Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Harde dusze: sztuka w pięciu aktach podług powieści Elizy Orzeszkowej p.t. "Bene nati" - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Harde dusze: sztuka w pięciu aktach podług powieści Elizy Orzeszkowej p.t. "Bene nati" - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 275 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Za­strze­ga­ją się pra­wa au­to­ra w obec scen.

Z Dra­kar­ni Na­ro­do­wej F. K. Po­bud­kio­wi­cza w Kra­ko­wie.

OSO­BY

FLO­RY­AN KU­LE­SZA, dzier­żaw­ca La­sko­wa. TEO­FI­LA, jego żona. AU­RE­LIA.

KA­ROL­KA, ich cór­ki.

JE­RZY CHUT­KO, le­śni­czy w do­brach ksią­żę­cych.

KON­STAN­TY OSI­PO­WICZ, szlach­cic za­gro­do­wy.

OSTA­WIA PAN­CE­WI­CZO­WA,

BAR­BA­RA ZA­NIEW­SKA.

ANNA KOŃ­CO­WA. sio­stry Kon­stan­te­go. SA­LO­MEA OSI­PO­WI­CZÓW­NA,

BO­LE­SŁAW PAN­CE­WICZ, mąż Okta­wii.

DO­MI­NIK ZA­NIEW­SKI, mąż Bar­ba­ry.

GA­BRY­EL OSI­PO­WICZ.

MI­CHAŁ OSI­PO­WICZ, stry­jecz­ny brat Kon­stan­te­go. EMI­LIA, jego żona.

KA­ZI­MIERZ JA­ŚMONT. szlach­cic za­gro­do­wy. ONU­FRY CY­DZIK, bo­ga­ty szlach­cic za­gro­do­wy (rola nie­ma). WŁA­DY­SŁAW CY­DZIK. syn Onu­fre­go. PIERW­SZA DRUŻ­KA. DRU­GA DRUŻ­KA. ADAM STRU­PIŃ­SKI,

LEON WIER­CIŁ­ŁO, szlach­ta za­gro­do­wa.

GRZE­GORZ, le­śnik.

MI­KO­ŁAJ CHUT­KO, oj­ciec Je­rze­go.

ZO­FIA CHUT­KO­WA. mat­ka Je­rze­go.

AN­TEK.

PIE­TREK, (nie­me role).

PO­SŁA­NIEC z mia­stecz­ka.

PA­RO­BEK KON­STAN­TE­GO.

MAG­DA, ku­char­ka Ku­le­szów (nie­ma rola).

LE­ŚNIK I.

LE­ŚNIK II.

Szlach­ta za­gro­do­wa, pa­rob­cy, służ­ba żeń­ska i mę­ska w La­sko­wie i Toł­łocz­kach. Wło­ścia­nie i wło­ścian­ki.

Rzecz dzie­je się w ak­cie I, III i V w La­sko­wie, w ak­tach II i IV w Toł­łocz­kach.

AKT PIERW­SZY.

Duży po­dwó­rzec fol­warcz­ny w La­sko­wie. W głę­bi, na tle drzew owo­co­wych sadu… dwo­rek szla­chec­ki z gan­kiem, do któ­re­go wio­dą schod­ki ka­mien­ne. Z pra­wej mala ofi­cy­na z kuch­nią, le­d­wie z boku wi­dzial­na. Z le­wej stro­ny (za­głę­bio­na w ku­li­sy) duża szo­pa otwar­ta, na slu­pach. W niej wozy, bro­ny, gra­bie i inne na­rzę­dzia go­spo­dar­cze. Obok szo­py sta­jen­ka i obo­ra. Mię­dzy bu­dyn­ka­mi wszę­dzie plo­ty z chru­stu. Z pra­wej stro­ny w głę­bi furt­ka do sadu. Bli­żej wi­dzów po le­wej stro­nie leżą duże klo­ce drzew ścię­tych, pnie, oraz nie­co ocio­sa­nych bali i be­lek. W środ­ku po­dwó­rza, ku pra­wej stro­nie, stud­nia z sze­ro­kiem drew­nia­nem ocem­bro­wa­niem i ko­le­in do cią­gnie­nia wia­dra na łań­cu­chach. Pod stud­nią kil­ka ka­mie­ni. Na pra­wo (za­głę­bio­na w ku­li­sy) sto­do­ła z ma­łym pię­tro­wym spi­chle­rzem i ma­ne­żem do młó­car­ni kon­nej. Od sto­do­ły ku pierw­sze­mu pla­no­wi cią­gnie się plot z żer­dzi i chru­stu, w po­śród któ­re­go duże… sta­re wro­ta z dasz­kiem, obec­nie na roz­cież roz­war­te.

Pa­rob­cy i dziew­ki fol­warcz­ne krę­cą się w cią­gu pierw­szej sce­ny, to w jed­ną, to w dru­gą stro­nę. Re­ży­ser­ja po­win­na wy­two­rzyć, przez cały nie­mal akt (prócz sce­ny ostat­niej), ruch i oży­wie­nie na dru­gich i trze­cich pla­nach. Plo­ry­an Ku­le­sza i Je­rzy Chut­ko sie­dzą przy so­bie na jed­nej kło­dzie. Przy Je­rzym leży, opar­ta o pie­niek, strzel­ba my­śliw­ska.

SCE­NA PIERW­SZA. FLO­RY­AN KU­LE­SZA, JE­RZY CHUT­KO.

Ku­le­sza (śmie­jąc się). Więc nam pa­nie Je­rzy wy­ma­wiasz wikt… miesz­ka­nie i opie­ru­mek… i wy­nieść się pra­gniesz z La­sko­wa ua le­śni­czów­kę?

Je­rzy. Za trzy ty­go­dni; bo za dwa cha­ta w le­śni­czów­ce bę­dzie go­to­wa; za sześć – daj Hoże do­cze­kać – mój ślub z Sa­lu­sią. A prze­cież mu­szę przy­brać i przy­stro­ić gniaz­decz­ko na przy­ję­cie ta­kie­go ślicz­ne­go ptasz­ka!

Ku­le­sza. Ha! sły­sza­łem, sły­sza­łem… Po­noć istot­nie bar­dzo ład­na.

Je­rzy. Cud­na!… Fi­gur­kę ma pięk­ną i twarz do róży po­dob­ną, ale ze wszyst­kie­go naj­oso­bliw­sze oczy, głę­bo­kie, go­re­ją­ce, skier peł­ne. Jak żyję nie wi­dzia­łem ta­kich u in­nej.

Ku­le­sza. No! bo i nie dłu­go ży­jesz mój chłop­cze! Mło­kos jesz­cze z wa­sze­ci, co się zo­wie mło­kos, ko­cha­ny pa­nie Je­rzy.

Je­rzy. Przed pa­nem, co mi tyle życz­li­wo­ści oka­zu­jesz, to się zwie­rzam, jak przed oj­cem ro­dzo­nym, choć z ob­cy­mi umiem trzy­mać usta za­mknię­te, niby na kłód­kę.

Ku­le­sza. Ja… ci też wdzię­czen je­stem za, za­ufa­nie, bo cię ce­nię i sza­nu­ję. No, ga­daj­że już o niej, wi­dzę bo­wiem, że mil­cze­nie pie­cze cię i pali.

Je­rzy. Cza­sem zda­je mi się, że, w jej oczach wy­pi­sa­no: „Two­ją będę, albo umrę!” Z poza go­rą­ce­go lu­bie­nia wy­glą­da z nich śmierć!

Ku­le­sza (śmie­jąc się). Fe! bój się Boga! A to ja na two­jem miej­scu bał­bym się ta­kich oczu!

Je­rzy. Aż mi wstyd o tem mó­wić, ale kie­dy się już roz­ga­da­łem… (mówi przy­ci­szo­nym glo­sem) zda­je mi się, że ona mnie na śmierć lubi. {Opusz­cza w roz­ma­rze­niu gło­wę na pier­si).

Ku­le­sza. I gdzie­żeś to taką cza­ro­dziej­kę so­bie upa­trzył?

Je­rzy. W mie­ście… wów­czas, gdy z la­ski mo­ich ro­dzi­ców szko­ły koń­czy­łem.

Ku­le­sza. Ależ kie­dy pono nie mieszcz­ka, tyl­ko szlach­cian­ka.

Je­rzy (z dumą). Tak, wy­le­gi­ty­mo­wa­na! Po­słu­chaj pan. Kie­dyś, w wą­skiej ulicz­ce, nie­opo­dal ryn­ku, za­pa­li­ło się jed­no do­mo­stwo, po­tem dru­gie… i trze­cie. Ka­to­wa­ła straż po­żar­na ochot­ni­cza, ra­to­wa­li star­si lu­dzie i stu­den­ci. Kto mógł i miał Boga w ser­cu ra­to­wał. No! i ja z in­ny­mi. Wła­śnie z pod da­chu w pło­mie­niach, z iz­deb­ki na fa­cy­at­ce, w któ­rej miesz­ka­ła bied­na wy­rob­ni­ca, wy­no­si­łem w jed­nem ręku skrzyn­kę z jej ca­łem bo­gac­twem, a w dru­giem skrze­czą­ce­go ba­cho­ra, tu­lą­ce­go się do mo­jej pier­si, i tak ob­cią­żo­ny scho­dzi­łem po ugi­na­ją­cej się po­de­mną dra­bi­nie – gdy spoj­rzę… aż tu w dole, w uli­cy, stoi dziew­czę, ist­ne ma­lo­wau­ie, z oczy­ma błysz­czą­ce­mi i ra­mio­na­mi wy­cią­gnię­te­mi w górę, jak­by chcia­ła mnie śpie­szyć na ra­tu­nek!… Wte­dy nie wie­dzia­łem jesz­cze ani kto jest, ani jak się na­zy­wa, a już uczu­le­ni na­gle, że ona dla umie nie taka, jak wszyst­kie, i ja dla niej inny, niż wszy­scy lu­dzie na świe­cie.

Ku­le­sza. Jak­to?

Je­rzy (spusz­cza gło­wę na pier­si). A no, śmiej się pan ze mnie, bo wiem, że śmiać się moż­na i wy­pa­da… ale zda­wa­ło mi się, pa­trząc w jej uczy pło­mien­ne, że mnie po­lu­bi­ła od­ra­zu. Ku­le­sza. Ja się śmiać lu­bię, ale z ta­kich rze­czy nie­ko­niecz­nie śmiać się na­le­ży. (po chwi­li). Czy po­zna­li­ście się tego sa­me­go dnia? Je­rzy (roz­ma­rzo­ny). Nie… ale to jej wpa­trze­nie się we mnie, tak mi za­ję­ło my­śli i ser­ce… i tak uję­ło okrop­nie… że sta­ra­łem się ją po­znać. I po­zna­łem! Miesz­ka­ła u sio­stry swo­jej, Anny Koń­co­wej, mło­dej ko­bie­ty, żony bo­ga­te­go ry­ma­rza, wła­ści­cie­la ka­mie­ni­cy w ryn­ku. Za­le­d­wiem za­czął u nich by­wać, mi­łość na do­bre roz­go­rza­ła w mo­jej pier­si, bo Sa­luś była nie­tyl­ko pięk­na, ale szcze­ra, we­so­ła, ser­decz­na i przedew­szyst­kiem śmia­ła. A ja za śmia­ło­ścią u ko­biet prze­pa­dam!… Kie­dy dzie­ci Koń­co­wej za­cho­ro­wa­ły, to oua sama po nocy i do ap­te­ki i do dok­to­ra la­ta­ła, o żad­nym stra­chu nie my­śląc. A jak pie­lę­gno­wa­ła ten dro­biazg, ile nocy przy nim nie spa­ła! Ku­le­sza. A pan skąd wiesz o tem? Je­rzy. Bo naj­czę­ściej do­glą­da­li­śmy ra­zem… Ku­le­sza. Tędy dro­ga!

Je­rzy. Od zmę­cze­nia i ona za­cho­ro­wa­ła tro­chę. Mia­ła trzy dni go­rącz­kę. Wte­dy Anul­ka…

Ku­le­sza. Mó­wi­łeś, że się zo­wie Sa­lu­sia?

Je­rzy. Ona tak, ale sio­stra jej, Koń­co­wa, ma na imię Anna. Więc też za jej po­mo­cą i spra­wą za­rę­czy­li­śmy się… a ja po zrę­ko­wi­nach da­łem wnet za wy­gra­nę ma­rze­niom o sła­wie i dal­szej na­uce, co mnie mia­ła do­pro­wa­dzić do zna­cze­nia.

Ku­le­sza. Szko­da! bo z am­bi­cya, jaka ci pier­si roz­sa­dza, był­byś do­szedł wy­so­ko.

Je­rzy. Uda­łem się do ro­dzi­ców, pro­stych chło­pów, bez­rol­nych, bez­dom­nych, ale – wie­rzaj mi pan – bar­dzo po­czci­wych lu­dzi.

Ku­le­sza. Wiem, wiem…

Je­rzy. Pra­dziad mój i dziad byli le­śni­ka­mi n księ­cia; oj­ciec od lat trzy­dzie­stu słu­ży tak­że za le­śni­ka w Wa­sil­ko­wi­cach, o kil­ka­na­ście mil od zam­ku od­le­głych. Z pen­syi, co brał, i z or­dy­na­ryi, dużą część chle­ba od ust so­bie od­bie­ra­jąc, trzy­mał na­przód do mnie na­uczy­cie­la, po­tem do szkól, do mia­sta wy­słał, ostat­ni grosz mi od­da­wał. Skąd­że tu było uzbie­rać na ku­pie­nie choć­by paru za­go­nów zie­mi i wy­sta­wie­nie wła­snej cha­ty. To też do­tąd bied­ny, ale u ja­śnie oświe­co­ne­go dzie­dzi­ca ma wiel­kie uwa­ża­nie.

Ku­le­sza. Wiem, wiem…

Je­rzy. Uczy­łem się do­brze, cho­ciaż pó­żuo na­ukę roz­po­czą­łem. Koń­czy­łem ósmą kla­sę, a moi ró­wie­śni­cy byli już na dru­gim lub trze­cim kur­sie ua uni­wer­sy­te­cie…

Ku­le­sza. I ża­łu­jesz te­raz, żeś ich nie do­ga­niał?… Je­rzy. Nie. Mi­łość z gło­wy am­bi­cyę wy­bi­ła. Ku­le­sza. Czy w isto­cie?

Je­rzy (z pew­nem wa­ha­niem). Tak mi się przy­najm­niej zda­je.

Ku­le­sza. No! (po chwi­li). Więc mó­wi­łeś, że wy­bra­łeś aię do ojca?

Je­rzy. Tak. Sko­ro przy­je­cha­łem, po­wia­dam do ro­dzi­ca, obej­mu­jąc sta­re­go za ko­la­na: „Już mam do­syć na­uki”… Po­tem mó­wię tak a tak o Sa­lu­si, że w niej moje cale szczę­ście… niby jako te­raz panu. „Ka­tuj – rze­kłem – oj­cze ser­decz­ny, wy­rób po­sa­dę w do­brach ksią­żę­cych”. Sia­ry ko­cha mnie bar­dzo. Na­wet kie­dy by­łem dziec­kiem, nig­dy mnie nie bil, nig­dy nie skrzyw­dził… Po­wlókł się więc do zam­ku i ba­wił tam ze dwa ty­go­dni, (idy wró­cił, uśmiech­nął się do je­dy­na­ka i w gło­wę mnie po­ca­ło­wał, szep­cząc: "No, syn­ku! cier­pli­wie i po­kor­nie cze­kać mu­sia­łem dni kil­ka na pań­skie przy­ję­cie i pań­ską ła­skę, bo go­ści było link, aż z Wil­na i War­sza­wy, ale się do­cze­ka­łem".

Ku­le­sza. Więc to na proś­bę ojca ksią­żę cię za­mia­no­wał?

Je­rzy. A już­ci. Na­za­jutrz z głów­ne­go za­rzą­du dóbr przy­szło na pi­śmie roz­po­rzą­dze­nie, abym na­tych­miast je­chał do La­sko­wa dla ob­ję­cia po­sa­dy nad­le­śne­go, wa­ku­ją­cej po Jur­czyń­skim, któ­ry – jak panu wia­do­mo – ze­sta­rzał się, do służ­by był nie­zdat­nym i po­szedł na chleb ła­ska­wy.

Ku­le­sza. No, i przy­je­cha­łeś – a po­nie­waż sta­ry dwo­rek nad­le­śne­go spa­lił się, więc cze­kasz na wy­bu­do­wa­nie no­we­go…

Je­rzy. Kie­dym od­jeż­dżał i że­gna! się z ro­dzi­ca­mi, oj­ciec nad moją po­chy­lo­ną gło­wą kre­ślił i kre­ślił w po­wie­trzu krzy­ży­ki. Chy­ba ich było tam z ty­siąc! Mat­ka ca­ło­wa­ła syn­ka i w twarz i w czo­ło i w szy­ję, a ja rwa­łem się do drzwi, jak­by mnie ma­gnes ku nim cią­gnął. Ale już kie­dy sta­ną­łem ua pro­gu, taki ser­decz­ny żal mi ser­ce ści­snął i wdzięcz­ność w niem bi­ją­ca, tak mnie tu w gar­dle za­dła­wi­ła, że wró­ci­łem ze łza­mi w oczach, pa­dłem ua ko­la­na i dłu­gim po ra­tun­kiem przy­lgną­łem do bo­sej sto­py ro­dzi­ca. Mat­ka jak nie, ryk­nie pła­czem… (Ocie­ra oczy). Ku­le­sza. No, no… uspo­kój się!… Do­bry z pana czło­wiek.. Ta­kich ce­nię, sza­nu­ję i lu­bię… No, idź… idź już. Wi­dzę, żeś wzru­szo­ny, a wzru­sze­nie naj­le­piej prze­cho­dzić; oczy za­la­ne łza­mi wia­trem osu­szyć. Zaj­rzyj do no­we­go dom­ku, do twe­go przy­szłe­go gniaz­decz­ka…

Je­rzy (moc­no wzru­szo­ny). Dzię­ku­ję panu, że mo­głem wy­ga­dać się przed nim. (Wsta­je i ści­ska dłoń Ku­le­szy), To tak cza­sem po­trze­ba. In­a­czej za­dła­wi­ło­by czło­wie­ka.

(Bie­rze strzel­bę, za­rzu­ca na ra­mię i od­cho­dzi przez wro­ta. W chwi­li, kie­dy po­wstał, Teo­fi­la uka­za­ła się na gan­ku. Po­wo­li zbli­ża się, sta­je obok męża i pa­trzy za od­cho­dzą­cym).

SCE­NA DRU­GA. TEO­FI­LA, KU­LE­SZA.

Ku­le­sza (wska­zu­jąc gło­wą od­cho­dzą­ce­go Je­rze­go). Szko­da!

Teo­fi­la (trzę­sąc gło­wą, gło­sem ję­kli­wym). Szko­da! (chwi­la mil­cze­nia). Au­rel­ka zmi­zer­nia­ła.

Ku­le­sza. Ot! za­raz już i zmi­zer­nia­ła! Ka­li­ski zwy­czaj z mu­chy wołu ro­bić! Od cze­go tam mi­zer­nieć!? Nie bę­dzie ten, bę­dzie dru­gi. Po tar­gach ob­wo­zić jej nie my­ślę, bo i z domu we­zmą. Su­chot u nas w ro­dzi­nie nie było, dzię­ki Bogu, ani umie­ra­nia z mi­ło­ści. Bab­skie bzdur­stwa!

Teo­fi­la (ża­ło­śnie, roz­kła­da­jąc ręce). Szko­da jed­nak, szko­da! że za­rę­czo­ny.

Ku­le­sza. No­wi­nę Teo­fi­la po­wie­dzia­ła! Już to, jak

Teo­fi­la co po­wie, to jest cze­go słu­chać. Zda­je się, że ga­raż po przy­je­cha­niu po­wie­dział, że za­rę­czo­ny, i Au­rel­ka jest głu­pia, kie­dy po­mi­mo tej wia­do­mo­ści gło­wę so­bie nim na­bi­ja­ła. Teo­fi­la (żywo). Au­rel­ka jest mło­da, a Flo­ry­an sta­ry, więc po­wi­nien był mieć ro­zum i nie za­pra­szać go na sto­ło­wa­nie się u nas. Był­by so­bie miesz­kał w ofi­cy­nie i tyle, żeby go się z da­le­ka zo­ba­czy­ło! Ku­le­sza. Ot, wie­dzia­ła, co po­wie­dzia­ła! Czy to ja zwierz, abym ta­kie­mu po­rząd­ne­mu czło­wie­ko­wi po­zwa­lał mar­no­wać się na li­cho wie ja­kiem je­dze­niu! I prze­wi­dzieć nie mo­głem, że dziew­czę­ta mu­szą ko­chać się w każ­dym, kto tyl­ko sto­łu­je się w domu. Może to taki u dziew­cząt zwy­czaj. Czy ja wiem! Teo­fi­la jest baba, więc zna bab­skie zwy­cza­je i po­win­na była ostrzedz, że jak tyl­ko dziew­czy­na zo­ba­czy męż­czy­znę je­dze­nie do gęby nio­są­ce­go, za­raz i za­ko­cha się. (Wy­bu­cha śmie­chem). Je­że­li tak, to we mnie, jak Boga ko­cham, wszyst­kie dziew­czę­ta, ja­kie tyl­ko są na świe­cie, ko­chać się po­win­ny, bo co, jak co, ale jeść, to już nikt le­piej ode­mnie nie zdo­ła! Teo­fi­la (uśmie­cha­jąc się). Oj! Flo­ry­an, Flo­ry­an!… Flo­ry­ana za­wsze trzy­ma­ją się fa­ce­cye!… Flo­ry­an i na moim po­grze­bie jesz­cze­by róż­ne głup­stwa wy­my­ślał!

Ku­le­sza. A cóż? Teo­fi­la lubi ję­czyć, nie­chże ja so­bie po­śmie­ję się cza­sem… Dość jed­ne­go ję­cze­nia w domu. Cór­ki po mnie po­szły i nie ję­czą, ale śmiać się lu­bią… Oho!

Teo­fi­la (za­wsze smut­nie). Au­rel­ka już te­raz nie tak…

(W tej chwi­li z dwor­ka wy­pa­da Au­re­lia boso, w czer­wo­nym ka­pa­nie, w krót­kiej spód­nicz­ce, z blond ko­sa­mi roz­pusz­czo­ny­mi i fru­wa­ją­ce­mi w po­wie­trzu. Za nią tuż Ka­rol­ka, za nią dziew­czy­na wiej­ska, za nie­mi dwóch ma­łych chłop­ców, An­tek i Pie­trek, w ko­szu­lach prze­pa­sa­nych kraj­ką, boso. Wszy­scy aż się za­no­szą od śmie­chu, ob­la­tu­ją po­dwó­rze do koła, prze­ska­ku­ją przez kło­dy. Au­re­lia sta­je na stud­ni i z peł­ne­go wia­dra, sto­ją­ce­go ua cem­brzy­nie, pry­ska wodą na całą ban­dę. Na krzyk dzie­ci wy­cho­dzi ku­char­ka z ofi­cy­nie obie­ra no­żem kar­to­fel, pa­trzy się z za­do­wo­le­niem na fi­gle pa­nien­ki i aż się po­kła­da ze śmie­chu. Zes sto­do­ły i z szo­py wy­cho­dzi paru pa­rob­ków z ce­pa­mi, pił­ka­mi, sie­kie­ra­mi i śmie­ją się tak­że, gło­śno. Z budy, za dwor­kiem, od­zy­wa się szcze­ka­nie psa. Wszyst­ko to two­rzy wrza­wę trwa­ją­cą kil­ka se­kund).

SCE­NA TRZE­CIA.

CIŻ SAMI, AU­RE­LIA, KA­ROL­KA, PIE­TREK, AN­TEK, KU­CHAR­KA, PA­ROB­CY.

Teo­fi­lu (krzy­czy i nie­cier­pli­wie tu­pie no­ga­mi). Au­rel­ka!

Au­rel­ka! Ka­rol­ka!… A i wy: An­tek! Pie­trek! Ku­le­sza. Co zno­wu?

Teo­fi­la (j… w.). Ka­rol­ka! An­rel­ka!… An­tek! Pie­trek!

a za­się… Au­rel­ka! Ku­le­sza. Cze­go Teo­fi­la wrzesz­czy? cze­go Teo­fi­la dzi­wa­czy?

Teo­fi­la (za­ła­mu­jąc ręce). Je­zus Ma­rya!… Boże… obie bose, Au­rel­ka i Ka­rol­ka… po ro­sie! Ku­le­sza. A gdzie rosa?!… a choć­by i była, no, to i co?

Teo­fi­la (j… w.). Prze­zię­bią się! za­cho­ru­ją!… Je­zus, Ma­rya!… la­ta­ją z tymi cham­ski­mi pę­dra­ka­mi, jak te pa­rob­kow­skie dzie­ci, jak te że­bra­ki z pod ko­ścio­ła, jak te sie­ro­ty odzie­ży nie­ma­ją­ce!

Ku­le­sza (za­no­sząc się od śmie­chu). Niech Teo­fi­la na to plu­nie! Teo­fi­li każ­da przy­czy­na do­bra, byle ję­czyć!… Czy one księż­nicz­ki, albo eo, żeby im bose nogi za­szko­dzić mo­gły. Może Teo­fi­la pro­jek­to­wa­ła księż­nicz­ki na świat wy­dać, czy ja wiem!

Teo­fi­la. Et, Boże! tyl­ko żar­ty Flo­ry­ano­wi w gło­wie!…

Ku­le­sza (cią­gnie da­lej). Ale pro­jekt nie udał się, bo one szlach­cian­ka­mi za­gro­do­we­mi tyl­ko są, choć oj­ciec po dzier­ża­wach cho­dzi.

Teo­fi­la. Ależ bo…

Ku­le­sza. Po ojcu po­szły, po bab­kach i pra­bab­kach też, któ­re, za­wsze boso la­ta­ły. Ot, niech Teo­fi­la prze­sta­nie ję­czyć, a idzie jeść mi dać, bo głod­ny je­stem, go­rzej od tego kun­dla, co się tam drze jak na­ję­ty!

Teo­fi­la. Flo­ry­ana za­wsze fa­ce­cye się trzy­ma­ją, a dzie­ci po­cho­ru­ją się… zwłasz­cza Au­rel­ka. Ku­le­sza. Cze­muż to: zwłasz­cza Au­rel­ka? De­li­kat­na taka, czy fa­wo­ryt­ka ma­mi­na?… a!… co?… Teo­fi­lu. Et!… Czy tu ci przy­nieść, czy tu mam dać dru­gie śnia­da­nie? Ku­le­sza. A ju­ści… dru­gie. Moż­na i trze­cie, je­śli ła­ska, Ot! na tym pień­ku misę po­sta­wisz… A niech się Teo­fi­la śpie­szy, bo zjem dzie­ci, ta­kim głod­ny! Teo­fi­la. Et! już i słu­chać na­wet nie miło. (Od­cho­dzi przez ga­nek).

Au­re­lia (sie­dząc na stud­ni, po­nad całą gro­mad­ką któ­ra u jej stóp roz­ło­ży­ła się na zie­mi, a ona draż­ni dzie­ci ga­łę­zią. – Śpie­wa).

Żeby was tu było, jak na drze­wie li­ści. Nie było, nie bę­dzie, jak mój Jaś naj­mil­szy! Żeby was tu było, jak na mo­rzu pia­ny, Nie było, nie bę­dzie, jak mój Jaś ko­cha­ny! Ku­le­sza (na str.). Oj! kie­dy nie Jaś, ale Ju­raś… i to za­rę­czo­ny! (gło­śno). Au­rel­ka! pójdź sam tu dziew­cze! (Au­re­lia przy­bie­ga).

Au­re­lia. A cze­go tat­ko chce, ro roz­ka­że?

Ku­le­sza (ca­łu­je ją w czo­ło). Idź-no, idź do domu. Wdziej trze­wi­ki, ogar­nij się, bo mat­kę tem mar­twisz, że tak la­tasz, jak dziew­ka z czwo­ra­ka.

Au­re­lia. Do­brze tat­ku!

Ku­le­sza. A Ka­rol­kę i ba­cho­ry z sobą za­bierz! Au­re­lia. Do­brze tat­ku! (Chwy­ta ga­łąź, le­żą­cą pod stud­nią).

Ku­le­sza. I przyjdź po­tem tu­taj, niby jaka księż­nicz­ka, to Teo­fi­lę ucie­szysz! Au­re­lia. Do­brze tat­ku!

Teo­fi­la (uka­zu­je się na gan­ku, nio­sąc sa­la­ter­kę z bi­go­sem, łyż­kę, a pod pa­chą bo­che­nek chle­ba i nóż weń wbi­ty)

Au­rel­ka! za­raz mi do domu!… Ubrać się!

Au­re­lia. A już, już… idę ma­muń­ciu.

(Szy­ku­je Ka­rol­kę, dziew­czy­ny i chło­pa­ków, i po­pę­dza­jąc gro­mad­kę ga­łę­zią z wszyst­ki­mi ra­zem wy­bie­ga. Przez pe­wien czas sły­chać jesz­cze ich śmiech).

Teo­fi­la (przez ten czas usta­wi­ła misę Ma pień­ku i pa­trzy jak mąż za­ja­da). Cóż?… smacz­ny?

Ku­le­sza (z peł­ną gębą). Król je­dzie, a kró­lo­wa po­ga­nia! (Je da­lej).

Teo­fi­la (kra­je małe kro­mecz­ki chle­ba, po­da­je mę­żo­wi i mru­czy). Et! za­rę­czy­ny – pa­ję­czy­ny! Może Pan Bóg da, że z tych jesz­cze nic nie bę­dzie!

Ku­le­sza, Teo­fi­la taka na­boż­na, a obok tego bliź­nie­mu źle ży­czy. (Za­ja­da).

Teo­fi­la (uada na klo­cu). Bo, sły­szę, jej fa­mi­lia tego mał­żeń­stwa wca­le nie pra­gnie.

Ku­le­sza (z peł­ne­mi usta­mi). Cze­muż to?

Teo­fi­la. Temu, że on chłop.

Ku­le­sza (kła­dzie łyż­kę, pa­trzy na nią i mówi pra­wie z gnie­wem). Teo­fi­la głup­stwa gada! Teo­fi­la. Flo­ry­an mówi, że ja głup­stwa ga­dam, a sam nie bar­dzo mą­dry, bo prze­cież po­wi­nien wie­dzieć, że co szlach­cian­ka, to szlach­cian­ka, a co chłop, to chłop!

Ku­le­sza (je­dząc mru­czy). Bab­skie bzdur­stwa!

Teo­fi­la. By­najm­niej, nie bab­skie, bo to wła­śnie męż­czy­zna, brat jej, oso­bli­wie temu mał­żeń­stwu na prze­szko­dzie stoi! Bar­dzo sły­szę am­bit­ny i nie chce żeby jego sio­stra po­mię­dzy chło­pa­mi po­nie­wie­ra­ła się. 1 szwa­grów on ma… i in­nych krew­nych, któ­rzy tak­że nie chcą… Ot! co!

Ku­le­sza. Osły! bał­wa­ny! ba­ra­ny!
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: