Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wiersze zebrane - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 października 2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Wiersze zebrane - ebook

Ambicją całej twórczości Barańczaka będzie doskonałość tego, co starożytni Rzymianie rozumieli pod określeniem ars, sztuka rzemiosła. Dzięki temu także te wiersze, które przez krytyków niechętnych nowofalowej poetyce bywały pogardliwie określane jako „poezja publicystyczna”, zdumiewająco przetrwały próbę czasu i dziś nadal poruszają. Choćby właśnie przez drastyczny kontrast między bylejakością życia w Peerelu a wyrafinowaną formą, w jaką poeta tę bylejakość ubrał. To był też jeden ze sposobów niepoddania się klątwie otaczającej rzeczywistości.

TADEUSZ NYCZEK „Przekrój”

Kiedy się czyta dzisiaj Tryptyk z betonu, zmęczenia i śniegu (1980 r.), w nim zaś wiersze kolejkowe, relacje z życia w gierkowskich blokowiskach, sprawozdania z „rzeczywistochy”, jakby powiedział Miron Białoszewski, to ta jego podwójna przynależność, do królestwa poezji i sfery codziennej egzystencji, rysuje się we wzruszającym świetle. Pomysłowość utworów, ich poetycka samoświadomość, kompozycyjny rygoryzm i konsekwencja nie zmieniają się bowiem ani w oschły perfekcjonizm, ani w histeryczny niesmak, ani w skargę, ani w publicystykę.

PIOTR ŚLIWIŃSKI „Dziennik”

Poezja ma być odpowiedzią na skończoność życia, budowaniem sensu, by spłatać figla czającej się na nas nicości. Taką też odpowiedź stara się dać autor „Widokówki...”, wsłuchany w dochodzący doń głos Boga. Głos to przecież niewyraźny, zanikający, jedynie przeczuty, a może wręcz domyślany...

ANDRZEJ FRANASZEK „Tygodnik Powszechny”
Kategoria: Poezja
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-61298-62-5
Rozmiar pliku: 1,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wzruszenia

Wmawiane od tak dawna, siłą rozżaloną

ściągane wewnątrz: by tam okryć grzbiet

cierpkiego wciąż-to-samo, wystające

żebra, co drą aksamit. Miękkość nie chce

być różnoraka na tyle, na ile

tego się żąda w pośpiechu. Zapewne,

rzecz, która tylko twym nie jest udziałem,

skwapliwie śmieszy, ale później ciebie

w tym śmiechu wykasłuje. Wciąż to samo,

złożone na krzyż z płaszczących się części,

ubogo przewidzianych. Lecz czy one

nie chcą nas oszukiwać w s z y s t k i c h ; czy

wybierają; czy ci są wybrańcami

(bo tak nieliczni), których nie wybrano

i zostawiono z płaszczem na ramionach.

Lecz były, będą w którejś z pozostałych

dłoni: wzruszenia wreszcie nie wmówione.Skłócone, pierzchające

Edwardowi Balcerzanowi

Jak to uładzić w sobie, uporządkować

wzajemnie odpychane, przekreślane w locie

migotliwym, targane zewsząd

zderzeniami. Zadanie: stanąć obok, zostawić

samopas: niech trwa samo. Niewykonalne, bowiem

nierównymi krokami odmierzony dystans.

Chwycić w locie! rozprostować i ułożyć cienie

obok siebie, bezkształtne smugi, linie rozwidlone,

nie zgasły jeszcze! Ale zanim

przekręcić wzrok w tę drugą stronę, nikną bladym

pogłosem, resztką lampy zgaszonej. A przecież –

– w skłóceniu – trwają. Choć drga echo kroków

w posępnych korytarzach, kryjących twarz w ciemnośćBez konturów

Unieść ciężar zamglenia twej postaci, kiedy

stajesz się we mnie, w wąskiej kresce między

pamięcią a wyobraźnią: zapomniana i jeszcze

niewymyślona, dym z płonących liści.

Kiedy byłaś i jaka, czy będziesz i kiedy

ściągnę w kontur twój zarys. W zmęczonym pośpiechu

zacierana (czy nie po to, abyś

znowu wstawała z martwych), powracasz, w nieuchronnym

powrocie znajdując broń. Upadek pod ciężarem

dźwiga mnie: że zawsze zostaje przed tobą

wąski pas cienia nieprzebyty ręką,

że nie ogarnie wiejącego tobą

wiatru – otwarta dłoń.Bez poprawek

Gdyby raz jeszcze, gdyby było dane

to, co się wzniosło razem z ciepłem skóry,

z rudym oparem igieł – w błękitnawy oddech

wieńczący wokół drzewa. Gdyby wciągnąć w siebie

tę lotną mgłę,

raz jeszcze. Twoja głowa dźwiga dzisiaj gęsty

warkocz, gdzie igły i drzewa wplątane

mieszają się w chaosie migotliwym, lecą

kometą we mnie. Gdyby ściąć go dłońmi,

na których śpisz,

raz jeszcze! Gdyby od nowa płonęło

pierwsze igliwie, pierwsze drzewa – przecież

nawet i wtedy nie poprawię błędów

i nic nie skreślę, odtwarzając z ognia

ciebie, mój tekst.Jak w jedno słowo

Jak się da wtopić, jak się zamknąć

da? Jak, zrośnięte, wyjąć z owych

kilku minut, przenieść w to słowo,

nie rozsypać? Gdy tak się zwarły,

ciaśniejsze niż związane ręce:

ówczesny deszcz u szczytu wielkich

okien, ówczesny chłód, ówczesny

półmrok nad literami, miękkość

ówczesna, myśl o tobie. Które

minęły. Kilka minut, i tak

oczyszczonych z siebie! i w nich osaczyć

deszcz, półmrok, miękkość, chłód – osobne

i tak jedne? I jak by brzmiało

takie zamknięte słowo!Wziął za dobrą monetę

Wziął za dobrą monetę; położył

za sobą pewnym progiem przeświadczenie,

że bilon, który dlań teraz wyciera

i unieczytelnia obca ręka, jest

dobrą monetą. Nawet nie rozdwojony

przez nieczytelność, która by innego

rozdwoiła, skazując na alternatywę:

odrzucić – przyjąć (bo zrozumieć

nie można było, nawet ujrzeć palców

zacierających skwapliwie groszaki,

nim przemknęły przed twarzą miedzianym

pędem). Więc wziął za

dobrą monetę swój przydział

żetonów. Nie wiedział, że to nie nagroda,

ale że po to je dostał, aby grać; że gra

dopiero się zaczyna.Pusty

Kiedyś ja sama w ciebie wejdę, niczym ręka

w rękawiczkę. Jak ona, zaplanuję twoje

kształty i poruszenia. I przez twoją skórę

ledwie wyczuję żwir i popękany granit.

Ty, tak opustoszały pomieszczeniem dla mnie,

po stokroć przypuszczonej; ja, tak nieobecna

w twoich półmrocznych przejściach, zakamarkach tajnych,

w ich pustych odebrzmieniach, gdy uderzyć głucho.

W mroku rozszerzyć siebie, rozmnożyć na wszystkie

strony w tobie. Dopiero kiedyś. Jeszcze wierzysz,

żeś jest i instrumentem wewnątrz futerału.

To ja dopiero będę twoimi słowami.Szept

Teraz są tylko słowa w ciepłej gwieździe

włosów; szeptane tak bardzo,

jakby nie chciały nawet dźwiękiem przybrać

swojej jasnej nagości. W gęstwinie promieni

błądzą, niech nie znajdą drogi

w gęstwinie ciepłej, wolne od moich warg,

spętane swoją prawdą. Lecz niech pewniej

błądzą od myśli, niech każde jak aktor

w obcisłym stroju, gładki – niech ten szept

wchodzi na scenę i gra moje słowa

po raz tak już tysiączny, że wierzy sam sobie

i że stopami grzęźnie w scenie…Twarze jezior, twarze drzew

Jeśli za nami twarze jezior, jeśli drzewa

zeszły się w naszych ciałach: jakie twoje imię

i język jaki? Gdy już tylko drewno

i trawa więzi nas i gdy przyciąga ziemia

nasze ciała przez siebie: jakie imię, z jakich

głosek? Jak cię zatrzymać, jeśli

przecinasz ciałem moje dłonie w późnym

uchwycie? Jezioro nas zamyka

i twarze drzew nad nami, a jak wyjmę

nazwę i pamięć ciebie z przerw między źdźbłami trawy?

Wtedy, gdy twoje ciało ostrugane z moich

rąk, jakie imię, jaka pamięć wtedy.Wieki średnie

Czas dla nich: zbyt obszerny puklerz

uderzany z zewnątrz wiatrem ciemnych

dzwonów. I zbyt obszerne

wszystko, zbyt długo czekać. Biczowani

sznurem zeschniętym w suplaste godziny,

wzrok podnosili. Nadzy w zbroi, w czasie.

Bo wydani na łup. Bo zamknięci zarazem

dłonią: zbyt wielką. Nie dochodził do nich

ciężar dybów na rękach sięgających w górę,

aby głębiej wbić w czoło ciernie. W zwartym mroku

chroniącej dłoni szli, tracąc kierunek.

Fałdy czasu, zbyt luźne i sute: jak znaleźć

rozstrzygnięcie? czy szukać? I jeszcze w tym mroku.

Chcieli szybciej i więcej. Przebijali ciało

natychmiastowym ostrzem, rozpalali

równoczesne żelaza. Białe czoła dziewcząt

na brunatnych portretach rosły dalej, szerzej,

rozwiecznione w horyzont.Zwierzęta

Umieją być najszybsze. To tylko chwilowy

stan, to ich przypłaszczenie. Wiedzą,

jak zwęzić się pionowo w prędki wyrzut i

skoczyć. Ich przyziemność gotowa,

by zwinąć się w sprężynę, słuchającą tylko

świstu powietrza za uszami. Oczy,

tak łagodnie brązowe teraz, są otwarte

na przyjęcie skaczących do gardła obrazów.

Nie dają nam się bać, są płaskie tak,

że tym łatwiej je przybić do ziemi

spojrzeniem, nigdy równoległym. Wiele

nam wybaczyły; lecz trwa przyszły pęd

w ciałach wciąż skłonnych do stania się ostrzem.Myślenie dzwonem

Zagrzebać w sercu dzwonu cienki zarys własnej

czaszki: niechaj się zwęzi bujność kół drzemiących

w powierzchni wód. Osadzić okrężne myślenie

na krótkim łuku pędu, dopiero się zbiegnie

w bieguny tylko dwa: w odmowę – zgodę,

bijące w metal jak w żebra od spodu.

Uprościć dzwonem opończe rozmysłu,

obroże wątpliwości, rozwiązać dwojako

nagość odmowy, nagość zgody, strącać

ich osobność ze szczytu dzwonnic – aż ziemia, aż skała

niech się rozstąpi w bujnych kołach, coraz

szerszychKorzyść z namacalności

Nie próbowałem jeszcze dotyku. W tym może szansa:

odrzucić w tył zawodne instrumenty, zostać tylko

opartym na końcach palców; może choć na odległość

rąk wyciągniętych utrzymać przybierające. Może

opóźnić choć na moment, jakiego trzeba mi będzie,

by o metr się przemknęło zrozumienie, co przede mną

rozprowadzają w jasność dłonie.

Bo nie próbowałem

dotyku jeszcze: czyż nie to jest jedynym narzędziem,

którym tkankę od tkanki odróżnię, zrozumiem ciało

do kości i więcej dodam, niż w nim jest – przekonany,

że to, co grzeję w dłoniach, ściślej się wiąże, jak ptasie

pióra i skrzydła ptaka.

Lecz nie próbowałem jeszcze

dotyku: tak dopiero w r e s z c i e rozcina się węzeł,

z oczyma zamkniętymi, gdy reszta zawiodła. Wtedy

jednak trwa przecież lęk, że splot pokonano zbyt wcześnie,

zbyt nieufnie i pewnie. Zorać palcami pokłady,

namacalnie przyjmować w dłonie ciężkie grudki; a cóż,

jeśli skupione palce okażą się cięższe od nich?Tutejszy

Jerzemu Kaczmarkowi

Tak chcę się w nim osadzać jak śruba

wkręcająca się w drewno, żywiona

naporem słojów –

co to za kraj, którego

powtarzam imię: nie wiem, dokąd w nim płowieją

drogi, wiem tylko ich początki, ścięte

małym nade mną kloszem; wiem, jak z zewnątrz

krew ich gałęzi poprzez mnie pulsuje.

Nimi to imię miałkie oplatam jak pięścią,

a wciąż mi się jego różne ciało

wymyka obojętnie.

Aby było w nim miejsce na moją konieczność,

w tym niejasnym obszarze; abym, jak narzędzie,

nie musiał jej tłumaczyć…

Do jego liści przylgnąłem stopami,

wchłonąłem skórą jego deszcz, mówiłem

słowami, co do niego należą. Liście

zatrzasnęły się na moich stopach,

deszcz rozkrzyżował ramiona, język nie chcąc

idzie torem tutejszych. Więc znak on mi daje

już tym: sidłami, których wybór przypadkowy

i zbyt mało bolesny?

Przecież chcę jeszcze głębiej zostać zatrzymany

przez jego glebę, wrosnąć po kolana. Czy

przepłynie z niej to imię, jakim jest naprawdę;

czy będzie takie, jakim chcę je wiedzieć.

Ilu się na nie ludzi zrośnie w jedno, czemu

jestem z nich. Usprawiedliwić moją

tutejszość: formować się w niej jak woda

w naczyniu. Takie szczelne jest to wybieranie.

Kiedyś zamknę się wokół ciała tego kraju

i ono może mnie uchwyci jak rękojeść.W celi tej, gdzie dążenie celem

W celi tej, gdzie dążenie celem

jest, odpoczynek znajdują dwie strzały

zderzone w lot grotami, co się starły

wszczepiając w siebie na ruchliwy cement

swe pędy; tam, gdzie wciąż trwa stały

ruch i rozbiegłe zespolenie, cieniem

drwiąco odwrotnym wyznacza się cenę

na wód stojących skrzepłe stany

posiadania. Za moją kratą każda głoska

dźwięczy łańcuchem innych i na gramy

waży się głos, by pękła jego gładka

tafla w sprzecznym uskoku, by grały

przeciwko sobie karty; zamiast kraty głaskać,

widzę, jak szary mur rozpierzcha się bez granic.Na tej czereśni czerwień, na jej krwawe włókna

Na tej czereśni czerwień, na jej krwawe włókna

kładą się oto w oczach mięśnie ćwiartowanym

pasmem, smugi bandaży rozwinięte, na nich

wyschnięte sieci ran, już gęstniejące w płótna

gobelinów utkanych grubym zmartwychwstaniem

purpury w nadpalonych policzkami kłótniach,

ostrzach, pogoniach, ciętych nitkach tego sukna,

gdzie strumyk krwi jak w żyłach rdzawych liści zanikł

i splątał się; w czerwieni, w tych włóknach mięsistych

za cichą kartką skóry wrą wyrwane trawy

w płonącej plątaninie, rosną w oczach iskry

ruchu i słychać szkarłat ścieranych bezprawi

w tych gałkach żyłkowanych, kiedy patrzą, bliskie,

na tej czereśni czerwień, na jej włókna krwawe.Znaleźć dla niej nową mowę

Znaleźć dla niej nową mowę; tyle

lekkich, wielkich słów dniało! a dla niej

językami wyślizgany kamień,

ciągle jeden: byle jaśniej, byle

jawniej brzmiała mi swoim nazwaniem

jeszcze nowym. Wtedy było milej

mieć „co” niż „jak”. Lecz nazajutrz chwile

nazywane niepewnie: wciąż taniej

o następne jedno słowo, ciemniej

o sylabę, głoskę. Słowo „miłość”

już nie miało w sobie ławek, cieni,

objęć, ciepła, mijania. Już było

jeszcze jednym nijakim kamieniem

z tych, co język – kalecząc – goiły.Wchodząc, tracimy na przeczuciach tyle

Wchodząc, tracimy na przeczuciach tyle,

ileśmy z siebie wyparli zaprzeczeń.

Wkoło nas gruba pewność. I walczą o lepsze

szyba wielkiej witryny z zaporowym dymem,

co, jak kurtyna, jest tylko powietrzem

gęstym na moment. A w kieszeni bilet

wsunięty chyłkiem. A odjazd za chwilę,

a podparcia cofnięto i nikt nas nie przestrzegł,

i nikt nie zmacał pustki wyciągniętą dłonią.

Ależ tak, bliżej teraz, kiedy rozerwano

styk horyzontu, kiedy otworzono

naszą muszlę (szukając pereł?), kiedy bramom

wolno stać się zbędnymi. Lecz wchodzący stoją

chwiejnie: ściskają jeszcze laskę, już zabraną.Nagryzmolony, tak, i ręką niezbyt pewną

I am a scribbled form, drawn with a pen

Upon a parchment; and against this fire

Do I shrink up.

William Shakespeare, King John V , 7

Nagryzmolony, tak, i ręką niezbyt pewną,

może przypadkiem. Nieznaczący znaczek,

miejsce poza szeregiem równych liter naszedł,

jakby na marginesie. To jedno,

a drugie, że niekształtny. Niezamierzony raczej,

zastygły linią kurczową, beztrosko niepotrzebną,

gdy naokół huczały konstelacje: drewno

płonące coraz bliżej. Nie słuchać, nie patrzeć

łatwo było, gdy tamte stały zlęknionym szeregiem,

ukrywając przed bacznym spojrzeniem pożaru,

że kurczą się, rudzieją. On jeden

– zdawało się – za chłodnym przeminionym nie czuł żalu.

Zrównany teraz, wyzwolony. Iść przed siebie

środkiem spopielałych obszarów.Zbudzony w jeszcze głębszy sen

Zbudzony w jeszcze głębszy sen, bo w jawę

udzielną wszystkim i rozrzutną

na wszystkich, kruszę jeszcze w palcach próchno

przyśnione, kruszę światło niebieskawe,

co prześwietlało moje kości. Jutro,

ten promień widnokręgu, krótki i jaskrawy,

wrysuje w okrąg pulsującą krawędź

każdego cienia. Tak się więc tka płótno

dnia, przepalając jedną nitkę drugą.

W ogniu pytań krzyżowych, w tym piekącym siewie

ziarn piasku pod powieki, budzić będę długo

mój sen do jawy głębszej; a nasienie

nocy, w głąb oczu wbite ziemną grudą,

wzrośnie światłem; z nim w siebie wejść i wyjść ze siebie.Drugi

Wojciechowi Jamroziakowi

Zdrapać uśmiech, zwlec skórę, odjąć ruchy, nawet cień odrąbać od siebie niezamierzonego, zamotanego w fałszywe powijaki. Różowe tynki kruszyć dłutem, nie bacząc na zacieki potu, aż do ciemniejszych malowideł, dalej, aż do kruchych cegieł, jeszcze, do cienkich w powietrzu kresek najbardziej pierwszego szkicu. I, nawet ich niechając: skończyć na lekkiej kuli uwolnionego początku, ugniatać w dłoniach przejrzystą grudę na obraz i podobieństwo od nowa swoje, tylko swoje.Śmierć

Zabijanie chudło i ogromniało od tamtych czasów, które w wybujałych girlandach kropel potu kroczyły pod bramami otwierającymi się w każdej szczerbie ostrza. Czas to był zabójstw rozlewnych różową krwią naocznie objawioną w koronie spojrzeń, śmierć była ciasno i odręcznie więziona w uchwycie oszczepu; niesiona w strzale, wlokła za sobą barwne pierze, powielane radośnie przez odbicia w wypucowanych puklerzach. Wiele jeszcze wąskich zwierciadeł podniesiono nad twarzami, zanim tęgie mięso śmierci rozdęło się w ten zbyt obszerny całun, sucho i czarno klekocący kurczowym dymem mimowolnego konania.Ciemność

Tu trzeba siły mroku, aby jaśniej wiedzieć miejsce, gdzie na unoszącą się w pył drogę opada sadza z podpalonej kurtyny nieba: tam wczepiają się w siebie palcami białe szosy i ubyłe słońca. Mroku, mroku huczącego od nabrzmiałych granic; gdy przez rozwierane naporem granatowych grud źrenice przepchają się już szarzejący uciekinierzy wzroku, wtedy do bieli, do czerni ściąga się wszystko to, co jest po obu stronach tych okrągłych drzwi. I jaśniej jest ujrzeć mrokiem krew wiążącą łąkę z wodą, kartkę papieru ze ściętym drzewem. I ciemniej wrócić w światło, w ogólnik zieleni i wymijający błękit.Ryba

Ryszardowi Krynickiemu

Dla kształtu ostrza szlifowanego ziarnistym pilnikiem wody, dla nierdzewnych błysków błękitnej łuski, dla wytrwałości w pracowitym cięciu morza na wylot – wyniesiono rybę nad fale i obezwładniając mimochodem trzepot, który zanadto mógł przypominać przyspieszone ruchy wahadła, zamrożono ją w znak, bielejący sucho na ścianach katakumb. Spośród stworzeń łatwych do obrysowania kredą jedynie ryba mogła się wznieść siłą wzniosłej dwuznaczności nad zwiniętego w powróz węża, pełną miskę – żółwia, czy motyla złożonego do oklasku. W swojej ostrości i błękicie miała znaczyć nóż odcinający dobro od zła, miała trafiać w samą ich granicę, wtedy jeszcze cienką jak kredowa kreska.

Dzisiaj trzepot wyrwanej z fal ryby kojarzy się zarazem z agonią i ze skwierczącym tłuszczem; wiadomo zresztą, że cienka kredowa granica rozrosła się tymczasem w krwiste widmo tęczowe posiekane na dwa tysiące kawałków.Zwycięstwo

I sing what was lost…

William Butler Yeats

Ciężkim zwycięstwem czy skończyliśmy cokolwiek? Ta bitwa wszczynana powiekami jest pełna zwietrzałych wież, które zdobędziemy bluszczem tak bez zapału i nieuchronnie, jakby to tylko hydrostan żyłek plenił się po starczych policzkach. Zakorzenione w dłoń ziarna naszej broni wybuchną powojem, wiążącym w pęki rdzawe klingi obrońców. Prędko zniknie niedbały uśmiech tej walki, przegranej, bo zwycięski jest tylko ciężar zwyciężania; przegranej, bo jedyny ciężar krzepł w toporach powiek, nawisłych nad tym przydługim odcinkiem, tą bitwą.Pismo

Chciej wszystkiego: wbij się w te ciasne obroże z kolcami, przeszyj na ich wylot spojone w blok karty, godząc w to, co najciemniej zakryte w tunelach liter, ale sznurując na zawsze stronice cienką i łączliwą siecią; więc spętany jej okami, swoimi oczami, ale wolny, w głąb i na zewnątrz jaśniejący jak gwiazda z zakleszczonymi w czarnych dybach promieniami przegubów i karku. Tędy, przez rządki nierównych pierścieni, mknie strzała ciebie, smuga jeszcze tobie niejasna, póki nie zboczy, wytrącona z toru.

Wtedy tobą ku tobie wybuchnie, zwrócona twarzą w twarz.

I w świetle tej ostrości dostrzeżesz zakola rzek schnących na papierze, i pojmiesz: tak szybko krzepnie w bieli tego śniegu czarna i żywa krew.Alfabetyczny spis tytułów

(A jednak, gdy zawieja...)

(A może myśmy wcale...)

A tak niewiele brakowało

Alba lodówkowa

Altana

(Anteny między kominami...)

Aria: awaria

Artykulacja

Atlantyda

Autentyk

Bez konturów

Bez poprawek

Bez powrotu

(Białą krechą skreśla coś...)

Bist Du bei mir

Blues przy odgarnianiu śniegu ze ścieżki przed domem

Bo tylko ten świat bólu

Braki, odrzuty, produkty zastępcze

But why?

* * * Bywa światła pochylenie... (Emily Dickinson)

Cape Cod

Całe życie na walizkach

Całe życie przed tobą

Całym sercem po stronie

Chciałbym się raz dowiedzieć, co właściwie

Chęci

Chirurgiczna precyzja

Choćby najgrubszy rygiel

Ci, którzy jedzą grzanki, będą jeść suchary

Ci mężczyźni, tak potężni

Ciemność

(Cmentarze samochodów...)

Co będzie świadectwem

Co dziś rzucili

Co jest grane

Co mam powiedzieć

Coraz trudniej się utrzymać na powierzchni

Cóż dzisiaj

Czas skończyć z takimi

Czas tak cierpliwie znosi

Czerwiec 1962

Czoło

Czterdzieści osiem

(Czy jakiś Wielki Fałszerz...)

Czyste ręce

Daję ci słowo, że nie ma mowy

Debiutant w procederze

Dialog Duszy i Ciała

Długowieczność oprawców

Dockery i syn (Philip Larkin)

Drobnomieszczańskie cnoty

Drogi kąciku porad

Druga natura

Drugi

Dykto, sklejko, tekturo, płyto paździerzowa

Dyletanci

Elegia czwarta, przedwiosenna

Elegia druga, urodzinowa

Elegia pierwsza, przedzimowa

Elegia trzecia, noworoczna

Eroica

Fotografia pisarza

Garden party

(Gdy grunt się pali pod nogami...)

(Gdy świeci nam neonów blask...)

Gdyby nie ludzie

Gdzie drwa rąbią (I)

Gdzie drwa rąbią (II)

Gdzie się zbudziłem

Grażynie

Grudzień 1976

Grunt to zachować porządek

Hemofilia

Hi-Fi

Historia

Humanistyczne warunki

Hymn poranny

Hymn wieczorny

I nikt mnie nie uprzedził

I tak

Implozja

Ja wiem, że to niesłuszne

Jak w jedno słowo

Jakieś Ty

Jednym tchem

Jej włosy, skrzydło bramy i ciężki pęk kluczy

Jeżeli porcelana, to wyłącznie taka

Już wkrótce

Kasety

Każdy może stać

Każdy z nas ma schronienie

Kiedyś, po latach

Kolęda

Kontrapunkt

Korzyść z namacalności

Kołysanka

Kwestia rytmu

Kwiat cięty

(Leciałem nad miastem, gdzie spały miliony...)

Leningrad (Osip Mandelsztam)

Lipiec 1952

Lot do Seattle

Łono przyrody

Łzy w kinie

Madrygał probabilistyczny

Mieszkać

Między rudą a rdzą

Może jednak

(Mój zegarku, niepotrzebnie drwisz...)

Mównica

Msza za Polskę w St. Paul’s Church, grudzień 1984

(Myślałem, gdy świt różowiał...)

Myślenie dzwonem

Na jedną kartę

Na pustym parkingu za miastem, zaciągając ręczny hamulec

Na śmierć przyjaciela

Na tej czereśni czerwień, na jej krwawe włókna

(Na ten gest ciskania w nas...)

Nagryzmolony, tak, i ręką niezbyt pewną

Napiszcie do nas, co o tym sądzicie

Naród, któremu się lepiej powiodło

Nazajutrz

Nie

Nie używać słowa „wygnanie”

Niech Pan zajmie mi miejsce

Niech szorstkie włosy, niech gałęzie szorstkie

Nigdy bym nie przypuścił

Nigdy naprawdę

N.N. boleje nad niemożliwością tragedii

N.N. budzi się

N.N. dochodzi do wniosku, że trudno mu się dziwić

N.N., który jest w końcu tylko człowiekiem, załatwia potrzebę fizjologiczną

N.N. porządkuje papiery osobiste

N.N. próbuje przypomnieć sobie słowa modlitwy

N.N. przegląda czasopisma ilustrowane

N.N. przekręca gałkę radia

N.N. przyznaje się do wszystkiego

N.N. rozmyśla o dalszych perspektywach

N.N. rozważa treść słowa „pomiędzy”

N.N. rzuca w przestrzeń naiwne pytania

N.N. spożywa zaimprowizowany obiad

N.N. staje przed oknem

N.N. uprawia gimnastykę poranną

N.N. wysłuchuje pogadanki radiowej

N.N. zaczyna zadawać sobie pytania

N.N. zamierza popełnić głupstwo

N.N. zapisuje coś na odwrocie pudełka z papierosami

N.N. zastanawia się, kto jest szarym człowiekiem

Nowe zarazy

Nowy Świat

O dalszy pomyślny

O, uczyń mi maskę (Dylan Thomas)

O wpół do piątej rano

Obserwatorzy ptaków

Och, wszystkie słowa pisane

Od Knasta

Ogień

Okno

Określona epoka

Pajęczyna

* * * Pamiętasz ten stos rzeczy na metalowym krzesełku… (Josif Brodski)

Pan Elliot Tischler

Pan tu nie stał

Papier i popiół, dwa sprzeczne zeznania

(Pęsetką wiecznych lodów...)

Pierwsza piątka

Pięć pocztówek od i do Emily Dickinson

Piosenka spod podłogi

Piosenka z megafonu

Piosenka znad sufitu

Piosenka zza lewej ściany

Piosenka zza prawej ściany

Pismo

Plakat

Płakała w nocy, ale nie jej płacz go zbudził

Płynąc na Sutton Island

Po przejściu huraganu „Gloria”

Poczta

Podnosząc z progu niedzielną gazetę

Południe

Poranki w operze (James Merrill)

(Poranne odśnieżanie...)

Poręcz

Posuwać się do przodu

Powiedz, że wkrótce

Problem nadawcy

„Prosty człowiek mógłby, do licha, zdecydować się wreszcie, kim jest”

Protokół

Przechowywać w chłodnym miejscu

Przeglądając czasopismo „Home & Garden”

Przejściowe ograniczenia

Przepraszam, kto jest ostatni

Przerosty

Prześwietlenie

Przysłowiowa bawełna

Przywracanie porządku

Psalm (Paul Celan)

Pusty

Razem z kurzem

Résumé

Rozmowa 1990

Ryba

Rzeźba Ziemi

Sam sobie winien

Serenada, szeptana do ucha przy wtórze szmeru klimatyzatora

Sierpień 1988

Skoro już musisz krzyczeć, rób to cicho

Skłócone, pierzchające

Small talk

(Spod okładu arktycznego...)

Spójrzmy prawdzie w oczy

(Stając na czerwonym świetle...)

Stan skupienia

(Stojąc przed witryną, w jej lustrzanym tle...)

Strofa z Roberta Frosta

Strzał strącił mnie na ziemię

Szept

Szyba

Śmierć

Śnieg I

Śnieg II

Śnieg III

Śnieg IV

Śnieg V

Śnieg VI

Śpiący

Święto Dziękczynienia (Tomas Venclova)

Święto Zmarłych

Ta dłoń może być garścią i może być pięścią

(Tablico moja hojnie rozdzielcza...)

Te słowa

Tekst do wygrawerowania na nierdzewnej bransoletce, noszonej stale na przegubie na wypadek nagłego zaniku pamięci

Tenorzy

* * * Tęsknota za ojczyzną! Brednia… (Maryna Cwietajewa)

Tłum, który tłumi i tłumaczy

To mnie nie dotyczy

To nie jest rozmowa na telefon

To się nie mieści w głowie

To, co jest wierszem nie do pomyślenia

Trzej Królowie

Trzy spojrzenia przez ramię

Tutejszy

Twarzą w trawę

Twarze jezior, twarze drzew

U końca wojny dwudziestodwuletniej

(U wrót, gdzie chłodna studnia...)

Ugryź się w język

Ułożone po ciemku

Ustawienie głosu

W atmosferze

W celi tej, gdzie dążenie celem

W zasadzie niemożliwe

Waza kreteńska (Gottfried Benn)

Wchodząc, tracimy na przeczuciach tyle

Widokówka z tego świata

Wieczór autorski

Wieki średnie

(Wiosny, lata i jesienie...)

Wnętrze róży (Rainer Maria Rilke)

(„Wpadacie jak po ogień”...)

Wrzesień

Wrzesień 1967

Wyciągnęliśmy właściwe wnioski z wydarzeń

(Wyłączany telewizor...)

Wynosząc przed dom kubły ze śmieciami

Wypełnić czytelnym pismem

Wziął za dobrą monetę

Wziąłem sobie do serca

Wzruszenia

Yard sale

Z ciebie

Z innych ważnych względów społecznych

Z nami nie zginiesz

Z okna na którymś piętrze ta aria Mozarta

Z rzadkiego błota, z gliny

Za czym państwo stoją

Za szkłem

(Zastyga na poboczu dodge...)

Zawrót głowy od sukcesów

Zbiorowy entuzjazm

Zbudzony w jeszcze głębszy sen

Zdjęcie

Ze wstępu do rozmówek

Ziemia usuwała się spod nóg

Zmarli w Europie (Robert Lowell)

Znaleźć dla niej nową mowę

Zwierzęta

Zwycięstwo

Złożyli wieńce i wiązanki kwiatów

Źrenica, w której byłem

Żeby ci czasem nie zaszkodziło

Żeby w kwestii tej nocy była pełna jasność

(Że „szron siwizny” w jedną noc...)
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: