Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Narzeczeni mimo woli - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
17 października 2012
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Narzeczeni mimo woli - ebook


Pierwsza książka z cyklu "Diablęta Hallstead Hall" o rodzeństwie po tragicznej śmierci rodziców wychowywanym przez babcię. Babcia rozpieszcza wnuki ale stawia ultimatum, że dostęp do majątku będą mieli dopiero, jak się ożenią lub wyjdą za mąż

Oliver Sharpe, markiz Stonville, wiódł żywot zatwardziałego kawalera i hulaki. A gdy babka poprzysięgła wydziedziczyć niepoprawnego wnuka, jeśli ten nie ustatkuje się i nie ożeni, Oliver postanawia spełnić warunki umowy, sprowadzając do domu fałszywą narzeczoną znalezioną w burdelu! Jednak plany markiza krzyżuje spotkanie z amerykańską pieknością Marią Butterfield, którą ratuje z poważnych tarapatów... i od tej pory nie przestaje jej pragnąć.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7551-295-3
Rozmiar pliku: 570 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Dro­gi Czy­tel­ni­ku

Na­zy­wam się He­ster Plum­tree, ale pra­wie wszy­scy mó­wią na mnie Het­ty. Od śmier­ci męża sama za­rzą­dzam ro­dzin­nym bro­wa­rem. I choć nie­któ­rzy sta­le z tego po­wo­du na­rze­ka­ją, ja za­wsze po­wta­rzam, że je­śli masz czas na ko­men­to­wa­nie ży­cia in­nych i zrzę­dze­nie, zna­czy to, że ktoś czym prę­dzej po­wi­nien zna­leźć ci za­ję­cie.

Oczy­wi­ście, gdy tyl­ko w grę wcho­dzą moje wnu­ki, mnie ta za­sa­da nie do­ty­czy. W koń­cu jako bab­cia wiem naj­le­piej, co jest dla nich do­bre, nie­praw­daż? To ja wy­cho­wy­wa­łam te dzie­ci po tym, jak ich oj­ciec – mar­kiz, oraz mat­ka, a moja cór­ka, zgi­nę­li w tra­gicz­nym wy­pad­ku. Ale nie będę się nad tym roz­wo­dzić, lu­dzie wy­star­cza­ją­co dużo o tym plot­ku­ją.

Tak po praw­dzie pra­gnę je­dy­nie pra­wnu­ków. Chy­ba nie pro­szę o zbyt wie­le? Jed­nak moje wnu­ki przy­no­szą mi tyl­ko same kło­po­ty. Weź­my, na ten przy­kład, Oli­ve­ra. Ro­zu­miem, że każ­dy sztu­bak musi się wy­szu­mieć z jed­ną czy dwie­ma tan­cer­ka­mi lub śpie­wacz­ka­mi ope­ro­wy­mi, ale Oli­ver po­sta­no­wił za­mie­nić hu­lasz­czy tryb ży­cia w swe­go ro­dza­ju na­ukę, któ­rej nie prze­sta­je zgłę­biać. Na­wet gdy przez chwi­lę nie jest po­chło­nię­ty pi­ciem lub łaj­da­cze­niem się, szma­tław­ce i tak się prze­ści­ga­ją w pod­su­wa­niu plo­tek na jego te­mat – z re­gu­ły ty­czą­cych się fry­wol­nych igra­szek z tą czy inną pół­na­gą ko­bie­tą w wan­nie peł­nej prze­my­ca­nej bran­dy. Wi­nię za ten stan rze­czy ojca Oli­ve­ra, któ­re­go styl ży­cia chło­pak prze­jął po śmier­ci ro­dzi­ców.

A o po­zo­sta­łą czwór­kę też le­piej nie py­tać: Jar­re­ta z jego ha­zar­dem, Mi­ne­rvę z jej go­tyc­ki­mi po­wie­ścia­mi, o Ga­brie­la i wy­ści­gi oraz o Ce­lię, któ­ra nie prze­pu­ści żad­nej oka­zji, by chwy­cić za pi­sto­let i strze­lać do celu. Nie bez ko­ze­ry w to­wa­rzy­stwie zwą ich Dia­blę­ta­mi z Hal­ste­ad Hall. Nie zro­zum mnie źle – to do­bre wnu­ki. Do­py­tu­ją się o moje zdro­wie, to­wa­rzy­szą mi pod­czas róż­nych wyjść i wi­zyt; a tak­że pil­nu­ją, że­bym się nie prze­pra­co­wy­wa­ła. Jed­nak sta­now­czo od­ma­wia­ją po­rzu­ce­nia swych skan­da­licz­nych na­wy­ków, a ja mam tego do­syć!

Dla­te­go ob­my­śli­łam spo­sób na zmu­sze­nie ich do ustat­ko­wa­nia się i za­cho­wy­wa­nia jak na dzie­dzi­ców przy­sta­ło. Nie spodo­ba mi się to, ale trud­ne sy­tu­acje wy­ma­ga­ją sto­so­wa­nia ra­dy­kal­nych środ­ków. Bóg mi świad­kiem, że do­cze­kam się pra­wnu­ków… i to już nie­dłu­go!

Szcze­rze od­da­na

Het­ty Plum­treePro­log

Ealing, Anglia
1806 rok

Oli­ver Shar­pe, szes­na­sto­let­ni dzie­dzic ty­tu­łu mar­ki­za Sto­ne­vil­le, z ser­cem w gar­dle wy­je­chał ze staj­ni w Hal­ste­ad Hall. Jego mat­ka do­pie­ro co po­pę­dzi­ła w fu­rii do dom­ku my­śliw­skie­go. Rzad­ko wi­dy­wał ją w ta­kim sta­nie, za­zwy­czaj była po pro­stu smut­na… Chy­ba że wy­trą­ci­ło ją z rów­no­wa­gi coś mo­nu­men­tal­ne­go.

Jak na przy­kład przy­ła­pa­nie wła­sne­go syna na cał­ko­wi­cie nie­god­nym za­cho­wa­niu. Oli­ver czuł, jak za­le­wa go fala upo­ko­rze­nia.

„Je­steś za­ka­łą ro­dzi­ny! – krzy­cza­ła gło­sem sła­bym z obu­rze­nia i peł­nym bólu. – Za­cho­wu­jesz się iden­tycz­nie jak oj­ciec. Niech mnie pie­kło po­chło­nie, je­śli po­zwo­lę mu cię zmie­nić w taką samą nik­czem­ną, sa­mo­lub­ną kre­atu­rę! Nie ba­cząc na nic i na ni­ko­go, goni je­dy­nie za wła­sną przy­jem­no­ścią!”.

Oli­ver nig­dy wcze­śniej nie sły­szał prze­kleństw z ust mat­ki i zmro­ził go fakt, że w tej chwi­li zło­rze­czy­ła wła­śnie przez nie­go. Czy wła­ści­wie go oce­ni­ła? Czy na­praw­dę za­czy­nał upo­dab­niać się do lek­ko­myśl­ne­go roz­pust­ni­ka, któ­ry go spło­dził? Mdli­ło go na samą myśl.

Co gor­sza, mat­ka je­cha­ła te­raz z za­mia­rem wy­li­cze­nia mę­żo­wi wszyst­kich grze­chów, a Oli­ver nie mógł temu za­po­biec, al­bo­wiem na­ka­za­ła mu nie po­ka­zy­wać jej się na oczy. Ktoś jed­nak mu­siał ru­szyć za nią. Oli­ver wi­dział mat­kę rów­nie wzbu­rzo­ną je­dy­nie wte­dy, gdy po raz pierw­szy do­wie­dzia­ła się o nie­wier­no­ści męża. Spa­li­ła wte­dy na dzie­dziń­cu ko­lek­cję ero­tycz­nych ksią­żek ojca.

Chło­piec miał wów­czas sie­dem lat. Bóg je­den wie­dział, do jak dra­stycz­nych czy­nów mo­gła się po­su­nąć te­raz, gdy wie­rzy­ła, że syn po­dą­żał w śla­dy ojca. W do­dat­ku w tym sa­mym mo­men­cie, gdy po­dej­mo­wa­li go­ści.

Ob­cho­dząc mury czę­ścio­wo ufor­ty­fi­ko­wa­ne­go dwo­ru, któ­ry słu­żył im za wiej­ską re­zy­den­cję, Oli­ver do­strzegł na pod­jeź­dzie zna­jo­my po­wóz i ser­ce pod­sko­czy­ło mu w pier­si. Bab­cia! Dzię­ki Bogu, że przy­je­cha­ła; może zdo­ła prze­mó­wić do swej cór­ki.

Oli­ver do­tarł przed dom, gdy po­wóz sta­nął, i po­spiesz­nie otwo­rzył bab­ce drzwi.

– Pro­szę, cóż za miła nie­spo­dzian­ka – po­wie­dzia­ła z cie­płym uśmie­chem i wy­sia­dła. – Cie­szę się, wi­dząc, że nie za­po­mnia­łeś wy­twor­nych ma­nier, jak wie­lu mło­ko­sów w two­im wie­ku.

Za­zwy­czaj zna­la­zł­by bły­sko­tli­wą ri­po­stę na taką uwa­gę i po­sprze­czał się z bab­cią do­bro­tli­wie przez chwi­lę. Tego dnia jed­nak nie był w sta­nie. Nie, gdy prze­peł­niał go strach.

– Mat­ka jest zła na ojca – rzekł ci­cho, po­da­jąc ko­bie­cie ra­mię i pro­wa­dząc do domu. Słu­żą­cy nie mo­gli tego usły­szeć. I tak pół świa­ta plot­ko­wa­ło o zdra­dach ojca – wszel­ka nie­dy­skre­cja by­ła­by wodą na młyn plot­ka­rzy.

– To nic no­we­go, nie­praw­daż? – od­par­ła oschle.

– Tym ra­zem to co in­ne­go. Wpa­dła w szał. Po­kłó­ci­li­śmy się, po czym mat­ka ru­szy­ła sama do dom­ku my­śliw­skie­go.

– Pew­nie po­je­cha­ła od­szu­kać męża.

– Tego się wła­śnie oba­wiam. Wiesz, jak on lubi ją pro­wo­ko­wać. Je­śli go tam znaj­dzie, nie wiem, co zro­bi.

– I do­brze. – Bab­cia po­sła­ła wnu­ko­wi fi­glar­ny uśmiech. – Może zrów­na tę cha­łu­pę z zie­mią. Wte­dy Le­wis nie bę­dzie miał do­kąd spro­wa­dzać swo­ich la­ta­wic.

– A niech to, bab­ciu, mó­wię po­waż­nie! – Gdy unio­sła brew na ta­kie słow­nic­two, chło­piec prze­łknął praw­dzi­we prze­kleń­stwo, któ­re ci­snę­ło mu się na usta. – Wy­bacz, ale tym ra­zem to cał­kiem inna hi­sto­ria. Mu­sisz je­chać za nią, po­roz­ma­wiać, uspo­ko­ić ją. To waż­ne. Mnie nie po­słu­cha.

Ko­bie­ta spoj­rza­ła na wnu­ka po­dejrz­li­wie.

– Czy jest coś, o czym mi nie mó­wisz?

– Oczy­wi­ście, że nie – od­parł, czer­wie­niąc się.

– Nie kłam wła­snej bab­ce. O co się z mat­ką po­kłó­ci­li­ście?

Jak miał wszyst­ko wy­znać, sko­ro skrę­ca­ło go na każ­dą myśl o tym, co za­szło.

– To nie ma zna­cze­nia. Po pro­stu wierz mi, że ona cię po­trze­bu­je.

Bab­cia prych­nę­ła.

– Two­ja mat­ka nig­dy mnie nie po­trze­bo­wa­ła.

– Ale, bab­ciu…

– Po­słu­chaj, Oli­ve­rze – rze­kła, po­kle­pu­jąc go po ręku, jak­by był dziec­kiem – wiem, że je­ste­ście z mat­ką zży­ci i to dla cie­bie trud­ne wi­dzieć ją wzbu­rzo­ną. Ale je­śli dasz jej tro­chę cza­su, by zdo­ła­ła ochło­nąć, przy­rze­kam, że nic jej nie bę­dzie.

– Nie, mu­sisz…

– Dość! – ucię­ła. – To była dłu­ga, trud­na po­dróż i je­stem zmę­czo­na. Po­trzeb­ne mi fi­li­żan­ka go­rą­cej her­ba­ty i po­rząd­na drzem­ka. Nie je­stem w na­stro­ju do mie­sza­nia się w kłót­nie two­ich ro­dzi­ców. – Na wi­dok de­spe­ra­cji wy­ma­lo­wa­nej na jego twa­rzy zła­go­dzi­ła nie­co ton. – Je­śli do zmro­ku nie wró­ci, obie­cu­ję że po­ja­dę za nią. Zo­ba­czysz, z pew­no­ścią nie­dłu­go bę­dzie tu z prze­pro­si­na­mi i obo­je o wszyst­kim za­po­mni­cie.

Nig­dy jed­nak nie wró­ci­ła. Tej nocy, w dom­ku my­śliw­skim, za­strze­li­ła męża, a po­tem sie­bie.

A ży­cie Oli­ve­ra już nig­dy nie było ta­kie samo.Roz­dział I

Ealing
1825

Oli­ver wpa­try­wał się w wi­dok za oknem bi­blio­te­ki w Hal­ste­ad Hall. Sza­ry, zi­mo­wy dzień je­dy­nie po­tę­go­wał jego po­nu­ry na­strój, gdy sta­rał się prze­gnać precz bo­le­sne wspo­mnie­nia, za­mknąć je, jak za­wsze, w naj­głęb­szych za­ka­mar­kach umy­słu. Tu, w domu ro­dzin­nym, było to o wie­le trud­niej­sze niż w mie­ście, gdzie mógł za­tra­cać się w ra­mio­nach kur­ty­zan i moc­nych trun­kach.

Za­po­mnie­nie jed­nak nig­dy nie trwa­ło dłu­go. Choć skan­dal zwią­za­ny z jego na­zwi­skiem wy­buchł już dzie­więt­na­ście lat temu, wciąż szep­ta­no za ple­ca­mi Oli­ve­ra, gdzie­kol­wiek się po­ja­wiał.

Tam­tej nocy bab­ka po­wie­dzia­ła go­ściom, że jej cór­ka, szu­ka­jąc od­osob­nie­nia, uda­ła się do dom­ku my­śliw­skie­go, gdzie za­snę­ła. Obu­dzo­na przez po­dej­rza­ne od­gło­sy, prze­ko­na­na, że na­szedł ją in­truz, w pa­ni­ce za­strze­li­ła męż­czy­znę. Chwi­lę póź­niej od­kry­ła, że był to jej mąż. Zszo­ko­wa­na i po­grą­żo­na w żalu uży­ła tej sa­mej bro­ni, by ode­brać so­bie ży­cie.

To była mało prze­ko­nu­ją­ca hi­sto­ria, jak na pró­bę za­tu­szo­wa­nia mor­der­stwa i sa­mo­bój­stwa, a szep­ty i plot­ki nig­dy na do­bre nie uci­chły. Szcze­gól­nie że prze­by­wa­ją­cy wte­dy w re­zy­den­cji go­ście żywo spe­ku­lo­wa­li na te­mat ca­łe­go zda­rze­nia. Tam­te­go dnia bab­cia za­bro­ni­ła Oli­ve­ro­wi i jego ro­dzeń­stwu mó­wić o tej spra­wie z kim­kol­wiek, na­wet ze sobą na­wza­jem.

Twier­dzi­ła, że mia­ło to uci­szyć plot­ki, lecz Oli­ver czę­sto za­sta­na­wiał się, czy tak na­praw­dę nie jego obar­cza­ła winą za wszyst­ko. In­a­czej, dla­cze­go te­raz mia­ła­by prze­ry­wać mil­cze­nie i wy­py­ty­wać go o kłót­nię z mat­ką? Oczy­wi­ście nie od­po­wie­dział. Na samą myśl, że miał­by wy­znać praw­dę, czuł bo­le­sny ucisk żo­łąd­ka.

Od­wró­cił się od okna, by kro­czyć po po­ko­ju wzdłuż sto­łu, przy któ­rym jego ro­dzeń­stwo ocze­ki­wa­ło na po­ja­wie­nie się se­nior­ki rodu. Wła­śnie dla­te­go uni­kał Hal­ste­ad Hall – dom za­wsze wpra­wiał go w sen­ty­men­tal­ny na­strój.

Dla­cze­go bab­ka zwo­ła­ła to prze­klę­te spo­tka­nie aku­rat tu­taj? Oli­ver przez lata trzy­mał dom za­mknię­ty. Po­miesz­cze­nia prze­sią­kły za­pa­chem wil­go­ci i ple­śni, a do tego były zim­ne ni­czym lody Ark­ty­ki. Je­dy­nie ga­bi­ne­tu nie za­kry­to przed ku­rzem, gdyż pra­co­wał w nim za­rząd­ca ma­jąt­ku. Trze­ba było wy­sprzą­tać bi­blio­te­kę tyl­ko z po­wo­du spo­tka­nia, któ­re bab­cia mo­gła prze­cież bez tru­du za­aran­żo­wać we wła­snym domu, w mie­ście.

Zwy­cza­jo­wo od­mó­wił­by jej wi­zy­ty w za­nie­dba­nym ma­jąt­ku, jed­nak po wy­pad­ku bra­ta – Ga­brie­la – ro­dzeń­stwo stą­pa­ło po cien­kim lo­dzie. Nie­ty­po­we mil­cze­nie se­nior­ki na ten te­mat po­twier­dza­ło nie­zbi­cie, że za­leź­li jej za skó­rę. Coś było na rze­czy… i z pew­no­ścią im się nie spodo­ba.

– Jak two­je ra­mię? – spy­ta­ła Gabe’a ich sio­stra, Mi­ne­rva.

– A jak są­dzisz? – od­burk­nął. Tem­blak prze­wie­szo­ny miał na po­mię­tym, czar­nym płasz­czu do kon­nej jaz­dy, a ja­sno­brą­zo­we wło­sy jak zwy­kle w nie­ła­dzie. – Boli jak dia­bli.

– Nie warcz na mnie. To nie ja omal się nie za­bi­łam.

Mi­ne­rva mia­ła dwa­dzie­ścia osiem lat. Była dwa lata star­sza od Ga­brie­la, a o czte­ry lata młod­sza od dru­gie­go w ko­lej­no­ści syna, Jar­re­ta, i o czte­ry star­sza od Ce­lii, naj­młod­szej z ro­dzeń­stwa. Jed­nak jako naj­star­sza z dziew­cząt upie­ra­ła się, by im wszyst­kim mat­ko­wać. Na­wet wy­glą­da­ła jak ich mat­ka, ze swą ja­sną, gład­ką cerą, brą­zo­wy­mi wło­sa­mi, prze­ty­ka­ny­mi ja­sny­mi pa­sma­mi ni­czym zło­tem, i z ciem­no­zie­lo­ny­mi, jak u Gabe’a, ocza­mi. Prak­tycz­nie nie było choć­by cie­nia po­do­bień­stwa po­mię­dzy nimi a Oli­ve­rem, któ­ry odzie­dzi­czył uro­dę ojca, pół-Wło­cha – ciem­ne oczy, ciem­ne wło­sy, ciem­ną kar­na­cję. A do kom­ple­tu – mrocz­ne ser­ce.

– Masz szczę­ście, że po­rucz­nik Che­twin na czas się wy­co­fał – zwró­ci­ła bra­tu uwa­gę Ce­lia. Była nie­co bled­szym wi­ze­run­kiem Oli­ve­ra, oczy mia­ła piw­ne. – Po­noć od­zna­cza się więk­szą od­wa­gą niż roz­sąd­kiem.

– W ta­kim ra­zie do­bra­li się z Gabe’em zna­ko­mi­cie – wark­nął Oli­ver.

– Daj mu już spo­kój – rzekł Jar­ret. Naj­bar­dziej z nich wszyst­kich przy­po­mi­nał obo­je ro­dzi­ców, miał czar­ne wło­sy, ale nie­bie­sko­zie­lo­ne oczy i w żad­nym ra­zie nie mógł­by, tak jak Oli­ver, ucho­dzić za Wło­cha. – Od tego głu­pie­go wy­ści­gu po­wo­zów besz­tasz go bez prze­rwy. Był pi­ja­ny. Ten stan, zda­je się, nie jest ci obcy.

Oli­ver od­wró­cił się do Jar­re­ta.

– Zga­dza się, jed­nak­że ty nie by­łeś pi­ja­ny, a mimo to po­zwo­li­łeś mu…

– Nie ob­wi­niaj Jar­re­ta – wtrą­cił Gabe. – Che­twin rzu­cił mi wy­zwa­nie. Gdy­bym od­mó­wił, wy­szedł­bym na tchó­rza.

– Le­piej być tchó­rzem niż mar­twym. – Oli­ver nie to­le­ro­wał tego typu idioctw. Nic nie było war­te, by ry­zy­ko­wać wła­sne ży­cie – ani ko­bie­ta, ani ho­nor, a z pew­no­ścią nie re­pu­ta­cja. Wiel­ka szko­da, że do tej pory nie uda­ło mu się wbić tego swo­im zi­dio­cia­łym bra­ciom do głów.

Kto jak kto, ale Gabe po­wi­nien był wie­dzieć le­piej. Ści­ga­li się naj­nie­bez­piecz­niej­szą tra­są w ca­łym Lon­dy­nie. Dwa wiel­kie gła­zy oka­la­ły dro­gę tak cia­sno, że tyl­ko je­den po­wóz mógł mię­dzy nimi prze­je­chać. Zmu­sza­ło to jed­ne­go z po­wo­żą­cych do wy­co­fa­nia się w ostat­niej chwi­li, by nie roz­bić po­jaz­du o ka­mie­nie. Wie­lu śmiał­ków nie zdo­ła­ło w porę za­re­ago­wać.

Na­zy­wa­no to „na­wle­ka­niem igły”. Oli­ver zwał to sza­leń­stwem. Fakt, Che­twin wstrzy­mał ko­nie, lecz po­wóz Gabe’a za­ha­czył bo­kiem o je­den z gła­zów. Odła­mał koło i chwi­lę póź­niej stał się plą­ta­ni­ną po­trza­ska­ne­go drew­na, roz­dar­tej skó­ry i po­skrę­ca­ne­go me­ta­lu. Dzię­ki Bogu ko­nie prze­ży­ły ka­ta­stro­fę, a Ga­briel wy­wi­nął się z niej je­dy­nie ze zła­ma­nym oboj­czy­kiem.

– Po­wi­nie­neś wie­dzieć, że Che­twin znie­wa­żył nie tyl­ko mnie. – Gabe spoj­rzał pro­wo­ku­ją­co. – Po­wie­dział, że nie zde­cy­du­ję się z nim ści­gać, po­nie­waż je­stem ta­kim sa­mym tchó­rzem, jak na­sza strze­la­ją­ca do cie­ni mat­ka.

– W jego gło­sie sły­chać było gniew. – Na­zwał ją mor­der­czy­nią z Hal­ste­ad Hall.

Wszy­scy ze­sztyw­nie­li, sły­sząc zna­jo­me oszczer­stwo, a Oli­ver za­zgrzy­tał zę­ba­mi.

– Mat­ka nie żyje od lat. Nie po­trze­bu­je, byś bro­nił jej ho­no­ru.

– Ktoś musi to ro­bić – od­parł Gabe z ka­mien­nym ob­li­czem – sko­ro ty nie masz za­mia­ru.

Do li­cha, nie miał naj­mniej­sze­go za­mia­ru bro­nić jej po tym, co zro­bi­ła. Nig­dy nie zdo­ła jej wy­ba­czyć. Ani so­bie, że do tego do­pu­ścił.

Drzwi otwo­rzy­ły się i do po­ko­ju we­szła ich bab­cia, a za nią ad­wo­kat ro­dzi­ny, Elias Bogg. Wszy­scy ze­bra­ni za­mar­li. Obec­ność urzęd­ni­ka nie wró­ży­ła ni­cze­go do­bre­go.

Gdy Bogg za­jął swo­je miej­sce, bab­cia sta­nę­ła u szczy­tu sto­łu z wy­ra­zem praw­dzi­we­go zmę­cze­nia wy­ma­lo­wa­nym na na­zna­czo­nej zmarszcz­ka­mi twa­rzy. Oli­ve­ra za­la­ła nowa fala po­czu­cia winy. Ostat­ni­mi cza­sy sie­dem­dzie­się­cio­jed­no­let­nia ko­bie­ta wy­glą­da­ła jesz­cze sta­rzej, jak gdy­by ugię­ła się pod cię­ża­rem obo­wiąz­ków i nie­co skur­czy­ła.

Pró­bo­wał ją prze­ko­nać, by zre­zy­gno­wa­ła z pro­wa­dze­nia za­ło­żo­ne­go przez ich dziad­ka bro­wa­ru. Po­win­na za­trud­nić za­rząd­cę. Jed­nak od­mó­wi­ła. Jak twier­dzi­ła, lu­bi­ła pra­co­wać. Czyż­by za­miast tego mia­ła po­zo­stać na wsi i za­jąć się ha­fto­wa­niem? Taki po­mysł bu­dził je­dy­nie jej szcze­ry śmiech.

Być może mia­ła po­wo­dy do śmie­chu. Wie­lu na­zwa­ło­by He­ster „Het­ty” Plum­tree pro­stą. Jej ro­dzi­ce pro­wa­dzi­li go­spo­dę. Po­zna­ła tam swo­je­go przy­szłe­go męża i ra­zem zmie­ni­li Bro­war Plum­tree w im­pe­rium wy­star­cza­ją­co wiel­kie, by stać ich było na naj­lep­sze szko­ły dla mat­ki Oli­ve­ra, Pru­den­ce. Wy­star­cza­ją­ce rów­nież, by Pru­den­ce usi­dli­ła zu­bo­ża­łe­go mar­ki­za.

Bab­cia za­wsze upa­ja­ła się fak­tem, iż jej cór­ka zdo­by­ła tak do­brą par­tię, przed­sta­wi­cie­la jed­ne­go z naj­star­szych ro­dów wśród an­giel­skiej ary­sto­kra­cji. Nig­dy jed­nak nie po­tra­fi­ła ze­trzeć pięt­na par­we­niusz­ki ze swych spód­nic. Świa­dec­two jej po­cho­dze­nia da­wa­ło o so­bie znać w dziw­nych mo­men­tach, na przy­kład gdy cie­szy­ła się szkla­necz­ką piwa przy obie­dzie lub gdy śmia­ła się z ru­basz­nych dow­ci­pów.

Mimo tego była zde­ter­mi­no­wa­na do­pil­no­wać, by jej wnu­ki sta­ły się tym, kim ona sama być nie mo­gła: praw­dzi­wy­mi ary­sto­kra­ta­mi. Bab­cia nie zno­si­ła ich ten­den­cji do szo­ko­wa­nia to­wa­rzy­stwa, przez któ­rą w oczach lu­dzi ucho­dzi­li za dia­bel­skie po­mio­ty okry­tej hań­bą pary. Usil­nie sta­ra­ła się pod­nieść sta­tus ro­dzi­ny, uwa­ża­ła więc, że ma pra­wo wi­dzieć re­zul­ta­ty swych wy­sił­ków w do­brych mał­żeń­stwach i pra­wnu­kach. Zło­ści­ło ją, że żad­ne z wnu­ków nie spie­szy­ło za­do­wo­lić jej w tej ma­te­rii.

Oli­ver przy­pusz­czał, że mia­ła pod­sta­wy, by tak się czuć. Choć czę­sto nie­obec­na, gdy do­ra­sta­li, za­ję­ta za­rzą­dza­niem Bro­wa­rem Plum­tree po śmier­ci męża, była je­dy­nym ro­dzi­cem, ja­kie­go jego młod­sze ro­dzeń­stwo kie­dy­kol­wiek mia­ło. Dla­te­go ją uwiel­bia­li.

Oli­ver czuł wo­bec bab­ci to samo, z wy­jąt­kiem mo­men­tów, gdy kłó­cił się z nią o fi­nan­se.

– Spo­cznij, Oli­ve­rze. – Bab­ka prze­szy­ła go ostrym spoj­rze­niem nie­bie­skich oczu. – Za­czy­nam się de­ner­wo­wać, gdy tak cho­dzisz tam i z po­wro­tem.

Lord przy­sta­nął, lecz nie za­mie­rzał usiąść. Sta­rusz­ka wy­pro­sto­wa­ła się i zmarsz­czy­ła brwi.

– Moi dro­dzy, pod­ję­łam co do was osta­tecz­ną de­cy­zję – po­wie­dzia­ła, jak gdy­by wciąż byli dzieć­mi. Po­wio­dła wzro­kiem po ze­bra­nych i kon­ty­nu­owa­ła gło­sem nie­zno­szą­cym sprze­ci­wu: – Naj­wyż­szy czas, że­by­ście się ustat­ko­wa­li. Daję wam więc rok, w cza­sie któ­re­go spra­wy mieć się będą po sta­re­mu, lecz po upły­wie wy­zna­czo­ne­go cza­su każ­de­mu z was ode­tnę fun­du­sze. Po­nad­to wy­klu­czę was z mo­je­go te­sta­men­tu. – Zi­gno­ro­wa­ła po­mru­ki obu­rze­nia. – Chy­ba że… – Za­wie­si­ła głos, by uzy­skać lep­szy efekt.

– Co masz na my­śli? – spy­tał Oli­ver przez za­ci­śnię­te zęby.

Bab­cia spoj­rza­ła mu w oczy.

– Chy­ba że przy­szedł wresz­cie czas na mał­żeń­stwo.

Po­wi­nien był się tego spo­dzie­wać. Jako trzy­dzie­sto – pię­cio­la­tek był w wie­ku, w któ­rym więk­szość męż­czyzn o jego po­zy­cji spo­łecz­nej znaj­do­wa­ło dla sie­bie mał­żon­ki. Bab­ka czę­sto ubo­le­wa­ła nad tym, że nadal nie na­ro­dził się spad­ko­bier­ca ty­tu­łu, ale kto przy zdro­wych zmy­słach był­by na tyle sza­lo­ny, żeby prze­dłu­żać ten ród? Ro­dzi­ce po­bra­li się dla pie­nię­dzy i za­koń­czy­ło się to ka­ta­stro­fą. Nie­za­leż­nie od tego, jak ską­pe sta­ły­by się fi­nan­se, Oli­ver nie miał za­mia­ru po­wta­rzać tego błę­du.

Bab­cia wie­dzia­ła o jego uczu­ciach, dla­te­go to, że ucie­ka­ła się do gróźb wo­bec resz­ty ro­dzeń­stwa, by zmu­sić go do po­słu­szeń­stwa, ode­brał jako bo­le­sną zdra­dę.

– Po­zba­wisz mo­ich bra­ci i sio­stry środ­ków do ży­cia tyl­ko po to, żeby za­kuć mnie w oko­wy mał­żeń­stwa? – wark­nął.

– Źle mnie zro­zu­mia­łeś – od­par­ła chłod­no. – Mia­łam na my­śli to, że ocze­ku­ję za­war­cia związ­ków mał­żeń­skich od ca­łej wa­szej piąt­ki. – Spoj­rza­ła na resz­tę wnu­ków.

– Nim upły­nie rok, wszy­scy mu­si­cie zna­leźć so­bie mał­żon­ków albo po­że­gna­cie się ze spad­kiem. Co wię­cej, nie będę da­lej wy­naj­mo­wać miej­skiej re­zy­den­cji, sko­ro za­trzy­my­wa­łam się tam je­dy­nie ze wzglę­du na dziew­czę­ta. Nie bę­dzie dla nich po­sa­gów, nie będę też utrzy­my­wać lon­dyń­skich ka­wa­ler­skich miesz­kań Gabe’a i Jar­re­ta ani staj­ni dla ich koni. Je­śli wy, chłop­cy, się nie po­że­ni­cie, a dziew­czę­ta nie wyj­dą za mąż, bę­dzie to ko­niec mo­je­go wspar­cia. Oli­ver, i tyl­ko on, sta­nie się za was od­po­wie­dzial­ny.

Oli­ver jęk­nął. Odzie­dzi­czo­na przez nie­go kło­po­tli­wa po­sia­dłość ja­koś so­bie ra­dzi­ła, ale da­le­ko jej było do sa­mo­wy­star­czal­no­ści.

Gabe gwał­tow­nie wstał od sto­łu.

– Bab­ciu, nie wol­no ci! Gdzie dziew­czę­ta się po­dzie­ją? Gdzie bę­dzie­my miesz­kać ja i Jar­ret?

– Tu, w Hal­ste­ad Hall, jak mnie­mam – po­wie­dzia­ła bez cie­nia skru­chy.

Oli­ver spoj­rzał na nią spode łba.

– Wiesz do­sko­na­le, że to nie­moż­li­we. Mu­siał­bym otwo­rzyć dom i od­świe­żyć go.

– Niech go ręka bo­ska bro­ni – sko­men­to­wał sar­ka­stycz­nie Jar­ret. – Poza tym Oli­ver ma do­cho­dy z po­sia­dło­ści, dzię­ki któ­rym jest w sta­nie się utrzy­mać. Na­wet je­śli resz­ta z nas za­sto­su­je się do two­jej proś­by, on nie musi, więc gdy od­mó­wi, kara spad­nie tyl­ko na nas.

– Ta­kie są moje wa­run­ki – od­par­ła chłod­no. – Nie pod­le­ga­ją ne­go­cja­cji, chłop­cze.

Nie­za­leż­nie od obaw Jar­re­ta bab­cia z pew­no­ścią wie­dzia­ła, że Oli­ver nie po­zwo­lił­by ro­dzeń­stwu cier­pieć. Wresz­cie zna­la­zła je­dy­ny spo­sób na to, by przy­wo­łać ich do po­rząd­ku – wy­star­czy­ło po­słu­żyć się uczu­cia­mi, któ­ry­mi na­wza­jem się da­rzy­li i któ­re były je­dy­ną sta­łą war­to­ścią w ich ży­ciu.

To był plan ge­nial­ny i za­ra­zem dia­bo­licz­ny. Jar­ret mógł­by po­słać ko­bie­tę do wszyst­kich dia­błów, gdy­by cho­dzi­ło je­dy­nie o nie­go, lecz nie ska­zał­by sióstr na sta­ro­pa­nień­stwo lub ży­wot gu­wer­nan­tek. Mi­ne­rva, któ­ra za­ra­bia­ła nie­co na swo­ich książ­kach, mo­gła­by zba­ga­te­li­zo­wać bab­ci­ne przy­ka­za­nia i spró­bo­wać sa­mo­dziel­nie się utrzy­mać, lecz tak­że nie po­tra­fi­ła­by ska­zać po­zo­sta­łych na ży­cie w ubó­stwie.

Każ­de z nich bę­dzie się mar­twić o po­zo­sta­łych, co ozna­cza­ło, że wszy­scy, na­wet Oli­ver, po­czu­ją się zmu­sze­ni przy­stać na po­sta­wio­ne im wa­run­ki.

– Gdy­by­ście ze­chcie­li, mo­gli­by­ście do­pro­wa­dzić do tego, żeby ta po­sia­dłość przy­no­si­ła do­chód – zwró­ci­ła im uwa­gę bab­cia. – Może gdy­by cała wa­sza piąt­ka po­dzie­li­ła mię­dzy sie­bie obo­wiąz­ki… – Urwa­ła, by spoj­rzeć na Oli­ve­ra wy­mow­nie. – Albo gdy­by wasz brat bar­dziej in­te­re­so­wał się ma­jąt­kiem, za­miast po­zo­sta­wiać go swe­mu za­rząd­cy i spę­dzać dnie na łaj­da­cze­niu się i pi­ciu, może zdo­łał­by utrzy­mać was wszyst­kich na cał­kiem wy­god­nym po­zio­mie.

Oli­ver zdu­sił ci­sną­cą mu się na usta ri­po­stę. Do­brze wie­dzia­ła, dla­cze­go z tru­dem zno­sił sam wi­dok tego miej­sca. Oj­ciec po­ślu­bił mat­kę dla pie­nię­dzy, by za­cho­wać po­zy­cję rodu, na któ­rej tak mu za­le­ża­ło, a Oli­ve­ra prę­dzej pie­kło po­chło­nie, nim po­zwo­li na to, by ten prze­klę­ty ma­ją­tek i wszyst­ko, co sobą re­pre­zen­tu­je, znisz­czy­ło go tak jak ro­dzi­ców.

– Tak się skła­da, że wiem – cią­gnę­ła bab­cia – iż Oli­ver sprze­dał ostat­nią nie­za­pi­sa­ną część ro­dzin­nych wło­ści w ra­mach spła­ty kil­ku dłu­gów, któ­re wspól­ny­mi si­ła­mi na­gro­ma­dzi­li­ście, a ja od­mó­wi­łam ich po­kry­cia. Nie­wie­le już zo­sta­ło ma­jąt­ku, któ­ry mo­gli­by­ście spie­nię­żyć.

Do dal­sze­go wy­god­ne­go i do­stat­nie­go ży­cia nie­zbęd­ne wam są środ­ki, któ­re ja mogę za­pew­nić.

A niech ją li­cho po­rwie za to, że mia­ła ra­cję. Po­zba­wio­ne miej­skiej re­zy­den­cji i ka­wa­ler­skich miesz­kań ro­dzeń­stwo nie mia­ło­by in­ne­go wy­bo­ru, jak tyl­ko prze­nieść się tu­taj. Obec­nie na­wet sam Oli­ver nie miał wła­sne­go domu – do nie­daw­na miesz­kał we wspo­mnia­nym przez bab­cię Ac­ton. Mu­siał za­trzy­mać się u bra­ci, nim wy­my­śli, co po­cząć da­lej. Jed­nak nie pla­no­wał za­go­spo­da­ro­wa­nia ro­dzin­nej po­sia­dło­ści tak, by utrzy­my­wa­ła ich wszyst­kich, jak rów­nież przy­szłych bra­tan­ków i sio­strzeń­ców.

Nic dziw­ne­go, że przez ostat­nie dwa­dzie­ścia dwa lata bab­cia z ta­kim po­wo­dze­niem za­rzą­dza­ła bro­wa­rem. Była Ma­chia­vel­lim w spód­ni­cy.

– Kto w ta­kim ra­zie miał­by odzie­dzi­czyć Bro­war Plum­tree? – spy­tał. – Chcesz po­wie­dzieć, że nie prze­ka­żesz go Jar­re­to­wi, tak jak chciał tego nasz dzia­dek?

– Mo­gła­bym zo­sta­wić in­te­re­sy two­je­mu ku­zy­no­wi De­smon­do­wi.

Jar­ret jęk­nął, a Mi­ne­rva za­wo­ła­ła:

– Nie mo­żesz od­dać bro­wa­ru De­smon­do­wi. Cał­kiem go zruj­nu­je!

Sta­rusz­ka wzru­szy­ła ra­mio­na­mi.

– A co mnie do tego? Będę mar­twa. A je­śli wy nie za­mier­za­cie po­dej­mo­wać sto­sow­nych kro­ków, ko­niecz­nych do tego, by ma­ją­tek po­zo­stał w ro­dzi­nie, nie ma więk­sze­go zna­cze­nia, w czy­je ręce tra­fi całe im­pe­rium, nie­praw­daż?

Ce­lia po­de­rwa­ła się z miej­sca.

– Bab­ciu, wiesz prze­cież, co zro­bi De­smond. Po­za­trud­nia dzie­ci i za­ha­ru­je je na śmierć – pro­te­sto­wa­ła z tro­ską i pa­sją, z ja­ki­mi an­ga­żo­wa­ła się na co dzień w wal­kę o po­pra­wę wa­run­ków pra­cy dzie­ci. – Wy­star­czy spoj­rzeć, jak za­rzą­dza swo­imi mły­na­mi. W żad­nym wy­pad­ku nie wol­no ci do­pusz­czać do ro­dzin­nej fa­bry­ki czło­wie­ka tego po­kro­ju.

– Mogę zo­sta­wić in­te­res, komu tyl­ko so­bie ży­czę.

– Star­sza pani spoj­rza­ła na wnu­ki ocza­mi zim­ny­mi jak stal.

To mu­siał być blef. Prze­cież rów­nie moc­no nie­na­wi­dzi­ła De­smon­da. A jed­nak nie na­le­ża­ła do osób sto­su­ją­cych tego typu sztucz­ki.

– Przy­pusz­czam, że ży­cio­wych part­ne­rów dla nas też już wy­bra­łaś? – za­py­tał gorz­ko Oli­ver.

– Nie. Tę kwe­stię po­zo­sta­wiam wam. Nie ustat­ku­je­cie się jed­nak nig­dy, je­śli ja was do tego nie zmu­szę. Zbyt dłu­go już wam po­bła­ża­łam. Czas, by­ście przy­słu­ży­li się tej ro­dzi­nie, a co za tym idzie – za­pew­ni­li ro­do­wi spad­ko­bier­ców stwo­rzo­ne­go prze­ze mnie dzie­dzic­twa.

Ce­lia cięż­ko opa­dła na krze­sło.

– Prze­cież nie mo­że­my z Mi­ne­rvą, ot tak, wy­brać so­bie na mę­żów pierw­szych lep­szych ka­wa­le­rów. To męż­czy­zna musi się oświad­czyć. A je­śli ża­den się o to nie po­ku­si?

Bab­ka prze­wró­ci­ła ocza­mi.

– Obie je­ste­ście uro­czy­mi pan­na­mi, za któ­ry­mi wszę­dzie oglą­da się mnó­stwo męż­czyzn. Gdy­byś, dro­ga Ce­lio, prze­sta­ła bić na gło­wę wszyst­kich ko­le­gów two­ich bra­ci w za­wo­dach strze­lec­kich, je­den z nich z pew­no­ścią po­pro­sił­by o two­ją rękę. A gdy­by Mi­ne­rva skoń­czy­ła z pi­sa­niem tych okrop­nych, go­tyc­kich po­wie­ści…

– Tego nie zro­bię – za­pro­te­sto­wa­ła Mi­ne­rva.

– Przy­najm­niej pisz pod pseu­do­ni­mem. Nie ro­zu­miem, dla­cze­go ko­niecz­nie masz ob­wiesz­czać wszem wo­bec, że to ty je­steś au­tor­ką tych osła­wio­nych po­wie­ści, i gor­szyć każ­de­go, kogo spo­tkasz.

Bab­cia spoj­rza­ła na Jar­re­ta i Ga­brie­la.

– A wy dwaj mo­gli­by­ście cza­sem fak­tycz­nie po­ja­wić się na balu. Jar­ret nie musi spę­dzać każ­dej nocy na ho­ry­zon­cie, a Gabe… – Wes­tchnę­ła cięż­ko. – Gdy­byś tyl­ko prze­stał ści­gać się z każ­dym głup­cem, któ­ry rzu­ci ci wy­zwa­nie, miał­byś czas na zna­le­zie­nie na­rze­czo­nej. Z całą pew­no­ścią po­tra­fi­cie ocza­ro­wać sza­no­wa­ne ko­bie­ty na tyle, by skło­nić je do mał­żeń­stwa. Zda­je się, że wa­bie­nie kur­ty­zan i ak­to­rek do wła­sne­go łoża nie spra­wia wam naj­mniej­szych kło­po­tów.

– O Boże – mruk­nął Gabe, a uszy za­czę­ły mu się czer­wie­nić. Sy­piać z pro­sty­tut­ką to jed­no, ale wy­słu­chi­wać na ten te­mat uwag wła­snej bab­ki to już zu­peł­nie inna spra­wa.

Wpa­tru­jąc się w Oli­ve­ra, sta­rusz­ka do­da­ła:

– A wszy­scy wie­my, że wasz brat ma nad wami zna­czą­ca prze­wa­gę w po­sta­ci swo­je­go ty­tu­łu.

– Tak, wy­mia­na „ty­tuł za pie­nią­dze” w przy­pad­ku na­szych ro­dzi­ców skoń­czy­ła się nie­zwy­kle ko­rzyst­nie – stwier­dził sar­ka­stycz­nie. – Wi­dzę, że z nie­cier­pli­wo­ścią ocze­ku­jesz, bym po­wtó­rzył taką trans­ak­cję.

Oli­ver zi­gno­ro­wał wy­rzu­ty su­mie­nia, któ­re za­czę­ły go ką­sać, gdy do­strzegł ból, jaki się od­ma­lo­wał na twa­rzy bab­ci. Je­śli za­mie­rza­ła ich zmu­sić do tego wszyst­kie­go, po­win­na tak­że li­czyć się z kon­se­kwen­cja­mi.

Po gło­wie ko­ła­ta­ły mu się ostat­nie usły­sza­ne od mat­ki sło­wa: „Je­steś za­ka­łą ro­dzi­ny…”. Aż zim­ny dreszcz prze­biegł mu po ple­cach. Ru­szył do drzwi i je otwo­rzył.

– Bab­ciu, ze­chcesz za­mie­nić ze mną parę słów na osob­no­ści?

– Je­śli so­bie tego ży­czysz – od­par­ła, uno­sząc siwą brew.

Gdy tyl­ko zna­leź­li się w holu, Oli­ver zwró­cił się do star­szej damy.

– Na­rzu­ce­nie ja­kiejś nie­win­nej ko­bie­cie mo­jej oso­by w roli męża ni­cze­go nie zmie­ni.

– Je­steś pe­wien? – Bab­ci­ne spoj­rze­nie tym ra­zem było ła­god­niej­sze. – Stać cię w ży­ciu na o wie­le wię­cej niż ta­kie błą­dze­nie bez celu, Oli­ve­rze.

Boże, gdy­by tyl­ko wie­dzia­ła.

– Taki wła­śnie je­stem. Czas, byś się z tym po­go­dzi­ła. Tak, jak to uczy­ni­ła moja mat­ka.

Na te sło­wa ko­bie­ta po­bla­dła.

– Wiem, że nie lu­bisz mó­wić o wy­da­rze­niach tam­te­go dnia…

– Zga­dza się – prze­rwał jej. – I to się nie zmie­ni.

Nie opo­wie o tym ni­ko­mu.

– Nie chcesz o tym roz­ma­wiać, bo to mnie uwa­żasz za wszyst­kie­mu win­ną.

– A niech to, wca­le nie! – Wi­nił je­dy­nie sie­bie. Gdy­by tyl­ko od razu po­je­chał za mat­ką. Gdy­by tyl­ko bar­dziej na­le­gał na in­ge­ren­cję bab­ci. Gdy­by tyl­ko, gdy­by… – Nie wi­nię cię za prze­szłość. Ale za to, co ro­bisz te­raz, tak.

– Z pew­no­ścią sam też wi­dzisz, że coś musi się zmie­nić.

– Dla­cze­go? Mi­ne­rva i Ce­lia prę­dzej czy póź­niej wyj­dą za mąż, a Gabe i Jar­ret sta­ra­ją się wy­szu­mieć. Z cza­sem się ustat­ku­ją.

– To­bie to się nie uda­ło.

– To co in­ne­go.

– Dla­cze­góż to?

– Skąd ta na­gła po­trze­ba przy­mu­sze­nia nas do mał­żeństw?

– Od­po­wiem na two­je py­ta­nie, je­śli i ty dasz mi od­po­wiedź.

To tego ocze­ki­wa­ła od wnu­ka – od­po­wie­dzi. Cóż, tego nig­dy się nie do­cze­ka.

– Pew­ne­go dnia, Oli­ve­rze – stwier­dzi­ła, gdy nadal mil­czał – bę­dziesz mu­siał opo­wie­dzieć o tym, co się wte­dy wy­da­rzy­ło, choć­by po to, by w koń­cu za­mknąć ten roz­dział.

– Już go za­mkną­łem. – Oli­ver od­wró­cił się na pię­cie i ru­szył do drzwi.

Gdy je otwo­rzył, ko­bie­ta za­wo­ła­ła za nim:

– Nie zmie­nię zda­nia co do swo­ich wa­run­ków. Ożeń się albo wszyst­ko stra­cisz.

Gdy Oli­ver za­marł z dło­nią na klam­ce, sta­nę­ła w pro­gu i po­pa­trzy­ła na wnu­ki.

– Dość mam już słu­cha­nia o tym, że bru­kow­ce na­zy­wa­ją was Dia­blę­ta­mi z Hal­ste­ad Hall. O tym, jak to moja naj­młod­sza wnucz­ka po raz ko­lej­ny zgor­szy­ła i prze­ra­zi­ła wszyst­kich, gdy po­ja­wi­ła się na ja­kichś za­wo­dach strze­lec­kich. – Prze­nio­sła spoj­rze­nie na Gabe’a. – Albo o tym, że mój wnuk nie­mal stra­cił ży­cie w wy­ści­gu. Ma się to wszyst­ko na­tych­miast skoń­czyć.

– A gdy­by­śmy obie­ca­li za­cho­wy­wać wię­cej dys­kre­cji? – wark­nął Oli­ver.

– To nie wy­star­czy. Być może je­śli każ­de z was bę­dzie mieć ko­goś, kto jest od was za­leż­ny, mał­żon­ka lub dzie­ci, wresz­cie na­uczy­cie się ce­nić to, co po­sia­da­cie.

– Bab­ciu, do cho­le­ry…

– Nie prze­kli­naj mi tu. To ko­niec tej dys­ku­sji. Pan Bogg wy­ło­ży wam szcze­gó­ły mo­ich rosz­czeń, i to jemu za­da­waj­cie py­ta­nia. Ja mu­szę udać się na spo­tka­nie w bro­wa­rze.

Ode­szła ko­ry­ta­rzem, po­stu­ku­jąc żywo la­ską.

Gdy tyl­ko Oli­ver wró­cił do po­ko­ju, ro­dzeń­stwo zwró­ci­ło się do pana Bog­ga.

– Ona chy­ba nie mó­wi­ła po­waż­nie?

– Jak mo­gła?

– Musi jej pan to wy­per­swa­do­wać.

Bogg roz­siadł się na za­byt­ko­wym krze­śle, któ­re za­skrzy­pia­ło w od­po­wie­dzi.

– Przy­kro mi, ale nic nie mogę zro­bić. Po wy­pad­ku lor­da Ga­brie­la wa­sza bab­ka po­wzię­ła po­sta­no­wie­nie, iż nie bę­dzie przy­glą­dać się, jak umie­ra­cie, nie wy­peł­niw­szy swych obo­wiąz­ków wo­bec rodu Shar­pe’ów.

– Wi­dzisz co na­ro­bi­łeś, Gabe? – krzyk­nę­ła Ce­lia. – Wszyst­ko ze­psu­łeś!

– Nie o nie­go cho­dzi – rzekł ze znu­że­niem Oli­ver – lecz o mnie. Ona nie chce utra­cić ty­tu­łu i po­zy­cji, któ­re z ta­kim tru­dem dla swej ro­dzi­ny wy­wal­czy­ła. Chce się upew­nić, że je­den z nas prze­dłu­ży ród.

– Dla­cze­go więc wplą­tu­je w to tak­że mnie i Ce­lię? – spy­ta­ła Mi­ne­rva.

– Za po­zwo­le­niem – wtrą­cił pan Bogg – wa­sza lor­dow­ska mość jest w błę­dzie. Bab­ka mar­twi się o was wszyst­kich. Nim sama uda się na wiecz­ny spo­czy­nek, chce mieć pew­ność, że przy­szłość wszyst­kich wnu­ków jest za­pew­nio­na.

Oli­ver od­wró­cił się gwał­tow­nie.

– Spo­czy­nek? Bab­ka jest cho­ra? – Na samą myśl ści­snę­ło go w żo­łąd­ku. – Czy jest coś, cze­go nam nie mówi? – Tłu­ma­czy­ło­by to, dla­cze­go wy­stą­pi­ła ze swo­im ul­ti­ma­tum tak na­gle.

Bogg po chwi­li po­krę­cił gło­wą.

– Jest po pro­stu zmę­czo­na cze­ka­niem, aż wa­sza piąt­ka zde­cy­du­je się dać jej pra­wnu­ki.

W to Oli­ver mógł bez tru­du uwie­rzyć. Bogg od­chrząk­nął: – Czy są jesz­cze ja­kieś py­ta­nia?

– Tyl­ko jed­no – od­parł Oli­ver. – Czy na­praw­dę nie za­strze­gła, z kim wol­no nam wejść w związ­ki mał­żeń­skie? – Przy­szedł mu do gło­wy po­mysł, jak prze­rwać tę far­sę.

– W tej kwe­stii nie po­sta­wio­no żad­nych wa­run­ków. Są jed­nak inne za­sa­dy.

Oli­ver słu­chał ko­lej­no wy­mie­nia­nych punk­tów: na przy­kład ślu­by mu­szą od­być się w An­glii, a wy­bry­ki w sty­lu ucie­czek na szyb­ki ślub do Gret­na Gre­en są cał­ko­wi­cie wy­klu­czo­ne. Naj­wy­raź­niej bab­cia mar­twi­ła się, że tego typu mał­żeń­stwo mo­gło­by zo­stać praw­nie pod­wa­żo­ne. Na szczę­ście żad­ne z wy­mie­nio­nych przez ad­wo­ka­ta wy­ma­gań nie sta­wa­ło na dro­dze pla­no­wa­ne­go przez Oli­ve­ra przed­się­wzię­cia.

Wy­peł­niw­szy swój obo­wią­zek, Bogg po­zo­sta­wił ze­bra­nych ich nie­do­li. Mi­ne­rva zwró­ci­ła się do Oli­ve­ra:

– Mu­sisz prze­ko­nać bab­cię, że to nie­do­rzecz­ne. Nie wi­dzę po­wo­du, dla któ­re­go mia­ła­bym zno­sić męża, gdy je­stem w zu­peł­no­ści po­go­dzo­na z obec­nym, sa­tys­fak­cjo­nu­ją­cym mnie sty­lem ży­cia.

– Mnie tak­że nie spie­szy się do mał­żeń­stwa, za­pew­niam cię – wark­nął Jar­ret. – Ani się obej­rzy­my, a będę zmu­szo­ny za­rzą­dzać tym cho­ler­nym bro­wa­rem. A to ostat­nie, na co mam ocho­tę.

– Po­win­ni­śmy się wszy­scy prze­nieść tu­taj i udo­wod­nić, że nie po­trze­bu­je­my jej pie­nię­dzy – stwier­dzi­ła Ce­lia. – Zro­bić tak, jak za­su­ge­ro­wa­ła, dbać o in­te­re­sy wspól­nie…

– Tak, szcze­gól­nie że ty tak do­brze znasz się na za­rzą­dza­niu ma­jąt­kiem – uciął Gabe.

– Uwa­ga Ce­lii była słusz­na – wtrą­ci­ła Mi­ne­rva. – Gdy­by­śmy po­ka­za­li bab­ci, że świet­nie po­ra­dzi­my so­bie sami, może jesz­cze prze­my­śla­ła­by swo­je pla­ny. Poza tym, je­śli i tak prę­dzej czy póź­niej wszy­scy skoń­czy­my tu­taj, rów­nie do­brze mo­że­my za­cząć się do tego przy­zwy­cza­jać.

– Boże, do­po­móż. – Jar­ret po­słał Oli­ve­ro­wi har­de spoj­rze­nie. – Chy­ba nie chcesz, że­by­śmy się tu wpro­wa­dzi­li?

Oli­ver wes­tchnął.

– Naj­chęt­niej nig­dy wię­cej bym tego miej­sca nie oglą­dał. Nie­ste­ty, Ce­lia ma ra­cję. Je­śli tu za­miesz­ka­my, zmu­si­my bab­cię, by się pod­da­ła. Mo­że­my ją za­pro­sić, żeby wpa­dła z wi­zy­tą i prze­ko­na­ła się, ja­kie re­zul­ta­ty da­dzą jej nie­do­rzecz­ne kno­wa­nia, je­śli bę­dzie przy nich ob­sta­wać.

Oli­ver z tru­dem pa­no­wał nad falą obrzy­dze­nia, jaka za­le­wa­ła go na myśl o po­wro­cie do Hal­ste­ad Hall. Jed­nak gdy­by uda­ło mu się wcie­lić w ży­cie plan, wkrót­ce znów mógł­by pu­ścić prze­szłość w nie­pa­mięć.

– Tym­cza­sem mam jesz­cze jed­ne­go asa w rę­ka­wie. To ry­zy­kow­ne po­su­nię­cie, ale może zmu­si sta­rusz­kę do zdra­dze­nia się ze wszyst­ki­mi pla­na­mi. Nie prze­my­śla­ła ca­łej spra­wy wy­star­cza­ją­co do­kład­nie, co za­mie­rzam jej uzmy­sło­wić. Nadal je­stem w po­sia­da­niu pew­nych fun­du­szy po sprze­da­ży ostat­niej nie­ru­cho­mo­ści, a oto, co pro­po­nu­ję…
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: