Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Nakarm mnie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
7 marca 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Nakarm mnie - ebook

Uważali, że ratują otyłe, odrzucone przez myślące stereotypowo społeczeństwo kobiety przed depresją i samotnością. Dają im wolność, opiekę, akceptację oraz radość bycia sobą bez konieczności podporządkowania się kanonom mody promującym szczupłą sylwetkę.

Joanna − samotna, zamożna kobieta na wysokim stanowisku, walczy ze swoją słabością – objadaniem się.

W wyniku kilku decyzji i zbiegów okoliczności spotyka na swojej drodze Wiktora. Mężczyzna osacza ją...

Wiktor – lekarz bariatra, początkowo ukrywa swoje preferencje. Należy on do specyficznej grupy społecznej zwanej feedersami (wypasaczami, tuczycielami, dokarmiaczami). Traktują oni kobiety jak przedmioty – nośniki fetyszu, jakim jest tłuszcz. Manipulują nimi, czynią z nich kaleki, a wszystko po to, żeby zaspokoić własne wypaczone potrzeby.

Historia Joanny pokazuje, jakim zagrożeniem dla ciała i duszy jest objadanie się – nałóg, który może okazać się śmiertelnie niebezpieczny, jeśli się nad nim nie zapanuje.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7674-839-9
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

O godzinie ósmej rano Joannę obudziło ssanie w żołądku. Czuła się zmęczona, jakby poprzedniego dnia przebiegła maraton. Próbowała zignorować głód i udawała, że jest on częścią sennych majaków.

Z uporem zaciskała powieki, mając nadzieję, że koszmar minie. Niestety, nie mijał.

Głód doskwierał jej coraz bardziej. To on panował nad nią, a nie ona nad nim. Teraz kazał jej wyciągnąć rękę i sięgnąć po leżące na szafce nocnej słodycze.

Joanna uniosła powieki. Brązowe oczy, od zawsze wzbudzające zachwyt otoczenia, skrywały się za warstwą łez. Targana wewnętrznym przymusem, wysunęła spod kołdry palce, które w ułamku sekundy znalazły się obok torebek z folii i aluminium. Uniosła kilka z nich do poziomu oczu. Drżała na całym ciele. Nie była w stanie czekać ani chwili dłużej. Pomagając sobie drugą dłonią, gorączkowo rozrywała opakowania. Kiedy pomiędzy nią a zawartością nie było już żadnej bariery, przełknęła ślinę.

Jeść! Jeść! Jeść!

Za moment ręka dotykała słodkości, a mózg żądał błyskawicznego dostarczenia kolejnej dawki glukozy. Joanna zaczerpnęła garść różowych pianek i wszystkie naraz wepchnęła do ust.

Miażdżyła słodycze zębami pełnymi plomb. Jej dieta gwarantowała szeroki wachlarz problemów zdrowotnych. Joanna wydawała mnóstwo pieniędzy na dentystę, lecz była głucha na wszelkie sugestie lekarzy.

Uważała, że pieniądze załatwią wszystko. Jeżeli w przeszłości zadziałały nie tak, jak trzeba, stało się to wyłącznie z powodu źle dobranej do okoliczności kwoty.

Była łakoma i nienasycona. Zanim pogryzła pianki, które miała w ustach, wpychała kolejne.

Prawie nie czuła ich smaku. Liczyło się dla niej tylko to, że są słodkie i szybko zaspokoją głód.

Gdy zjadła wszystkie, dobrała się do tabliczki mlecznej czekolady. Mrucząc, odgryzała duże kawałki. Nie czekała, aż rozpuszczą się same. Międliła je pomiędzy zębami, pomagając sobie opuchniętym językiem.

Po pochłonięciu solidnej dawki cukru mlaskała z zadowoleniem, bo ssanie w żołądku stawało się coraz mniej uciążliwe.

Żeby pozbyć się go w całości, zjadła jeszcze cztery batony czekoladowe i wreszcie odetchnęła z ulgą.

Sięgnęła po pilota i włączyła tkwiącą w odtwarzaczu płytę CD. Z głośników popłynęła muzyka Siergieja Prokofiewa z baletu Romeo i Julia znana jako Taniec rycerzy, bardzo wyrazista rytmicznie, oparta na rozłożonych trójdźwiękach. Idealnie współgrała z mroczną atmosferą panującą w mieszkaniu Joanny Wysockiej, nałogowego obżartucha, dla którego nie liczyło się zbytnio, co je. Najważniejsze, żeby zapełnić żołądek i poskromić głód.

W luksusowym apartamencie unosił się słodki, lekko waniliowy aromat czekolady, na który Joanna pozostała prawie całkowicie obojętna. Tak często jadła pyszne tabliczki, że jej komórki węchowe niemal nie reagowały na ich zapach. Podobnie jak kubki smakowe, które akceptowały najdziwniejszy miszmasz pożywienia.

Tym razem sięgnęła po paprykowe chipsy.

Nietknięta torba stała obok łóżka. Wystarczyło odwrócić się na drugi bok i pochylić. Dopiero podczas wykonywania tej czynności kobieta zauważyła, że ma na sobie wczorajsze ubranie – kostium z brązowego dżerseju na satynowej podszewce, czarną koszulę, rajstopy i wpijającą się w ciało bieliznę wyszczuplającą. Wszystko bardzo drogie, szyte na zamówienie, ale pomimo to niewygodne.

Coraz częściej kładła się do łóżka w tym, co miała na sobie. Rzadko pamiętała o włożeniu nocnej koszuli. Po wieczornym obżarstwie była tak ociężała, że zasypiała od razu.

Joanna w ciągu dziesięciu minut pochłonęła zawartość ogromnej paki chipsów. Smak ziemniaczanych krążków nie zachwycał jej nigdy, ale doceniała ich efekt zapychający. Były niezastąpione, gdy człowieka dopadał nagły głód.

Po napadzie żarłoczności doskwierało jej pragnienie. Aby je zaspokoić, musiała wstać. Gdy pełzła ku krawędzi łóżka, mebel trzeszczał i poruszał się razem z właścicielką. Trudno się dziwić. Joanna ważyła sto czterdzieści kilogramów.

Niejedno łóżko zapadło się pod nią. Teraz sypiała na dębowym łożu, rzekomo nie do zdarcia. Niestety, z powodu ciągłego przeciążania miało przed sobą krótki żywot.

Kobieta opuściła nogi. Resztki chipsów wylądowały na jasnym dywanie. Właścicielka mieszkania nie dbała o czystość. Jadła tylko i brudziła. Sprzątaniem zajmowała się sąsiadka.

Zanim Joanna wstała, przypomniała sobie o wczorajszej wizycie u fryzjera. Chciała się zobaczyć. Sięgnęła po lusterko oraz grzebień schowane w szufladzie szafki nocnej. Najpierw się uczesała. Kiedy podniosła lusterko i zobaczyła swoją twarz, skrzywiła się.

Wyglądam paskudnie i zamiast coś z tym zrobić, znowu się objadam.

Wyrzuty sumienia nie pozwoliły się cieszyć nową fryzurą. Z wściekłości na własne łakomstwo skoczyło jej ciśnienie, a treść żołądkowa zaczęła podchodzić do gardła i otyła kobieta poczuła w ustach smak wymiocin.

W lustrze zobaczyła zmęczoną twarz trzydziestopięciolatki: dwa wiszące podbródki, tłuste policzki i ledwo widoczne oczy. Przynajmniej ich kolor zawsze uważała za niezwykle interesujący. Brąz tęczówek mocno podkreślała kiedyś dwukolorowymi cieniami do powiek. Teraz ograniczała się do pięciu podstawowych komponentów damskiej kosmetyczki – podkładu, różu, kredki do brwi, tuszu i pomadki ochronnej. Każdego ranka poświęcała na makijaż kilka minut. Robienie go uważała za niemiły obowiązek, który poprzedzał ukochaną czynność układania fryzury.

Na głowie miała pazia z krótką grzywką. Czerwone włosy kończyły się tuż nad linią ramion – tłustych i szerokich niczym u zapaśniczki. Wyglądały śmiesznie przy wzroście stu siedemdziesięciu centymetrów i tak dużej nadwadze. Joanna ze wstrętem zamknęła oczy. Nie potrafiła kochać siebie – ani swojego ciała, ani duszy; ciało wyglądało odpychająco, a dusza jeszcze gorzej.

Grzech obżarstwa piętnował ją bardziej niż zwykłego mordercę. Człowieka można ukryć, ale nadmiarowe kilogramy będą widoczne pomimo kamuflażu.

Kiedyś uwielbiałam chodzić do fryzjera i farbować czuprynę. No właśnie – kiedyś.

Teraz w salonie stał zakupiony specjalnie dla niej fotel bez bocznych podpórek. Kiedy na nim siadała, fałdy tłuszczu zwisały z każdej strony i nie było osoby, która udawałaby, że tego nie widzi. To oblepianie wzrokiem było żenujące.

Joanna zaczęła chodzić do fryzjera zaraz po skończeniu szkoły. Mniej więcej co pół roku miała na głowie inny kolor i inną fryzurę. Lubiła eksperymentować z jednym i drugim.

Odkąd przyjechała do Warszawy, salony fryzjerskie, które wybierała, stawały się coraz bardziej ekskluzywne. Ona też pięła się szybko po szczeblach kariery. Najpierw zajmowała niższe stanowiska w biurze, teraz tytułowano ją dyrektorem finansowym. Wiedziała niemal o wszystkim, co działo się w firmie. Bez jej akceptacji nie mogła być wydana żadna znacząca kwota. Joanna była bardzo skrupulatna i wnikliwie sprawdzała, czy decyzje finansowe podejmowane przez kierowników poszczególnych działów są właściwe.

Siedziała w pracy do późna, jedząc kilka dodatkowych posiłków. Nie spieszyło jej się do domu. Od dwóch lat mieszkała sama.

Leon wyprowadził się jeszcze przed rozwodem. Uwielbiał żonę, ale z czasem zbyt wiele zaczęło ich dzielić. Nie potrafili dojść do porozumienia.

Teraz on nagrywał płyty, a ona liczyła pieniądze. Tęsknili oboje, ale nie umieli być razem.

Joanna nie potrafiła odmówić sobie jedzenia. Tak naprawdę nawet nie próbowała. Miała o to do siebie pretensje. Nie mogła patrzeć na fałdy kłębiące się pod ubraniem, lecz mimo to bezustannie się obżerała. Tkwiła w błędnym kole.

Szkoda, że nie da się zmyć tego paskudztwa pod prysznicem.

Zacisnęła dłonie. Budziła w niej obrzydzenie myśl, że za chwilę będzie musiała patrzeć na beczkowaty brzuch i ogromne, pozbawione jędrności piersi, leżące na jego fałdach.

Uderzyła pięściami o pulchne uda. Tłuszcz zatrząsł się niczym galareta.

Była zadowolona, że nie musi oglądać własnej pupy, która wyglądała koszmarnie.

Dzisiejszego ranka postanowiła wziąć prysznic – pierwszy od trzech tygodni. Z natrysku korzystała rzadko, ponieważ trudno było jej się zdobyć na taki wysiłek. Zamiast codziennie korzystać z bieżącej wody, używała nawilżanych chusteczek.

Rozbierała się ponad dwadzieścia minut. Na nagie ciało założyła ponownie czarną koszulę i, kołysząc się na boki, poszła do łazienki.

Białe jak mąka stopy uderzały o ciemny parkiet z indonezyjskiego palisandru. Twardy i wytrzymały.

Przed drzwiami stanęła zmęczona i niezdarnie zdjęła bluzkę. Czarny jedwab jak namiot okrył podnóżek z bielonego dębu.

Miała przyśpieszony oddech. Nadciśnienie spowodowało ból głowy i pulsowanie w skroniach. Na czole pojawiły się krople potu.

Po trwającym niecałą minutę okupowaniu sedesu Joanna weszła do kabiny prysznicowej. Nie takiej, jaką można obejrzeć w sklepach, lecz zaprojektowanej na zamówienie.

Pół roku temu w niebiesko-białej łazience z dodatkiem granatu i o rozmiarach przeciętnego pokoju przeprowadzono gruntowny remont. Natrysk z wysokim brodzikiem ustąpił miejsca bardziej nowatorskiemu rozwiązaniu. Ze względu na otyłość Joanny i kłopoty z poruszaniem się, część pomieszczenia pokryto płytkami o innym odcieniu i oddzielono ścianą z matowego szkła. Teraz osoba biorąca prysznic stała bezpośrednio na podłodze, gdzie znajdował się odpływ.

Joanna stanęła na chropowatych kafelkach i odkręciła zawór. Przezornie zabrała ze sobą szorstką rękawicę z morskiej trawy. Bez niej musiałaby zmagać się z odrazą. A tak unikała bezpośredniej styczności z gąbczastym ciałem, górami i dolinami cellulitu, tuzinem fałd oraz zwisającym prawie do połowy ud brzuchem.

Myła się bez entuzjazmu, namydlając tylko te rejony, do których była w stanie dosięgnąć. O podmyciu się z tyłu lub przodu nie było nawet mowy bez specjalnego sprzętu. Do tego celu otyła kobieta używała gąbki na kiju. Tak naprawdę higiena organów płciowych pozostawiała wiele do życzenia.

Końcową część prysznicowego rytuału znosiła całkiem dobrze. Stawała z zamkniętymi oczami w rozkroku pod ciepłym strumieniem. Woda prześlizgiwała się po jej fałdach, a potem znikała w odpływie.

Kiedy przychodziła pora na opłukanie miejsc intymnych, Joanna otwierała oczy. Napełniała gruszkę gumowego irygatora wodą i chowając ją pod brzuchem, kierowała w środek odparzonego sromu. Podobnie wyglądało wypłukiwanie piany z głębokiego rowka między pośladkami.

Wychodziła z kabiny bardzo zmęczona i od razu siadała na białym pufie łazienkowym. Odpoczywała i wysychała jednocześnie. Wspominała chwile, kiedy wcieranie balsamu w skórę nie było dla niej problemem. Teraz nawet o tym nie marzyła.

Wychodziła z łazienki naga i szła prosto do garderoby. Na dziś wybrała czarną sukienkę z gabardyny i czarne, kryjące rajstopy. Ubranie później pomagała jej włożyć sąsiadka. Sama wciskała się tylko w majtki i umieszczała piersi w miseczkach biustonosza, a potem dzwoniła do mieszkania obok.

Pani Teresa nie przepadała za Wysocką, ale ponieważ nie pracowała i nie zarabiała, nie gardziła żadną propozycją finansową pochodzącą od zamożnej kobiety.

Joanna czekała na sąsiadkę zaledwie trzy minuty. W tym czasie zdążyła pochłonąć zawartość dużego opakowania delicji. Spociła się na myśl, ile wysiłku będzie ją kosztowało włożenie ubrania.

Kiedy odpoczywała po wyjściu pani Teresy, zadzwonił telefon. Na wyświetlaczu pojawił się napis: „Syn marnotrawny”. Chodziło o byłego męża.

– Czego chcesz? – zapytała szorstkim głosem, z trudem wydobywającym się z wyschniętych ust.

– Pobudka – rozległ się wesoły głos Leona.

Kretyn! – pomyślała, chociaż ucieszyła się, że Leon do niej zadzwonił.

– Jeżeli myślisz, że będę ci wdzięczna, to czas pozbyć się złudzeń.

– Dwa lata temu powiedziałem im pa, pa. – Ton mężczyzny wskazywał na zniechęcenie.

– Więc po co dzwonisz?

– Moja siostra zaginęła.

– Jeżeli myślisz, że mi przykro, to muszę cię rozczarować. Adieu.

Joanna się rozłączyła.

Spociła się ze złości. Nagły skok ciśnienia spowodował drżenie rąk, a spadek poziomu cukru pogorszył jej stan.

Obżarstwo powoli mnie zabija – pomyślała i wyciągnęła dłoń po leżącego na szafce batona.2

Kiedy inni zabierali się za drugie śniadanie, pracownica recepcji głównej biurowca na warszawskim Mokotowie wyszła na papierosa. Nie musiała się śpieszyć, ponieważ uprosiła ochroniarza, żeby w razie konieczności wydał klucze czy odebrał telefon.

Stanęła obok filaru usytuowanego niedaleko drzwi wejściowych i wyjęła mentolowe cygaretki. Zapaliła. Miała nadzieję, że żaden incydent nie zakłóci tego wyjątkowo spokojnego dnia. Dwadzieścia minut po dziesiątej nadzieja prysła.

Przed frontem budynku zatrzymała się taksówka. Sapiąc, wygramoliła się z niej niewysoka kobieta o czerwonych włosach i przekraczającej normę tuszy, ubrana w czarną sukienkę z gabardyny.

Poruszała się jak kaczka, przerzucając ciężar ciała z jednej nogi na drugą. Jej uda ocierały się o siebie. Elwira schowana za filarem pomyślała, że gdyby dyrektorka, której nie dało się lubić, chodziła bez rajstop, pojawiłyby się między nimi trudno gojące się rany. Sama nigdy ich nie miała, bo zawsze dbała o figurę, ale słyszała od przyjaciółki, że są wyjątkowo dokuczliwe.

Pracownica recepcji ze wstrętem patrzyła, jak Wysocka idzie powoli z otwartymi ustami i z trudem łapie powietrze. Wszyscy w budynku wiedzieli, że kobieta ma zaawansowaną astmę.

Dwa razy była u niej erka. Elwira nie potrafiła współczuć osobie, która ma wiele schorzeń na własne życzenie. Takie na przykład chodzenie bez płaszcza w marcowy dzień może skutkować zapaleniem płuc. Czy ta kobieta nie odczuwa zimna? Pewnie nie, bo jest oblepiona solidną warstwą tłuszczu.

– Niech dalej tkwi za biurkiem, to przemieni się w jeszcze większego potwora – wyszeptała pod nosem.

Zanim zgasiła papierosa i weszła do budynku, pomyślała jeszcze, że Wysocka i tak jest szczęściarą, bo gdyby żyła w średniowieczu, często leciałyby w jej kierunku kamienie. W dwudziestym pierwszym wieku zapewne słyszała tylko niewybredne komentarze, ewentualnie doświadczała wytykania palcami.

Kiedy weszła do biurowca, dyrektorka stała koło wind i nerwowo naciskała przyciski. Była spocona i zdenerwowana.

– Ile można czekać? – wycedziła przez zęby.

Torebka z czerwonej skóry od Hugo Bossa zsunęła się z ramienia Joanny i uderzyła o panel z guzikami.

Elwira nie mogła dłużej udawać, że nic nie widzi. Musiała zareagować.

– Windy zostały wyłączone o dziewiątej, pani dyrektor. Zapraszam do skorzystania ze schodów – powiedziała.

Joanna spojrzała na recepcjonistkę bazyliszkowatym wzrokiem.

– Niesmaczny żart. Zdajesz sobie sprawę, że za chwilę możesz zostać bez pracy?

Zgrabna blondynka skuliła się.

– To nie moja wina, że wyznaczono konserwację wind na tę godzinę. Informacja dawno została zamieszczona w intranecie oraz na kartkach. Jedna wisi przy drzwiach wejściowych, a druga koło wind. – Wskazała dłonią we właściwych kierunkach.

Joanna przełknęła ślinę. Faktycznie ogłoszenie było, i nie mogła nic zarzucić recepcjonistce. Fuknęła obrażona, a potem odwróciła się. Szurając stopami, poszła w kierunku schodów. Z każdym krokiem rósł w niej strach, a kiedy dotknęła zimnej klamki, poczuła dreszcze przerażenia.

Jak mam się dostać na szóste piętro?

Przykre doznanie spotęgowało negatywne odczucia. Dyrektor finansowa nie mogła wybaczyć sobie słabości, której ulegała co dnia. Na samą myśl o czekoladzie uginały się pod nią kolana i nie umiała powiedzieć „nie”. Ale w takich momentach jak ten czuła się jeszcze bardziej bezradna. Odkrywała po raz kolejny, że nałóg obżarstwa i brak ruchu prowadzą do kalectwa.

Lekarz pierwszego kontaktu kategorycznie zabronił jej jeść słodycze i wypisał skierowanie do bariatry – lekarza specjalizującego się w leczeniu otyłości.

Papier leży na dnie szuflady, a ja nadal kopię sobie grób.

Joanna stanęła naprzeciwko schodów. Spojrzała na pierwszy stopień – stanowił nie lada wyzwanie, zaś pokonanie kilkudziesięciu porównała z koniecznością zdobycia Mount Everestu.

Położyła dłoń na poręczy. Ścisnęła ją tak mocno, jakby chciała połamać. Była blada i pociła się obficie – ze strachu.

Aby dodać sobie otuchy, wepchnęła do uszu słuchawki od małego urządzenia MP3. Bardzo lubiła muzykę poważną, której słuchała codziennie.

Z pamięci urządzenia wybrała Lot trzmiela Nikołaja Rimskiego-Korsakowa. Ten fragment pochodzący z opery O carze Sałtanie zawsze zagrzewał ją do walki. Miała nadzieję, że tym razem będzie podobnie.

Joanna, kurczowo ściskając poręcz, wciągnęła ciało na stopień wyżej. Miała tak osłabione brakiem ruchu mięśnie, że drżały przy byle wysiłku. Przy tym dłużej trwającym odmawiały posłuszeństwa.

Jej oddech przyśpieszył, bicie serca także. A przecież to dopiero pierwszy krok w górę. Wolała nie myśleć, co będzie po dziesięciu.

Tym razem Lot trzmiela zamiast pomagać, wręcz ją irytował. Wyjęła słuchawki z uszu.

A może zawrócić i poczekać, aż za pięć godzin uruchomią windy? Nie mam nic pilnego do zrobienia – pomyślała, odwracając się z zamiarem zejścia ze schodka.

Kiedy stała o krok od drzwi ewakuacyjnych, przypomniała sobie, że dziś jest drugi marca, a do drugiego każdego miesiąca wpłaca, już od trzech lat, pieniądze na konto sierocińca w Ghanie. Dzięki niej setka dzieci nie głoduje i zawsze ma dostateczną ilość wody pitnej.

Wrócę do domu i zrobię przelew.

Dyrektor finansowa wyciągnęła dłoń w kierunku klamki. Nagle zamarła, ponieważ przypomniała sobie, że na osiedlu trwa od wczoraj awaria internetu, a jeśli nie wyśle pieniędzy do Afryki przed dwunastą, jej podopieczni wraz z przyszywaną córeczką będą głodować przez najbliższy tydzień: do dnia, w którym opiekunowie przyjadą ponownie do banku w mieście. Na to nie mogła pozwolić.

Przemknęło jej przez myśl, żeby pójść do oddziału bankowego albo na pocztę, lecz odrzuciła te pomysły. Chciała wysłać przelew osobiście. Po pierwsze, żeby mieć całkowitą pewność, że wszystko przebiegło zgodnie z planem. Po drugie, nie chciała, żeby ktoś odkrył jej tajemnicę i opowiadał innym brednie typu „bogaty grubas z Europy karmi głodujące dzieci w Afryce z powodu wyrzutów sumienia”.

To byłoby bardzo krzywdzące, bo ona kochała te dzieci, a zwłaszcza adoptowaną na odległość dziewczynkę.

Kiedy kilka lat temu była najlepsza pora na powiększenie rodziny, nawet nie chciała o tym myśleć, tylko nieustannie kłóciła się z mężem i spędzała całe dnie w pracy.

Teraz nie pozostało jej nic innego niż życie zawodowe. Mąż odszedł, ale nawet jakby wrócił, niewiele by to zmieniło, bo rozchwiany hormonalnie organizm otyłej kobiety i tak wykluczał zajście w ciążę.

Joanna odwróciła się w kierunku schodów i zacisnęła zęby. Wdrapanie się na górę było koniecznością.

Kilka pierwszych stopni pokonała dość szybko jak na osobę z tak dużą nadwagą, lecz kiedy otłuszczony organizm zaczął się buntować, tempo malało z każdym krokiem. Na półpiętrze zatrzymała się na kilka minut. Wyjęła bibułki matujące i przykładała je do twarzy. Próbowała ratować makijaż, który spływał razem z potem.

Zanim oddech zwolnił i uspokoiło się walące serce, poszła dalej.

Sapiąca i mokra, dotarła na pierwsze piętro.

Jak mogłam to sobie zrobić?

Wiedziała jak – po prostu nie mogła przestać jeść i zamiast przepracować problem, znajdowała setki wymówek.

Pochyliła się lekko do przodu. Odpoczywała w tej pozycji, starając się opanować drżenie mięśni oraz zadyszkę.

Wiedziała, że teraz będzie już tylko gorzej. Chciało się jej płakać, lecz poczucie obowiązku i miłość kazały jej dalej iść.

Gdy na drugim piętrze przetarła twarz rękawem, rozmazała tusz i starła resztki podkładu matującego. Grzywka przylegała do ciała niczym druga skóra, a reszta włosów, choć z wierzchu zachowała puszystość, pod spodem była mokra. Joanna coraz mocniej odczuwała ból przeciążonych stawów.

Po pokonaniu trzeciego piętra omal nie zaczęła krzyczeć. W połowie czwartego zaczęły pojawiać się wizje zejścia z tego padołu. Coraz trudniej było złapać oddech, przed oczami wirowały ciemne plamy, a zmuszenie się do dalszego wysiłku graniczyło z masochizmem.

Przerwy w zaliczaniu kolejnych pięter wydłużyły się znacznie, aż w końcu przekroczyły siedem minut.

Po dotarciu na szóste Joanna czuła się, jakby dopiero co wyszła z basenu.

Mokra sukienka lepiła się do ciała, podobnie jak grzywka. Włosy, lekko podkręcone, wyprostowały się całkowicie i zwisały zlepione w strąki.

Kobieta sapała jak parowóz, po każdym głębszym wdechu łapał ją astmatyczny kaszel.

Przeciążone serce pompowało krew w bardzo nierównym rytmie, w obrębie każdego stawu pojawił się piekący ból. Miała wrażenie, jakby ktoś uderzał w nie młotkiem, a potem rozrywał piłą łańcuchową.

Nie wytrzymam. Muszę usiąść.

Usiadła na drugim schodku prowadzącym na siódme piętro.

Prawą dłoń nadal kurczowo zaciskała na poręczy. Przytuliła do niej czoło i w tej pozycji odpoczywała ponad piętnaście minut.

W tym czasie jej oddech zwolnił o połowę, a ból mięśni i stawów stał się do zniesienia. Pojawił się za to głód, który rósł z każdą minutą.

Joannie było słabo. Poziom cukru drastycznie spadł.

Ciało kobiety zaczęło dygotać i oblało się kolejną warstwą potu. W głowie zapanowała całkowita pustka, a na jej dnie czaiło się przerażenie. Spod zamkniętych powiek popłynęły łzy. Joanna wiedziała, że jej samopoczucie się nie poprawi, zanim nie zje czegoś słodkiego. Ale jak może zjeść, skoro nic ze sobą nie ma?

Przelew, przelew – przypomniała sobie.

Próbowała wstać, ale nie była w stanie dźwignąć ogromnej pupy ze schodka.

Czekolady!

Dałaby za nią tysiąc złotych. To nic, że lekarz zabronił jej nawet myśleć o słodyczach, a w razie nagłych spadków cukru dopuszczał jedynie słodzoną herbatę lub łyżkę glukozy. Docelowo, aby zrównoważyć gwałtowne wahania cukru, nakazał spożywać węglowodany złożone, które dostarczają ciału energii na dłuższy czas, a nie tylko na chwilę.

Dyrektor finansowa wyobrażała sobie, że podchodzi do niej czarna dziewczynka z czekoladowym batonem w dłoni. W tym samym momencie szczęknęły drzwi i na klatce schodowej pojawiła się księgowa – Aleksandra Wlazły. Kobieta natychmiast znalazła się obok przełożonej.

– O Matko Boska, pani dyrektor. Co się stało?

Złożyła dłonie prawie jak do modlitwy i wpatrywała się w brązowe oczy szefowej.

Była kobietą po pięćdziesiątce, doświadczoną przez życie, usłużną i unikającą konfrontacji.

Jej współpraca z irytującą szefową przebiegała bez większych zakłóceń tylko dzięki dyplomatycznemu zachowaniu. Aleksandra zobaczyła na własnym przykładzie, jak wygląda zmaganie się z nadwagą, i szczerze współczuła wszystkim otyłym.

– Przynieś mi coś słodkiego – powiedziała cicho Wysocka.

Aleksandra pobiegła do automatu. Za chwilę była z powrotem z dwiema tabliczkami mlecznej czekolady.

Dyrektor finansowa zjadła obie. Po dziesięciu minutach poprawiło się jej samopoczucie i zażądała asysty podczas przechodzenia do gabinetu.

Dotarła do niego o jedenastej czterdzieści. Zdjęła sukienkę i w mokrej bieliźnie zasiadła przed komputerem.

Przelew wyszedł od niej pięć minut przed czasem. Od razu, gdy kliknęła „wykonaj”, sięgnęła po fotografię afrykańskiej sieroty. Obsypała ją pocałunkami.

Z kolorowego zdjęcia patrzyła na nią siedmioletnia dziewczynka o bardzo ciemnej, prawie czarnej skórze, wysokim czole, ogromnych, brązowych oczach, szerokim nosie, lekko wydętych wargach i z mnóstwem warkoczyków na głowie.

Mogali Efua Mansa była śliczna. Miała na sobie niebieską bluzeczkę bez rękawów w czerwone kwiatki, która podkreślała gładkość skóry.

Dziewczynka porozumiewała się w akan – nieoficjalnym języku Ghany, a po angielsku znała tylko kilka słów.

Dopóki nie została zabrana do sierocińca, mieszkała na ulicy. Tam spała na bambusowej macie pomiędzy innymi dziećmi. Nie szukał jej nikt bliski.

Mogali Efua Mansa miała dużo szczęścia. Nie została obrzezana ani zgwałcona i nie zapadła na żadną z nieuleczalnych chorób.

Otyła Joanna kochała to dziecko. Było niewinne, ufne, bezradne i zdane na pomoc innych. Miała wrażenie, że rozumiałyby się doskonale.

Odpaliła na komputerze plik z muzyką poważną, a potem wybrała Marzenie miłosne – nokturn numer trzy As-dur Franciszka Liszta – romantyczny utwór fortepianowy, który uważała za jeden z najpiękniejszych na świecie.

Po raz kolejny przeczytała list z podziękowaniami od opiekunów Mogali, który otrzymała pół roku temu.

W jej oczach pojawiły się łzy. Przytuliła pożółkły papier do serca.

Może na zawsze pozostanie mi tylko ona.

Zdawała sobie sprawę, że jeśli nie zapanuje nad nałogiem, to nie schudnie, a jeśli nie schudnie, to nie poprawi się stan jej zdrowia i wtedy nigdy nie doświadczy cudu macierzyństwa. Mimo tej świadomości nie potrafiła odzyskać nad sobą kontroli. I jadła, wciąż jadła.

Ciąg dalszy w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: