Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Ludwik Wodzicki: życiorys - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ludwik Wodzicki: życiorys - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 244 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Ży­cio­rys.

W Kra­ko­wie.

Na­kła­dem księ­gar­ni Spół­ki Wy­daw­ni­czej Pol­skiej.

1894.

W dru­kar­ni "Cza­su" Fr. Klu­czyc­kie­go i Sp. pod za­rzą­dem Jó­ze­fa Ła­ko­ciń­skie­go.

Wspo­mnie­nia po­śmiert­ne, ne­kro­lo­gi są ko­niecz­no­ścią. Przy­po­mi­na­ją zbyt czę­sto płacz­ki sta­ro­żyt­no­ści, któ­re z urzę­du za­no­si­ły się od łez i łka­nia na po­grze­bach. Wy­ma­ga­ją wy­jąt­ko­we­go na­stro­ju na­wet kie­dy są szcze­re­mi i umie­jęt­ne­go, nie­raz sztucz­ne­go spla­ta­nia smut­ku z po­chwa­łą. Sta­now­czo nie dają po­dob­ne­go wi­ze­run­ku czło­wie­ka i sto­sun­ków. Są nie­unik­nio­ne­mi, cza­sem bu­du­ją­ce­mi, mało kie­dy na­ucza­ją­ce­mi.

Nie pła­czek sta­ro­żyt­nych łzy wy­la­li nad gro­bem Lu­dwi­ka Wo­dzic­kie­go to­wa­rzy­sze i przy­ja­cie­le. Ich bo­leść jest praw­dzi­wa, głę­bo­ka, tę­sk­no­ta na za­wsze od nich nie­od­łącz­na. Wśród smut­ku i żalu przy­świe­ca im jego przy­kład. Jak on za­wsze i wszę­dzie, we wszyst­kiem i ze wszyst­kie­go szu­kał po­żyt­ku dla spra­wy pu­blicz­nej, tak oni pra­gną z jego ży­wo­ta przy­nieść ko­rzyść spo­łe­czeń­stwu i kra­jo­wi, przed­sta­wia­jąc go nie przy od­gło­sie trą­by po­grze­bo­wej, z trój­no­ga lub aka­de­mic­kiej mow­ni­cy, ale w praw­dzie ży­cio­wej, w świe­tle czy­nów jego i wy­pad­ków współ­cze­snych, i po­le­ci­li to za­da­nie jed­ne­mu z tych, co naj­ści­ślej byli z nim złą­cze­ni zo­bo­pól­ną wier­no­ścią.

Nic­by nie było po­ży­tecz­niej­sze­go, bar­dziej na­ucza­ją­ce­go, jak ująć dzie­je tej pol­skiej dziel­ni­cy od wy­pad­ków, któ­re ją na nowe wpro­wa­dzi­ły tory, w wi­ze­run­kach lu­dzi, co jej prze­wod­ni­czy­li i na róż­nych po­lach stre­ści­li w so­bie jej ży­cie.

Ta­kie Plu­tar­cha opo­wia­da­nie cho­ciaż nie o plu­tar­cho­wych lu­dziach, wry­ło­by się od pierw­szych lat w pa­mięć mło­de­go po­ko­le­nia, nie­za­wod­nie roz­grza­ło­by do na­śla­do­wa­nia, do wy­trwa­nia na dro­dze przez tam­tych wy­tknię­tej, do upodo­ba­nia so­bie za­wo­dów, na po­zór nie­raz nie­wdzięcz­nych lub twar­dych, lecz ukry­wa­ją­cych w so­bie za­słu­gę. – Każ­dy wy­brał­by so­bie wzór do na­śla­do­wa­nia, za­słu­gę do osią­gnię­cia. Suma tych wra­żeń i tych dą­żeń nie­da­le­kiej prze­szło­ści wla­ła­by w spo­łe­czeń­stwo zdro­wia wie­le, siły nie­ma­ło.

Jak sta­ro­żyt­nych hi­sto­ryk po­rów­ny­wał Gre­ków z Rzy­mia­na­mi, na­le­ża­ło­by po­sta­wić w ra­mach skrom­ne­go ży­cia pol­skie­go obok wi­ze­run­ków lu­dzi z epo­ki od­ro­dze­nia Ga­li­cyi po­sta­cie tych, któ­rzy zna­czy­li w Kró­le­stwie Pol­skiem od 1815 do 1830 roku. – Za­chę­ta do służ­by pu­blicz­nej i po­świę­ceń dla wspól­nej spra­wy nie po­win­na być czer­pa­na wy­łącz­nie z epok bo­ha­ter­skich. Jest służ­ba, są po­świę­ce­nia po­trzeb­ne w pew­nych cza­sach, a w nich tkwi nie­raz wię­cej mę­stwa, od­wa­gi i siły, niż w epicz­nych wal­kach.

Do mę­żów zna­czą­cych i za­słu­żo­nych w od­ro­dze­nia Ga­li­cyi na­le­ży Lu­dwik Wo­dzic­ki.

Chce­my po­dać jego wi­ze­ru­nek.

Nie schle­bia­my so­bie oczy­wi­ście, aby­śmy zbli­ży­li się do nie­zrów­na­nej pro­sto­ty i wdzię­ku Plu­tar­cha. Usi­ło­wać bę­dzie­my, aby wi­ze­ru­nek był po­dob­ny, aby o czło­wie­ku mó­wi­ły czy­ny, o epo­ce wy­obra­że­nia, oby­cza­je, zda­rze­nia. Tym spo­so­bem zby­wać bę­dzie opo­wia­da­niu na mi­strzow­stwie pió­ra, bo­ga­tem bę­dzie – praw­dą. Ona jed­na sta­no­wić może pięk­ność skrom­ne­go po­mni­ka, któ­ry po­świę­cić za­mie­rza­my pa­mię­ci tego, co brzy­dził się kłam­stwem; ona jed­na god­ną jest tej pa­mię­ci.PO­CHO­DZE­NIE. – MŁO­DOŚĆ. – MEN­TOR. – KRA­KÓW 1850 – 1853. – PA­RYŻ I KRA­KÓW 1853 – 1855. – WIE­DEŃ 1855 – 1856. – PO­DRÓ­ŻE 1856 – 1858. – CHA­RAK­TE­RY­STY­KA.

W Kra­ko­wie 19 sierp­nia 1834 r. uro­dził się Lu­dwik Wo­dzic­ki, ze związ­ku mał­żeń­skie­go hra­bie­go Alek­san­dra Wo­dzic­kie­go z Iza­bel­lą Ję­drze­jo­wi­czów­ną. Po­cho­dził z rodu za­słu­żo­ne­go, her­bu "Le­li­wa, " pa­try­oty­zmem oży­wio­ne­go, już moż­ne­go, z Kra­ko­wem i jego dzie­ja­mi ze­spo­lo­ne­go, z pierw­sze­mi w Pol­sce ro­dzi­na­mi po­łą­czo­ne­go i spo­krew­nio­ne­go. Wo­dzic­cy byli za­wsze prze­waż­nie ludź­mi ro­zum­ny­mi, nie­raz mi­łe­go dow­ci­pu.

Mat­ka od­zna­cza­ła się wdzię­ka­mi; oj­ciec ry­cer­sko­ścią, po­spie­szył był do Gre­cyi i brał udział w woj­nie o oswo­bo­dze­nie – były to cza­sy, w któ­rych Po­la­cy mnie­ma­li, że wal­cząc o wol­ność in­nych, zdo­bę­dą wła­sną nie­pod­le­głość. Po­tem wstą­pił w sze­re­gi po­wsta­nia li­sto­pa­do­we­go; owdo­wiaw­szy, zło­żo­ny cięż­ką nie­mo­cą, prze­ka­zał opie­kę nad sy­nem i ma­jąt­kiem szwa­gro­wi, Ja­no­wi Ję­drzej o wie­żo­wi, któ­ry jak on wal­czył w woj­nie

1830 – 1831 roku z od­zna­cze­niem, prze­waż­nie pod Dem­biń­skim, wy­trwa­le i dziel­nie, a te­raz za­li­czał się do naj­pa­try­otycz­niej­szych, naj­bar­dziej po­wa­ża­nych w Ga­li­cyi oby­wa­te­li. – Za­czer­nie pod Rze­szo­wem, jego sie­dzi­ba, było punk­tem zbor­nym dla oko­li­cy; ztam­tąd roz­cią­gnął czu­łą, ro­zum­ną opie­kę nad sio­strzeń­cem i jego opo­dal po­ło­żo­nym ma­jąt­kiem Ty­czy­nem.

Wo­dzic­ki cho­wał się u swe­go dzia­da Ję­drze­jo­wi­cza i jego żony w Za­czer­ni­li, czę­ścią we Lwo­wie. – Ro­snąc wśród tych ro­dzin­nych wspo­mnień, przy­kła­dów i wpły­wów, z trud­no­ścią mógł in­a­czej so­bie przed­sta­wiać pa­try­otyzm pol­ski, jak w mun­du­rze uła­na. – Przez Wo­dzic­kich sty­ka­jąc się ze świa­tem ma­gnac­kim, przez Ję­drze­jo­wi­czów z oby­wa­tel­skim i szla­chec­kim w naj­lep­szym jego wy­ra­zie; przez pierw­szych z ży­ciem miej­skiem i sto­lic, przez dru­gich z wiej­skiem i dwo­rów za­moż­nych, od­czuł wpływ tych dwóch ży­wio­łów, każ­dy z nich wy­ci­snął na nim wła­ści­we so­bie pięt­no; przez cale jego ży­cie i za­wód znać było w nim od­dzia­ła­nie domu Wo­dzic­kich w Kra­ko­wie i dwo­ru w Za­czer­ni­li. Dzię­ki bo­ga­to upo­sa­żo­nej na­tu­rze wziął z jed­ne­go i dru­gie­go, co było w nich naj­lep­sze­go, zrów­no­wa­żył i do­pro­wa­dził do har­mo­nii cen­nej, nie­po­zba­wio­nej wdzię­ku. Ze­spo­le­nie tych dwóch pier­wiast­ków sta­no­wi­ło ory­gi­nal­ność nie­raz mi­ster­ność jego oso­bi­sto­ści.

W owych cza­sach ist­niał jesz­cze w spo­łe­czeń­stwie pol­skiem Men­tor, bar­dziej za­pew­ne po­dob­ny do na­uczy­cie­la Te­le­ma­ka Fe­ne­lo­na, niż do tego, pod któ­re­go po­sta­cią ukry­wa­ła się w Odys­sei Mi­ner­wa, zaj­mu­ją­cy prze­cież nie małe miej­sce w wy­cho­wa­niu mło­dzień­ca. Men­tor był wte­dy kie­row­ni­kiem, na­uczy­cie­lem, przedew­szyst­kiem to­wa­rzy­szem, i zwy­kle sta­wał się do­zgon­nym przy­ja­cie­lem. Ta­kim Men­to­rem Lu­dwi­ka Wo­dzic­kie­go stał się od roku 1848 Le­onard Staw­ski. Spi­sko­wiec oczy­wi­ście i wię­zień, gdyż ta­kich wy­bie­ra­no wów­czas naj­chęt­niej na kie­row­ni­ków mło­dzie­ży, upa­tru­jąc w ich prze­szło­ści naj­lep­sze rę­koj­mie pa­try­otycz­ne­go wy­cho­wa­nia, Staw­ski prze­cież na­le­żał do tych, co za­czerp­nę­li byli we wła­snych do­świad­cze­niach prze­ko­na­nie o bez­u­ży­tecz­no­ści, o szko­dli­wo­ści ro­bót spi­sko­wych, a za­cho­wa­li ży­wość i świe­żość uczuć pa­try­otycz­nych. Pra­wy nad wszel­ki wy­raz, cno­tli­wy, jak mnich, po­dejrz­li­wy nie­co, jako daw­ny kon­spi­ra­tor, do­bro­dusz­ny, jak pol­ski szlach­cic, wy­kształ­co­ny, zwłasz­cza w rze­czach pol­skich, bo­go­boj­ny: był on pod każ­dym wzglę­dem na wy­so­ko­ści za­da­nia, tyl­ko nig­dy spro­stać nie mógł fi­glom, któ­re mło­dość zwy­kła pła­tać Men­to­rom.

Trud­no­by ozna­czyć do­kład­nie, ile wpły­nął na wy­ro­bie­nie mło­dzień­ca, to pew­na, że bar­dzo po­czci­wie i że umiał w nim roz­wi­nąć pięk­ny przy­miot wdzięcz­no­ści, któ­rą do koń­ca za­cho­wał mu Wo­dzic­ki, któ­ra wy­two­rzy­ła do­zgon­ną, sta­łą, roz­czu­la­ją­cą mię­dzy nimi przy­jaźń.

W to­wa­rzy­stwie Staw­skie­go przy­był Lu­dwik Wo­dzic­ki w 1850 roku do Kra­ko­wa dla dal­szych nauk; wstą­pił w gim­na­zy­um św. Anny do siód­mej kla­sy. W tej sa­mej byli Zoll, Kasz­ni­ca, póź­niej pro­fe­sor "Szko­ły Głów­nej" w War­sza­wie, Al­fred Mi­lie­ski i Au­gust Go­ray­ski, od­ra­zu i do zgo­nu jego nie­roz­dziel­ny przy­ja­ciel. Eg­za­min ma­tu­ri­ta­tis zdał w je­sie­ni 1852 roku. Pierw­szy rok uni­wer­sy­te­tu prze­pę­dził na wszech­ni­cy Ja­giel­loń­skiej. Uczył się do­brze, cza­sem pil­nie, za­wsze z by­stro­ścią i upodo­ba­niem, bez tych jed­nak nad­zwy­czaj­nych od­zna­czeń, któ­re czę­sto w przy­szło­ści za­mie­nia­ją się w za­wo­dy. Od pierw­szych chwil żył ży­ciem umy­sło­wem, wszyst­ko go wiel­ce zaj­mo­wa­ło, nic z dzie­dzi­ny du­cho­wej nie było mu obo­jęt­nem, ota­czał się at­mos­fe­rą in­te­li­gent­ną. Było to zna­mie­niem tego po­ko­le­nia, że wszyst­ko czu­ło i od­czu­wa­ło, rwa­ło się do wszyst­kie­go, co lep­sze, co wznio­ślej­sze, co pięk­ne i nie­po­spo­li­te, cza­sem ad si­de­ra wię­cej, niż się grun­tow­nie i do­kład­nie, ści­śle uczy­ło. Wię­cej ksią­żek czy­ta­ło, niż nad książ­ką ślę­cza­ło. Li­te­ra­tu­ra, zwłasz­cza wiel­cy pol­scy po­eci, po nich nie­miec­cy, po nich Al­fred de Mus­set, przed in­ne­mi Sha­ke­spe­are, prze­waż­ne w ży­ciu mło­dzie­ży zaj­mo­wa­li miej­sce.

Zna­nem to jest, że sa­lo­ny kra­kow­skie sły­nę­ły z tego, ra­czej oskar­ża­no je, że za­pra­sza­ły uczą­cą się mło­dzież, że ją od ła­wek uni­wer­sy­tec­kich na­wet szkol­nych od­wo­dzi­ły. W za­sa­dzie zwy­czaj taki może być na­gan­nym i szko­dli­wym, mło­dzież jed­nak z onych cza­sów świad­czy, że nie­ma re­gu­ły bez wy­jąt­ku. Z owych świa­to­wych ża­ków i słu­cha­czy – z ma­łe­mi wy­jąt­ka­mi – wy­ro­śli lu­dzie, za­zna­czy­li się w ży­ciu uży­tecz­nie lub świet­nie, wszy­scy nie­mal sto­sow­nie do oko­licz­no­ści speł­ni­li, lub sta­ra­li się speł­nić po­win­no­ści, obo­wiąz­ki, za­da­nia oby­wa­te­li i Po­la­ków. Ale bo też ów­cze­sny z świat kra­kow­ski był – może przed­wcze­snem – nie­wąt­pli­wie prze­cież do­peł­nie­niem nie­po­spo­li­tem wy­cho­wa­nia mło­dzie­ży; kształ­ci­ła w nim ro­zum, na­bie­ra­ła ogła­dy. W sa­lo­nach spo­ty­ka­ła się z Ada­mem Po­toc­kim, Le­onem Rze­wu­skim, Je­rzym Lu­bo­mir­skim, Wła­dy­sła­wem San­gusz­ką, Hen­ry­kiem i Ka­zi­mie­rzem Wo­dzic­ki­mi, kasz­te­la­nem Wę­ży­kiem, Pio­trem Mi­cha­łow­skim, Fran­cisz­kiem Pasz­kow­skim, Paw­łem Po­pie­lem, Ro­ma­nem Za­łu­skim, So­bo­lew­skim, puł­kow­ni­kiem Ba­de­nim, Zyg­mun­tem Helc­lem, Mau­ry­cym Man­nem, Lu­cy­anem Sie­mień­skim, Le­onem Chrza­now­skim, Win­cen­tym Po­lem, ludź­mi w róż­nych kie­run­kach i za­wo­dach zna­ko­mi­ty­mi lub pierw­szo­rzęd­ny­mi; jesz­cze z Chło­pic­kim, póź­niej nie­co ze Skrzy­nec­kim, z bi­sku­pem Łę­tow­skim, rów­nie świa­tłym jak dzi­wacz­nym, z rek­to­rem Ja­ku­bow­skim, Wa­le­rym Wie­lo­głow­skim, któ­ry sie­dząc cały dzień w swo­jej księ­gar­ni, prze­mie­nił ją w sa­lon i da­wał przy­kład, że do wszel­kiej go­dzi­wej pra­cy szlach­ta za­prządz się win­na; z we­so­łym dow­ci­pem bra­ci Sko­rup­ków; wi­dzia­ła tam mło­dzież wzór po­świę­ceń i ofiar­no­ści pa­try­otycz­nej w Pio­trze Mo­szyń­skim; prze­su­wał się przed jej ocza­mi od cza­su do cza­su mar­gra­bia Wie­lo­pol­ski i od nie­chce­nia rzu­cał w for­mę nie­zwy­kłą uję­te my­śli głę­bo­kie, któ­re na za­wsze po­zo­sta­wa­ły w pa­mię­ci.

Ogła­dy na­bie­ra­ła mło­dzież w do­mach: go­ścin­nym za­rów­no jak świa­to­wym Hen­ry­ko­stwa Wo­dzic­kich, w przo­du­ją­cym "pod Ba­ra­na­mi" Po­toc­kich, gdzie kró­lo­wa­ła, wszel­kie­mi cno­ta­mi i przy­mio­ta­mi od do­bro­ci do uprzej­mo­ści bo­ga­ta – pani Ar­tu­rów a, w ksią­żąt San­gusz­ków domu o eu­ro­pej­skim za­kro­ju, gdzie już uka­zy­wa­ła się księż­nicz­ka He­le­na, co współ­cze­snych ocza­ro­wać mia­ła, nie­tyl­ko nie­zwy­kłą pięk­no­ścią, tak­że nie­wy­po­wie­dzia­nym wdzię­kiem, wzię­ciem wy­twor­nem i nie gło­śnym, lecz nie­mniej istot­nym i uro­czym dow­ci­pem ko­bie­cym; w pa­ła­cu księż­nej Te­re­sy Lu­bo­mir­skiej, gdzie od­naj­do­wa­ła pol­sko-fran­cu­ską tra­dy­cyę; u Pio­tro­stwa Mi­cha­łow­skich, gdzie gry­wa­no Ra­sy­na i gdzie po­dzi­wiać moż­na było ro­zum i two­ry pędz­la pana domu; u Mi­cha­ło­stwa Ba­de­nich, gdzie kwitł sta­ro­pol­ski i sta­ro-kra­kow­ski oby­czaj; u pani Ga­bry­eli Tar­now­skiej, gdzie się mło­dzież spo­ty­ka­ła z tra­dy­cyą czte­ro­let­nie­go Sej­mu i po­wsta­nia li­sto­pa­do­we­go; u wo­je­wo­dzia­nek Ma­ła­chow­skich, któ­re przed­sta­wia­ły wiel­ki świat z cza­sów Kró­le­stwa Pol­skie­go i księż­nej Ło­wic­kiej; na Szla­ku, gdzie pani Ta­idy Rze­wu­skiej dow­cip ka­zał się mieć na bacz­no­ści; u je­ne­ra­ło­wej Skrzy­nec­kiej, gdzie był od­blask za­chod­niej cy­wi­li­za­cyi, świe­żo z Bruk­se­li prze­nie­sio­nej; u księ­stwa Ja­bło­now­skich, gdzie gwał­tow­ność księ­cia cza­sem od­stra­sza­ła, lecz uprzej­mość księż­nej przy­cią­ga­ła; u księ­stwa Au­gu­stów Suł­kow­skich, któ­rzy zjeż­dża­li z Ry­dzy­ny, aby dać kil­ka pięk­nych ba­lów – u wie­lu in­nych, któ­rzy do ogól­ne­go na­stra­ja­li się po­zio­mu i tonu. – Wśród ów­cze­snej mło­dzie­ży, co się o tych lu­dzi ocie­ra­ła, a w tych sa­lo­nach prze­cie­ra­ła, jed­no z pierw­szych miejsc za­jął za­raz Lu­dwik Wo­dzic­ki, ra­czej Lulo, jak go nie­mal do koń­ca ży­cia zwy­kli byli na­zy­wać to­wa­rzy­sze z onych cza­sów; do tej mło­dzie­ży na­le­że­li Tar­now­scy z Dzi­ko­wa, Ba­de­nio­wie z Bra­nie, Go­ray­scy z Mo­de­rów­ki, Mi­cha­łow­scy z Kra­ko­wa i Wit­ko­wie, Ro­dryg Po­toc­ki z Chrzą­sto­wa, Wło­dzi­mierz Cie­lec­ki z Po­do­la, Po­pie­le z Ku­ro­zwęk, San­gusz­ko­wie z Gum­nisk, Ostrow­ski Sta­ni­sław, Al­fred Mi­lie­ski, Su­cho­dol­ski, syn ma­la­rza, Kasz­ni­ca i inni. – Zaj­rzyj­my w dzie­je póź­niej­sze spo­łe­czeń­stwa, prze­ko­na­my się, że wszyst­kich pra­wie od­naj­dzie­my jako lu­dzi wła­ści­wych na wła­ści­wych miej­scach.

Pi­szą­cy pa­mię­ta ten za­stęp mło­dzie­ży od 1852 roku, w któ­rym się z nim po­łą­czył i po­zo­stał do po­ło­wy 1853 r. Nie­za­wod­nie czas wśród nie­go prze­pę­dzo­ny na każ­dym wy­ci­snął swe pięt­no, na Wo­dzic­kim bar­dzo wy­raź­nie. Ser­decz­ne pa­no­wa­ły mię­dzy tą mło­dzie­żą sto­sun­ki, po­mi­mo czę­stych róż­nic zdań, dla więk­szo­ści prze­mie­ni­ły się w sta­łe związ­ki przy­jaź­ni.

Po­byt w Kra­ko­wie za­koń­czył się wspól­ną wiel­ką wy­pra­wą do wów­czas ani tak do­brze, jak dziś zna­nych, ani tak przy­stęp­nych Tatr, z men­to­ra­mi na cze­le. Pod­czas wy­ciecz­ki, za­cię­te, nie­skoń­czo­ne to­czy­ły się roz­pra­wy i wal­ki o kla­sy­ków i ro­man­ty­ków, mię­dzy je­dy­nym pierw­szych po­tom­kiem, a sko­ja­rzo­ną prze­ciw nie­mu całą rze­szą prze­ko­na­nych ro­man­ty­ków. Wal­len­rod i Oda do mło­do­ści, Zie­miań­stwo i Bar­ba­ra Ra­dzi­wił­łów­na, Sło­wac­ki i Osiń­ski, sądy o nich i zda­nia naj­skraj­niej­sze, od­bi­ja­ły się echem od skał Za­ko­pa­ne­go. Po po­wro­cie do Kra­ko­wa, roz­je­cha­no się, aby się w in­nych miej­scach i od­mien­nych oko­licz­no­ściach spo­tkać.

Ogól­nie przy­ję­tym zwy­cza­jem kto mógł i kto nie mógł, dą­żył – dla za­koń­cze­nia nauk – do Pa­ry­ża. Ze Staw­skim przy­był tam Lu­dwik Wo­dzic­ki w 1854 roku, a w to­wa­rzy­stwie Jana Tar­now­skie­go z Dzi­ko­wa. Dwóch przy­szłych pol­skich mar­szał­ków szu­ka­ło świa­tła w sła­wio­nej od wie­ków z po­wa­bów Lu­te­cyi. Zna­leź­li się w gro­nie pol­skiej mło­dzie­ży, wśród któ­rej Alek­san­der Fre­dro (syn) i Po­niń­ski bu­dzi­li za­zdrość, że się już na Wę­grzech bili. Leon Ka­pliń­ski, Ro­da­kow­ski, zdo­by­wa­ją­cy so­bie sła­wę ar­ty­sty, Fran­ci­szek My­ciel­ski, Buj­no, Po­two­row­ski, Ka­sto­ry, men­tor księ­cia Mar­ce­le­go Czar­to­ry­skie­go i kil­ku in­nych, do­peł­nia­ło peł­ne przy­szło­ści wię­cej jesz­cze prze­ję­te po­trze­bą dzia­ła­nia, zdzia­ła­nia i od­zna­cze­nia się gro­no. Był tam już zna­ny i od­zna­cza­ją­cy się Ju­lian Klacz­ko; świet­ność jego ro­zu­mu i wie­dza, rów­ne im szla­chet­ność i wznio­słość uczuć, od­dzia­ły­wa­ły na ten za­stęp mło­dzie­ży; kto­kol­wiek do nie­go się zbli­żył, uległ wpły­wo­wi, uro­ko­wi jego umy­słu i ser­ca i coś z Kłacz­ki, cza­sem bar­dzo wie­le, zo­sta­ło mu się na całe ży­cie.

Tam się za­czę­ła pięk­na, czu­ła mię­dzy Wo­dzic­kim a Kłacz­ka przy­jaźń, któ­ra prze­trwa­ła wszel­kie pu­blicz­ne i pry­wat­ne za­wo­dy i po­wo­dze­nia i któ­rą wza­jem­nie wspie­ra­li się w ży­ciu.

Nad tym świat­kiem czu­wał i przy­gar­niał go bar­dzo pięk­ny, bar­dzo wy­twor­ny fran­cu­ski i pol­ski, wiel­ko­świa­to­wy i emi­granc­ki sa­lon, nie­zwy­kłych przy­mio­tów, bo­ga­to upo­sa­żo­nej księż­nej Mar­ce­li­ny Czar­to­ry­skiej.

Były to po­cząt­ki woj­ny krym­skiej, wiel­ko­ści, uro­ku i wpły­wu Na­po­le­ona III. Z wy­rzu­tem – jak gdy­by mógł na to po­ra­dzić – zwra­ca­li­śmy się do Kłacz­ki:

– "Jak to, woj­na wy­po­wie­dzia­na Ro­syi i o Pol­sce nie­ma mowy!"

– Po­cze­kaj­cie, po­cze­kaj­cie – od­po­wia­dał nam – to do­pie­ro po­czą­tek.

I ten za­stęp pol­skiej mło­dzie­ży, co przy­je­chał – nauk do­koń­czać – nie do­koń­czyw­szy ich wca­le, roz­je­chał się. Jed­ni dla zmia­ny, uda­li się na nie­miec­kie uni­wer­sy­te­ty, inni w róż­ne stro­ny świa­ta. Wo­dzic­ki po­wró­cił do Kra­ko­wa 1854 – 1855 na uni­wer­sy­tet i tam spo­tkał się zno­wu z przy­ja­cie­lem Go­ray­skim. Nie do­koń­czyw­szy i tu nauk, po­spie­szył do Wied­nia wraz ze Sta­ni­sła­wem Tar­now­skim i Ta­de­uszem Pi­liń­skim 1855 – 1856 r. Byli to nie­roz­łącz­ni to­wa­rzy­sze, do­koń­cza­ją­cy nauk. Z ze­wnętrz­nych wra­żeń naj­więk­sze wy­wo­łał dla nich te­atr Bur­gu. Stał wte­dy u szczy­tu swej war­to­ści i sła­wy. Pani Ret­tich, pa­no­wie An­schutz, Ficht­ner, Lowe, La Ro­che, pa­nie Se­ebach, Neu­mann i wie­lu in­nych przed­sta­wia­li Schil­le­ra, Les­sin­ga, Go­ethe­go, zwłasz­cza Sha­ke­spe­ara, z głęb­szą my­ślą i głęb­sze bu­dząc my­śli. Wszyst­kie roz­my­śla­nia i roz­pra­wy pierw­szej mło­do­ści, sta­nę­ły żywo przed ocza­mi pol­skich pa­ni­czów. Te świet­ne przed­sta­wie­nia wry­ły się w ich pa­mięć i one tak­że wy­war­ły wpływ na ich umy­sło­we uspo­so­bie­nie, na ar­ty­stycz­ne upodo­ba­nia, na roz­wój ich ro­zu­mu, na ich w wie­lu przed­mio­tach za­pa­try­wa­nia. Za­wsze moż­na było śla­dy tego wpły­wu od­na­leść na­wet w ich uprze­dze­niach.

Mniej lub wię­cej do­kład­nie ukoń­czyw­szy na­resz­cie na­uki, na­le­ża­ło jesz­cze do­peł­nić wy­cho­wa­nia.

I zno­wu dwaj przy­szli mar­szał­ko­wie ru­szy­li w po­dróż do Włoch, do Szwaj­ca­ryi w 1856 – 1857 r. Wo­dzic­ki lu­bił prze­zwy­cię­żać trud­no­ści, był ich cie­kaw rów­nie, jak co­raz now­szych wra­żeń, pu­ścił się na Mont Blanc, ale przy­szła mgła i mu­siał wró­cić od Grand-Mu­let. Po­tem dru­ga po­dróż ze Sta­ni­sła­wem Tar­now­skim 1857 – 1858 r. do da­le­kich kra­jów ani tak zpow­sze­dnia­łych, ani tak wów­czas przy­stęp­nych, jak te­raz. Przez Pa­ryż do Hisz­pa­nii; z Gi­bral­ta­ru do Alek­san­dryi, do Ka­iru i Egip­tu; na wiel­ka­noc do Je­ro­zo­li­my, do Zie­mi świę­tej, kon­no do Da­masz­ku, ztam­tąd do Bay­ru­tu, ztam­tąd do Kon­stan­ty­no­po­la. Po­wrót przez Try­est. Od­ry­so­wa­ły się pod­czas po­dró­ży od Al­ham­bry do Pi­ra­mid i Bos­fo­ru róż­ni­ce uspo­so­bień, skłon­no­ści po­wo­łań, upodo­bań. Tar­now­ski jesz­cze się uczył, Wo­dzic­ki już żyć roz­po­czy­nał; w jed­nym tkwił my­śli­ciel, pi­sarz, eru­dyt, pre­zes Aka­de­mii; w dru­gim czło­wiek czy­nu, po­li­tyk, mar­sza­łek. Obaj sko­rzy­sta­li znacz­nie, roz­wi­nę­li w so­bie zdol­ność my­śle­nia, sądu, po­rów­ny­wa­nia, a Wo­dzic­ki zwłasz­cza za­dość uczy­nił w peł­nej mie­rze wro­dzo­nej i ro­sną­cej skłon­no­ści do ży­cia świa­to­we­go, to­wa­rzy­skie­go.

Te­raz na­stą­pił po­wrót do kra­ju; roz­po­czę­ło się ży­cie czyn­ne i obo­wiąz­ko­we.

Jak każ­dy nie­mal pol­ski ma­ją­tek, ten, któ­ry miał spaść na Wo­dzic­kie­go, był za­chwia­ny; nad­we­rę­ży­ły go wy­pra­wy i wal­ki ojca o ideę. Do ładu do­pro­wa­dził go wuj Jan Ję­drze­jo­wicz, czy­sty i pięk­ny od­dał w ręce po­wra­ca­ją­ce­go mło­dzień­ca.

Mo­że­my te­raz po­wie­dzieć, ja­kim już był, ja­kim obie­cy­wał być i ja­kim się stał Wo­dzic­ki.

Za­zna­czy­li­śmy dwa głów­ne wpły­wy, któ­re od­dzia­ła­ły od mło­do­ści na nie­go – Kra­ków i Za­czer­nie. Spo­tka­ły się wdość sil­nej na­tu­rze i wy­two­rzy­ły czło­wie­ka.

Ztąd dwo­ma zna­mio­na­mi Wo­dzic­kie­go były, pa­try­otyzm i świa­to­wość. Pa­try­oty­zmem, bar­dzo roz­wi­nię­te­mi uczu­ciem ho­no­ru i świa­to­wo­ścią zda­wał się na­le­żeć jesz­cze do cza­sów Księ­stwa War­szaw­skie­go. Było w nim coś z ry­cer­sko­ści i za­lot­no­ści ks. Jó­ze­fa Po­nia­tow­skie­go, Ar­tu­ra Po­toc­kie­go, Fran­cisz­ka Mo­raw­skie­go. Ko­chał kraj i spra­wę, ich do­brą sła­wę, lu­bił to­wa­rzy­rzy­stwo i to do­bre. – Ztąd dar wro­dzo­ny i wy­ro­bio­ny roz­mo­wy za­rów­no z męż­czy­zna­mi i z ko­bie­ta­mi o naj­po­waż­niej­szych rze­czach i o ni­czem. Za­cho­wał do koń­ca zdol­ność i by­strość nie­zwy­kłą w po­li­ty­ce, umie­jęt­ność świa­to­wą. Był po­li­ty­kiem z obo­wiąz­ku i ze skłon­no­ści; czło­wie­kiem świa­to­wym z na­ło­gu. Ztąd prze­ko­ny­wać i kie­ro­wać ludź­mi za­ra­zem po­do­bać się umiał; ztąd pra­co­wał i był to­wa­rzy­skim, ztąd w nim wy­ro­bio­ne zda­nie, w po­trze­bie sil­na wola, za­ra­zem oglą­da i wy­gó­ro­wa­na de­li­kat­ność nie­tyl­ko w obej­ściu, ale i w uczu­ciach; ztąd szla­chet­ność wiel­ka i takt wy­śmie­ni­ty; ztąd ce­nio­ny i lu­bia­ny; ztąd Lu­dwik i Lulo. Po­wierz­chow­no­ści uj­mu­ją­cej, ry­sów pięk­nych i har­mo­nij­nych, cho­du nie­co za­nie­dba­ne­go, ki­wał się idąc, miał wzię­cie miłe i wy­twor­ne. Wie­le mę­sko­ści przy ła­god­no­ści, w po­trze­bie sło­dycz. Ra­zi­ła go po­spo­li­tość, ro­zu­miał, że wszyst­ko nie­po­spo­li­tem być nie może. Na­wet na­ga­niać lub kar­cić umiał przy­jem­nie, z wdzię­kiem ser­ca, bez py­chy nie­omyl­no­ści. Jak nikt, był przy­ja­cie­lem, tro­skli­wy, pa­mięt­ny, wier­ny, dys­kret­ny, ser­decz­ny bar­dzo, bez ze­wnętrz­nych oznak, go­to­wy za­wsze do obro­ny i wte­dy na­wet gdy na­po­mi­nał, nie po­tę­piał. Zdol­ność, po­wiedz­my umie­jęt­ność przy­jaź­ni do­pro­wa­dził do do­sko­na­ło­ści. Uczyn­ny w sze­ro­kiej mie­rze, zdol­ny do po­świę­ceń, ofiar­ny na każ­de za­wo­ła­nie dla rze­czy pu­blicz­nej na­przód, dla nę­dzy i nie­szczę­ścia tak­że. – Nie­szla­chet­nym nig­dy być nie umiał, za­tem ani z prze­ciw­ni­ka­mi, ani z nie­przy­ja­cioł­mi, a tak da­le­ce wszel­ka nie­szla­chet­ność była sprzecz­ną z jego isto­tą, że w tem za­słu­gi nie miał. Ze­msty, mści­wo­ści, za­zdro­ści, pod­stę­pu, chę­ci pod­ko­pa­nia i szko­dze­nia w ca­łem ży­ciu i za­wo­dzie śla­du też nie­ma. W po­li­tycz­nem dzia­ła­niu kar­no­ści był wzo­rem i żad­ne­go nie kosz­to­wa­ło go to wy­si­le­nia. Na­ję­te sta­no­wi­ska sza­no­wał, cza­sem do prze­sa­dy, nig­dy ni­ko­go nie­chcąc z nich spy­chać, nie po­zwa­la­jąc, aby inni spy­cha­li. Nie umiał mó­wić:

Ote-toi de là pour que je m'y met­te, ani jak się to czę­sto u nas zda­rza: Ote-toi de là pour que je ne m'ymet­te pas. R ozum miał roz­waż­ny, nie­raz by­stry; ła­twość roz­po­zna­wa­nia się w za­wi­łych po­ło­że­niach, rów­nie jak w obo­wiąz­ku pu­blicz­nym; umie­jęt­ność udzie­la­nia rady tak, aby wy­słu­cha­ną była. Nie­tyl­ko jed­nał so­bie lu­dzi, umiał wzbu­dzić w nich za­ufa­nie do sie­bie.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: