Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Król w Nieświeżu: 1784: obrazek z przeszłości - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Król w Nieświeżu: 1784: obrazek z przeszłości - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 291 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

KRÓL W NIE­ŚWIE­ŻU

1784.

Ob­ra­zek z prze­szło­ści

przez

J. I. Kra­szew­skie­go.

War­sza­wa.

Na­kład Ge­be­th­ne­ra i Wolf­fa.

1887.

Do­zwo­lo­no do dru­ku War­sza­wa, 7 Maj 1887 roku.

–-

Kra­ków. – Druk Wł. L. An­czy­ca i Sp., pod zarz. J. Ga­dow­skie­go.

Wie­czo­rem go­rą­ce­go dnia lip­co­we­go, na nie­świe­skim zam­ku, w ga­bi­ne­cie, do sy­pial­ni jego ksią­żę­cej mo­ści przy­le­ga­ją­cym, któ­re­go okna gru­be­mi i cięż­kie­mi fi­ran­ka­mi po­za­sła­nia­ne były, w wy­god­nem krze­śle, no­ga­mi opar­ty na sto­łecz­ku, sie­dział, wzdy­cha­jąc i pot z czo­ła ocie­ra­jąc, ksią­że wo­je­wo­da wi­leń­ski, Ra­dzi­wiłł Pa­nie – ko­chan­ku.

Twarz jego zmę­czo­na wy­ra­ża­ła znu­że­nie wiel­kie i za­kło­po­ta­nie; strój let­ni, wy­god­ny, do­mo­wy ozna­czał, że już dnia tego nie' spo­dzie­wał się go­ści. Obok, na ma­łym sto­licz­ku, okry­tym ko­bier­cem lek­kim, wiel­ka szkla­ni­ca kal­te­sza­lu, z któ­rej po­pi­jał wzdy­cha­jąc, do po­ło­wy już była opróż­nio­ną. U nóg księ­cia, pod sto­łem, wy­god­nie roz­cią­gnię­ta, sa­piąc i przez sen się od much opę­dza­jąc kon­wul­syj­ne­mi ru­cha­mi, spo­czy­wa­ła ulu­bio­na wy­żli­ca Nep­ta, na któ­rą ksią­że wo­je­wo­da nie­kie­dy z tro­skli­wo­ścią spo­glą­dał.

Przed księ­ciem, w pew­nem od­da­le­niu, stał, w mun­du­rze pol­skie­go au­to­ra­men­tu, wca­le przy­stoj­ny, ry­cer­skiej po­sta­wy, nie­zbyt już mło­dy, ale czer­stwo i ru­mia­no wy­glą­da­ją­cy męż­czy­zna. Pięk­nym go na­zwać nie było moż­na, gdyż twarz ry­sów do­syć po­spo­li­tych, nie­wiel­kie­go wy­ra­zu, ni­czem się nie od­zna­cza­ła szcze­gól­nie, ale ener­gia na niej, pew­ność sie­bie, żoł­nier­ska buta, sta­ły do­bit­nie wy­pi­sa­ne. Był to szwa­gier księ­cia, je­ne­rał Mo­raw­ski. Spo­glą­dał nie­kie­dy na wo­je­wo­dę, prze­cha­dzał się po ga­bi­ne­cie, jak­by go to­wa­rzy­stwo mil­czą­ce­go pana nu­ży­ło, od­chrzą­ki­wał, przy­po­mi­na­jąc mu się, sta­wał i zwra­cał na­próż­no ku nie­mu wy­zy­wa­ją­ce wej­rze­nie.

Ksią­że z wiel­ką fleg­mą po­pi­jał kal­te­szal, ocie­rał pot, okry­wa­ją­cy mu czo­ło, wzdy­chał, a na to­wa­rzy­sza nie pa­trzył. Czę­ściej da­le­ko znu­żo­ne jego oczy ob­ra­ca­ły się na le­żą­cą pod sto­łem wy­żli­cę, oty­łe i spa­słe stwo­rze­nie, któ­re­mu go­rą­co ka­ni­ku­ły, rów­nież jak panu jego, do­ku­czać mu­sia­ło. Na­gle ksią­że wo­je­wo­da zci­cha, jak­by sam do sie­bie, po­mru­ki­wać za­czął; cięż­kie po­wie­ki pod­niósł, spo­glą­da­jąc na woj­sko­we­go, i ode­zwał się gło­sem przy­tłu­mio­nym, na­po­ły ochry­płym.

– Ga­daj, co chcesz, bab­ski to wy­mysł, pa­nie ko­chan­ku. Ni przy­piął, ni przy­ła­tał. Kłó­ci­li­śmy się i uja­da­li; po­tem po­koj za­war­łem, do­brze go prze­pła­ciw­szy; a wy mi ka­że­cie wkoń­cu ko­chać się i śli­nić, ca­łu­jąc! Po kie­go li­cha?

Prze­cha­dza­ją­cy się po ga­bi­ne­cie je­ne­rał za­trzy­mał się.

– Ale bo, mo­ści ksią­że, – od­parł kwa­śno – ksią­że pod­ko­mo­rzy Hie­ro­nim, pan kasz­te­lan troc­ki, pan kraj­czy są prze­cież wszy­scy w tem zgod­ni, że zbli­ża­ją­ce­go się ku Nie­świe­żo­wi kró­la wy­pa­da­ło­by za­pro­sić i przy­jąć ho­ne­ste. Na­ka­zu­je to po­li­ty­ka i in­te­res domu ra­dzi­wił­łow­skie­go; gdy raz na­stą­pi­ła pa­cy­fi­ka­cya, uraz wza­jem­nych prze­ba­cze­nie, zgo­da, po­kój mię­dzy pa­na­mi chrze­ściań­ski­mi, aby to przy­pie­czę­to­wać w oczach świa­ta re­cep­cyą, god­ną imie­nia ksią­żąt. Przy­czem oka­że się i przy­po­mni moż­ność i po­tę­ga domu, uro­sną Ra­dzi­wił­ło­wie.

– Pchi! pchi! Asin­dziej, pa­nie ko­chan­ku, są­dzisz, wi­dzę, że lu­dzie o nas już tak za­po­mnie­li, iż my się im przy­po­mi­nać po­trze­bu­je­my? Ale, pro­szę cię, ja na to mam spo­sób inny i tań­szy. Każę w skó­rę dać szlach­ci­co­wi… i za­pła­cę…

Je­ne­rał roz­śmiał się.

– Szlach­ci­ca tyl­ko trze­ba wy­brać lep­sze­go ga­tun­ku, kar­ma­zy­na! – do­dał wo­je­wo­da.

– Co bo ksią­że żar­tu­jesz! – od­parł Mo­raw­ski.

– Jako żywo, pa­nie ko­chan­ku – pręd­ko pod­chwy­cil ksią­że. – Szlach­ci­ca skó­ra może mnie kosz­to­wać, daj­my na to, naj­dro­żej ty­siąc czer­wo­nych. A kró­la przyj­mu­jąc? he! he! psim swę­dem się nie obej­dę! Je­że­li go­ścić go, to po­ra­dzi­wił­łow­sku! Pęk­nie nie jed­na zło­ta be­czuł­ka! A co wina!…

– A cóż to dla księ­cia wo­je­wo­dy zna­czy? Albo Ra­dzi­wił­ła nie stać na to? – wtrą­cił Mo­raw­ski.

Wo­je­wo­da umo­czył usta w kal­te­sza­lu, otarł je rę­ka­wem i wes­tchnął cięż­ko.

– Sta­ło nie sta­ło – rzekł – hm, ale poco my się zno­wu z nim tak bar­dzo ko­chać mamy? Ja temu eko­nom­czu­ko­wi solą w oku, a on mnie też nie kon­fi­tu­rą… Zda­le­ka się… trzy­mać na po­li­ty­ce – i do­syć.

Za­milkł na chwi­lę, a zpod sto­łu, jak­by udział chcąc wziąć w roz­mo­wie wes­tchnie­niem i mru­cze­niem, ode­zwa­ła się też Nep­ta. Ksią­że tro­skli­wie się ku niej po­chy­lił.

– Wiesz – rzekł ksią­że – ja­kie mam zmar­twie­nie? Nep­ta zno­wu w sta­nie bło­go­sła­wio­nym, a tu ta­kie skwa­ry!

Je­ne­rał ra­mio­na­mi po­ru­szył, wie­dząc, że ksią­że, gdy o czem mó­wić nie chciał, do wy­żli­cy się zwra­cał.

– A co naj­go­rzej, – cią­gnął da­lej wo­je­wo­da – nie wiem na­wet, ja­kie­go się mam spo­dzie­wać po­tom­stwa. Go­to­wa mi kun­dy­sów na­pro­wa­dzić, któ­re to­pić będę mu­siał, aby jej wsty­du nie ro­bi­ły. Psiar­czy­ki – po­ko­jow­cy, choć mie­li naj­su­ro­wiej za­le­co­ne jak oka w gło­wie jej pil­no­wać, aby się w żad­ne ro­man­se nie wda­wa­ła, do­pu­ści­li skan­da­lu. Je­stem o jej zdro­wie nie­spo­koj­ny, a z fel­cze­rów ża­den na­wet się za­jąć nią nie chce. Mi­rec­ki, Wie­czor­kow­ski dok­to­rów uda­ją i, że koło lu­dzi cho­dzą, na nią spoj­rzeć nie ra­czą. Spro­wa­dzę chy­ba umyśl­nie kon­sy­lia­rza psie­go z za­gra­ni­cy… bo tam są i do świń dok­to­ro­wie… sło­wo ci daję, pa­nie ko­chan­ku!

– Ale, cóż u li­cha! Nep­cie się nic nic sta­nie – prze­rwał nie­cier­pli­wie je­ne­rał.

– Z ba­bek żad­na do niej też się nic po­fa­ty­gu­je – do­koń­czył ksią­że fra­so­bli­wie. – Nie za­po­mi­naj, że ona jest ostat­nią ze swe­go rodu i ta­kich wy­żłów na świe­cie już nie­ma. Asin­dziej wiesz, że ja ją przy­wio­złem z Ma­da­ga­ska­ru, a kró­lew­ska psiar­nia go­ni­ła za mną aż do Por­tu­ga­lii… bom ją wy­kradł.

Uśmiech­nął się je­ne­rał i po­czął prze­cha­dzać.

– A co mnie ta sztu­ka kosz­to­wa­ła! – do­koń­czył wo­je­wo­da, ręką po­nad gło­wą wy­wi­ja­jąc. – Od­dech ma strasz­nie cięż­ki! – rzekł po­słu­chaw­szy.

Na­stą­pi­ło mil­cze­nie. Wo­je­wo­da się za­du­mał głę­bo­ko i, bez przej­ścia żad­ne­go, roz­po­czął na­no­wo.

– Wiec wy po­sta­no­wi­li­ście, że kró­la-eko­nom­czu­ka w Nie­świe­żu przyj­mo­wać po­trze­ba. I my­śli­cie, że to ła­twa rzecz. Szast, prast, ja­jecz­ni­cy usma­żyć, gą­sio­rek wina przy­nieść i po wszyst­kiem! Ale… ale!…. Świat i Ko­ro­na pol­ska prze­cież na trą­by ra­dzi­wił­łow­skie zwró­co­ne oczy mają… ga­ze­ty roz­trą­bią, po­li­czą, ile my kur­cząt upie­cze­my i piwa wy­to­czym. Ja po­kpić spra­wy nic mogę; musi być, pa­nie ko­chan­ku, gran­dio­so ! Ho! ho! ho! ho!

I wo­je­wo­da do­koń­czył mru­cze­niem, na któ­re Nep­ta głu­chem war­cze­niem przez sen od­po­wie­dzia­ła.

– I wiesz asiń­dziej, co naj­gor­sza? – zni­ża­jąc głos, do­dał wo­je­wo­da. – Nie mogę za to rę­czyć, abym mu ja­kiej fin­fy pod nos nie pu­ścił. Bę­dzie mnie kor­ci­ło i świerz­bia­ło zro­bić mu fi­gla. Za mo­ich też dwo­rzan nie rę­czę, bo tak go ko­cha­ją, jak ja… nie strzy­ma­ją… zma­lo­wać coś mu­szą… oka­zyj­ka do­sko­na­ła, hę! he!

– Mo­ści ksią­że, a pra­wa go­ścin­no­ści? – prze­rwał je­ne­rał.

Ksią­że się uśmiech­nął.

– Ale ba… pra­wa go­ścin­no­ści! – za­mru­czał. – A by­ło­by ci smacz­no, gdy­byś mu­siał Mo­żej­ke, co ci buty czy­ścił, w rękę ca­ło­wać?

Oba ra­mio­na­mi ru­sza­li. Wtem Nep­ta pod sto­łem gwał­tow­nie się rzu­ci­ła, a ksią­że po­chy­lił się ku niej żywo.

– Pa­trzaj­że, jaka ona nie­spo­koj­na! – za­wo­łał. – Trze­ba­by na to coś ra­dzić. Jak my­ślisz, gdy­by jej dać Cor­nu­ce­rvi ?

– Ale cóż bo u li­cha! – prze­rwał je­ne­rał z nie­cier­pli­wo­ścią – pu­ścić ją na po­dwó­rze, niech so­bie tra­wy po­szu­ka i zje, a bę­dzie zdro­wą. Cała jej cho­ro­ba, że ją okar­mia­ją do zbyt­ku.

Ksią­że gło­wą po­trzą­sał, cią­gle się przy­pa­tru­jąc Nep­cie, któ­ra na dru­gi bok się wy­cią­gnąw­szy, usy­pia­ła spo­koj­nie. Czas ja­kiś upły­nął w mil­cze­niu.

– To praw­da, – po­czął zno­wu wo­je­wo­da na­piw­szy się – że nie mie­li­śmy od­daw­na oka­zyi prze­wie­trzyć tych ru­pie­ci, co się w skarb­cu cho­wa­ją; a tak, toby przy­najm­niej z mo­lów wy­trze­pa­no szpa­le­ry i z pyłu otar­to sprzę­ty… ale dro­go bę­dzie kosz­to­wać ten po­pis! Z dwoj­ga złe­go wo­lał­bym już któ­re­go z Mas­sal­skich przyj­mo­wać, pa­nie ko­chan­ku… choć i to – ni z pie­rza, ni z mię­sa… Już­ci nas stać na przy­ję­cie, a gdy­by bra­kło, to mi Hor­ba­czew­ski obie­cał pięt­na­ście zło­tych na za­staw po­ży­czyć…

Mo­raw­ski nie sma­ku­jąc w tych żar­tach, zży­mał się.

– Wa­sza ksią­żę­ca mość – rzekł – je­steś gło­wą domu.

– Bywa róż­nie – za­mru­czał wo­je­wo­da – cza­sem je­stem gło­wą, cza­sem kie­sze­nią domu, nie­kie­dy ręką, a na­wet tra­fi­ło się już być i no­ga­mi… ale – co mi tam! byle Nep­ta była zdro­wa! fur­da wszyst­ko! Hor­ba­czew­ski po­ży­czy… a wy po­sta­wi­cie na swo­jem, ja już to wi­dzę. Jak wam się cze­go za­chce, bied­ny pan wo­je­wo­da musi słu­chać… Gło­wę mu klek­czą, klek­czą – dla świę­te­go spo­ko­ju… sta­ry kon­tusz po­ła­ta, i da grosz ostat­ni. Co ma ro­bić bie­da­czy­sko.

I gło­wą po­ru­szyw­szy kil­ka razy, do­dał:

– Wszyst­ko to są bab­skie in­try­gi… Two­jej żo­nie za­chcia­ło się po­ka­zać kró­lo­wi Za­usze, więc ja go mu­szę spro­wa­dzić do Nie­świe­ża dla niej, aby ona mu się kwiat­ka­mi chwa­li­ła.

Je­ne­rał ra­mio­na­mi rzu­cał.

– Inne baby, któ­rym się chce bran­so­le­tek i na­szyj­ni­ków, – mó­wił da­lej ksią­że – wtó­ru­ją jej. Wszyst­kie się w nim ko­cha­ją, a to fur­fant, któ­ry gład­kie­mi sło­wa­mi zby­wa Boga i lu­dzi.

Po­wtó­rzy­ło się wzdy­cha­nie, ocie­ra­nie z potu czo­ła, po­pi­ja­nie kal­te­sza­lu i spo­glą­da­nie na Nep­tę. Roz­mo­wa prze­rzu­ci­ła się na ulu­bio­ną wy­żli­cę.

– Nie mogę na­wet dojść, – po­czął wo­je­wo­da – kie­dy przy­pad­nie roz­wią­za­nie, był­bym spo­koj­niej­szym, tym­cza­sem ka­że­cie mi się zaj­mo­wać przy­ję­ciem tego eko­nom­czu­ka i od­da­wa­niem mu kró­lew­skich ho­no­rów.

– Bo mu się one na­le­żą, – za­wo­łał je­ne­rał znie­cier­pli­wio­ny – na­masz­czo­nym jest prze­cie!

– A asin­dziej wiesz jaką oli­wą? – wtrą­cił żywo ksią­że. – Mnie nie­bosz­czyk Pod­bi­pię­ta za­rę­czał, że wprost wzię­li tej, któ­rej do sa­ła­ty uży­wa­ją. Zkąd on o tem wie­dział, nie py­ta­łem, ale nig­dy nie kła­mał.

Mo­raw­ski od­wró­cił się pra­wie gniew­ny, a ksią­że po­mil­czaw­szy, mó­wił da­lej.

– Su­po­nu­ję tedy, że go tu spro­wa­dzi­my! Czem­że ba­wić w Nie­świe­żu? Dziew­czę­ta mu ba­let za­tań­cu­ją… ale cały dzień na nogi ich pa­trzeć nie bę­dzie. Je­ne­ra­ło­wa po­ka­że mu ma­lo­wa­nie Est­ki, co po­tem, kie­dy on ma Wło­cha swe­go, któ­ry jesz­cze ja­skra­wiej sma­ru­je… Zło­tą cho­rą­giew musz­tro­wać przed nim? nie po­zna się na­tem! Na ko­nia go wsa­dzić, to się za grzy­wę uchwy­ci. Niedź­wie­dzia mu wy­pu­ścić, może być przy­pa­dek, bo żo­łą­dek ma, sły­szę, nie­sta­tecz­ny.

Flo­ta moja w Al­bie, zna­ko­mi­ta rzecz, ale się na niej nie po­zna, bo ma­ry­nar­ką, jak ja, się nie zaj­mo­wał. Na­osta­tek, co taki czło­wiek wart, z któ­rym się na­wet upić nie moż­na. Nie pije nic, oprócz wody, w któ­rej się ko­cha jak gęsi, u mnie zaś w Nie­świe­żu do­brej nie­ma. Upić się boi, aby się nie wy­ga­dał… to do­syć po­wie­dzieć… gdy­by szcze­rym był, kie­lisz­ka­by się nie lę­kał. Cóż ja z nim ro­bić będę? he? Zni­żył głos ksią­że.

– Do skarb­ca go wpu­ścić z ako­li­ta­mi? ta to wszyst­ko ho­ły­sze…

– Ależ, mo­ści ksią­że! – prze­rwał obu­rzo­ny je­ne­rał.

– Jak­że? nie goły? – prze­rwał wo­je­wo­da. – He? po­ży­cza u Ho­len­drów, po­ży­cza u Tep­pe­ra, po­ży­cza u am­ba­sa­do­ra, a jesz­czem nie sły­szał, aby komu co od­dał. Wpu­ścić go do skarb­ca, to tyl­ko osko­my do­sta­nie.

– Ksią­że się prze­cie skar­ży­łeś tyl­ko co, że ta­kie gro­sza nie masz! – rzekł Mo­raw­ski.

– Bo nie mam: – za­wo­łał ksią­że – skar­biec jest ra­dzi­wił­łow­ski, a ja stró­żem nad nim. Prze­cież tych zło­tych ce­gie­łek z nie­go nie mogę wziąć, a dy­amen­tów nie za­sta­wię, a dzier­żaw­cy nie pła­cą i z dóbr mi tyl­ko su­szo­ne grzy­by i la­sko­we orze­chy przy­no­szą. Orze­chy mu dać gryźć! zęby so­bie po­ła­mie i po­wie­dzą, że to zdra­da!

– Ksią­że wszyst­ko ob­ra­casz w żar­ty, – wy­buch­nął Mo­raw­ski – roz­mó­wić się na praw­dę nie moż­na.

– My­ślisz, że to żar­ty są, co ja mó­wię – za­wo­łał wo­je­wo­da. – Weź ty na ro­zum i na fis jak chcesz, a wyj­dzie toż samo, co u mnie w żar­tach. Ni wprzód, ni w zad. Wy­stą­pić po ra­dzi­wił­łow­sku, po­wie­dzą, że mu chcę im­po­no­wać; przy­jąć go skrom­nie, krzyk­ną, żem ską­py… a na­osta­tek, ani za sie­bie, ani za lu­dzi nie rę­czę, żeby fi­gla mu ja­kie­go nie spła­ta­li i fin­fy pod nos nie pu­ści­li. Bryź­nie kto nie­ostroż­nem sło­wem – weź­mie je do sie­bie… na zło­dzie­ju czap­ka gore. Z tej wiel­kiej przy­jaź­ni go­to­wa ani­mo­zya wy­ro­snąć.

Wo­je­wo­da mó­wił jesz­cze oży­wia­jąc się, gdy z są­sied­niej sal­ki we­szła po­wo­li, słusz­ne­go wzro­stu, do­syć oty­ła, nie­zbyt już mło­da, nie pięk­na wca­le, z twa­rzą mę­skie­go wy­ra­zu i czer­nie­ją­cym za­ro­stem nad wierzch­nią war­gą, jej­mość w bia­łej suk­ni, bez czep­ka, z ta­ba­kier­ką zło­tą w ręku.

Była to sio­stra księ­cia, pani je­ne­ra­ło­wa Mo­raw­ska, żona roz­ma­wia­ją­ce­go wła­śnie z nim pi­sa­rza li­tew­skie­go. Usły­szaw­szy ją nad­cho­dzą­cą, wo­je­wo­da pod­niósł cięż­kie po­wie­ki.

– Otóż jest! – rzekł – te­raz ona z ko­lei przy­cho­dzi mnie nu­dzić tem przy­ję­ciem kró­la je­go­mo­ści. Ko­niecz­nie­by­ście go chcie­li wi­dzieć w Nie­świe­żu?

– My jego, nic, – od­par­ła gru­bym gło­sem pani Mo­raw­ska – ale chce­my, aże­by on wi­dział Nie­śwież, a prze­ko­nał się, co Ra­dzi­wił­ło­wie na Li­twie zna­czą.

– I za to my go bę­dzie­my mu­sie­li po rę­kach ca­ło­wać! – wtrą­cił ksią­że… i splu­nął…

Wes­tchnie­nie gło­śniej­sze Nep­ty prze­rwa­ło za­le­d­wie po­czy­na­ją­cą się roz­mo­wę. Wo­je­wo­da po­ło­żył pa­lec na ustach…

– Sły­szysz asindź­ka, jak ona dy­szy cięż­ko? – szep­nął, do sio­stry się ob­ra­ca­jąc…

– Co za dziw! – po­gar­dli­wie od­par­ła Mo­raw­ska – wi­dzisz, co na niej sa­dła!

Ksią­że zmarsz­czył się, usły­szaw­szy to po­gar­dli­we wy­ra­że­nie, i za­po­mi­na­jąc o przy­by­łej, wzro­kiem nie­spo­koj­nym śle­dził wszyst­kie ru­chy Nep­ty, któ­ra Wi­sto­cie sen mia­ła cięż­ki.

Po krót­kim prze­stan­ku, je­ne­ra­ło­wa ta­ba­kę za­ży­wa­jąc, po­czę­ła gło­sem stłu­mio­nym:

– Zga­dłeś, pa­nie bra­cie, żem ja tu przy­szła też na­sta­wać na przy­ję­cie kró­la w Nie­świe­żu.

Dla ho­no­ru domu trze­ba wy­stą­pić, nic nie po­mo­że. Sta­ło na to Ja­bło­now­ską, sta­ło Ogiń­skich, a na­sby mia­ło nie stać?

– Ale, ale – za­wo­łał wo­je­wo­da – choć­bym się miał u Hor­ba­czew­skie­go, albo u To­łocz­ki za­po­ży­czyć, sta­ło­by i księ­cia wo­je­wo­dę na to, ale są inne kon­sy­de­ra­cye. On to tak do­brze wie o mnie, jak ja o nim, że się nie lu­bi­my; wy­pad­nie więc łgać po­li­tycz­nie, a mnie to dła­wi… i albo ja, albo ktoś z mo­ich wy­rwie się z la­da­ja­kiem sło­wem – piwa na­wa­rzy! On bę­dzie we wszyst­kiem szu­kał alu­zyi – a my, choć nie­chcą­cy, pu­ścim mu jaką fin­fę. Mó­wi­łem to już je­ne­ra­ło­wi. Z wiel­kiej ad­o­ra­cyi wy­ro­śnie złość jesz­cze więk­sza.

Ksią­że się wziął za gło­wę.

– Bę­dzie­my w nim mu­sie­li sła­wić ja­giel­loń­ską krew, choć kto wie, jaka tam w jego ży­łach pły­nie.

Zżym­nę­ła się Mo­raw­ska.

– Dał­byś po­kój! do­syć, że kró­lem jest… albo go nic trze­ba było ko­ro­no­wać, lub te­raz kła­niać mu się na­le­ży. Bądź­co­bądź, pan wo­je­wo­da wi­leń­ski na gra­ni­cy księ­stwa bę­dzie go mu­siał po­wi­tać. No i cóż? nie po­pro­si go do sie­bie w go­ści­nę?

– Ale, ale, gdy­by się ona bo­ćwin­ką obe – szła – mruk­nął wo­je­wo­da, któ­ry so­bie zno­wu pu­ścił cu­gle. – Za­mek mi do góry no­ga­mi prze­wró­cą. Trze­ba mu be­dzie pre­zen­to­wać wszyst­ko, po­cząw­szy od psiar­ni aż do ba­le­tu… fa­jer­wer­ki pa­lić, ba­ra­nią pie­czeń skwa­rzyć, w Al­bie flo­tę szty­fto­wać, puł­ki ścią­gać, niedź­wie­dzie zwo­zić, i całą szlach­tę na dwa­dzie­ścia mil wko­ło zwo­ław­szy, ją i jej ko­nie ży­wić. I go­to­wa mi jesz­cze na te dni przy­paść sła­bość mo­jej Nep­ty, do­zo­ru nie bę­dzie, gło­wy po­tra­cą wszy­scy – nie­szczę­śli­we stwo­rze­nie, wraz z po­tom­stwem pad­nie ofia­rą! Ród na niej wy­ga­śnie!

Je­ne­ra­ło­wa śmiać się po­czę­ła ser­decz­nie.

– Sło­wem, – ode­zwa­ła się – że Nep­ta na prze­szko­dzie wszyst­kie­mu, i bo­daj ona u was w więk­szej ce­nie, niż…

Nie dał do­koń­czyć wo­je­wo­da.

– Niż wie­lu lu­dzi, – do­dał żywo – ano, tak. Asińdź­ka po­win­naś wie­dzieć, że oprócz Nep­ty nikt mnie nie ko­chał.

– Go­dziż się to mó­wić! – prze­rwa­ła z obu­rze­niem je­ne­ra­ło­wa.

– Go­dzi, bo praw­da – cią­gnął da­lej wo­je­wo­da. – Nep­ta mnie jed­na ko­cha­ła i nie żą­da­ła nig­dy ode mnie ani za­sta­wy, ani do­ży­wo­cia, ani żad­ne­go za­pi­su… kon­ten­to­wa­ła się ko­ść­mi z ta­le­rza.

Mo­raw­ski, sta­nąw­szy na­prze­ciw­ko mó­wią­ce­go, ra­mio­na­mi rzu­cał, spo­glą­da­jąc to na nie­go, to na żonę.. Wo­je­wo­da tym­cza­sem, jak­by sam do sie­bie mó­wiąc, mru­czał co­raz ci­szej i skoń­czył nie­do­sły­sza­nym szep­tem, któ­ry w kal­te­sza­lu uto­pił.

Je­ne­ra­ło­wa spo­koj­nie za­ży­wa­ła ta­ba­kę, ksią­że utarł­szy wąsy, na­no­wo za­ga­ił gło­śniej:

– Ja wiem, wy na swo­jem po­sta­wi­cie. Wa­sze za­wsze na wierz­chu – ja mu­szę słu­chać wszyst­kich, po­cząw­szy od Ber­na­to­wi­cza i ks. Ka­ten­bryn­ka, aż do księ­cia kraj­czy­ca i asa­ni do­bro­dziej­ki. Nie­chaj­że za­wcza­su po­szlą fury do lasu po mio­tły, bo po tych go­ściach śmie­cie przyj­dzie wy­wo­zić przez pół roku. Pani je­ne­ra­ło­wa też z frau­cy­me­rem się miej na bacz­no­ści, bo to dwór bez par­do­nu. Przy­je­dzie ks. Na­ru­sze­wicz, któ­ry na sta­re baby szcze­gól­nie jest łasy, inni na mło­de, nie da­ru­ją ni­ko­mu…

– Nie pló­tł­byś! – za­wo­ła­ła Mo­raw­ska.

– Zo­ba­czy­cie, – cią­gnął da­lej nie­zmor­do­wa­ny ksią­że – zo­ba­czy­cie, je­śli nie będę pro­ro­kiem. Z tych wiel­kich czu­ło­ści wy­ro­sną kwa­sy, bę­dzie po­tem płacz i zgrzy­ta­nie zę­bów. Fin­fa musi być, nic nie po­mo­że… kto ją pu­ści nie wiem, ale, że za­wcza­su po­wi­nien nos przy­go­to­wać – to pew­na… Na­sie­dli­ście się na mnie wszy­scy – siła złe­go na jed­ne­go, mu­szę być po­słusz­nym. Te­raz z dwoj­ga nie­uchron­ne jed­no, wy­stą­piw­szy po­ra­dzi­wił­łow­sku, po­wie­dzą adu­la­to­ry i po­chleb­cy, bę­dzie za­ma­ło im – krzyk­ną, że­śmy ro­ko­sza­nie i re­be­li­zan­ty… Ano! dziej się wola wa­sza!

Wo­je­wo­da był­by cią­gnął dłu­żej jesz­cze, gdy­by w tej chwi­li Nep­ta nie po­ru­szy­ła się, nie ziew­nę­ła gło­śno, nie za­czę­ła się wy­cią­gać i strze­py­wać, po­czem o ko­la­na pań­skie otrzeć się przy­szła i zwie­szo­ną po­li­za­ła rękę. Z wiel­ką czu­ło­ścią po­chy­lił się ku niej wo­je­wo­da i po­czął z nią roz­ma­wiać po­ci­chu. Wy­żli­ca, jak­by go ro­zu­mia­ła, ogo­nem wy­wi­ja­jąc, pa­trzy­ła mu w oczy. Zda­wa­ło się, jak­by szczek­nąć chcia­ła, ale na zie­wa­niu się skoń­czy­ło.

Obo­je pań­stwo Mo­raw­scy spo­glą­da­li na to po­wi­ta­nie prze­bu­dzo­nej z po­li­to­wa­niem i ro­dza­jem szy­der­stwa. Ksią­że zda­wał się o nich za­po­mi­nać – za­dzwo­nił. Wbiegł na­tych­miast pa­cho­lik, bę­dą­cy na stra­ży. Na tego spa­dła bura, że Nep­cie świe­żej wody za­po­mniał po­sta­wić.

Je­ne­ra­ło­wa tym­cza­sem, po­cze­kaw­szy nie­co, dała znak mę­żo­wi i po­wsta­ła.

– Za­tem – ode­zwa­ła się, ta­ba­kę za­ży­wa­jąc – rzecz jest po­sta­no­wio­na. Król bę­dzie w Nie­świe­żu, a ty go po­je­dziesz na gra­ni­cę za­pro­sić. Na­le­ży te­raz my­śleć nie­zwłocz­nie o przy­ję­ciu.

– I o fin­fie – ci­cho szep­nął wo­je­wo­da, a Mo­raw­ska koń­czy­ła, uda­jąc, że nie sły­szy:

– Po­trze­ba się za­cząć go­to­wać! Je­że­li się nie mylę, byt­ność kró­la przy­pad­nie ja­koś na po­ło­wę sep­tem­bra. Wię­cej nad sześć do sied­miu ty­go­dni nie mamy na wszyst­ko. Czas więc już się krzą­tać…

– Krzą­taj­my się! – wes­tchnął z re­zy­gna­cyą ksią­że. – Niech ju­tro do mnie przyj­dzie Ber­na­to­wicz rano, a ja się tym­cza­sem na­my­ślę… Kie­dyś grzyb, leź w kosz… mu­sia­ło się na Ra­dzi­wil­le skru­pić… Ogiń­ski ka­na­ły ko­pał – a ja cier­pię za nie­go!

* * *

Król zra­na prze­cha­dzał się po ga­bi­ne­cie, je­ne­rał Ko­ma­rzew­ski stał na boku o sto­lik opar­ty, cze­ka­jąc, aż się Naj. Pan na­my­śli. Na twa­rzy pięk­nej jesz­cze, ale zmę­czo­nej i wy­ży­tej Po­nia­tow­skie­go, świe­cił, rzad­ki na niej, pro­myk we­wnętrz­ne­go za­spo­ko­je­nia… Sta­wał cza­sa­mi w tej prze­chadz­ce, bia­łą, pięk­ną ręką brał się za świe­żo ogo­lo­ną bro­dę i du­mał, po­tem z uśmie­chem sa­tys­fak­cyi we­wnętrz­nej, wra­cał do po – wol­nej prze­chadz­ki i roz­my­śla­nia. Ko­ma­rzew­ski zda­la przy­pa­try­wał się z ro­dza­jem czci i po­sza­no­wa­nia. Był­to je­den z tych lu­dzi nie­wie­lu, któ­rzy w kró­la wie­rzy­li…

Kil­ka mi­nut trwa­ło mil­cze­nie.

– Wiesz, mój je­ne­ra­le, – ode­zwał się na­resz­cie król, sta­jąc na­prze­ciw­ko nie­go – jest to, ja­kem ci mó­wił, chwi­la wła­śnie spo­sob­na, aby wszyst­kie śla­dy daw­nych wa­śni, nie­po­ro­zu­mień, roz­dro­bie­nia na obo­zy – za­cie­rać i na prze­jed­na­nie pra­co­wać. Sku­pić wszyst­kich oko­ło tro­nu… a je­śli się nie da war­cho­łów po­zy­skać, zmniej­szyć przy­najm­niej licz­bę ich…

Po­mil­czał chwi­lę.

– Co my­ślisz, – do­dał – gdy­by­śmy się po­sta­ra­li te­raz na Li­twie so­bie Ra­dzi­wił­łów zjed­nać? Lu­dzie są nie­wiel­kich głów wo­gó­le, na­mięt­ni, nie­roz­waż­ni, ale tra­dy­cye ich wią­żą z kra­jem, wpływ mają wiel­ki, a nie zby­wa im na­tem, czem on się kon­ser­wu­je, na pie­nią­dzach… Pa­nie-ko­chan­ku te­raz ze mną ani źle, ani do­brze… A gdy­by­śmy spró­bo­wa­li…, po­ma­ca­li, czy­by mu od­wie­dzi­ny w Nie­świe­żu nie po­chle­bi­ły i nam go nie po­zy­ska­ły? jak ci się zda­je?

Ko­ma­rzew­ski się uśmiech­nął.

– Naj­ja­śniej­szy pa­nie – od­parł z po­ufa­ło­ścią po­sza­no­wa­nia peł­ną sta­re­go słu­gi. Czyż­bym ja mógł in­a­czej i le­piej coś wy­my­śleć nad wa­szę kró­lew­ską mość? Myśl jest zło­ta… Ra­dzi­wił­ło­wie, bądź­co­bądź, za­cho­wa­li na Li­twie ten urok, jaki mia­ła ich ro­dzi­na od wie­ków. a któ­ry po­łą­cze­nie z dy­na­styą ja­giel­loń­ską po­więk­szy­ło jesz­cze… Zna­czy to coś za­wsze, iż Bar­ba­ra była na tro­nie… Dziś ksią­że Pa­nie-ko­chan­ku na świecz­ni­ku, bo naj­męż­niej­szy, choć zresz­tą… Po ustach kró­la uśmiech się prze­śli­znął.

– Co mó­wisz na od­wie­dzi­ny w Nie­świe­żu? – za­py­tał.

– Po­wta­rzam wa­szej kró­lew­skiej mo­ści, – rzekł je­ne­rał – myśl zło­ta, ale się nie trze­ba łu­dzić i dla was, naj­ja­śniej­szy pa­nie, wy­ko­na­nie bę­dzie utra­pio­ne… Z Ra­dzi­wił­łem po­trze­ba pić…

– No, kie­li­szek! za po­myśl­ność domu… – od­parł król – zmo­gę się, choć­bym od­cho­ro­wać miał… Gdy po­li­ty­ka na­ka­zu­je, nie­jed­no prze­łknąć po­trze­ba.

– Kie­li­szek! – za­wo­łał Ko­ma­rzew­ski. – Wa­sza kró­lew­ska mość są­dzisz, że tam kie­li­cha­mi piją?

Po­nia­tow­ski gło­wę wci­snął w ra­mio­na.

– To już chy­ba ty mnie wy­rę­czać bę­dziesz mu­siał – rzekł śmie­jąc się. – Ale mów­my naj­przód, jak do tego przyj­dzie­my, aże­by­śmy w Nie­świe­żu upić się mo­gli?

Za­du­mał się Ko­ma­rzew­ski.

– Ko­goś pod­sta­wi­my dla in­sy­nu­acyi – ode­zwał się, tro­chę po­my­ślaw­szy. – Wam, naj­ja­śniej­szy pa­nie, na­pra­szać się nie wy­pa­da; mnie nad­to zna­ją, jako od­da­ne­go wa­szej kró­lew­skiej mo­ści; a bę­dzie­my mu­sie­li po­pchnąć neu­tral­ne­go ko­goś do je­ne­ra­ła Mo­raw­skie­go. On i żona jego myśl po­da­dzą wo­je­wo­dzie. Musi za­pro­sić.

– Na­tu­ral­nie – rzekł król, osty­ga­jąc zwol­na, w mia­rę, jak my­ślą na­stęp­stwa wszyst­kie kro­ku przed­się­bra­ne­go roz­wa­żał. – Na­tu­ral­nie. Po­li­ty­ka obec­nej chwi­li może nas zmu­sić do tego kro­ku, cho­ciaż, Ko­ma­rze­siu mój, z mo­jej stro­ny bę­dzie to ofia­rą wiel­ką. Z Ra­dzi­wił­łem po­trze­ba cho­dzić ostroż­nie, umieć mu się ako­mo­do­wać. Frasz­ka to z ro­zum­nym nie­przy­ja­cie­lem, ale z ta­kim, jak ów po­czci­wiec Pa­nie-ko­chan­ku! Ja, król, w po­rów­na­niu z nim, ubo­żuch­ny je­stem. Oprócz or­de­ru, któ­re­go mu dać już nie mogę, bo go ma, ni­czem się na­wet wy­wdzię­czyć nic po­tra­fię za go­ści­nę, któ­ra go sza­le­nie kosz­to­wać może, nie dla mnie, ale dla mi­ło­ści wła­snej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: