nie czło­wie­ka zdol­ne­go, zręcz­ne­go i oględ­ne­go, kasz­te­lan Oli­zar pro­sto­wał te cią­głe błę­dy, wstrzy­my­wał wy­wo­ła­ne przez nie stra­ty, szczę­dził nie­osza­co­wa­nej krwi mło­dzie­ży, nie­po­trzeb­nie z po­wo­du lek­ko­myśl­no­ści wsze­la­kich ra­por­tów, na­ra­ża­nej – aż wresz­cie, wy­czer­paw­szy wszel­kie za­so­by wła­sne­go tak­tu, roz­wią­zał or­ga­ni­za­cję, któ­rej ner­wu ży­cia nie we­wnątrz, ale ze­wnątrz, to jest przez nad­uży­cie one­go, za­bra­kło. Kie­dy pra­ca jego tak smut­ny ko­niec otrzy­ma­ła, sta­rał się usu­nąć z pola daw­nej czyn­no­ści przez uciecz­kę, jaka nie­szczę­ściem się nic uda­ła, po­wo­du­jąc dłu­gi czas nie­wo­li i wię­zie­nia, aż do chwi­li po­wtór­ne­go uj­ścia że­la­zne­go ra­mie­nia wro­ga.

Na­wet i w chwi­li, kie­dy te sło­wa z pod pió­ra wy­pły­wa­ją" nie ma zgo­dy mię­dzy nami, a cóż do­pie­ro mię­dzy są­sia­dy na­szy­mi i eu­ro­pej­skie­mi na­ro­dy, co do przy­czyn upad­ku Pol­ski – nie ma jej ta­koż co do środ­ków od­zy­ska­nia nie­pod­le­gło­ści ze­wnętrz­nej. Ale nie­za­wod­nie roz­świe­ca ten cha­os uwa­ga, że gdy­by wszy­scy Po­la­cy, szcze­gól­nie tak zwa­ni ma­gna­ci nasi, po­stę­po­wa­li we­dle za­sad ho­no­ru i pra­wo­ści, gdy­by wszy­scy tak szcze­rze i bez­oględ­nie wy­peł­nia­li po­win­ność syna oj­czy­zny, jak ci szla­chet­ni mę­żo­wie, po­wstań pod­po­ra, do któ­rych za­szczyt­nie kasz­te­la­na Nar­cy­za Oli­za­ra li­czyć się po­win­no – nie by­ło­by po­trze­by od­szu­ki­wać przy­czyn upad­ku Pol­ski, a tem mniej dróg onej po­sta­wie­nia, od­bu­do­wa­nia. Jed­ność dą­żeń i czy­nów, zgo­da – oto siła na­ro­dów – róż­ność i nie­zgo­da, oto po­tę­pie­nie i prze­kleń­stwo, roz­pro­sze­nie na przy­krą tu­łacz­kę, po­ni­że­nie, męki….

W tych strasz­nych chwi­lach upad­ku na­ro­du jest głów­nem schro­nie­niem jego tęt­na ży­wot­ne­go, jego ziar­na sił na przy­szłość – hi­stor­ja, dzie­je oj­czy­ste. Pa­mięt­ni­ki kasz­te­la­na Oli­za­ra są ziarn­kiem do tego spi­chrza na­sze­go ży­wo­ta.

Z po­wo­du za­chod­niej ogła­dy bo­ha­te­ra na­sze­go, oraz prze­by­wa­nia mię­dzy ob­cy­mi, dla któ­rych głów­nie ten ob­raz swej nie­do­li i uczuć skre­ślić za­mie­rzał, na­pi­sa­ne one były po fran­cuz­ku – a tu po­da­ją się tyl­ko w prze­kła­dzie w myśl au­to­ra wy­ko­na­nym.

Na­pi­sa­ne one są bez naj­mniej­szej pre­ten­sji, praw­dzi­wie skrom­nie, z wy­zna­niem naj­szczer­szem go­łej praw­dy i po­tę­pie­niem wła­sne­go spo­so­bu za­pa­try­wa­nia, gdzie szla­chet­ny cha­rak­ter tego męża we­dle swe­go póź­niej­sze­go wy­ro­zu­mie­nia błąd jaki od­krył. Otwar­tość owa po­cią­ga nad­zwy­czaj ser­ca ku opo­wia­da­ją­ce­mu i uczuć daje wyż­szość jego nad tylu in­ny­mi pi­sa­rza­mi tego ro­dza­ju.

Wi­dać z, tego opi­su ja­sno, iż au­tor naj­chęt­niej dla punk­tu ho­no­ru po­świę­cił­by wro­gom na pa­stwę oso­bę swo­ją i nie szu­kał usu­nąć się z ich że­la­znych uści­sków, ale po­zo­stać na miej­scu, jako ostat­ni szczą­tek opo­ru prze­mo­cy, aby upaść i za­grze­bać się na gru­zach oj­czy­zny. Ale jed­no szla­chet­ne uczu­cie zwy­cię­ża to po­sta­no­wie­nie wszę­dzie – uczu­cie po­świę­ce­nia, przy­wią­za­nia i mi­ło­ści. Po­świę­ce­nie się jego na­ka­zu­je za­cho­wać ży­cie, nadal, wol­ne od prze­śla­do­wań i przy­mu­su, aby reszt­ki jego zu­żyt­ko­wać na pra­cę oko­ło od­bu­do­wa­nia pod­staw, na któ­rych przy­szłość Pol­ski wzro­snąć po­win­na. Przy­wią­za­nie do mał­żon­ki i ro­dzi­ny, tro­skli­wość o ich przy­szłe ist­nie­nie, na­ka­zu­je mu unieść to ży­cie w miej­sce bez­piecz­ne, aby nie zo­sta­wić istot dro­gich ser­cu jego na ła­sce ob­cych, w nie­utu­lo­nym żalu. A gdy nad­cho­dzą chwi­le zwąt­pie­nia, w któ­rych oba­wa o ho­nor, o szczę­ście ro­da­ków, o to ży­cie naj­mil­szej ro­dzi­ny, zwy­cię­ża wszel­kie inne uczu­cia – go­tów on jest na­tych­miast to ży­cie wła­sne po­świę­cić – i czy­nem to stwier­dza.

Pan Bóg czu­wał nad nim, na­gra­dza­jąc mu pra­wość jego i wy­ba­wił go od wie­lu nie­szczęść, od wie­lu po­sta­ci śmier­ci, aby mógł żyć nadal, choć w od­da­le­niu, na ło­nie tych istot, któ­re uko­chał – aż do ostat­nie­go wszyst­kim kre­su.

Pa­mięt­ni­ki więc kasz­te­la­na Nar­cy­za Oli­za­ra, spo­glą­da­jąc na nie ze sta­no­wi­ska "Bi­blio­te­ki pi­sa­rzy pol­skich", wcho­dzić mu­szą w jej skład ko­niecz­nie. Są one nie­ja­ko dal­szym cią­giem Pa­mięt­ni­ków ne­sto­ra na­sze­go Jul­ja­na Ur­sy­na Niem­ce­wi­cza; a ra­czej, nie obej­mu­jąc ca­łe­go ob­sza­ru wy­pad­ków kra­jo­wych, są rze­czy­wi­ście cząst­ką tego dal­sze­go cią­gu, tej ostat­niej tra­ge­dji opo­ru uor­ga­ni­zo­wa­nej siły na­ro­do­wej. Ze sta­no­wi­ska i po­glą­du dzi­siej­sze­go na­tu­ral­nie znaj­dą się ze­sta­rza­łe po­glą­dy – nie po­glą­dy na samą, spra­wę, tyl­ko na za­bor­ców na­sze­go kra­ju. Były to cza­sy, w któ­rych po­mi­mo ciem­no­ty pół­no­cy, wróg nasz głów­ny nie mógł wszę­dzie z taką wy­ra­cho­wa­ną be­stjal­no­ścią prze­pro­wa­dzić za­sa­dy pa­stwie­nia się nad nami. Zna­lazł on na swej dro­dze wła­snych słu­żal­ców, któ­rzy sta­li się, ich ser­cem i ho­no­rem, nie­prze­by­tą za­po­rą pod­łych za­my­słów. Z tego po­wo­du była spo­sob­ność jesz­cze po­dzi­wia­nia do­brych chę­ci i czy­nów urzęd­ni­ków ro­syj­skich. To też nasz au­tor Pa­mięt­ni­ków od­da­je spra­wie­dli­wość tej szla­chet­no­ści. Bę­dzie ob­raz ten, przez wspo­mnie­nie na uczu­cia Ro­sjan, waż­ną prze­stro­gą dla nich w cza­sach dzi­siej­szych – bo niech po­rów­na­ją ob­cho­dze­nie się ów­cze­sne z pa­tr­jo­ta­mi pol­ski­mi, z ob­cho­dze­niem dzi­siej­szem, da­tu­ją­cem szcze­gól­niej od ostat­nie­go na­sze­go po­wsta­nia. Czy­ta­jąc te pa­mięt­ni­ki i po­chwa­ły od­da­ne spra­wie­dli­wo­ści, na­le­ży po­mnieć, iż won­czas wła­śnie do­pie­ro co prze­la­no krew wła­sną w Pe­ters­bur­gu, mę­czen­ni­ków za wol­ność ludu, a set­ki do­brze my­śla­cych ro­da­ków ro­ze­sła­no w głąb Sy­bi­ru po pusz­czach i dzi­czach lo­do­wa­tych. Uczu­cia słusz­no­ści dla na­ro­du dą­żą­ce­go do wła­sne­go ist­nie­nia, nie mo­gły wten­czas obu­dzać w ser­cach pra­wych Ro­sjan od­ra­zy lub ze­msty, al­bo­wiem w ło­nie ich wła­snej oj­czy­zny roz­wi­ja­ły się one i mnó­stwo taj­nych to­wa­rzystw szcze­pi­ło u sie­bie też same co i Po­la­cy idee. Po­glą­da­jąc ze sta­no­wi­ska dzi­siej­sze­go na ów­cze­sne ob­ra­zy, ja­kąż nam się one w pierw­szej chwi­li iron­ją wy­da­ją, w sto­sun­ku do roz­be­stwie­nia uczuć mo­skiew­skie­go szcze­pu, któ­rych tak strasz­ne przy­kła­dy lata 1863, 64, a tak brud­ne ob­ra­zy resz­ta lat aż do dnia dzi­siej­sze­go, przed­sta­wia­ją. Cy­wi­li­za­cja dzi­siej­sze­go cza­su nie tyl­ko za­szcze­pi­ła się w kra­ju, daw­niej sła­wiań­skim, dziś i tej za­szczyt­nej na­zwy nie war­tym, ale obu­dzi­ła przez za­zdrość, nie­na­wiść tak głę­bo­ką, tak bez­względ­ną i tak bez­czest­ną, iż się owe chwi­le pierw­szych walk o byt na­ro­du pol­skie­go z na­pa­ścią Mo­skwy, wy­da­ją niby chwi­le szla­chet­nej uprzej­mo­ści w nie­szczę­ściu, po­mo­cy na­ro­du prze­ciw bru­tal­stwom mo­nar­chji, prze­ciw rzą­do­wi de­spo­tycz­ne­mu. Do tego to stop­nia za­po­mnie­nia, upo­je­nia w nie­spra­wie­dli­wo­ści ze­pchnię­ty zo­stał na­ród mo­skiew­ski, zgub­nym sys­te­mem de­mo­ra­li­za­cji z Kat­ko­wa­mi i tym po­dob­ny­mi pod­że­ga­cza­mi na cze­le! Przy­szłość po­ka­że, czy Mo­skwa sie­bie samą, czy też nas gnę­bi, mor­du­jąc Pol­skę – bar­dzo bliz­ka przy­szłość!

Do­wo­dem dru­gim szcze­gól­nej otwar­to­ści i pra­wo­ści pi­sa­rza Pa­mięt­ni­ków jest szkic udzia­łu jego w po­wsta­niu wo­łyń­skiem. Nie­po­dob­na mu nic in­ne­go za­rzu­cić, jak chy­ba to, do cze­go się nie przy­zna­je – to jest bra­ku po­chwa­ły. Wszyst­ko i wszę­dzie uwa­ża on być świę­tym obo­wiąz­kiem, więc rze­czą ar­cy­na­tu­ral­ną i ko­niecz­ną.

Za­praw­dę, gdy­by ostat­nie chwi­le ży­wo­ta na­ro­do­we­go Pol­ski pod Sta­ni­sła­wem Au­gu­stem, przy fo­ry­to­wa­niu prze­zeń ob­czy­zny, i mi­łość kra­ju w ser­cach mło­dych szcze­pi­ły, od­rzu­ca­jąc wsze­la­kie za­gra­nicz­ne bru­dy i bzdur­stwa, ja­kie nie­wie­ści­ły naj­lep­sze soki mę­sko­ści – gdy­by, jed­nem sło­wem, praw­dzi­wy po­stęp Oli­za­rów roz­lał wów­czas zbaw­cze świa­tło swo­je na na­sze ob­sza­ry, nie mie­li­by­śmy tak smut­nych na­stępstw owe­go na­śla­dow­nic­twa. Bo głu­po­tą jest po­tę­piać wszyst­kie no­wo­ści za­gra­nicz­ne, dla tego, że obce, jako głu­po­tą jest wszyst­kie zno­wu przyj­mo­wać. Pan Bóg dał ro­zum czło­wie­ko­wi na to, aby się nim rzą­dził, a nie aby go tra­cił bez uży­cia.

"Bi­blio­te­ka pi­sa­rzy pol­skich" już wie­le do­brych i złych przy­kła­dów tej praw­dy po­da­ła. Znaj­dzie ła­ska­wy czy­tel­nik w rzę­dzie jej to­mów utwo­ry na­ro­do­we tre­ści róż­no­rod­nej. Znaj­dzie się tam wy­bryk roz­hu­ka­ne­go szlach­ci­ca i chło­pa, wia­nek głę­bo­kich uczuć mi­ło­ści oj­czy­zny, po­świę­ce­nie bez gra­nic w róż­nych po­sta­ciach – tak sta­ro­pol­ski ubiór, jak i fran­cuz­kie zwy­cza­je, idą tam w pa­rze obok, ucząc że nie suk­nia, nie po­wierz­chow­ność sta­no­wią czło­wie­ka – ale ser­ce!

Nie­chże ten Pa­mięt­nik moż­ne­go pana, ziom­ka, w któ­rym bra­cia wszech sta­nów swą uf­ność po­kła­da­li; ary­sto­kra­ty uro­dze­niem, a Po­la­ka bra­ta ludu, ser­cem; ukształ­co­ne­go oświa­tą za­cho­du, a z ser­cem nie­zep­su­tem i szla­chet­nem – nie­chże i on do­star­czy tre­ścią swą ła­ska­we­mu czy­tel­ni­ko­wi za­ję­cia, ja­kie pod­nie­ca­jąc mi­łość oj­czy­zny, utu­li na­dzie­je po­stę­po­wej przy­szło­ści, lub też doda ma­ter­ji do roz­my­ślań, do na­śla­do­wa­nia – do prze­ka­za­nia czy­nem po­tom­no­ści.

Tej na­gro­dy ocze­ki­wał au­tor, tło­macz i ocze­ku­je

Wy­daw­ca.SPIS TRE­ŚCI.

Przed­mo­wa… V

CZĘŚĆ PIERW­SZA.

I. Wy­jazd z Płoc­ka. – Spo­tka­nie się z Czer­kie­sa­mi w Ry­pi­nie. – Ofi­cer Roz­świe­ta­jew. – Za­bra­nie pa­pie­rów. – Zdra­da. – Po­dróż z Ry­pi­na do obo­zu ro­syj­skie­go. – Po­byt w obo­zie. – Wy­jazd do War­sza­wy. – Po­wrót z dro­gi do obo­zu… 1

II. Po­wtór­ny wy­jazd z obo­zu do War­sza­wy. – Ksią­żę Chył­ków. – Je­ne­rał Pry­twicz. – Wię­zie­nie na Pra­dze. – Puł­kow­nik Sie­wers. – By­strom… 31

III. Puł­kow­nik Cze­le­jew. – Po­seł Sa­ba­tyu. –Wi­zy­ta Ka­pu­cy­na. – Prze­nie­sie­nie do Kar­me­li­tów. – Wi­zy­ty w wię­zie­niu… 53

IV. Pani F … i L…. – List od­cię­ty. – Wy­soc­ki. – Mysz. – Wzię­cie tru­ci­zny. – Pani S…. – Ks. J…. – Po­seł Au­gu­stow­ski. – Po­świę­ce­nie się ofi­ce­ra ro­syj­skie­go…….71

V. Wy­cho­dze­nie z wię­zie­nia dla wi­dze­nia żony. – Jej przy­go­dy na Wo­ły­niu. – Jej po­dróż do War­sza­wy w prze­bra­niu wło­ścian­ki. – In­da­ga­cje u Kar­me­li­tów: Fa­lę­ski, Po­klę­skow­ski. – Wy­wie­zie­nie od Kar­me­li­tów do Ży­to­mie­rza… 102

VI. Przy­by­cie do Ży­to­mie­rza. –Mar­sza­łek Len­kie­wicz. – Wy­jazd do Ki­jo­wa. – Feld­mar­sza­łek Sac­ken, gu­ber­na­tor Ła­ska­rew. – Po­wrót do Ży­to­mie­rza. – Gu­ber­na­tor Kor­sa­ko­wi jego żona. – Uwol­nie­nie. – Nowe po­tę­pie­nie. – Uwię­zie­nie w klasz­to­rze Ber­nar­dy­nów w Ży­to­mie­rzu. – Uciecz­ka z tego wię­zie­nia. – Przy­by­cie do Ga­li­cji. – Wy­jazd do Karls­ba­du. – Przy­by­cie do Fran­cji… 123

CZĘŚĆ DRU­GA.

Po­wsta­nie na Wo­ły­niu… 159I.

Wy­jazd z Płoc­ka. – Spo­tka­nie się z Czer­kie­sa­mi w Ry­pi­nie. – Ofi­cer Roz­świe­ta­jew. – Za­bra­nie pa­pie­rów. – Zdra­da. – Po­dróż z Ry­pi­na do obo­zu ro­syj­skie­go. – Po­byt w obo­zie. – Wy­jazd do War­sza­wy. – Po­wrót z dro­gi do obo­zu.

Woj­ska ro­syj­skie za­la­ły już były Pol­skę, kie­dy Sejm zgro­ma­dził się w Płoc­ku. Pod­czas ów­cza­so­we­go sta­nu rze­czy nie moż­na było my­śleć o prze­dłu­że­niu woj­ny. Wszak­że Sejm nie roz­pa­czał o oj­czy­znie. Uwa­żał on za pierw­szą po­win­ność za­cho­wać się na ko­le­je przy­szło­ści i unieść na obcą zie­mię zło­żo­ny w so­bie ma­je­stat na­ro­do­wy i czu­wać nad lo­sem kra­ju, któ­ry na chwi­lę wol­ny, po­wie­rzył go jego pa­tr­jo­tyzm owi. Słusz­nie spo­dzie­wa­no się, że przyj­dzie czas, kie­dy na­ro­dy wstyd uczu­ją, za opusz­cze­nie ha­nieb­ne przed­niej stra­ży pół­noc­nej; kie­dy za­wie­dzio­na w swo­jej ra­chu­bie po­li­ty­ka ża­ło­wać bę­dzie bez­wstyd­ne­go po­świę­ce­nia Pol­ski, je­śli nie żą­dzy, to przy­najm­niej na­dziei po­zy­ska­nia przy­jaź­ni ro­syj­skiej, i że wte­dy Sejm, za­cho­waw­szy nie­ty­kal­ną isto­tę i god­ność swe­go cha­rak­te­ru, mógł bę­dzie dzia­łać i prze­ma­wiać w imie­niu na­ro­du pol­skie­go z prze­ko­na­niem słu­że­nia mu uży­tecz­nie, z pew­no­ścią, jego przy­zwo­le­nia i po­słu­szeń­stwa. Po­sta­no­wił więc prze­nieść się za gra­ni­cę i uchwa­lił kom­plet praw­ny trzy­dzie­stu trzech człon­ków.

Przy­rze­kł­szy so­bie zje­chać się w Kra­ko­wie, roz­sta­li­śmy się w na­dziei bli­skie­go wi­dze­nia i każ­dy z nas my­ślał, jak po­dróż tę przy­wieść do skut­ku. Jed­ni roz­je­cha­li się poje – dyń­czo, inni w kil­ku, resz­ta trzy­ma­ła się woj­ska co­fa­ją­ce­go się do Prus. Co do mnie, wy­je­cha­łem z Płoc­ka dnia 23. wrze­śnia 1331 r. oko­ło dru­giej po po­łu­dniu w to­wa­rzy­stwie pana Win­cen­te­go Nie­mo­jow­skie­go (1), któ­ry mi ofia­ro­wał był miej­sce w swo­im po­wo­zie. Słu­żą­cy mój od­je­chał był kil­ko­ma go­dzi­na­mi pier­wej z mo­imi koń­mi wierz­cho­wy­mi i z mo­je­mi rze­cza­mi; nie wiem do­tych­czas co się z nim sta­ło.

Po trzech­let­niej cięż­kiej cho­ro­bie nie przy­sze­dłem był jesz­cze do zdro­wia, kie­dy na­sze po­wsta­nie wy­buch­nę­ło. Pra­ce i nie­spo­koy­ność w cza­sie woj­ny nie do­zwo­li­ły mi wy­zdro­wieć, a kie­dy klę­ski na­sze zmu­si­ły mnie opu­ścić nie­szczę­śli­wą zie­mię oj­czy­stą, sro­gie tro­ski mo­ral­ne po­łą­czy­ły się z cier­pie­nia­mi fi­zycz­ne­mi. Jaki los spo­tka moją oj­czy­znę, moją ro­dzi­nę! Moją oj­czy­znę, dla któ­rej wszyst­ko po­świę­ci­łem! Moją ro­dzi­nę, tak ko­cha­ją­cą i ko­cha­ną, tak szczę­śli­wą, nim dla spra­wy oj­czy­stej na­ra­zi­łem jej po­myśl­ność, jej bez­pie­czeń­stwo! Te my­śli roz­dzie­ra­ły mi ser­ce; wpa­dłem w go­rącz­kę, po­trze­bo­wa­łem nie­co spo­czyn­ku, ale po­nie­waż nie­po­dob­na mi było od­wle­kać wy­jaz­du, nie chcia­łem się po­zba­wić to­wa­rzy­stwa pana Nie­mo­jow­skie­go – i po­je­cha­li­śmy ra­zem.

Za­le­d­wie uje­cha­li­śmy milę, kie­dy stra­ci­łem pra­wie przy­tom­ność, kie­dy sen mój stał się ma­rze­niem go­rącz­ko­wem, Same wi­dzia­dła roz­pa­czy i prze­czu­cia, na nie­szczę­ście wnet spraw­dzo­ne, na­su­wa­ły się snom moim; wi­dzia­łem Ko­za­ków, sza­mo­ta­łem się z nimi, by­łem w ich ręku, sło­wem go­rącz­ka tak mną mio­ta­ła, że pan Nie­mo­jow­ski mię prze­bu­dził i ra­dził za­trzy­mać się na prze­przę­gu, gdzie­śmy wła­śnie się za­trzy­ma­li Pocz­tyl­jon, któ­ry wra­cał dro­gą, któ­rą mie­li­śmy prze­by­wać za­pew­nił nas, że w tej stro­nie nie było Ro­sjan; przy­ją­łem więc pro­po­zy­cję pana Nie­mo­jow­skie­go i prze­pę­dzi­li­śmy noc w domu pocz­t­mi­strza. Ten to spo­czy­nek, zresz­tą tak po­trzeb­ny dla mego zdro­wia, zgu­bił nas. Obu­dzi­łem się wpraw­dzie mniej osła­bio­ny, mniej cier­pią­cy, ale dro­ga bez­piecz­na wczo­raj, nie była nią dzi­siaj.

–- (1) Mi­ni­ster spraw we­wnętrz­nych, wi­ce­pre­zes rzą­du na­ro­do­we­go, za­koń­czył za­słu­żo­ne ży­cie w Mo­skwie.

Oko­ło po­łu­dnia przy­by­li­śmy do Ry­pi­na, dru­giej z ko­lei pocz­ty. Mój to­wa­rzysz wy­siadł z po­wo­zu i w kil­ka mi­nut po­wró­cił z wia­do­mo­ścią, że w Ry­pi­nie są Czer­kie­si. Na mnie, co by­łem tak osła­bio­ny, wia­do­mość ta zra­zu nie wiel­kie uczy­ni­ła wra­że­nie; ale wnet wi­dzia­łem całe nie­bez­pie­czeń­stwo na­sze­go po­ło­że­nia i chcia­łem się o tem za­pew­nić, bo mój to­wa­rzysz ma­jąc słuch moc­no osła­bio­ny, mógł źle sły­szeć, co mu po­wie­dzia­no. Wy­sia­dłem tak­że z po­wo­zu dla roz­mó­wie­nia się z pocz­t­mi­strzem, ale za­le­d­wie­śmy we­szli do domu pocz­to­we­go, uj­rze­li­śmy trzech tych bar­ba­rzyń­ców, wy­cho­dzą­cych z po za sto­do­ły na­prze­ciw pocz­ty i zmie­rza­ją­cych wprost do na­sze­go po­wo­zu. Za­czę­li żywo roz­ma­wiać z na­szym słu­żą­cym, po­ka­zu­jąc na na­sze tłu­mo­ki i do­ty­ka­jąc ich, a po­tem we­szli na pocz­tę. Pan Nie­mo­jow­ski prze­cha­dzał się za­my­ślo­ny, jak gdy­by go nic nie po­win­no było nie­po­ko­ić; ja dla bra­ku sił rzu­ci­łem się na sofę, gdzie zda­wa­łem się od­po­czy­wać. Na­sza po­zor­na spo­koj­ność mu­sia­ła nie­wąt­pli­wie ude­rzyć Czer­kie­sów, po­nie­waż wcho­dząc i nim nas za­py­ta­li, kto je­ste­śmy, po­zdej­mo­wa­li czap­ki i po­zdro­wi­li nas z usza­no­wa­niem. Pod­ją­łem się od­po­wia­dać na za­py­ta­nia, tem bar­dziej że mój to­wa­rzysz moc­no nie do­sły­szał i ani sło­wa po ro­syj­sku nie umiał. Nie uszło mo­jej bacz­no­ści wra­że­nie, ja­kie na tych lu­dziach uczy­ni­ły nasz po­wóz i na­sza spo­koj­ność. Chcia­łem z tego ko­rzy­stać i za­miast im od­po­wie­dzieć, sam ich za­py­ta­łem, ja­kiem pra­wem przy­cho­dzą za­da­wać za­py­ta­nia po­dróż­nym, któ­rzy za­pew­ne nie mają się cze­go oba­wiać, kie­dy da po­dró­ży swo­jej uży­wa­ją pocz­ty. Tak za­gad­nie­ni po ro­syj­sku, mu­sie­li się zmie­szać, bo się od­da­li­li z ozna­ką więk­sze­go jesz­cze niż pier­wej usza­no­wa­nia, co ich wszak­że nie wstrzy­ma­ło od przy­ję­cia kil­ku sztuk mo­ne­ty, któ­re im da­łem, mó­wiąc, aby się na­pi­li za na­sze zdro­wie. Jak tyl­ko ode­szli, rzu­ci­łem się zno­wu na sofę, zmę­czo­ny wy­si­le­niem się na tę roz­mo­wę.

Zda­wa­ło się, że­śmy oca­le­ni, ale trze­ba było od­jeż­dżać jak naj­prę­dzej; pro­si­li­śmy więc pocz­t­mi­strza, aby nam spiesz­nie ka­zał prze­prząść ko­nie. Na nie­szczę­ście nie było koni w tej chwi­li na po­czcie i do­pie­ro za go­dzi­nę obie­ca­no nam prze­prząg. Za go­dzi­nę! W na­szem po­ło­że­niu jak­że to dłu­go! W ta­kim ra­zie, mó­wię, za­trzy­maj­my ko­nie, któ­re­mi­śmy przy­je­cha­li i od­jeż­dżaj­my. To mó­wiąc, spoj­rza­łem na po­wóz. Ja­kiż bo­le­sny wi­dok! Po­wóz już stał sam, bez koni, a pocz­tyl­jon już od­je­chał. Co tu po­cząć? Naj­mniej­sza zwło­ka mo­gła nas zgu­bić. Pro­si­łem pi­sa­rza pocz­ty, aby po­biegł za pocz­tyl­jo­nem: w kwa­drans po­wró­cił z wia­do­mo­ścią, że go nie mógł do­ści­gnąć, a tak, co bądź na­stą­pi, zmu­sze­ni by­li­śmy cze­kać.

Tym­cza­sem przy­szło do gło­wy na­sze­mu słu­żą­ce­mu po­rząd­ko­wać rze­czy, któ­re się znaj­do­wa­ły w na­szym po­wo­zie. Przez ja­kąś fa­tal­ność wy­do­był i wy­sta­wił na wi­dok prze­cho­dzą­cych ka­pe­lusz sto­so­wa­ny i szpa­dę, pana Nie­mo­jow­skie­go. Nie­szczę­ście chcia­ło, że wła­śnie w tej chwi­li prze­cho­dził Czer­kies i te, tak ra­żą­ce wzrok rze­czy, spo­strzegł. Jak gdy­by mu się w oczach roz­ja­śni­ło, po­biegł na­tych­miast do swo­ich to­wa­rzy­szów, opo­wie­dział im co wi­dział i przy­szedł do nas z trze­ma in­ny­mi. Tym ra­zem przy­szli do po­ko­ju pocz­to­we­go w czap­kach i za­py­ta­li nas to­nem har­dym, kto je­ste­śmy. Przy­szli za­py­ty­wać się o to samo, o co za­py­ty­wa­li nie­co pier­wej, ale nie był to już ten sam ton, ten sam… wzrok, ta sama po­sta­wa. Wie­dzia­łem, że trze­ba im od­po­wia­dać szyb­ko i nie dać im po­wo­du do naj­mniej­sze­go po­wąt­pie­wa­nia; uda­łem że nie spo­strze­gam w nich żad­nej zmia­ny i taką samą, jak pier­wej od­po­wie­dzią, chcia­łem po­zbyć się. Uda­ło mi się otrzy­mać od nich tyl­ko wię­cej grzecz­no­ści. Kie­dy chcia­łem od nich wie­dzieć, ja­kiem pra­wem za­da­ją nam py­ta­nia, od­po­wie­dzie­li:

– Wie­lo­no ( ka­za­no).

– Do­brze – rze­kłem im – do­wie­my się póź­niej od wa­sze­go je­ne­ra­ła, czy ma­cie roz­kaz nie­po­ko­ić po­dróż­nych na wiel­kim go­ściń­cu, a na te­raz od­po­wia­dam wam, że je­ste­śmy tu­tej­szy­mi oby­wa­te­la­mi i że wy­je­cha­li­śmy z Płoc­ka, bo tam co chwi­la może być woj­na. –

Po­nie­waż ode­szli po tej od­po­wie­dzi, my­śla­łem że na niej po­prze­sta­li i że jesz­cze raz skoń­czy­ło się tyl­ko na nie­spo­koj­no­ści; ale przy drzwiach za­trzy­ma­li się, zro­bi­li po ci­chu na­ra­dę, a po­tem je­den z nich zwra­ca się ku mnie i po­ka­zu­jąc nie­szczę­śli­wy ka­pe­lusz, za­wsze na koź­le po­wo­zu na wi­dok wy­sta­wio­ny, rze­cze:

– Je­ste­ście woj­sko­wi. –

Na­próż­no za­pew­nia­łem go, co było praw­dą, że ka­pe­lusz i szpa­da na­le­żą do mun­du­ru cy­wil­ne­go; nic nie mo­gło ich prze­ko­nać. Po­wie­dzie­li nam wręcz, że nie mo­gąc brać na sie­bie od­po­wie­dzial­no­ści i po­zwa­lać nam je­chać da­lej, mu­sząo nas uwia­do­mić swe­go ofi­ce­ra.

– To – rze­kłem – nie może nas za­stra­szać, bo po­ka­że­my że nie je­ste­śmy woj­sko­wi; ale to nam zwle­cze po­dróż i spra­wi nam nie­przy­jem­ność zo­sta­wa­nia tu bez po­trze­by.

To mó­wiąc, bra­łem się na spo­sób, za­wsze pra­wie nie­omyl­ny, kie­dy się ma do czy­nie­nia z Mo­ska­la­mi: chcia­łem, żeby przy­ję­li pie­nią­dze, ale bo­le­śnie mi było wi­dzieć, że są nie­ugię­ci. Na­ko­niec wy­szli do sie­ni i po­sła­li jed­ne­go z po­śród sie­bie po ofi­ce­ra. Ko­rzy­sta­łem z ich nie­obec­no­ści i znisz­czy­łem moje pa­pie­ry, co nie trud­no mi było uczy­nić, bo mia­łem przy so­bie tyl­ko pasz­port, moje no­mi­na­cje na se­na­to­ra i na krzyż woj­sko­wy. To­wa­rzysz mój mniej był szczę­śli­wy, bo za­le­d­wie go na­mó­wi­łem, żeby pa­pie­ry znisz­czył, ofi­cer wszedł.

W mi­nie tego no­we­go in­kwi­zy­to­ra nie było nic po­cie­sza­ją­ce­go. Na­zy­wał on się Roz­świe­ta­jew; był to czło­wiek przy­stoj­ny, ale cera bla­da i twarz zu­ży­ta, wzrok nie­pew­ny i stru­dzo­ny, pod­bi­te oko, znak wi­docz­ny nie­daw­nej bi­ja­ty­ki, za­po­wia­da­ły od razu, że to albo pi­jak, albo czło­wiek roz­pust­ny. Jego głos i po­ru­sze­nia po­pie­ra­ły zresz­tą ten do­mysł. Wszedł do po­ko­ju na­gle, zmie­rzył nas od stóp do głów i bez naj­mniej­sze­go po­wi­ta­nia za­wo­łał jesz­cze przy drzwiach:

– Kto je­ste­ście? –

Zbli­ży­łem się do nie­go i po­wtó­rzy­łem co do sło­wa to samo, co po­wie­dzia­łem był jego żoł­nie­rzom. Kie­dy do nie­go mó­wi­łem, wpa­try­wał się we mnie z nie­uf­no­ścią, a na zwię­dłej twa­rzy jego po­ka­zał się uśmiech zim­ny i szy­der­ski. Kie­dym mó­wić prze­stał, za­wo­łał gło­sem dzi­kim:

– Wa­sze pa­pie­ry! –

Wła­śnie żą­da­nia na­szych pa­pie­rów naj­wię­cej się oba­wia­łem, pan Nie­mo­jow­ski miał ich peł­ne kie­sze­nie. Wszel­kie pro­te­sta­cje nic nie po­mo­gły; trze­ba było je od­dać, bo Czer­kies za­gro­ził, że nas każe ro­ze­brać. Ale jak po­wie­dzia­no, wszyst­ko na świe­cie ma stro­nę śmiesz­ną: i tu za­czę­ła się sce­na praw­dzi­wie śmiesz­na. Kie­dy pan Nie­mo­jow­ski pa­pie­ry swo­je już od­dał, Czer­kies, któ­ry ich nig­dy tyle ra­zem nie wi­dział, w tak waż­nym przy­pad­ku na­su­nął czap­kę na uszy, za­siadł przy sto­le i za­czął wszyst­kie z ko­lei pa­pie­ry na wszyst­kie stro­ny ob­ra­cać i oglą­dać. Po tym pierw­szym, oczy­wi­ście bez­sku­tecz­nym prze­glą­dzie, ofi­cer chciał przy­stą­pić niby do po­rząd­niej­sze­go roz­pa­trze­nia się w pa­pie­rach; brał więc z ko­lei je­den po dru­gim i ( przy­pa­try­wał się każ­dej sztu­ce oczy­ma, któ­re nic nie wi­dzia­ły, bo czy­tać nie umie­jąc, żad­ne­go na­pi­sa­ne­go wy­ra­zu zro­zu­mieć nie mógł. Na­gle przy­cho­dzi mu myśl szczę­śli­wa, za­czy­na swój prze­gląd po faz trze­ci i zno­wu z ko­lei za­py­tu­je nas o zna­cze­nie każ­de­go pa­pie­ru; od­po­wia­da­li­śmy, co nam się po­do­ba­ło od­po­wie­dzieć, a po każ­dej na­szej od­po­wie­dzi za­do­wol­nio­ny, od­kła­dał pa­pier na stro­nę, mó­wiąc: – To nic. –

Do­pó­ty wszyst­ko szło bar­dzo do­brze, nie­wia­do­mość ofi­ce­ra dziw­nie nam słu­ży­ła, naj­nie­bez­piecz­niej­sze prze­szły przez jego ręce i otrzy­ma­ły zu­peł­ne roz­grze­sze­nie. Na­le­ża­ło nam są­dzić, że­śmy oca­le­ni i może by­li­by­śmy z tego śledz­twa wy­szli bez­piecz­ni, gdy­by mój to­wa­rzysz same tyl­ko pa­pie­ry miał był przy so­bie; ale w pa­pie­rach zna­la­zło się kil­ka­na­ście kart wi­zy­to­wych, o któ­rych p. Roz­świe­ta­jew miał na nie­szczę­ście swo­je wła­sne wy­obra­że­nie.

– Cóż to ta­kie­go? – rzekł, bio­rąc do ręki te nie" szczę­sne kar­ty. Ob­ja­wi­łem mu ich zna­cze­nie. – Do­brze, do­brze – od­po­wie­dział zło­śli­wie – nie tak ła­two oszu­kać Roz­świe­ta­je­wa; wiem ja co te kart­ki zna­czą, ju­żem ja je wi­dział u nie­jed­ne­go bun­tow­ni­ka.

Głu­piec ten wi­dział w kar­tach wi­zy­to­wych ja­kieś zna­ki po­wstań­ców. Po­nie­waż los nasz od jego przy­wi­dzeń za­le­żał, mu­sia­łem się wstrzy­my­wać od śmie­chu i z całą wy­mo­wą ob­ja­śniać mu prze­zna­cze­nie wca­le nie­bo­jo­we, cel wca­le nie­win­ny kart wi­zy­to­wych. Prze­ko­ny­wa­nie to nie było ła­twe, w koń­cu jed­nak zda­wa­ło się że zro­zu­miał, bo przy­stą­pił do dal­sze­go ba­da­nia pa­pie­rów. Ale po kar­tach wi­zy­to­wych przy­szła ko­lej na mapę.

– Aha! – za­wo­łał, cały zdzi­wio­ny – mapa! mapa! To wy je­ne­ra­ło­wie! –

Za­czę­li­śmy mu tłu­ma­czyć, że ta­kie mapy kra­ju sprze­da­ją się wszę­dzie, że każ­dy może je ku­po­wać czy to dla na­uki, czy dla po­dró­żo­wa­nia, że gdy­by do zo­sta­nia je­ne­ra­łem tyl­ko mapy po­trze­ba było, wszy­scy lu­dzie i on sam z ofi­ce­ra na­tych­miast i to bar­dzo ta­nio mógł­by zo­stać je­ne­ra­łem. Sło­wem, prze­ko­ny­wa­li­śmy go naj­lep­sze­mi do­wo­da­mi, ale nasz in­kwi­zy­tor trwał upo­rczy­wie przy swo­jem zda­niu i na krok nie chciał ustą­pić. Za­pew­ne z po­wo­du tej mapy mu­siał rzu­cić po­dej­rze­nie na kar­ty wi­zy­to­we.

Po tak za­baw­nem śledz­twie pa­pie­rów pana Nie­mo­jow­skie­go, za­żą­dał ich ode­mnie.

– Nie mam żad­nych – od­po­wie­dzia­łem.

– Nie żar­tuj­cie i po­każ­cie je na­tych­miast.

– Po­wta­rzam, że nie mam żad­ne­go pa­pie­ru.

– Zo­ba­czy­my! –

To mó­wiąc, wstał i po­stą­pił ku mnie. Wi­dzia­łem że się za­bie­rał szu­kać mi po kie­sze­niach; myśl ta obu­rzy­ła mnie i sam do nie­go się zbli­ży­łem.

– Kie­dy wam mó­wię – za­wo­ła­łem – że nie mam pa­pie­rów, po­win­ni­ście mi wie­rzyć; po­my­śl­cie na co się od­wa­ża­cie! –

Roz­świe­ta­jew nie mu­siał być bar­dzo pew­ny swo­jej wła­dzy śle­dze­nia nas, bo nie po­su­wał da­lej swe­go na­le­ga­nia, ra­dził mi tyl­ko nic nie ukry­wać, je­śli sam so­bie szko­dzić nie chcę. Po­wtó­rzy­łem mu, że nie mam żad­nych pa­pie­rów.

– Wie­rzę wam – rzekł – jed­nak mu­szę was za­pro­wa­dzić do obo­zu ro­syj­skie­go. – To mó­wiąc wy­szedł, zo­sta­wu­jąc moc­ną straż.

Po­zby­łem się był wpraw­dzie pa­pie­rów, ale mia­łem jesz­cze krzyż w kie­sze­ni, o któ­rym za­po­mnia­łem. Za­le­d­wie ofi­cer wy­szedł, kie­dym go so­bie przy­po­mniał. Z tego, co się dzia­ło, mo­głem wno­sić, jak było waż­ną rze­czą, po­zbyć się go na­tych­miast. Pi­sarz pocz­ty wszedł do po­ko­ju, ko­rzy­sta­łem więc z chwi­li, kie­dy pil­nu­ją­cy nas żoł­nie­rze w inną stro­nę pa­trzy­li, po­ka­za­łem mu krzyż, chcąc go od­dać, ale on za­miast go ode­brać, w tył od­sko­czył; zwró­ci­ło to uwa­gę stra­ży i je­den z żoł­nie­rzy za­py­tał, co chcę od pi­sa­rza? Co tu było od­po­wie­dzieć? Pi­sarz za­py­ta­ny, mógł mnie był zdra­dzić, krzyż był jesz­cze w moim ręku, a oczy wszyst­kich na mnie były zwró­co­ne! Na szczę­ście mło­da wie­śniacz­ka, któ­ra przy drzwiach otwar­tych obie­ra­ła ja­rzy­nę, wi­dzia­ła co się dzia­ło mię­dzy mną a pi­sa­rzem, od­ga­dła moją nie­spo­koj­no­śy i ze­rwa­ła się, żeby mnie z niej wy­pro­wa­dzić.

– Gdzie moje wia­dro! Moje wia­dro! – za­wo­ła­ła, i wia­dra tego szu­ka­jąc, prze­ci­snę­ła się przez straż jak bły­ska­wi­ca, obe­szła pręd­ko po­kój, przy­bli­ży­ła się do mnie, po­chwy­ci­ła ukrad­kiem moją rękę, po­rwa­ła krzyż i zni­kła. Naj­bie­glej­szy ku­glarz nie był­by się zręcz­niej spra­wił. Ja­koż nikt nie spo­strzegł co uczy­ni­ła. Po tej szczę­śli­wej sce­nie, któ­ra le­d­wie kil­ka se­kund trwa­ła, od­po­wie­dzia­łem stra­ży, że nie mia­łem nic do po­wie­dze­nia pi­sa­rzo­wi. Po­prze­sta­no na tej od­po­wie­dzi.

Pra­wie w kwa­drans po wyj­ściu ofi­ce­ra przy­szła ja­kaś ży­dów­ka. Czer­kie­si wzbra­nia­li jej przyjść do nas, ale ona po­wie­dzia­ła im kil­ka słów po ci­chu i na­tych­miast zda­wa­li się ze­zwa­lać jej na wszyst­ko. Usie­dli zno­wu na ław­ce, a ży­dów­ka zbli­żyw­szy się do mnie, rze­kła:

– Chcia­ła­bym z pa­nem po­mó­wić na osob­no­ści.

– Zda­je mi się, że nie mamy z sobą nic do czy­nie­nia.

– Pro­szę, niech mi pan po­zwo­li chwi­lę roz­mo­wy; nie bę­dzie pan tego ża­ło­wał. –

To mó­wiąc, jak gdy­by pew­na skut­ku swo­ich słów, wzię­ła mnie pod rękę i za­pro­wa­dzi­ła do ga­bi­ne­tu, sty­ka­ją­ce­go się z po­ko­jem. Nie było mi taj­no, że ży­dzi, ile razy mogą, sta­ją się, że tak po­wiem, fak­to­ra­mi wszel­kich in­te­re­sów za­ka­za­nych. W mo­jem po­ło­że­niu cóż mia­łem do wa­że­nia? Nie opie­ra­łem się więc ży­dów­ce; Czer­kie­si po­win­ni byli nas za­trzy­mać, ale by­najm­niej: po­zwo­li­li nam wnijść do ga­bi­ne­tu i za­mknąć się, tak spo­koj­ni, jak gdy­bym pod ich straż nie był od­da­ny. Ja­kież to sło­wo cza­ro­dziej­skie uczy­ni­ło ich tak po­wol­ny­mi? Wi­docz­nie mu­sia­ła do nich prze­mó­wić w imie­niu ofi­ce­ra, któ­re­mu do­syć było na chwi­lę za­mknąć oczy, aby­śmy byli wol­ni; za­pew­ne chciał on sprze­dać swo­ją grzecz­ność i wy­słał tę ko­bie­tę, aby do­bić tar­gu.

Te uwa­gi prze­su­wa­ły mi się przez gło­wę, kie­dy ży­dów­ka gło­sem przy­mi­lo­nym i wes­tchnąw­szy, rze­kła:

– Jak­że ja nad pa­nem bo­le­ję! Pan je­steś mło­dy, wi­dzę żeś sła­by; chcia­ła­bym was wy­ba­wić i mogę; je­śli pan ze­chcesz.

– Jak­to! mów ja­śniej co chcesz po­wie­dzieć.

– Ofi­cer ten miesz­ka u mnie, mó­wi­łam mu o pa­nach, wy­sta­wi­łam mu nie­szczę­ście, ja­kie was cze­ka, ła­twość, z jaką może was uwol­nić bez na­ra­że­nia się; w koń­cu zro­bi­łam, że nie wzbra­niał od­jaz­du obu pa­nom. Po­zwa­la na to, je­śli mu pa­no­wie da­dzą, 50 du­ka­tów.

– A je­śli weź­mie pie­nią­dze i nie wy­pu­ści nas?

– Nie! tego się nie bój­cie; wie on bar­dzo do­brze, że gdy­by to uczy­nił, nikt nie ufał by mu na przy­szłość i nie da­wał­by pie­nię­dzy z góry. –

Uwa­ga zda­wa­ła się być słusz­ną; zresz­tą żą­da­no za tak wiel­ką usłu­gę nie wie­le, i na­tych­miast da­łem ży­dów­ce 50 du­ka­tów. Po­bie­gła z nie­mi, a ja po­wró­ci­łem do po­ko­ju. Twa­rze Czer­kie­sów zda­wa­ły mi się nie tyle co pier­wej su­ro­we, a je­den z nich za­czął na­wet ze mną roz­ma­wiać. Zda­wa­ło mi się, że ta grzecz­ność była do­brą wróż­bą; może, mó­wi­łem so­bie, lu­dzie ci są w po­ro­zu­mie­niu, może nie­raz już wi­dzie­li, jak ofi­cer ich po­dob­ne ro­bił tar­gi, może nie uwa­ża­ją nas już za swo­ich więź­niów i może nie by­li­by od tego, przy­jąć na po­że­gna­nie z nami wspa­nia­ły da­tek na wód­kę. Tym­cza­sem chwi­le upły­wa­ły, na­sze po­ło­że­nie nie zmie­ni­ło się, a jed­nak nie mie­li­śmy ani cie­nia po­dej­rze­nia. W koń­cu do­pie­ro dwóch wiel­kich go­dzin uj­rze­li­śmy ofi­ce­ra z całą swo­ją za­ło­gą (18 lu­dzi). Tłu­ma­czy­łem so­bie to wy­stą­pie­nie, że zgro­ma­dził wszyst­kich swo­ich żoł­nie­rzy, aże­by ich z przed wi­do­ku na­sze­go usu­nąć i że przy­szedł nas nie­ja­ko uwia­do­mić, że po jego odej­ściu mo­że­my się od­da­lić. W isto­cie wszedł do po­ko­ju, ale tyl­ko aby nam zwy­czaj­nym to­nem, po­ka­zu­jąc na po­wóz, po­wie­dzieć:

– No, pa­no­wie, trze­ba wsia­dać! –

Zdzi­wio­ny zbli­żam się do nie­go i po ci­chu przy­po­mi­nam mu zo­bo­wią­za­nie w jego imie­niu nam przez ży­dów­kę uczy­nio­ne.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: