Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Pamiętniki Bartłomieja Michałowskiego od roku 1786 do 1815. Tom 1 - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pamiętniki Bartłomieja Michałowskiego od roku 1786 do 1815. Tom 1 - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 282 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PA­MIĘT­NI­KI BAR­TŁO­MIE­JA MI­CHA­ŁOW­SKIE­GO Od roku 1786 do 1815

ogło­szo­ne przez

Hen­ry­ka Hr. Rze­wu­skie­go.

Tom I

War­sza­wa.

Na­kła­dem S. H. Merz­ba­cha przy uli­cy Mio­do­wej Nr. 486.

1857.

Wol­no dru­ko­wać, z wa­run­kiemm zło­że­nia w Ko­mi­te­cie Cen­zu­ry, po wy­dra­ko­wa­nia, pra­wem prze­pi­sa­nej licz­by exem­pla­rzy, w War­sza­wie dnia 30 Czerw­ca (12 lip­ca) 1836 r.

Star­szy Cen­zor, w Dru­kar­ni J. Unger.

PRZED­WSTĘP.

Zo­staw­szy wła­ści­cie­lem Pa­mięt­ni­ków Mi­cha­łow­skie­go od jego dzie­ciń­stwa aż do roku 1786, te po­wie­rzy­łem dru­ko­wi, jed­nak jak mi się zda­je do­tąd ogło­szo­ne nie zo­sta­ły, dla ja­kichś nie­wia­do­mych mi prze­szkód. Świe­żo wer­tu­jąc bi­blio­te­kę klasz­to­ru Ber­nar­dyń­skie­go w Krze­śli­nie, uda­ło mi się na­po­tkać tych pa­mięt­ni­ków dru­gi rę­ko­pis, za­wie ra­jąj­cy prze­ciąg od roku 1786 aż do roku 1815. Rę­ko­pis znacz­nie uszko­dzo­ny, a któ­ry ile było w mo­jej moż­no­ści, sta­ra­łem się uzu­peł­nić. Nie wcho­dząc w prze­zna­cze­nie pierw­szej czę­ści tych pa­mięt­ni­ków, któ­re osob­ne dzieł­ko skła­da­ją, a któ­re nie wąt­pię iż swo­je­go cza­su wyj­dą na świat, ogła­szam to co świa­tło rzu­ca na epo­kę wię­cej do nas zbli­żo­ną, a do ja­kiej wie­le osób jesz­cze ży­ją­cych wpły­wa­ło, tak da­le­ce, że mają wszel­kie pra­wo albo utwier­dzić ich rze­tel­ność, albo za­dać im kłam­stwo. S. p. Mi­cha­łow­ski w przy­po­mnie­niach swo­ich do­ro­ku 1786, wię­cej się roz­cią­gał­nad szcze­gó­ła­mi ty­czą­ce­mi się jego oso­by; od tego ro ku wię­cej się zaj­mu­je hi­sto­ryą cza­su w któ­rym zył, niż swo­ją wła­sną. I to mnie ośmie­li­ło, to dzie­ło za­wie­ra­ją­ce pięć to­mów, ogło­sić. I

Na­próż­no­by szu­kać w tych Pa­mięt­ni­kach kra­so­mów­czych ozdób sty­lu, jesz­cze mniej ogni­stych de­kla­ma­cyj, lub usi­ło­wań, by oso­bi­ste na­mięt­no­ści ko­ja­rzyć z na­mięt­no­ścia­mi pa­nu­ją­ce­mi. Błę­dy Roz­po­wszech­nio­ne, nie prze­isto­czą się nig­dy w praw­dę, i żad­na po­tę­ga ro­zu­mu ludz­kie­go nie wy­trzy­ma wal­ki z naj­drob­niej­szym fak­tem. W tem cała pa­le­ta tej czę­ści pa­mięt­ni­ków Mi­cha­łow­skie­go, że z wiel­ką su­mie­imo­ścią przy­ta­cza fak­ta na ja­kie pa­trzał, rzad­ko kie­dy i to z trzeź­wo­ścią, po­zwa­laj­cie so­bie nad nie­mi uwa­gę. Nie tai swo­jej skłon­no­ści dla kie­run­ku po­li­tycz­ne­go jed­ne­go stron­nic­twa, ale da­le­ki od wszel­kiej nie­na­wi­ści dla na­czel­ni­ków stron­nic­twa prze­ciw­ne­go, wszel­ką spra­wie­dli­wość im od­da­je. Ani tez się za­śle­pia nad We­da­mi tych, któ­rych z ca­łe­go ser­ca mi­łu­je.

W cią­gu tych pa­mięt­ni­ków czy­tel­nik się prze­ko­na, że pan Mi­cha­łow­ski był szlach­ci­cem wy­kształ­co­nym na daw­nych za­sa­dach, że był nie­pod­le­głym, ze nig­dy nie od­stą­pił od prze­ko­na­nia któ­re raz po­ślu­bił, ze tyl­ko praw­dy re­li­gij­ne i mo­ral­ne miał za bez­względ­ne, a wszel­kie inne uwa­żał je­dy­nie za o : pin­je mniej lub wię­cej po­waż­ne, ale któ­rych nie go­dzi się po­tę­piać, dla­te­go tyl­ko że się do nich nie czu­je po­cią­gu. Że szcze­rze mi­ło­wał: lu­dzi i swo­ich ziom­ków, że mi czy­nił do­brze, ze oprócz Boga, ni­cze­go i ni­ko­go się nie oba­wiał, i że nig­dy naj­mniej­sze­go ustęp­stwa nie zro­bił, ani z su­mie­nia ani z ho­no­ru.

W cią­gu tej wier­nej re­la­cji jego ży­wo­ta, miło jest wi­dzieć, jak ten czło­wiek skrom­ny, umiar­ko­wa­ny, wca­le nie­za­po­bie­gli­wy o wia­sne ko­rzy­ści, i sie­bie nie­mi­łu­ją­cy nad bliź­nich, wiel­kie od Boga, któ­re­mu wy­łącz­nie ufał, otrzy­mał bło­go­sła­wień­stwa. Bo je­dy­nie na Nie­go zda­jąc sta­ra­nie, a bez szem­ra­nia w dniach złych cze­ka­jąc cier­pli­wie na po­myśl­niej­sze, i Boga za­rów­no mi­łu­jąc, czy kie­dy hoj­nie ob­da­rzał, czy kie­dy do­tkli­wie do­świad­czał przy­szedł do pięk­ne­go ma­jąt­ku, do do­sto­jeństw, do zna­cze­nia, jak­kol­wiek tego wszyst­kie­go nie zda wał się szu­kać. Pod tym wzglę­dem szcze­gól­nie za­le­cam czy­ta­nie tego pi­sma moim ziom­kom. Bo już­ci nie bę­dąc jego twór­cą, w tem żą­da­niu nie ule­gam pod­usz­cze­niom mi­ło­ści wła­snćj.

P

rzy­cho­dzę te­raz do epo­ki, w któ­rej wy­pad­nie mi po­trą­cić czę­sto oko­licz­no­ści naj­przy­krzej­sze mo­je­go ży­wo­ta. Bo one przed­sta­wi­ły przed mo­je­mi oczy­ma zu­peł­ne za­gła­dze­nie na­szej oj­czy­zny. Kie­dy kto wi­dzi ojca lub bra­ta, ude­rzo­ne­go nie­wy­le­czo­ną nie­mo­cą, jak­kol­wiek ro­zum go prze­ko­ny­wa, że jego smierć jest nie­chyb­na, i ry­chło na­stą­pić musi: ser­ce opie­ra się gło­so­wi roz­sąd­ku, lada drob­na od­mia­na oży­wia w nim na­dzie­ję, nie wie­rzy, żeby śmierć mo­gła po­żyć tę dro­gą isto­tę, a śkon lubo aż nad­to prze­wi­dzia­ny, sko­ro na­stą­pi, za­dzi­wia go, tak jak­by był przy­pad­ko­wy.

To uczu­cie do­świad­cza­łem, moge po­wie­dzieć przez lat sześć z górą. Wi­dzia­łem na­ród śmier­tel­nie cho­ry, a jesz­cze w prze­paść cią­gnio­ny przez niei-oztrop­nych do­rad­ców, któ­rzy umie­li przy­własz­czyć jego uf­ność. Bez wąt­pie­nia, każ­dy na­ród, tem sa­mem że miał po­czą­tek, musi też swo­je­go cza­su mieć i ko­niec. Czyż malo na­ro­dów po­tęż­nych żyło, i żyć prze­sta­ło? Bo już­ci na­ród jest czło­wie­kiem zbio­ro­wym, i pod­le­ga ta­kim­że pra­wom co i czło­wiek po­je­dyn­czy. Ro­dzi się, ro­śnie, prze­bie­ga ko­le­je dzie­ciń­stwa, mło­do­ści, doj­rza­ło­ści, sta­ro­ści, na­ko­niec umie­ra. Ta­kie a nie inne są wa­run­ki czło­wie­ka, i wszel­kie­go zbio­ru zło­żo­ne­go z lu­dzi. Jed­nak lubo śmierć jest koń­cem wszel­kie­go czło­wie­ka, omal że nie­bez­przy­kład­ny wy­pa­dek, żeby czło­wiek umarł w spo­so­bie przy­ro­dzo­nym, by zga­si ze sta­ro­ści. Śmier­ci czło­wie­ka naj­wię­cej ob­cią­żo­ne­go wie­kiem, zwy­kle jest ja­kaś przy­czy­na, któ­rej­by mógł unik­nąć. Gdyż przy­ro­dzo­ny jego za­kres jest za­sło nio­ny przed nim. Czę­sto naj­więk­sze nad­uży­cie ży­wo­ta jemu nie uszka­dza, czę­sto jak naj­mniej ude­rza jace za­po­mnie­nie wtrą­ca go do gro­bu, i to po­mi­mo naj­sil­niej­szej czer­stwo­ści. Na­wet zdro­wie nie jest ko­niecz­nym wa­run­kiem dłu­go­let­no­ści. Któż nie wi­dzia w swo­jem ży­ciu lu­dzi, cią­gle cho­ro­wi­tych, któ­rzy się jed­nak do­cze­ka­li po­de­szłej sta­ro­ści? A zno­wu ta­kich, co z her­ku­le­so­wą siłą, a na­wet przy ży­ciu umiar ko­wa­nem przy­wo­łam zo­sta­li do sądu. Bo­że­go, w po­ło­wi­cy dni swo­ich.

Tym­że pra­wom ule­ga i czło­wiek zbio­ro­wy czy­li na­ród. Bo każ­da rzecz zło­żo­na musi wy­ra­żać w ca­ło­ści swo­jej, przy­pa­dło­ści głów­ne czy­stek z ja­kich się skła­da. A że oprócz zbyt ma­łych wy­łą­czeń śmierć jest za­wsze przy­pad­ko­wa, zdro­wy roz­są­dek ra­dzi ile moż­no­ści uni­kać tego wszyst­kie­go co może ten zgub­ny przy­pa­dek wy­wo­łać. Wpraw­dzie i ta ostroż­ność nio za­wsze bę­dzie sku­tecz­ną, jed­nak po­win­na za­wsze być prze­strze­ga­ną, bo nie­rów­nie wię­cej jest przy­kła­dów dłu­go­let­no­ści na­by­tej ży­ciem umiar­ko­wa­nem, niż ta­kich, gdzie­by zo­sta­li uwień­cze­ni czer­stwą sta­ro­ścią, ci co pra­wi­dłom hy­gie­ny pod­da­wać się nig­dy nie chcie­li.

To samo pra­wo za­cho­wu­ją­ce, o ile to być może, or­ga­nizm po­je­dyn­cze­go czło­wie­ka, słu­ży i cia­łu po­li­tycz­ne­mu. Bo je­że­li czło­wiek jest wiel­ce nie­roz­sąd­ny, kie­dy woię swo­je sta­wi prze­ciw­ko na­tu­rze, i usi­łu­je albo cof­nąć, albo przy­spie­szyć jej bieg wła­ści­wy; a owszem god­ny po­chwał je­że­li tak się pro­wa­dzi, żeby dla nie­go dzień każ­dy o ile to od nie­go za­le­ży, był po­dob­nym do dru­gie­go, oczy­wi­ście na­ród po­chop­ny do od­mian w try­bie swo­je­go ży­cia, na­ra­ża się na nie­bez­pie­czeń­stwa, i zo­sta­je ich ofia­rą.

Czem­że jest w koń­cu na­uka mę­żów sta­nu, po wo­ła­nych do kie­ro­wa­nia na­ro­dów w ich by­cie poli tycz­nym? Oto ni­czem in­nem, tyl­ko mą­drą usil­no ścia, żeby żad­nej prze­szko­dy nie sta­wić ich po­wol­ne mu a przy­ro­dzo­ne­mu roz­wi­nię­ciu się w cza­sie; je dnem sło­wem za­cho­wa­nie ich, jak to mó­wią in sta tu quo. Wpraw­dzie to sta­tu quo samo z sie­bie miar­ko­wać się musi, bo czas zo­sta­wio­ny swo­je­mu bie­go­wi wła­ści­we­mu, za­wsze się po­ka­że być dzia­ła­czem (nie­omyl­nym. Ale kto wie­rzy, że ja­kiś ar­kusz pa­pie ru naj­ro­zum­niej za­pi­sa­ny może tego do­ka­zać, cze­go on sam z sie­bie nie zdo­łał usku­tecz­nić, jest rów­nie nie­roz­sąd­ny, jak ten co my­śli, że drze­wo ro­dzaj­ne I może ma wy­dać owo­ce, nie prze­szedł­szy wprzó­dy I przez wszel­kie wa­run­ki ro­śnie­cia, li­sto­wa­nia i kwit­nie­nia. Go­dzi się po­ma­gać cza­so­wi, ale tyl­ko w spo­so­bie ujem­nym, to jest usu­wa­niem prze­szkód jego dzia­ła­niu. Zda­je mi się, że dość ja­śnie, dla lu­dzi nie zu­peł­nie ob­cych na­uce rzą­do­wej, myśl moję tłu­ma­czę.

Dla­cze­go ten wy­raz re­for­ma jest za­wsze pod I rza­ny dla praw­dzi­wych mę­żów sta­nu, a gmin in­styn kto­wie go od­pie­ra? Oto dla­te­go, że re­for­ma dla czło­wie­ka zbio­ro­we­go jest tem, czem le­kar­stwo he­ro­icz­ne dla po­je­dyn­cze­go: z tą, wszak­że róż­ni­cą, że czło­wiek po­je­dyn­czy bywa osła­bio­ny do tego stop­nia, że już bie­gły jego le­karz, może aż zwąt­pić o na­tu­rze, i zmu­szo­ny zo­sta­je za­stą­pić jej siłę sztucz­nym spo­so­bem, żeby albo przy­spie­szyć śmierć cho­re­mu, albo po­wró­cić go do zdro­wia. W po­dob­nem po­ło­że­niu, czło­wiek zbio­ro­wy być nie może. I jak­kol­wiek zo­sta­je w sta­nie cho­ro­wi­tym, imać się nie może in­nych środ­ków jak tyl­ko jemu przy ro­dzo­nych. To co jest tyl­ko re­zy­ką dla czło­wie­ka po­je­dyn­cze­go, ze stro­ny le­ka­rza sta­je się wzglę­dem na­ro­du zbrod­nią, je­że­li jego ster­ni­cy jemu go za­sto­su­ją. Nie było przy­kła­du, żeby re­for­ma a prio­ri ob­my­śla­na dla na­ro­du sta­ła się zba­wien­ną, na­wet żeby się za­sto­so­wać dala. Bo każ­da teo­r­ja jest za­kry­ta za­sło­ną, do­pó­ki do­świad­cze­nie jej war­to­ści nie oka­że. Każ­dy na­ród ma swo­je wła­ści­wą ja­kąś kon­sty­tu­cyą, bez niej­by nie ist­niał. Gdyż kon­sty­tu­cya ja­ka­by nie była, ist­nie­ją­ca w by­cie, jest ży­ciem na­ro­du. Z tego wzglę­du o żad­nej po­wie­dzieć nie moż­na, że jest złą lub do­brą bez­względ­nie; a tyl­ko, ze jest fak­tem. Sko­ro trwa, więc łiu­si­być do­brą, bo że­by­nie­by­ła wła­ści­wą,ja­kim­że­by spo­so­bem mo­gła być trwa­łą?

Je­że­li kto ze­chce na­zwać re­for­mą, po­pra­wie­nie nie­któ­rych praw, wol­no mu. Ale błą­dzi. Bo pra­wa pi­sa­ne bę­dąc dzie­łem ludz­kiem mogą być przez lu­dzi zmie­nio­ne, qui con­di­dit ha­bit jus tol­len­di, Ale pra­wa za­sad­ni­cze nie pi­sa­ne, nie­ma­ją­ce ani daty, ani twór­ców zna­nych, a któ­re to ro­bią, że na­ród jest tym, a nie in­nym na­ro­dem; te oczy­wi­ście są dzie­łem Bo­skiem, i nikt nie­ma pra­wa ich na­ru­szać, a tem wię­cej ich na ja­kie inne, teo­re­tycz­nie lep­sze, za­mie­niać.

Pol­ska tez mia­ła kon­sty­tu­cyą, i za­sad­ni­cze pra­wa nig­dzie nie za­pi­sa­ne. Nie­wia­do­mo kie­dy zja­wio­ne, a któ­re gdy znie­wa­żo­ne od wła­sne­go na­ro­du, po­szły do gro­bu, ry­chło tez po­tem i sam na­ród sko­nał. Tak da­le­ce jego byt jest nie­od­łącz­ny od tych praw za­sad­ni­czych, któ­rym sam Bóg dał ży­wot­ność, a któ­re tłum lu­dzi róż­no­rod­nych lubo wspól­ne­go po­cho­dze­nia, zla­ły w tę wiel­ką a jed­no­li­tą ca­łość, któ­ra się na­ro­dem na­zy­wa. Niech kto po­ka­że, czy in Vo­lu­mi­na Le­gum, czy w ja­kim in­nym obo­wią­zu­ją­cym zbio­rze praw pol­skich, ślad usta­no­wie­nia elek­cyi kró­lów, lub li­be­ri veto, któ­rem je­den po­seł mógł wstrzy­mać całą izbę po­sel­ską, na­wet szla­chec­kie­go przy­wi­le­ju, nie­pod­le­ga­nia żad­ne­mu oso­bi­ste­mu po­dat­ko­wi. Bo pra­wa za­sad­ni­cze na­ro­dów, albo nig­dzie nie są za­pi­sa­ne, albo je­że­li nie­mi są, to je­dy­nie jako oko­licz­no­ścio­we oświad­cze­nie ich je­ste­stwa w sta­nie ży­wot­nym, już po­prze­dza­ją­cym to oświad­cze­nie.

Z tego sta­no­wi­ska są­dzić na­le­ży usta­wę 3 maja, któ­rej nada­no na­zwi­sko kon­sty­tu­cyi wca­le nie­wła­ści­wie, bo kon­sty­tu­cya bę­dąc rze­czą je­dy­nie prak­tycz­ną, ani może być a prio­ri utwo­rzo­ną, ani na­wet na­pi­sa­ną. I na­próż­no dla jej oca­le­nia, albo ra­czej uży cio­wie­nia (gdyź ła­two się prze­ko­nać, że ona ani jed­nej chwi­li ży­wot­nej nie po­sia­da­ła), od­wo­ły­wać się do woli na­ro­du. A to dla dwóch przy­czyn: raz, że żad­ne zgro­ma­dze­nie pra­wo­daw­cze nie jest na­ro­dem, a tyl­ko po­waż­ną, daj­my na to naj­po­waż­niej­szą ma­gi­stra­tu­rą na­ro­du. Po­wtó­re, że gdy­by to na­wet być mo­gło, że cały na­ród dał się ze­brać dla sta­no­wie­nia o swo­im lo­sie, i za­wy­ro­ko­wał po­tę­pie­nie swo­ich praw za­sad­ni­czych, i w ta­kim ra­zie ta jego czyn­ność by­ła­by przy­własz­cze­niem, bo pra­wa za­sad­ni­cze na­ro­dów nie były stwo­rzo­ne przez na­ro­dy, ale owszem one stwo­rzy­ły na­ro­dy. Wola Boga jest za­wsze spra­wie­dli­wą, i ona jed­na jest nor­mą wszel­kiej spra­wie­dli­wo­ści, tak da­le­ce, że w po­rząd­ku mo­ral­nym żad­nej nie­ma czyn­no­ści bez­względ­nie w so­bie złej lub do­brej. Co tyl­ko prze­ciwi się pra­wom nam da­nym od Boga jest tem sa­mem złem, co się z nie­mi zga­dza jest do­brem. Ale po­dob­ne­go peł­no­władz­twa, udział sa­me­go Stwór­cy, żad­ne stwo­rze­nie po­sia­dać nie może. Ci co utrzy­mu­ją, że na­ro­dy stwo­rzy­ły kon­sty­tu­cyę po­li­tycz­ne, ję­zy­ki, re­li­gie, oby­cza­je, po­peł­nia­ją świę­to­kradz­two, a na­wet bał­wo­chwal­stwo. Bo je­że­li się do­pu­ści, źe na­ród może po­sia­dać peł­no­władz­two, ści­słą lo­gi­kę, trze­ba mu przy­znać po­tę­gę, a tem sa­mem przy­mio­ty bó­stwa. A tyl­ko je­den krok po­zo­sta­nie do twier­dze­nia, źe tyl­ko lud jest Bo­giem, a in­ne­go nie­ma. I że każ­dy na­ród i sam sie­bie i swo­je­go Boga stwo­rzył. Bo już­ci peł­no­władz­two dwo­ić się nie­mo­że.

Za daw­nych cza­sów szlach­ta na­sza nie in­a­cze my­śla­ła, lubo nie w tym spo­so­bie swo­je my­śli mo­że­by wy­ra­zi­ła. To pew­na, że nie­tyl­ko iż so­bie nie przy­zna­wa­ła peł­no­władz­twa, ale na­wet nie uwa­ża­ła god­no­ści kró­lew­skiej być de­le­ga­cyą szla­chec­ką, ani wy­bo­ru kró­la, być skut­kiem swo­jej bez­po­śred­nie woli. W wy­bo­rze kró­la, wi­dzia­ła speł­nie­nie woli Bo­żej, a sie­bie uwa­ża­ła tyl­ko być śle­pem na­rzę­dziem tej wszech­moc­nej woli. I dla­te­go kró­lo­wie pol­scy nie pi­sa­li się z woli na­ro­du, ab­sur­dum któ­re się roz­po­wszech­ni­ło z upad­kiem za­sad zdro­wych i za­cho­waw­czych, aio z la­ski Bo­skiej. Bo tyl­ko w Bogu jest źró­dło wszel­kiej wła­dzy,

No­wi­nia­rze pol­scy wszyst­ko u nas do góry no­ga­mi prze­wró­ci­li: oj­czy­znę zgu­bi­li, ale mie­li po­cie­chę, że wszy­scy po tej nie­szczę­śli­wej ka­ta­stro­fie, nie­tyl­ko że ich nie ob­wi­ni­li, ale na­wet po­wta­rza­li, że oni jed­ni oca­li­li­by Pol­skę, gdy­by ona mo­gła być oca­lo­ną. Zresz­tą lubo wie­lu pod­wład­nych pa­dło ofia­rą za­ro­zu­mia­ło­ści wo­dzów, wo­dzo­wie sami nie do­świad­czy­li szko­dy. Za­cho­wah a na­wet po­ra­no­ży­li swo­je ma­jąt­ki, W za­mian utra­co­nych, nowe urzę­da otrzy­ma­li od władz, któ­rym już była po­ru­czo­na od Opatrz­no­ści opie­ka nad nami. Nig­dy tań­szym kosz­tem, nie moż­na było na­być po­dob­nej sła­wy. O tem nikt nie mówi, a jed­nak to są fak­ta.

Od­wra­cam oczy od tego smut­ne­go ob­ra­zu, do któ­re­go jed­nak kil­ka­krot­nie będę mu­siał wró­cić, w cią­gu tych pa­mią­tek. A dla wy­pocz­nie­nia, ile że pi­szę nie dla pu­blicz­no­ści, ale dla mo­jej krwi, po­mó­wię o pry­wat­nych oko­licz­no­ściach, ty­czą­cych się mnie i mo jej ro­dzi­ny.

Po­wta­rzam to com już po­wie­dział, że moje po­ło­że­nie było nad moję war­tość szczę­śli­we. Kil­ka ty­się­cy zło­tych wzią­łem w spad­ku po ro­dzi­cach, a oszczęd­no­ścią moją, ła­ską nie­bosz­czy­ka kró­la, a na­de­wszy stko bło­go­sła­wień­stwem Be­skiem by­łem rze­czy­wi­ście bo­ga­tym. Po­sia­da­łem dwa fol­war­ki po­je­zu­ic­kie, jak naj­le­piej za­go­spo­da­ro­wa­ne, nie mo­jem ale bra­ta Wa­len­te­go sta­ra­niem. Ka­mie­ni­ce po­rząd­ne, z ka­pi­ta­łów mo­ich po­bie­ra­łem pro­cen­tu prze­szło dwa­dzie­ścia ty­się­cy rocz­nie, nie li­cząc pen­syj­ki ce­sar­skiej. Mia­łem sre­bra ob­fi­cie, sprzę­tów ja­kich ma rzad­ko kie­dy za moż­ny szlach­cic. Parę ty­się­cy czer­wo­nych zło­tych le­żą­cych od wszel­kie­go wy­pad­ku. Moż­na mi było za­zdro­ścić, a co do mnie, ni­ko­mu nie mia­łem po­wo­du za­zdro­ścić.

Nig­dy nie od­mie­nia­łem try­bu mo­je­go ży­cia. Dwa­na­ście ty­go­dni let­nich za­wsze prze­pę­dza­łem w mo­jej wio­sce, gdzie wy­sta­wi­łem dla sie­bie do­mek wca­le wy­god­ny. Za­sta­łem sad po Je­zu­itach, i nie prze­sta­łem go pie­lę­gno­wać, on mi też do­star­cza owo­ców; lu­bię wieś nie dla zy­sku, ale dla za­ba­wy. W zi­mie moja noga na wsi nie po­sta­nie, bo o ile la­tem przy­jem­na, o tyle w zi­mie jest nie­zno­śną. La­tem oto­czo­ny je­stem ży­ją­ce­mi isto­ta­mu mam go­łęb­nik, kró­li­kar­nię, w naj­lep­szym ga­tun­ku dro­biu wszel­kie­go ro­dzą – ju. W zi­mie bra­to­wa do­sy­ła mi drób, że­bym miał co jeść i przy­ja­cioł czem przyj­mo­wać. W dru­giej wio­sce z nie­ma­łym kosz­tem osu­szy­łem ba­gno, ale za to w prze­cię­ciu do trzy­dzie­stu sąż­ni sia­na zbie­ram tam, dzie tyl­ko było bio­to i ocze­ret. Przez czter­dzie­ści ty­go­dni, pod­czas któ­rych z War­sza­wy nie wy­jeż­dżam, co wto­rek jest u mnie obiad szla­chec­ki na dwa­na­ście osób. Sam wina nie piję, ale go nie ża­łu­ję przy­ja­cio­łom. Imam po­rząd­ną piw­ni­cę. W Po­nie­dział­ki i Piąt­ki zbie­ra­ją się do mnie na her­ba­tę i ja­kiś pod­ku­rek. W moim księ­go­zbio­rze mam do trzech ty­się­cy ksią­żek w róż­nych ję­zy­kach. Ope­re na­wie­dzam, byle nie w Pią­tek i Nie­dzie­lę: w Pią­tek, że się spo­dzie­wam go­ści, w Nie­dzie­lę, bo ten dzień wi­nien być po­świę­co­ny Bogu. Ile razy ko­lej służ­by na mnie wy­pa­da­ła, nig­dym się od niej nie uchy­lał; na po­ko­jach kró­lew­skich by­wa­łem, ale tyl­ko za jego roz­ka­zem, sam z sie­bie tego się nig­dy nie do­my­śli­łem. Na­wie­dza­łem domy pań­skie, gdyż raz za­wią­zaw­szy ja­kieś sto­sun­ki, nig­dy nie chcia­łem ich zry­wać. Z ca­łym świa­tem ży­łem w zgo­dzie, bo ni­ko­go nie po­trze­bo­wa­łem. I by­łem tak szczę­śli­wy, że za­cząw­szy od kró­la, a koń­cząc na ostat­nim jego pod­da­nym, oprócz mo­ich bra­ci nie było w ca­łej Pol­sce ani jed­ne­go, dla któ­re­go­bym miał obo­wiąz­ki wdzięcz­no­ści. Pod tym wzglę­dem wię­cej się jesz­cze czu­łem nie­pod­le­głym, niż z po­wo­du mo­ich ma­jąt­ko­wych in­te­re­sów.

I w sa­mej isto­cie, kie­dy po­wró­ci­łem do Pol­ski, by w niej żyć o swo­jem, mia­łem już i sto­pień i pen­sye ce­sar­ską, na któ­rej sia­ko tako bym wy­żył. Szam­be­la­nię i sta­ro­stwo do­sta­łem od nie­bosz­czy­ka kró­la, a od cza­su jego śmier­ci, kro­kiem nie po­stą­pi­łem ani chcia­łem po­stą­pić w za­szczy­tach. Je­że­li do­sta­łem dwa fol­war­ki po­je­zu­ic­kie, za nie księ­ciu Po­niń­skie­mu nie mam po­wo­du dzię­ko­wać. Była to ro­bo­ta jak inna. Za sto ty­się­cy na­był u mnie sta­ro­stwo oko­ło trzy­dzie­stu ty­się­cy przy­no­szą­ce rocz­ne­go przy­cho­du. Bo­ni­fi­ko­wał mi zni­że­nie sza­cun­ku, nada­niem mi dwóch fol­war­ków, czą­stecz­ki tych ob­szer­nych dóbr, któ­re­mi sa­mo­wol­nie roz­po­rzą­dzał. Zresz­tą, kie­dym je do­stał, nie były one­tem, czem po­tem pra­cą Wa­len­te­go zo­sta­ły. W pierwsz} ch la­tach ich po­sia­da­nia, po za­pła­ce­niu edu­ka­cyj­ne­go po­dat­ku, nie­wie­le się okro­iło dla mnie. A na­wet dla for­szu­sów go­spo­dar­skich przez kil­ka lat trze­ba było do­kła­dać. Dwa lata tyl­ko ko­mis­sya roz­daw­ni­cza ad­mi­ni­stro­wa­ła temi do­bra­mi, a w ta­kim sta­nie je od­da­la, jak­by prze­by­ły naj­ście Ta­ta­rów. Nie­tyl­ko źe ani jed­ne­go by­dlę­cia, jed­nej kury nie zo­sta­wi­ła, ale na­wet deszcz­ki z po-

IO

dło­gi po­wy­ry­wa­ne były w do­mach. Niech Bóg za­cho­wa nas od roz­bój­ni­ków po­dob­nych człon­kom ko­mis­syi roz­daw­ni­czej; a jed­nak ci wzię­to­ści jaką mie­li w na­ro­dzie nie utra­ci­li. Nig­dy wię­cej się nie spraw­dzi­ło u nas przy­sło­wie: Non est la­tro­ci­nium qui apud nos, non ha­bet suum la­tro­ci­nium. Zresz­tą sam się do­ro­bi­łem.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: